- Opowiadanie: Pauelor - Godny zaufania

Godny zaufania

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Godny zaufania

– Szybko, bo się wykrwawi!

– Ciśnienie coraz słabsze!

– Poświeć tu. Dobrze! Szlag, jaki bałagan.

– Przygotujcie krew do transfuzji!

– Odsączaj! Dobra. Jak się czuje?

– Tętno spada. Tracimy go.

– Jedyny! Wspomóżże nas w tej trudnej chwili!

– Zszywaj! Gdzie ta krew?!

– Migotanie przedsionków!

– Przygotować defibrylator!

– Nie umieraj, chłopie! Słyszysz? Jedyny cię potrzebuje!

– Wezwijcie Kapłana!

– …

 

***

 

Kolejny rutynowy zwiad. Zabrałem dwóch młodych – o ogarach tylko słyszeli, może widzieli z murów, teraz mieli je spotkać na żywo. Odmrażaliśmy sobie dupska, krocząc po kolana w śniegu, podczas gdy generalicja popijała herbatki w ogrzewanych kryształami bunkrach. Żaden z nich nigdy nie był w stanie pojąć, że nie ma czegoś takiego, jak rutynowy zwiad. Już nie. Nie, kiedy ogary dostrzegano tak blisko naszych rogatek. Nie, kiedy całe oddziały znikały bez śladu. W jednym z takich oddziałów miałem przyjaciół. I brata. Kilka miesięcy temu wyszli na patrol. Czterdziestu chłopa, jeden twardszy od drugiego. Zniknęli na pustkowiach.

Teraz pan kapitan postanowił wysłać nas trzech. Trzech! Mnie i dwóch rekrutów, z których jeden prawie wiedział, z której strony trzymać kuszę. Pieprzone żółtodzioby z mlekiem pod nosem, telepali się i żaden z nich pewnie nie wiedział, czy z zimna, czy ze strachu.

Tacy jak ja mają w życiu dwa wyjścia. Idą do wojska, albo gniją w kopalniach. W kopalniach wydobywa się i zbiera kryształy po dwanaście godzin dziennie. Nie mówi się o tym głośno, ale kryształy wypuszczają jakiś gaz, energię, promieniowane, czy inne gówno. Po kilku latach kopania tego świństwa zdychasz w męczarniach, płacząc do Jedynego, zdrapując skórę z ciała. Wybrałem wojsko i każdego dnia zastanawiam się, co mnie właściwie podkusiło. Miałem teraz przywilej zdechnąć z pieśnią Jedynego na ustach, dławiąc się własną krwią.

– Tareusie, mistrzu Tareusie! – jeden z młodzików wyrwał mnie z zamyślenia.

– Głośniej, chłopcze, jeszcze na stanicy cię nie usłyszeli.

Dzieciak wyraźnie się zmieszał i nie mówiąc już nic, wskazał na ślady na śniegu. Ogary. Musiały tu być niedawno. Co robiły tak blisko?

Ślady dwóch pomiotów odciskały się wyraźnie w śniegu. Jeśli je wytropimy, mamy szansę. Jeśli się do nich zakradniemy, jeśli je zaskoczmy, jeśli… Nie mogłem przed rekrutami pokazać zwątpienia i strachu. Jeszcze by tego brakowało. Wziąłem głęboki oddech, wciągając mroźne powietrze i sprawdziłem kuszę. Niewielki kryształ spoczywał w palenisku.

Ruszyliśmy za tropem. Śnieg skrzypiał pod stopami. Kiedyś to było miasto, teraz – pustkowie. Mijaliśmy dawno opuszczone wieże, które straszyły nas pustymi oknami. Rekruci rozglądali się z przejęciem, jakby w każdym z okien spodziewali się zobaczyć demona. Raz widziałem jednego, pancerz miał z wielkich, białych kości. Bełt z kuszy ledwie był w stanie to przebić. Jednym uderzeniem kosy ściął kilku ludzi. To nie była walka, to nie była nawet rzeź – to były żniwa. Monstrum zabijało nas tak beznamiętnie… Schowałem się wtedy w starej piwnicy. Wszyscy uciekali, każdy sobie, każdy gdzie indziej, byle przeżyć.

Krążyliśmy pomiędzy budynkami, mijaliśmy mniejsze i większe zgliszcza. Cmentarz dawnej cywilizacji. Lekki wiatr podrywał śnieg, na szczęście pozostawiając trop nienaruszonym.

Nigdy nie byłem w tej części cmentarzyska mistrzu, mówili młodzi. Patrzyli wielkimi oczami na szkielety domów. Ten świat jeszcze ich fascynował, jak tylko może fascynować śmierć i wojna kogoś, kto jeszcze jej nie doświadczył. Ja marzyłem tylko o powrocie do koszar, o kocu, gorzałce i ciepłej kąpieli.

Na niewielkim placyku przy zniszczonej fontannie ślady ogarów łączyły się z kilkoma innymi. Trzy nowe tropy, za małe jak na demony. Obute.

Nasze ślady.

Zaczęły iść za nami, gdy my tymczasem tropiliśmy je.

– Mistrzu?

Uciszyłem chłopaka gestem, poprawiłem chwyt na kuszy.

– Mistrzu, czy coś się stało?

– Na flaki Jedynego, milcz synu!

Były niedaleko, mogły nas dopaść w dowolnej chwili. Gdzieś w tyle, pomiędzy budynkami dostrzegłem ruch.

– Na mój znak, biegiem do tamtych ruin.

 Skinęli bez słowa. Musieli wyczuć moje zdenerwowanie, sami zresztą już dawno zobaczyli ślady – wiedzieli co się święci.

 Ruszyliśmy biegiem. Na lewo, między budynki. Ruch za nami. Wpadliśmy przez starą bramę. Długi ciemny korytarz. Nie zwalnialiśmy. Serce waliło jak oszalałe. Słyszałem szum w uszach, własny oddech i wycie. To upiorne wycie, które wydają ogary.

Były tuż za nami. Na krew Jedynego, nie chcę ginąć!

Na końcu korytarza kolejna brama. Wielkie, drewniane, zwalone wrota. Jeszcze chwila i znów będziemy na dworze.

Ruch w bramie.

– W prawo!

Kolejny korytarz. Jeden z młodych upadł. Nikt się nie zatrzymał, by mu pomóc. Podniósł się, porzucił kuszę, ruszył biegiem. Schodami na górę. W korytarzu za nami zgrzyt pazurów o posadzkę. Na dworze znów słychać wycie, wizgi wiatru. Wichura się nasilała. To może być moja szansa. Śnieg mnie ukryje. Koniec schodów. Kolejny korytarz z oknem na końcu!

Wyjście!

Byłem o krok od wolności. Nie chciałem zdychać za Jedynego. Nie chciałem zdychać jak mój brat idiota. Zginął za wiarę.

Ja chcę żyć!

Nie zwolniłem ani na moment, ale jeden z młodych mnie wyprzedził. Młodsze płuca, młodsze nogi. Obejrzałem się za siebie. Ogar ledwie zmieścił się w korytarzu, ogromna czerwona bestia zawyła przeraźliwie i jednym susem dopadła drugiego rekruta.

Jedno kłapnięcie wielkich szczęk i rekrut stracił nogę. Zawył, spojrzał na mnie oszalałym wzrokiem. Ruszyłem pędem do przodu. Nie muszę być szybszy od ogarów, wystarczy, że będę szybszy od…

Podniosłem kuszę, kryształ zapiszczał i potężny bełt pomknął w stronę młodzika. Był już w połowie drogi do okna, kiedy pocisk przebił mu kolano, łamiąc kości i rozrywając ścięgna. Przyspieszyłem.

 

***

Dopiero po chwili jego świadomość wróciła do stanu, w którym mógł rozróżniać głosy. Jeden już mu znany prowadził przyciszoną rozmowę z drugim, ciężkim, dziwnie metalicznym, jakby dochodzącym zza przeszkody.

– Przeżyje? – stłumiony głos.

– Stracił dużo krwi, Wielebny – odpowiedział rzeczowo drugi. – Udało się nam zaszyć rany po utracie kończyn, ale nie wiemy, kiedy się obudzi. Nadchodząca noc będzie krytyczna. Jeśli nad ranem będzie oddychał, przeżyje.

– Mówił coś? Wiadomo, co się stało?

– Oddział patrolujący wschodnią Zewnętrzną Bramę znalazł go na środku drogi. Nikt nie wie, skąd się wziął. Patrząc na jego stan, nie sądzę, aby był w stanie dostać się tam o własnych siłach.

– Znam go. Tareus, chyba, jeden z Pielgrzymów wysłanych na zwiad za wschodnie granice. Mówił coś? – ponowił pytanie Kapłan.

– Bredził w malignie. Zanim go zaczęliśmy operować, odzyskał przytomność i zaczął szaleć. Nim go uspokoiliśmy… wypluł z siebie z tuzin słów. Krzyczał coś o legionach, zwierzęcych twarzach, mgle, iszach…

– Zaraz – przerwał mu ostro. – Iszach? Może Ish?

– O, właśnie tak! Ish.

Usłyszał, jak Kapłan wciąga powietrze.

– Przyślij tutaj ochroniarzy, niech go pilnują dzień i noc. Nikt nie ma prawa wstępu do tych pomieszczeń.

– Ale…

– Rób co mówię, na tryby Jedynego! I wezwij wszystkich lekarzy i pielęgniarki.

– Co się dzieje?

– Nie kwestionuj moich poleceń.

 

***

 

Leżałem na zimnej jak śmierć posadzce. Nie pamiętałem jak się tu znalazłem. Tuziny świec dawały przyjemne, żółte światło. Świece? Kto ich, do cholery, dziś używa? W tle słyszałem przytłumione głosy, ale nie byłem w stanie rozróżnić słów. Sufit ginął gdzieś w mroku.

Podniosłem się na łokciu.

– Nie podnoś się, dzielny żołnierzu, odniosłeś ciężkie rany w walce z moimi strażnikami – słodki głos dobiegał gdzieś z bliska. – Wydobrzejesz, najdroższy, musisz tylko odpoczywać – mówiła z troską.

– Wody… – usłyszałem mój własny, zachrypnięty głos.

Zobaczyłem ją, gdy wyłoniła się z mroku, była… piękna. Na wszystko co święte, nigdy nie widziałem takiej kobiety. Ciemne włosy opadały kaskadami na plecy. Ubrana w gorset i zwiewną spódnicę, całkiem bosa, nie przejmowała się chłodem. Obdarzyła mnie uśmiechem, który poruszyłby pewnie najświętszego z Kapłanów. Uklęknęła przy mnie. W dłoni o długich, delikatnych palcach trzymała kubek z wodą. Gardło miałem wysuszone na wiór, lodowata woda przemyła je, znów mogłem mówić.

– Pani…

– Ćśś, mów mi Ish.

Ciepły i delikatny dotyk na mojej skórze wprawił mnie w drżenie. Miałem wiele kobiet, ale nigdy żadnej tak niezwykłej, tak…

– … nietuzinkowej.

– Tak, mój miły?

– Nic, pani… Ish, ja…

– Odpoczywaj, później do ciebie wrócę.

– Nie odchodź, proszę.

Złożyła na moim czole najdelikatniejszy z pocałunków.

– Niebawem do ciebie wrócę.

Zasnąłem.

Nie mam pojęcia, na jak długo, wiem tylko, że obudził mnie znów jej słodki głos.

– Powiedz, ukochany, dlaczego uzbrojony wszedłeś do mojego zimowego ogrodu? Dlaczego naruszyłeś spokój moich ogarów?

Usiadłem, widziałem całą jej drobną sylwetkę. Znów bosa, siedziała na posadzce, z podwiniętymi pod siebie nogami. Podziwiałem jej delikatną, alabastrową skórę, zrobiłbym wszystko, by jej tylko…

– … dotknąć.

Nie umiałem zachować swoich myśli dla siebie. Spoglądała na mnie błękitnymi jak lód oczami i ciepłym jak ogień uśmiechem.

– Nie wstydź się, Ish możesz powiedzieć wszystko.

– To był tylko zwiad… znaleźliśmy ślady, musieliśmy to sprawdzić.

– Napij się, mój słodki, musisz być spragniony.

Podała mi kubek, jedną ręką gładząc włosy.

– Wiem, mój ukochany, że chciałbyś zostać, ale musisz coś dla mnie zrobić, wtedy, gdy wrócisz, dam ci wszystko, czego zapragniesz.

 

***

Kapłan w miedzianej masce długo przyglądał się ciałom mężczyzny i kobiety. Sala pooperacyjna była zdewastowana. Strażnikowi ktoś wyrwał rękę i nogę. Ciała było okaleczone, pokracznie powykręcane, ze stawów sterczały skalpele. Chirurg wisiał pod sufitem, bez skóry na twarzy.

Łóżko, w którym wcześniej leżał ranny zwiadowca, było puste.

– Wielebny, co się tu stało? – zapytał jeden ze Świętych Rycerzy.

– Zawiadomcie odpowiednie służby, mamy w mieście szpiega, trzeba…

Ponure bicie dzwonów przerwało mu w pół słowa.

– Nadchodzą – szepnął mężczyzna, jego maska ukrywała rysy twarzy, ale ton głosu nie pozostawiał wątpliwości. Kapłan się bał.

Gdzieś w oddali zagrzmiał basowy dźwięk rogu. Atak na Eld Hain się rozpoczął.

 

Koniec

Komentarze

Waćpan nie masz wstydu i sumienia. Cztery teksty jednego dnia? Żeby chociaż tematyka była ciekawa… Dobrze, że krótkie.

Na ile pamiętam założenia konkursu, kryształy były rzadkie i cenne. Umieszczać jeden (nawet mały) w kuszy zwykłego szweja? To trochę jakby wartownik przed Mauzoleum Lenina miał karabin atomowy. I dlaczego trzech żołnierzy zostało wysłanych na zwiad? Dlaczego dowódca podjął decyzję o samodzielnym tropieniu ogarów (co niby chciał im zrobić?), bez wzywania posiłków?

Ale napisane przyzwoicie. Tylko gdzieś masz zbędny przecinek przed myślnikiem.

Babska logika rządzi!

Powtórzenia: drugi akapit (wiedział), trzeci (kopalnie)

 

To nie była walka, to nie była nawet rzeź, – to były żniwa. Tu hurtowo.

 

Trzecia linijka od końca, literówka. Całościowo się nie wypowiem, doczytam jutro.

Przeczytałam bez przykrości, nawet mnie zaciekawiło. Tekst wydaje się trochę urwany.

A, tu się nie wpisalem. Najbliżej do pełnego opowiadania, potrafi zainteresować, ale brak zakończenia – urwane.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Fakt, zakończenie urwane. Beta dobrze by zrobiła i już nie o błędy chodzi, a nieścisłości. Ogólnie – fajne. Motyw z przestrzeleniem kolana – świetny :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Nowa Fantastyka