
Dziękuję Bemik, że była tak uprzejma...
Dziękuję Bemik, że była tak uprzejma...
W ogrodzie, między czereśniami i jabłoniami, posadziłam truskawki. W równiutkich rzędach maleńkich grządek. Przyglądam się im teraz, kiedy gałązki uginają się pod ciężarem rubinowych owoców, jak kiedyś moja babka przypatrywała się jabłoniom rodzącym po raz pierwszy, a matka podziwiała czereśnie. Dziecko w moim brzuchu właśnie zasnęło, po wielogodzinnych tańcach. Czuję pod palcami maleńką stópkę, tuż pod skórą. Jeszcze kilka tygodni i policzę maciupkie paluszki. Już wiem, że to dziewczynka. Zawsze wiedziałam.
Oddycham głęboko, siedząc na bujanym fotelu, który wyciągnęłam z domu i wyłożyłam poduszkami. Miękkie kołysanie tuli mnie do snu. Za mną chata, w której mieszkała moja babka, matka, a teraz ja. Niewiele się zmieniła. W zeszłym roku pobieliłam ściany, a dwa lata temu położyłam nowy dach, bo stary mocno przeciekał. Nie można wychowywać dziecka w takich warunkach. Każda z nas, od trzech pokoleń, remontowała dach przed urodzeniem następnej.
Bujak porusza się jednostajnie. Ptaki, ukryte między gałęziami starych jabłoni, przyśpiewują radośnie. W trawie gra pasikonik, a w małym stawie kumkają żaby.
Zdrzemnę się trochę. Potem wstanę i nazbieram truskawek. Rozgniotę je z cukrem. Tak, jak lubię. Jak lubiła matka i babka. Rubinowy sok spłynie po języku…
Jak krew.
***
Wiatr poruszał kartkami książki leżącej na kolanach dziewczyny. Nie zwracała na to uwagi. Siedziała na betonowej ławce, mrużąc oczy przed oślepiającym czerwcowym słońcem. Odchyliła ku niemu głowę, jakby łowiła promienie. Co jakiś czas sięgała do niewielkiego, wiklinowego koszyczka stojącego obok. Miękki ruch nadgarstka fascynował Marcina. Tak jak i wędrówka szczupłej dłoni z koszyka do ust. Pełne wargi rozchylały się w oczekiwaniu przyjemności. Potem muśnięcie językiem i usta obejmowały dorodną truskawkę. Dziewczyna odgryzała kawałek, delektując się z zapamiętaniem. Kropla soku drżała przez moment na dolnej wardze, by ostatecznie zostać starta kciukiem, gdy reszta owocu trafiała do pięknych ust. Marcin obserwował dziewczynę, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Zachłannie zapamiętywał każdy rys, każdą krzywiznę, każdą miękkość. Jasne proste włosy opadające na ramiona i pieszczące łagodną wypukłość piersi. Szczupłą kibić i krągłe biodra. Biała sukienka zdobiona haftem w truskawki, poruszana nie tylko wiatrem, ale i każdym drgnieniem dziewczęcego ciała, każdym oddechem. Chciałby być tym materiałem. Chciałby być tymi włosami…
Dzieliła ich rabatka kwiatów w miejskim parku. Setki wielobarwnych płatków, wśród których tańczyły dziesiątki równie kolorowych motyli. Dopełniały obrazu ślicznej blondynki. Nie mógł wyobrazić sobie piękniejszych ram dla tej eterycznej istoty.
Zamrugał gwałtownie, kiedy dziewczyna odwróciła się leniwie i spojrzała na niego. Nie uśmiechała się. Patrzyła długo i dziwnie. Trochę w oczy mężczyzny, trochę przez nie, daleko w nieodkryty świat. Jakby się zastanawiała. Szczupłe palce zamarły w pół drogi, zamknięte na okazałym owocu, by po chwili odłożyć go do wiklinowego koszyka.
Trochę trwało nim Marcin wreszcie zdołał złapać oddech i uśmiechnął się nieśmiało. Niestety, właśnie wtedy nieznajoma odwróciła wzrok. Zamknęła książkę, włożyła ją do koszyka i wstała z ławki. Odwróciła się i, nie spojrzawszy więcej za siebie, ruszyła kwiecistą alejką do wyjścia z parku.
Przez moment zastanawiał się, czy za nią nie pobiec. Nie. Gdzież jemu, prostakowi z małego miasta, do takiej istoty?
Promienie słońca ślizgały się po czerwonej czuprynie chłopaka, a on siedział na szerokim postumencie, u stóp jakiegoś poety, wpatrując się w opustoszałą ławkę.
Do pełni zostało jeszcze kilka dni. Księżyc, wciąż jeszcze niedoskonały w kształcie, spoglądał na ziemię z granatowego nieba, a wokół niego, rozsiane tysiącem diamentów, połyskiwały gwiazdy. Marcin usiadł na trawie i, wsparłszy się na łokciach, patrzył w górę. Nie podziwiał piękna piątkowej nocy. Myślał o dziewczynie, którą zobaczył kiedyś w parku, a której twarz pojawiała się, gdy tylko przymknął powieki.
Na wzgórzu, w starej remizie, trwała w najlepsze wiejska dyskoteka. Rytmiczne bębnienie docierało do uszu młodego człowieka. Słowa czy melodia, ginęły po drodze, ale rytm pozostawał. Kąsał ciszę nocy i wciskał się w zmęczony umysł.
