- Opowiadanie: Puszczyk - Podstęp

Podstęp

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Podstęp

 

– Dokąd tyś nas, kurwa, przyprowadził? – Pełnym pretensji głosem odezwał się podążający jako drugi w sznureczku obdartych włóczęgów.

– To chyba gdzieś tutaj – niezbyt pewnie odezwał się zagadnięty.

– Chyba?! – Krzyknął trzeci spośród czteroosobowej grupy młodych, mających po około dwadzieścia lat mężczyzn. – Ty pojebie! Nawet nie wiesz, dokąd prowadzisz?! Chcesz, żebyśmy pozdychali z głodu?!

– Zostawcie go! Już! – Zdecydowany głos ostatniego z wędrowców uświadomił dwójce niezadowolonych, że spodziewana przewaga nad przewodnikiem nagle stopniała. – Tylko on wie, gdzie szukać tych całych Drapieżców.

Trzeci z przedzierających się przez gruzy opuścił szereg. Demonstracyjnie usiadł na występie zalegającej trotuar zwalonej ściany.

– Pierdolę! – Wykrzyknął. – Chuja! Nie idę dalej!

Kierujący marszrutą chłopak przystanął. Niepewnym wzrokiem powiódł po twarzach pozostałej dwójki. Unikając jego wzroku wzięli przykład z odmawiającego posłuszeństwa towarzysza.

Opór wobec leadera początkowo miał bierną postać. Kontestatorzy rozglądali się wokół z udawanym zainteresowaniem. Starannie omijali spojrzeniami dotychczasowego przywódcę. Kilka sekund później jeden z nich wstał. Wykonał parę kroków do miejsca, w którym dostrzegł coś wyróżniającego się z wszechobecnej szarości. Wydobył spod osypiska głowę jakiegoś zwierzęcia. Otrząsnął ją z kurzu. Kilkakrotnie dmuchnął, usuwając większość drobinek pyłu. Lustrował w milczeniu. Trzy pary oczu z uwagą śledziły każdy jego ruch. Teraz, w znalezisku tym wszyscy rozpoznali fragment figurki kozła. Niekompletny łeb pozbawiony został jednego rogu całkowicie, z drugiego zostało mniej niż pół.

– Tym się nie najesz – zauważył jeden z siedzących.

– To wszystko przez niego – ryknął w nagłym napadzie furii, rzucając oglądanym dotąd przedmiotem w kierunku stojącego.

Zaatakowany odruchowo zmrużył oczy. W obronnym geście uniósł obydwie ręce. Chciał osłonić głowę. Popełnił życiowy błąd!

Pocisk jeszcze nie doszedł celu, gdy napastnik rzucił się w ślad za nim. W jego dłoni błysnęło ostrze. Wszystko rozegrało się w czasie krótszym od jednego oddechu. Zalegający pył zwilżyła krew. Tryskała z szyi ofiary walącej się w gruz zrujnowanego miasta.

Mężczyzna, który dotąd zamykał pochód rzucił się na zabójcę. Wyszarpnął z rękawa masywny kawałek rurki. Cicho brzęknęło wypuszczone z dłoni żelazo, gdy drugi buntownik użył cegły. Niedoszły mściciel padł ze strzaskaną głową. Chwilę jeszcze żłobił ślady pośród okruchów tynku, lecz wkrótce zgięte na kształt szponów palce znieruchomiały na zawsze.

– Co teraz? – Obaj pozostali przy życiu mierzyli się wzrokiem.

– Dla dwóch żarła wystarczy jeszcze i na jutro – odparł drugi, wzruszając ramionami.

Emocje opuściły ich równie nagle jak się pojawiły.

– Wolę być jeden dzień wilkiem – zarechotał z zadowoleniem pierwszy – niż przez całe życie kozłem.

– Ja też – odrzekł jego kompan szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.

Równocześnie przykucnęli przy zwłokach. Zanim zdążyli przetrząsnąć dobytek dotychczasowych towarzyszy, ciche i monotonne do tej pory tło akustyczne urozmaicił ryk pracującego na wysokich obrotach motoru. Natychmiast podnieśli głowy.

Parę metrów od nich zatrzymał się jednoślad. Dosiadający go człowiek uparcie wpatrywał się w intruzów, nie gasząc silnika. Niebawem grupka licząca kilkunastu jeźdźców, takich jak on, otoczyła parę obdartusów. Zaczęli grać na swych maszynach na przemian, otwierając i zamykając przepustnice.

