- Opowiadanie: Emelkali - Z matki na córkę

Z matki na córkę

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Z matki na córkę

W ogro­dzie, mię­dzy cze­re­śnia­mi i ja­bło­niami, po­sa­dzi­łam tru­skaw­ki. W rów­niut­kich rzędach ma­leń­kich grzą­dek. Przy­glą­dam się im teraz, kiedy ga­łąz­ki ugi­na­ją się pod cię­ża­rem ru­bi­no­wych owo­ców, jak kie­dyś moja babka przy­pa­try­wa­ła się ja­bło­niom ro­dzą­cym po raz pierw­szy, a matka po­dzi­wia­ła cze­re­śnie. Dziec­ko w moim brzu­chu wła­śnie za­snę­ło, po wie­lo­go­dzin­nych tań­cach. Czuję pod pal­ca­mi ma­leń­ką stóp­kę, tuż pod skórą. Jesz­cze kilka ty­go­dni i po­li­czę ma­ciup­kie pa­lusz­ki. Już wiem, że to dziew­czyn­ka. Za­wsze wie­dzia­łam.

Od­dy­cham głę­bo­ko, sie­dząc na bu­ja­nym fo­te­lu, który wy­cią­gnę­łam z domu i wy­ło­ży­łam po­dusz­ka­mi. Mięk­kie ko­ły­sa­nie tuli mnie do snu. Za mną chata, w któ­rej miesz­ka­ła moja babka, matka, a teraz ja. Nie­wie­le się zmie­ni­ła. W ze­szłym roku po­bie­li­łam ścia­ny, a dwa lata temu po­ło­ży­łam nowy dach, bo stary mocno prze­cie­kał. Nie można wy­cho­wy­wać dziec­ka w ta­kich wa­run­kach. Każda z nas, od trzech po­ko­leń, re­mon­to­wa­ła dach przed uro­dze­niem na­stęp­nej.

Bujak po­ru­sza się jednostajnie. Ptaki, ukry­te mię­dzy ga­łę­zia­mi sta­rych ja­bło­ni, przy­śpie­wu­ją ra­do­śnie. W tra­wie gra pa­si­ko­nik, a w małym sta­wie kum­ka­ją żaby.

Zdrzem­nę się tro­chę. Potem wsta­nę i nazbieram tru­ska­wek. Roz­gnio­tę je z cu­krem. Tak, jak lubię. Jak lu­bi­ła matka i babka. Ru­bi­no­wy sok spły­nie po ję­zy­ku…

Jak krew.

 

***

 

Wiatr po­ru­szał kart­kami książ­ki le­żą­cej na ko­la­nach dziew­czy­ny. Nie zwra­ca­ła na to uwagi. Sie­dzia­ła na be­to­no­wej ławce, mru­żąc oczy przed ośle­pia­ją­cym czerw­co­wym słoń­cem. Od­chy­li­ła ku niemu głowę, jakby ło­wi­ła pro­mie­nie. Co jakiś czas się­ga­ła do nie­wiel­kie­go, wi­kli­no­we­go ko­szycz­ka sto­ją­ce­go obok. Mięk­ki ruch nad­garst­ka fa­scy­no­wał Mar­ci­na. Tak jak i wę­drów­ka szczu­płej dłoni z ko­szy­ka do ust. Pełne wargi roz­chy­la­ły się w ocze­ki­wa­niu przy­jem­no­ści. Potem mu­śnię­cie ję­zy­kiem i usta obej­mo­wa­ły do­rod­ną tru­skaw­kę. Dziew­czy­na od­gry­za­ła ka­wa­łek, de­lek­tu­jąc się z za­pa­mię­ta­niem. Kro­pla soku drża­ła przez mo­ment na dol­nej war­dze, by osta­tecz­nie zo­stać star­ta kciu­kiem, gdy resz­ta owocu tra­fia­ła do pięk­nych ust. Mar­cin ob­ser­wo­wał dziew­czy­nę, nie mogąc ode­rwać od niej wzro­ku. Za­chłan­nie za­pa­mię­ty­wał każdy rys, każdą krzy­wi­znę, każdą mięk­kość. Jasne pro­ste włosy opa­da­ją­ce na ra­mio­na i piesz­czą­ce ła­god­ną wy­pu­kłość pier­si. Szczu­płą kibić i krą­głe bio­dra. Bia­ła su­kien­ka zdo­bio­na ha­ftem w tru­skaw­ki, po­ru­sza­na nie tylko wia­trem, ale i każ­dym drgnie­niem dziew­czę­cego ciała, każ­dym od­de­chem. Chciał­by być tym ma­te­ria­łem. Chciał­by być tymi wło­sa­mi…

Dzie­li­ła ich rabatka kwia­tów w miej­skim parku. Setki wie­lo­barw­nych płat­ków, wśród któ­rych tań­czy­ły dzie­siąt­ki rów­nie ko­lo­ro­wych mo­ty­li. Do­peł­nia­ły ob­ra­zu ślicz­nej blon­dyn­ki. Nie mógł wy­obra­zić sobie pięk­niej­szych ram dla tej ete­rycz­nej isto­ty.

Za­mru­gał gwał­tow­nie, kiedy dziew­czy­na od­wró­ci­ła się le­ni­wie i spoj­rza­ła na niego. Nie uśmie­cha­ła się. Pa­trzy­ła długo i dziw­nie. Tro­chę w oczy męż­czy­zny, tro­chę przez nie, da­le­ko w nie­od­kry­ty świat. Jakby się za­sta­na­wia­ła. Szczu­płe palce za­mar­ły w pół drogi, za­mknię­te na oka­za­łym owocu, by po chwi­li odło­żyć go do wi­kli­no­we­go ko­szy­ka.

Trochę trwało nim Mar­cin wresz­cie zdo­łał zła­pać od­dech i uśmiech­nął się nie­śmia­ło. Nie­ste­ty, wła­śnie wtedy nieznajoma od­wró­ci­ła wzrok. Zamknęła książ­kę, wło­ży­ła ją do ko­szy­ka i wsta­ła z ławki. Od­wró­ci­ła się i, nie spoj­rzaw­szy wię­cej za sie­bie, ru­szy­ła kwie­ci­stą alej­ką do wyj­ścia z parku.

Przez mo­ment za­sta­na­wiał się, czy za nią nie po­biec. Nie. Gdzież jemu, prostakowi z ma­łe­go mia­sta, do ta­kiej isto­ty?

Pro­mie­nie słoń­ca śli­zga­ły się po czer­wo­nej czu­pry­nie chło­pa­ka, a on sie­dział na sze­ro­kim po­stu­men­cie, u stóp ja­kie­goś poety, wpa­tru­jąc się w opu­sto­sza­łą ławkę.

