- Opowiadanie: Puszczyk - Relikwiarze

Relikwiarze

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Relikwiarze

Młody, niechlujnie ubrany osobnik rodzaju męskiego stał w korytarzu. Tkwił przy samym jego końcu, na wprost ostatniego z okien, w pobliżu drzwi wyjściowych. Nosił stare, wytarte, jeansy oraz czerwoną bluzę z ortalionu, której kaptur skrywał głowę chłopaka. Obrazu dopełniały buty, pokryte grubą skorupą zaschniętego błota.

Panująca cisza zdawała się potwierdzać nieobecność innych osób. Goście motelu wylegli na plan filmowy, podobnie jak mieszkańcy miasteczka. Tego dnia w jego plenerach miało być kręconych kilka ujęć do jakiegoś dzieła X muzy. Pozbawiona atrakcji, mała mieścina nagle ożyła pobudzona blaskiem elity kina. Nic dziwnego, że każdy zapragnął ucieszyć swe oczy tymi okruchami wielkiego świata, jakie na przeciąg tej doby spadły właśnie tutaj.

Stłumiony przegrodą dwóch warstw płyty spilśnionej szum wody spłuczki klozetowej świadczył dobitnie jak złudne bywają pozory. Zdradził obecność przynajmniej jednej jeszcze osoby. Na chłopaku dźwięki te nie wywarły najmniejszego wrażenia. Zupełnie jakby się ich spodziewał. Możliwe, że czekał na sprawcę hałasu.

Zgrzytnęły zawiasy. Odgłos szybkich kroków wypełnił łącznik. Ponad trzydziestoletni mężczyzna poruszał się nerwowo. Wyglądał na zmuszonego do przedłużenia pobytu niemiłą przypadłością. Mijając nieznajomego zahaczył go przelotnym, nieprzyjaznym spojrzeniem, jakby ów odpowiadał za trapiącą go dolegliwość. Świadomość nieuchronnego spóźnienia na ten swoisty spektakl wywołała złość i frustrację.

Zaledwie wybrzmiało trzaśnięcie drzwi wyjściowych właściciel czerwonego ortalionu oderwał łokcie od parapetu. Obrócił się i spokojnie powędrował do niedawno zwolnionego pomieszczenia. Przekraczając próg przyłożył chusteczkę do twarzy.

* * *

Dwuosobowy grawik sunął nisko nad nierównościami terenu. Przemykał pod konarami starych drzew, zdążając do zbiornika wodnego. Po przekroczeniu granicy rezerwatu zaczął zwalniać. Zawisł bez ruchu, gdy znalazł się o parę metrów od jeziora.

Boczne ściany pojazdu nagle zniknęły. Pasażerowie równocześnie wynurzyli się z wnętrza maszyny. Jeden z nich dotknął powierzchni czujnika identyfikacji olfo. Molekuły niosące zapach potwierdziły tożsamość, zaś ich proporcje pozwoliły na identyfikację oczekiwań człowieka. Zgodnie z nimi, z tyłu pojazdu wysunęła się długa na około sześć metrów platforma.

Przedział towarowy rozwinął się w prostopadłościenny kontenerek. Przybyli zajęli miejsca po obu stronach tej skrzyni. Jeden przy początku, drugi w pobliżu końca podłużnego pojemnika. W tej samej chwili pokrywa, podobnie jak poprzednio burty grawika zdematerializowała się, zaś dno rozpoczęło wędrówkę ku górze.

Wędrująca do poziomu górnych krawędzi ścian podłoga unosiła kajak, którego kształty odbiegały od standardowo widywanych. Najistotniejszą różnicą była zamykająca miejsca podróżnych owiewka, teraz ukryta w kadłubie. Tworzyły ją dwa elipsoidalne człony – przedni i tylny rozkładane przy użyciu korbek. Takich samych, jakie w początkach motoryzacji służyły do podnoszenia szyb w samochodach. Na korpusie statku znajdowały się uchwyty, w których spoczywały dwa małe, o pojedynczym piórze wiosełka.

Pierwszy z mężczyzn uchwycił dziób, drugi rufę tego lekkiego pojazdu. Przeszli parę metrów dzielących od tafli jeziora i bez przesadnej delikatności zrzucili ów środek lokomocji na spokojne lustro wody.

– Mogliby w końcu wymyśleć coś lepszego – człowiek pochylający się nad kajakiem przerwał milczenie. – Coś mniej męczącego użytkownika – dodał z mizernym uśmiechem.

– Praw fizyki nie przeskoczysz – odpowiedział niechętnie jego towarzysz. – W strefie tylko mięśnie pozostają niezawodne.

Wsiedli. Odległość do celu, będącego środkiem akwenu wynosiła niemal cztery kilometry. Duży dystans dla ludzi odwykłych od jakiegokolwiek wysiłku fizycznego, wspieranych przez technikę od niemowlęcych lat.

Jeszcze rok, ba nawet i trzy kwartały temu wycieczki te odbywali wyłącznie sporadycznie. Niestety, ulegające zmianie okoliczności sprawiły, że ów zakątek zmuszeni byli odwiedzać nie rzadziej niż raz w tygodniu. Nieodległa przyszłość miała przynieść dalszy wzrost częstości tych wizyt.

– Olaf! Niech to… – Jęk przerażenia wyrwał się z ust siedzącego z tyłu, kiedy już ponad połowę drogi mieli za sobą. – Zapomniałem!

– Co znowu? Czego nie wziąłeś?

– Pakietu instrukcji na dzień dzisiejszy!

– Pamiętasz umowę?!

– Tak… pamiętam – zrezygnowanym głosem odpowiedział Franz.

– Skoro tak, to machaj! Na co jeszcze czekasz?

Kajak zatoczył łuk na jeziorze, po czym rozpoczął powrót do miejsca, z którego odbił od brzegu. Napędzany obecnie jednym tylko wiosłem drogę odbywał wyraźnie wolniej. Parę minut później dotarł w pobliże miejsca zwodowania. Dziobem werżnął się kilkanaście centymetrów w gęstą na tym obszarze trawę.

Zlany potem, mocno zdyszany mężczyzna wygrzebał się z wodnego pojazdu. Chwiejnym krokiem podszedł do wiszącej nad ziemią maszyny. Na parę chwil zniknął w jej wnętrzu. Kiedy wynurzył się z kabiny, pomachał metalową kasetką w stronę kolegi i ruszył z powrotem. Pośpiesznie zajął swe miejsce.

– Wiesz, nie będę dla ciebie aż taki zły – odezwał się Olaf do właśnie chwytającego za wiosło Franza. – Zdecydowałem, że w tę stronę wspólnie będziemy popychać to cholerne czółno.

– Dzięki stary – słaby głos dobiegł z tylnego miejsca. – Przynajmniej wiem, że masz odrobinę serca.

– A co, wątpiłeś w to kiedykolwiek?

Smukły kształt ruszył z miejsca. Zmierzał ponownie w stronę środka jeziora, którego poprzednio nie było mu dane osiągnąć.