Przez utworzony kordon przedarł się łysy olbrzym korzystający z dopasowanej do jego rozmiarów przeróbki motocykla. Podjechał do osaczonych na odległość metra. Zszedł z pojazdu. Pochylał się kolejno nad świeżymi trupami. Uniesiona na moment dłoń z mocą rozkazu wymogła na towarzyszącej mu świcie wyłączenie motorów. Gwałtownie zaległa cisza świdrowała w uszach przerażonej dwójki przybyszów. Niepewni najbliższej przyszłości oczekiwali biernie ciągu dalszego.

– Właśnie wykupiliście sobie miejsca u nas – poinformował włóczęgów. – Całkiem rozsądne te wasze bilety – dodał, kopiąc bliższe ze zwłok.

 

Oblewany wodami Warty i Cybiny, ufortyfikowany Ostrów Tumski stanowił siedzibę Bossa, jak przezwał się obecny, niekoronowany wszechwładca pozostałości niedawnej stolicy Wielkopolski i okolic. Zrujnowana katedra służyła mu za pałac, przed który przybył orszak motocykli eskortujący kolejny transport branek.

Jedenaście młodych kobiet stanowiących plon ostatniego polowania ściągnięto brutalnie z platformy holowanej przez dawne działo samobieżne, obecnie pozbawione uzbrojenia artyleryjskiego. Czynnościom tym towarzyszyła trudna do opisania wrzawa.

– Przewietrzyć im cipy – wydał rozkaz sam Boss, przyglądając się niektórym ofiarom łowów nieco uważniej.

W mgnieniu oka z pojmanych ściągnięte zostały resztki podartych ubrań. Stałe w takich sytuacjach polecenie wodza spotkało się z powszechną radością, manifestowaną w zwykły tu sposób. Realizacji rozkazu towarzyszył wzrost dzikiej wrzawy. Jednoznaczne w swej treści okrzyki przeplatano gwizdami i salwami z broni krótkiej. Na delikatny gest dłoni despoty natychmiast pośpieszył ku niemu Kudłaty.

– Drugą i szóstą przyprowadzisz do mnie – powiedział zdecydowanym tonem. – Pozostałe pizdeczki możesz rozdać, jak ci się spodoba. Mnie to chuj obchodzi. Jeśli trafi się jakaś wścieklica, dasz ją Arktosowi. On lubi takie ujarzmiać.

Totumfacki Bossa wzdrygnął się na wspomnienie niedawno oglądanych, zmasakrowanych zwłok dziewczyny poskramianej rękoma tego sadysty, niemniej posłusznie skinął głową. Okazanie nieposłuszeństwa władcy było wprawdzie możliwym, lecz dopuszczenie się takiego uczynku zwykle pozostawało wykonalnym tylko jeden raz w życiu.

– Jak tylko obdarujesz tych patafianów, zjawisz się u mnie – kontynuował. – Dostaliśmy dzisiaj propozycję handlową.

– Od kogo?

– Jakiegoś Ananke – słowom towarzyszyło wzruszenie ramion.

– Chyba jakiejś… – zaczął ostrożnie, ale ugryzł się w język, wiedząc jak jego szef traktuje kobiety. – Ciekawą?

– Dowiesz się – zarechotał obleśnie. – Zajedziwną, ale korzystną. Na parę miechów wszystko kurewsko popierdoli się w naszym świecie, ale będzie dobrze.

– Myślałem, że już jest tak pojebane, że bardziej być nie może.

 

Jękliwy protest dartych opon odbił się echem w niewielkim zaułku. Jednoślad stanął tuż obok spękanej ściany zrujnowanego w połowie bloku. Po gwałtownym hamowaniu Kundel zeskoczył z siodełka swojej maszyny. Nerwowość w ruchach młodego mężczyzny była aż nazbyt wyraźna. Szybko przebył niedużą odległość, dzielącą od pozbawionego wierzei wejścia wiodącego w półmrok klatki schodowej.

Zamkniętą przestrzeń wypełniał silny smród uryny i rzygowin zmieszanych z oparami destylatów. W bijącym odorze od razu rozpoznał składowe nowo wymyślonego środka pędnego, z którego ostatnio coraz częściej korzystał przy tankowaniu pojazdu. Drugi, również pochodzenia przemysłowego komponent, uzupełniający ów fetor, stanowił produkt uboczny syntezy lokalnego, w tych właśnie piwnicach fabrykowanego odurzacza. W kilku susach znalazł się na piętrze. Dopadł krzywo osadzonych drzwi. Wątła zapora ustąpiła już przy drugim kontakcie z podeszwą.

