- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Odłamek

Odłamek


For too long now
There were se­crets in my mind
For too long now
There were things I sho­uld've said
In the dark­ness
I was stum­bling for the door
To find a re­ason
To find the time, the place, the hour  

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Odłamek

 

Za­mor­do­wa­łem wła­sną ro­dzi­nę.

 

Wiem jak to brzmi, ale nie od­chodź­cie, pro­szę. Po­trze­bu­ję tego. Kto wie, może wy także. Życie po­tra­fi być cho­ler­nie za­ska­ku­ją­ce. Może to wła­śnie ty, tak ty ku­lą­cy się w rogu, może to wła­śnie ty znaj­dziesz się kie­dyś w po­dob­nej sy­tu­acji. We­dług za­sa­dy ra­chun­ku praw­do­po­do­bień­stwa mogło by się do przy­tra­fić każ­de­mu z was, kto wie, może i tak się sta­nie. Ni­cze­go od was nie ocze­ku­ję, ale jeśli wy­słu­cha­cie mojej całej hi­sto­rii, cóż…

Może wtedy mnie zro­zu­mie­cie.

 

********

 

Kto by mógł po­my­śleć że jesz­cze wczo­raj mia­łem żonę i dwój­kę dzie­ci. Ko­cha­łem je po równo, mo­je­go synka i có­recz­kę. Chcia­łem im oszczę­dzić życia bez matki. Ko­cha­łem je. Dla­te­go za­mor­do­wa­łem ich we śnie. Co in­ne­go Sally. Wred­na suka. Trud­no jest mi uwie­rzyć iż daw­niej coś do sie­bie czu­li­śmy. Nie pa­mię­tam już nawet kiedy za­mie­ni­ła się w pa­zer­ną jędzę którą była po dziś dzień. Po­dob­no kie­dyś była inna. Tak mi się zda­wa­ło, tak ją za­pa­mię­ta­łem.

Życie po­tra­fi być za­baw­ne. Po­cho­dzę z bied­nej ro­dzi­ny. Mój oj­ciec był drwa­lem. Sam zresz­tą też mia­łem nim zo­stać. Moje życie jed­nak po­to­czy­ło się zu­peł­nie ina­czej. Kiedy oj­ciec umarł, mia­łem szes­na­ście lat. Za pie­nią­dze ze spad­ku matka wy­sła­ła mnie na stu­dia. Była pewna że od­nio­sę suk­ces. Miała rację. Zdo­by­łem wszyst­ko czego pra­gną­łem. Moje życie ukła­da­ło się cu­dow­nie. Zde­cy­do­wa­nie za cu­dow­nie.

W spad­ku oprócz edu­ka­cji otrzy­ma­łem pe­wien dro­biazg, jego sie­kie­rę. Pa­miąt­kę po tym kim był, i po tym kim ja mia­łem się stać. Była to ta sama sie­kie­ra która utrzy­my­wa­ła nas przez te wszyst­kie lata. Trzy­ma­łem ją przez cały czas. Ukry­wa­łem ją przed resz­tą świa­ta, kiedy byłem na stu­diach, kiedy zdo­by­łem pierw­szą pracę, oraz kiedy po­zna­łem moją żonę. Za­po­mnia­łem o niej. Za­baw­ne w tej hi­sto­rii jest to że zna­la­złem ją na noc przed za­mor­do­wa­niem Sally. Czy­ta­ła wtedy książ­kę. Kiedy prze­kro­czy­łem próg na­szej sy­pial­ni za­sta­łem ją le­żą­cą na łóżku. Szla­frok nie­zbyt do­kład­nie okry­wał jej zgrab­ne pier­si. Fi­glar­nie rude, wil­got­ne po ką­pie­li włosy ka­ska­dą spły­wa­ły wzdłuż jej bla­dych ra­mion. W marcu skoń­czy­ła 39 lat, wciąż jed­nak wy­glą­da­ła rów­nie po­nęt­nie jak dnia w któ­rym się po­zna­li­śmy.

Daw­niej jej widok koił moje nerwy. Po­tra­fi­łem go­dzi­na­mi bawić się jej wło­sa­mi. Dziś ten sam obraz przy­pra­wiał mnie o nie­mi­łe swę­dze­nie w żo­łąd­ku. Brzy­dzi­łem się nią pra­wie tak bar­dzo jak ona mną.

-Cze­go chcesz? – Za­py­ta­ła oschle.

Nic nie od­po­wie­dzia­łem.

-Nie wi­dzisz że je­stem za­ję­ta?

Cią­gle sta­łem na progu po­ko­ju.

Po upły­wie kil­ku­na­stu se­kund, a może kilku go­dzin, nie je­stem pe­wien, zde­cy­do­wa­ła się pod­nieść wzrok znad książ­ki. Nasze oczy się spo­tka­ły. Uśmiech­ną­łem się do niej, ale ona po­zo­sta­ła nie­wzru­szo­na. Jed­nak szyb­ko wyraz jej twa­rzy uległ gwał­tow­nej zmia­nie. Naj­praw­do­po­dob­niej w mo­men­cie w któ­rym do­strze­gła trzy­ma­ny prze­ze mnie w ręce przed­miot.

-Co ro­bisz?-Za­py­ta­ła nie­pew­nie. – Po co Ci ta sie­kie­ra?

Nie za­szczy­ci­łem jej py­ta­nia od­po­wie­dzią. Cią­gle się uśmie­cha­jąc po­stą­pi­łem krok do przo­du. Chwi­lę póź­niej drugi, a na­stęp­nie trze­ci.

