- Opowiadanie: Naeddran - Popiół i szron

Popiół i szron

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Popiół i szron

Umierał. Skulony niczym embrion, obejmował kolana ciasno splecionymi ramionami, opuszczając świat dokładnie w tej samej pozycji, w jakiej nań przyszedł. Pamięć o własnej tożsamości wyciekała z niego jak woda z pękniętego dzbana. Pod powiekami nieuchronnie rozmywały się i zanikały kolejne wspomnienia, których nie był w stanie zatrzymać. Wreszcie uczepił się jednego obrazu, czystego, wyraźnego widoku plątaniny kabli i świateł. Osuwając się w ogarniającą jego umysł ciemność czuł, że jeśli uda mu się uchronić to jedno jedyne wspomnienie, przetrwa.

 

Właśnie wtedy dopadły go Szepty.

 

***

 

 

 

Kłębiące się na niebie chmury zaczęły nieznacznie ciemnieć, co zwiastowało rychłe nadejście pory zwyczajowo uznawanej w Nightmare za noc. Is, wyrostek wyglądający jakby składał się wyłącznie z kanciastych łokci i kolan, zaklął i przyspieszył. Ożywiające się o tej porze Szepty były ostatnimi stworzeniami, jakie miał ochotę spotkać. Jeszcze zeżarłyby mu pamięć… Drugie na liście były Zjawy. Pół biedy, jeżeli zapatrzona w swoje majaki Zjawa zobaczyła cię kątem oka – gdy przypadkiem wplotła cię w swój sen, przez kilka chwil mogłeś czuć się niewyraźnie. Problemy zaczynały się wówczas, gdy umysł Zjawy z jakiejś przyczyny zwrócił na ciebie uwagę i zaczął cię regularnie śnić. Jeżeli miałeś szczęście, jedynym skutkiem było pojawienie się na ulicy twojej skretyniałej, zdezorientowanej kopii, która, nie potrafiąc znaleźć pożywienia, po jakimś czasie rozwiewała się jak dym. Jeżeli go nie miałeś… cóż. Pozostawało mieć nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto w twoim imieniu uda się do Przepędzaczy, niosąc im dwie Łzy jako zapłatę za twoją wolność. W przeciwnym razie na długi, długi czas stawałeś się bezradną marionetką, sterowaną fantasmagorycznymi majaczeniami Zjawy.

 

Chłopak wzdrygnął się mimowolnie. Minął półprzejrzyste, nieświadome jego obecności widmo, które z bardzo zaaferowanym wyrazem twarzy wysączało się z muru i skręcił w boczną uliczkę.

– …znajdzie cię…

Is zamarł. Szepty! Czując, jak strużki lodowatego potu znaczą skórę wzdłuż kręgosłupa i starając się nie oddychać, przywarł do ściany i zastygł w bezruchu.

– straaaach pokarm pokarm pokarm świadomość syty syty rój… – szept przybierał na sile i nagle wybuchł plątaniną jazgotów i chaotycznego świergotu, gdy obok wtulającego się w ścianę chłopaka przemknęła chmara puchatych stworzonek o długich i wąskich skrzydełkach. Is z całych sił starał się wcisnąć w ścianę, błagając w myślach, by go nie zauważyły. Po chwili przeplatany przenikliwym szeptem chór głosików umilkł w oddali i wyrostek odetchnął z wyraźną ulgą. Odkleił od pleców przepoconą koszulę i uśmiechając się do siebie wyszedł z zaułka.

 

Ciało, posiniaczone i nienaturalnie powykręcane, leżało twarzą do ziemi dokładnie na samym środku drogi. Manifestowało swoją obecność w sposób tak nachalny, że mimo najszczerszych chęci, podyktowanych zdrowym rozsądkiem, chłopak nie był w stanie go zignorować. Dłonie trupa kurczowo wpijały się stężałymi palcami w szczeliny pomiędzy kostką brukową, jakby w ostatnim przebłysku świadomości próbował odpełznąć. Przeklinając własną ciekawość, Is ostrożnie zbliżył się do leżącego mężczyzny i kopniakiem odwrócił go na plecy. W tym samym momencie zdrowy rozsądek, do tej pory niewyraźnie skamlący i rozpaczliwie sygnalizujący, że coś jest bardzo nie tak, jak być powinno, zaskowyczał i umknął w podskokach.

Mężczyzna był człowiekiem.

 

***

 

– To człowiek, Yessel. Nie może tu zostać. Prędzej czy później zacznie śnić i wtedy będziemy mieć kłopoty. Chyba że wcześniej ściągnie nam na głowę Kardynała.

– Uria, przecież on ledwo żyje. Wygląda, jakby byle widmo mogło go wykończyć.

– Gdy tylko stanie na nogi, wyślemy go do Tancerza. Skoro go przywołał, niech teraz go odeśle. A jeśli to nie jego robota, to może coś poradzi.

 

***

 

 

 

Leżę na czymś miękkim. Chłodno. Dziwny zapach… Tępe pulsowanie rozsadza mi czaszkę. Z trudem otwieram oczy. Jakieś… twarze? Pochylają się nade mną, zamazane, rozmyte. Zza potwornego szumu w uszach zaczynają wyłaniać się modulowane dźwięki. Głosy. Po dłuższej chwili wypełnionej niewyraźnym mamrotaniem jestem w stanie zogniskować wzrok na przypatrujących mi się postaciach.

Krzyczę.