– Gdzie ty, kurwa, jesteś, pizdencjo?! – Wydarł się na całe gardło rozglądając po upstrzonych plamami ścianach nędznej klitki.

Dobiegły go dźwięki trudne do określenia mianem mowy artykułowanej. Wydobywały się spod leżącej w kącie sterty przepoconych szmat. Po chwili wynurzyła się spomiędzy nich głowa półprzytomnej dziewczyny. Pośpiesznym ruchem odgarnął do tyłu pozlepiane w strąki, zakrywające twarz włosy i ścisnął w mocnym uchwycie. Drugą ręką wydobył na wierzch penisa.

– Ssij suko!

Połowicznie jeszcze pozostająca w narkotykowym transie kobieta posłusznie spełniła żądanie. Kundel poczuł, że może przystąpić do kopulacji. Brutalnie wyszarpnął swą podopieczną z legowiska. Zanim zanurzył członka w jej pochwę, nałożył nań odrobinę preparatu otrzymanego od lokalnego pizdodłubka. Zgodnie z zapewnieniem znachora, specjalizującego się w leczeniu kobiet, specyfik ten miał gwarantować ciążę niezależnie od fazy miesięcznego cyklu.

Stosunek trwał krótko.

– Tylko pamiętaj, kurwa, że ma się urodzić żywe i zdrowe – powiedział na pożegnanie, rzucając zwitek zatłuszczonych, pomiętych papierów z podobizną Bossa, stanowiących tutejszą walutę. – To, żebyś zaczęła lepiej żreć. I od dzisiaj żadnych mózgojebów! Jasne?!

Nie czekając na reakcję z jej strony pośpiesznie opuścił cuchnące legowisko jednej ze swych semelanek, jak nazywane były powszechnie przedstawicielki obecnej, nowej generacji drobnego seksbusinessu. Wskoczył na motocykl. Ruszył. Ostrożnie lawirował pośród gruzu stanowiącego najpospolitszy składnik tutejszego pejzażu. Po chwili nieznacznie przyśpieszył. Nie mógł sobie pozwolić na marnotrawienie czasu. Do zapłodnienia pozostały jeszcze cztery jego dziewczyny. Dzień zapowiadał się wyjątkowo pracowicie.

 

– Ilu?

– Dziewiętnastu od razu. Reszta coś tam mamrotała – na twarzy Kudłatego malowało się głębokie zakłopotanie przemieszane z lękiem. – W tych czasach ciężko jest wszystkich natychmiast nakłonić do przebranżowienia. Przepraszam Boss, jeśli zawiodłem, ale starałem się przekonywać łagodnie, tak jak kazałeś.

– Te obsrane fiuty zdążyły już zapomnieć, że ja tu rządzę?! – Ciężka pięść grzmotnęła w blat stołu. – Skoro nie chcą po dobroci, użyjesz silniejszych argumentów. Kudłaty! Od jutra będziesz zabierał ze sobą Arktosa! – Wycelował palec w rozmówcę. – On ma zajebisty dar perswazji – złośliwa fizjonomia Bossa nieco się rozjaśniła. – Wrodzony – zarechotał z własnego żartu. – Ty, Kudłaty, jesteś trochę taki globusowaty – przerwał na moment, lustrując minę totumfackiego. – Skąd to: „semelanki”, zamiast jak było dawniej, po prostu zdziry, czy kurwiszonki?

– To od Semele – wyjaśnił. – Jednej z kurew Zeusa. Oryginalniej brzmi.

– Zeusa? – Twarz obecnego włodarza terenów niegdysiejszego Poznania pokryła się nagle licznymi zmarszczkami sugerującymi wysiłek umysłowy. – Nie znam chuja.

– Zniknął parę tysięcy lat temu.

– Jego szczęście – wzruszył ramionami. – Jakby miał niefart znów się pokazać i wpiździć na mój rewir, przyprowadzisz go!

– Jasne, szefie!

– Nie lubię tych nowinek – mruknął i widząc, że jego rozmówca otwiera usta wykonał gest jednoznacznie wypraszający. – Wypad Kudłaty i do roboty. Nim tydzień minie chcę dobrych wieści!

 

Odwrócony tyłem do swych pomagierów Arktos wycierał dłoń o resztki spodni zdartych z kolejnej ofiary. Oparty o mur Syfek przyciskał obie dłonie do krocza. Spomiędzy palców spływała krew. Wytrzeszczonymi z bólu i niedowierzania oczami spoglądał w nieistniejącą dal.