Chłopak westchnął i wstał. Tamto było tylko marzeniem. Mógł sobie wyobrażać śliczną pannę, mógł marzyć, że uda mu się ją zdobyć, że spędzi z nią… nie tylko kilka nocy, ale kto wie? Może nawet resztę życia. Mógł. To jednak tylko sny. Rzeczywistość zostawił w dusznym budynku. Też była blondynką. Nie tak piękną i z kilkoma zbędnymi kilogramami, ale znał ją od dziecka, mieszkali po sąsiedzku, rodzice się lubili… Matka będzie zadowolona, kiedy wezmą ślub. Ojciec Aśki już kupił małą działkę pod miastem, jako wiano. Wybudują dom, założą rodzinę. O, to właśnie rzeczywistość, a nie jakieś tam dumanie o pannie, z którą nie zamienił słowa.
Przerwał gwałtownie to milczące łajanie, bo przed drzwiami do remizy zobaczył wymarzoną nieznajomą. Siedziała na rozpadającej się drewnianej ławce. Mrugające światło lampy zawieszonej u wejścia pieściło jasne włosy dziewczyny i odkrytą skórę ramion. Maleńkie haftowane truskaweczki na białej sukience to pojawiały się, to znikały. Migający blask malował cienie na filigranowej postaci, czyniąc ją jeszcze bardziej tajemniczą i nieosiągalną. Jakby jakaś nieziemska istota zstąpiła na ziemię, by mamić śmiertelników. Dopełnieniem tego obrazu była nie tylko piękna twarz nieznajomej, ale przede wszystkim nieobecne spojrzenie, jakim obdarzyła nadchodzącego młodzieńca.
Irracjonalność myśli wyrwała Marcina z odurzenia. Rany boskie! Gada jak potłuczony! Nieziemska? Uśmiechnął się nieśmiało i podszedł do dziewczyny.
– Cześć – przywitał się nieco niepewnie. – Jestem Marcin. Spotkaliśmy się jakiś czas temu, w parku. Właściwie nie spotkaliśmy, ale…
– Pamiętam. – Miała niski, zmysłowy głos. Nie wstała, kiedy podszedł, ale lekko się uśmiechnęła. – Trudno cię zapomnieć. Masz takie niesamowite włosy.
– Taaa… – westchnął – marchewkowe.
– Nie – zaprzeczyła poważnym tonem – nie marchewkowe. Truskawkowe. Odbijają światło, jak zerwane rankiem truskawki. Jeszcze wilgotne od rosy.
Zaskoczony chłopak milczał.
– Pojedziesz ze mną? – zapytała cicho, wpatrując się intensywnie w jego oczy. W migoczącym świetle tęczówki dziewczyny wydawały się niemal czarne.
– Ja? Dokąd?
– Pokażę ci. – Wstała i wyciągnęła rękę.
Zawahał się. I zapewne odmówiłby, pamiętając o pozostawionej w remizie Aśce, gdyby właśnie wtedy nie otworzyły się drzwi lokalu i nie wybiegła z niego grupka młodych ludzi. Jedna z dziewcząt wpadła na Marcina, popychając go na jasnowłosą.
Nieznajoma pachniała dziwnie słodko… nie mógł sobie przypomnieć, skąd zna ten zapach, ale w jednej chwili aromat zawładnął jego wyobraźnią. Podobnie jak chłodny jedwab skóry i ciepły oddech na policzku.
Świat się zatrzymał, dźwięki zamarły… nawet migocząca lampa zgasła. Marcin trzymał dziewczynę w ramionach i wdychał jej zapach.
– Pójdziesz ze mną? – powtórzyła cicho, ocierając policzek o jego brodę.
Nie potrafił odmówić.
Warkot silnika starego garbusa zagłuszał nawet myśli. Prowadziła, a Marcin drzemał obok. Czuł ekscytację, a mimo to ciężkie powieki naraz odmówiły posłuszeństwa. Zasnął, ledwie ruszyli. Nie mógł więc obserwować okolicy, czy zapamiętać drogi. Spał głęboko, bez snów, aż do chwili, gdy samochód się zatrzymał. Delikatny dotyk błyskawicznie przywrócił mu przytomność.
– Jesteśmy na miejscu? – zapytał, otwierając oczy.
Pokręciła głową. Zgasiła silnik, ale światła pozostawiła włączone. Oświetlały las, na granicy którego stali. Drzewa i krzewy wyłaniały się z mroku w intensywnej plamie blasku. Dziewczyna wysiadła z samochodu i stanęła w świetle. Czekała.
Zdzwiony mężczyzna otworzył drzwi pojazdu, nie odrywając wzroku od nieznajomej. Nie uśmiechała się. Zrobiła kilka kroków do tyłu, aż dotarła do drzew. Oparła się o pień i powoli zsunęła ramiączka sukienki, odsłaniając piersi. Marcin gwałtownie wciągnął powietrze.
– Ja… – zająknął się.
– Chodź – wyszeptała miękko. – Nie możemy czekać. Chodź…
Podszedł posłusznie. W jasnym świetle oczy dziewczyny pociemniały gwałtownie. Sięgnęła po dłonie chłopaka i położyła je na swoich piersiach. Miała chłodną skórę i sterczące sutki. Podniecenie prawie zwaliło go z nóg. Zajrzał w mroczne tęczówki.
– Nie powinniśmy. – Słowa ledwie przechodziły przez zaschnięte naraz gardło.
– Musimy. Teraz. – Zamknęła mu usta pocałunkiem. Smakowała słodko… Uderzała do głowy, niczym mocny alkohol. Rozchyliła wargi, zapraszając język kochanka, jednocześnie przycisnęła jego dłonie do swoich piersi. Gdy dostosował siłę pieszczoty do pragnień nieznajomej, zabrała dłonie. Poruszyła biodrami zapraszająco. Burza emocji szalała w umyśle chłopaka. Jasnowłosa ponownie chwyciła jego nadgarstek i poprowadziła rozgorączkowane palce Marcina między swoje uda. Nie miała bielizny. Chłopak jęknął głośno, czując ciepłą wilgoć. Kobieta tymczasem sięgnęła do jego ubrania. Odsunął się.
– Nie. – Pokręcił głową.
– Chodź. – Przyciągnęła mężczyznę, rozpinając jednocześnie pasek jego spodni.
– Nie możemy… – Myśli mu się plątały. – Nie mam pre…
Pocałowała go zaborczo.
– Teraz – rozkazała. Wsunęła palce w spodnie i zamknęła je na sterczącym członku.
– Jezu! Nie wytrzy… – Przestał protestować. Pieszczota pozbawiła go sił. Pozwolił dziewczynie zsunąć sobie spodnie. Przycisnął ją do pnia. Rozsunął uda kochanki i wszedł w nią gwałtownie. Była ciasna i…
Próbował się wycofać, ale mu nie pozwoliła. Objęła chłopaka udami, pogłębiając penetrację i poruszyła się powoli. Eksplodował, krzycząc. Ona zaś trzymała go w objęciach ramion i nóg, póki nie przestał drżeć. Potem odepchnęła go łagodnie i położyła się na trawie. Nie poprawiła ubrania. Leżała półnaga, jakby nie czuła chłodu wilgotnej leśnej ściółki. Marcin podciągnął spodnie i usiadł obok dziewczyny. Nie uśmiechnęła się. Nawet na niego nie spojrzała.
– Powinnaś mi powiedzieć… – nie dokończył, bo sterczące sutki nie pozwalały mu zebrać myśli.
Popatrzyła pytająco.
– Że to pierwszy raz – dokończył z trudem.
– To nieważne.
– Ale…
– Pocałuj mnie jeszcze. – Tym razem się uśmiechnęła. – Musimy jechać, zanim akumulator padnie.
Kiedy się zawahał, przyciągnęła go za koszulę.
Po chwili znów był gotowy.
Obudził się wraz ze wschodzącym słońcem. Przez otwarte małe okno słyszał śpiewające ptaki i brzęczące owady. Wiatr poruszał kunsztowną, robioną na szydełku firanką i igrał w liściach kwiatków na parapecie. Pierwsze promienie słońca pieściły płatki barwnych roślin, których Marcin nie potrafił nazwać, a które pięknie kontrastowały ze świeżością pobielonych ścian. Całości dopełniały proste, drewniane meble, gliniane garnki i duże łyżki. Jakby chłopak nagle cofnął się w czasie. Nawet łóżko, w którym spędził noc, było stare, drewniane i skrzypiało przy każdym ruchu Marcina, a pościel – dałby głowę – była zdobiona ręcznym haftem.
Przeciągnął się i usiadł. Był sam. Ona wstała wcześniej. Ona. Wciąż nie wiedział, jak jej na imię. Nie było czasu, by pytać. Uśmiechnął się na wspomnienie pospiesznej drogi do domu nieznajomej i nocy fantastycznych rozkoszy. Rozejrzał się, a nie znalazłszy ubrania, owinął się kocem i wstał.
Znalazł ją za domem. Siedziała na bujanym fotelu, w tej samej białej sukience, haftowanej w truskawki i wpatrywała się w ogród. Na ławie obok niej stała duża gliniana misa pełna jabłek i czereśni. Dziewczyna opuszkami pieściła owoce. Usłyszała, kiedy podszedł, ale nie spojrzała na niego.
– Dzień dobry. Wcześnie wstajesz…
Wciąż nie podniosła wzroku, więc Marcin podszedł bliżej.
– Masz piękny domek – powiedział miękko. – Klimatyczny. I ogród. Jak w bajce. Mieszkasz sama?
– Teraz tak. Nadszedł czas…
– Czas?
Uniosła wzrok i uśmiechnęła się odruchowo.
– Czas. – Skinęła głową.
– Nie rozumiem.
– Zrozumiesz. Potem.
Wzruszył ramionami. Była taka piękna, że po prostu oczekiwał tajemniczości. Tak powinno być.
– Dziwne jabłka. – Sięgnął ku owocom. – Takie czerwone. Nigdy takich nie widziałem.
– To stara odmiana. Nazywają się Truskawkowe Mohringera. Posadziła je moja babka. Od pokoleń używamy specjalnego… nawozu, dla podkreślenia koloru owoców.
– Truskawkowe? – Uśmiechnął się. – Ty naprawdę je lubisz, prawda?
Zmarszczyła brwi.
– Nie rozumiem?
– Sukienka, moje włosy, jabłka… wszystko z truskawkami – wytłumaczył.
– To nie tak. – Pokręciła głową, wstając. – Po prostu nadszedł czas na truskawki.
– Teraz? W sierpniu?
Nie odpowiedziała. Wsunęła palce we włosy mężczyzny. Przeczesywała je, przyglądając się Marcinowi poważnie. Nim ich usta się spotkały, zobaczył jeszcze ciemniejące tęczówki dziewczyny i rozszerzające się źrenice.
A potem zatonął w pocałunku.
Leniwy poranek przeszedł w leniwe popołudnie. Słońce tańczyło na powierzchni stawu, muskając maleńkie fale, zrodzone z miłości wiatru z wodą, i odbijało się od tafli kryształowym blaskiem. Dzień był wyjątkowo urokliwy, ciepły i z bezchmurnym niebem. Marcin jednak niewiele zauważał z otaczającego ich piękna. Zapamiętywał się w namiętności, w dotyku, smaku, pieszczotach, pocałunkach… Kochali się na trawie, przy dźwiękach wiatru łaskoczącego liście czereśni i jabłoni. Kobieta, której imienia wciąż nie znał, zamknęła go w świecie ciemniejących tęczówek, jedwabistej, chłodnej skóry, westchnień, jęków i słodyczy spełnienia.
Kiedy nadszedł wieczór i zaczął im doskwierać bardziej fizyczny głód, dziewczyna założyła na powrót w sukienkę i przyniosła garniec mleka, wielki bochen razowego – a jakże! – chleba, maselniczkę i słój powideł.
– Niech zgadnę: truskawkowe? – Mrugnął Marcin, owijając się kocem.
– Nie – pokręciła głową poważnie – to jabłkowo-czereśniowa konfitura. Z tamtych jabłoni. – Wskazała drzewa w głębi ogrodu. – Te, które ci się tak podobały, nie nadają się na przetwory. A truskawki dopiero posadzę. O, tam. Tam jest dla nich przygotowane miejsce. Matka wybrała. Ja wybiorę owoce dla mojej córki. I przygotuję dla nich miejsce w ogrodzie. Jeszcze nie wiem, co to będzie. Dowiem się, kiedy ją zobaczę. Tak zawsze było.
Mężczyzna patrzył zaskoczony. Niewiele zrozumiał z opowieści, ale jakoś go to nie martwiło. Ot, była zakręcona. I cóż z tego? Była też cudownie piękna i niesłychanie namiętna. Boże Jedyny! Uprawiał seks w biały dzień, pod gołym niebem! I to cały dzień, bo właśnie zmierzchało.
Co więcej: wciąż nie miał dosyć.
– Usiądź – powiedziała. – Musisz jeść. Jesteś głodny. Twój żołądek strasznie głośno woła.
Roześmiał się i posłusznie usiadł. Przyglądał się wprawnym ruchom gospodyni, kiedy rozlewała mleko do kubków, kroiła chleb i smarowała go gęstą, purpurową konfiturą. Gdzieś na granicy świadomości błysnęła mu myśl, że to dziwny kolor jak na tego typu przetwory. Odrzucił ją błyskawicznie. Niby co on tam wiedział.
– Wiesz, pomyślałem… – zaczął.
– Ewa. – Uniosła wzrok i uśmiechnęła się łagodnie. – Mam na imię Ewa.
Pasowało do niej. Była niewinnym uosobieniem grzechu. Jak pierwsza kobieta. Chłopak rozpromienił się z dumą. I pomyśleć, że to on miał ją pierwszy. Doskonałą, niewinną i grzeszną. Boginię seksu!
– Miło mi cię poznać, Ewo. – Mrugnął figlarnie, sięgając po grubą pajdę.
– Mnie również miło cię poznać, Marcinie. Trochę przykro… ale tak musi być.
– Boże – Chłopak zignorował jej słowa i westchnął z przyjemnością, połykając pierwszy kęs. – Zajebista konfitura.
– Rodzinny przepis. W przyszłym roku dołączę do niego truskawki. Będą uzupełnieniem kwaskowatych jabłek i słodkich czereśni. Mają jedno i drugie. Słodycz i kwas. Jak miłość. O tak, dodam truskawki. Razem będą doskonałe.
– Aha – potaknął, pakując do ust kolejny kawałek. – Jezu, pyszne… Musisz dać mi przepis.
– To nie będzie konieczne – westchnęła dziewczyna. Przyglądała się chłopakowi z mieszaniną smutku i zachwytu. – Naprawdę masz niesamowite włosy. Takie żywo-czerwone. Jak truskawki, jak płomienie. Jednocześnie słodkie i gorące. Jesteś taki jak twoje włosy. Słodki i gorący.
– Schlebiasz mi.
– Nie, nigdy nie schlebiam. Szkoda, naprawdę szkoda.
Konfitura zsunęła się na palce chłopaka. Oblizał je dokładnie i uśmiechnął się łobuzersko.
– Ano szkoda. Czasami pochlebstwem można wiele osiągnąć. Nauczę cię, Ewuniu. Zobaczysz.
Pokręciła głową w milczeniu. Potem westchnęła. Wstała powoli i podeszła do siedzącego kochanka. Rozsunęła okrywający go koc…
– Rany, dziewczyno, nie dasz mi dokończyć? – wyjęczał Marcin, gdy delikatne palce zsunęły się, sięgając jego podbrzusza.
– Nie mamy czasu – wyjaśniła ze śmiertelną powagą.
Nadchodziła noc.
***
Wciąż czuję jego smak. Soczysta słodycz, złamana kwaskowatą nutą. Uczta dla zmysłów. Miękkość i jędrność. Nieustannie spływa z moich warg i karmi podniebienie. Jak truskawki rozgniecione z cukrem. Trochę miąższu i ogrom krwawego soku.
Dziecko w moim brzuchu znów rozpoczyna taniec. Jest głodne. Ja też. Potem popatrzę na mój ogród. Na jabłonie, które za kilka miesięcy urodzą karminowe owoce, zachwycę się kwiatami czereśni i przede wszystkim z dumą nazrywam truskawek. Tyle poświęciłam, by urosły takie dorodne…
Wszystko to zrobię, zanim zajdzie słońce. Teraz czas nas nakarmić.
Nie powinienem czytać tego o tej porze.
Kochany Adamie…
A piszesz to przed, czy po lekturze? :D
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
To prawda, zachodzące słońce, niepewne cienie na firance. Jest nastrój.
Bójcie się faceci, zastanawiajcie się, co was spotka od niewinnego dziewczątka poznanego przypadkiem. Brrr…
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Wykonałem tak zwany szybki skaning. Dostałem dreszczy i uciekłem… :-)
Adamie, rozczarowujesz mnie. No i łamiesz mi serce ;(
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Jutro je skleję tak starannie, że śladu po pęknięciu nie będzie. :-)
Nastrój, groza, te rzeczy… A potem przychodzi impregnowana Finkla i marudzi.
W kontekście konkursu opowiadanie bardzo przewidywalne.
W ogrodzie, między czereśniami i drzewami jabłoni,
Ja bym to nazwała sadem…
Babska logika rządzi!
W ogrodzie, między czereśniami i drzewami jabłoni, posadziłam truskawki
No… z tymi truskawkami to już chyba nie sad, co nie?
Bo w kontekście być musiało, a bez kontekstu już nie. O!
A że ostatnio marudzisz przy moich tekstach, to ja już przywykłam :P
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Z kontekstem – zgadza się. Ale co zrobić, że ja z grubsza pamiętam założenia konkursu. ;-)
A że ostatnio marudzisz przy moich tekstach, to ja już przywykłam :P
Ale przynajmniej do wszystkich zaglądam. Bo mojego ostatniego drabelka toś w ogóle nie skomentowała. ;-p A ja nawet horror przeczytałam, chociaż nie lubię. No właśnie, Emi, to nic osobistego, horrory baaardzo rzadko wywierają na mnie pozytywne wrażenie. Zwykle ani to śmiesznie, ani straszne, ani pouczające…
Babska logika rządzi!
Dribelka i owszem, czytałam. Zawsze czytam. A nie skomentowałam, bo potem przeczytałam jeszcze komentarze i, kurde, zgupiałam. O!
A i tak jest dobrze, bo napisałaś, ze to horror.
OFICJALNIE: Napisałam horror, napisałam horror… Finkla przyznała, że napisałam horror.
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
:-)
Bo z Finkli taki sam spec od horrorów, jak od koronek. ;-)
Babska logika rządzi!
Nie, jednak dzisiaj CIę nie lubię :P
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
:-) To Finkla jednak nie zna się na wszystkim? Nie może to być… :-)
Ech, to chyba nie jest mój dzień. Emi mnie nie lubi, Adam wbija szpilę…
Ale może skończymy offtop?
O, Emelkali, podobały mi się niektóre opisy. To zdanie z niedoskonałym księżycem świetne.
Babska logika rządzi!
Melduję, że przeczytałam.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Wakacyjny letni klimat lekko podszyty mroczna atmosferą. Napisane bardzo poetycko. Ku przestrodze przed letnimi milosciami.
I tak się kończy seks bez zabezpieczenia. :)
Klimat bardziej poetycki niż z horroru, przeczytałam z przyjemnością.
W ogrodzie, między czereśniami i drzewami jabłoni, posadziłam truskawki.
<> proponuję rezygnację z drzew – krzaków jabłoni nie ma (przynajmniej ja o nich nie wiem), więc każdy natychmiast będzie wiedział, że o drzewa chodzi.
Równiutkie rzędy maleńkich grządek.
<> a nie w równiutkich rzędach na małych grządkach? Albo jakoś w tym sensie? Bo mi wychodzi, że posadzone truskawki wyglądały jak rząd grządek… Głupawe skojarzenie, ale się pojawia…
Rozgniotę je z cukrem. Tak, jak lubię. Jak lubiła matka i babka.
<> Uprzejmie donoszę, że coś mi tu nie gra. Z dalszego ciągu wynika, na drodze niejako wstecznych skojarzeń, że babka, potem matka, wolały jabłka i czereśnie. Oraz jabłkowych i czereśniowych – ciekawe, pod jakimi względami… – ojców swych następczyń. Albo w odwrotnej kolejności, ale to nieważne wobec nagłego zdumienia: jeśli babka i matka też lubiły truskawki, to dlaczego posadziły czereśnie i jabłonie?
[…] delektując się z zapamiętaniem.
Hm. Wiem, co znaczy delektować się. Wiem, czym jest zapamiętanie się, bo o takie tu chodzi. Ale w połączeniu? Hmmm…
Linie tkaniny białej sukienki zdobionej haftem w truskawki, poruszane nie tylko wiatrem, ale i każdym drgnieniem dziewczęcej sylwetki, każdym oddechem.
<> Po co ta tkanina białej sukienki? Rodzaj tejże tkaniny odgrywa jakąś rolę? Linie tkaniny. No niby jakoś by mogło być, ale, skoro wiatr poruszał, to sukienka była luźna, przynajmniej miejscami, ze tak to określę… Może najprościej, najzwyczajniej „białej sukienki”, bez linii i tkaniny?
<> sylwetka to obrys czegoś, a Marcin widział dziewczynę „trójwymiarowo”, czego dowód w opisie, jak sukienka opina piersi…
Przerwał gwałtownie to milczące łajanie, […].
<> A kto tu i kogo łaje? Takich rozmyślań w życiu nie nazwałbym tym słowem.
Mrugające światło lampy zawieszonej u wejścia pieściło jasne włosy dziewczyny i odkrytą skórę ramion.
<> czy skórę odkrytych ramion?
<> podkreślenie nie ma związku z powyższym pytaniem, będzie wiązało się z inną kwestią.
– Nie – zaprzeczyła poważnie – nie marchewkowe.
<> zaprzeczyła poważnym tonem?
W migoczącym świetle zepsutej żarówki […].
<> Zepsuta żarówka, ta klasyczna, nie migocze. To kwestia konstrukcji i materiału włókna. Pyk! i nie ma… Tak zwane żarówki LED też nie mają prawa migotać – dioda jest sprawna albo nie, i koniec pieśni. Tylko jarzeniówka pasuje, taka nie padnięta do końca, jeszcze mrugająca w nierównym rytmie… I do tego odnosi się niedawne podkreślenie. Ma migać? Niech miga, ale nie żarówka.
Nawet łóżko, w którym spędził noc było stare, […].
<> stare czy nowe, przecinek po nocy potrzebny…
Te, które ci się tak podobały nie nadają się na przetwory.
<> wstawisz przecinek po ‘podobały’? Ja bym wstawił…
– Nie mamy czasu – wyjaśniła śmiertelnie poważnie.
<> a może ze śmiertelną powagą? albo śmiertelnie poważnym tonem?
No to jeszcze sprawa złamanego serca. Trzeba je skleić… Czy dostatecznie dobrym i wytrzymałym spoiwem będzie stwierdzenie, że, z mojego punktu widzenia, napisałaś prawdziwy horror? Nic nie zostało nazwane wprost, wskazane paluchem, włożone pod szkło powiększające, a jest się czego przestraszyć. Samej koncepcji, a już nie daj Quetzalcoatlu traf, człowieku, na taką, wnuczkę i córkę takich…
Na szczęście nie mam włosów w odpowiednim kolorze. ;-)
Śniąca, Belhaj – :)
Rooms – miło mi :D
Adamie – dziękuję bardzo, większość poprawiłam. Co do sympatii matki i babki do truskawek – to, że nie posadziły tych owoców, nie znaczy, że nie lubiły ich tak podanych. To po prostu nie były ICH owoce :) Co do lampy… nie znam się na żarówkach i ich rodzajach, ale za moim oknem była taka jedna, w lampie ulicznej, od której można k…cy było dostać. Jasno, ciemno, jasno, ciemno. Coś tam nie stykało, czy cóś. Dyskoteka, kurcze blade. I taką lampę panna miała nad głową. Wiesz, że prawie zawsze zgadzam się z Tobą i chętnie rzucam klęczeć na grochu, ale tym razem się zapieram :)
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Się nie zapieraj z tą lampą – za oknem miałaś rtęciówkę, ksenonówkę, cokolwiek z lamp wyładowczych, tylko one mogą migotać “same z siebie”. Piszesz o zepsutej żarówce? Piszesz… Zmień na żarówkę błyskającą do wtóru muzyki, będzie OK, bo będzie wiadomo, że jest sterowana tak, żeby migała.
Truskawki. No dobrze, nie zrozumiałem odpowiednio; znaczenia dla treści to nie ma, dla odbioru całości też nie.
Jak tam centralna pompa? Klej trzyma? :-)
Ok. Żarówki już nie ma :)
A pompa działa. To o horrorze trochę pomogło :)
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Hmm, rzeczywiście znajomość założeń konkursu trochę psuje efekt…
Sama historia jest moim zdaniem dość banalna, ale mocną stroną jest opis. Bardzo sugestywny. Zgadzam się z Adamem, że taka gra aluzji i unikanie pisania wprost tworzą fajny, straszny klimat. Naprawdę obawiałam się, że opiszesz… proces powstawania nawozu :P Ale na szczęście tego nie ma i właśnie dzięki niedopowiedzeniom osiągnęłaś nastrój grozy.
The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)
Dziękuję, Mirabell.
Nie rozumiem jednak, dlaczego znajomość założeń psuje efekt… Przecież nigdzie nie zostało powiedziane, CO stało się z tatusiem. Może ten akurat przetrwał ;)
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
A teraz jak? Pomogło w pełni? :-)
O tak! Teraz aż się bidne tłucze w klatce :*
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Ale z radochy, a to niczym nie grozi, przeciwnie, wzmacnia. ;-)
Niestety przez konkurs tekst staje się dość przewidywalny. Nie porwał mnie, bo jak na horror, mało mi było grozy. Ale opisy plastyczne i pobudzające wyobraźnię. :)
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Och, Morgiano, bo ze mnie żaden autor grozy… no chyba, że o opis uśmiechu Sodiego chodzi ;)
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Przeczytałem z dużym zainteresowaniem ba, nawet podwójnym – mogę rzec. Bo po pierwsze – każdy Twój tekst czytam z zainteresowaniem, a po drugie – Emelkali nie ma jeszcze biblioteki? Tu się dzieją jakieś czary. Cóż… Albo, jak pisze Finkla – hmmmm… Czytanie sprawia nieziemską przyjemność. Piszesz przepięknie, nie mam żadnych wątpliwości. Tyle, że (nie zgodzę się z kilkoma przedpiścami) za mało tu horroru w horrorze. Wiem, prawdziwa groza to taka, której nie widać, a strach wywołuje zburzenie porządku rzeczy znanych i oswojonych. Rzecz w tym, że ów porządek należy zburzyć. W sposób dostrzegalny. Z rękawa pięknej sukni powinien wystawać zgniły szpon, a pośród jedwabnej pościeli królewskiego łoża kochanków musi czaić się tłusty, włochaty pająk. W Twoim opowiadaniu tego nie ma. Migająca żarówka, niezależnie od rodzaju i wykonania, nie wystarczy, by nabić atmosferę. Od początku wiadomo, że coś się kroi, mniej więcej od połowy – że chodzi o jakąś formę "Kolacji z arszenikiem". I emocje gdzieś uciekają. Czytelnik grozy nie widzi (znaczy – za siebie mówię), więc się boi. Myślę, że to dlatego, iż Marcin nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia. Nie pozwolilaś mu zauważyć, że coś nie gra w tym pięknym obrazku, a diabeł nie jest tak piękny, jak go malują. Na rajskiej wyspie Marcina nie ma węży. Skoro więc bohater się nie boi, to dlaczego czytelnik powinien? W rezultacie otrzymujemy dobrą opowieść niesamowitą, ale raczej nie horror. Nic to, czytało się i tak świetnie. Pozdrawiam!
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Thargone, słońce, ostatnio mnie bibliotekarze nie kochają. To nie pierwszy, ale KOLEJNY tekst, któremu się do Biblioteki jakoś nie spieszy… ;)
A co do reszty – no przecież nie powiem, że nie masz racji. Chociaż trochę nie masz. Według mnie bohater nie musi się bać, żeby czytelnik się bał. Wiesz, co powiedział Alfred Hitchcock? Że odpowiedni poziom grozy osiąga się nie przez wybuch bomby pod stołem w końcówce filmu, lecz przez uniesienie obrusu i pokazanie tykającego ładunku na samym początku filmu. Tak, by widz wiedział, nie zaś bohater.
Dzięki za miłe słowa :*
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Nie zwróciłem uwagi na to, że Marcin nie jest świadomy zagrożenia. Także dobrze ten Hitchcock prawi, polać mu.
Za to rzuciło mi się w oczy co innego. Czy erotyka służy tu grozie, czy groza erotyce?
Mr_D, jedno służy drugiemu… :)
A Hitchcockowi na drugim świecie już pewnie polewają. Tylu ludziom umilił czas :)
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Z całym szacunkiem dla pana Hitchcocka, ta znakomita zasada niezupełnie sprawdza się w odniesieniu do horroru. No bo jeśli zaznaczymy zagrożenie już na samym początku, nie dając bohaterom szans na przeciwdziałanie, to jak później stopniować napięcie? Wszak czytelnik, tudzież widz, do pewnego stopnia utożsamia się z bohaterem, na to nie ma rady. Dlatego w przypadku horroru, zdecydowanie lepiej niż bomba pod obrusem, działa klasyczny chwyt dziwnych odgłosów w piwnicy – bohater lezie w złowrogą ciemność po to, by je zbadać. Irracjonalne lęki od razu dają o sobie znać, pewne drobiazgi (lalka z wypalonymi oczami, rzucona gdzieś w kąt, szczurze truchło, zjadane przez kłąb bezskorupowych ślimaków) wyraźnie sugerują bohaterowi nieokreślone zagrożenie. Jednak nowoczesne, racjonalne, zdroworozsądkowe podejście bierze górę (niemożliwe, by za tymi zmurszałymi drzwiami jakieś dziecko nuciło kołysankę, to na pewno wiatr…). A potem, gdy napięcie napnie się do granic napięcia, prezentujemy nieszczęsnemu bohaterowi istotę zagrożenia, kompletnie rujnując jego oswojony, poukładany, logiczny świat. Tyle, że dobrze jest dać mu również szansę powalczyć. Stawić czoła paskudzie, lub uciec. Niech ma nadzieję i się nią cieszy. To ważne, bo potem, na końcu, z całą premedytacją odbieramy mu ją. Bo niewiele jest straszniejszych rzeczy, niż utrata nadziei. Dlatego uważam, że bohater powinien się bać. Postać nieświadoma zagrożenia może sprawdzać się w thrillerze, w mrocznym kryminalne, ale nie w horrorze. Pozdrawiam!
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Aha, bo zapomniałem – horror i erotyka znakomicie do siebie pasują. Horror erotyczny to mój ulubiony gatunek… ;-)
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Ładnie i zmysłowo napisane, klimat narzucony przez konkurs jest. Jak dla mnie trochę za małe stężenie fabuły w fabule, i, co by nie mówić, historia sama układa się w głowie już po przeczytaniu początku. I jeszcze groza bez oczywistej grozy – ciekawie rozwiązane.
Trochę trwało nim Marcin wreszcie zdołał złapać → brakuje przecinka
Słowa czy melodia, ginęły po drodze → wolałbym “słowa i melodia ginęły…”
Thargone:
http://www.sadistic.pl/najlepsza-scena-erotyczna-w-historii-horrorow-vt208989.htm
No nie wiem, nie przekonuje mnie:)
Zaintrygowałeś mnie, nie myślałem w ten sposób o różnicy między thrillerem a horrorem. Ja w trakcie czytania miałem wrażenie, że groza jest tylko pretekstem, żeby pokazać bogactwo opisu, stąd moje pytanie, nie mówię, że erotyka zupełnie nie idzie z horrorem. Po prostu taka jak w tym opowiadaniu, w poetyce fantasy i z patrzeniem sobie w oczy, wypływa na pierwsze miejsce i tworzy klimat. Stąd też niewątpliwy urok opowiadania (wiadomo że nie zagrałoby tu ostre młócenie z przekleństwami po niemiecku), ale z tego powodu czytało się je bardziej jak erotyk niż horror.
No tak, jeśli pomyślę o horrorze erotycznym w filmowym wykonaniu, to jakoś trudno mi wyobrazić sobie coś, co nie miałoby znamion (w najlepszym razie) średniego pastiszu. Ale literacko… No bo gdyby tak połączyć jakoś piękny, poetycki erotyzm Emelkali z sugestywną, znakomicie zaserwowaną grozą z Twojego "Puk – puka"… To byłoby coś!
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Frankenstein to w innym opowiadaniu. ;-p
Babska logika rządzi!
Co racja, to racja. Jak zwykle :-) Ale zaprawdę powiadam wam, nadejdzie dzień, gdy Finkla racji nie będzie mieć! ;-)
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Przeczytałam bez przykrości, ale i bez większej satysfakcji.
Ładnie to napisane, obfitość truskawek zadowalająca, stosowny nastrój też się snuje, więc tym bardziej żal, że wymagany w konkursie horror wystąpił w ilości zaledwie śladowej, że został wyrugowany przez seks, pożądany w zupełnie innym, już zakończonym konkursie.
W równiutkich rzędach maleńkich grządek. – Nie chciałbym się wymądrzać, ale wydaje mi się, że truskawki sadzi się na redlinkach.
Zastanawiam się, czy uprawa truskawek, lubiących wszak dużo światła i słońca, uda się w sadzie, między drzewami, jak by nie było, zacieniającymi wszystko, co pod nimi rośnie.
Biała sukienka zdobiona haftem w truskawki… – To nie haft był w truskawki, w truskawki była sukienka. Wyhaftowane.
Proponuję: Biała sukienka zdobiona wyhaftowanymi truskawkami…
W migoczącym świetle tęczówki dziewczyny wydawały się niemal czarne. – Dlaczego tęczówki migotliwie świeciły, a dziewczyny wydawały się czarne? ;-)
Zgasiła silnik, ale światła pozostawiła włączone. Oświetlały las… – Powtórzenie. Dwa zdania dalej jest kolejne światło.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Taaa… Trzy dni po końcu świata. ;-)
Edit: To, oczywiście, tyczyło wypowiedzi Thargone’a.
Babska logika rządzi!
Komentarz będzie na koniec konkursu.
I po co to było?
Kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi;) nic oryginalnego chyba już nie napiszę.
Fakt, opowiadanie deczko przewidywalne, co nie zmienia faktu, że czytało się bardzo dobrze.
Myślałem, że erotyka po wcześniejszym konkursie, będzie mnie męczyła, ale widzę, że nic z tych rzeczy;) Wspomnienie młodych, beztroskich lat – bezcenne :D
Całość trąci modliszkowatością, ale dzięki temu jestem pewien, że chłopak prawie nie zauważył momentu śmierci i niewykluczone, że bardzo nie żałował :p W końcu każdy kiedyś umiera, a wielu facetów oddałoby sporo, by jego ostatnie chwile wyglądały w taki sposób:)
empatia
Empatia – otóż to! Też chciałbym skończyć w ten sposób, ale będąc już dobrze po osiemdziesiątce ;-) Bo wcześniej to jakoś nie mam ochoty umierać.
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
No to, panowie, odczekać, ile tam który sobie zaplanował, i zacząć polować na konopielkę… ;-)
Babska logika rządzi!
Bądź uprzejma zauważyć, że w sto dwunastej wiośnie życia trudno upolować konopielkę, odpowiadającą marzeniom… :-)
To konopielki takie wybredne? Myślałam, że rzucają się na ofiary jak leci, bez grymasów. ;-)
Babska logika rządzi!
Jeśli chodzi o wyjątki takie, jakim ja będę, to nie będą miały powodów do grymaszenia, ale wypowiedziałem się w imieniu większości. :-)
Skoro Clint Eastwood może… Dlaczego nie my wszyscy? Grunt to mieć dobry cel w życiu. Starać się, by za pół wieku wszelkie konopielki nie miały powodów do grymaszenia…
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Średnio mi podeszło, chyba nie straszne, albo nie czytałem wystarczająco uważnie. Aczkolwiek napisanie horroru to nie taka prosta sprawa, więc powiem tylko, że opowiadanie samo w sobie dobre ;)
Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.
Z jednej strony lekko, wakacyjnie, letnio, z drugiej mrocznie. Ewa z jednej strony promienna, słoneczna, niby anioł jawiąca się Marcinowi, z drugiej prawdziwie demoniczna.
Opisywane sceny i obrazy same pojawiają się w trakcie czytania przed oczami.
Klimatyczne. Groza czająca się gdzieś w tle. Nie wiem tylko, czy jest wystarczająca i dość mocna, by w czytelnikach wzbudzić szczery strach.
Nad warsztatem się nie skupiam, bo po prostu nie ma nad czym się rozwodzić – jest bardzo dobry.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Historia jest całkiem niezła. W szczególności ten przedostatni akapit, gdzie bohaterka opisuje trzecie pokolenie pracy nad ogrodem/sadem : P W tym miejscu ujawnia się pewien niepokój, tajemniczość, ale do grozy chyba jeszcze odrobinę brakuje. Zresztą w ogóle ten początek z dyskoteką i kopulacją od drzewem można by chyba odrobinę przykrócić. Truskawki za to są – porządne i istotne dla fabuły.
Tak mi przyszło na myśl, że chłopak powinien chyba skojarzyć, że dziewczyna chce go capnąć na alimenty : P
I po co to było?
Niepokojący, ale z dużą ilością erotyki, która ten niepokój łamie.
Bardzo szybko sprzedajesz półsłówkami bohaterki los, jaki czeka Marcina – przez to w końcówce brakuje mocy.
Napisane ślicznie i klimatycznie, choć nie przeraża.
Smaczne jak dojrzale truskawki :-)
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)