 

Trójka pięciolatków przekroczyła bramy socjointegratora. Z grupy liczącej trzydziestu rówieśników akurat ci przypadli sobie do gustu. Mieli wspólne tematy, dalece odbiegające od ram programowych właśnie opuszczonej instytucji. By je przedyskutować, po zajęciach trzymali się razem tak długo jak to możliwe, czyli przez całą drogę od miejsca preedukacji do stacji wewnętrznego transportu osobowego miasta. Tym razem czuli potrzebę dłuższej niż zwykle rozmowy, więc wlekli się niemiłosiernie, stawiając nogę za nogą.

– A wiecie – Tommy chciał się pochwalić najnowszą, wczoraj zasłyszaną nowiną. – Że mój tata powiedział, że gdzieś słyszał, że teraz te wszystkie, no wiecie, że bardzo pójdą w cenę, a ja nie bardzo to rozumiem – zakończył zwieszając głos, świadomy faktu, iż gdzieś się pogubił.

– Czego nie rozumiesz? – Stan z zainteresowaniem popatrzył na kolegę.

– No tego, że pójdą w cenę. Nie wiem, co to znaczy.

– To znaczy, że będą więcej kosztować – Teddy pobłażliwym spojrzeniem powiódł po twarzach kolegów, dumny z tego, iż to on może wytłumaczyć swym towarzyszom ów zwrot.

– Jej – wyrwało się Stanowi.

– Co? – Spytał Tommy. – Ucieszyło cię to?

– Nie! Mój tatuś dopiero teraz zaczął kupować. Bo wcześniej nie zarabiał aż tyle. Dopiero teraz, kiedy dostał awans może kupować więcej. Tak mówiła mamusia.

– To musi się pośpieszyć – Teddy skwitował słowa kolegi głosem znawcy przedmiotu.

– Jak pośpieszyć, kiedy drożeją?

– Drożeją. Ale nie od razu – teraz z wyższością odezwał się Tommy. – Mój tata zawsze mówi, że od zapowiedzi efektu, żeby on wystąpił, mija jakiś… O! Już wiem. Interwał inercyjny – uśmiechnął się szeroko zadowolony z siebie, że tak trudny zwrot udało mu się w porę przypomnieć i nawet bezbłędnie go powtórzyć. – A on dobrze wie, co mówi. Właśnie przed tygodniem kupił oddech Lennona.

– A mój pierdy Tysona! Z pierwszej walki! – Krzykliwie pochwalił się Teddy.

– Z pierwszej? – Jękiem bezgranicznego zachwytu podbarwił pytanie Stan.

– Z pierwszej! – Teddy napuszył się jak paw, widząc zazdrość w oczach kolegi.

– A ja słyszałem – Tommy podchwycił bieżący temat – że jak pierdnął Tyson, to aż jeansy się na nim rwały!

– Głupi! – Nieomal jednocześnie skomentowali jego wypowiedź obaj koledzy. – To nie Tyson, a Chuck Norris – Teddy sprostował już dalej sam.

– No właśnie – dodał Stan chcąc w ten sposób nadrobić swoje chwilowe wahanie.

– No pomyliłem się! – Tommy gwałtownym ruchem pacnął dłonią w czoło. – Jeśli twój tata chciałby kupić – spojrzał na Stana – to są gluty Einsteina. Podobno niedrogo.

– Certyfikowane? – Spytał z nagłym ożywieniem Stan.

– No jasne!

– Powiem tatusiowi. Chyba się zainteresuje. A nie wiesz za ile?

– Nie. Ale jak chcesz, mogę go spytać. Ale słyszałem, że taniej niż w ogłoszeniach.

– Dzięki. Tylko nie zapomnij.

– No coś ty! – Lekkie oburzenie pojawiło się w głosie Tommy'ego.

– A wiecie może, dlaczego te, no ee… relikwie mają podrożeć? – Spytał Teddy, chcąc koniecznie włączyć się do rozmowy, od której poczuł się nagle odsunięty.

– Ja nie – odparł pośpiesznie Stan.

– Ja też nie wiem – rzekł Tommy. – Ale zapytam!

– Spytaj też za ile – Stan ponownie przypominał się jemu. – Bardzo cię proszę żebyś o tym pamiętał – wyrzucił z siebie pośpiesznie.

Mimo wciąż usilnie utrzymywanego, możliwie najwolniejszego tempa, do stacji dotarli nim się spostrzegli. Gdy zdali sobie sprawę, że już za chwilę zostaną rozdzieleni, pożegnali się pośpiesznie. Każdy z nich mieszkał w innej, odległej dzielnicy miasta i bez udziału opiekunów spotkanie z którymkolwiek z kolegów nie było możliwe.

Wiek chłopców nie pozwalał im na samodzielne poruszanie się poza ustalonymi przez rodziców trasami. Ledwie zdążyli wymienić zwyczajowe uprzejmości, kiedy zjawiły się dwa pojazdy selectbus. Były one przeznaczone do przewozu małych dzieci. Trzeci, tego samego typu już zbliżał się do stanowiska oczekujących. Identyfikowani czujnikami olfo szybko i bezbłędnie zostali odstawieni pod właściwe adresy.

* * *

Wnętrze toalety nieco się przewietrzyło po niedawnym użytkowniku. Z bezgłośnym westchnieniem właściciel czerwonego ortalionu sięgnął do kieszeni. W prawej ręce błysnęła mała, metalowa butla przypominająca pojemnik sprayu. Na jej bocznej ściance znajdował się duży, czarny przycisk.

Przybysz pokonał parę kroków dzielących go od muszli. Przyklęknął tuż przy niej. Następnie dłoń z trzymanym przyrządem wyciągnął w kierunku rury odpływowej. Po wciśnięciu klawisza rozległ się cichy syk i z głowicy wytrysnęło żądło fioletowego płomienia. Ognisty grot miał średnicę igły i długość cala.

Ewidentne zawodowstwo cechowało użytkownika niecodziennego narzędzia. Szybkie, zdecydowane ruchy towarzyszyły przecinaniu grubej rury odpływu, tuż przy jej kołnierzu obejmującym porcelanowy króciec. Chłopak wstał z klęczek dopiero wówczas, gdy szczelina całkowicie rozdzieliła oba elementy.

Urządzenie wróciło do kieszeni. Ręka powędrowała pod bluzę. Po ponad minucie gmerania powolnym, ostrożnym ruchem wydobył coś. Ustawił się w stosunku do niewielkiej żarówki tak, żeby w możliwie najsilniejszym strumieniu światła znalazł się właśnie wyjęty cieniutki, kwadratowy pakiecik. Z pietyzmem rozdzielał tworzące go listki i odczytywał znajdujące się przy brzegach napisy. Chwila medytacji pozwoliła dokonać wyboru. Jeden z odseparowanych arkusików pozostawił w dłoni, chowając na powrót pozostałe.

Moment później ponownie klęczał przy sedesie. Wyselekcjonowany element wprowadził w szczelinę. Wystające jego nadmiary objął obu dłońmi i trzymając je zaciśnięte wykonał kilka okrężnych ruchów wokół rury. Po tym zabiegu nie zostały żadne ślady świadczące o jakiejkolwiek ingerencji w ten odcinek kanalizacji ściekowej.

Intruz powrócił do pionowej postawy. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Lustracja wypadła pozytywnie, bowiem na teraz widocznej z pod przesuniętego kaptura, dolnej części twarzy pojawił się nikły uśmieszek. Jeszcze rzut oka na zegarek i mężczyzna opuścił toaletę. Przebył cały odcinek korytarza dzielący go od poprzednio zajmowanego miejsca.

Podobnie, jak przed tymi niecodziennymi przeróbkami hydraulicznymi, osobnik ów stanął przy ostatnim w rzędzie oknie i oparł łokcie o parapet. Swój beznamiętny wzrok znowu skierował na parking. Tym razem kontemplował obraz drogi dojazdowej, a nie jak uprzednio pojazdy wypełniające placyk.

* * *

Kajak zatrzymał się na środku jeziora. Załoga ułożyła wiosełka w uchwyty usytuowane wzdłuż nietypowo wysokich burt. Mężczyźni pochylili się. Zaczęli kręcić umieszczonymi w dnie korbkami. Z każdym obrotem unosiły się coraz wyżej przezroczyste osłony. Wychodziły z obydwu końców pasażerskiej wnęki pojazdu. Wreszcie zamknęły się, tworząc hermetyczną kopułę.

Szczelnie zamknięci pasażerowie otworzyli zawory zbiorników zatapiania. Kajak zaczął pogrążać się pod wodę. Towarzyszący pierwszym chwilom zanurzania świst uchodzącego powietrza przeszedł w bulgot biegnących ku powierzchni pęcherzyków gazu. Zdążali w kierunku dna jeziora. Po kilkunastu sekundach, patrząc w górę widzieli nad sobą kołnierz stożka stanowiącego nadbudowę stalowego komina, w którego świetle obecnie poruszali się wzdłuż osi pionowej.

Ukryta przed oczami ciekawskich konstrukcja zaczynała się pięć metrów poniżej powierzchni wody. Miała początkową średnicę dwudziestu metrów. Dzięki temu rozmiarowi wtajemniczonym łatwo było trafić do lejkowatej gardzieli. Jej zadaniem było naprowadzenie łodzi w światło rury o średnicy metr zaledwie większej niż długość kadłuba.

Po dwóch minutach osiedli na dnie śluzy. Rosnąca, wskutek dalszego wypełniania wodą komór balastowych, masa kajaka wciąż mocniej naciskała na podłogę. Przemieszczała ją w dół. Ruch tej płyty napędzał górne wrota śluzy. Zatrzaśnięcie ich następowało skokowo, gdy siła działająca na podłoże osiągała pewną wielkość progową.

Ciężar pojazdu przekroczył wartość krytyczną. Cichy zgrzyt oznajmił zamknięcie wielosekcyjnej grodzi. Kiedy to nastąpiło, Olaf odkręcił zawór butli. Sprężone w niej powietrze zaczęło dostawać się do komory, w której się znaleźli. Parę minut później cała, wypełniająca ją woda została usunięta na zewnątrz. Ponownie użyte przez podróżników korby rozchyliły osłony na kształt płatków gigantycznego kwiatu. Wysiedli.

– Jak w średniowieczu – Franz, zmęczony bardziej niż zwykle, stał się podwójnie zły.

– Nie narzekaj – powiedział jego towarzysz. – Wyobraź sobie, co by było, gdyby w sąsiedztwie osłon także i maszyny proste nie chciały działać.

– Nawet o tym nie myśl! – Odburknął z niezadowoleniem.

Sprawdzili szczelność zajmowanego cylindra. W sąsiedztwie izolacji, dokładnie w promieniu trzech tysięcy dwustu osiemdziesięciu metrów od niewidzialnej ściany bariery ochronnej, nie mogło być użyte żadne z urządzeń elektrycznych. Cała gama znanych dotąd dielektryków w tej strefie traciła swe własności, stając się nadprzewodnikami. Wszystko tu było uzależnione od spostrzegawczości ludzkich oczu i zręczności dłoni.

Franz podszedł do lejkowatego zagłębienia w podłodze. Kończyło się ono króćcem otwartym na zewnątrz. Właśnie tędy, jeszcze niedawno wypełniający śluzę płyn został wypchnięty poza przestrzeń, w której obecnie przebywali. Człowiek pochylił się. Podniósł dużą śrubę spoczywającą wraz z kluczem w zagłębieniu obok. Zakręcił nią kanał odpływowy. W tym czasie jego kolega zablokował ruchomą podłogę.

Kiedy te proste, lecz istotne zabiegi zostały wykonane, zbliżyli się do drzwi w bocznej ścianie śluzy. Za nimi znajdował się pionowy tunel z drabinką. Po zamknięciu i skontrolowaniu szczelności kolejnych wrót zeszli ponad trzydzieści metrów. Oświetlenie całej drogi zapewniała im pokrywająca ściany farba fosforescencyjna, podobnie jak w niedawno opuszczonej śluzie. Również i dalej posługiwanie się wzrokiem możliwe było jedynie dzięki istnieniu świecących powłok. Położono je na całym, wiodącym do centrum odcinku, przechodzącym tu w korytarz poziomy.

Człon horyzontalny posiadał specyficzny wygląd: Oba jego przeciwległe krańce miały dokładnie taki sam wymiar. Rósł on od pięciometrowej średnicy, aż do wynoszącego siedemnaście metrów maksimum, położonego w połowie długości. Tym samym przyjmował kształt wielkiej, pękatej, leżącej beczki. Tutaj rozciągała się ściana BARIERY. Przechodziła dokładnie przez środek łącznika. Architektura przecinającego ją przejścia z pewnością nie była rezultatem kaprysu projektanta, jednakże dla Franza i Olafa przyczyna takiego wyglądu korytarza pozostawała nieznaną. Wystarczała im wiedza, że mają przejść kładką o długości sześciu metrów, biegnącą w osi tego tworu.

W chwili, gdy mężczyźni stanęli u stóp wąskiego pomostu na twarzach ich pojawił się wyraz skupienia – doszli do BARIERY. Obaj należeli do nielicznego grona wybrańców losu, u których objawy kontaktu z nią ograniczały się do niemiłych doznań. Rozpoczynał je ból głowy. Do niego wprędce dołączało poczucie wyczerpania fizycznego i umysłowego. Jednak, mimo iż organizmy ich radziły sobie względnie dobrze z przejściem pomiędzy tymi, w pewnym sensie odmiennymi światami, zawsze bezwzględnie przestrzegali obowiązujących procedur bezpieczeństwa. Najpierw etap ten pokonywał jeden, a dopiero po nim drugi. Nigdy wcześniej niż po upływie trzydziestu sekund od zakończonej sukcesem wędrówki pierwszego.

– Dzisiaj mnie przypada pozycja leadera – spokojnym głosem przypomniał Olaf.

– Faktycznie – zgodził się z nim Franz.

Po tej wymianie zdań mężczyzna ruszył w kierunku kolejnych drzwi zamykających przeciwległy kraniec bąblowatej przestrzeni. Szedł pewnym, krótkim, regularnym krokiem. Czuł miliony, miliardy drobnych ukłuć. Nie tylko na powierzchni całej skóry, ale i wewnątrz ciała. W samym środku ściany BARIERY te niewidzialne igiełki atakujące zewsząd i znikąd całe jego jestestwo zdawały się rozżarzać.