 

***

 

Nie wiedział, kim jest ani skąd pochodzi. Jego pamięć, bezlitośnie wydarta przez Szepty z objęć broniącej jej resztką sił świadomości, milczała w odpowiedzi na wszystkie zadawane jej pytania. Wszyscy – oprócz niego samego – byli pewni jednego: mężczyzna był Śniącym. Przybyszem z drugiej strony jawy. Jakżeby inaczej? Był niższy i masywniejszy od nich, podobnie jak Zjawy, lecz jego ciało nie miało w sobie nic z ich drżącej migotliwości. Kolor skóry wskazywał, że w jego żyłach płynie czerwona krew, nie srebrna, zaś tęczówki jego oczu były niewielkie i otoczone wyraźnym pasem białka. Wodził za nimi przestraszonym wzrokiem, widział ich, znaczy – Śniący. Był tylko jeden problem. Wędrujący przez sen Śniący, po swojej stronie rzeczywistości zwani oneironautami, znali cele swoich wędrówek i mieli świadomość tego, że śpią. On nie.

Nazwali go Pielgrzymem.

 

Po kilku dniach wydobrzał na tyle, by móc wstać z posłania i zacząć krzątać się po skromnej izbie, przyglądając się istotom, które ocaliły uchodzące z niego życie. Mimo iż bardzo starał się przemóc, nie potrafił nazwać ich ludźmi.

 

 

***

 

 

 

– Jeżeli się tu urodziłeś, tak jak moje dzieci, musisz się regularnie odżywiać. Jeżeli powstałeś z czyjegoś snu, tak jak ja, nie odczuwasz głodu, ale czasem musisz zjeść coś tutejszego, żeby wzmocnić więź ze światem; inaczej znikniesz. Najprostszym do zdobycia, ale najsłabiej kotwiczącym pożywieniem są płaskurki – tłumaczył Uria, ojciec rodziny, demonstrując jarzący się blado oślizgły, żebrowany grzyb, silnie zalatujący wilgocią. Pielgrzym słuchał go jednym uchem, bardziej koncentrując się na lustrowaniu wzrokiem twarzy rozmówcy, do której nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić. Jego opiekunowie z grubsza przypominali ludzi, jednak coś w ich odmiennym wyglądzie nieustannie niepokoiło. Pielgrzym miał wrażenie, że jeśli spróbuje spojrzeć kątem oka, ich twarze natychmiast odkształcą się i spotwornieją.

 

Nie chodziło nawet o nieludzką bladość chłodnej skóry, zbliżonej barwą do jasnego popiołu; dla mężczyzny najstraszniejsze w tych wysokich, kanciastych i przeraźliwie chudych postaciach były oczy. Wielkie, lekko skośne i w całości wypełnione źrenicami, momentami jawiły mu się jako puste oczodoły. Wrażenie mijało, gdy ich wzrok padał na zamknięte w szklanych bańkach błędne ogniki, używane do oświetlania domostw i ulic. Reagując na zimny blask źrenice zwężały się nieco, ukazując wąską tarczę tęczówki.

 

Byli stworzeniami nocnymi – mieszkańcami świata niemal zupełnie odartego ze światła, mrocznej rzeczywistości stanowiącej skrzywione odbicie tego, co dla ludzi było jawą. Zwinni i bezbarwni, prześlizgiwali się przez ciemność niczym cienie, rozgarniając jej pasma długimi i zbyt cienkimi palcami. W każdej sekundzie istnienia gdzieś w świecie ludzi zapadała noc – tłumaczył stary Uria, gdy siedzieli przed domem, przypatrując się przemykającym wysoko po niebie skrzydlatym kształtom – ludzie miotali się w przepoconej pościeli, jęcząc i śniąc koszmary. Sny przyjemne i neutralne to coś indywidualnego, związanego z tym, co sprawia radość danej osobie, z jej marzeniami lub codziennym życiem – mówił. – Koszmary wszystkich ludzi świata zazwyczaj są do siebie podobne, zamykają się w określonej puli tego, co ludzie uważają za wstrętne i potworne. Jednoczą ich. To wasze, ludzkie umysły, rzucające się nieprzytomnie w sennych majakach, pewnej nocy otworzyły się na siebie. – dodał, nie patrząc na zamyślonego mężczyznę. – To wy nas stworzyliście.

 

 

***

 

Wciąż jestem słaby i nadal nic nie pamiętam. Moje myśli plączą się i umykają, nie mogę ich pozbierać. Uria mówi, że tak naprawdę – MOJE naprawdę, bo dla nich jestem jak najbardziej realny – mnie tu nie ma, że w rzeczywistości moje ciało leży gdzieś po drugiej stronie jawy, pogrążone w głębokim śnie. Trudno mi to pojąć, choć przecież czuję, że nie jestem stąd. To miejsce jest zbyt obce. Skądkolwiek pochodzę, pamiętam światło dnia. Tu prawie zawsze panuje półmrok, poza Pełnią – trwającym blisko jedną trzecią cyklu rocznego czasem, gdy nad horyzontem wisi księżyc. Gdy pytam, w jaki sposób księżyc może odbijać światło w rzeczywistości pozbawionej jakiegokolwiek słońca, Uria odpowiada, że podczas Pełni błona oddzielająca obie strony jawy jest cieńsza i księżyc – ten zwyczajny, ludzki, ziemski księżyc – przenika do ich świata, przynosząc ze sobą światło.

Tutejsze dni i noce niemal nie różnią się od siebie. Po prostu nocą jest trochę ciemniej.

 

Spaceruję po zatopionych w półmroku sąsiednich ulicach, przyglądając się temu małemu wycinkowi miasta, który jest dla mnie osiągalny. Okoliczne domy, w większości secesyjne kamienice, stoją opuszczone – jesteśmy na obrzeżach. Secesja? Co to znaczy? Dlaczego właśnie to słowo przyszło mi na myśl? Moja głowa… Ulice są puste i ciche; czasem widzę snujące się tu i ówdzie widma czy podrygujące w miejscu Zjawy. Zjawy to po prostu manifestacje moich śniących koszmary pobratymców. Są nieświadome czyjejkolwiek obecności, ale za to wokół nich materializują się fragmenty ich snów. Yessel, kobieta Urii i matka Isa, pokazała mi, jak je podglądać. Jeżeli majaki Zjaw powtarzają się albo są wyjątkowo intensywne, mogą stworzyć nowy element miasta. Mogą nawet stworzyć nowego mieszkańca.

