Bez trudu przebył labirynt korytarzy i schodów. Jon doskonale wiedział, po co tu idzie. Zanim zrozumiał, kim jest, stronił od takich miejsc. Relacje międzyludzkie nie były jego mocną stroną. Nie znał jednak lepszego sposobu, by dostać szybko i bez kradzieży to, czego potrzebował. Tu ludzie zostawiali bardzo dużo. Wystarczyło iść za zapachem endorfin.
Gdy otworzył ostatnie drzwi, uderzyła go fala dźwięków. Gorąco biło z rozpalonych ciał. Dostosowując ruchy do rytmu, przeciskał się przez falujący tłum. Gdy dotarł na środek parkietu, zamknął oczy. Światła stroboskopu trochę rozpraszały zmysły, ale przebijając się przez powieki, pomagały utrzymać trans. Jon delikatnie unosił się na palcach i opadał wraz z innymi. Rozstawił ręce, by wykorzystując ciągły ruch, dotknąć jak największą ilość ludzi.
Nadzieja i radość przechodząca w euforię. Wola życia i rodzące się pożądanie. To, co czuł, napawało szalonym optymizmem. Wszyscy wymieniali się tu energią. Każdym dotykiem szczodrze oddawali nadmiar sił witalnych. Czerpał. Był jak rybak, którego zadaniem jest tylko umiejętne rozłożenie sieci.
Czuł się naprawdę szczęśliwy. Nie zawsze tak było. Cały okres dorastania nazwałby samotnym pogrążaniem się w rozpaczy. Nie potrafił utrzymać na dłużej dziewczyny, ani przyjaciół. Gdy poznał prawdę, zrozumiał, dlaczego kobiety przy nim więdły, a znajomi źle się czuli. Brał od nich zbyt wiele, krzywdził, zabierając im radość życia i szczęście. Wówczas jednak nie rozumiał, że z ludźmi trzeba się dzielić, a przede wszystkim nie wiedział, jak ma to robić.
Jon zawsze uważał, że przekleństwem rezydenta jest obudzić się za późno. Ileż to razy planował skończyć ze sobą. Nie chciał być wampirem, za jakiego uważał się przez długi czas. Do dziś pamiętał uśmiech pierwszej dziewczyny, a zaraz potem jej łzy. Przez kolejne lata widział jedynie cień radosnej nastolatki snującej się po szkolnych korytarzach. Po rozstaniu unikała go jak ognia.
Kiedy nauczył się kontrolować absorbcję energii, przetwarzać ją i kierunkować na pomoc innym, poczuł się spełniony. Regularnie odwiedzał dzieci w hospicjum i domy starców. Zrozumienie własnych możliwości było przebudzeniem z głębokiego snu. Odnalezienie w sobie światła – ponownym narodzeniem. Pogodził się z losem, jaki mu wyznaczono.
Jedyne, czego przez lata nie zaakceptował, to sposobu, w jaki rzucano takich jak on w ziemski świat. Uważał, że zbyt późne przebudzenie, lata samotności i brak akceptacji samego siebie na zawsze odcisnęły na nim piętno, które z trudem udźwignął.
*
Jane nie pamiętała już prawie rodziców. Gdy zamykała oczy, widziała uśmiech pochylonego nad nią ojca i wilgotny, ciepły pocałunek na czole. Właśnie tak go zapamiętała. Matka nigdy się nie uśmiechała. Gdy ojciec umarł, rodzicielka bez żadnych emocji powiedziała, że tak będzie lepiej dla wszystkich. Jako mała dziewczynka nie rozumiała, dlaczego matka była tak bezduszna.
Sierotą została kilka miesięcy później. Jane najpierw trafiła do domu dziecka, a potem do kolejnych rodzin zastępczych. Zawsze było tak samo. Radość i euforia, uśmiechy i dobre słowa, szybko zamieniające się w smutek, łzy i odrzucenie. W końcu uciekła od ciągłych nadziei na znalezienie rodzinnego ciepła.
Jako jedenastolatka na ulicy szybko znalazła opiekunów. Uśmiechali się tak samo jak tata. Po latach pojęła, co z nią robili. Ale nie żałowała niczego. Dzięki nim zrozumiała, kim jest. Wierzyła, że sama ich wykorzystywała. Mając trzynaście lat zabiła pierwszego pedofila. Lekarze stwierdzili zawał, ale Jane wiedziała swoje. W wieku piętnastu lat nauczyła się w pełni kontrolować swoje moce. Odbierała kochankom całą wolę życia, zostawiając jedynie tyle, by byli w stanie do niej wrócić. Przychodzili i żebrali o każdy uśmiech, życzliwy dotyk. Tak zapewniła sobie sponsorów w całym kraju. Mieli niestety wadę. Popełniali samobójstwa.