 

 

Do pełni zo­sta­ło jesz­cze kilka dni. Księ­życ, wciąż jesz­cze nie­do­sko­na­ły w kształ­cie, spo­glą­dał na zie­mię z gra­na­to­we­go nieba, a wokół niego, roz­sia­ne ty­sią­cem dia­men­tów, po­ły­ski­wa­ły gwiaz­dy. Mar­cin usiadł na tra­wie i, wsparł­szy się na łok­ciach, pa­trzył w górę. Nie po­dzi­wiał pięk­na piąt­ko­wej nocy. My­ślał o dziew­czy­nie, którą zo­ba­czył kie­dyś w parku, a któ­rej twarz po­ja­wia­ła się, gdy tylko przy­mknął po­wie­ki.

Na wzgó­rzu, w sta­rej re­mi­zie, trwa­ła w naj­lep­sze wiej­ska dys­ko­te­ka. Ryt­micz­ne bębnie­nie do­cie­ra­ło do uszu mło­de­go czło­wie­ka. Słowa czy me­lo­dia, gi­nę­ły po dro­dze, ale rytm po­zo­sta­wał. Kąsał ciszę nocy i wci­skał się w zmę­czo­ny umysł.

Chło­pak wes­tchnął i wstał. Tamto było tylko ma­rze­niem. Mógł sobie wy­obra­żać ślicz­ną pannę, mógł ma­rzyć, że uda mu się ją zdo­być, że spę­dzi z nią… nie tylko kilka nocy, ale kto wie? Może nawet resz­tę życia. Mógł. To jed­nak tylko sny. Rze­czy­wi­stość zo­sta­wił w dusz­nym bu­dyn­ku. Też była blon­dyn­ką. Nie tak pięk­ną i z kil­ko­ma zbęd­ny­mi ki­lo­gra­ma­mi, ale znał ją od dziec­ka, miesz­ka­li po są­siedz­ku, ro­dzi­ce się lu­bi­li… Matka bę­dzie za­do­wo­lo­na, kiedy wezmą ślub. Oj­ciec Aśki już kupił małą dział­kę pod mia­stem, jako wiano. Wy­bu­du­ją dom, za­ło­żą ro­dzi­nę. O, to wła­śnie rze­czy­wi­stość, a nie ja­kieś tam du­ma­nie o pan­nie, z którą nie za­mie­nił słowa.

Prze­rwał gwał­tow­nie to mil­czą­ce ła­ja­nie, bo przed drzwia­mi do re­mi­zy zo­ba­czył wy­ma­rzo­ną nie­zna­jo­mą. Sie­dzia­ła na roz­pa­da­ją­cej się drew­nia­nej ławce. Mru­ga­ją­ce świa­tło lampy za­wie­szo­nej u wej­ścia pie­ści­ło jasne włosy dziew­czy­ny i od­kry­tą skórę ra­mion. Ma­leń­kie ha­fto­wa­ne tru­ska­wecz­ki na bia­łej su­kien­ce to po­ja­wia­ły się, to zni­ka­ły. Mi­ga­ją­cy blask ma­lo­wał cie­nie na fi­li­gra­no­wej po­sta­ci, czy­niąc ją jesz­cze bar­dziej ta­jem­ni­czą i nie­osią­gal­ną. Jakby jakaś nie­ziem­ska isto­ta zstąpiła na zie­mię, by mamić śmier­tel­ni­ków. Do­peł­nie­niem tego ob­ra­zu była nie tylko pięk­na twarz nie­zna­jo­mej, ale przede wszyst­kim nie­obec­ne spoj­rze­nie, jakim ob­da­rzy­ła nad­cho­dzą­ce­go mło­dzień­ca.

Ir­ra­cjo­nal­ność myśli wy­rwa­ła Mar­ci­na z odu­rze­nia. Rany bo­skie! Gada jak po­tłu­czo­ny! Nie­ziem­ska? Uśmiech­nął się nie­śmia­ło i pod­szedł do dziew­czy­ny.

– Cześć – przy­wi­tał się nieco nie­pew­nie. – Je­stem Mar­cin. Spo­tka­li­śmy się jakiś czas temu, w parku. Wła­ści­wie nie spo­tka­li­śmy, ale…

– Pa­mię­tam. – Miała niski, zmy­sło­wy głos. Nie wsta­ła, kiedy pod­szedł, ale lekko się uśmiech­nę­ła. – Trud­no cię za­po­mnieć. Masz takie nie­sa­mo­wi­te włosy.

– Taaa… – wes­tchnął – mar­chew­ko­we.

– Nie – za­prze­czy­ła po­waż­nym tonem – nie mar­chew­ko­we. Tru­skaw­ko­we. Od­bi­ja­ją świa­tło, jak ze­rwa­ne ran­kiem tru­skaw­ki. Jesz­cze wil­got­ne od rosy.

Za­sko­czo­ny chło­pak mil­czał.

– Po­je­dziesz ze mną? – za­py­ta­ła cicho, wpa­tru­jąc się in­ten­syw­nie w jego oczy. W mi­go­czą­cym świe­tle tę­czów­ki dziew­czy­ny wy­da­wa­ły się nie­mal czar­ne.

– Ja? Dokąd?

– Po­ka­żę ci. – Wsta­ła i wy­cią­gnę­ła rękę.

Za­wa­hał się. I za­pew­ne od­mó­wił­by, pa­mię­ta­jąc o po­zo­sta­wio­nej w re­mi­zie Aśce, gdyby wła­śnie wtedy nie otwo­rzy­ły się drzwi lo­ka­lu i nie wy­bie­gła z niego grup­ka mło­dych ludzi. Jedna z dziew­cząt wpa­dła na Mar­ci­na, po­py­cha­jąc go na ja­sno­wło­są.

Nie­zna­jo­ma pach­nia­ła dziw­nie słod­ko… nie mógł sobie przy­po­mnieć, skąd zna ten za­pach, ale w jed­nej chwi­li aro­mat za­wład­nął jego wy­obraź­nią. Po­dob­nie jak chłod­ny je­dwab skóry i cie­pły od­dech na po­licz­ku.

Świat się za­trzy­mał, dźwię­ki za­mar­ły… nawet mi­go­czą­ca lampa zga­sła. Mar­cin trzy­mał dziew­czy­nę w ra­mio­nach i wdy­chał jej za­pach.

– Pój­dziesz ze mną? – po­wtó­rzy­ła  cicho, ocie­ra­jąc po­li­czek o jego brodę.

Nie po­tra­fił od­mó­wić.