 

Yessel i Is znikają gdzieś na całe „dnie". Yessel wracając zazwyczaj przynosi pożywienie albo świeżo schwytane błędne ogniki. Is włóczy się nie wiadomo gdzie, a wróciwszy ciężko pada na posłanie i zasypia w milczeniu. Nie lubi mnie albo się mnie boi. Ludzie chyba nie są tu zbyt częstymi gośćmi. Albo niezbyt mile widzianymi. Yessel zachowuje wobec mnie pewną dawkę rezerwy; jedynie Uria odnosi się do mnie w pełni przyjaźnie. Czasem jednak widzę, jak w zamyśleniu przygląda mi się oczami pełnymi niejasnego niepokoju.

 

Pod nieobecność rodziny wyprany z kolorów Uria pomaga oswoić mi się z otoczeniem. Opowiada mi o Mare, tutejszych ludziach. O Isie, krnąbrnym, burkliwym synu i o Y, nieposłusznej córce, która zazwyczaj szwenda się nie wiadomo gdzie i tylko czasem wraca do domu. Nie widziałem jej dotąd. Mówi o Przepędzaczach, o będącym kimś w rodzaju nieformalnego władcy Starym Kardynale, kryjącym się gdzieś we wnętrzu ogromnej Katedry. O Zakazach, dziwnych i czasem zupełnie bezsensownych regułach, nakładanych na każdego Mare. Opowiada o Skale, złożonej z niezliczonych platform, które obracają się wokół własnej osi, każda w swoim własnym tempie. Prawi o panujących przez większą część rocznego cyklu ciemnościach. O Łzach, zastygłej w perłowe krople cennej wydzielinie dreamcatcherów, czyli duchów zamieszkujących łapacze snów. O Tancerzu, który zawsze milczy, a swoim dzikim, nieokiełznanym tańcem sprowadza Zjawy, zsyłając koszmary na pogrążonych we śnie mieszkańców mojej rodzimej rzeczywistości. Jednak czuję, że Uria za wszelką cenę stara się coś przemilczeć. Gdy pytam, co znajduje się za miastem i dalej, ucina temat krótkim „pustkowia" i wraca do przerwanych opowieści. Snuje historie o pojawiających się od czasu do czasu Śniących, podobnych do mnie ludziach, którzy potrafią przejąć kontrolę nad snem. Uria tłumaczy mi świat.

 

***

 

 

 

Przybysz szybko nabierał sił. Gdy nadszedł czas, stary Uria wezwał syna i stanęli przed Pielgrzymem, obaj o skórze i włosach koloru popiołu i szronu, jednakowo chudzi i wysocy.

– Nie możesz istnieć nie wiedząc, kim jesteś. Pora, abyś odnalazł samego siebie i wrócił do domu – rzekł, wręczając Pielgrzymowi małe zawiniątko zawierające kilka płaskurek. – Is – dodał, zwracając się do syna – zaprowadzisz go do Tancerza. Unikajcie spotkań, nigdy nic nie wiadomo.

– Ależ ojcze, ja…

– Bez dyskusji, Is.

 

***

 

 

 

Nareszcie.

 

***

 

 

 

– Iiiiis – słysząc dziecięcy głosik Is drgnął i rozejrzał się. Z pobliskiego domu wytoczyła się na oko pięcioletnia dziewczynka w sięgającej kostek sukience obszytej koronką. Dziecko stawiało kroki w nienaturalny sposób, jakby miało kłopoty z utrzymaniem równowagi. Pielgrzym uśmiechnął się mimowolnie – trójkątną twarzyczkę małej okalały długie, ciemne loki, upodabniając ją do porcelanowej lalki. Stanąwszy przed Isem, ujęła się pod boki i zadzierając głowę uśmiechnęła się łobuzersko.

– A mama wie, że szwendasz się po nocy? – zaczęła i urwała, dopiero teraz dostrzegając Pielgrzyma.

– Człowiek! – zapiszczała – Is, to jest CZŁOWIEK! Prawdziwy człowiek! – Zanim zdążyli ją powstrzymać, dopadła zaskoczonego mężczyznę i wskoczywszy mu w ramiona zaczęła z ciekawością przyglądać się jego twarzy, komicznie przekrzywiając przy tym głowę i przygryzając czubek języka.

– To Y, moja siostra – burknął Is, rzucając towarzyszowi zażenowane spojrzenie. – Złaź – dodał, chwytając ją za stopę obleczoną w podniszczony bucik, równie staroświecki, jak jej sukienka. W odpowiedzi dziewczynka wierzgnęła i zamiast dziecięcych nóżek mężczyzna zobaczył wystające spod sukienki łapy porośnięte brązową sierścią. Przechwytując jego spojrzenie, mała zeskoczyła na bruk i zaczęła nierówno podskakiwać.

– A tak! – krzyknęła – Bo ja jestem zwierzątkiem, zwie-rzą-tkiem! Mama mówi, że jeśli nie będę grzeczna, to cała zamienię się w piesa!

– Psa – odruchowo poprawił Pielgrzym.

– Piesaaaaaaaaaa piesapiesapiesapiesa… dokąd idziecie?

– Nie twoja sprawa – Is złapał człowieka za rękaw i pociągnął za sobą, omijając siostrę. – Zmykaj do domu, ale już.

