- Opowiadanie: Sakitta - Tanit

Tanit

Trochę trudniejszy tekst i dotarła do mnie wiadomość, że nie odnaleźli się w tym opowiadaniu. Pisałem to z myślą o wyjadaczach literatury, dlatego ,,Tanit” powinna się spodobać tym, którzy potrafią czytać między wierszami oraz nie tylko pływać na powierzchni czarnych szlaczków na białym papierze, ale także w nich zanurkować. Starsi wyjadacze raczej nie mieli większych problemów, więc ujdzie. Prawdę powiedziawszy, napisałem do niej nawet opracowanie, ale chyba nie będę go tutaj publikować ;)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Tanit

 

Dlaczego niezależnie od wyboru ścieżki życia, na jej schyłku stoi już tylko brama śmierci? Nieraz zadawałam te pytanie, lecz odpowiadała lekkim uśmiechem, głaszcząc mnie po głowie.

– Śmierć nie kończy życia, ona je tworzy. Czy bez niej potrafilibyśmy żyć?

Tak wiele wyblakło przez bezkresny ocean czasu… Przeszłość niczym wulkaniczna wyspa, pogrążyła się w wiecznych objęciach wody, po zaledwie jednej katastrofie.

To zabawne, ale my naprawdę byłyśmy szczęśliwe. Czy można zaznać szczęścia u boku upadłej bogini, strąconej na nasz świat za popełnione zbrodnie? Czy ktokolwiek miał prawo definiować ją jako istotę złą?

Nigdy nie rozumiałam reszty społeczeństwa. Uważali ją za tyrankę, morderczynię, pomiot czeluści, lecz miała także drugą stronę. Od śmierci rodziców była dla mnie jedyną bliską istotą… Stała się wszystkim, całym światem. Wychowała, nauczyła, otuliła w zimny dzień. Nie zapomnę ciepła jej ciała, gdy wiele lat temu siedziałyśmy pod jednym kocem, a ona czytała mi książkę o inżynierii wojskowej. Gdy teraz to wspominam, w pełni pojmuję jej ekscentryzm. Jakże dziwnym trzeba być, aby dziecku czytać takie rzeczy? A jednak na swój sposób była wyjątkowa. Nie mogę stwierdzić, za co ją kochałam. Tego się nie warunkuje. Miłość jest, bądź jej nie ma, niezależnie od świata próbującego wcisnąć nam własne przekonania. Obecnie pozostały mi już tylko wspomnienia, po zamkniętej na klucz przeszłości… to moja wina…

Nie pamiętam początku. Nie potrafię przywołać niczego sprzed wielkiego hałasu. Płomieni, krzyków, chłodu… kufra i szpary, drzwi wyrwanych ze zawiasów. Wchodzące cienie. Wrzeszczały i wymachiwały odbijającymi światło metalami. Schowałam się głębiej. Zacisnęłam uszy. Nie potrafię powiedzieć, ile to trwało, Tanit też nigdy o tym nie wspominała.

W nocy zrobiło się zimno. Marzłam. Błagam los, aby burczenie w brzuszku nie zdradziło mojej kryjówki. Odchyliłam pokrywę. Światło ogniska choć na chwilę przerwało otaczającą mnie ciemność. Śpiewali i pili prosto z beczek, dopóki nie przybyła ich władczyni. Kazała iść dalej, więc natychmiast umilkli i odeszli; nie szemrali, nie kwestionowali, po prostu zrobili, co powiedziała.

Jej zbrojni rozgościli się w wiosce. Jeden spał w łóżku moich rodziców. Trzęsłam się z każdym jego chrapnięcie. Oby mnie tylko nie wykrył. Obym nie wydała najmniejszego dźwięku. Zasnęłam.

Brzdęk zasuwki. Do wnętrza wpadły promienie słońca. Zrobiło mi się cieplej, ale szybko oprzytomniałam. Stała nade mną „Ona”. Przez mój umysł nie przeszły myśli, siedziałam tylko i czekałam, nie mając już sił na nic. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zajmie miejsce po moich rodzicach.

