Śni mi się co noc.
Od ponad miesiąca, we śnie, staję pośród palących się drzew. Wszędzie widać ogień, nawet niebo wydaje się lśnić przyćmioną czerwienią. Krzyków Alicji i Szymka nie słychać – większa część domku jest już spalona i wiem, że przybyłem za późno, że nie mogę nic zrobić. Mimo tego idę dalej, desperacko pragnąc znaleźć coś, czym mógłbym ugasić ogień.
I wtedy dostrzegam Ją.
Tańczy wśród płomieni, jakby była zjawą, jakby płomienie nie mogły jej dosięgnąć, a jednak wydaje się w pełni materialna. W rękach trzyma skrzypce i gra na nich jakąś melodię. Wśród trzasków palącego się drewna nie mogę jej usłyszeć. Mam przeczucie, że gdyby ta muzyka dotarła do moich uszu wszystko bym zrozumiał. Tymczasem Ona tylko na mnie patrzy, nie przerywając swego przerażającego tańca. Uśmiecha się. Kto w takiej chwili mógłby się uśmiechać?! I wtedy wiem już, że to ona ich zabiła, że to ona spowodowała pożar, bo przecież jej samej płomienie nie krzywdzą. Krzyczę do niej, próbuję zapytać, dlaczego to zrobiła. Przez chwilę wydaje się, że już chce odpowiedzieć, że za ułamek sekundy to zrobi, ale ostatecznie odwraca się bez słowa. Bezradnie patrzę jak znika, pochłonięta przez ogień, a chwilę później budzę się spocony we własnym łóżku.
Tak było do tej pory. Dziś to się zmieni.
Tragedia, która wydarzyła się przed miesiącem, zniszczyła wszystko. Nie znaczy to oczywiście, że wcześniej było idealnie. Byliśmy zwykłą, przeciętnie zarabiającą rodziną, a od większości ludzi różniło nas tylko to, że mieszkaliśmy w staroświeckim drewnianym domku w lesie. Mnie, jako leśniczemu z powołania, bardzo to pasowało, a i moja żona kochała przyrodę. Mieliśmy tam spokój i ciszę, żyliśmy tylko dla siebie… oczywiście do czasu, gdy urodził nam się Szymek. Trochę nas to rozruszało, trzeba było włożyć w opiekę nad małym dużo pracy, dużo serca. Zdarzały się między nami kłótnie, a jakże. Zwykłe życie, raz było lepiej, raz gorzej. Ale wtedy przynajmniej coś się w tym życiu działo, mijające dni miały jakiś sens.
Nie wiadomo, kto podłożył ogień. Być może nikt, przecież takie rzeczy się zdarzają. Sąsiadom nigdy nie zrobiliśmy niczego, za co mogliby nas znienawidzić. A jednak Alicja i Szymek są martwi.
To była noc. Wróciłem wtedy znacznie później niż zwykle, musiałem chyba coś załatwić, nie pamiętam. Zresztą z całego tamtego wydarzenia niewiele pamiętam. Wiem tylko, że kiedy zobaczyłem swój dom, wyglądał on zupełnie inaczej niż wcześniej, a wokoło kręciło się pełno strażaków i jakichś innych funkcjonariuszy. I chyba… tak, teraz wydaje mi się, że jeszcze zanim podszedłem, zanim dowiedziałem się tego, czego tak bardzo nie chciałem się dowiedzieć, słyszałem cichą melodię, graną na skrzypcach.
Mówili do mnie długo. Wypowiadane fachowym językiem zdania wlatywały jednym uchem i wylatywały drugim, jakbym słuchał nudnego przemówienia, które zupełnie mnie nie dotyczy. Jednak niektórych faktów mój mózg nie zdołał zignorować. Pożar wybuchł gdy spali. Gdyby Szymek miał więcej niż dwa latka, być może udałoby mu się wydostać z łóżeczka, może wybiegłby z domu płaczący i przerażony, ale żywy. Nie wybiegł. Alicja też nie. Gdy człowiek słyszy o takich rzeczach, zawsze przychodzi mu do głowy, że to niemożliwe, żeby nie dało się uciec chociażby jakimś oknem. A jednak nie dało się. Zwęglone zwłoki dwóch osób znaleziono w rogu, tam, gdzie musiał dopaść ich ogień. Alicja zginęła z Szymkiem w ramionach.
Mam dosyć Skrzypaczki z moich snów. Ludzie mówią, że mózg nie potrafi wykreować twarzy, której nigdy nie widział, ale ja jestem przekonany, że nigdy nie spotkałem tej kobiety. Kim jest? Czy te sny mają mi pokazać, że to ona za wszystkim stoi? Czy to ona zabrała mi to, co tak kochałem? To zabawne – skrzypce kojarzą się z delikatnością, wrażliwością, a tymczasem ona jest potworem.
Zdejmuję z ramienia linę i spośród drzew, rosnących obok miejsca, gdzie kiedyś stał dom, wybieram takie, które najbardziej się nadaje. Jestem tu pierwszy raz od tamtego czasu. Po tym, co się stało, nie potrafiłem patrzeć na lasy tak jak wcześniej. Zmieniłem nawet pracę – teraz codziennie siedziałem przy biurku, a poprawianie krawatu i wymuszone uśmiechy do szefa były jedynymi rzeczami, o jakie w ostatnich dniach dbałem. Coś takiego trudno nawet nazwać życiem. Przypomina to raczej piekielnie monotonny, szary sen, z którego nie da się obudzić, a jedyną przerwą od tego wszystkiego są – wcale nie lepsze – nocne wizyty Skrzypaczki.
Podstawiam pod gałąź drewniany stołek, który ze sobą przyniosłem, i zdegustowany widzę, że ręka zaczyna mi drżeć.
Idioto, upominam się w myślach. To przecież nie będzie trudne. Od miesiąca nie jesteś zdolny do odczuwania praktycznie żadnych emocji, więc tak naprawdę jesteś już martwy. A teraz boisz się wejść na głupi stołek.
Pokonuję niepewność i wchodzę. Przywiązuję linę do gałęzi. Pętlę na drugim końcu przygotowałem wcześniej, więc teraz tylko ją zakładam. Po raz ostatni patrzę przed siebie, na miejsce, gdzie kiedyś stał drewniany domek.
Stoi tam znowu, cały w płomieniach. Ogień rozprzestrzenia się, a niebo nabiera szkarłatnego odcienia. Przerażony łapię za pętlę na szyi, chcąc upewnić się, że jeszcze się nie zacisnęła. Mam rację – lina leży swobodnie na moich ramionach niczym makabryczna biżuteria.
– To sen? – pytam cicho, nie mogąc zrozumieć, co się dzieje.
Wynurza się z płomieni, płynnie jakby sama była jednym z nich. Widzę ją wyraźnie, znacznie wyraźniej niż do tej pory. Jest piękna. To złudne piękno, powtarzam sobie w myślach. Nieludzkie piękno nieludzkiej bestii. A jednak patrzę jak gra, tak jakby samymi ruchami swego ciała potrafiła hipnotyzować.
– Nie, tym razem nie – odpowiada, a ja uświadamiam sobie, że po raz pierwszy słyszę jej głos. Muzyka jednak wciąż pozostaje niedostępna dla moich uszu. – To wizja.
Nie mam pojęcia, o czym mówi, nie mam pojęcia, dlaczego się ukazała. Gnębiła mnie przez tyle czasu, a teraz, gdy jestem już gotowy w spokoju pożegnać życie, ona nagle postanowiła sobie ze mną porozmawiać?
– Dlaczego dopiero teraz przestałaś mnie ignorować?! – wyrzucam z siebie, nie mogąc opanować złości. – Dlaczego nagle się odezwałaś?!
– Przepraszam. – Kobieta uśmiecha się smutno i spuszcza wzrok. – Musiałam poczekać, taka jest moja rola. Pojawiać się tam, gdzie inni nie mogą dojść. Krzyczeć za tych, którym nie starcza już sił.
W bezsilności zaciskam pięści, zastanawiając się, w co ona się bawi.
– Kim jesteś? – pytam, mając ochotę wyciągnąć z niej to siłą. – Dlaczego płomienie nic ci nie robią? Dlaczego tylko ty żyjesz?!
– Nie chciałbyś, żebym spłonęła. – Głos Skrzypaczki jest ciepły, przyjemny. – Nie mogłabym ci tego zrobić.
– Więc powiedz mi – zaczynam mówić coraz szybciej – powiedz mi, dlaczego ich zabiłaś?! Tak wiele razy cię o to pytałem… Tak wiele razy nie odpowiadałaś… Dlaczego?!
– Nie zabiłam ich – mówi miękko. – Wszystko źle zrozumiałeś.
– Uśmiechasz się…
– I nie przestanę. Jeżeli ja nie będę się uśmiechać, nikt inny nie będzie do tego zdolny. A jeżeli przestanę grać… świat zamieni się w piekło.
Kobieta podbiega do mnie w tańcu i przez krótką chwilę patrzymy sobie w oczy. Widzę jej silne, ale czułe spojrzenie. Jest w nim coś wyjątkowego, coś, czego nigdy wcześniej nie widziałem.
– Więc kim jesteś? – Nagle czuję nieuzasadnioną więź ze Skrzypaczką. Do oczu napływają mi łzy. Teraz jej wierzę. Czuję jej ciepło, ciepło mocniejsze niż to, którym emanują płomienie, lecz jednocześnie znacznie subtelniejsze, takie, które nie parzy. W jednej chwili dociera do mnie, dlaczego ogień nie jest w stanie jej skrzywdzić. Nie może się równać z jej żarem. – Kim jesteś?! Chcę cię poznać! Chcę usłyszeć twoją muzykę! Kiedy ją usłyszę… zrozumiem wszystko, prawda?
Kobieta ledwie zauważalnie kiwa głową. Jej oczy błyszczą. Znów się oddala, by zatańczyć wśród płomieni. Przykłada smyczek do skrzypiec i zaczyna grać.
Słyszę to. Słyszę najpiękniejszą melodię, jaką dane mi było poznać. Nie mogę nawet powiedzieć, że odbieram ją uszami – w jakiś sposób ta muzyka przepływa bezpośrednio do duszy, napełniając ciepłem i nadając rytm sercu. Stoję jak zaczarowany i pragnę, by ta chwila trwała wiecznie. W milczeniu podziwiam płynne ruchy kobiety, zastanawiając się, jak mogłem ją winić.
Nagle Skrzypaczka odwraca się w moją stronę i otwiera usta.
– Jestem…
Przymykam oczy, wiedząc już, jaką usłyszę odpowiedź. Moje wargi poruszają się same.
– Jesteś Nadzieją.