Y stała chwilę w bezruchu, trzymając wskazujący palec w buzi i w zamyśleniu marszcząc brwi. – Idę z wami – zadecydowała. Kilkoma chwiejnymi krokami dogoniła obcego i chwyciła go za rękę.

– Mała – Pielgrzym wyswobodził dłoń z uścisku, przykucnął przed dziewczynką i spojrzał w ciemne, przykryte grzywką ślepka. – chcemy znaleźć Tancerza.

– Ptasi człek! – zaszczebiotała radośnie Y – dziwnoszept, sennosłów! Y tęskni!

– Znasz go?

– Ptasi człek patrzy z daleka i wtedy w głowie mam szepty, ptasi człek szeptami opowiadał mi bajki, ale poszedł sobie i nie chce wrócić… – w odpowiedzi na porozumiewawcze spojrzenie Pielgrzyma Is wzruszył ramionami i splunął.

– Nie wiem. Pewnie bredzi.

– Nieprawda! – krzyknęło dziecko z oburzeniem – Kiedyś tańczył na Skale tylko dla mnie, a jak potem wdrapałam się na górę, znalazłam to – dodała, pokazując niewielkie, błękitne ptasie pióro nanizane na rzemień zawiązany na nadgarstku. Wśród przygaszonych i jednolitych barw Nightmare jaskrawy kolor zdawał się świecić wewnętrznym blaskiem.

– BYŁAŚ NA SKALE?! – Is złapał małą za chude ramiona, nie zwracając uwagi na pisk bólu, jaki z siebie wydała – ZABRONILI CI CHODZIĆ NA SKAŁĘ! – wrzeszczał, potrząsając dzieckiem jak szmacianą lalką.

– Is, nie trzeba…– zaczął Pielgrzym i zamilkł, gdy chłopak obrócił ku niemu wykrzywioną wściekłością twarz.

– Masz rację – Wstał, odpychając przestraszone dziecko. Y zatoczyła się i upadła, ale brat nie pomógł jej się podnieść. – Masz rację, nie trzeba – powtórzył powoli, patrząc na leżącą w kurzu, drżącą dziewczynkę. – To już nie jest moja siostra. Złamała Zakaz. Niech cię Szepty pochłoną! – wrzasnął w kierunku coraz bardziej dygocącego dziecka. – A ty – obrócił się do nic nie rozumiejącego Pielgrzyma – Radź sobie sam. Ja nie zamierzam pakować się w kłopoty. Nie będę nadstawiał dla ciebie karku. Skoro ten skundlony bachor jest taki odważny, żeby łamać Zakazy, to niech sam cię zaprowadzi! – krzyknął i puścił się biegiem, by po chwili rozpłynąć się w plątaninie zaułków. Mężczyźnie zdawało się, że dostrzegł jeszcze, jak chłopak w biegu ociera pięścią łzy.

 

 

***

 

 

 

Is zniknął; jego rolę przejęła Y. Szybko doszła do siebie, przejęta ważnym zadaniem i możliwością ponownego zobaczenia Tancerza. Zachowanie brata przestraszyło ją, mówi, ale takie jest prawo Nightmare. Od teraz jest nie-dzieckiem. Mówi, że jeżeli doprowadzi mnie na miejsce, może zyska wybaczenie.

 

Po drodze opowiada mi o mieście. Gdy zauważam, że nie widziałem dotąd żadnych roślin, śmieje się, że nie wiem najprostszych rzeczy. Rośliny wzrastają i kwitną tylko podczas Pełni, a dojrzewają podczas Pory Czerwonego Nieba. Wówczas zbiera się i suszy liście, owoce i jadalne bulwy, które muszą wystarczyć na najbliższy cykl. Teraz, podczas Ciemnoczasu, rosną jedynie płaskurki, zwiewnitki – to też chyba jakieś grzyby – i jeszcze jakieś porosty. To dlatego Mare nie używają ognia. Nie mają nic, co nadawałoby się do jego podsycania. Y nie potrafi mi wyjaśnić, jak w takim razie wytwarzają szkło.

 

Z dumą pokazuje mi naszyjnik wykonany z drobnych kocich żeber. Ma ją chronić przed zauważeniem przez Zjawy. Sama go zrobiła. I sama złapała kota, dodaje.

Koty należą w Nightmare do rzadkości.

 

Prowadzi mnie dziecko; tymczasem to ja jestem jak dziecko we mgle, bezradny i bezbronny. Nie rozumiem tego miejsca.

Y wiedzie mnie przez wiecznie śpiące miasto, odważnie i pewnie, a jej stopy same odnajdują drogę.

 

 

***

 

– Cicho! – ostrzegawczo syknęła dziewczynka, zatrzymując się gwałtownie. Pielgrzym bezwiednie zastygł w bezruchu.

Najpierw poczuł zapach. Delikatna woń dymu, pobarwiona czymś orzeźwiającym, czego nie umiał nazwać, napłynęła do jego nozdrzy łagodną falą, niosąc oszołomienie. Gdy trwał tak, upajając się wrażeniami, zza załomu wyłoniła się trójkątna głowa o wielkich, wypukłych oczach, pod którymi rysowały się ledwo widoczne usta. Pielgrzyma uderzył brak źrenic i białek – całe oczodoły wypełnione były jedynie srebrzystymi tarczami tęczówek. Stworzenie rozejrzało się i ostrożnie wyślizgnęło z ciemności, ukazując stosunkowo długą szyję, trójkątną klatkę piersiową o mocno wystających żebrach i długi, spłaszczony po bokach ogon, zakończony spiczastą płetwą rozpiętą na wąskich kolcach. Podobna płetwa zdobiła jego grzbiet. Wijąc się wężowym ruchem, istota błyskawicznie przecięła powietrze i zniknęła w zaułku po drugiej stronie.