– Teraz będziesz kucał do szczania – poinformował go Kudłaty. – Trzeba było stawiać się Bossowi?

– He, he – parsknął dudniącym głosem Arktos, kierując oczy w stronę Syfka.

– Bierz soldiersów i idziemy – ponaglił olbrzyma Kudłaty. – Późno już. Jeszcze sześciu patafianów mamy do obróbki, a to już ostatni dzień!

– Noo! – Iskierki zadowolenia błysnęły w sadystycznej twarzy oprawcy. – Do wieczora zdążym?

– Jak nie będziesz się opierdalał!

– Ruchy! Co jest? To nie wakacje! – Ponaglił swych podkomendnych Arktos.

Kudłaty zamykał pochód. Wpatrywał się w monstrualnych rozmiarów łapsko, którym naczelny kondotier Bossa drapał swą łysą głowę. Mieli odrobinę szczęścia. Niecałą godzinę później, pośród największych ruin, tuż nad Wartą dopadli Szczawia. Nawet długo nie jęczał.

 

– Co to? Urlop w pizdu? – Dwa celne kopniaki Łysego postawiły leżącą dotąd Białą na nogi. – Zapierdalaj suko na licytację!

– Źle się czuję – wystękała. – Jestem jakaś inna, chyba w ciąży.

– Dopóki nie masz brzucha wystawiam ciebie, tak samo jak i pozostałe – wyraz chciwości błysnął w jego oczach.

Zanim dziewczyna doszła na sam dół schodów, dwukrotnie zwymiotowała.

– Nie bij! – Krzyknęła błagalnie na widok unoszącej się dłoni. – Uprzedzałam, że mi niedobrze.

Zamach nie doszedł zaplanowanego celu. Otwarta dłoń z klaśnięciem opadła na ścianę. Biała z wdzięcznością w oczach posłusznie podążyła w kierunku placu, na którym odbywały się lokalne przetargi.

– Dużo dziś nie wytrzymam – jęknęła żałośnie po kilkunastu krokach. – To czwarty miesiąc jak nie krwawię.

– To po chuj ja ciebie trzymam? – Zdenerwował się mężczyzna. – Zawsze i tak szłaś po najniższych stawkach!

Na miejscu zebrało się około pięćdziesięciu osób. Aukcję jak zwykle nadzorował Kudłaty.

– Wystartuję od trójki – szepnął Łysy wprost w ucho dziewczyny. – Pokazałaś już, że możesz dużo więcej.

Informację przyjęła z lękiem i rezygnacją. Ostatecznie trafiła do grupy „piątek”. To była najniższa deklaracja tego dnia w jej kategorii, tych jeszcze mało „doświadczonych”. Przed upływem godziny potrzebnej na transport w miejsce docelowe rozpoczęły się igrzyska policytacyjne.

Finały imprez rozpoczynających się na ulicach zapowiedziami zdolności kopulacyjnych odbywały się niezmiennie w dawnej Hali Widowiskowo – Sportowej, która zrządzeniem losu zachowała się niemalże w całości. Białej wylosowano numer drugi. Przed nią w kolejce znalazła się najmłodsza z uczestniczek. Świeżo uprowadzona z którejś z nielicznych osad, rozsianych w obszarze trójkąta o ramionach utworzonych przez Odrę i Noteć. Terenów będących głównym obszarem łupieżczych wypraw ludzi Bossa. Przerażoną dziewczynę wyrwano z okratowanej poczekalni i wprowadzono na środek pokaźnych rozmiarów, okrągłej klatki.

Zgromadzona wokół areny gawiedź szalała ze szczęścia. Biała i dwie jej towarzyszki pozbawionym wyrazu wzrokiem patrzyły jak z konkurentki zdarto odzież i zakuto w dyby klęczącą, głęboko pochyloną. Po chwili w ograniczoną stalowymi prętami przestrzeń wpuszczony został piesor.

Zmutowany potomek psa szybko zwęszył swą dzisiejszą partnerkę. Oparłszy przednie łapy o górną krawędź drzewca unieruchamiającego ramiona zawodniczki wbił w jej pochwę swego pokaźnego penisa. Równo, z pierwszym okrzykiem gwałconej nastolatki odezwały się gwizdy i śmiechy publiczności. Po kilku następnych wrzaskach pasyfianki zwierzę jakby nimi pobudzone przyśpieszyło swe ruchy. Stały się one tak szybkie, że oczy z trudem mogły nadążyć za nimi.