 

War­kot sil­ni­ka sta­re­go gar­bu­sa za­głu­szał nawet myśli. Pro­wa­dzi­ła, a Mar­cin drze­mał obok. Czuł eks­cy­ta­cję, a mimo to cięż­kie po­wie­ki naraz od­mó­wi­ły po­słu­szeń­stwa. Za­snął, le­d­wie ru­szy­li. Nie mógł więc ob­ser­wo­wać oko­li­cy, czy za­pa­mię­tać drogi. Spał głę­bo­ko, bez­ snów, aż do chwi­li, gdy sa­mo­chód się za­trzy­mał. De­li­kat­ny dotyk bły­ska­wicz­nie przy­wró­ci­ł mu przy­tom­ność.

– Je­ste­śmy na miej­scu? – za­py­tał, otwie­ra­jąc oczy.

Po­krę­ci­ła głową. Zga­si­ła sil­nik, ale świa­tła po­zo­sta­wi­ła włą­czo­ne. Oświe­tla­ły las, na granicy którego stali. Drze­wa i krze­wy wy­ła­nia­ły się z mroku w in­ten­syw­nej pla­mie bla­sku. Dziew­czy­na wy­sia­dła z sa­mo­cho­du i sta­nę­ła w świe­tle. Cze­ka­ła.

Zdzwio­ny męż­czy­zna otwo­rzył drzwi po­jaz­du, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od nie­zna­jo­mej. Nie uśmie­cha­ła się. Zro­bi­ła kilka kro­ków do tyłu, aż do­tar­ła do drzew. Opar­ła się o pień i po­wo­li zsu­nę­ła ra­miącz­ka su­kien­ki, od­sła­nia­jąc pier­si. Mar­cin gwał­tow­nie wcią­gnął po­wie­trze.

– Ja… – za­jąk­nął się.

– Chodź – wy­szep­ta­ła mięk­ko. – Nie mo­że­my cze­kać. Chodź…

Pod­szedł po­słusz­nie. W ja­snym świe­tle oczy dziew­czy­ny po­ciem­nia­ły gwał­tow­nie. Się­gnę­ła po dło­nie chło­pa­ka i po­ło­ży­ła je na swo­ich pier­siach. Miała chłod­ną skórę i ster­czą­ce sutki. Pod­nie­ce­nie pra­wie zwa­li­ło go z nóg. Zaj­rzał w mrocz­ne tę­czów­ki.

– Nie po­win­ni­śmy. – Słowa le­d­wie prze­cho­dzi­ły przez za­schnię­te naraz gar­dło.

– Mu­si­my. Teraz. – Za­mknę­ła mu usta po­ca­łun­kiem. Sma­ko­wa­ła słod­ko… Ude­rza­ła do głowy, ni­czym mocny al­ko­hol. Roz­chy­li­ła wargi, za­pra­sza­jąc język ko­chan­ka, jed­no­cze­śnie przy­ci­snę­ła jego dło­nie do swo­ich pier­si. Gdy do­sto­so­wał siłę piesz­czo­ty do pra­gnień nie­zna­jo­mej, za­bra­ła dło­nie. Po­ru­szy­ła bio­dra­mi za­pra­sza­ją­co. Burza emo­cji sza­la­ła w umy­śle chło­pa­ka. Ja­sno­wło­sa po­now­nie chwy­ci­ła jego nad­gar­stek i po­pro­wa­dzi­ła roz­go­rącz­ko­wa­ne palce Mar­ci­na mię­dzy swoje uda. Nie miała bie­li­zny. Chło­pak jęk­nął gło­śno, czu­jąc cie­płą wil­goć. Ko­bie­ta tym­cza­sem się­gnę­ła do jego ubrania. Od­su­nął się.

– Nie. – Po­krę­cił głową.

– Chodź. – Przy­cią­gnę­ła męż­czy­znę, roz­pi­na­jąc jed­no­cze­śnie pasek jego spodni.

– Nie mo­że­my… – Myśli mu się plą­ta­ły. – Nie mam pre…

Po­ca­ło­wa­ła go za­bor­czo.

– Teraz – roz­ka­za­ła. Wsu­nę­ła palce w spodnie i za­mknę­ła je na ster­czą­cym człon­ku.

– Jezu! Nie wy­trzy… – Prze­stał pro­te­sto­wać. Piesz­czo­ta po­zba­wi­ła go sił. Po­zwo­lił dziew­czy­nie zsu­nąć sobie spodnie. Przy­ci­snął ją do pnia. Roz­su­nął uda ko­chan­ki i wszedł w nią gwał­tow­nie. Była cia­sna i…

Pró­bo­wał się wy­co­fać, ale mu nie po­zwo­li­ła. Ob­ję­ła chło­pa­ka udami, po­głę­bia­jąc pe­ne­tra­cję i po­ru­szy­ła się po­wo­li. Eks­plo­do­wał, krzy­cząc. Ona zaś trzy­ma­ła go w ob­ję­ciach ra­mion i nóg, póki nie prze­stał drżeć. Potem ode­pchnę­ła go ła­god­nie i po­ło­ży­ła się na tra­wie. Nie po­pra­wi­ła ubra­nia. Le­ża­ła pół­na­ga, jakby nie czuła chło­du wil­got­nej le­śnej ściół­ki. Mar­cin pod­cią­gnął spodnie i usiadł obok dziew­czy­ny. Nie uśmiech­nę­ła się. Nawet na niego nie spoj­rza­ła.

– Po­win­naś mi po­wie­dzieć… – nie do­koń­czył, bo ster­czą­ce sutki nie po­zwa­la­ły mu ze­brać myśli.

Po­pa­trzy­ła py­ta­ją­co.

– Że to pierw­szy raz – do­koń­czył z tru­dem.

– To nie­waż­ne.

– Ale…

– Po­ca­łuj mnie jesz­cze. – Tym razem się uśmiech­nę­ła. – Mu­si­my je­chać, zanim aku­mu­la­tor pad­nie.

Kiedy się za­wa­hał, przy­cią­gnę­ła go za ko­szu­lę.

Po chwi­li znów był go­to­wy.

 

 

Obu­dził się wraz ze wscho­dzą­cym słoń­cem. Przez otwar­te małe okno sły­szał śpie­wa­ją­ce ptaki i brzę­czą­ce owady. Wiatr po­ru­szał kunsz­tow­ną, ro­bio­ną na szy­deł­ku fi­ran­ką i igrał w li­ściach kwiat­ków na pa­ra­pe­cie. Pierw­sze pro­mie­nie słoń­ca pie­ści­ły płat­ki barw­nych ro­ślin, któ­rych Mar­cin nie po­tra­fił na­zwać, a które pięk­nie kon­tra­sto­wa­ły ze świe­żo­ścią po­bie­lo­nych ścian. Ca­ło­ści do­peł­nia­ły pro­ste, drew­nia­ne meble, gli­nia­ne garn­ki i duże łyżki. Jakby chło­pak nagle cof­nął się w cza­sie. Nawet łóżko, w któ­rym spę­dził noc, było stare, drew­nia­ne i skrzy­pia­ło przy każ­dym ruchu Mar­ci­na, a po­ściel – dałby głowę – była zdobiona ręcz­nym ha­ftem.

Prze­cią­gnął się i usiadł. Był sam. Ona wsta­ła wcze­śniej. Ona. Wciąż nie wie­dział, jak jej na imię. Nie było czasu, by pytać. Uśmiech­nął się na wspo­mnie­nie po­spiesz­nej drogi do domu nie­zna­jo­mej i nocy fan­ta­stycz­nych roz­ko­szy. Ro­zej­rzał się, a nie zna­la­zł­szy ubra­nia, owi­nął się kocem i wstał.

Zna­lazł ją za domem. Sie­dzia­ła na bu­ja­nym fo­te­lu, w tej samej bia­łej su­kien­ce, ha­fto­wa­nej w tru­skaw­ki i wpa­try­wa­ła się w ogród. Na ławie obok niej stała duża gli­nia­na misa pełna ja­błek i cze­re­śni. Dziew­czy­na opusz­ka­mi pie­ści­ła owoce. Usły­sza­ła, kiedy pod­szedł, ale nie spoj­rza­ła na niego.

– Dzień dobry. Wcze­śnie wsta­jesz…

Wciąż nie pod­nio­sła wzro­ku, więc Mar­cin pod­szedł bli­żej.

– Masz pięk­ny domek – po­wie­dział mięk­ko. – Kli­ma­tycz­ny. I ogród. Jak w bajce. Miesz­kasz sama?

– Teraz tak. Nad­szedł czas…

– Czas?

Unio­sła wzrok i uśmiech­nę­ła się od­ru­cho­wo.

– Czas. – Ski­nę­ła głową.

– Nie ro­zu­miem.

– Zro­zu­miesz. Potem.

Wzru­szył ra­mio­na­mi. Była taka pięk­na, że po pro­stu ocze­ki­wał ta­jem­ni­czo­ści. Tak po­win­no być.

– Dziw­ne jabł­ka. – Się­gnął ku owo­com. – Takie czer­wo­ne. Nigdy ta­kich nie wi­dzia­łem.

– To stara od­mia­na. Na­zy­wa­ją się Tru­skaw­ko­we Moh­rin­ge­ra. Po­sa­dzi­ła je moja babka. Od po­ko­leń uży­wa­my spe­cjal­ne­go… na­wo­zu, dla pod­kre­śle­nia ko­lo­ru owo­ców.

– Tru­skaw­ko­we? – Uśmiech­nął się. – Ty na­praw­dę je lu­bisz, praw­da?

Zmarsz­czy­ła brwi.

– Nie ro­zu­miem?

– Su­kien­ka, moje włosy, jabł­ka… wszyst­ko z tru­skaw­ka­mi – wy­tłu­ma­czył.

– To nie tak. – Po­krę­ci­ła głową, wsta­jąc. – Po pro­stu nad­szedł czas na tru­skaw­ki.

– Teraz? W sierp­niu?

Nie od­po­wie­dzia­ła. Wsu­nę­ła palce we włosy męż­czy­zny. Prze­cze­sy­wa­ła je, przy­glą­da­jąc się Mar­ci­no­wi po­waż­nie. Nim ich usta się spo­tka­ły, zo­ba­czył jesz­cze ciem­nie­ją­ce tę­czów­ki dziew­czy­ny i roz­sze­rza­ją­ce się źre­ni­ce.

A potem za­to­nął w po­ca­łun­ku.

 

Le­ni­wy po­ra­nek prze­szedł w le­ni­we po­po­łu­dnie. Słoń­ce tań­czy­ło na po­wierzch­ni stawu, mu­ska­jąc ma­leń­kie fale, zro­dzo­ne z mi­ło­ści wia­tru z wodą, i od­bi­ja­ło się od tafli krysz­ta­ło­wym bla­skiem. Dzień był wy­jąt­ko­wo uro­kli­wy, cie­pły i z bez­chmur­nym nie­bem. Mar­cin jed­nak nie­wie­le za­uwa­żał z ota­cza­ją­ce­go ich pięk­na. Za­pa­mię­ty­wał się w na­mięt­no­ści, w do­ty­ku, smaku, piesz­czo­tach, po­ca­łun­kach… Ko­cha­li się na tra­wie, przy dźwię­kach wia­tru ła­sko­czą­ce­go li­ście cze­re­śni i ja­bło­ni. Ko­bie­ta, któ­rej imie­nia wciąż nie znał, za­mknę­ła go w świe­cie ciem­nie­ją­cych tę­czó­wek, je­dwa­bi­stej, chłod­nej skóry, wes­tchnień, jęków i sło­dy­czy speł­nie­nia.

Kiedy nad­szedł wie­czór i za­czął im do­skwie­rać bar­dziej fi­zycz­ny głód, dziew­czy­na założyła na po­wrót w su­kien­kę i przy­nio­sła gar­niec mleka, wiel­ki bo­chen ra­zo­we­go – a jakże! – chle­ba, ma­sel­nicz­kę i słój po­wi­deł.

– Niech zgad­nę: tru­skaw­ko­we? – Mrugnął Mar­cin, owi­ja­jąc się kocem.

– Nie – po­krę­ci­ła głową po­waż­nie – to jabł­ko­wo-cze­re­śnio­wa kon­fi­tu­ra. Z tam­tych ja­bło­ni. – Wska­za­ła drze­wa w głębi ogro­du. – Te, które ci się tak po­do­ba­ły, nie na­da­ją się na prze­two­ry. A tru­skaw­ki do­pie­ro po­sa­dzę. O, tam. Tam jest dla nich przy­go­to­wa­ne miej­sce. Matka wy­bra­ła. Ja wy­bio­rę owoce dla mojej córki. I przy­go­tu­ję dla nich miej­sce w ogro­dzie. Jesz­cze nie wiem, co to bę­dzie. Do­wiem się, kiedy ją zo­ba­czę. Tak za­wsze było.

Męż­czy­zna patrzył za­sko­czo­ny. Nie­wie­le zro­zu­miał z opo­wie­ści, ale jakoś go to nie mar­twi­ło. Ot, była za­krę­co­na. I cóż z tego? Była też cu­dow­nie pięk­na i nie­sły­cha­nie na­mięt­na. Boże Je­dy­ny! Upra­wiał seks w biały dzień, pod gołym nie­bem! I to cały dzień, bo wła­śnie zmierz­cha­ło.

Co wię­cej: wciąż nie miał dosyć.

– Usiądź – po­wie­dzia­ła. – Mu­sisz jeść. Je­steś głod­ny. Twój żo­łą­dek strasz­nie gło­śno woła.

Ro­ze­śmiał się i po­słusz­nie usiadł. Przy­glą­dał się wpraw­nym ru­chom go­spo­dy­ni, kiedy roz­le­wa­ła mleko do kub­ków, kro­iła chleb i sma­ro­wa­ła go gęstą, pur­pu­ro­wą kon­fi­tu­rą. Gdzieś na gra­ni­cy świa­do­mo­ści bły­snę­ła mu myśl, że to dziw­ny kolor jak na tego typu prze­two­ry. Od­rzu­cił ją bły­ska­wicz­nie. Niby co on tam wie­dział.

– Wiesz, po­my­śla­łem… – za­czął.

– Ewa. – Unio­sła wzrok i uśmiech­nę­ła się ła­god­nie. – Mam na imię Ewa.

Pa­so­wa­ło do niej. Była nie­win­nym uoso­bie­niem grze­chu. Jak pierw­sza ko­bie­ta. Chło­pak roz­pro­mie­nił się z dumą. I po­my­śleć, że to on miał ją pierw­szy. Do­sko­na­łą, nie­win­ną i grzesz­ną. Bo­gi­nię seksu!

– Miło mi cię po­znać, Ewo. – Mru­gnął fi­glar­nie, się­ga­jąc po grubą pajdę.

– Mnie rów­nież miło cię po­znać, Mar­ci­nie. Tro­chę przy­kro… ale tak musi być.

– Boże – Chło­pak zi­gno­ro­wał jej słowa i wes­tchnął z przy­jem­no­ścią, po­ły­ka­jąc pierw­szy kęs. – Za­je­bi­sta kon­fi­tu­ra.

– Ro­dzin­ny prze­pis. W przy­szłym roku do­łą­czę do niego tru­skaw­ki. Będą uzu­peł­nie­niem kwa­sko­wa­tych ja­błek i sło­dkich cze­re­śni. Mają jedno i dru­gie. Sło­dycz i kwas. Jak mi­łość. O tak, dodam tru­skaw­ki. Razem będą do­sko­na­łe.

– Aha – po­tak­nął, pa­ku­jąc do ust ko­lej­ny ka­wa­łek. – Jezu, pysz­ne… Mu­sisz dać mi prze­pis.

– To nie bę­dzie ko­niecz­ne – wes­tchnę­ła dziew­czy­na. Przy­glą­da­ła się chło­pa­ko­wi z mie­sza­ni­ną smut­ku i za­chwy­tu. – Na­praw­dę masz nie­sa­mo­wi­te włosy. Takie ży­wo-czer­wo­ne. Jak tru­skaw­ki, jak pło­mie­nie. Jed­no­cze­śnie słod­kie i go­rą­ce. Je­steś taki jak twoje włosy. Słod­ki i go­rą­cy.

– Schle­biasz mi.

– Nie, nigdy nie schle­biam. Szko­da, na­praw­dę szko­da.

Kon­fi­tu­ra zsu­nę­ła się na palce chło­pa­ka. Ob­li­zał je do­kład­nie i uśmiech­nął się ło­bu­zer­sko.

– Ano szko­da. Cza­sa­mi po­chleb­stwem można wiele osią­gnąć. Na­uczę cię, Ewu­niu. Zo­ba­czysz.

Po­krę­ci­ła głową w mil­cze­niu. Potem wes­tchnę­ła. Wsta­ła po­wo­li i po­de­szła do sie­dzą­ce­go ko­chan­ka. Roz­su­nę­ła okry­wa­ją­cy go koc…

– Rany, dziew­czy­no, nie dasz mi do­koń­czyć? – wy­ję­czał Mar­cin, gdy de­li­kat­ne palce zsunęły się, sięgając jego podbrzusza.

– Nie mamy czasu – wy­ja­śni­ła ze śmier­tel­ną po­wagą.

Nad­cho­dzi­ła noc.

 

 

***

 

Wciąż czuję jego smak. So­czy­sta sło­dycz, zła­ma­na kwa­sko­wa­tą nutą. Uczta dla zmy­słów. Mięk­kość i jędr­ność. Nie­ustan­nie spły­wa z moich warg i karmi pod­nie­bie­nie. Jak tru­skaw­ki roz­gnie­cio­ne z cu­krem. Tro­chę miąż­szu i ogrom krwa­we­go soku.

Dziec­ko w moim brzu­chu znów roz­po­czy­na ta­niec. Jest głod­ne. Ja też. Potem po­pa­trzę na mój ogród. Na ja­bło­nie, które za kilka mie­się­cy uro­dzą kar­mi­no­we owoce, za­chwy­cę się kwia­ta­mi cze­re­śni i przede wszyst­kim z dumą na­zry­wam tru­ska­wek. Tyle poświęciłam, by urosły takie dorodne…

Wszyst­ko to zro­bię, zanim zaj­dzie słoń­ce. Teraz czas nas na­kar­mić.

 

 

Koniec

Komentarze

Nie powinienem czytać tego o tej porze.

Kochany Adamie…

A piszesz to przed, czy po lekturze? :D

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

To prawda, zachodzące słońce, niepewne cienie na firance. Jest nastrój. 

Bójcie się faceci, zastanawiajcie się, co was spotka od niewinnego dziewczątka poznanego przypadkiem. Brrr…

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Wykonałem tak zwany szybki skaning. Dostałem dreszczy i uciekłem… :-)

Adamie, rozczarowujesz mnie. No i łamiesz mi serce ;(

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Jutro je skleję tak starannie, że śladu po pęknięciu nie będzie. :-)

Nastrój, groza, te rzeczy… A potem przychodzi impregnowana Finkla i marudzi.

W kontekście konkursu opowiadanie bardzo przewidywalne.

W ogrodzie, między czereśniami i drzewami jabłoni,

Ja bym to nazwała sadem…

Babska logika rządzi!

W ogrodzie, między czereśniami i drzewami jabłoni, posadziłam truskawki

No… z tymi truskawkami to już chyba nie sad, co nie?

 

Bo w kontekście być musiało, a bez kontekstu już nie. O!

A że ostatnio marudzisz przy moich tekstach, to ja już przywykłam :P

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Z kontekstem – zgadza się. Ale co zrobić, że ja z grubsza pamiętam założenia konkursu. ;-)

A że ostatnio marudzisz przy moich tekstach, to ja już przywykłam :P

Ale przynajmniej do wszystkich zaglądam. Bo mojego ostatniego drabelka toś w ogóle nie skomentowała. ;-p A ja nawet horror przeczytałam, chociaż nie lubię. No właśnie, Emi, to nic osobistego, horrory baaardzo rzadko wywierają na mnie pozytywne wrażenie. Zwykle ani to śmiesznie, ani straszne, ani pouczające…

Babska logika rządzi!

Dribelka i owszem, czytałam. Zawsze czytam. A nie skomentowałam, bo potem przeczytałam jeszcze komentarze i, kurde, zgupiałam. O!

A i tak jest dobrze, bo napisałaś, ze to horror.

 

OFICJALNIE: Napisałam horror, napisałam horror… Finkla przyznała, że napisałam horror.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

:-)

Bo z Finkli taki sam spec od horrorów, jak od koronek. ;-)

Babska logika rządzi!

Nie, jednak dzisiaj CIę nie lubię :P

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

:-) To Finkla jednak nie zna się na wszystkim? Nie może to być… :-)

Ech, to chyba nie jest mój dzień. Emi mnie nie lubi, Adam wbija szpilę…

Ale może skończymy offtop?

O, Emelkali, podobały mi się niektóre opisy. To zdanie z niedoskonałym księżycem świetne.

Babska logika rządzi!

Melduję, że przeczytałam. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Wakacyjny letni klimat lekko podszyty mroczna atmosferą. Napisane bardzo poetycko. Ku przestrodze przed letnimi milosciami.

I tak się kończy seks bez zabezpieczenia. :)

Klimat bardziej poetycki niż z horroru, przeczytałam z przyjemnością.

 

W ogrodzie, między czereśniami i drzewami jabłoni, posadziłam truskawki.

<> proponuję rezygnację z drzew – krzaków jabłoni nie ma (przynajmniej ja o nich nie wiem), więc każdy natychmiast będzie wiedział, że o drzewa chodzi.

Równiutkie rzędy maleńkich grządek.

<> a nie w równiutkich rzędach na małych grządkach? Albo jakoś w tym sensie? Bo mi wychodzi, że posadzone truskawki wyglądały jak rząd grządek… Głupawe skojarzenie, ale się pojawia…

Rozgniotę je z cukrem. Tak, jak lubię. Jak lubiła matka i babka.

<> Uprzejmie donoszę, że coś mi tu nie gra. Z dalszego ciągu wynika, na drodze niejako wstecznych skojarzeń, że babka, potem matka, wolały jabłka i czereśnie. Oraz jabłkowych i czereśniowych – ciekawe, pod jakimi względami… – ojców swych następczyń. Albo w odwrotnej kolejności, ale to nieważne wobec nagłego zdumienia: jeśli babka i matka też lubiły truskawki, to dlaczego posadziły czereśnie i jabłonie?

[…] delektując się z zapamiętaniem.

Hm. Wiem, co znaczy delektować się. Wiem, czym jest zapamiętanie się, bo o takie tu chodzi. Ale w połączeniu? Hmmm…

Linie tkaniny białej sukienki zdobionej haftem w truskawki, poruszane nie tylko wiatrem, ale i każdym drgnieniem dziewczęcej sylwetki, każdym oddechem.

<> Po co ta tkanina białej sukienki? Rodzaj tejże tkaniny odgrywa jakąś rolę? Linie tkaniny. No niby jakoś by mogło być, ale, skoro wiatr poruszał, to sukienka była luźna, przynajmniej miejscami, ze tak to określę… Może najprościej, najzwyczajniej „białej sukienki”, bez linii i tkaniny?

<> sylwetka to obrys czegoś, a Marcin widział dziewczynę „trójwymiarowo”, czego dowód w opisie, jak sukienka opina piersi…

Przerwał gwałtownie to milczące łajanie, […].

<> A kto tu i kogo łaje? Takich rozmyślań w życiu nie nazwałbym tym słowem.

Mrugające światło lampy zawieszonej u wejścia pieściło jasne włosy dziewczyny i odkrytą skórę ramion.

<> czy skórę odkrytych ramion?

<> podkreślenie nie ma związku z powyższym pytaniem, będzie wiązało się z inną kwestią.

– Nie – zaprzeczyła poważnie – nie marchewkowe.

<> zaprzeczyła poważnym tonem?

W migoczącym świetle zepsutej żarówki […].

<> Zepsuta żarówka, ta klasyczna, nie migocze. To kwestia konstrukcji i materiału włókna. Pyk! i nie ma… Tak zwane żarówki LED też nie mają prawa migotać – dioda jest sprawna albo nie, i koniec pieśni. Tylko jarzeniówka pasuje, taka nie padnięta do końca, jeszcze mrugająca w nierównym rytmie… I do tego odnosi się niedawne podkreślenie. Ma migać? Niech miga, ale nie żarówka.

Nawet łóżko, w którym spędził noc było stare, […].

<> stare czy nowe, przecinek po nocy potrzebny…

Te, które ci się tak podobały nie nadają się na przetwory.

<> wstawisz przecinek po ‘podobały’? Ja bym wstawił…

– Nie mamy czasu – wyjaśniła śmiertelnie poważnie.

<> a może ze śmiertelną powagą? albo śmiertelnie poważnym tonem?

 

No to jeszcze sprawa złamanego serca. Trzeba je skleić… Czy dostatecznie dobrym i wytrzymałym spoiwem będzie stwierdzenie, że, z mojego punktu widzenia, napisałaś prawdziwy horror? Nic nie zostało nazwane wprost, wskazane paluchem, włożone pod szkło powiększające, a jest się czego przestraszyć. Samej koncepcji, a już nie daj Quetzalcoatlu traf, człowieku, na taką, wnuczkę i córkę takich…

Na szczęście nie mam włosów w odpowiednim kolorze. ;-)

 

Śniąca, Belhaj – :)

Rooms – miło mi :D

Adamie – dziękuję bardzo, większość poprawiłam. Co do sympatii matki i babki do truskawek – to, że nie posadziły tych owoców, nie znaczy, że nie lubiły ich tak podanych. To po prostu nie były ICH owoce :) Co do lampy… nie znam się na żarówkach i ich rodzajach, ale za moim oknem była taka jedna, w lampie ulicznej, od której można k…cy było dostać. Jasno, ciemno, jasno, ciemno. Coś tam nie stykało, czy cóś. Dyskoteka, kurcze blade. I taką lampę panna miała nad głową. Wiesz, że prawie zawsze zgadzam się z Tobą i chętnie rzucam klęczeć na grochu, ale tym razem się zapieram :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Się nie zapieraj z tą lampą – za oknem miałaś rtęciówkę, ksenonówkę, cokolwiek z lamp wyładowczych, tylko one mogą migotać “same z siebie”. Piszesz o zepsutej żarówce? Piszesz… Zmień na żarówkę błyskającą do wtóru muzyki, będzie OK, bo będzie wiadomo, że jest sterowana tak, żeby migała.

Truskawki. No dobrze, nie zrozumiałem odpowiednio; znaczenia dla treści to nie ma, dla odbioru całości też nie.

Jak tam centralna pompa? Klej trzyma? :-)

Ok. Żarówki już nie ma :)

A pompa działa. To o horrorze trochę pomogło :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Hmm, rzeczywiście znajomość założeń konkursu trochę psuje efekt…

 

Sama historia jest moim zdaniem dość banalna, ale mocną stroną jest opis. Bardzo sugestywny. Zgadzam się z Adamem, że taka gra aluzji i unikanie pisania wprost tworzą fajny, straszny klimat. Naprawdę obawiałam się, że opiszesz… proces powstawania nawozu :P Ale na szczęście tego nie ma i właśnie dzięki niedopowiedzeniom osiągnęłaś nastrój grozy.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Dziękuję, Mirabell.

Nie rozumiem jednak, dlaczego znajomość założeń psuje efekt… Przecież nigdzie nie zostało powiedziane, CO stało się z tatusiem. Może ten akurat przetrwał ;)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

A teraz jak? Pomogło w pełni? :-)

O tak! Teraz aż się bidne tłucze w klatce :*

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Ale z radochy, a to niczym nie grozi, przeciwnie, wzmacnia. ;-)

Niestety przez konkurs tekst staje się dość przewidywalny. Nie porwał mnie, bo jak na horror, mało mi było grozy. Ale opisy plastyczne i pobudzające wyobraźnię. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Och, Morgiano, bo ze mnie żaden autor grozy… no chyba, że o opis uśmiechu Sodiego chodzi ;) 

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Przeczytałem z dużym zainteresowaniem ba, nawet podwójnym – mogę rzec. Bo po pierwsze – każdy Twój tekst czytam z zainteresowaniem, a po drugie – Emelkali nie ma jeszcze biblioteki? Tu się dzieją jakieś czary. Cóż… Albo, jak pisze Finkla – hmmmm… Czytanie sprawia nieziemską przyjemność. Piszesz przepięknie, nie mam żadnych wątpliwości. Tyle, że (nie zgodzę się z kilkoma przedpiścami) za mało tu horroru w horrorze. Wiem, prawdziwa groza to taka, której nie widać, a strach wywołuje zburzenie porządku rzeczy znanych i oswojonych. Rzecz w tym, że ów porządek należy zburzyć. W sposób dostrzegalny. Z rękawa pięknej sukni powinien wystawać zgniły szpon, a pośród jedwabnej pościeli królewskiego łoża kochanków musi czaić się tłusty, włochaty pająk. W Twoim opowiadaniu tego nie ma. Migająca żarówka, niezależnie od rodzaju i wykonania, nie wystarczy, by nabić atmosferę. Od początku wiadomo, że coś się kroi, mniej więcej od połowy – że chodzi o jakąś formę "Kolacji z arszenikiem". I emocje gdzieś uciekają. Czytelnik grozy nie widzi (znaczy – za siebie mówię), więc się boi. Myślę, że to dlatego, iż Marcin nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia. Nie pozwolilaś mu zauważyć, że coś nie gra w tym pięknym obrazku, a diabeł nie jest tak piękny, jak go malują. Na rajskiej wyspie Marcina nie ma węży. Skoro więc bohater się nie boi, to dlaczego czytelnik powinien? W rezultacie otrzymujemy dobrą opowieść niesamowitą, ale raczej nie horror. Nic to, czytało się i tak świetnie. Pozdrawiam!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Thargone, słońce, ostatnio mnie bibliotekarze nie kochają. To nie pierwszy, ale KOLEJNY tekst, któremu się do Biblioteki jakoś nie spieszy… ;)

A co do reszty – no przecież nie powiem, że nie masz racji. Chociaż trochę nie masz. Według mnie bohater nie musi się bać, żeby czytelnik się bał. Wiesz, co powiedział Alfred Hitchcock? Że odpowiedni poziom grozy osiąga się nie przez wybuch bomby pod stołem w końcówce filmu, lecz przez uniesienie obrusu i pokazanie tykającego ładunku na samym początku filmu. Tak, by widz wiedział, nie zaś bohater.

Dzięki za miłe słowa :*

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Nie zwróciłem uwagi na to, że Marcin nie jest świadomy zagrożenia. Także dobrze ten Hitchcock prawi, polać mu.

 

Za to rzuciło mi się w oczy co innego. Czy erotyka służy tu grozie, czy groza erotyce?

Mr_D, jedno służy drugiemu… :)

A Hitchcockowi na drugim świecie już pewnie polewają. Tylu ludziom umilił czas :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Z całym szacunkiem dla pana Hitchcocka, ta znakomita zasada niezupełnie sprawdza się w odniesieniu do horroru. No bo jeśli zaznaczymy zagrożenie już na samym początku, nie dając bohaterom szans na przeciwdziałanie, to jak później stopniować napięcie? Wszak czytelnik, tudzież widz, do pewnego stopnia utożsamia się z bohaterem, na to nie ma rady. Dlatego w przypadku horroru, zdecydowanie lepiej niż bomba pod obrusem, działa klasyczny chwyt dziwnych odgłosów w piwnicy – bohater lezie w złowrogą ciemność po to, by je zbadać. Irracjonalne lęki od razu dają o sobie znać, pewne drobiazgi (lalka z wypalonymi oczami, rzucona gdzieś w kąt, szczurze truchło, zjadane przez kłąb bezskorupowych ślimaków) wyraźnie sugerują bohaterowi nieokreślone zagrożenie. Jednak nowoczesne, racjonalne, zdroworozsądkowe podejście bierze górę (niemożliwe, by za tymi zmurszałymi drzwiami jakieś dziecko nuciło kołysankę, to na pewno wiatr…). A potem, gdy napięcie napnie się do granic napięcia, prezentujemy nieszczęsnemu bohaterowi istotę zagrożenia, kompletnie rujnując jego oswojony, poukładany, logiczny świat. Tyle, że dobrze jest dać mu również szansę powalczyć. Stawić czoła paskudzie, lub uciec. Niech ma nadzieję i się nią cieszy. To ważne, bo potem, na końcu, z całą premedytacją odbieramy mu ją. Bo niewiele jest straszniejszych rzeczy, niż utrata nadziei. Dlatego uważam, że bohater powinien się bać. Postać nieświadoma zagrożenia może sprawdzać się w thrillerze, w mrocznym kryminalne, ale nie w horrorze. Pozdrawiam!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Aha, bo zapomniałem – horror i erotyka znakomicie do siebie pasują. Horror erotyczny to mój ulubiony gatunek… ;-)

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Ładnie i zmysłowo napisane, klimat narzucony przez konkurs jest. Jak dla mnie trochę za małe stężenie fabuły w fabule, i, co by nie mówić, historia sama układa się w głowie już po przeczytaniu początku. I jeszcze groza bez oczywistej grozy – ciekawie rozwiązane. 