– Dreamcatcher – wyjaśniła Y, widząc osłupienie towarzysza. – Ostatnio jest ich mniej, ale kiedyś było pełno. Potrafią być groźne, chociaż zazwyczaj nie zwracają na ciebie uwagi. Ten to jeszcze nic! – zatrajkotała – kiedyś widziałam większego od ciebie! Taaaaaaki był wielki! Ale nikt mi nie chce wierzyć – dodała ze smutkiem, pociągając nosem.

 

Kluczyli po pustych ulicach pomiędzy starymi, odrapanymi budynkami, stopniowo przybliżając się do wypełnionego rozjarzonymi widmami centrum miasta. Coraz częściej mijali pogrążone w swoich fantasmagoriach nieme Zjawy, coraz częściej też przychodziło im omijać szerokim łukiem krzątających się tu i ówdzie Mare. Pielgrzym milczał, uciekając w głąb własnych myśli. Światło gęstniało w mętną, niemalże namacalną substancję, zastygając nieregularnymi plamami na fasadach domów. Nocy nie mącił żaden dźwięk. Wilgotne od niedawnego deszczu ulice lśniły w świetle błędnych latarni.

Pielgrzym zatrzymał się nagle, tknięty jakąś myślą.

– Y – zapytał – skąd wiesz, gdzie należy szukać Tancerza?

– Nie wiem.

– Skąd w takim razie możesz wiedzieć, która droga jest właściwa?

– To nie tak. Tu nie ma „właściwych" czy „niewłaściwych" dróg. Nasza czasoprzestrzeń różni się od waszej i innymi rządzi się prawami; to, że droga biegnie dokądś dla mnie, nie oznacza, że zaprowadzi tam również ciebie. Chcąc dokądś dojść, tworzysz definiowaną celem Ścieżkę. Jej przebieg nie ma znaczenia. – Gdy to mówiła, w jej głosie pojawiły się jakieś obce nuty. Zdziwiony Pielgrzym spojrzał na nią i zamarł. Oczy dziecka zasnute były warstwą kłębiącej się mgły. Mała patrzyła prosto przed siebie, w jakiś martwy punkt.

-Y?

– Nie jesteś sobą, Śniący – zaszemrała. – Nie jesteś sobą szukając siebie i nie będziesz sobą, gdy siebie odnajdziesz. Oddzielają cię od ciebie węże, wyrastające z twoich żył. Jesteś sensem ich istnienia a one, choć martwe, przynoszą ci życie. Oddzielają cię od ciebie i chronią cię przed tobą; zginiesz, jeśli je zabijesz. Nie możesz zrobić nic – zachichotała paskudnie – Nic.

Mgła zakrywająca oczy dziewczynki zgęstniała, by następnie gwałtownie się rozproszyć. Nieprzytomne dziecko bezwładnie osunęło się na ziemię. Pielgrzym wziął je na ręce i ruszył dalej.

 

Odzyskawszy przytomność, mała zdawała się nie pamiętać nic z tego, co mówiła, postanowił więc nie zamęczać jej pytaniami. Świat wokół nich mętniał i migotał, na zmianę delikatnie rozjarzając się zimnym blaskiem i gasnąc.

 

Wkroczyli na Ścieżkę.

 

***

 

 

 

Tancerza rozpoznaję od razu. Zastępuje nam drogę, bosy i rozedrgany, nieustannie w ruchu. W rozpuszczonych włosach, ciemnych jak włosy Y i moje własne, trzepoczą ptasie pióra. Y gwałtownie wciąga powietrze i rozjaśnia się w uśmiechu; tymczasem Tancerz spogląda na nas bezdennymi oczami i powoli kręci głową, przywołując na twarz uśmiech pełen słodyczy i smutku. Uniesioną dłonią wskazuje za siebie i znika, pozostawiając za sobą ulotną woń wieczornego wiatru i zawód wykrzywiający buzię Y w podkówkę.

Z opalizującej mgły przed nami wyłania się gigantyczny, niewyobrażalnie stary budynek a ja wiem, że to Katedra.

 

 

***

 

 

 

Przez długą chwilę przyglądali się podniszczonej fasadzie budowli. Górne partie strzelistych, poskręcanych i pokrytych dziwacznymi ozdobami wież tonęły w mroku, niewidoczne. Zza zdobiącej przestrzeń nad portalem wejściowym misternej rozety sączyło się kolorowe światło. Na widok nasyconych barw Y zastygła z rozdziawioną z zachwytu buzią.

Tymczasem Pielgrzym mierzył Katedrę nieufnym spojrzeniem. Ogrom budynku przytłaczał go. W dodatku odnosił nieodparte wrażenie, że budowla w jakiś sposób przygląda mu się, jakby była obdarzona świadomością. Nie podobało mu się to uczucie. Chwycił Y za nadgarstek i pociągnął w kierunku wejścia.

 

 

***

 

 

 

Pociemniałe ze starości żelazne skrzydła drzwi rozchylają się ze zgrzytem i wchodzimy do środka. Wnętrze jest ogromne i mimo licznych pochodni, przymocowanych klamrami do ścian i kolumn, sklepienie ginie w mroku. Pierwszy raz, odkąd tu trafiłem, widzę ogień. Światło jest zbyt intensywne dla nieprzyzwyczajonych oczu Y, więc mała najpierw zakrywa twarz, a potem cały czas silnie mruży powieki. Blask płomieni migocze w guzikowatych oczach zdobiących filary posążków – dziesiątków lśniących gargulców o wielkości i proporcjach kilkuletniego dziecka, wyrżniętych w białym i czarnym onyksie. Ku mojemu zdziwieniu, w miejscu ołtarza zieje pusta przestrzeń.

Pokazuję Y wzory wymalowane na murach, tak wyblakłe, że ledwie widoczne. Większość z nich zbiega się w jednym punkcie, gdzieś pod przeciwległą ścianą; wytężywszy wzrok, dostrzegam niewielkie drzwi.

Czuję, że coś nam się przygląda, jakaś świadomość przepływa przez pociemniałe cegły równolegle do nas i koncentruje się w miejscach, w których przystajemy. Mała przygląda się ścianom z nieoczekiwaną powagą, malującą się na jej chudej buzi. Mocno ściska w piąstce zakrzywione pióro, którą zostawił dla niej Tancerz. Boi się.

 

– Maleńka – mówię – dalej pójdę już sam. Tam może być niebezpiecznie.

Dziecko drepcze niespokojnie na psich łapkach, widzę, że chce zaprotestować. Biorę ją za rękę i prowadzę do kamiennej ławy, wyrastającej ze ściany jak zimny płaski grzyb. Mała sadowi się na zbyt szerokim dla niej siedzisku; w jej oczach znów widzę łobuzerskie błyski i już wiem, że cokolwiek powiem, i tak pójdzie za mną. Może jednak uda mi się ją przekonać… wciskam jej w łapkę zawiniątko z płaskurkami, prosząc, by go dla mnie przypilnowała.

– Zrób to dla mnie, dobrze? Proszę. Miałaś być grzeczna, pamiętasz? – twarzyczka Y marszczy się w wyrazie niezadowolenia, po chwili jednak naburmuszone dziecko kiwa głową, nie patrząc na mnie. Gniewa się, myśli, że ją porzucam. – Wrócę tu po ciebie, dobrze? Porozmawiam z Kardynałem i wrócę. Obiecuję.

 

 

***

 

 

 

Gdy tylko przekroczył portal wiodący do źle oświetlonego, byle jak wykutego w piaskowcu korytarzyka, usłyszał za plecami ciche stuknięcie. Potem następne. Jeszcze jedno. I szelest. Pomyślał, że Y jednak nie posłuchała i teraz skrada się za nim, zdjąwszy podkute trzewiczki i skrobiąc po posadzce psimi pazurami i uśmiechnął się. Polubił tę małą, zadziorną istotkę.

 

Brutalnie drący powietrze wrzask śmiertelnie przerażonego dziecka przeszedł nagle w wysoki, wibrujący pisk i pękł, pozostawiając po sobie jedynie wypełnioną szelestami ciszę.

 

 

***

 

 

 

Czuję, że już jest za późno, jednak rzucam się z powrotem. Grupa skrzydlatych kamiennych dzieci pochyla się nad leżącą w kałuży krwi Y, bezwładną i kruchą jak zepsuta porcelanowa lalka. Posadzka zbryzgana jest srebrzystą posoką. Najbliższy gargulec unosi głowę i wyciera piąstką pozbawioną wyrazu twarzyczkę, umazaną krwią Y; ten zupełnie ludzki gest wytrąca mnie ze stuporu.

Uciekam.

 

***

 

Długo kluczył plątaniną korytarzy, wyglądających jak wyżłobione przez wodę lub wydrążone przez gigantycznego czerwia, przegryzającego się przez trzewia ziemi. Wyjąc z bezsilności i żalu tłukł się o ściany, aż wreszcie opadł z sił i zataczając się ze zmęczenia padł na kolana a potem na twarz. Nie protestował, gdy maleńkie kamienne dłonie ślepych gargulców dotykały go badawczo, by następnie chwycić za ręce i powlec za sobą w ciemność.

 

Ocknął się w niewielkim pokoju, oświetlonym łagodnym pulsowaniem uwięzionych w grubym szkle błędnych ogników. Gwałtownie napływające wspomnienie sceny, która rozegrała się we wnętrzu Katedry, wydarło z jego ściśniętego nagle gardła suchy, urywany szloch. Wciąż zbyt słaby, by wstać, uniósł się na posłaniu, chcąc rozejrzeć się po otoczeniu. Pomieszczenie pozbawione było jakichkolwiek mebli.

 

Przy wychodzącym na ciemność oknie stało przerośnięte niemowlę, trzymając coś w zaciśniętej dłoni. Zaalarmowane szelestem odwróciło się, ukazując pomarszczoną i pooraną bruzdami twarz.

– Śniący – odezwało się dziecko niskim, nadspodziewanie głębokim i jednocześnie skrzekliwym głosem. – Biedny, zagubiony Śniący, który nie ma pojęcia, że śni. Śniący, którego głupota zabiła psionogie nie-dziecko.

– Kim jesteś? – wyrwało się Pielgrzymowi, choć w głębi serca wiedział, jak zabrzmi odpowiedź.

– Mare zwą mnie Kardynałem, Starym Kardynałem – odparło niemowlę. – A to – dodało, kreśląc ręką szeroki łuk, obejmujący pomieszczenie jak i znajdującą się nad nimi lub wokół nich Katedrę – jest mój dom. – Dziecko podeszło nieco bliżej i Pielgrzym zobaczył, że jego oczy pokryte są bielmem. Przykucnęło, po omacku znalazło posłanie i przysiadło na krawędzi. Mężczyzna nagle zrozumiał, czyją twarzą nieznany twórca obdarzył strażników Katedry. Było coś jeszcze…

– Ty też nie jesteś stąd.

Wąskie usta Kardynała rozciągnęły się w uśmiechu.