Akt zoofilii w tym zawrotnym tempie trwał równo dziesięć minut. Zaledwie samiec zwolnił wypiętą w tył kobietę, jego miejsce zajął następny. Dalsze trzy już czekały w kolejce. Onanizującą się przy tym widownię ogarnęła prawdziwa euforia. Setki gardeł zagłuszyły ciągły, coraz cichszy jęk dziewczyny.

Radość Łysego z wygranej nie trwała długo. Jeden ze strażników igrzysk dojrzał spływającą po udzie Białej strużkę krwi. Zainteresował się jej pochodzeniem.

– Poronienie – stwierdził wezwany pizdodłub.

Parę minut później właściciel kobiety leżał przyciśnięty butem Arktosa. Olbrzym spoglądał na niego wzrokiem kota śledzącego mysz.

– Wiesz, że pasyfianki nie mogą spółkować z ludźmi? – Powiedział przywołany na miejsce przestępstwa Kudłaty. – Może zechcesz wmówić, że zaciążyła z piesorem? – Zarechotał obleśnie. – Zachłanny się zrobiłeś, a tacy długo nie żyją!

Nie odpowiedział. Pytania były czysto retoryczne. Ten zakaz wydany został już dawno przez Bossa i wciąż był powtarzany. Jego nieprzestrzeganie groziło śmiercią.

– Dam ci szansę – odezwał się Arktos. – Jak sam sobie wygryziesz jaja, pozostawię ciebie przy życiu. Jeśli nie, utnę łeb. Bardzo, bardzo powoli – gdy wymawiał ostatni wyraz, iskierki sadyzmu rozpaliły mu oczy.

– Wiesz, kurwa, że tam nie sięgnę – wyjęczał Łysy.

Były to jego ostatnie słowa, choć nie wydawane dźwięki…

 

Zgrzyt gąsienic podwozia dawnego Leoparda szczelnie wypełnił przestrzeń ograniczoną z dwóch stron kilkumetrowej wysokości, usypanymi z gruzu wałami. Surowiec do ich sporządzenia zwieziono z pobliskich okolic Ostrowa Tumskiego. Z trzeciej strony wylot tak utworzonego placu zamykały resztki fasady katedralnej. Na tym dziedzińcu, przed siedzibą niekwestionowanego włodarza resztek stolicy Wielkopolski i przyległych okolic, w centralnej jego części stał Kudłaty otoczony gorylami Bossa. Razem tworzyli grupę witającą delegację Ananke.

Dziwaczna konstrukcja dospawana do będącego niegdyś czołgiem pojazdu tworzyła nader pokaźne przedłużenie w górę jego kadłuba. Gdy ów pokraczny wóz stanął, otworzyła się nieduża klapa zlokalizowana na przedniej ścianie dobudówki. Przez wąski luk przeszły kolejno trzy postacie ubrane w jednolite, połyskujące uniformy. Przedstawiciele znanego wyłącznie ze słyszenia pośrednika handlowego zbliżyli się do Kudłatego. Mężczyzna stał jak wrośnięty w ziemię. Z niemal nabożną czcią przyglądał się tej niewielkiej, wprost niesamowicie wyglądającej procesji.

– Ty jesteś Boss? – Pytanie zadał osobnik stojący naprzeciw niego, mający pozostałą dwójkę po obydwu bokach, nieco z tyłu.

Kudłaty przecząco pokręcił głową. Wciąż nie potrafił oderwać oczu od trójki identycznych, nienaturalnie wyglądających, zachowujących szczątkową mimikę twarzy. Wyglądały wręcz demonicznie. Robiły na wszystkich iście nieziemskie wrażenie.

– Prowadź do niego!

Rozkazujący ton wymusił na skonsternowanym mężczyźnie natychmiastową reakcję. Reszta towarzyszących mu kiziorów zachowywała się jak stadko potulnych baranków.

Rozmowa z tutejszym władcą była krótka. Sprowadziła się do żądania prezentacji oferowanego towaru.

Poszli w ślad za Bossem i jego świtą. Dotarli do pokaźnej sali utworzonej w obrębie jednej z naw bocznych, którą wypełniały zaimprowizowane łóżeczka. Na każdym z nich spoczywało niemowlę. Zachowujący się jak dowódca delegacji, wciąż ten jeden osobnik podchodził do każdego dziecka i przykładał do główki nieduże plastykowe pudełko. Podczas tej czynności błyskały na nim kolorowe lampki.

– Co to, kurwa, jest? – Boss nie wytrzymał tej dłużącej się jemu, niepojętej ceremonii.

– Tester – ograniczył do jednego słowa odpowiedź skupiony na swej czynności człowiek.

– Aaa! – Pytający wpatrywał się nadal tak samo nierozumiejącym wzrokiem, jakim spoglądał przed wyjaśnieniem.

– Dwie trzecie w pełni nadaje się do naszych celów – oznajmił po blisko godzinnych badaniach. – Resztę możemy wziąć na własne ryzyko, ale płacąc za każde z niepewnych nie więcej niż pół ceny.

– Niech będzie – zniecierpliwiony Boss wyciągnął otwartą dłoń do rozmówcy. – W końcu na chuj nam one.

Przybysz nie odwzajemnił gestu. Minął go kierując się do wyjścia. Towarzysząca mu dwójka, zachowując na twarzach równie kamienny spokój uczyniła to samo.

– Kudłaty! – Czując się zlekceważony władca enklawy szukał jakiegoś obiektu nadającego się do upustu poniewierającej nim wściekłości. – Policz! Ile to będzie?!

– Cztery tysiące sześćset!

Autorem słów był sprawca złego humoru Bossa. Mówiący nie raczył nawet zwrócić ku niemu twarzy. Szedł ze swą szczupłą asystą tą samą drogą, którą przybyli. Zdawał się nic sobie nie robić z gniewu lokalnego tyrana, czym nieświadomie wzbudził w nim szacunek.

Parę minut później głęboki bas silnika pojazdu wysłanników enigmatycznej Ananke oznajmił, że jej wysłannicy opuszczają Ostrów Tumski. Opancerzony wehikuł odjechał. Po minięciu ostatnich ruin zabudowy miejskiej pojazd, wciąż śledzony wzrokiem szpiegów Bossa skierował się na północ.

Myśl o jutrzejszym poranku przywróciła władcy dobre samopoczucie. W ramach uzgodnionego dealu mieli otrzymać ponad dziewięć ton konserw mięsnych w postaci dwukilogramowych puszek.

 

Od sfinalizowania transakcji minęło niewiele ponad trzy tygodnie. Ten sam Leopard, lecz pozbawiony już dziwacznej nadbudowy, z powrotem wyposażony w swą wieżę z działem i dodatkowo wzmocniony miotaczem ognia wjechał do ruin Poznania.

Tym razem przyjazd nastąpił najkrótszą drogą, czyli od południa. Eskortę powietrzną dla czołgu stanowiły dwa małe, uzbrojone po zęby śmigłowce Kiowa – Warrior. W zrujnowanym mieście nie było żadnych śladów życia. Stalowe ważki niezmordowanie krążyły nad powierzoną ich pieczy ruchomą twierdzą, z której parokrotnie wychodzili ludzie. Załoga wozu bojowego odwiedzała to miejsce po raz trzeci. Teraz już bez charakteryzacji nadającej diaboliczny wygląd fizjonomiom, za to w hermetycznych kombinezonach ochronnych.

Pośród setek rozkładających się już zwłok, znamionujących swym ułożeniem przedśmiertne konwulsje, odnaleźli ciało dawnego, lokalnego tyrana. Boss zachował na zdeformowanej grymasem bólu twarzy tak charakterystyczny dla niego złośliwy uśmieszek.

Zespół zwiadowczy zakończywszy rekonesans powiadomił o osiągnięciu zaplanowanego celu, po czym rozpoczął odwrót. Z tej strony zagrożenie zostało usunięte. Póki co, dla osiadłej kilkadziesiąt kilometrów dalej grupy ocalałych z wojny ludzi, żadne inne nie istniało.

– Przekażcie gratulacje naszemu doktorowi – popłynęły na zakończenie meldunku słowa wyemitowane z radiostacji czołgowej. – Takiej hekatomby, jak ta tutaj, jego autorstwa, nie powstydziłaby się nawet załoga bombowca strategicznego.

Powiadomiony o tym lekarz nie podjął tematu.

 

– Owszem – mówił podczas narady major Żerdziński, niespełna rok przed wysłaniem pancernego zwiadu w ruiny Poznania. – Mam, podobnie jak i wy pełną świadomość zagrożenia. Wiem także, że nigdzie nie znajdziemy po równi sprzyjających warunków do egzystencji. Zwłaszcza dla jej etapu początkowego.

– Majorze, pojmuję pańską fascynację zawartością tych cudem ocalałych magazynów jednostki – odezwał się najstarszy z cywilnych osadników, Wiśniewski. – Niemniej, na blisko dwie setki ludzi tworzących naszą grupę, pan i siedmiu pańskich ludzi stanowicie cały skład osobowy, potrafiący sprawnie korzystać ze zgromadzonego w nich sprzętu. Dla nas jest on w przeważającej części bezużyteczny. Nie posiadamy żadnego przeszkolenia w posługiwaniu się większością tych zabawek. W mojej ocenie używane przez takich jak ja, mogą stać się one większym zagrożeniem dla nas niż naszego wroga.

– Drodzy państwo – skontrował oficer. – Zasoby nie składają się wyłącznie z broni i amunicji. Tutaj mamy paliwo, pojazdy mogące ułatwić zagospodarowanie planowanego osiedla, a także lekarstwa, opatrunki i, co w moim odczuciu niezmiernie ważne, ogromne zapasy żywności.

– Jak też całe stado wściekłych wilków pod bokiem! – Gniewnym głosem przypomniał Łukomski, którego żona padła ofiarą niedawnego porwania. – Czy potrafi nam pan zapewnić bezpieczeństwo?

– Sprzętu jest wprawdzie pod dostatkiem – odrzekł wojskowy. – Niemniej brak fachowego personelu do jego obsługi. Mogę, co oczywiste, otoczyć cały nasz teren czołgami, ale ludzi, wliczając mnie, wystarczy najwyżej do obsadzenia czterech maszyn, a i to niepełnego, zapewniającego absolutnie niezbędne minimum. Puste pojazdy mogą w jakiś sposób odstraszyć przed następnym napadem, obawiam się jednak, że takie działania skuteczne będą wyłącznie na krótką metę. Zauważcie, że jestem z wami do bólu szczery.

– Doceniamy to, proszę mi wierzyć – mówiła zaawansowana już wiekiem Borowska, babka kolejnej uprowadzonej. – Czy pańskim zdaniem ryzykowanie naszym życiem warte jest komfortu płynącego z możliwości korzystania z tego sprzętu? Przecież możemy część zapasów zabrać ze sobą, przenosząc się w inne, bezpieczniejsze miejsce.

– Śpieszę z odpowiedzią – włączył się porucznik Ambroziak wyręczając niejako swego przełożonego od, było nie było, kłopotliwie postawionego pytania. – Po pierwsze, zabrać byśmy mogli zaledwie znikomą część tego, co tu jest. Po drugie, nikt nie zagwarantuje, że nowe miejsce okazałoby się bardziej nam przyjazne.

– Szanowni mundurowi – głos zabrał nestor narady. – Oczekuję od was jednoznacznej, uczciwej odpowiedzi na kolejne pytanie: Czy cały ten, dostępny tutaj arsenał wraz z waszym, niewątpliwym talentem do korzystania z niego pozwoliłby na likwidację tego gniazda skorpionów?

Czas jakiś słychać było brzęczenie much. Wreszcie odezwał się Żerdziński:

– Niestety nie! W ruinach miejskich zniszczenie choćby trzydziestu procent tak doskonale w nich obeznanych i uzbrojonych jak nasi wrogowie pozostaje daleko poza granicami naszych możliwości. Powtórzę moje niedawne słowa: jest nas zbyt mało!

– Drodzy państwo – najmłodszy wiekiem, jedyny w tym gronie lekarz zdecydował się zabrać głos. – Zarówno omawiany problem jak też i jego rozwiązanie – ciągnął bardzo powoli, słowo za słowem – należą do najstarszych i najprostszych w historii ludzkości.

Wszystkie oczy spoczęły na nim. Z części z nich wyzierały wielkie znaki zapytania, jednak wyraz większości znamionował całkowite niedowierzanie.

– Dość wspomnieć Konia Trojańskiego – kontynuował Eskulap ze wzrokiem utkwionym w jakiś niedostrzegalny dla pozostałych punkt na stole – ewentualnie Puszkę Pandory. Tę ostatnią w obecnej sytuacji możemy przyjąć odrobinę bardziej dosłownie. – Mężczyzna mówił utrzymując wciąż niezmienne tempo, nie zaprzątając swej uwagi mimiką twarzy słuchaczy. – Mnie jednak martwi zupełnie inna, znacznie dla naszej przyszłości groźniejsza historia. Otóż przy obecnej liczebności kolonii jedynie najbliższe, pierwsze jej pokolenie pozostanie całkowicie wolnym od ryzyka defektów genetycznych. Biorąc to pod uwagę mam propozycję wymuszenia na nich haraczu, zanim przystąpimy do nieodwracalnej likwidacji owego skupiska szerszeni. Będzie to trochę nietypowa danina, wzbogacająca naszą pulę genową…

Koniec

Komentarze

Cóż, postapo zawsze mnie kręciło. Tyle, że jeśli piszesz o bandach degeneratów na na motocyklach, wygłodniałych włóczęgach i dobrze wyposażonych, aczkolwiek nielicznych wojskowych, będących ostatnią ostoją cywilizacji… To tak, jakbyś pisał o elfach, krasnoludach i orkach. Sorki, ale musisz mieć zajebisty pomysł na fabułę, by to zadziałało. Tu tego nie ma. Poza tym nie ma sensu zapisywać z angielska słów obcego pochodzenia. Leader to po polsku lider, sexbusiness to seksbiznes. O przecinkach i kiepskim szyku wyrazów w niektórych zdaniach nie będę pisał, bo ostatnio udowodniłem, że autorytetem w tej dziedzinie jestem żadnym. Pozdrawiam!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Mnie postapo nigdy nie kręciło. OK, ciekawy sposób na pozbycie się zagrożenia, ale sama opowieść nie porwała – zbyt wulgarna, zbyt brutalna. Może nie jestem normalna, ale wydaje mi się, że traktowanie wszystkich kobiet jak dziwek pozwala na zabawę tylko przez jedno pokolenie. I nawet degeneraci powinni o tym wiedzieć.

Drugi, również pochodzenia przemysłowego komponent, uzupełniający ów fetor, stanowił produkt uboczny syntezy lokalnego, w tych właśnie piwnicach fabrykowanego odurzacza. W kilku susach znalazł się na piętrze.

Gdzieś podmiot zginął. Przecinek po “przemysłoweg”.

mruknął i widząc, że jego rozmówca otwiera usta wykonał gest jednoznacznie wypraszający. – Wypad Kudłaty i do roboty. Nim tydzień minie chcę dobrych wieści!

Przecinki po “mruknął”, “usta” i “minie”. W ogóle interpunkcja Ci miejscami szwankuje.

Babska logika rządzi!

Aha, jeszcze jedno, bo zapomniałem – maść do smarowania członka, gwarantująca zapłodnienie niezależnie od fazy cyklu? No, no. Jeśli w tym postapokaliptycznym świecie wciąż przyznaje się Noble w dziedzinie medycyny…

Poza tym, czy chałupnicza produkcja paliwa zaspokaja potrzeby motocyklowych gangów, a tym bardziej gąsienicowej platformy działa samobieżnego? I skąd oni brali amunicję, skoro mogli sobie pozwolić na walenie salwami na wiwat?

Sorki, że się czepiam. Ale, jak już pisałem, lubię postapo…

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Widzę, że ktoś się naoglądał MadMaxa.;-) Dla mnie opowiadanie zbyt wulgarne i obrzydliwe, scena zoofilii kompletnie nie potrzebna – bezsensowne epatowanie brutalnością (gdyby nie dyżur, zaprzestałabym czytania). Czasami budujesz dziwne zdania – niepotrzebnie skomplikowane tzw. “przerost formy nad treścią”. Często zapominasz przecinkiem wydzielić zdanie podrzędne z imiesłowem zakończonym na -ąc.

Lubię klimat postapo, ale tutaj dosadność i nagromadzenie kwiatków (ten żel na płodność!) mnie zdecydowanie zniechęciły.

Czy to kolejna próba z Poznania Fantastycznego? ;)

 

Mnie brutalność nie odrzuca (ech, dobra przyznaję – nawet mnie trochę bawi), tylko że tutaj jest tak… zupełnie zbędna. Poświęciłeś sporo miejsca w tekście na coś, co niewiele do niego wnosi (1/4 objętości zupełnie by wystarczyła, żeby wyjaśnić w czym rzecz). Do tego nie za bardzo rozumiem motywy gangu (czy jak ich nazwać). Jeśli chcieli:

a) gwałcić i rabować, to po cholerę im te dzieci? Przecież to tylko dodatkowy problem i gęby do wykarmienia.

b) stworzyć jakąś bardziej standardową społeczność, wychować następne pokolenie, itd. to po cholerę katowaliby te wszystkie kobiety? Wtedy potrzebowaliby kogoś do wychowania tych szczyli (sprzątania, gotowania)

 

I ostatnia kwestia – w jaki sposób te konserwy zostały zatrute skoro były zamknięte w puszkach?

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

przeczytane

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nowa Fantastyka