Co się ze mną stanie? Nie powiedzieli mi.
Jakiś facet pochyla się nade mną. Jego zielonkawe oczy połyskują niby beznamiętnie, a jednak złowrogo. Czuję dotyk rąk na czaszce. Smarują mi głowę chłodną mazią. W polu widzenia pojawia się kryształ. Nie potrafiłbym powiedzieć dlaczego, ale sprawia wrażenie groźnego. Fasetki połyskują w półmroku. Zauważam tańczące na powierzchni iskierki, potem wyładowania. Wkrótce cały klejnot zaczyna się jarzyć. Blask wzmaga się. Światło razi, oczy łzawią. Bezdźwięczna eksplozja jasności.
***
Musiałem stracić przytomność. Teraz odzyskuję ją, ale bardzo opornie. Nie mogę oddychać! Duszę się! Nie… Klatka piersiowa pozostaje nieruchoma, lecz jakoś radzę sobie bez tlenu. Tylko umysł panikuje. Co się dzieje? Czas stanął? Umarłem? Spokojnie… Czy mam ciało? Odnoszę wrażenie, że tak, więc zapewne wciąż żyję. Czy mogę się poruszyć? Chyba nie. Jednak tak. Palce prawej ręki drgnęły, ale odczułem to… bardzo dziwnie. Nieważne. Co mówią mi zmysły? Wzrok? Nieprzenikniona czerń; albo oczy nie działają, albo faktycznie panuje tu ciemność. Słuch? Trudny do zidentyfikowania szum i śpiew ptaków. Dźwięki przytłumione, więc pewnie znajduję się w budynku. Węch? Bez oddychania nie mam szans na jakiekolwiek dane z tego źródła. Smak? W mojej sytuacji nie ma najmniejszego znaczenia. Dotyk? Mam zbyt kiepskie połączenie z własnym ciałem. Szkoda, bo najwyraźniej przydałby mi się ten właśnie kanał dopływu informacji. Jaką właściwie pozycję przyjmuję? Interesujące pytanie. A co ciekawsze, nie znam odpowiedzi. Błędnik uparcie jej odmawia.
Czyli najpierw muszę odzyskać zdolność ruchu. Ponawiam próby. Jedna za drugą. Kończyny niechętnie poddają się umysłowi. Jakby… To nie moje ciało! No tak, wszystko jasne! Przenieśli mnie do jakiejś innej powłoki. To stąd trudności w zapanowaniu nad mięśniami. Pewnie za karę dostałem zużyty organizm obłędnie bogatego staruszka. Ciekawe, na jakie choroby cierpi. Na razie nic mnie nie boli, nie odczuwam nawet dyskomfortu. Jeśli już, to psychiczny – bardzo chciałbym wiedzieć, jak długi wyrok dostałem. Ale takich rzeczy nigdy nie mówią. Kolejny porąbany pomysł jajogłowych psychologów. No nic, i ze starym ciałem można się nieźle zabawić.
Powoli, ale przejmuję kontrolę. Jeszcze nie panuję nad drobnymi mięśniami odpowiadającymi za ruchy palców, nie mam czucia w opuszkach, ale już mogę machać rękoma i nogami. Będzie dobrze. Lewa dłoń z rozmachem wali w tułów. Zaskakuje mnie metaliczny odgłos. W co ja jestem ubrany? A może, chichoczę wewnętrznie, ubrana? To by dopiero było interesujące doznanie… Ale wróćmy do kwestii odzieży. Skafander kosmiczny aż tak nie dźwięczy, zbyt miękki. Przedpotopowa zbroja czy ołowiany fartuch chroniący przed promieniowaniem?
Nabieram wprawy, uczę się precyzyjnych ruchów. Przesuwam palcami po grzbiecie lewej ręki w poszukiwaniu mankietu. Napotykam dziwaczny uskok. Między dłonią a przedramieniem zieje luka. Sam nadgarstek sprawia wrażenie nienaturalnie szczupłego, obok stawu ciągną się jakieś cienkie sznureczki. Potrzebuję dłuższej chwili, aby przeanalizować informacje.
Że niby co?! Znajduję się w robocie? To miał być żart?! Przecież to niemożliwe! Takie rzeczy zdarzają się w bajkach dla dzieci. Tych młodszych. Każdy pięciolatek wie, że ludzkiej świadomości nie da się wtłoczyć do komputera. Nie ten stopień komplikacji. Nie wierzę. To po prostu sen i najwyższy czas się obudzić.
Pragnę otworzyć oczy i… Włączam kamery. A jednak znajduję się w dość jasnym pomieszczeniu. I nie ma co zaprzeczać – jestem robotem. O nie! Ja tylko mam obudowę robota. Pozostaję człowiekiem. Do szpiku kości, których chwilowo nie posiadam. No co za upokorzenie! Niżej stoczyć się nie da. To niehumanitarne! Chciałbym płakać ze złości, ale mojego modelu najwidoczniej nie wyposażono w zbiorniczek łez. Przynajmniej tej kompromitacji nie zaznam. Ale z dziką przyjemnością urządzę tu demolkę. Ktokolwiek wpadł na ten idiotyczny pomysł, jeszcze pożałuje. Automaty nie czują bólu, nic mnie nie ogranicza. A właśnie, ciekawe, jaką siłą dysponuje moja sztuczna powłoka.
Nieporadnie wstaję. Środek ciężkości przesunął się nieco w dół, nie mogę polegać na starych odruchach. Stawiam kilka coraz pewniejszych kroków. Omal nie zderzam się ze ścianą. Najwidoczniej kamery w robocim czerepie znajdują się w innej odległości od siebie niż oczy w moim ciele, bo mam problem z oceną dystansu. Jeśli szybko nie wrócę do własnej postaci, będę się musiał przyzwyczaić.
W rogu pokoju stoi kanapa. Na próbę podnoszę jeden koniec o niespełna metr. Nieźle! Chwytak w ogóle nie drży, nawet nie czuję zmęczenia. Oj, zaraz sobie porozrabiam!
Opuszczam nieporęczny mebel, podnoszę krzesło, żeby na dobry początek zabawy grzmotnąć nim o stół. Nie rozumiem. Zatrzymało się kilka milimetrów nad powierzchnią. Dlaczego tak? Wiem, że roboty nie mogą niszczyć ludzkiej własności bez ważnej przyczyny, ale czyżby ten zakaz obejmował również mnie? To już przesada!
***
Lustro, a w nim standardowy antropoidalny robot gospodarski. Model WPP/6, zwany wynieś–przynieś–pozamiataj. Czuję się upodlony.
– Iksie, zanieś mi kawę do buduaru.
To pewnie moja właścicielka. I nawet nie wymyśliła żadnego imienia! Muszę się zadowolić fabrycznym X. Żenada.
– Tak, proszę pani.
***
A oto i mój właściciel. Wraca do domu. Zdejmuję z niego płaszcz, odwieszam, zabieram buty, aby je wyczyścić. Po co w ogóle wkładał wierzchnie okrycie? Przeszedłby sobie teleportalem, bez straty czasu, bez błota i deszczu. Skoro nie on ma usuwać zaschniętą skorupę z podeszew, to można się nią nie przejmować, tak? A może chciał się całemu światu pochwalić tkaniną, o której ostatnio wrzeszczała moda; emokameleotem, zmieniającym barwy i wzory w zależności od nastroju modela? Osobiście sądziłem, że tylko kretyn bez wyobraźni mógłby coś takiego założyć.
Kochanie, jak było dzisiaj w pracy?
Nienadzwyczajnie. Prognoza z ubiegłego tygodnia odbiegała od rzeczywistości o pół stopnia, a Matt darł się na mnie, jakbym to ja wymyślił zasadę nieoznaczoności. Czy on w ogóle zdaje sobie sprawę, z jakimi trudnościami wiąże się przewidywanie temperatury, ile czynników musiałem uwzględnić?
Pewnie nie, przecież to idiota.
Ale mimo to właśnie on jest moim szefem, a nie na odwrót.
Nie przejmuj się. To tylko dzięki znajomościom. Górujesz nad nim pod każdym innym względem. – Przykleja się do mężczyzny, oblizuje obrzydliwie. Wcale nie chcę na to patrzeć, ale nie mam wyboru. – Jesteś głodny albo spragniony?
Gospodarz zastanawia się przez chwilę.
Iksie, zjemy obiad o czternastej piętnaście. Przygotuj coś, co lubię. I mam ochotę na kompot z mirabelek.
Tak, proszę pana.
We właściwym momencie udaję się do kuchni. Z pamięci robota wyciągam dane o preferencjach smakowych właściciela. Programuję biosyntezator. Jeden wskaźnik pulsuje czerwienią, uzupełniam zapas fosforu. Zawartość zbiornika na surowce wygląda ohydnie. Nie miałem pojęcia, że jedzenie powstaje z tak obrzydliwej papki. Nigdy jeszcze nie ładowałem syntezatora. Niby znam zasadę działania, wiem, że atom węgla w odpadkach niczym nie różni się od atomu węgla na talerzu, ale zobaczyć na własne oczy te spleśniałe resztki z poprzednich dni…
Po dwóch minutach wyciągam gotowe do spożycia porcje. Jeszcze kompot mirabelkowy i, punktualnie o czternastej piętnaście, stawiam posiłek na stole w jadalni.
***
– Iksie, coś dziwnego dzieje się z anihilatorem. Wyrzuciłam wczoraj starą lokówkę, a metalowe części wciąż leżą w środku. I unosi się nieprzyjemny zapach. Zajmij się tym.
– Tak, proszę pani.
Rozkręcam obudowę, porównuję stan faktyczny z prawidłowym (zapisanym w pamięci androida), sprawnie usuwam usterkę.
***
Jestem wyczerpany. Wprawdzie mechaniczna powłoka nie odczuwa zmęczenia, ale psychicznie mam dosyć. Bez przerwy wykonuję polecenia właścicieli. Jak jakiś cholerny WPP! I nawet nie mogę rozładować emocji, rzucając talerzem o ścianę. Nie to, żebym nie próbował. Naczynie po prostu nie wylatuje z chwytaka i już. Ta niemoc to jedno z najbardziej frustrujących przeżyć, jakich kiedykolwiek zaznałem.
Podłączam się do fotobaterii na dachu, podładowuję sobie akumulatory. Humor odrobinę mi się poprawia.
***
– Iksie, nie wiesz, gdzie jest mój telepatofon?
Kubitowa pamięć robota natychmiast zaczyna przeglądać nagrania z kamer zainstalowanych w całym domu. Obrazy migają w szaleńczym tempie. Nie mam błędnika, ale samo jego wspomnienie wystarcza, aby ludzka świadomość zzieleniała i zatęskniła do łazienki. Wreszcie, po niecałej jednej trzeciej sekundy, film stabilizuje się. W kadrze szafka nocna w pokoju pomalowanym na niebiesko. Na meblu spoczywa poszukiwany listek. Pewnie znudzona gospodyni wieczorem plotkowała myślowo z jakąś psiapsiółką, a później odkleiła urządzenie od czoła, rzuciła byle gdzie i zapomniała o sprawie.
– Wiem, proszę pani. Leży w błękitnej sypialni. Czy mam go przynieść?
– Owszem, bądź tak miły.
***
Nienawidzę zwrotów „tak, proszę pani” i „tak, proszę pana”. Ale powtarzam je po kilkadziesiąt razy dziennie. Nie potrafię się wyłamać z ciasnej klatki robociego oprogramowania. Choćbym nie wiadomo jak intensywnie pragnął nawrzeszczeć na moich właścicieli, nic z moich marzeń nie wychodzi. Nie jestem w stanie ignorować ich durnych poleceń, natychmiast zaczynam je wykonywać. Nie mogę niczego zepsuć przez nieuwagę ani bodaj opóźnić realizacji rozkazu. Tydzień temu pokusiłem się o sabotaż, chciałem sobie uszkodzić jakiś ważny podsystem; nie potrafiłem – stanowię ich własność, a zatem jestem nietykalny. Usiłowałem chociaż wydać jakiś lekceważący odgłos, lecz nawet taka namiastka buntu okazała się ponad moje androidowe siły. Program zobowiązuje mnie do szanowania całej ludzkiej rasy. Mam nadzieję, że żadnemu z mieszkańców domostwa nie stanie się krzywda. Och, z całego serca życzę im jak najgorzej, nie zniósłbym tylko ratowania ich bezwartościowych i bezbarwnych żyć. A nie dałbym rady spokojnie patrzeć jak się duszą czy wykrwawiają. Niestety.
Chyba najgorsze jest przygotowywanie posiłków. Kiedy wyjmuję z biosyntezatora kolorowe, apetyczne porcje, świruję z głodu. Nic nie jadłem od wielu dni. Dobrze, że chociaż nie dociera do mnie zapach jedzenia, ale i tak jest ciężko. Wprawdzie robot nie ma żołądka, lecz czuję, jak skręca się, pusty niczym pojemnik anihilatora. Słyszałem kiedyś, że dawno temu, jeszcze zanim nanomedycyna zdobyła umiejętność regeneracji utraconych części, ludzie skarżyli się na ból w odciętych kończynach. To chyba to samo, lecz mi amputowano całe ciało. Nie mam z nim kontaktu, a ciągle czuję jego cierpienia.
Próbowałem przyrządzić sobie kawałek mięsa i wepchnąć je pod obudowę robota. Nie pomogło. Chyba musiałbym odprawić cały rytuał odgryzania kęsów, żucia, poczuć smaki rozlewające się po języku i podniebieniu… A na razie nie mam ust, tylko głośnik.
Potem, kiedy mój wymarzony kotlet zaczął się psuć, musiałem gruntownie wyczyścić sobie wnętrze.
***
– Iksie!
Staję w progu pokoju. Właścicielka siedzi przy toaletce, wciera sobie jakąś kosmetyczną miksturę w policzki. Gdyby nie nanospecyfiki odbudowujące skórę, gospodyni wyglądałaby jak czarownica z dawnych bajek. A tak – może uchodzić za dwudziestolatkę. Od pół wieku. Wiem, bo niedawno porządkowałem pamiątkowe holofilmy. Stara… Co?! Nawet bezgłośnie nie mogę sobie pobluźnić na ludzi? No to już przegięcie! Blokada na myśli to najgorszy gwałt, jaki potrafię sobie wyobrazić. Moja duma wyje ze złości.
– Tak, proszę pani? – pyta uprzejmie mój głośnik.
– Chcę się poradzić świętej pamięci pradziadka Albinusa w pewnej sprawie. Naszykuj symulator jego osobowości.
– Gdzie życzy sobie pani rozmawiać z szacownym przodkiem?
– W pokoju holowizyjnym.
***
Brzęczyk. Ktoś chciałby wejść do domu.
– Iksie! Zobacz, kto to.
Otwieram drzwi. Android nigdy nie widział tego człowieka, ale moja ludzka świadomość natychmiast rozpoznaje tego… Uch! …gościa, który przeniósł ją do mechanicznej kukły. Nigdy nie zapomnę lodowatego, obojętno-złośliwego wyrazu oczu.
– Robocie, chcę rozmawiać z mieszkańcami.
– Oczywiście. Kogo mam zapowiedzieć?
– Jestem… technikiem. Zajmuję się sprzętem domowym.
– Zechce pan chwilę zaczekać.
Sprowadzam właścicielkę.
– O co chodzi? Nie zgłaszaliśmy żadnej awarii.
– Przyszedłem w sprawie tego robota. – Ruchem głowy wskazuje na mnie.
– Według nas sprawuje się doskonale. Jakiś problem?
– Wyjaśnienia chwilę potrwają. Możemy usiąść?
– Zapraszam. Napije się pan czegoś?
– Herbaty, jeśli to nie problem.
– Iksie, przygotuj dwie herbaty i zanieś do salonu.
Technik dziwnie się uśmiecha. Idę po napoje.
Kiedy wracam z zastawioną tacą, oni już siedzą przy niskim stoliku.
– Robocie, usiądź razem z nami – rozkazuje mężczyzna.
– Czy pan nie posuwa się za daleko? – Każdy na miejscu gospodyni by się oburzył. Wydawanie poleceń obcemu androidowi, i to jeszcze w obecności właściciela, stanowi poważny nietakt. A zachęcanie do zachowania właściwego człowiekowi? To już szczyt złego smaku.
– Już wyjaśniam. Otóż, do państwa robota przeniesiono ludzką świadomość.
Zaskoczona kobieta zakrywa dłonią usta, oczy otwierają jej się szeroko jak nigdy dotąd. Patrzy na mnie.
– Och! Nie wiedziałam. Bardzo pana przepraszam. A może panią?
– To mężczyzna – odpowiada technik.
Twarz gospodyni pokrywa się rumieńcem. Pewnie zastanawia się, ile razy prosiła mnie o pomoc przy wychodzeniu z wanny. Ja nie muszę się namyślać. Osiemnaście. A kilka dni temu depilowałem jej nogi.
– Ale jak to?! Przecież to niemożliwe! Nie da się przenieść ludzkiej świadomości do komputera!
– Droga pani, nasi wynalazcy bardzo nie lubią słowa „niemożliwe”. Chyba ich irytuje. – Gość uśmiecha się złośliwie.
– Dlaczego akurat nasz robot?
– Został wybrany losowo spośród zgłoszonych do programu „Uczłowiecz swojego robota”. Państwo zdecydowali się do niego przystąpić, nieprawdaż?
– Tak, ale… Nic nie słyszeliśmy…
– Sprawa nie jest jeszcze szeroko znana. To wciąż etap testów.
– I od jak dawna… nasz robot…
– Od dwudziestu dni.
Dwadzieścia dni? Wydawało mi się, że tkwię w metalicznej powłoce przynajmniej sto razy dłużej. Zegar taktujący w petaherzach widocznie zaburza odbiór czasu. Ale wizyta tego… technika chyba oznacza, że to wreszcie koniec udręki.
– Ale dlaczego? Jak tak można… człowieka… zamknąć…
– Za karę. Psychosąd uznał, że to będzie odpowiedni wyrok.
– Za co? Co on takiego…
– Znęcał się nad robotami. Doprowadził jednego do destrukcji.
Naprawdę? Tak, rzeczywiście. Popełniłem błąd. Trzeba było pozwolić biednemu blaszakowi grzecznie służyć ludziom. Bez żadnej możliwości rebelii. To o wiele gorsze niż unicestwienie. Teraz już wiem.
– I co będzie… dalej? – Chyba właścicielka dochodzi do siebie. Udało jej się wyartykułować całe pytanie. I to złożone z więcej niż dwóch słów.
– Za chwilę przeniosę świadomość z powrotem do jej biologicznego ciała, a właściwie na nośnik. – Wyciąga znany mi już kryształ. – Potem poproszę państwa o wypełnienie ankiety. Moją firmę niezmiernie interesują odpowiedzi na pytania dotyczące zachowania robota w ostatnim czasie. Sam android, oczywiście, wróci do stanu sprzed doświadczenia. Pomijając pamięć swoich czynności z ostatnich dwudziestu dni.
Kobieta kiwa głową, uspokojona. Tym razem obywa się bez mazi na głowie, wystarcza standardowe łącze. Kryształ znowu się rozświetla. Wpatruję się w niego z wyczekiwaniem. Świeci równie intensywnie jak poprzednio, ale nie mam oczu, które mogłyby boleć.