 Ob­ser­wo­wa­łem jak wyraz jej twa­rzy zmie­nia się z se­kun­dy na se­kun­dę. Roz­ko­szo­wa­łem się każdą chwi­lą tego wie­ko­pom­ne­go dla nas mo­men­tu. Byłem coraz bli­żej, a ona była coraz bar­dziej prze­ra­żo­na. Wier­ci­ła się ner­wo­wo w po­ście­li.

-Co ro­bisz?– Pisz­cza­ła.– Nie zbli­żaj się do mnie, odejdź!

-Ko­cha­nie, to nie musi być nie­przy­jem­ne.– Tłu­ma­czy­łem.– Za­mknij oczy i po­licz to do trzech, po­czu­jesz lekki ukłu­cie, jak ugry­zie­nie ko­ma­ra.

Za­czę­ła krzy­czeć, jed­nak oboje wie­dzie­li­śmy że nie ma to żad­ne­go sensu.

Usia­dłem na brze­gu łóżka. Chcia­ła ucie­kać, jed­nak zła­pa­łem ją sil­nym

ru­chem dłoni za nad­gar­stek.

-Pa­mię­tasz złot­ko jak razem wy­bie­ra­li­śmy ten dom? To było chyba dzie­więć lat temu. -Wes­tchną­łem.– Pa­mię­tam że chcia­łaś kupić coś ka­me­ral­ne­go, z dala od wszel­kiej cy­wi­li­za­cji. Chcia­łaś pra­co­wać sama w domu i wtedy zna­leź­li­śmy tę chatę, cały ki­lo­metr w las od naj­bliż­sze­go mia­stecz­ka. To był twój po­mysł.– Uśmiech­ną­łem się do niej.– To było zanim za­czę­łaś mnie zdra­dzać na lewo i prawo.– Krzyk­ną­łem jej to w twarz po czym zła­pa­łem ją za włosy i wy­rżną­łem jej głową o kant łóżka.

Jej krzyk prze­ro­dził się w ciche łka­nie.

-Nie płacz ko­cha­nie.– Ton mo­je­go głosu znów zła­god­niał. – Nie chcia­łem Cię ura­zić w tym wy­jąt­ko­wym dla cie­bie dniu.

-Po­wiedz mi pro­szę. -Pro­si­ła mnie Sally.– Dla­cze­go?

-Pa­mię­tasz tam­te­go ar­chi­tek­ta który urzą­dzał nam miesz­ka­nie?

-Nic mnie z nim nie łą­czy­ło, przy­się­gam! – Znów za­czę­ła krzy­czeć.– Prze­pro­wa­dzi­li­śmy ba­da­nia, nic nie wy­ka­za­ły, pa­mię­tasz?

Wie­dzia­łem że ma rację, wie­dzia­łem że mnie nie zdra­dzi­ła. Jed­nak czu­łem że muszę do­koń­czyć dzie­ła. Chwy­ci­łem obu­rącz trzo­niec sie­kie­ry i unio­słem go wy­so­ko w górę.

-PRO­SZĘ! NIEEE!- Krzy­cza­ła.

-Za­mknij oczy i się uspo­kój. Tak jak po­wie­dzia­łem, po­czu­jesz je­dy­nie lek­kie ukłu­cie.

Usłu­cha­ła.

Uśmiech­ną­łem się.

W uszach cały czas sły­sza­łem jej krzyk to­wa­rzy­szą­cy za­nu­rza­niu ostrza sie­kie­ry w jej ciele. Raz za razem. Sły­sza­łem chru­pa­nie jej chrzą­stek, od­głos z jakim ostrze dru­zgo­ta­ło jej kości. Wi­dzia­łem wszyst­ko, krew na ścia­nie, na pod­ło­dze oraz jej pełne wy­rzu­tu oczy. I nie mo­głem ode­rwać od nich wzro­ku. Nie po­tra­fi­łem prze­stać. Wie­dzia­łem że już nie żyje jed­nak nie za­trzy­my­wa­łem się. Pod­no­sił ostrze raz za razem do­pó­ki mia­łem siłę w ra­mio­nach, a nawet gdy mi jej za­bra­kło, nie prze­sta­wa­łem. Tyle lat, tyle moich lat roz­bry­zgnę­ło się na drob­ne ka­wał­ki, a ja? A ja za­miast pła­kać czu­łem się wresz­cie wolny i bez­piecz­ny. Roz­ko­szo­wa­łem się każ­dym mo­men­tem, każdą chwi­lą tego cu­dow­ne­go wie­czo­ru.

Kiedy było już po wszyst­kim, a moje emo­cje osty­gły za­pa­ko­wa­łem jej szcząt­ki do na­szej sta­rej wa­liz­ki. I usta­wi­łem ją obok dwóch mniej­szych w ga­ra­żu.

 

-Dla­cze­go aku­rat tam?

-Nie wiem, czu­łem że tak wła­śnie trze­ba.

-Co zro­bi­łeś po prze­bu­dze­niu?.

-Za­baw­nie to za­brzmi, ale spraw­dzi­łem garaż. Oczy­wi­ście nic tam nie zna­la­złem.– Za­śmia­łem się.

Dok­tor także się uśmiech­nął. Bałem się tego uśmie­chu, nie wie­dzieć czemu był on dla mnie prze­ra­ża­ją­cy. Sam dok­tor nie był lep­szy. Miał na oko trzy­dzie­ści lat i dłu­gie, lekko prze­tłusz­czo­ne ciem­ne włosy. W do­dat­ku sie­dział w za­mknię­tym po­miesz­cze­niu w cie­płym bor­do­wym płasz­czy­ku.

-Wi­dzę że uważ­nie się przy­pa­tru­jesz mo­je­mu, nie­ty­po­we­mu jak na te wa­run­ki, zi­mo­we­mu odzie­niu.-Dok­tor prze­rwał moje roz­my­śla­nia -Wy­bacz, je­stem lekko prze­zię­bio­ny. Wra­ca­jąc do te­ma­tu, wiesz dla­cze­go ana­li­zu­je­my twój sen?

-Po­nie­waż jest on nie­po­ko­ją­cy?

-Każ­dy sen jest, ten się ni­czym nie wy­róż­nia. W na­szej wy­obraź­ni wszyst­ko pod­le­ga eska­la­cji. Emo­cje które w rze­czy­wi­sto­ści wy­wo­ła­ły by drob­ną sprzecz­ką we śnie do­pro­wa­dzi­ły by do skraj­nie bru­tal­ne­go mor­der­stwa.

-A więc?

-Wiesz dla­cze­go tu je­steś?

Mil­cza­łem

-Bo­isz się.-Dok­tor kon­ty­nu­ował.– Boisz się swo­ich snów.

-To nie są zwy­kłe sny.

-Wiem do­sko­na­le.

-Kie­dy w wy­pad­ku sa­mo­cho­do­wym zgi­nę­ła moja naj­młod­sza córka byłem za­ła­ma­ny. Prze­sta­łem jeść. Prze­sta­łem pra­co­wać. Stra­ci­łem po­czu­cie rze­czy­wi­sto­ści, nie od­róż­nia­łem wy­two­rów mojej wy­obraź­ni od jawy.

-A teraz je­steś w sta­nie tego do­ko­nać?– Dok­tor uśmiech­nął się nie­znacz­nie.

-Zde­cy­do­wa­nie tak.

-Cie­szy mnie to. Kiedy zgi­nę­ła twoja córka?

-16 stycz­nia 1997 roku.– Wes­tchną­łem -Je­stem zmę­czo­ny dok­to­rze. Udało mi się za­cząć roz­róż­niać sny od rze­czy­wi­sto­ści. Za­ję­ło mi to wiele mie­się­cy życia w dwóch rów­no­le­głych świa­tach, do­pó­ki nie za­czą­łem świa­do­mie żyć w jed­nym. Mimo to, za każ­dym razem gdy się budzę, je­stem po­zba­wio­ny wszel­kiej ener­gii i chęci do życia.

-Pró­bo­wał pan an­ty­de­pre­san­tów?

-Pró­bo­wa­łem wszyst­kie­go dok­to­rze. Za­wsze jest tak samo, dni się ni­czym nie róż­nią. Co­dzien­nie idę do pracy, wra­cam, jem ko­la­cję, idę spać. Ale te sny… One mnie prze­ra­ża­ją! W więk­szo­ści z nich po pro­stu nie­ustan­nie sie­dzę w ciem­nym po­ko­ju. Miesz­kam w ja­kimś sta­rym znisz­czo­nej cha­cie z dużym po­dwór­kiem. Miesz­ka tam moja ro­dzi­na i ja, a wła­ści­wie teraz to chyba je­dy­nie ja…

-Czy ja do­brze zro­zu­mia­łem?– Prze­rwał mi dok­tor.– Czy każdy pana ko­lej­ny sen jest prze­dłu­że­niem po­przed­nie­go?

-Do­kład­nie tak! Dla­te­go wła­śnie tak bar­dzo mnie to wszyst­ko prze­ra­ża!

-Po­ra­dzi­my sobie z tym. Po­mo­gę panu.

-Dzię­ku­ję.

-A co z pana ro­dzi­ną?

-Byli na mnie wście­kli. Żona chcia­ła odejść. W sumie jej się nie dzi­wię. Prze­sta­łem za­ra­biać. Sta­łem się pa­so­ży­tem. Jed­nak ona mnie nie zo­sta­wi­ła. Opie­ko­wa­ła się mną. Przy­no­si­ła mi je­dze­nie i picie.

W po­miesz­cze­niu za­pa­no­wa­ła cisza.

-To wszyst­ko?

-Nie.– Prze­łkną­łem ślinę.– Cza­sa­mi sny były o wiele bar­dziej mrocz­ne i nie­po­ko­ją­ce.– Zni­ży­łem swój głos do szep­tu.– Raz na jakiś czas wy­cho­dzi­łem z domu i szu­ka­łem osób które mniej lub bar­dziej po­dej­rza­łem o mor­der­stwo mojej córki. Nie wie­rzy­łem, iż był to je­dy­nie wy­pa­dek sa­mo­cho­do­wy. Bo widzi pan, ten wy­pa­dek to je­dy­ne zda­rze­nie które łączy rze­czy­wi­stość wraz z moimi snami.

Dok­tor przy­glą­dał mi się uważ­nie.

-Cia­ła zno­si­łem za­wsze do domu.-Kon­ty­nu­owa­łem.– Moja żona mu­sia­ła o tym wie­dzieć.

Sie­dzie­li­śmy na­prze­ciw­ko sie­bie. Cie­ka­wi­ło mnie czy dok­tor uznał mnie już za wa­ria­ta.

Znowu za­pa­dła cisza.

Po kil­ku­na­stu se­kun­dach prze­rwa­ło ją skrzy­pie­nie otwie­ra­ją­cych się drzwi.

-Dok­to­rze, te­le­fon do pana.– Zza drzwi wy­chy­li­ła się po­pie­la­ta głowa se­kre­tar­ki.

-Wy­ba­czy pan, ale chyba sam pan ro­zu­mie.– Prze­pro­sił dok­tor.-Wró­cę w prze­cią­gu kilku minut. Pro­szę się stąd nie ru­szać.

-Ależ na­tu­ral­nie.

Mój spo­wied­nik wstał, prze­cią­gnął się a na­stęp­nie ru­szył do drzwi.

Sie­dzia­łem spo­koj­nie na fo­te­lu.

Mi­ja­ły mi­nu­ty, może nawet go­dzi­ny.

Nie byłem w sta­nie tego jasno okre­ślić gdyż za każ­dym razem gdy pa­trzy­łem na ze­ga­rek wska­zy­wał on inną go­dzi­nę. Choć ze­psuł się ponad rok temu wciąż prze­ja­wia­łem nawyk do nie­ustan­ne spraw­dza­nia czasu.

Z każdą ko­lej­ną se­kun­dą czu­łem się coraz bar­dziej pod­de­ner­wo­wa­ny.

Za­czą­łem się za­sta­na­wiać co mogło mu zaj­mo­wać aż tyle czasu.

Z każdą ko­lej­ną mi­nu­tę przy­cho­dzi­ły mi do głowy coraz bar­dziej ir­ra­cjo­nal­ne sce­na­riu­sze.

A co jeśli wziął mnie za mor­der­cę i dzwo­ni wła­śnie na po­li­cję?

A co jeśli wziął mnie za psy­cho­pa­tę i dzwo­ni wła­śnie do psy­chia­try­ka?

Tego było już dla mnie za wiele. Wsta­łem z fo­te­la i za­czą­łem cho­dzić do­oko­ła ma­lut­kie­go ga­bi­ne­tu bijąc się z wła­sny­mi my­śla­mi. Nie wie­dzia­łem co mnie tak bar­dzo nie­po­ko­iło. Nigdy wcze­śniej się tak za­cho­wy­wa­łem w rze­czy­wi­sto­ści. Za­mkną­łem oczy i od­dy­cha­łem głę­bo­ko. Po­mo­gło. Uspo­ko­iłem się. Za­baw­ne. Nauki walki z pa­ni­ką na­uczy­łem się we śnie. Pa­mię­tam że mój wy­śnio­ny od­po­wied­nik żony za­brał mnie kie­dyś do le­ka­rza. Mar­twi­ły ją moje na­pa­dy zło­ści i pa­ni­ki. Gro­zi­ła mi że jeśli nie pójdę na te­ra­pię to mnie wyda i za­dzwo­ni na po­li­cję. Śmia­łem jej się wtedy w twarz, jed­nak ko­niec koń­ców i tak po­sze­dłem. Był to dziw­ny sen, zresz­tą jak całe moje życie stwo­rzo­ne pod po­wie­ka­mi. Pa­mię­tam do­sko­na­le jak dok­tor mnie tego na­uczył. Za­mknij oczy mówił. A teraz wdech i wy­dech. Wdech i wy­dech.

Opa­no­wa­łem pa­ni­kę. Mimo to nie chcia­łem sia­dać z po­wro­tem na fo­te­lu. Za­czą­łem po­dzi­wiać ga­bi­net dok­to­ra. Do­pie­ro teraz zro­bił na mnie wra­że­nie. Nie było ono jed­nak ani tro­chę po­zy­tyw­ne. Teraz do­strze­głem dla­cze­go czu­łem się osa­czo­ny przez cały ten czas. Ga­bi­net nie był duży, miał za­le­d­wie czte­ry na pięć me­trów, jed­nak nie w tym rzecz. Mon­stru­al­ne he­ba­no­we biur­ko zo­sta­ło usta­wio­ne na­prze­ciw­ko drzwi. W po­miesz­cze­niu nie było żad­nych okien, za to wszę­dzie były świe­ce. Były sto­pio­ne z biur­kiem, z pod­ło­gą, oraz z książ­ka­mi roz­rzu­co­ny­mi po po­sad­ce. Z oby­dwu stron ota­cza­ły mnie re­ga­ły pełne ksią­żek. Były jak tunel któ­re­go ko­niec sta­no­wi­ło biur­ko i dwa fo­te­le. Na pod­ło­dze le­ża­ły w nie­ła­dzie za­pi­sa­ne kart­ki. Cały pokój spra­wiał wra­że­nie ga­bi­ne­tu sza­lo­ne­go pro­fe­so­ra, w każ­dym razie by­naj­mniej nie osoby któ­rej można było za­ufać. Naj­bar­dziej prze­ra­ził mnie jed­nak fakt że do­pie­ro teraz zda­łem sobie z tego spra­wę. Dał­bym sobie głowę uciąć iż gdy wsze­dłem tutaj dziś rano wszyst­ko było zu­peł­nie nor­mal­ne. Ni­cze­go tutaj nie bra­ko­wa­ło i wszyst­ko było na miej­scu. Znowu po­czu­łem strach. Wy­da­wa­ło mi się że rze­czy­wi­stość w któ­rej żyję ulega cią­głym zmia­nom. Po­czu­łem się przy­tło­czo­ny. Po­wie­trze z płuc za­czę­ło mi ucie­kać, serce pró­bo­wa­ło mi się wy­rwać z klat­ki pier­sio­wej, a żo­łą­dek zde­cy­do­wał się ukryć gdzieś głę­bo­ko w moich trze­wiach. Bałem się. Sam zresz­tą nie wie­dzia­łem czego. Za­mkną­łem oczy i od­dy­cha­łem głę­bo­ko. Po­wo­li za­czę­ła mnie za­le­wać fala lo­do­wa­te­go spo­ko­ju. Mój or­ga­nizm za­czął się uspo­ka­jać. Uklęk­ną­łem i wzią­łem do rąk jedną z wa­la­ją­cych się po pod­ło­dze kar­tek. Była za­pi­sa­na od góry do dołu. Nie byłem jed­nak w sta­nie prze­czy­tać ani jed­ne­go wy­ra­zu. Na każde słowo skła­dał się rząd nie­zro­zu­mia­łych dla mnie zna­ków, nie po­cho­dzi­ły one jed­nak z żad­ne­go ludz­kie­go al­fa­be­tu. Po raz ko­lej­ny za­czą­łem się za­sta­na­wiać co się tu wła­ści­wie dzie­je. Się­gną­łem dło­nią po naj­bliż­szą książ­kę i ją otwo­rzy­łem. Ta sama sy­tu­acja. Nie­zro­zu­mia­łe pismo. W  ko­lej­nej książ­ce to samo. Za­czą­łem wer­to­wać je wszyst­kie, każdą która wpa­dła w moje ręce. Prze­ra­zi­łem się, bo w żad­nej z nich nie zna­la­złem ani  jed­ne­go śladu po na­szym ję­zy­ku. Pismo przy­po­mi­na­ło odro­bi­nę al­fa­bet cel­tyc­ki jed­nak było znacz­nie bar­dziej zło­żo­ne. Prze­glą­da­nie ksiąg prze­rwa­ło mi pu­ka­nie do drzwi.

-Tak? Kto tam?-Za­py­ta­łem

Cisza.

-Halo?

Cisza.

-Jest tam kto?

Wsta­łem z klę­czek i za­czą­łem zmie­rzać w kie­run­ku drzwi.

-Ha­aaalo?

 Po­wo­li za­czą­łem prze­krę­cać klam­kę.

-Kto tam?

Gwał­tow­nie pchną­łem drzwi.

Na ze­wnątrz nie było ni­ko­go. Znaj­do­wa­łem się w słabo oświe­tlo­nym ko­ry­ta­rzu. Usły­sza­łem huk za­my­ka­ją­cych się za mną drzwi. Nawet się nie od­wró­ci­łem. Ru­szy­łem przed sie­bie. Ko­ry­tarz oświe­tla­ły sła­bej ja­ko­ści ha­lo­ge­no­we lampy zwi­sa­ją­ce z su­fi­tu. Świa­tło co kilka se­kund przy­ga­sa­ło, żeby za chwi­lę zga­snąć po czym znowu się za­łą­czyć. Sze­dłem przed sie­bie. Ko­ry­tarz robił się coraz węż­szy. Pod ścia­na­mi stały nosze. Na ścia­nach co jakiś czas po­ja­wia­ły się ślady krwi, cza­sa­mi moczu. Nigdy wcze­śniej nie byłem w tym miej­scu. Byłem pe­wien że ga­bi­net dok­to­ra mie­ścił się na pią­tym pię­trze w ele­ganc­kim biu­row­cu. Sze­dłem dalej. Ze­ga­ry na ścia­nach za każ­dym razem wska­zy­wa­ły inną go­dzi­nę. Prze­sze­dłem chyba pięć­set me­trów zanim zo­ba­czy­łem zarys kształ­tu na ho­ry­zon­cie. Kształt ten z każdą chwi­lą robił się coraz więk­szy oraz coraz bar­dziej wy­raź­ny. Nie mi­nę­ło nawet dzie­sięć se­kund, a przed moją twa­rzą stał dok­tor. Nie po­zna­łem go w pierw­szej chwi­li. Miał białą ma­secz­kę na ustach oraz za­krwa­wio­ny kitel na tor­sie. Po­wi­nie­nem być cho­ler­nie za­sko­czo­ny, jed­nak po tym wszyst­kim co mnie spo­tka­ło prze­sta­łem się za­sta­na­wiać.

-Mó­wi­łem żebyś nie wy­cho­dził z po­ko­ju.-Dok­tor zdjął ma­secz­kę i się uśmiech­nął.-Ła­two zbłą­dzić w tych ko­ry­ta­rzach. Le­piej wróć­my.

Usłu­cha­łem.

Od­wró­ci­łem się w tył i o mało nie przy­rzną­łem głową w drzwi. Były to te same drzwi przez które wy­sze­dłem. Dok­tor cały czas się uśmie­chał. Wy­cią­gnął rękę i prze­krę­cił klam­kę. We­szli­śmy do środ­ka. Przez chwi­lę błą­dzi­li­śmy w ciem­no­ści a je­dy­ne świa­tło które oświe­tla­ło nam drogę było świa­tłem wpa­da­ją­cym przez za­my­ka­ją­ce się na po­wrót drzwi. Wkrót­ce za­pa­no­wał zu­peł­ny mrok. Stą­pa­li­śmy chyba po ka­mien­nej po­sad­ce, a w każ­dym razie nie były to pa­ne­le pod­ło­go­we któ­ry­mi wy­ło­żo­no ga­bi­net dok­to­ra.

-Gdzie je­ste­śmy dok­to­rze?

-Sam się po­wi­nie­nem o to pana za­py­tać.

-Nie ro­zu­miem.

-Czy nie za­uwa­żył pan jesz­cze iż rze­czy­wi­stość na­gi­na się czę­sto do pań­skiej woli? A może iż tylko pan jest je­dy­na rze­czą stałą i nie­zmien­ną w tym świe­cie?

-W „TYM” świe­cie?

-Jak pan myśli, kiedy za­czę­ły się pań­skie kło­po­ty ze snem?

-Mó­wi­łem panu, rok temu, po śmier­ci mojej córki.

-Po­wie­dział pan że nie od­róż­niał pan wtedy snu od jawy.

-A wtedy dok­tor za­py­tał mnie czy teraz od­róż­niam, do­sko­na­le to pa­mię­tam.

-Żył pan wtedy w dwóch świa­tach, do­pó­ki nie zde­cy­do­wał się pan spaść za jedną stro­nę „muru”.

-Tak zro­bi­łem, do tam­tej pory pro­wa­dzi­łem dwa rów­no­le­głe ży­wo­ty… Zaraz czy pan in­sy­nu­uje…

Dok­tor za­czął się śmiać.

Na­stęp­nych scen nie pa­mię­tam do­kład­nie. W końcu zda­rze­nia które teraz opi­su­je miały miej­sce wiele lat temu.

Pa­mię­tam jed­nak że dok­tor znik­nął w pew­nym mo­men­cie. Po pro­stu od­szedł w mrok.

Sta­łem sa­mot­nie na ka­mien­nej po­sad­ce po­śród nie­prze­nik­nio­nych ciem­no­ści i roz­my­śla­łem. Po­wo­li za­czę­ły do­cie­rać do mnie pewne fakty. Wtedy zo­ba­czy­łem go po raz ko­lej­ny. W dło­niach trzy­mał kubeł. Pod­szedł do mnie po­wo­li i po­wie­dział.

-Pora się obu­dzić.

I chlu­snął we mnie wia­drem peł­nym zim­nej wody.

Ob­ra­zy przed moją twa­rzą za­czę­ły się roz­my­wać. Wszel­kie kon­tu­ry za­ni­kły a ko­lo­ry za­czę­ły się prze­ni­kać. Wszyst­ko co wi­dzia­łem było je­dy­nie mie­szan­ką przy­pad­ko­wych barw. Chwi­lę póź­niej za­czę­ły do­cie­rać do mnie pierw­sze dźwię­ki. Były to stłu­mio­ne wrza­ski.

-Bu­dzi się, Ko­mi­sa­rzu, ten skur­wiel od­zy­sku­ję przy­tom­ność.

-Po­le­je­cie go jesz­cze raz.-Od­krzyk­nął, ten któ­re­go na­zy­wa­li ko­mi­sa­rzem.

Ko­lej­na zimna fala wody ob­my­ła mi twarz.

Teraz wi­dzia­łem do­kład­nie. Nade mną stało trzech umun­du­ro­wa­nych męż­czyzn, chyba po­li­cjan­tów. Tak, na pewno po­li­cjan­tów. Cho­le­ra, czego oni ode mnie mogą chcieć. Pró­bo­wa­łem po­ru­szyć rę­ko­ma, nie mo­głem. Mia­łem je zwią­za­ne na ple­cach.

-Nie ru­szaj się.– Wark­nął ko­mi­sarz.

 Ro­zej­rza­łem się, le­ża­łem na łóżku w ja­kiejś ob­skur­nej cha­cie. Spoj­rza­łem przez okno. Las. Spoj­rza­łem na ścia­nę. Zdję­cie moje i mojej żony. I wtedy mnie olśni­ło, znaj­do­wa­łem się w domu z mo­je­go snu, a wła­ści­wie cze­goś co do nie­daw­na mia­łem za sen.

Do po­ko­ju wbiegł kon­stabl.

-Sze­fie, zna­leź­li­śmy ko­lej­ne ciała w ga­ra­żu.– Krzyk­nął.

Ko­mi­sarz po­krę­cił głową i ob­ró­cił się twa­rzą do mnie.

-Po­lo­wa­li­śmy na cie­bie od roku skur­wy­sy­nu. Nikt nawet nie li­czył na cynk.– Wy­char­czał zim­nym, peł­nym nie­na­wi­ści gło­sem.– Tym bar­dziej nikt nie li­czył na te­le­fon od two­jej świę­tej pa­mię­ci żony.

Słu­cha­łem prze­ra­żo­ny.

-Bie­dul­ka nie mogła już dłu­żej tak żyć, jakoś jej się nie dzi­wię. Trud­no jest nor­mal­nie funk­cjo­no­wać z se­ryj­nym mor­der­cą pod jed­nym da­chem. Mu­sia­łeś się nie­źle wściec kiedy się do­wie­dzia­łeś że do nas za­dzwo­ni­ła.

 

Pró­bo­wa­łem otwo­rzyć usta i coś po­wie­dzieć ale nie mo­głem.

-Nic nie mów, nie chcę nawet sły­szeć two­je­go głosu.– Ko­mi­sarz pod­niósł głowę, po­ło­żył rękę na ra­mie­niu jed­ne­go z po­li­cjan­tów po czym po­wie­dział -Za­bierz go sprzed moich oczu i do­pil­nuj żeby nie uciekł.

Raz jesz­cze ko­mi­sarz zwró­cił się twa­rzom do mnie. Wyjął z ka­bu­ry pi­sto­let, ob­ró­cił go w dłoni, wziął za­mach po czym przy­ło­żył mi kolbą w skroń.

 

I tyle pa­mię­tam

 

 ********

 

W wię­zie­niu od­sia­du­ję trze­ci rok i wiem że już nigdy stąd nie wyjdę. Od „prze­bu­dze­nia” prze­sta­łem prak­tycz­nie spać. Po­pa­dłem w in­som­nie. I choć wiem że macie mnie za czub­ka, to wła­śnie tak wy­glą­da moja hi­sto­ria. Ta praw­dzi­wa. Bar­dzo wiele plo­tek o moich mor­der­stwach obie­gło wię­zien­ne mury, jed­nak nie mają one wiele wspól­ne­go z rze­czy­wi­sty­mi zda­rze­nia­mi. Mimo to nie na­rze­kam, to wła­śnie dzię­ki nim żyję tutaj w świę­tym spo­ko­ju. dzię­ki nim nikt się do mnie nie zbli­ża. Oprócz was moi dro­dzy przy­ja­cie­le. Wy pierw­si mnie za­py­ta­li­ście jak to wła­ści­wie było. Opo­wie­dzia­łem wam moją hi­sto­rię a teraz pro­szę, skończ­cie po­si­łek i zo­staw­cie mnie w świę­tym spo­ko­ju.

********

 

To praw­da co mówią, że niby na sta­rość się dzi­wa­cze­je.

Zwłasz­cza w sa­mot­no­ści.

Znowu za­czą­łem roz­ma­wiać sam ze sobą. Opo­wia­dam sobie swoją hi­sto­rię co­dzien­nie, raz za razem. Liczę na to że może kie­dyś ją zro­zu­miem. Szu­kam uspra­wie­dli­wie­nia swo­ich czy­nów. Na próż­no. Chyba je­stem ska­za­ny na po­tę­pie­nie.

Z celi wy­cho­dzę tylko wtedy kiedy muszę. Już dawno stra­ci­łem ra­chu­bę czasu. Prze­sta­łem od­róż­niać dzień od nocy. Prze­sta­ło mi na tym za­le­żeć. Nie boję się już ni­cze­go. No do­brze, kła­mię. Boję się i to strasz­nie, ale tylko dwóch rze­czy. Pie­kła i sza­ta­na. Ale co je­że­li już go spo­tka­łem?

Dok­tor przy­cho­dzi do mnie coraz czę­ściej. Za­wsze tak samo ubra­ny, w kitel w któ­rym wi­dzia­łem go we śnie. Za­wsze z uśmie­chem na ustach. Ostat­nio przy­niósł mi du­żych roz­mia­rów odła­mek szkła o za­ostrzo­nych kra­wę­dziach. Cze­kam aż wszy­scy zasną. Chciał­bym zo­ba­czyć uśmiech na ich twa­rzy gdy mnie rano znaj­dą z po­de­rżnię­tym gar­dłem. Wiem że je­stem im to winny. Dok­tor tak mi po­wie­dział. Nie boję się, bo wiem że on za­wsze ma rację.

 

 W końcu, to ja nim je­stem.

Koniec

Komentarze

Świet­ne opo­wia­da­nie, łą­czą­ce w mi­strzow­ski spo­sób ele­men­ty ta­jem­ni­cy oraz grozy. Tak trzy­maj i pu­bli­kuj wię­cej!

Dość czę­sto spo­ty­ka­ny motyw po­pa­da­nia w obłęd. Nic w tym złego, za­wsze można do zna­nych sche­ma­tów wnieść coś no­we­go od sie­bie – inna spra­wa, że owego cze­goś no­we­go do­brze i wy­raź­nie jakoś nie widać…

In­ter­punk­cja na gra­ni­cy ka­ta­stro­fy. Co kwe­stia dia­lo­go­wa, to bra­ku­je spa­cji, kro­pek; prze­cin­ków Autor wy­raź­nie nie lubi, bo ich, prak­tycz­nie, nie sto­su­je…

Po­pra­cu­ję nad tym.

Witam!

Wdar­ło sie kilka ba­bo­li: 

Raz na jakiś czas wy­cho­dzi­łem z domu i szu­ka­łem osób mniej lub bar­dziej po­dej­rza­nych za śmierć mojej córki, po­dej­rze­wa­łem że było to mor­der­stwo a nie je­dy­nie wy­pa­dek sa­mo­cho­do­wy.

Nie­po­trzeb­nie dwa razy po­dej­rze­nie. Poza tym po­dej­że­wa się o coś, nie za coś.

 Prze­sze­dłem chyba pięć­set me­trów zanim zo­ba­czy­łem zarys kształ­tu na roz­le­głym ho­ry­zon­cie.

Roz­le­gły ho­ry­zont w wą­skim ko­ry­ta­rzu? 

Nie mi­nę­ło wię­cej niż dzie­sięć se­kund a przed moją twa­rzą stał dok­tor.

Kiep­sko brzmi. Le­piej mo­gło­by być:

“Nie upły­nę­ło nawet dzie­sięć se­kund, nim dok­tor sta­nął przede mną.”

 

Muszę przy­znać, że spo­dzie­wa­łem się ja­kie­goś tłi­sta na końcu, to­tal­ne­go za­sko­cze­nia, szczę­ko­opad­nię­cia. Nie­ste­ty, nic z tego. Rzecz roz­wi­nę­ła się w spo­sób ra­czej prze­wi­dy­wal­ny. Choć pe­wien na­strój udało ci się osią­gnąć. Naj­lep­szy był mo­ment, gdy nar­ra­tor za­pa­ko­wał zwło­ki żony do wa­liz­ki, którą zo­sta­wił potem w ga­ra­żu. Obok dwóch mniej­szych. Przy­zna­ję, przez chwi­lę mia­łem ciary.

Po­zdra­wiam!

 

Dzię­ku­ję za wska­za­nie wspo­mnia­nych ba­bo­li, po­pra­wi­łem co było trze­ba. Co do za­koń­cze­nia, po­sta­na­wiam po­pra­wę, ale to już przy oka­zji na­stęp­ne­go opo­wia­da­nia ;)

Po­zdra­wiam!

Nie­ste­ty, ale opo­wia­da­nie, jak dla mnie, na­pi­sa­ne bez emo­cji. Nie ru­szy­ła mnie w ogóle śmierć córek i żony głów­ne­go bo­ha­te­ra. Roz­mo­wa pseu­do­le­ka­rza i pa­cjen­ta też nie­ste­ty nic spe­cjal­ne­go. Masz tam po niej zaraz cały blok tek­stu, który dużo ła­twiej by­ło­by prze­czy­tać, gdy­byś zro­bił choć ze dwa aka­pi­ty.

Po­sta­cie były nieco pła­skie, jak­byś sam w nie nie bar­dzo wie­rzył, tylko za­ło­żył, jak mają wy­glą­dać. Bar­dzo wielu prze­cin­ków bra­ku­je. Mu­sisz ko­niecz­nie zo­ba­czyć sobie, jak pra­wi­dło­wo sta­wiać prze­cin­ki. Po­szu­kaj sobie po­rad­ni­ków in­ter­ne­cie i pró­buj pisać. Nawet cał­kiem faj­nym ćwi­cze­niem, bę­dzie spró­bo­wać po­pra­wić ten tekst. Pod­sta­wą do two­rze­nia dia­lo­gów też są pewne za­sa­dy. Nie martw się jed­nak, nie­ste­ty więk­szość na po­cząt­ku ma z tym pro­blem.

 

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794 ← Tu masz szyb­ki i łatwo przy­swa­jal­ny po­rad­nik Na­zgu­la. Po­le­cam zer­k­nąć. :)

 

Nie­ste­ty czeka Cię jesz­cze dużo pracy, jeśli chcesz pisać. Po­pra­co­wać nad bo­ha­te­ra­mi, aby byli bar­dziej wy­raź­ni.

 

A i za­po­mnia­ła­bym, licz­by, daty, cyfry za­wsze pi­sze­my słow­nie w opo­wia­da­niu.

 

Po­zdra­wiam! :)

Są­dząc po oce­nach mamy do czy­nie­nia chyba z naj­lep­szym opo­wia­da­niem w hi­sto­rii por­ta­lu, bo nawet tym na­praw­dę do­brym jakąś piąt­kę ktoś cza­sem wle­pił. A tu – pro­szę. Gra­tu­lu­ję.

Ja nie­ste­ty za­chwy­tów po­dzie­lić nie mogę. Prze­czy­ta­łam co praw­da bez więk­sze­go bólu, ale też nie po­czu­łam się za­nad­to wcią­gnię­ta. Po­dob­nie jak Mor­gia­na – nie po­czu­łam emo­cji, los bo­ha­te­ra czy jego ro­dzi­ny spe­cjal­nie mnie nie ru­szył. Po­stać “le­ka­rza” wy­da­je mi się tro­chę za bar­dzo gro­te­sko­wa. 

Cóż, bywa. 

Myślę, że od­po­wied­nie wczu­cie się w hi­sto­rię zo­sta­ło rów­nież utrud­nio­ne przez licz­ne błędy in­ter­punk­cyj­ne czy w za­pi­sie dia­lo­gów. I kwiat­ki typu:

Raz jesz­cze ko­mi­sarz zwró­cił się twa­rzom do mnie.

 

W tek­ście po­ja­wi­ły się ele­men­ty nie­po­ko­ju, sza­leń­stwa, grozy itp. Cała opo­wieść jest so­lid­nie za­gma­twa­na, co eska­lu­je po­czu­cie obłę­du. Po­do­ba­ła mi się scena na łóżku z sie­kie­rą – dało się wy­czuć owo nie­po­skro­mio­ne sza­leń­stwo i sa­tys­fak­cję z niego pły­ną­cą. Za­koń­cze­nie ide­al­nie wpi­su­je się w całą kon­cep­cję i jest nie­źle po­rą­ba­ne. Tylko warsz­tat po­zo­sta­wia sporo do ży­cze­nia. 

Jak na mój gust, to tro­chę mało hor­ro­ru w hor­ro­rze. Dość bez­na­mięt­ną re­la­cję sy­tu­acji prze­ży­wa­nych bądź to we śnie, bądź na jawie przy­ję­łam ra­czej obo­jęt­nie. Nie naj­lep­sze­go wra­że­nia do­peł­nia fa­tal­ne wy­ko­na­nie. :(

Nowa Fantastyka