 

Trochę trwało nim Marcin wreszcie zdołał złapać → brakuje przecinka

Słowa czy melodia, ginęły po drodze → wolałbym “słowa i melodia ginęły…”

Thargone:

http://www.sadistic.pl/najlepsza-scena-erotyczna-w-historii-horrorow-vt208989.htm

No nie wiem, nie przekonuje mnie:)

Zaintrygowałeś mnie, nie myślałem w ten sposób o różnicy między thrillerem a horrorem. Ja w trakcie czytania miałem wrażenie, że groza jest tylko pretekstem, żeby pokazać bogactwo opisu, stąd moje pytanie, nie mówię, że erotyka zupełnie nie idzie z horrorem. Po prostu taka jak w tym opowiadaniu, w poetyce fantasy i z patrzeniem sobie w oczy, wypływa na pierwsze miejsce i tworzy klimat. Stąd też niewątpliwy urok opowiadania (wiadomo że nie zagrałoby tu ostre młócenie z przekleństwami po niemiecku), ale z tego powodu czytało się je bardziej jak erotyk niż horror.

No tak, jeśli pomyślę o horrorze erotycznym w filmowym wykonaniu, to jakoś trudno mi wyobrazić sobie coś, co nie miałoby znamion (w najlepszym razie) średniego pastiszu. Ale literacko… No bo gdyby tak połączyć jakoś piękny, poetycki erotyzm Emelkali z sugestywną, znakomicie zaserwowaną grozą z Twojego "Puk – puka"… To byłoby coś!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Frankenstein to w innym opowiadaniu. ;-p

Babska logika rządzi!

Co racja, to racja. Jak zwykle :-) Ale zaprawdę powiadam wam, nadejdzie dzień, gdy Finkla racji nie będzie mieć! ;-)

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Przeczytałam bez przykrości, ale i bez większej satysfakcji.

Ładnie to napisane, obfitość truskawek zadowalająca, stosowny nastrój też się snuje, więc tym bardziej żal, że wymagany w konkursie horror wystąpił w ilości zaledwie śladowej, że został wyrugowany przez seks, pożądany w zupełnie innym, już zakończonym konkursie.

 

W rów­niut­kich rzę­dach ma­leń­kich grzą­dek. – Nie chciałbym się wymądrzać, ale wydaje mi się, że truskawki sadzi się na redlinkach.

Zastanawiam się, czy uprawa truskawek, lubiących wszak dużo światła i słońca, uda się w sadzie, między drzewami, jak by nie było, zacieniającymi wszystko, co pod nimi rośnie.

 

Bia­ła su­kien­ka zdo­bio­na ha­ftem w tru­skaw­ki… – To nie haft był w truskawki, w truskawki była sukienka. Wyhaftowane.

Proponuję: Bia­ła su­kien­ka zdo­bio­na wyha­ftowanymi tru­skaw­kami

 

W mi­go­czą­cym świe­tle tę­czów­ki dziew­czy­ny wy­da­wa­ły się nie­mal czar­ne. – Dlaczego tęczówki migotliwie świeciły, a dziewczyny wydawały się czarne? ;-)

 

Zga­si­ła sil­nik, ale świa­tła po­zo­sta­wi­ła włą­czo­ne. Oświe­tla­ły las… – Powtórzenie. Dwa zdania dalej jest kolejne światło.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Taaa… Trzy dni po końcu świata. ;-)

 

Edit: To, oczywiście, tyczyło wypowiedzi Thargone’a.

Babska logika rządzi!

Komentarz będzie na koniec konkursu. 

I po co to było?

Kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi;) nic oryginalnego chyba już nie napiszę.

Fakt, opowiadanie deczko przewidywalne, co nie zmienia faktu, że czytało się bardzo dobrze.

Myślałem, że erotyka po wcześniejszym konkursie, będzie mnie męczyła, ale widzę, że nic z tych rzeczy;) Wspomnienie młodych, beztroskich lat – bezcenne :D

Całość trąci modliszkowatością, ale dzięki temu jestem pewien, że chłopak prawie nie zauważył momentu śmierci i niewykluczone, że bardzo nie żałował :p W końcu każdy kiedyś umiera, a wielu facetów oddałoby sporo, by jego ostatnie chwile wyglądały w taki sposób:)

empatia

Empatia – otóż to! Też chciałbym skończyć w ten sposób, ale będąc już dobrze po osiemdziesiątce ;-) Bo wcześniej to jakoś nie mam ochoty umierać.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

No to, panowie, odczekać, ile tam który sobie zaplanował, i zacząć polować na konopielkę… ;-)

Babska logika rządzi!

Bądź uprzejma zauważyć, że w sto dwunastej wiośnie życia trudno upolować konopielkę, odpowiadającą marzeniom… :-)

To konopielki takie wybredne? Myślałam, że rzucają się na ofiary jak leci, bez grymasów. ;-)

Babska logika rządzi!

Jeśli chodzi o wyjątki takie, jakim ja będę, to nie będą miały powodów do grymaszenia, ale wypowiedziałem się w imieniu większości. :-)

Skoro Clint Eastwood może… Dlaczego nie my wszyscy? Grunt to mieć dobry cel w życiu. Starać się, by za pół wieku wszelkie konopielki nie miały powodów do grymaszenia…

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Średnio mi podeszło, chyba nie straszne, albo nie czytałem wystarczająco uważnie. Aczkolwiek napisanie horroru to nie taka prosta sprawa, więc powiem tylko, że opowiadanie samo w sobie dobre ;)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Z jednej strony lekko, wakacyjnie, letnio, z drugiej mrocznie. Ewa z jednej strony promienna, słoneczna, niby anioł jawiąca się Marcinowi, z drugiej prawdziwie demoniczna.

Opisywane sceny i obrazy same pojawiają się w trakcie czytania przed oczami.

Klimatyczne. Groza czająca się gdzieś w tle. Nie wiem tylko, czy jest wystarczająca i dość mocna, by w czytelnikach wzbudzić szczery strach.

Nad warsztatem się nie skupiam, bo po prostu nie ma nad czym się rozwodzić – jest bardzo dobry.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Historia jest całkiem niezła. W szczególności ten przedostatni akapit, gdzie bohaterka opisuje trzecie pokolenie pracy nad ogrodem/sadem : P W tym miejscu ujawnia się pewien niepokój, tajemniczość, ale do grozy chyba jeszcze odrobinę brakuje. Zresztą w ogóle ten początek z dyskoteką i kopulacją od drzewem można by chyba odrobinę przykrócić. Truskawki za to są – porządne i istotne dla fabuły. 

 

Tak mi przyszło na myśl, że chłopak powinien chyba skojarzyć, że dziewczyna chce go capnąć na alimenty : P

I po co to było?

Niepokojący, ale z dużą ilością erotyki, która ten niepokój łamie.

Bardzo szybko sprzedajesz półsłówkami bohaterki los, jaki czeka Marcina – przez to w końcówce brakuje mocy. 

Napisane ślicznie i klimatycznie, choć nie przeraża.

Smaczne jak dojrzale truskawki :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka