- Opowiadanie: Wronowaty - John the Revelator

John the Revelator

Owoc mojej krót­kiej fa­scy­na­cji kli­ma­ta­mi we­ster­no­wy­mi. Za­pra­szam do czy­ta­nia, ko­men­to­wa­nia, pro­szę o wy­ro­zu­mia­łość, nie je­stem guru, nie piszę po­wie­ści, nie aspi­ru­je do bycia Tol­kie­nem, Kin­giem ani Sap­kow­skim. Po cichu liczę, że czy­ta­nie spra­wi Wam przy­naj­mniej tyle samo przy­jem­no­ści ile mnie spra­wi­ło pi­sa­nie ; ). 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

John the Revelator

 

Był wy­so­ki i wy­da­wał się bar­dzo chudy. Pa­mię­tam do­brze jego ele­ganc­ki frak i wy­so­ki cy­lin­der. Spo­tka­łem tego czło­wie­ka po kilku dniach wę­drów­ki przez po­gra­ni­cze, obo­zo­wał nie­opo­dal drogi. Przy­wi­tał mnie, po czym za­pro­sił do ogni­ska, twier­dził że mu­si­my po­roz­ma­wiać. Od­mó­wi­łem. On wtedy wzru­szył ra­mio­na­mi i ży­czył mi po­wo­dze­nia w po­szu­ki­wa­niu Gra­ala.

Za­py­ta­łem, skąd wie o mojej misji. Od­parł, że zna mnie do­sko­na­le. Że spo­tka­łem na swo­jej dro­dze wielu ludzi i wielu z nich skrzyw­dzi­łem. I że ja też go znam.

Zde­cy­do­wa­łem za­trzy­mać się przy jego ogni­sku.

 

***

 

Przy barze sie­dział ran­czer z pa­pie­ro­sem i pro­sty­tut­ka. Była ubra­na je­dy­nie w białą halkę ozdo­bio­ną ko­kard­ka­mi. Flir­to­wa­li zanim pod­szedł bar­man i za­mó­wi­li whi­sky. Nie za­uwa­ży­li gdy przy la­dzie po­ja­wił się ko­lej­ny czło­wiek. Nie­zna­jo­my, wy­glą­da­ją­cy na prze­jezd­ne­go.

– Nie rób tego, amigo ­– po­wie­dział, pa­trząc na nich z ukosa.

– Kim je­steś? – ob­ru­szył się ran­czer.

– Przy­ja­cie­lem. Po­słu­chaj uważ­nie, wiem że je­steś do­brym go­ściem. Jeśli to zro­bisz, bę­dziesz ża­ło­wał bar­dziej niż kto­kol­wiek w tym mie­ście. I dłu­żej. Po­zwól tej miłej damie umi­lić wie­czór komuś in­ne­mu.

Ran­czer od­trą­cił rękę pro­sty­tut­ki, jakby jej dotyk stał się dla niego nie­zno­śny. Ko­bie­ta wy­pi­ła za­mó­wio­ne­go dla sie­bie drin­ka i po­że­gna­ła go smut­nym, za­wie­dzio­nym spoj­rze­niem. Na jej ustach po­ja­wi­ły się słowa „do zo­ba­cze­nia innym razem” lecz nie po­wie­dzia­ła tego na głos.

– Myślę, że je­stem ci winny po­dzię­ko­wa­nia, part­ne­rze – wy­rzu­cił z sie­bie ran­czer z wy­czu­wal­ną nutą fał­szu w gło­sie – chyba ura­to­wa­łeś moje mał­żeń­stwo.

– Nie ma spra­wy.

Po­że­gna­li się uści­skiem dłoni.

 

***

 

Po­wie­dział mi o Bo­th­rops.

„Znaj­dziesz je w cie­niu Wiel­kiej Skar­py, w małej za­tocz­ce na skra­ju ba­gien” mówił, opi­su­jąc mia­stecz­ko po­ło­żo­ne, jak twier­dził, nie dalej niż pół dnia drogi na po­łu­dnio­wy wschód. We­dług niego, Bo­th­rops było przy­stan­kiem na mojej dro­dze. Z po­cząt­ku mil­czał gdy za­py­ta­łem, dla­cze­go.

„W mia­stecz­ku spo­tkasz pew­ne­go czło­wie­ka, po­sia­da­ją­ce­go wła­dzę nad ży­ciem i śmier­cią” rzekł z na­my­słem. Chciał, bym ode­brał lek­cję od tego kogoś. Nie wy­ja­wił, jaką. Nie mu­siał, moje wy­szko­le­nie po­zwo­li­ło mi na od­czy­ta­nie ukry­te­go zna­cze­nia.

Za­py­ta­łem, czy będę mu­siał zabić tego czło­wie­ka. Nie­zna­jo­my wes­tchnął tylko, nie od­po­wie­dział. Ale ja wie­dzia­łem już wtedy, że tak.

 

***

 

– Grasz w po­ke­ra, part­ne­rze? – za­wo­łał ogo­rza­ły męż­czy­zna od stro­ny sto­li­ka, przy któ­rym sie­dział oprócz niego rosły chło­pak, ta­su­ją­cy karty.

Przy­bysz zo­sta­wił na bla­cie dwa do­la­ry, wypił whi­sky po czym pod­szedł do nich wol­nym kro­kiem.

– Na­zy­wam Dwi­ght, a ten zręcz­ny chło­piec ma na imię Billy – po­wie­dział ogo­rza­ły.

Nie­zna­jo­my do­siadł się i zdjął swoje skó­rza­ne rę­ka­wi­ce. Za­czę­li od dzie­się­ciu do­la­rów, roz­da­wał chło­pak. Ogo­rza­ły po szyb­kim spraw­dze­niu kart pod­bił do dwu­na­stu, chło­pak wy­rów­nał, przy­bysz spa­so­wał od razu, bez spraw­dza­nia kart. Roz­da­nie wy­grał ogo­rza­ły.

– Co pana spro­wa­dza do Bo­th­rops? – za­czął chło­pak, po­da­jąc nie­zna­jo­me­mu karty do prze­ta­so­wa­nia i ko­lej­ne­go roz­da­nia.

– Być może mi nie uwie­rzysz Billy, ale ten wspa­nia­ły sa­lo­on wła­śnie.

– Jak to?

– Zwy­czaj­nie. Je­stem w po­dró­ży od wielu dni i mia­łem ocho­tę opłu­kać gar­dło czymś moc­niej­szym.

– Jest pan więc tylko prze­jaz­dem?

– Ano.

To i na­stęp­ne roz­da­nie rów­nież na­le­ża­ło do ogo­rza­łe­go, przy­bysz za każ­dym razem pa­so­wał przy pierw­szej li­cy­ta­cji bez spraw­dza­nia swo­ich kart.

– Bo­th­rops było kie­dyś lep­szym mia­stecz­kiem – pod­jął ogo­rza­ły – mie­li­śmy tutaj sze­ry­fa. Mały Bill. Był su­ro­wy, ale spra­wie­dli­wy. Za jego cza­sów żyło się le­piej.

– Zgi­nął w uczci­wym po­je­dyn­ku – rzu­cił przy­bysz, pod­bi­ja­jąc staw­kę do pięt­na­stu do­la­rów w ko­lej­nej run­dzie. Tym razem rów­nież nie spraw­dził swo­ich kart.

Przez chwi­lę mil­cze­li. Póź­niej ogo­rza­ły i chło­pak wy­rów­na­li. Kiedy w na­stęp­nej run­dzie nie­zna­jo­my po­now­nie pod­bił staw­kę, ogo­rza­ły spa­so­wał. Chło­pak grał do końca. Wy­grał przy­bysz, od­zy­sku­jąc pi­nią­dze stra­co­ne w po­przed­nich roz­da­niach.

– Wiem kim je­steś, part­ne­rze – stwier­dził ogo­rza­ły z lek­kim uśmie­chem.

– Ro­zu­miem, że to ozna­cza ko­niec gry – od­po­wie­dział nie­zna­jo­my.

– Dla mnie tak.

– Nie może być! – chło­pak zła­pał się za głowę. – Jak on to robi, panie Dwi­ght? Kim on jest?

– Para dwó­jek pod­czas pierw­sze­go roz­da­nia, para czwó­rek w dru­gim, nic w trze­cim, strit w czwar­tym. Wie­dzia­łeś jak grać bez pa­trze­nia w karty. Wie­dzia­łeś też, że Mały Bill po­legł w po­je­dyn­ku, cho­ciaż nie wspo­mi­na­łem o tym i nikt spoza Bo­th­rops nie mógł­by o tym wie­dzieć. Niech mnie dia­bli, jeśli nie je­steś Po­szu­ki­wa­czem.

Oczy chło­pa­ka po­więk­szy­ły się jesz­cze bar­dziej, spoj­rzał na nie­zna­jo­me­go z prze­stra­chem.

– Ano je­stem.

Ogo­rza­ły uśmie­chał się w dal­szym ciągu.

– I nie przy­je­cha­łeś tutaj dla paru łyków whi­sky.

– Nie tylko.

Chło­pak wstał od stołu tak gwał­tow­nie, że prze­wró­cił krze­sło na któ­rym wcze­śniej sie­dział.

– Pro­szę mi wy­ba­czyć, panie Dwi­ght – wy­du­sił z sie­bie i wy­biegł z sa­lo­onu.

Ogo­rza­ły i przy­bysz przez chwi­lę sie­dzie­li w mil­cze­niu.

– Nie chcesz usły­szeć cze­goś o tym czło­wie­ku?

– Nie muszę wie­dzieć o nim ni­cze­go. Ale chęt­nie wy­słu­cham. Myślę, że mamy jesz­cze tro­chę czasu.

– Mamy bar­dzo dużo czasu. Młody Billy ma długi język, a wie­ści roz­cho­dzą się u nas szyb­ko. Ale nikt nie bę­dzie nam tutaj prze­szka­dzał.

 

***

Zwle­ka­łem z po­dró­żą do Bo­th­rops. Mia­łem wąt­pli­wo­ści. Wie­dzia­łem, że nie bę­dzie od­wro­tu kiedy dotrę do tego mia­stecz­ka. Nie wie­dzia­łem na­to­miast tego kim bę­dzie czło­wiek, z któ­rym przyj­dzie mi się zmie­rzyć. Nie to jed­nak było po­wo­dem mo­je­go wa­ha­nia.

Ten dziw­ny męż­czy­zna we fraku, któ­re­go spo­tka­łem przy dro­dze, miał racje. W swoim życiu skrzyw­dzi­łem wielu ludzi. Był to powód dla któ­re­go po­sta­no­wi­łem przy­łą­czyć się do po­szu­ki­wań Gra­ala. Są­dzi­łem, że w ten spo­sób będę mógł się oczy­ścić.

Czy to moż­li­we, że w imię tej misji będę mu­siał raz jesz­cze ode­brać komuś życie? Ja­kie­go ro­dza­ju oczysz­cze­nie mnie czeka w takim razie?

Jed­no­cze­śnie zna­łem i nie zna­łem od­po­wie­dzi na te py­ta­nia. Przy­ja­cie­le wrę­czy­li mi na drogę jeden z moich sta­rych re­wol­we­rów. Nie za­py­ta­łem wów­czas, do czego bę­dzie mi po­trzeb­ny. Myślę, że gdy­bym to zro­bił, to już wtedy wie­dział­bym co mnie czeka.  

 

***

 

– Tak na­praw­dę nikt w Bo­th­rops nie może po­wie­dzieć, kim jest ani skąd przy­był do­kład­nie. Tutaj na­zy­wa­my go Kró­lem. Czar­nym Kró­lem.

– Dla­cze­go?

– Nie ma tutaj przy­ja­ciół. Nikt też nie miał spo­sob­no­ści do­wie­dze­nia się cze­goś wię­cej na jego temat. Wiem tylko, że przy­był jak ty, z pół­no­cy.

– Dla­cze­go na­zy­wa­cie go Czar­nym Kró­lem?

Ogo­rza­ły uśmiech­nął się.

– To ja wy­my­śli­łem mu ten przy­do­mek. Mu­sisz wie­dzieć wę­drow­cze, że w dniu kiedy przy­był do Bo­th­rops byłem młody jak naszy Billy. Po­my­śla­łem, że po tym jak za­strze­lił Ma­łe­go Billa, to on teraz rzą­dzi w Bo­th­rops. No i lu­bi­łem po­wie­ści bru­ko­we.

– Pró­bo­wa­li­ście go prze­pę­dzić.

– Raz. Dawno temu. Nie skoń­czy­ło się to do­brze.

– To byłeś ty, Dwi­ght.

– To byłem ja, po któ­rejś rocz­ni­cy śmier­ci sze­ry­fa. Po­sze­dłem do jego domu. Mia­łem starą strzel­bę do po­lo­wa­nia.

– Oszczę­dził cie.

– Strzel­bę za­brał.

Przy­bysz się­gnął po rę­ka­wicz­ki le­żą­ce na stole, po czym wstał z krze­sła i ru­szył po­wo­li w stro­nę wyj­ścia.

– Gdzie go znaj­dę?

– Miesz­ka przy za­chod­nim krań­cu mia­sta. Kie­dyś to był dom ko­wa­la, ale zo­stał opusz­czo­ny na długo przed przy­by­ciem Króla. Roz­po­znasz bez trudu.

– Jest czar­ny?

– Nie ina­czej.

Nie­zna­jo­my po­pra­wił ka­pe­lusz na gło­wie i pchnął drzwi.

– Za­bi­jesz go? – rzu­cił ogo­rza­ły, po­chy­la­jąc się nad sto­łem.

– Za­bi­ję.

Na ze­wnątrz było pusto, jakby Bo­th­rops było wy­lud­nio­ne. Przy­bysz po­pra­wił re­wol­wer spo­czy­wa­ją­cy w ka­bu­rze i zszedł z drew­nia­ne­go po­de­stu sa­lo­onu. Kie­ro­wał się na za­chód. Na końcu piasz­czy­stej drogi stał stary, jakby osma­lo­ny bu­dy­nek z dwoma pię­tra­mi. Przed wej­ściem cze­kał wy­so­ki męż­czy­zna w czar­nym płasz­czu.

– Wiesz kim je­stem? –  za­wo­łał przy­bysz. W dal­szym ciągu dzie­li­ła ich znacz­na od­le­głość.

– Wiem! –  w gło­sie Czar­ne­go Króla roz­brzmie­wa­ła pew­ność sie­bie.

– W takim razie mu­sisz wie­dzieć, jak to się skoń­czy!

Czar­ny Król wy­szedł na śro­dek drogi. Tak samo jak przy­bysz, nosił przy pasie re­wol­wer w ka­bu­rze. Zmie­rzy­li się wzro­kiem.

Nie było żad­ne­go znaku. Chwy­ci­li za broń nie­mal­że w tym samym mo­men­cie. Ob­ser­wu­ją­cy z ukry­cia miesz­kań­cy nie byli w sta­nie z po­cząt­ku stwier­dzić który z nich był szyb­szy.

 

***

 

Spo­tka­łem go nie­dłu­go po tym, jak opu­ści­łem Bo­th­rops. Obo­zo­wał nie­opo­dal drogi. Wy­glą­dał zu­peł­nie tak jak go za­pa­mię­ta­łem. Ten sam frak, ten sam cy­lin­der. Ta sama twarz. Za­trzy­ma­łem się przy ogni­sku, ale tym razem nie za­mie­rza­łem za­ba­wić długo.

Się­gną­łem po re­wol­wer i bez wa­ha­nia wy­pa­li­łem mu pro­sto w twarz. Kula po­szła w pole, mimo że ce­lo­wa­łem z nie­ca­łe­go metra. On uśmiech­nął się tylko.

Z po­cząt­ku my­śla­łem, że będę chciał zo­sta­wić mu broń. Zde­cy­do­wa­łem jed­nak, że ją za­trzy­mam. Nie wie­dzia­łem, czy wła­ści­wie po­ją­łem lek­cję. Uśmiech tego męż­czy­zny wy­da­wał się być tylko bez­na­mięt­nym gry­ma­sem, nie zdra­dzał apro­ba­ty, ani tego czego się spo­dzie­wa­łem; po­li­to­wa­nia.

Po­wie­dzia­łem mu, że już wiem jak ma na imię. Na to on za­py­tał mnie czy od­da­łem strzel­bę panu Dwi­gh­to­wi. 

Koniec

Komentarze

Nie­ste­ty słabo ci to wy­szło. Mimo, że lubię we­ster­no­we kli­ma­ty nie mo­głem sie od­na­leźć.

Hmmmm. Nie zro­zu­mia­łam, o co cho­dzi­ło. Być może dla­te­go, że nie lubię we­ster­nów i ja­kieś pod­po­wie­dzi mogły mi umknąć. Po­mysł skrzy­żo­wa­nia Dzi­kie­go Za­cho­du z Gra­alem in­te­re­su­ją­cy.

Chyba się przy­ło­ży­łeś do pi­sa­nia – nie ma wielu li­te­ró­wek i po­dob­nych głu­po­tek, ale o in­ter­punk­cji po­wi­nie­neś jesz­cze do­wie­dzieć się paru rze­czy.

Mu­sisz wie­dzieć wę­drow­cze, że w dniu kiedy przy­był do Bo­th­rops byłem młody jak naszy Billy.

Li­te­rów­ka. Prze­cin­ki po “dniu” i “Bo­th­rops”. Za­sad­ni­czo, jeśli masz w zda­niu dwa cza­sow­ni­ki, to po­trze­bu­jesz do­bre­go po­wo­du, żeby nie od­dzie­lić ich prze­cin­kiem. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Zbyt ta­jem­ni­czo jak dla mnie. Nie za­ła­pa­łam kim był Czar­ny Król, ani dziw­ny osob­nik we fraku. 

I Graal mi tu nie pa­su­je, a jeśli miał być me­ta­fo­rą, to też za­bra­kło mi ta­kiej in­for­ma­cji. 

A może tekst ma na­wią­zy­wać do ame­ry­kań­skiej przed­wo­jen­nej pio­sen­ki pod tym samym ty­tu­łem? Jeśli tak, to wciąż jest zbyt ta­jem­ni­czy i mało czy­tel­ny dla szer­sze­go grona. 

 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

W za­mie­rze­niach, szort miał skła­niać do do­po­wia­da­nia sobie tre­ści. Ro­zu­miem, że to mi się nie udało ; D. Ogól­nie nie chciał­bym tłu­ma­czyć wszyst­kie­go, bo czuł­bym się tro­chę tak jak­bym tłu­ma­czył nie­uda­ny kawał. Przyj­mu­je kry­ty­kę na klatę i dzię­ki ; ). 

Nie cho­dzi o tłu­ma­cze­nie wszyst­kie­go i wy­kła­da­nie kawy na ławę. Po­zo­sta­wie­nie pola wy­obraź­ni czy­tel­ni­ka jest jak naj­bar­dziej po­żą­da­ne. Jed­nak zbyt wiel­kie pole po­wo­du­je to, co nasza trój­ka na­pi­sa­ła – brak zro­zu­mie­nia. Nie ma punk­tu za­cze­pie­nia, nie dałeś tej nitki, po któ­rej można by dojść do kłęb­ka. Nić się urywa i po­zo­sta­wiasz czy­tel­ni­ka gdzieś po dro­dze, żeby sam sobie ra­dził. Ale czy­tel­nik nie jest od tego, żeby sobie całą opo­wieść do­po­wie­dzieć. 

Nie czy­ta­ło się źle, więc po­ten­cjał masz. Mu­sisz tylko bar­dziej wy­wa­żyć ile ta­jem­ni­cy w hi­sto­rii po­zo­sta­wić. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Tzn, wy­da­je mi się, że zro­zu­mia­łem swój błąd ; ). 

Dobra, za­cznij­my od bycia cze­pial­skim – zgod­nie ze wszyst­ki­mi moż­li­wy­mi le­gen­da­mi Gra­ala nie może zdo­być ktoś nie­god­ny. Ktoś taki jak Po­szu­ki­wacz na przy­kład.

Co do resz­ty, to ko­ja­rzy­ła mi się tro­chę z Mrocz­ną Wieżą Kinga, tyle że – bez urazy – gor­szą.

Jak dla mnie to za dużo nie­do­po­wie­dzeń. Ro­zu­miem, że miało być ta­jem­ni­czo i tak, żeby czy­tel­nik sam sobie do­po­wie­dział co było dalej, ale tu jest po­waż­na nad­wyż­ka, bo osta­tecz­nie nie do­wia­du­je­my się ni­cze­go. Może gdyby było dłuż­sze (bar­dziej roz­bu­do­wa­ne w każ­dym razie) to osią­gnął­byś za­mie­rzo­ny efekt.

Lu­bi­łem stare, kla­sycz­ne we­ster­ny, ale ni­cze­go z ich at­mos­fe­ry w tek­ście nie zna­la­złem. Bo re­kwi­zy­tor­nia to za mało, żeby mówić o we­ster­nie…

Autor przy­znał się, że za wiele po­zo­sta­wił do­myśl­no­ści czy­tel­ni­ka. To do­brze ro­ku­je na przy­szłość. Nie można prze­rzu­cać na czy­tel­ni­ka trudu do­po­wia­da­nia sobie, wy­bie­ra­nia z mno­gich ście­żek tych aku­rat sko­ja­rzeń, które po­wi­nien wy­brać zda­niem au­to­ra. Trze­ba pa­mię­tać, że prak­tycz­nie każdy czy­ta­ją­cy od­bie­ra tekst nieco od­mien­nie od in­nych i usta­wiać dro­go­wska­zy, że tak je nazwę.

Nie­ste­ty, nie mo­głam sobie ni­cze­go do­po­wie­dzieć, bo zu­peł­nie nie wiem, co Autor miał na­dzie­ję opo­wie­dzieć. :-(

 

Wy­grał przy­bysz, od­zy­sku­jąc pi­nią­dze stra­co­ne w po­przed­nich roz­da­niach. – Li­te­rów­ka.

 

że w dniu kiedy przy­był do Bo­th­rops byłem młody jak naszy Billy. – Li­te­rów­ka.

 

– Oszczę­dził cie. – Li­te­rów­ka.

 

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

@Ma­de­j90 “zgod­nie ze wszyst­ki­mi moż­li­wy­mi le­gen­da­mi Gra­ala nie może zdo­być ktoś nie­god­ny. Ktoś taki jak Po­szu­ki­wacz na przy­kład.”

 

Bar­dzo po­do­ba mi się bycie cze­pial­skim w tym sen­sie ; ). Ogól­nie byłem tego zu­peł­nie świa­do­my. To nie jest szort o czło­wie­ku, który zna­lazł Gra­ala.

 

Ogól­nie z pio­sen­ką “John the Re­ve­la­tor” jest tak, że gdzieś na po­cząt­ku po­ja­wia się py­ta­nie “who’s that wri­tin?” Moim za­mie­rze­niem było skło­nie­nie czy­tel­ni­ka do za­da­nia sobie tego sa­me­go py­ta­nia – w przy­pad­ku frag­men­tów ozna­czo­nych kur­sy­wą. Tak, wiem że mi się nie udało ; ). 

Nie będę do­rzu­cać ka­mycz­ka, skoro Autor już wie, co po­szło nie tak. Z dru­giej stro­ny jest coś kli­ma­tycz­ne­go w tym szor­cie, być może nie­opar­te sko­ja­rze­nie z Ba­ro­nem Sa­me­di zro­bi­ło swoje (taaaa i to w we­ster­nie, ale skoro Graal jest…:)).

Nowa Fantastyka