Przez pewien czas nie brakowało chętnych na młode jędrne ciało, zawadiacki uśmiech i perspektywy spełnienia najdzikszych żądz. Jednak, gdy stała się dorosłą kobietą, zainteresowanie gwałtownie spadło. Nie żałowała. Potrafiła radzić sobie sama.
Teraz miała już ponad trzydzieści lat, a znowu wyglądała jak nastolatka. W klubach ciągle żądali od niej dowodu. Ochroniarze bardzo często nie wierzyli, że jest prawdziwy. Wątpiących dotykała lubieżnie poniżej pasa i wątpliwości znikały.
Kiedy poczuła się samotna? W gruncie rzeczy zawsze była. Podświadomie szukała w mężczyznach ojca, choć doskonale wiedziała, że nie było to uczucie, jakiego powinna i mogła szukać, będąc dorosłą kobietą. W głębi duszy nie była jednak potworem. Często, gdy zostawała sama, zwijała się w kłębek i szlochała.
Tego wieczora wyszła z domu z nadzieją. Zwykle wracała z niesmakiem i nowym nabytkiem. Nie tego jednak potrzebowała. Jej serce było jak bryła lodu. Marzyła, by ktoś ją dotknął i rozgrzał, żeby choć przez chwilę zapomniała, że jest zimną suką.
Piła kolejnego drinka, gdy go zobaczyła i momentalnie zapragnęła.
Stał na środku parkietu i tańczył z zamkniętymi oczami. Uśmiechał się. Ten uśmiech był innych od tych, które Jane tak dobrze znała. Wydawał się po prostu dobry. Czy tak wyglądają ludzie naprawdę szczęśliwi? Musiała wiedzieć. Potrzebowała tego. Pierwszy raz patrzyła na mężczyznę i chciała czegoś więcej.
Gdy usiadł przy barze, podeszła do niego i zapytała:
– Postawisz mi drinka? – Położyła mu rękę na udzie i delikatnie ścisnęła. Nie poczuła pożądania. Nie zobaczyła iskry w spojrzeniu. – Jesteś gejem? – zapytała chwilę po tym, gdy spojrzała mu w oczy.
– Jesteś pełnoletnia? – odpowiedział momentalnie, zabierając jej dłoń ze swojego uda.
– Mam ci pokazać dowód osobisty?
*
Nie potrzebował żadnego dowodu. Z każdą sekundą trzymania jej dłoni Jon przekonywał się, że dziewczyna ma olbrzymi bagaż doświadczeń. Co prawda wyglądała na nastolatkę, a z aury emanowała niedojrzałość emocjonalna, lecz wiedział, że nie kłamała. Gdy wypowiedział wątpliwość co do autentyczności dokumentu, odebrał wibracje; mroczne, wywołujące gęsią skórkę. Ale, gdy wyrwała swoją dłoń, poczuł żal.
*
Początkowo była wściekła. Dotąd żaden facet nie oparł się jej urokowi. Próbowała zaaplikować mu pożądanie, ale szybko przyszła złość, której nie potrafiła opanować. Gdy uwolniła dłoń, stała przez chwilę w milczeniu, wwiercając się wzrokiem w ciemne oczy. Był nieodgadniony. Uśmiechał się serdecznie, ale w spojrzeniu widziała troskę.
Co on sobie, do cholery, myśli? Palant. Wzięła zamach, by wymierzyć mu policzek, odreagować złość.
*
Bez trudu złapał zmierzającą w kierunku twarzy dłoń. Wyczuł intencje. Agresja emanowała z niej na odległość. Nieznajoma była rozchwiana, a on zdezorientowany. Rzadko mu się to zdarzało. A jednak odbierał jej emocje jako mieszankę nienawiści i pragnienia. Oba uczucia niezbyt ostro rysowały się w aurze. W dotyku zaś… jasna cholera.
*
Blokuje mnie. Skurwiel jest jak skała. Zimny i nieprzenikniony.
Nie potrafiła wyłuskać z dłoni niczego, co wskazywałoby na to, że mężczyzna w ogóle coś czuje. O kradzieży energii mogła zapomnieć.
W co ja się wpakowałam?
Uciekła. Zawsze tak robiła, gdy nie wiedziała, jak ma się zachować.
Gówniara! Zawsze będziesz tylko małą, wystraszoną dziewczynką!
*
Jon wyczuł zbyt wiele, by dać za wygraną. Była tak samo zagubiona, jak on kiedyś. Nie miał wątpliwości, że była jedną z nich. Żaden człowiek nie potrafił wzbudzić absorbcji energii w taki sposób. Dał sobie radę tylko dzięki refleksowi i wytrzymałości. Mali pacjenci, mimo ludzkich dusz, potrafili być bardzo zachłanni na życie. Nie mógł im dać jednorazowo zbyt wiele, by nie wzbudzić podejrzeń. Przychodził regularnie, a cudowne ozdrowienia przychodziły z czasem. Doświadczenia w blokowaniu źródła uratowały go od niespodziewanego ataku.
– Znasz kobietę, z którą przed momentem rozmawiałem? Zostawiła telefon – skłamał, pokazując własny. Gdy barman przecząco pokręcił głową, pytał ludzi siedzących przy barze.
W końcu uśmiechnęła się do niego dziewczyna, która podała mu wizytówkę, mówiąc:
– Tam ją znajdziesz, ale uważaj, jest nie do zdarcia.
*
Gdy zobaczyła go w drzwiach, zamarła. Czarny płaszcz i poważna mina nie napawały optymizmem. Spojrzenie wyrażało jednak zatroskanie. W drzwiach stała największa zagadka, z jaką kiedykolwiek się zetknęła, mężczyzna, którego pragnęła bez racjonalnych powodów.
Nie spodziewała się, że może ją odnaleźć i to następnego dnia. Wiedziała jednak, że szef dobrze sprawdza wszystkich interesantów, a w pokojach jest monitoring. Miała świadomość, że w każdej chwili może liczyć na pomoc. Z drugiej strony musiała zachować pozory. Nie wolno było sprowadzać do lokalu znajomych.
Wstała i podeszła do niego, kokietując kocimi ruchami. Zarzuciła delikatnie ręce na szyję. Przylgnęła do niego. Drgnął nieznacznie. Reagował. To był zawsze dobry znak. Twarzą w twarz stali przez chwilę, patrząc sobie w oczy. Czuli swoje oddechy. Rytmiczne, ale coraz dłuższe i głębsze. Była pod wrażeniem. Nieznajomy czekał na to, co ona zrobi. Mało kto potrafił wytrzymać.
Była bardzo ostrożna. Dobrze pamiętała, co wydarzyło się podczas ostatniego spotkania.
*
Nie zdradzała intencji, które go wówczas tak zaniepokoiły. W gruncie rzeczy liczył na to, że pomylił się w ocenie. Miał nadzieję, że okaże się jedynie napaloną kobietą, której ludzkie możliwości wydały mu się tak podejrzane. Z drugiej strony chciał wierzyć, że udało mu się odnaleźć niewybudzoną. Spłacić kredyt, zaciągnięty wobec nieznajomej, która zbudziła jego samego. Nie wiedział, jak to rozegrać. Przyjął więc strategię ukrytych intencji i stopniowego ujawniania.
*
– Co będziemy robić? – zapytała czując, że hipnotyzowanie spojrzeniem i chemia ciał na niewiele się zdały. Uwielbiała flirtować. Kokieteria dodawała smaczku codzienności. Szczyciła się tym, że już po kilku sekundach wiedziała o kliencie wszystko. Czego chce od życia i czego pragnie od niej. Nie tym razem. Nieznajomy wciąż był dla niej zagadką. Trochę ją to niepokoiło. Uczucia jednak zdominowała narastająca ciekawość.
– Chciałem porozmawiać, ale to może poczekać – odpowiedział z niewinnym uśmiechem.
Tak! Uległ.
Odetchnęła z satysfakcją i nadzieją.
Może pomyliłam się co do niego?
Pocałował ją delikatnie, jakby czekał na to, by to ona pokazała mu, jak lubi być całowana. To było piękne. Lubiła francuską głębię, ale tak delikatny pocałunek był jak pierwszy raz. Poprowadziła go. To jej język zaprosił do wspólnej zabawy i ustalał reguły.
To będzie niesamowity wieczór, pomyślała, czując napływające podniecenie. Własne i jego. Był jak najbardziej normalnym facetem. Czuł, a ona odbierała żywe, piękne emocje. Pozytywna energia spijana delikatnie, nienachalnie była dziewiczą wyprawą w nieznane. Poszła w ciemno. Zamknęła oczy i oddała się przyjemności. Pierwszy raz w życiu nie kontrolowała przepływu fluidów. Niebywałą przyjemnością okazało się wydobywanie uczuć z dna serca. Jej własnych uczuć. Czystych i dobrych.
*
Dopiero teraz dotarło do niego, jak bardzo można pragnąć kobiety. Nie wierzył przez chwilę, że dziewczyna w takim miejscu może mieć tak czyste uczucia. Cieszył go taki obrót sprawy. Niemniej wiedział, że jest tu w dość konkretnym celu. A jednak zachowanie dziewczyny spowodowało wywołanie jednoznacznych i niekontrolowanych sygnałów. Nie potrafił opanować pożądania. Mimo pogardy dla poddawania się pierwotnym instynktom przyznał, że to było bardzo przyjemne uczucie. Ciekawość i niemożność opanowania się. Był jak dziecko stojące przed choinką, które nie może się doczekać, kiedy będzie można rozpakować prezenty. Chciał jak najszybciej zobaczyć, co jest w środku, ale wiedział, że celebrowanie tego może być piękniejsze od ostatecznego efektu. Mocowanie się z kokardą, zdzieranie papieru, dobieranie się do pudełka – narastające podniecenie. Słodkie wspomnienie było jak najbardziej na miejscu.
*
Nie spieszył się. Spijał z ust to, co pragnęła mu dać. Nie był zachłanny. Mężczyzna, który pożądał jej z tak czystymi intencjami, był wzruszający. Niemal się rozpłakała. Była tak szczęśliwa, że chciała oddać mu się cała. Bez analizy i roztrząsania konsekwencji.
*
Rozpinał jej bluzkę, guzik po guziku, niespiesznie, patrząc to w oczy niesamowitej kobiety, to na własne dłonie i odsłaniany dekolt. Celebrował każdy gest, każde muśnięcie dłonią skóry. Dotyk był symfonią doznań, możliwość pocałunku nagrodą za cierpliwość.
Pozwolił jej czerpać bez ograniczeń, choć starał się kontrolować sytuację. Wydawało mu się, że może to w każdej chwili zakończyć. Jednak nie chciał tego robić.
*
Nie musiała tłumić głodu. Uczuć, które ją dotychczas w życiu karmiły miała dosyć. Dziś przekonała się, że czyste pożądanie może być bardziej sycące. Jeden taki pocałunek wystarczyłby jej na tydzień. A on otwierał się dla niej całą duszą. Jednak w tej jednej chwili więcej chciała mu dać niż zabrać.
Niesamowite uczucie.
*
Oboje się nie spieszyli, zupełnie jakby czas się zatrzymał tylko dla nich. Nie ograniczali sobie niczego. Akceptowali się takimi, jakimi byli. Dawali i brali bez zastanowienia. Pasowali do siebie niemal idealnie. Połączeni rozpalonymi ciałami i własnymi pragnieniami. Czuli swą bliskość, wychwytywali myśli. Zatracali własną świadomość i odnajdowali ją w sobie nawzajem. Odkrywali zakamarki swoich ciał. Chcieli być wszędzie. Poznać wszystko. Być razem.
Czas wydawał się nie mieć znaczenia.
*
Tak bardzo pragnęła każdego kolejnego ruchu. Była na górze. Teraz ona musiała wykrzesać jeszcze trochę sił. Nie mogła się już poruszać, bez zauważalnego bólu mięśni. Płonęły. Nigdy nie była tak wycieńczona, a jednocześnie spełniona. Świat wirował wokół, a oni jak w oku cyklonu, unieruchomieni ciężkimi ciałami nie mogli odlecieć. Niesamowicie było wciąż chcieć. Unosić się i opadać. Próbować bez końca, z wiarą, że to możliwe.
*
Pierwszy raz od przebudzenia pożałował, że jest człowiekiem. Przez chwilę uwierzył, że mogliby wznieść się w niebiosa, jednak ciała tak bardzo im ciążyły. Ziemskie powłoki, dające tyle przyjemności, teraz nie pozwalały na sięgnięcie absolutu. Opadła na niego. Długo leżeli bez ruchu. Teraz, gdy ich zwarte ciała odbierały nawzajem emitujące z siebie ciepło, było to podwójnie odczuwalne. Płonęli.
W płomieniach zaś zobaczył całe jej życie i poczuł się za nie odpowiedzialny.
*
Niemal uwierzyła, że naprawdę trawi ją ogień. Akceptowała ten stan. Nawet gdyby za chwilę miała z niej zostać garść popiołu, wiedziała, że jest to dobre. Była jak Feniks.
*
– Nie jesteśmy ludźmi, prawda? – zapytała, gdy leżeli w bezruchu.
– Myślę, że znasz odpowiedź.
– Do tej pory tylko przeczuwałam. Nie mam jednak pojęcia, kim jesteśmy.
– Jesteśmy tym, czym jesteśmy, Jane. – odpowiedział w zamyśleniu. Nie mógł powiedzieć całej prawdy. Musiał wszystko dobrze przemyśleć. Zdał sobie sprawę, jak bardzo się dotychczas mylił. To nie zbyt późne przebudzenie było przekleństwem. Było nim, zbudzić się za wcześnie. Zostać na zawsze dzieckiem, niedojrzałym i rozchwianym emocjonalnie panem życia i śmierci.
– Różnimy się od ludzi i od siebie nawzajem. Ale odnosząc się do twojego pytania, uważam, że oboje w tej chwili wiemy więcej o człowieczeństwie od większości mieszkańców Ziemi.