„Nie mogę bawić się z tobą – odparł lis. – Nie jestem oswojony.”
(Antoine de Saint-Exupery "Mały Książę")
Wyciągnięcie ręki, ból i przyjemność, ciepło i gorąco, twardość i miękkość określają granice mojego poznania. Smak, węch, dotyk. Teraz też wychylam się przez okno, oddycham głęboko, daję się oszołomić chłodnemu aromatowi trawy, mokrego kamienia chodnika, słono-gorzkiego powiewu znad morza. Stoję tak przez pewien czas, aż coś mi mówi, że już pora. Powoli wracam na miejsce, siadam prosto, nieruchomieję, tylko ręce niecierpliwie przesuwają się po poręczach fotela, przenoszą na kolana i gniotą materiał sukienki.
Ruch powietrza i zmiana napięcia przestrzeni zwiastują twoje nadejście. Jeszcze zanim wyczuję znajomy zapach, a podłoga przekaże rytm kroków, serce drży w oczekiwaniu osoby, która zdefiniowała mój świat. Od początku istnienia zanurzona w ciemnej ciszy, tkwiłam otoczona nienazwanym. Twoje cierpliwe usta i delikatny dotyk pozwoliły nadać rzeczom ich imiona.
Przynosisz ze sobą niespodzianki. Układasz mi na języku twarde, gorzkie ziarna kawy, podsuwasz parującą filiżankę. Innym razem po palcach spływa owocowa słodycz lodów, kapie na odsłonięte kolana, aż dostaję gęsiej skórki. Z każdym dniem nadajesz kształt kolejnej myśli, darujesz mi słowo i zakotwiczasz je w świadomości.
Pamiętam ten pierwszy raz, kiedy dotknięcie otrzymało znaczenie. Szok, niedowierzanie, zachwyt. Pragnienie.
I ten, kiedy odważyłam się do ciebie zbliżyć. Najpierw delikatnie, nieśmiało, samymi opuszkami palców dotknęłam twarzy. Potem sięgnęłam śmielej, odkryłam zmarszczkę na czole, krzywiznę policzka, miękkość warg. Twój śmiech połaskotał mi skórę i sama musiałam się roześmiać.
Nasze ręce otwierają przede mną drogę do poznania, uczą porozumiewać się ze światem. Przesączam wrażenia przez palce, nadaję im kontekst.
Twoje usta, wtulone w zagłębienie mojej dłoni, uczą nieme wargi słów. Posłusznie układam je w oczekiwany kształt, zmuszam gardło i język do wysiłku. Pot spływa mi z czoła, piecze w oczy. Przecieram je z niecierpliwością. Na początku nieporadnie, raz za razem wypowiadam dźwięki, których brzmienie wibruje w krtani, w głowie do momentu, aż twój dotyk potwierdzi, że odniosłam sukces.
Dzisiaj przychodzisz, przynosząc ze sobą zapach letniej rosy, we włosy zaplątał się aromat kawy i słonego wiatru.
„Tym razem mam dla ciebie coś szczególnego.” Czuję na skórze twój szept. Odsuwasz się delikatnie. Podnoszę głowę i marszczę nos. Wyczuwam lekko zakurzony zapach pluszu, słodki aromat drewna i żywicy, na języku czuję delikatny posmak metalu. Wahasz się przez chwilę, odkładasz trzymany przedmiot i wracasz do mnie. Chwytasz moją dłoń i wystukujesz na niej słowa. MUZYKA. SKRZYPCE. Uśmiecham się w oczekiwaniu.
Nagle sztywnieję. Powoli moje ciało opanowuje drżenie, kiedy powietrze wibruje, nabiera kształtu. Wstrząśnięta, wyciągam dłoń, jednak tym razem droga do poznania jest inna, szersza. Dźwięki uderzają w całe ciało, obejmują je w posiadanie, wędrują dalej, głębiej. Z gardła wyrywa się krzyk. Widzę! Wypełniona ciszą, niematerialna ciemność, która mnie do tej pory otaczała, wybucha. Rozpada się na kawałki, po czym opada, zmieniona w kaskadę pulsujących barw. Kolory drgają, splatają się ze sobą. Jęczę, zszokowana, jednak ty nie przestajesz. Nie chcę, żebyś przestała.
Ostra, czysta niczym strumień źródlanej wody muzyka przenika mnie na wskroś. Jej źródło i centrum stanowisz ty. Zwracam się w tym kierunku całą sobą, serce bije jak szalone. Szlocham. Czerwienie, pomarańcze i błękity drżą wokół twojej sylwetki, tworząc żywą, zmienną aurę. Otaczają instrument i ruchliwe ręce, płyną w powietrzu, ukazują mi nową twarz świata.
Unoszę się z krzesła i podchodzę bliżej. Poruszam się pewnie. Delikatnie zbliżam dłonie do instrumentu. Nie dotykam go, nie chcę ci przeszkadzać, nie chcę zburzyć tworzonego przez ciebie piękna. Umarłabym, gdybyś teraz przestała. Czuję, widzę, jak wibracje rozbłyskują kolorami, przepływają między palcami, drżą na skórze.
Dźwięki płyną nieprzerwanie, mieniąc się barwami. Mijają minuty. Czuję ciepło letniego dnia, wpadające przez otwarte okno. Świeże, jednak teraz już lekko zakurzone powietrze miesza się ze słodko-słonym zapachem twojego potu, kiedy starasz się utrzymać rytm. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak muszę wyglądać, skoro za wszelką cenę nadal próbujesz grać.
Muzyka rwie się, powraca, nasyca powietrze, aż staje się gęste niczym tęczowa zupa. Unoszę się na fali euforii do momentu, kiedy wielka, kolorowa bańka pęka mi tuż przed twarzą.
Brakuje mi tchu. Upadam na kolana. Odrzucasz instrument, w końcu przestraszona, jednak jest już za późno. Umysł przerwał ograniczające go tamy i teraz w mojej głowie wirują wizje, doprowadzając mnie niemal do szaleństwa. Jęczę z bólu, kiedy twoja śmierć, tak nieunikniona, ukazuje mi się w najdrobniejszych szczegółach. Nie, nie chcę widzieć! Proszę, zabierz swój dar!
Jesteś taka piękna, mój aniele, moja przewodniczko. Taka słodka w swojej dobroci i cierpliwości. Rozpacz rozsadza mi pierś, ale pociesza mnie myśl, że zapach kawy, tak często zaplątany w twoje włosy, będzie mi ciebie przypominał. I zawsze będę kochać jej gorzki smak na języku…