Czy jej wybaczyłam? Nigdy nie czułam do niej żalu. Potrzebowałam kogoś bliskiego, ona zdaje się także. Dałyśmy sobie nawzajem coś, czego nie mógł zaoferować nikt inny. To wydaje się dziwne, ale ja to po prostu przeżyłam, przeżyłam nie mając nikogo poza morderczynią moich bliskich. Od tamtej chwili czułam się bezpiecznie tylko w jej pobliżu. Gdy się oddalała, nachodził mnie niepokój. Rozglądałam się nerwowo, próbując zobaczyć ją choćby kontem oka, poczuć jej zapach.

Naszej miłości nie da się wytłumaczyć, trzeba ją przeżyć, a i wtedy uczucie zaślepiające rozsądek staje się czymś niewyjaśnionym. Mimo wszystko uważam, iż spłaciła dług zaciągnięty w momencie wysłania łupieżców przed trzonem swej armii.

 Jeżeli mam odnaleźć jej wyjątkowość, muszę przyjrzeć się tłumom zebranym na trybunach Koloseum. Wymachują rękami i szumią jak wiatr jednym głosem: śmierć!

Tanit mówiła, że to nie było jej prawdziwe imię. Nazywała się inaczej, ale nie chciała wyjawić jak, nawet mnie. Musiała zrobić coś strasznego, nim wygnano ją z nieba. Każde wspomnienie sprawiało jej ból.

Naciągnęłam kaptur licząc, że w tłumie podobnie wyglądających ludzi nie zauważy swojej dawnej uczennicy. Stała daleko, na środku areny, czubkami palców dotykając zapadni. Lojalni wobec niej dowódcy wisieli na naprężonych linach. Ją, do niedawna cesarzową, pozostawiono na koniec, aby mogła w pełni podziwiać swój upadek.

Kat pchnął dźwignię. Tanit opadła. Nagłe szarpnięcie liny wykrzywiło jej głowę, ale trzepotała jeszcze nogami. Pragnęłam, aby wkroczyła teraz jedna z jej fanatycznych armii, nadciągających do stolicy ze wszystkich granic, oddając wrogom nasze ziemie bez walki. Wszystko to, aby ocalić boginię… ważniejszą niż imperium, za które ją zamordowaliśmy. Ile wytrzyma armia miejska, nim wywrą zemstę na mieszkańcach? Może po śmierci władczyni część przejdzie na stronę przyszłego cesarza, ale mnie już tu nie będzie. Nie potrafiłabym im spojrzeć w oczy po tym, jak wydałam Tanit.

To było potajemne spotkanie. Satrapa bogatej prowincji, cieszący się powszechnym poważaniem oraz poparciem zarówno ludu, arystokracji jak i wojska, złożył mi propozycję. Głowę cesarzowej w zamian za bogactwo oraz ważne stanowiska. Jakże byłam głupia, aby przyjąć jego ofertę.

Pewnej nocy jadłam posiłek z Tanit. Byłyśmy tylko we dwie.

– Czy coś cię trapi, kochana – zapytała bez większych emocji.

Szklanka soku, który właśnie pijesz. Jest w nim trucizna.

Odgarnęłam włosy, odpowiadając dopiero po chwili:

– Jestem dzisiaj zmęczona.

– Jeśli będziesz chciała, wrócimy do tego jutro. Nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek dręczyło cię coś podobnego. Na pewno wszystko dobrze?

Aż tak to widać?

Tego dnia poszłam wcześniej spać. Tanit miała jeszcze trochę pracy papierkowej, ale po chwili wsunęła się przez drzwi i przeszła obok mojego łóżka. Jej chód wyraźnie się zmienił. Po tylu latach potrafiłam to odróżnić. Trucizna zaczęła działać.

Otrułam cię! Zaraz będą tu żołnierze! Uciekaj, póki możesz! Ja ich zatrzymam! – miałam ochotę krzyczeć, ale tego nie zrobiłam.

Przewróciłam się na drugi bok i wtuliłam w kołdrę. Gdy weszli, udawałam, że nic nie słyszę. Wyciągnęli ją z łóżka i okładali trzonkami włóczni. Nie zrobiłam nic. Zupełnie nic…

Po wszystkim żołnierze oznajmili swoje zdziwienie. Myśleli, że miałam im pomóc. Nie odpowiedziałam. Tej nocy ktoś potrzebował mnie bardziej. Lata temu ocaliła mnie spod ostrzy żołnierzy, dlaczego ja nie zrobiłam tego dla niej?

Nie cofnę swoich decyzji, podobnie jak Tanit nie wskrzesi moich rodziców. Ileż razy zastanawiałam się, czy po odzyskaniu utraconych mocy naprawdę by to zrobiła, oddałaby mnie w zamian za naprawienie niesprawiedliwości, wyrzekłaby się jedynej serdecznej sobie osoby, jedynej, która ją kocha? Nie potrafię nawet stwierdzić, czy sama bym to zrobiła. Nic nie wiem o swoich rodzicach; może Tanit obdarzyła mnie większą miłością?

Lecz stało się inaczej. Tanit resztką sił dogorywa ku uciesze tłumów. Gardzę nimi. Nawet teraz ona jest czymś więcej od nich. Są niczym bezkształtna masa, napierająca na ostatni przebłysk światła. Pustka, nawet nieskończona, nie może być warta więcej od wolnego bytu, bo jeśli tak by się stało, czym życie byłoby lepsze od śmierci?

Odwracam wzrok, nie potrafiąc znieść błędów swej głupoty. Wczoraj oddałam wszystkie prezenty od satrapy, wyrzekając się obiecanych zaszczytów.

– Czy zamierzasz wszystko odwrócić?

– Jak niby miałabym to zrobić? – Nie czekając na odpowiedź, wyszłam z przypałacowych ogrodów, gdzie niedawno przypieczętowałam zdradę, racząc się soczystymi brzoskwiniami.

Oto kona bogini, byśmy pojęli nasz błąd. Ale wybawienie nie nadejdzie, przyjdą armie fanatyków i zrównają stolicę z ziemią. Zasłużyliśmy na to.

Tanit zgasła. Przestała się szarpać, lina wisi wyprostowana. To koniec…

Lecz… spowija ją mroczna poświata. Sznury przepalają się czarnym płomieniem, a oczy szeroko otwierają, świecąc jaśniej od słońca. Tanit staje na ziemi, wszystko drży. Podbiegają do niej żołnierze, ale uderza wielkimi skrzydłami; fala powietrza ciska nimi o ziemię. Wyglądając jak anioł nocy, podlatuje do loży cesarskiej. Satrapa nie ucieka – wie, że nie zdoła. Rozmawiają o czymś. Satrapa wypija ostatni łyk białego wina, po czym bogini łapie go za gardło i miażdży tchawicę. Rzuca ciałem na arenę. Ludzie próbują uciekać, ale wyjścia się zamykają. Niewidzialna siła wyrywa kolumny, po chwili wsysa je tornado. Wszystko się wali, drży ziemia, huk jest nie do zniesienia.

Uciekam podziemnym tunelem. Już nie chcę odpowiadać za swoje czyny. Dawniej przyjęłabym śmierć, lecz nie teraz, nie po tym wszystkim… po czym? Co mnie odmieniło? Jedynie bliskość śmierci sprawiła, że już jej nie potrzebuję?

Płomyki pochodni tańczą w wojennym rytmie. Ze sufitu sypie się drobny piasek. Muszę się wydostać. Ona mnie znajdzie, jak wtedy w kufrze. Ona wie, że tu jestem, wie, że to ja ją zdradziłam. Zabije, zabije! Nie!

Ciemnieje, zatrzymuję się. To ona. Nigdy nie widziałam zaklęcia – przed banicją odebrano jej wszelką moc, ale czuję jej obecność. W tej kwestii nie można się pomylić, byłyśmy zbyt blisko. Dlaczego ją zdradziłam? Przecież miałam wszystko. Dlaczego życie u jej boku mi nie wystarczyło?

Zmaterializowała się przede mną. Stała wyprostowana z dumnie podniesioną głową. Bił od niej lekki wiatr, niosąc zapach lawendy. Nie potrafię powstrzymać łez.

– Kocham cię – mówię, choć sens tych słów dochodzi do mnie dopiero po chwili. Jakże mi tego brakowało, szczerego wyznania, ostatniej prawdy…

Zatrzymuje się. Widać, jak przełyka ślinę. Nadchodzące słowa nie przyjdą jej łatwo, ale wie, że powinny nie może dłużej zwlekać.

– Ci łupieżcy, co wymordowali twoją wioskę…

– Wiem… ty ich wysłałaś.

– Powiedzieli ci… – Przeczesuje sobie opadające na twarz włosy. – Dlaczego nie zrobiłaś tego wcześniej?

– Nie potrafię odpowiedzieć… na żadne z pytań. To po prostu się stało… Nie odmienię przeszłości, więc dlaczego miałabym się nad nią rozwodzić. Pamiętasz? To twoje słowa, wypowiedziałaś je jeszcze gdy…

– Byłam twoją matką…

– Tak… matką…

Długo stałyśmy, milcząc i patrząc na ziemię.

– Pragnę… – odzywam się, choć głos waha mi się przez łzy. – Pragnę… zanim mnie zabijesz… przytul mnie ten ostatni raz…

 

***

 

– Już dobrze, jestem przy tobie. – Objęła mnie. Patrzyłyśmy w ogień w kominku. – Pamiętaj, że nigdy nie stanie ci się krzywda.

Ile lat upłynęło? Jak bardzo chciałabym tam wrócić…

– Czy teraz ty będziesz moją mamą?

– Tak kochanie. – Odwróciła głowę, bym nie mogła ujrzeć jej rozmazanej twarzy.

Wtuliłam się w jej piersi.

Koniec

Komentarze

Interesująca tematyka, te same błędy warsztatowe. Wstawianie więcej niż jednego tekstu dziennie rzadko okazuje się dobrym pomysłem.

Nie zapomnę ciepła jej ciała, gdy wiele lat temu siedząc pod jednym kocem czytała mi książkę o inżynierii wojskowej. Gdy teraz to wspominał, w pełni pojmuję jej ekscentryzm.

Z pierwszego zdania chyba miało wynikać, że siedziały we dwie pod kocem. Ale oznacza ono, że cesarzowa siedziała pod jednym kocem, a nie na przykład trzema i kołdrą. W drugim literówka.

Po wszystkim żołnierze oznajmili swoje zdziwienie, myśląc, że miałam im pomóc.

A to już bardzo dziwna konstrukcja.

Babska logika rządzi!

Nie jestem starą wyjadaczką, nie umiem powiedzieć, czy odebrałam tekst zgodnie z Twoimi oczekiwaniami, ale z pewnością Tanita podoba mi się bardziej niż Lisensefe. ;-)

 

Jej zbroj­ni roz­go­ści­li się po wio­sce. – Czy wioska rozgościła się przed zbrojnymi? ;-)

Jej zbroj­ni roz­go­ści­li się w wio­sce.

 

nie mając ni­ko­go poza mor­der­czy­nię moich bli­skich. – …nie mając ni­ko­go poza mor­der­czy­nią moich bli­skich.

 

Lo­jal­ni jej do­wód­cy wi­sie­li na na­prę­żo­nych li­nach.Lo­jal­ni wobec niej do­wód­cy

 

Nagłe szarp­nię­cie liną wy­krzy­wi­ło jej głowę… – Nagłe szarp­nię­cie liny wy­krzy­wi­ło jej głowę

 

Szklan­ka soku, którą wła­śnie pi­jesz. Jest w niej tru­ci­zna. – Szklan­ka soku, który wła­śnie pi­jesz. Jest w nim tru­ci­zna.

Piła sok, nie szklankę. Zatruty był sok, nie szklanka.

 

Sa­tra­pa nie ucie­ka – wie, że nie zdoła. Roz­ma­wia­jąc o czymś. – Chyba miało być: Roz­ma­wia­ją o czymś.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie jestem starą wyjadaczką, nie umiem powiedzieć, czy odebrałam tekst zgodnie z Twoimi oczekiwaniami

Chodziło mi o tych, którzy stwierdzili, że tekst jest chaotyczny i się zgubili na ciągłych zmianach czasu. Pragnąłem stworzyć historię, którą nie tyle należy przedstawić chronologicznie oraz zrozumieć dzięki łatwej konstrukcji, co poczuć, zanurkować w niej i zdać się na łaskę słów.

Śmierć nie kończy życia, ona je tworzy. Czy bez niej potrafilibyśmy żyć? - Tanit

Nieraz zadawałam te pytanie, lecz odpowiadała lekkim uśmiechem, głaszcząc mnie po głowie.

To pytanie, te pytania.

 

Trzęsłam się z każdym jego chrapnięcie.

Chrapnięciem, literówka.

 

Rozglądałam się nerwowo, próbując zobaczyć ją choćby kontem oka, poczuć jej zapach.

Kontem? Takim bankowym? Dżizas…

 

Tanit resztką sił dogorywa ku uciesze tłumów.

Dogorywać resztką sił? Karkołomna konstrukcja.

 

Pisałem to z myślą o wyjadaczach literatury, dlatego ,,Tanit” powinna się spodobać tym, którzy potrafią czytać między wierszami

Powiem Ci, Autorze, że dawno nie czytałem przedmowy, która trąciłaby megalomanią aż tak, dlatego powstrzymam się od oceny tekstu; nie chciałbym wpadać w jedną z Twoich – zaledwie dwóch – szufladek.

 

 

Sorry, taki mamy klimat.

Opowiadanie bez sensu. Narratorka obdarzyła miłością morderczynię swoich rodziców, po wielu latach ją zdradziła, ale okazało się, że nadal ją kocha. Twierdzisz, że napisałeś do tego tekstu komentarz dla tych czytelników, którzy nie są wyjadaczami. W ten sposób jednak sam przyznałeś się do niepowodzenia. Sprawny autor potrafi tak skonstruować swój tekst, żeby przynajmniej główna linia fabularna była zrozumiała dla przeciętnego czytelnika. (Dodatkowe smaczki dla koneserów może poukrywać w wątkach lub scenach pobocznych). Tak więc zgadzam się z przedpiścą: megalomania aż paruje z Twojej przedmowy i Twojego opka. Ale uzasadnienia dla niej nie masz żadnego.

Dlaczego niezależnie od wyboru ścieżki życia, na jej schyłku stoi już tylko brama śmierci?

Troszkę banał. "– Śmierć nie kończy życia, ona je tworzy. Czy bez niej potrafilibyśmy żyć?"

tu już mniej banału.

 

Nieraz zadawałam te pytanie

To pytanie

http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/te-czy-to;11127.html

 

szpary, drzwi wyrwanych ze z zawiasów, ze sufitu sypie się drobny piasek

http://sjp.pwn.pl/poradnia/szukaj/w-we-z-ze-itp.html

 

z każdym jego chrapnięcie

m

 

Ci łupieżcy, co wymordowali twoją wioskę…

Zważywszy na to, że mówi bogini, to może lepiej jednak "Łupieżcy, którzy wymordowali twoją wioskę"

Zaimek nie jest potrzebny, bo przecież wiadomo, o których łupieżców chodzi. Zastępowanie "który/która" przez "co" charakteryzuje język potoczny.

 

Skusił mnie tytuł, bo mam koleżankę Tanitę.

Trochę mnie zaintrygowało, ale bez przesady ;-) może nie zrozumiałem tego czy owego!

Dlaczego akurat Tanit?

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nowa Fantastyka