Opanował narastającą jak zwykle panikę. Ten odcinek należało przebyć w spokojnym, stałym tempie. Poskromić towarzyszący bólowi atawistyczny strach. Ujarzmić wszechpotężną trwogę starającą się ograniczyć swobodę woli, usiłującą spętać nogi lub zmusić do biegu, z pozoru mającego przynieść ulgę.

Minął już najszerszy fragment tunelu. Przemieszczał się przez tę jego część o na powrót malejącym świetle. Jeszcze trzy kroki, jeszcze dwa. Już tylko jeden. Znalazłszy się po wewnętrznej stronie izolacji stanął. Wykonał zwrot. Był gotów do udzielenia pomocy koledze w przypadku gdyby zawiodły go nerwy. Podobnie jak jeszcze przed chwilą ów, teraz on czujnym wzrokiem obserwował przemarsz towarzysza, utrzymując stan pełnego pogotowia.

Franz, w myśl zaleceń, bez zbędnego pośpiechu odliczył wymagany limit czasowy dający gwarancję bezpiecznego przejścia granicy. Po jego upływie podążył do czekającego Olafa. Moment później mogli powiedzieć, że właśnie przebyli najgorszy z możliwych kawałek drogi.

Według słów Franza na powrót znaleźli się w cywilizacji. Świat, w który wkroczyli miał całkowitą autonomię. Pracowały w nim urządzenia, do których przywykli, dając komfort niedostępny od opuszczenia grawika. Niestety, brakowało łączności z otoczeniem.

Żaden znany rodzaj energii nie mógł przebić się przez sferyczny kokon BARIERY. Był to swoisty rodzaj schronu. Enklawa zapewniająca całkowitą izolację wszystkiego, co zostało zgromadzone w jej obszarze.

Zlokalizowany pod dnem jeziora kompleks wzniesiono prawie dwadzieścia lat wcześniej. Mniej więcej rok przed skonstruowaniem pierwszej aparatury osobistej, pozwalającej na przemieszczanie wzdłuż osi czasu. Informacja w zgromadzonych tutaj dokumentach nie ulegała dewiacjom stanowiącym skutek ingerencji w zdarzenia znajdujące się po lewej stronie od punktu „teraz” na linii czasu.

Komparacja treści zawartej w chronionych tu materiałach z przechowywanymi w warunkach powszechnie uznawanymi za normalne, umożliwiała wychwytywanie rezultatów poczynań czasowędrowniczków. Mianem tym ochrzczono grupę entuzjastów wypraw do przeszłości. Ich wycieczki w świat miniony okazały się brzemienne w skutkach dla tego, istniejącego obecnie.

Zakaz podróży wstecznych dał jedynie nieznaczne uspokojenie negatywnych zjawisk. Dopiero konfiskata zestawów transferujących w czasie sprowadziła problem do poziomu akceptowalnego. Wszystkich, oficjalnie wprowadzonych na rynek urządzeń odzyskać się nie udało. Nadto, oprócz fabrycznych, funkcjonowała nieznana bliżej ilość sprzętów wykonanych przez domorosłych konstruktorów.

Na całym globie istniało kilka zaledwie stacji chronostatycznych. Dla ich personelu, w którego liczbie pozostawali Franz i Olaf, okresem względnego spokoju było kolejnych kilkanaście lat. Niestety, na przestrzeni ostatnich dwóch, kiedy uformował się ruch „Relikwiarzy” sytuacja uległa diametralnej zmianie.

Nowo powstały, chłonny i lukratywny rynek opanowali amatorzy szybkiego zarobku. Ci nie liczyli się z niczym i z nikim w swej drodze do pieniądza. Działalność ich wciąż się nasiliła, wymuszając sukcesywne zwiększanie częstości czynności kontrolnych. Tym samym wydłużeniu uległ czas pracy Olafa i Franza w centrum, odizolowanym od zewnętrznego, labilnego środowiska.

Wprawdzie gromadzone przez relikwiarzy, zabierane z przeszłości artefakty nie niosły żadnych konsekwencji w przyszłość, nie dało się jednak tego powiedzieć o niektórych metodach pozyskiwania. Skala dochodów wszelkiej maści timecrackerów i chronobreakerów okazała się tak ogromną, że nie potrafiły odstraszyć ich żadne, możliwe do zastosowania represje.

 

Publiczne projektory newsów dnia z rzadka przyciągały uwagę ludzi zajętych swymi sprawami. Tym razem było inaczej. Każdy ze zdziwieniem wpatrywał się w twarze spikerek i spikerów od lat nieobecnych na wizji. Waga przekazywanych sensacji sprawiła, iż zdecydowali oni o osobistym wejściu w holoprzestrzeń.

Rozprawa bez precedensu! – Grzmiał głos syntezera mowy. – Proces wytoczony przez relikwiarza nieuczciwemu dostawcy – płynął wstęp audio, któremu towarzyszyła obracająca się sylwetka Temidy.

Nieznany nam z imienia i nazwiska relikwiarz wniósł pozew przeciw zaopatrującemu go dotąd chronobreakerowi! – To była inna postać tych samych wiadomości.

Nadużycie zaufania przyczyną pozwu! – Kolejna agencja informacyjna prezentowała to samo w odmiennej formie.

Wszelkie niesnaski mające miejsce w strefie czarnych interesów zwyczajowo załatwiane były w zaciszu półświatka. Rynek relikwiarski, choć specyficzny gdyż tworzyła go finansowa elita, należał do tego kręgu. Wyprowadzenie zeń porachunków na światło dzienne gwałciło niepisane, lecz przestrzegane zasady, traktowane jako swoiste świętości.

Fala ocierających się o nieprawdopodobieństwo zapowiedzi, stanowiących prolog infobloku umilkła. Kilkadziesiąt sekund trwała przerwa obliczona na przetrawienie sensacyjnej nowinki. Po tym czasie rozpoczęto emisję kolejnego newsa, o równie skandalicznym posmaku. Ponownie oderwał on przygodnych widzów od kontynuacji niedawno przerwanych czynności:

Niewiarygodne łamanie prawa powszechnego dostępu do informacji! – Teraz już twarz spikera mimiką swą wyrażała oburzenie. – Sąd postanowił utajnić tok rozprawy, zasłaniając się rzekomą troską o dobra osobiste powoda! Niejawność procesu zarządzono w oparciu o procedury z zamierzchłych czasów!

Czy musimy godzić się na łamanie naszych praw przez instytucje stojące jakoby na ich straży?! – Brunetka o wyjątkowo atrakcyjnej twarzy przemawiała do słuchających jej kipiącego od gniewu głosu. – Sąd odmawiając jawności wchodzi nie tylko w kolizję z prawem! On tym samym daje dowód braku szacunku dla Was i dla Konstytucji! Nie gódźmy się na to, by nami pomiatano!

Nie będzie wglądu w tok sprawy! – Tym razem ekspresyjna blondynka dawała upust swej fali złości. – Wyłącznie z powodu jakiegoś nieuzasadnionego widzimisię! Nie pozwólmy tłamsić się sędziom! Obywatele! Czas na pozew zbiorowy. Ukróćmy samowolę mających się za święte krowy! Żądajmy ukarania sędziów kpiących z Konstytucji!

 

Pokaźnych rozmiarów apartament, zajmowany przez Jorusa Assema mieścił się na najwyższym piętrze najnowszej generacji wysokościowca mieszkalnego. Jego lokator musiał być szalenie zamożnym człowiekiem. Świadczyło o tym niezbicie kilka faktów:

Zajmowane przez niego mieszkanie należało do najdroższych apartamentów w całym zurbanizowanym kompleksie Kalahari Dwa.

Zapłacił z góry za szesnastoletni czas jego wynajmu wraz ze zryczałtowanym kosztem wszystkich mediów okresu korzystania, to jest od roku 2144 do 2160 wliczając w to kompensatę potencjalnych podwyżek cen, uzyskanych od ekonoprognozera.

Wszystkie należności uiścił w najmilej wszędzie widzianej walucie, którą był Global Credit.

Jeśli komuś tego by jeszcze było mało, jeden rzut fachowego oka na to, co ów w swoim przytulnym gniazdku zgromadził, każdego ze znawców przyprawiłby o lekki zawrót głowy. Całą powierzchnię, z której w ramach umowy korzystał, zajmowały dobra szokującej wartości. Najmłodsze meble pochodziły z początków dwudziestego stulecia. Stanowiły jednak niewielki odsetek wyposażenia. Gros sprzętów miało przynajmniej kilkadziesiąt lat więcej.

Z całą pewnością ów pokaźny majątek nikogo przesadnie by nie szokował, gdyby pan Jorus Assem był samotnym staruszkiem, przez całe życie piastującym jakąś szczególnie ciepłą posadkę rządową. Właścicielem niemałej korporacji, bądź wybijającą się w rankingach popularności gwiazdą medialną w wieku przynajmniej już średnim. Żadne z powyższych doń nie pasowało.

Wspomniany człowiek ani razu nie zaistniał w holoprzestrzeni. Dopiero niedawno przekroczył dwudziesty rok życia. Nigdy, nigdzie nie pracował i jak dotąd pozostawał w szeregach licznej rzeszy bezrobotnych.

Przed chwilą scharakteryzowany młodzieniec tego wieczora przesiadywał w głębokim, arcywygodnym fotelu z miną sybaryty, którym zdawał się być w istocie. Prawa dłoń Jorusa zajęta była ogromnym kubkiem, bogato zdobionym złoceniami i ręcznie malowanymi ornamentami. Trzymane naczynie pochodziło z dziewiętnastego wieku. Wykonano je z prawdziwej miśnieńskiej porcelany i zdawało się, mimo swych mocno zaawansowanych lat doskonale służyć nowemu, kilkanaście razy młodszemu od siebie właścicielowi.

Pan Assem, bez reszty pochłonięty był kontemplowaniem smaku doskonałego, aż gęstego, wysokosłodzonego, naturalnego kakao, którego bukiet wzbogacała spora ilość również naturalnej wanilii. Gorący napój wyraźnie parował, wypełniając niemającym sobie równego aromatem calutki apartament. Zdawało się, że nic nie powinno zakłócić tej idylli młodemu nababowi, los jednak zdecydował inaczej.

– Dobry wieczór panie Assem.

Projektor wygenerował w strefie holoprzestrzennej obraz kobiecej głowy w naturalnych wymiarach. Bardzo zadbana twarz, starannie dobrana fryzura i delikatny, dyskretny makijaż nadawały rozmówczyni swoistego dostojeństwa.

Jorus niechętnie odstawił naczynie. Podniósł się z fotela. Przeszedł kilka kroków, aż stanął twarzą w twarz z oczekującą rozmowy blondynką. Poprzednia lokalizacja młodzieńca uniemożliwiała nawiązanie kontaktu wzrokowego przez samo przekręcenie głowy.

– Jestem adwokatem pana Erwina Jorgensena – zaczęła autoprezentację, gdy adresat wiadomości zakończył przemieszczanie. – Nazywam się Erica Harris, z kancelarii Harris & Harris. Czy prawdą jest, iż został pan powiadomiony przez mojego klienta o wystąpieniu na drogę sądową?

– Tak.

– Czy także jest prawdą, że dnia dziewiętnastego maja bieżącego roku pomiędzy panem, a moim klientem miała miejsce transakcja handlowa na znaczną kwotę?

– Tak.

– Czy stanowisko pańskie w tej materii pozostaje takim, jakim przedstawił je pan mojemu klientowi?

– Tak! – Irytacja i zniecierpliwienie zabrzmiały w tym ostatnim słowie.

– Dziękuję panu za poświęcony mi czas i przepraszam, że okoliczności zmusiły mnie bym niepokoiła pana o tak późnej porze. Życzę dobrej nocy.

Obraz zniknął. Przez chwilę jeszcze błękitno zielonkawa poświata w miejscu holosfery zdawała się być rozwiewana przez wiatr, którego nigdy tu nie było. Zjawisko to świadczyło, iż połączenie nastąpiło z użyciem specjalnej, wolnej od podsłuchów linii.

Assem wzruszył ramionami. Po co ta cała konspiracja, pomyślał, skoro każdy z infobloków o globalnym zasięgu, od co najmniej doby rozpowszechniał wiadomości na temat zbliżającej się rozprawy. W dodatku okraszano to aurą sensacji. Sprawdziło się stare porzekadło mówiące o zainteresowanym, jako ostatnim odbiorcy dotyczącej go informacji

Jorus z uśmiechem goryczy powrócił do uprzednio zajmowanego miejsca i napoju. Jednak pierwsze okazało się być mniej wygodne niż przed rozmową, a drugie straciło swój wykwintny smak podczas jej trwania. Przyciemnił oświetlenie i zmrużył oczy. Był absolutnie pewnym wygrania procesu, mimo to kontakt z panią mecenas negatywnie wpłynął na jego nastrój.

 

W strefie klimatu umiarkowanego lato potrafiło uraczyć wspaniałą pogodą. Korzystała z niej znaczna część gości cafeterii zdecydowanych na pobyt w obrębie tarasu. W samym jego rogu siedziało dwóch mężczyzn. Naprzeciwko każdego z nich stała oszroniona szklanka piwa z ledwo co napoczętą zawartością. Prowadzili ożywioną dyskusję.

– Forsiak, a żre się z byle szczylkiem – rzekł jeden z nich.

– Pewniacko ze szczylkiem? – Spytał drugi.

– Inny wtykuje się w hazardściąg z wczoraj? – Pytaniem na pytanie udzielił odpowiedzi.

– Nie wczaiłem na obecny timebreakera ani chronocrackera – odpowiedzi towarzyszyło wzruszenie ramion.

– Masz splątówy w memie François. Są timecrackerzy i chronobreakerzy – sprostował słowa rozmówcy.

– Mi to orbituje. I tak akumulówa GieCówek mojej życiówki żadnej z tych ich relikwij nie wrówna – dodał z goryczą w głosie.

– Moja też – jakby przełamując jakiś wewnętrzny opór powiedział drugi.

– Łapiesz orient, Pierre, skąd taki GieCownik?

– Nie – z głośnym westchnieniem odparł zapytany. – Czając wycieplałbym teraz własne dupsko na Wielkiej Rafie Koralowej – dodał marzycielsko, powtarzając nic nie mówiącą mu nazwę, zasłyszaną w jednej z reklam.

– Też tego nie wjarzam, stąd wklapnęliśmy tu. Mam czuja, że szczawus wbeknie!

– A jak wgóruje?

– Właśnie wtedy. Jak i tam umoczy, to już fullend. Finito!

– Jak to?

– Co? Global holochryja, a ty total nieczajkowski? Fullsensacha! Relikwiarz wypapluje wpychacza! Facjata w glob wylegnie. Żaden z gnojem dealu nie podtrzyma. Każdy czai, że gromadz włapia od ściągacza, bo nie maści międzyłapka. Ale od takiego, co to pod ksywką się czai, a nie z mordą na billboardach.

François poczuł, że zaschło mu w gardle. Zrobił krótką przerwę. Połknąwszy sporą porcję piwa kontynuował:

– Total tak urządzono, żeby forsiaków nie haczyć. Włapić możesz wszystko, na co masz GieCówy. Inaczej z pchańskiem – westchnął. Dasz nieklawe, jesteś winny, kiedy włapiasz takie, toś czyścioch. Ten nie tylko zakazanką rzucał, ale jeszcze ssysał z wczoraj. Jeden sąd sfinitują, drugi napoczną.

– O, ty! Prawdziak?

– No! Wświadamiam ciebie. Wszystkie infotrzeszcze ciągle o tym charczą. Otrzaskują to niebywałym precedensem.

– No, to szczawus dupę wmoczył konkretowsko.

Przez chwilę sączyli jasnożółtej barwy płyn w całkowitym milczeniu. Nasłuchiwali przy tym rozmów dobiegających z okolic sąsiednich stolików. Tematyka docierających ich uszu dialogów nie odbiegała od właśnie przerwanej dyskusji. Odczuwali z tego powodu niekłamane zadowolenie. Wciąż nadążali za najaktualniejszymi wydarzeniami.

 

Franz z Olafem weszli do sali analitycznej. Królował tu centralnie umiejscowiony terminal komputera. Miał kształt dużego walca zwieńczonego szerokim, opadającym ku zewnętrznej krawędzi kołnierzem. Dubletowa konsola zapewniała równoczesny dostęp do maszyny obydwu pracownikom. Sprzęt peryferyjny potrafił odczytać wszelkie nośniki audio i video, jakie na przestrzeni wieków wytworzyła ludzka myśl techniczna.

Olaf zakrzątnął się przy kawie. W tym czasie Franz przekopiował zawartość fiszki do pamięci komputera. Mając za sobą te wstępne przygotowania zajęli miejsca w wygodnych, samojezdnych fotelach, z których posiadali pełny dostęp do zasobów zgromadzonych w tej placówce.

– Od czego dziś zaczynamy? – Spytał Olaf.

– Od tego, co najbardziej lubimy – rzekł Franz, rozwalając się bezczelnie w fotelu. – Czyli od kawy.

– Co? Jeszcze nie odpocząłeś? – Przesadnie podkreślając zdziwienie, ubarwiając głos nutką kpiny Olaf nawiązał do obecnej, hedonistycznej pozy, łącząc ją z niefortunną przygodą na jeziorze.

– Mógłbyś oszczędzić mi tego? – Kwaśno skomentował drobną złośliwość kolegi.

– O pewnych rzeczach trudno zapomnieć.

– Olaf – Franz dla odmiany usadowił się jak pensjonarka. – Zróbmy teraz przegląd naszego dzisiejszego rozkładu zajęć. Możemy pić, zapoznając się z oczekiwaniami szefostwa.

– Nagła zmiana w pracusia?!

Franz puścił mimo uszu tę uszczypliwość. Uruchomił odczyt. Powietrze przed nimi jakby zafalowało. Pojawiło się tło ekranowe, na którym widniała treść zadań dziennych. Po zapoznaniu się z harmonogramem popatrzyli po sobie z niejakim zdumieniem.

– To dla nas? – Jako pierwszy wątpliwości swe przedstawił Franz.

– Przecież to ty odbierałeś nośnik. Mam nadzieję, że wziąłeś właściwy.

– „…ustalić bezpieczny limit czasu. Datę, poza którą kategorycznie nie wolno zostawiać materiału genetycznego z przyszłości. Podać kryteria stanowiące podstawy dla wyciągniętych wniosków…” – Franz przeczytał na głos budzący wątpliwości fragment. – Dlaczego my mamy to robić?

– A kto według ciebie miałby tym się zająć?

– Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. Sądzę, że może historycy na spółkę z…

– Właśnie, z kim?

– Może biologami? Genetykami? Nie wiem. Jedynie zgaduję.

– Otóż to. Ja również. Przez to dochodzę do wniosku, że nie gra tu roli wiedza z tych nauk. Raczej nasza jest najbliższa wymogom. To my mamy doświadczenie z zakresu wyłapywania defektów zdarzeń następnych.

– Zostawmy na razie ten problem. Jeśli starczy czasu, zajmiemy się nim na poważnie. W razie czego, jako sugestię podamy datę pierwszego chronotransportu myszek. Uzasadnimy to w ten sposób, że dopóki nie były znane możliwości kontrolowanego przemieszczania w czwartym wymiarze, nikt takich rzeczy się nie spodziewał, a tym samym nie szukał. Zatem przypadkowe pozostawienie substancji zawierających DNA nie mogło dać podstaw do podejrzeń, iż materiał ten, jako taki może mieć pochodzenie czasowo obce.

– No, hm, interesujące. Zwłaszcza to uzasadnienie. Masz rację, na razie odstawmy to na bok. Póki co, ten twój pomysł wydaje mi się całkiem niezły. Słyszałeś może coś więcej o tym Jorgensenie?

– Kim? Aaa… wiem. Facet jest po prostu baran i tyle.

Odpowiadając na pytanie Franz rozpoczął selekcję materiałów przeznaczonych do badań. Olaf rzucił okiem w jego stronę. Z westchnieniem przyłączył się do zajęcia. Dopiero po około minucie zadał kolejne, nasycone ironią pytanie:

– Mówiłeś o jego umyśle, czy znaku zodiaku?

– Data urodzin pana Erwina została objęta tajemnicą. Nie znam jej.

– Rozumiem. Podobno powołano nas na biegłych. Mamy brać udział w tej całej sprawie?

– Niestety – burknął Franz.

– Wiesz może, o co tam poszło?

– Nie. Wszystko zostało utajnione. Wyciekły jedynie personalia i kwota transakcji. Jednym słowem wiem tyle samo, co i ty.

– Podobno sześć milionów GC?

– Podobno. W gotówce!

– Transakcja stulecia!

– Może. Dość, że przedmiot jej okazał się wątpliwy i Jorgensen stał się pośmiewiskiem w całym tym środowisku zwichrowanych kolekcjonerów ekskrementów.

– Jakoś wcale mu nie współczuję.

– Również. Dostawcy zresztą też. Wszystko wskazuje, że to kanciarz, a ja nie jestem za żerowaniem na naiwności bałwanów, choćby najbogatszych.

– Kiedy ta rozprawa?

– Pojutrze.

– Dostałeś zawiadomienie o powołaniu na biegłego?

– Obaj dostaliśmy. Przyszły na adres firmy.

– Czemu więc o nim nie wiem?

– Przyszły dzisiaj, z samego rana. Zaglądałeś na swoje konto służbowe?

– Jeszcze nie.

– Zrób to zaraz po powrocie.

– Wiesz, Franz – po dłuższej ciszy odezwał się Olaf. – W jakimś stopniu zazdroszczę tym dostawcom. Nie zarabianych pieniędzy, ale tego dreszczyku emocji, ryzyka, które towarzyszy ich zajęciom.

– Chciałbyś dreszczyku emocji? To nic trudnego. Idź i napyskuj szefowi… ot tak, żeby sprawdzić czy cię wyrzuci. Będziesz miał ryzyko w pracy.

Roześmieli się obaj.

 

Jorus siedział przed główną stroną portalu TF. W strefie holo co rusz zmieniały się reklamy sponsorów witryny. Jeszcze tydzień temu nosił się z zamiarem kupna paru gustownych staroci. Obecnie zmuszony był tego poniechać. Zdobyty kapitał ulokował bezpiecznie i dopóki po niego nie sięgnie, nikt nie będzie w stanie zlokalizować pozostałych pięciu milionów sześciuset tysięcy.

Wprawdzie wrodzona przezorność nakazała mu parę tysięcy „drobnych” zostawić sobie, jako kieszonkowe, ale TF nie pozwalał na zawieranie transakcji gotówkowych. Trudno. Musi poczekać aż te hieny od Jorgensena przestaną węszyć wokół niego. Do jutra z pewnością wytrzyma. Po procesie stary bałwan nie będzie miał możliwości dochodzenia jakichkolwiek roszczeń.

Pięć i sześć dziesiąte miliona! Żadnej pracy do końca swych dni. Wyciągnął się błogo w fotelu. Przez całe życie dobrze opłacany prawnik mógł, zgodnie z powszechnie krążącą famą, odłożyć maksymalnie te trzysta tysięcy, no niechby nawet pięćset. On zaś, równo w swoje dwudzieste urodziny, zarobił dwanaście razy więcej! Ma na całą resztę życia w każdych możliwych do wyobrażenia luksusach.

Wszedł wreszcie w „Antyki”, ale nie potrafił skupić uwagi na zawartości tego działu. Zamiast zgodnie z pierwotnie powziętym zamiarem wertować oferty, powędrował pamięcią wstecz. Sięgnął powstania ulubionego TF, czyli Tutti Frutti. Pomiędzy historią tego portalu, a własną dostrzegał pewne podobieństwo. To niegdyś potraktował jako wróżbę sukcesu.

Od dwudziestego wieku w pośrednictwie handlowym prym wiódł e-Bay. Całe kolejne stulecie królował niepodzielnie. Mały, zrazu niepozorny TF pojawił się w najważniejszym dniu życia Jorusa – dniu, w którym on przyszedł na świat. Żadna, z pozoru, konkurencja dla takiego giganta, jakim jeszcze wtedy wciąż był e-Bay. I co? Gdy Jorus obchodził dziesiąte urodziny, na rynku został TF! O tamtym pamiętali jedynie historycy WWW i staruszkowie.

Obraz generowany w holosferze nagle zaczął migotać. Wybrany portal zniknął. Jego miejsce zajęła znana już Jorusowi twarz.

– Dobry wieczór panie Assem – powiedziała pani mecenas, Erica Harris. – Najmocniej przepraszam, że znów panu przeszkadzam, ale nie robię tego bez istotnej przyczyny.

– Dobry wieczór pani. Doprawdy, nic nie szkodzi – Jorus wysilił się na uprzejmość. – Nie zajmowałem się niczym istotnym. Proszę mówić.

– Chciałam prosić o kontakt do adwokata, który ma pana reprezentować. Mam dla niego niezwykle istotną wiadomość.

– Słucham panią.

– Proszę o nazwisko pańskiego adwokata – w głosie kobiety zaczęło rysować się lekkie zniecierpliwienie.

– Proszę mówić!

– Pan… ? – Kłamie, pomyślał Assem, patrząc na kamienny wyraz twarzy rozmówczyni, który towarzyszył pytaniu. Od razu została poinformowana o tym fakcie.

– W rzeczy samej. Ja będę reprezentował siebie. Nie uznałem za stosowne wziąć żadnego obrońcy.

– Hm… skoro tak… W takim razie ta wiadomość jest dla pana. Otóż wspólnie z moim klientem, panem Jorgensenem, ustaliliśmy, że pozew i wszelkie roszczenia finansowe względem pana zostaną wycofane. Nastąpi to w zamian za publiczne przeprosiny. Mój klient jest aż tak wspaniałomyślny, gdyż doskonale rozumie, że pański młody wiek…

– Dość! – Przerwał brutalnie Jorus. – Rozmowę dokończymy jutro, na sali sądowej!

– Jak pan sobie życzy panie Assem. Dobranoc.

– Dobranoc.

Połączenie zostało przerwane.

Publiczne przeprosiny! Chłopak omal nie parsknął śmiechem. Doskonale rozumiał panią mecenas. Taka manifestacja z jego strony zostałaby przyjęta przez sąd, jako przyznanie do winy. To pociągnęłoby za sobą, niejako automatycznie, wszystkie konsekwencje będące skutkiem przegranego procesu. Na konto sukcesów pani Harris wpłynąłby kolejny punkt za wygraną sprawę, zaś jej bankowe by utyło o wartość niemałego honorarium. Wszystko bez jakiegokolwiek wysiłku.

Jorus potraktował tę ofertę w formie osobistej zniewagi. Uznania go za element składowy tej zinfantylizowanej części społeczeństwa. Bezmyślnej tłuszczy liczącej już ponad dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi. A przecież on różnił się od masy tego umysłowego proletariatu. Wszystkim. Powinna zwrócić uwagę choćby na to jak się wysławiał. Nigdy wszak nie używał tak powszechnego wśród wspomnianych slangu miejskiego!

Późna pora i gwałtowny wybuch gniewu sprawiły, że młody organizm wzniecił bunt przeciw władzy świadomej, pogrążając się we śnie. Przecięło to definitywnie dalsze dywagacje.

 

Czas pracy personelu chronostatu powoli zmierzał ku końcowi. Do opuszczenia centrum pozostała niecała godzina, a wszystkie, na ten dzień przewidziane analizy dobiegły finału. Fala rozleniwienia ogarnęła Franza i Olafa.

– Wiesz – zaczął ten pierwszy. – Ciekaw jestem, co takiego ten chronobraker dostarczył Jorgensenowi.

– Nie ty jeden. Mnie interesuje także sposób, w jaki to coś zdobył. Zwłaszcza, że zrobił to bez naruszania łańcucha zdarzeń.

– Właśnie. Przez to intryguje mnie jeszcze bardziej.

– W sumie – Olaf dyskretnie ziewnął – za dwa dni będziemy wiedzieli.

– A za trzy, o to coś uzupełnimy listę dotychczasowych towarów relikwiarzy.

– Mhm. Niby niedługo, a ja już nie mogę się tego doczekać.

– Pamiętasz – Franz nagle się ożywił – pierwszą oficjalnie zanotowaną relikwię?

– Yhm – nieznaczny uśmiech ukazał się na twarzy Olafa. – Relikwiarze nazwali to „gluty Einsteina”. Mamy to w materiałach wydzielonych. Fizyk wysiada z pociągu, a na peronie dopada go zgraja dziennikarzy…

– On sięga do kieszeni – wszedł mu w słowo Franz – grzebie w niej i wyjmuje pustą rękę. Okazało się, że zginęła mu chustka do nosa. Wyobrażasz sobie jak głupio musiał się czuć? Przed kamerami?

– Miał pecha. Dopadł go kieszonkowiec z przyszłości.

– W dodatku nie w ciemię bity – zauważył Franz. – Na tym towarze zbił kokosy.

– Fakt – potwierdził Olaf. – Ale teraz ta relikwia znacznie potaniała. Zdaj się, że oscyluje w okolicach pięćdziesięciu tysięcy.

– Swoją drogą, ciekawe na ile kawałków już rozczłonkowali tę chustkę.

– Nie mam pojęcia – słowom towarzyszyło wzruszenie ramion. – Podobnie jak nikt na dobrą sprawę nie wie, w ilu ampułkach jest tak zwany „oddech Lennona”.

– Wiesz, o ile pierwsze stanowiło pospolity czyn kieszonkowca, o tyle to jest prawdziwym majstersztykiem technologicznym. Dostawca tegoż, jak pamiętam – kontynuował – nabył na TF stary, dwudziestowieczny mikrofon reporterski. Wybebeszył go i w obudowie umieścił sprężarkę ze zbiorniczkiem. Ciekawe, ile zassał.

– To już obrosło w legendy – zauważył Olaf. – Niektórzy twierdzą, że napompował ponad osiemset megapaskali. O, chyba możemy się zbierać – stwierdził po dokonaniu odczytu czasu.

 

Wszystko wyglądało jak na starym dwuwymiarowym jeszcze filmie. Sala sądowa, sędziowie w togach, sceneria rodem wprost z pierwszej połowy dwudziestego pierwszego wieku. Zarówno Franz jak i Olaf mieli wrażenie, że oglądają jakiś zapis z zamierzchłej epoki. Było to jednak jak najbardziej realne, toczące się aktualnie wydarzenie. Całą publiczność zebraną na sali stanowiło kilku ekspertów mających swą wiedzą wspierać skład sędziowski, dokładnie jak bywało to ponad sto lat wcześniej.

Początek posiedzenia odbył się wedle rytuału znanego Franzowi i Olafowi z materiałów audiowizualnych pochodzących z przeszłości. Kulminacyjnym momentem rozprawy, interesującym personel chronostatu, stał się ten jej fragment, podczas którego Jorus Assem złożył krótkie, wyczerpujące oświadczenie:

– Nigdy, obecnemu tu powodowi, panu Jorgensenowi nie obiecywałem, iż dostarczę mu włosy z głowy jego idola, Telly Savalasa. – Słowa te wypowiadał spokojnym i bardzo zdecydowanym głosem. – We wszystkich naszych rozmowach była mowa jedynie o włosach wspomnianego aktora, bez jakiegokolwiek precyzowania regionu ciała, z którego miałyby one pochodzić…

Podczas gdy Assem kontynuował swą wypowiedź w lokalnej holosferze pojawił się materiał stanowiący podstawę wydania certyfikatu. Zgromadzeni ujrzeli sylwetkę młodzieńca w poplamionych jeansach i czerwonej, ortalionowej bluzie z kapturem przysłaniającym jego twarz.

Koniec

Komentarze

No, ten tekst podobał mi się znacznie bardziej, ciekawy pomysł z tymi relikwiami.

Nie wydaje mi się, że pięciolatki potrafią rozmawiać w ten sposób, na takie tematy i używając takich słów. To raczej wczesna podstawówka. A z tekstu nie wynika, że społeczeństwo nagle zrobiło się genialne.

Kubek z miśnieńskiej porcelany? Nie znam się na skorupach, ale chyba filiżanka byłaby lepsza.

Interesujące podejście do nowomowy.

jeansy => dżinsy. Z leaderem podobnie.

Masz tendencję do opisywania prostych rzeczy w sztywny, skomplikowany sposób; na przykład “Zdążali w kierunku dna jeziora” zamiast “opadali”. Interpunkcja wciąż szwankuje.

Babska logika rządzi!

A mnie tekst o rozwalonym Poznaniu podobał się bardziej. I nie dlatego, że lubię postapo, tylko był dużo lepiej napisany. Tu jest – jak zauważyła przedpiśczyni – zdecydowanie za sztywno i skomplikowanie.

Podniósł się z fotela. Przeszedł kilka kroków, aż stanął twarzą w twarz z oczekującą rozmowy blondynką. Poprzednia lokalizacja młodzieńca uniemożliwiała nawiązanie kontaktu wzrokowego przez samo przekręcenie głowy.

– Jestem adwokatem pana Erwina Jorgensena – zaczęła autoprezentację, gdy adresat wiadomości zakończył przemieszczanie.

Niepotrzebne są te wszystkie lokalizacje i przemieszczania. Piszesz o gościu, który musiał ruszyć tyłek z fotela, by popatrzeć w oczy hologramowi. Nie o dokującym krążowniku kosmicznym.

 

Myślę też, że tekstowi szkodzi zbyt duże natężenie szczegółów przy opisach wyglądu i działania przeróżnych urządzeń – od procesu pozyskiwania relikwii pana Savallasa, przez podwodny kajak po samą BARIERĘ. Zrobiłem podobny błąd – wydawało mi się, że jeśli nie opiszę dokładnie, krok po kroku, co bohater robi i myśli, to będzie niespójnie i nielogicznie. Efekt jest taki, iż tekst ledwie da się czytać. Czytelnik ma wyobraźnię, trzeba o tym pamiętać.

 

P.S.

A nie można było cofnąć się do momentu, gdy Telly Savallas miał jeszcze włosy na głowie? Może łatwiej i czyściej dałoby się…

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Zapewne dałoby się cofnąć głębiej, ale wtedy tekst przestałby być “dowcipny“.

Cóż, cała ta długa i skomplikowana historia jest do zamknięcia w jednej dziesiątej obecnej objętości, myślę.

Ciekawy pomysł, ale wykonanie kuleje. Szczerze mówiąc, miałam problem z przebrnięciem przez ten tekst przez te zawiłości w opisie, rozbudowane infodumpy, sztywny język np. Intruz powrócił do pionowej postawy. Serio? Nie można napisać po prostu, że wstał? Za to bardzo podobała mi się nowomowa.

Gdybyś, Puszczyku, trzymał się zadanego tematu, wyszłoby to na dobre i tekstowi, i wrażeniom czytelnika. Na przykład łażenie po śluzach i kanałach mogłeś sobie zupełnie darować. A te wszystkie rozlazłe dygresje niewiele wnoszą. 

Błędów interpunkcyjnych dużo, dziwi mnie wstawianie przecinków w dowolnych miejscach

Rosnąca, wskutek…

albo

 

…pan Assam, bez reszty…

poza tym

obu dłońmi 

chyba ‘obiema’. Ostatecznie ‘obu rękami’, ale to zmurszały relikt liczby podwójnej i też odchodzi w zapomnienie

błękitno zielonkawa

razem

 

No i to stylistyczne zadęcie:

posiadał (…) wygląd

pzdr

u

 

Lepiej brzydko pełznąć niż efektownie buksować

przeczytae :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nowa Fantastyka