– Ależ skąd. Jestem. Teraz już jestem. Umarłem wtedy, tak to sobie tłumaczę. Oczywiście, gdyby tak było, nie mógłbym istnieć, więc moje ciało pewnie jeszcze żyje. A może jestem tylko odbiciem prawdziwego Kardynała, obrazem odciśniętym w materii Nightmare, a moje kości dawno już zgniły w ziemi? Kto to wie? Czas po obu stronach rzeczywistości nie jest równoległy, biegnie niezależnie od siebie samego, raz szybciej, raz wolniej. Umarłem dla własnej przyszłości – powtórzył – gdy pijana matka skatowała mnie i porzuciła na śmietniku. Mamy ze sobą wiele wspólnego, Śniący. – Dziecko wstało, podeszło do okna i spojrzało nie widzącymi oczami w ciemność – tyle że ja wszystko pamiętam, a twoją tożsamością pożywiły się Szepty. Swoją drogą, dziwne, że oszczędziły twoją świadomość, zamiast zmienić cię w roślinę. Zabawne, może nawet nasze ciała leżą obok siebie?

– O czym ty mówisz?!

– Nadal nie rozumiesz, Śniący? To takie proste. Nie wrócisz do domu. Nie śpisz, więc nie możesz się obudzić. Nie śpisz. Jesteś w śpiączce. Spójrz w siebie, Śniący. Spójrz, a zrozumiesz.

 

 

***

 

Uderzenie gorąca i nagłe pulsowanie w skroniach znów odbiera mi siły. W oczach mi ciemnieje i czuję się, jakby oblepiała mnie gęsta, czarna mgła. Jakimś cudem widzę samego siebie. Leżę w szpitalnym łóżku, spętany bezwładnością pogrążonego we śnie ciała. Z moich poharatanych żył wyrastają pęki rurek, wężyków i przewodów, zmasakrowaną twarz przykrywa maska respiratora, sprawiając, że wyglądam jak groteskowa rzeźba. Czuję woń środków odkażających, charakterystyczny zapach szpitala. W powietrze cicho przesącza się miarowe pikanie aparatury. Nagle wszystko zasnuwa czerń i obraz odpływa. Kardynał przygląda mi się drwiąco.

 

 

***

 

– Oczywiście, skoro tu zostaniesz, możesz znaleźć sobie jakąś niszę, tak jak ja – kontynuował po chwili – niestety, sprawa się nieco komplikuje. Mare nigdy nie widzieli mnie z bliska i nie wiedzą, że jestem człowiekiem. I tak ma pozostać. Obawiają się mnie i są posłuszni, gdy czegoś od nich chcę. Milcz – warknął, gdy tylko Pielgrzym otworzył usta – nie ufam ci. Ja miałbym ufać człowiekowi? JA?! – zaskrzeczał nerwowym falsetem. – Rozglądałeś się po Nightmare? Widziałeś tutejsze zwierzęta, ludzi, otoczenie? To wy je takimi stworzyliście – z jego ust prysnęła ślina – to wasza wina. Myślicie, że Nightmare jest jedynie odbiciem waszych lęków i nie macie pojęcia, jak bardzo się mylicie. A wy, Śniący, którzy potraficie kontrolować sen, jesteście najgorsi – zasyczał z nienawiścią – Wdzieracie się tu, zmieniacie strukturę miasta, czasami zniewalacie – albo nawet zabijacie – mieszkańców, bo to przecież tylko sen. A potem jakby nigdy nic wchłania was wasza rzeczywistość, w pierwszych promieniach słońca na nowo okrywająca się skórą utkaną z waszych żyć i waszego codziennego krzątania się, membraną realności, po której bezpiecznie poruszacie się aż do zmierzchu.

– Nie jestem Śniącym, Kardynale – słabo zaprotestował Pielgrzym.

– Milcz! – wrzasnął Kardynał, czerwieniejąc i krztusząc się z wściekłości – czy ty wiesz, jak wygląda nasz świat? Co jest poza miastem? Nic. NIC! Wypalone pustkowia aż po horyzont! A jeśli nie zabraknie ci determinacji i będziesz szedł przez nie odpowiednio długo – wysyczał, nachylając się ku twarzy leżącego – na pewno trafisz na którąś z osad. A w osadach wegetują Mare, skazani przez was na nieustanne odgrywanie tych samych scen. Tych samych, powtarzających się snów. I wiesz? – wyszeptał – w tych zniewolonych ciałach, poruszających się i mówiących tylko według wyreżyserowanych przez was schematów, tłuką się przerażone, świadome siebie istoty. Niezdolne do wykonania jakiegokolwiek gestu według własnej woli. I w pełni zdające sobie z tego sprawę.

 

– Nie można żyć w dwóch światach, Śniący. Ty i ja to właśnie robimy – Dziecko pochyliło się, unosząc zaciśniętą pięść ku twarzy mężczyzny. Otępiały Pielgrzym przyglądał się pokrywającej ją siatce zmarszczek i ścieżkom poskręcanych żył. – Dlatego od teraz będziesz żył tylko w jednym.

 

 

***

 

 

 

Węźlaste palce Kardynała powoli rozchylają się, ukazując spoczywający między nimi puchaty kształt. Białawe zwierzątko przypomina mi jaskółkę. Kardynał ostrożnie gładzi jego grzbiet, chwyta poniżej wąskich skrzydełek i przystawia mi do twarzy. Jego głos dociera do mnie jak przez mgłę. Spać…

– Nadrobimy niedopatrzenie Szeptów, Śniący – szepcze Kardynał, a stworzenie szeroko rozdziawia sięgającą połowy tułowia paszczę najeżoną igiełkami zębów – wkrótce i tu będziesz już tylko nieprzytomnym ciałem. Dopóki coś cię nie zje – chichocze. Trzymany przez niego Szept rozpościera skrzydełka, które zaczynają szaleńczo furkotać. W ich szumie słyszę niewyraźne echo obłąkanego mamrotania. Kardynał nieskończenie wolno unosi rękę, zbliżając głodne stworzenie do mojej twarzy. Za drzwiami kłębią się gargulce, słyszę szmer ich ocierających się siebie skrzydeł i trzask rozrywanego małymi dłońmi starego drewna. Jasny kształt zawisa przed moimi oczami i szepcze, szepcze, szepcze…

 

Budzę się leżąc na ziemi. Żyję? Ciało mam potłuczone i obolałe, w dłoni ściskam martwe skrzydlate stworzenie. Otacza mnie ciemność. Gdy unoszę powieki, nie rozprasza się ani na chwilę, nadal trzymając mnie w objęciach a ja wiem, że moje oczy stały się podobne oczom Kardynała, mlecznobiałe i bezużyteczne. Pełne popiołu i szronu.

 

Odwracając się plecami do Katedry, której milczącą obecność wyczuwam w pobliżu, zastanawiam się, czy warto tęsknić za domem, którego nie pamiętam. Do moich stóp przybiega Ścieżka, łasząc się zachęcająco.

Unoszę stopę i zamknąwszy oczy stawiam pierwszy krok.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Ładne. Smutne. Tworzysz ciekawy klimat. Bardzo "rozlazły", duszny i przytłaczający co nieco utrudnia czytanie, ale jesli takie było zamierzenie to gratulację. J.Conrad też tak zrobił i zdobył uznanie... Nic więcej nie powiem, brak mi doświadczenia a stażem jestem tu tylko kilka dni...

A! Już wiem, co zwróciło moją uwagę. Są Zjawy jest Kardynał i Tancerz. Nasz świat znany jest jako Jawa. Nawet "mare" nasuwa pewne rodzime skojarzenia... po cóż więc nazywać krainę Nightmare? Dla mnie to wyraz pewnej niekonsekwencji, lub może strachu przed "głupawym" wydźwiękiem mowy ojczystej. :) Taka tylko uwaga, ale chętnie dowiedziałbym się co Cie do tego nazewnictwa skłoniło.

Bardzo ciekawa propozycja, wizja wewnętrznego świata, generowanego przez zawieszony między życiem a śmiercią mózg. Tak to odebrałem i chciałbym wiedzieć, czy w zgodzie z intencjami Autora.
Mało, że interesujące --- niemal bez błędów!

Poskart - nasze rodzime "Koszmar" czy "Mara" nie bardzo pasowały mi brzmieniowo na nazwę dla miasta, to samo się tyczy dreamcatcherów -" łapacz snów" w tym momencie jest zbyt długi na nazwę istoty. Poza tym, w świecie współkreowanym przez umysły ludzi z całego świata chyba mogą przylątać się wyrazy z obcej mowy, zwłaszcza z takiej, którą zna pół świata;) Rozważałam opcję "Nit'Mar", pewnie i taka forma się gdzieś kiedyś przewinie, bo na razie nie mam zamiaru porzucać tego świata.
Koszmary zazwyczaj są rozlazłe, przytłaczajace i duszne, nieprawdaż? :) Inna rzez to to, że to świat widziany ozyma kogoś z zewnątrz, więc pełen dziur i niedopowiedzeń w tematach mu nieznanych.
 Poza tym, ostatnio czytałam wydanego przez Fabrykę "Wampira z przypadku" i musiałam jakoś odreagować (styl przegadany i na siłę luzacki, mnóstwo wtrąceń i scen które chyba miały uchodzić za humorystyczne, generalnie - nie polecam. Sięgnęłam po to, bo rosyjskie).

Adamie - po części tak, po części nie. Nightmare to raczej świat równoległy, na którym pasożytują umysły śniących koszmary i pogrążonych w śpiączce. Chociaż, kto wie, co myślał o tym Pielgrzym... ;)

Dzięki za miłe słowa, pozdrawiam :)

Skoro po części tak, to już jest dobrze.
Pozdrawiam wzajemnie.

OK

Mnie też się nie podoba "Nightmare" :(

Świetne. Jedno z takich opowiadań, które czyta sie nawet nie tyle ze względu na samą fabułę, ile z czystej ciekawości poznawania świata stworzonego przez autora. Potrafisz nadawać słowom nowe znaczenia z wielką lekkością, tak że ten "Tańczący", "Śniący", "Szepty" od razu stają się integralną częścią rzeczywistości.

Jedyne, co razi, to właśnie to nieszczęsne "Nightmare". Angielski jest juz tak wyświechtanym językiem, że w poetyckim świecie opowiadania ta nazwa po prostu zgrzyta, jest banalna i od razu wiadomo o co chodzi. Tyle jest fajnych nazw na koszmar w innych językach ;) Ale nie wiem czy twoi bohaterowie odnaleźliby się w krainie Remalom albo Pesadelo ;) To fascynujace, jak język wpływa na nasze postrzeganie świata ;)

Podobało mi się bardzo. Pozdrawiam.

Mocno mi dajecie do myślenia tym Nightmare, wezmę tę sugestię pod uwagę (dzięki).

W takim razie wypadałoby również znaleźć nową nazwę dla dreamcatcherów...

Pozdrawiam :)

Nazwij ich Chwytaczami, z kontekstu będzie wiadomo, że chodzi o sny. A "Mara" lepsza do Najtmara :P

Bardzo ciekawy świat, spodobał mi się ten pomysł.

Gorzej z fabułą – nie bardzo zrozumiałam, co właściwie stało się bohaterowi. Jak dla mnie – za bardzo onirycznie. Ale ogólnie, to może być zaleta. Jak można było zrobić coś takiego dziecku?

Wykonanie niezłe, ale kuleje interpunkcja i zapis dialogów. Po co Ci tyle pustych linijek?

Babska logika rządzi!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka