- Opowiadanie: tojestniewazne - לֹא מִתְקַלקֵל

לֹא מִתְקַלקֵל

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

לֹא מִתְקַלקֵל

Śmierć (lub alu­zja do niej) czyni ludzi cen­ny­mi i pa­te­tycz­ny­mi. Są oni wzru­sza­ją­cy, gdyż są wid­ma­mi; każdy czyn, ja­kie­go do­ko­nu­ją, może być ostat­nim (…). Wszyst­ko wśród śmier­tel­nych po­sia­da war­tość jako bez­pow­rot­ne i za­leż­ne od przy­pad­ku.

 

Jorge Luis Bor­ges, Nie­śmier­tel­ny

 

 

 

Szczdż­źrzdz… <wdech> <wy­dech> Jjjj… <wdech> <wy­dech> <wdech> Jy­yjjjj… Jjjaa… Ajaj­ja… Śoc… Stje­mes… <wdech>  Łel­łel­łe­lu­łe­lu.

 

***

 

Ja. Ja. Ja. JA!

 

***

 

Jstm. Je­stem. Cśś. Cccc­cśśś. Ja. Je­stem. Coś. Jest. Ja. Resz­ta. Osob­no.

 

***

 

Po­wo­li. Pierw­sze to… O, wię­cej… Dawno tego nie. Jak to? Wię­cej, wię­cej. Czu… Czu­cie? Zno-wu. Wresz-cie. Na-resz-cie. Po tylu… La-tach. Ile? Ty­siąc? Dzie­sięć ty­się­cy? Słowa. Przy­po­mnieć. Czu­cia? Bo… Bodź-ce! Zimno, go­rą­co, szyb­ko, mokro, zimno, sucho. Szorst­ko. Mózg. Oczy. Świa­tło, cień. Uszy, krzyk, szum. Smród.

 

***

 

Re­star­tu­ją­ce ob­sza­ry mózgu od­po­wie­dzial­ne za dotyk, smak, węch i od­czu­wa­nie tem­pe­ra­tu­ry szyb­ko zbie­ra­ły wra­że­nia w wiąz­ki i prze­ka­zy­wa­ły świa­do­mo­ści coraz mniej sfrag­men­ta­ry­zo­wa­ne bodź­ce. Ośro­dek Broki po­wo­li ubie­rał te bodź­ce w słowa, żebym mógł je sobie po­my­śleć. Sobie opo­wie­dzieć.

Po pierw­sze, smak i dotyk. Coś sło­ne­go i szorst­kie­go w ustach. Coś chrzę­ści mię­dzy zę­ba­mi. Drob­ne zia­ren­ka na ję­zy­ku i pod opusz­ka­mi pal­ców. Po dru­gie, uczu­cie chło­du w oko­li­cach, które pa­mię­tam jako moje stopy. Po trze­cie, żar na ple­cach i z tyłu głowy. Po czwar­te, szum – nie­jed­no­staj­ny, pul­su­ją­cy. W tym samym ryt­mie chłód wę­dru­je w górę i dół moich ud i łydek. W końcu za­pach. Pot, nad­gni­łe ryby. Wo­do­ro­sty.

Otwie­ram oczy. Szaro? Biało? Żółto? Krop­ki, cętki. Zia­ren­ka. Za­czy­nam się ob­ra­cać. Żar prze­no­si się na ucho, szyję i bok. Pio­no­wa kre­ska od­dzie­la żółć od błę­ki­tu, po­zio­ma – od zie­le­ni. Żół­ta­wy blask za­le­wa pole wi­dze­nia. Przy­my­kam po­wie­ki. Dło­nią osła­niam twarz.

 

Sól i pia­sek. Słoń­ce i woda. Upał i chłód.

Plaża, niebo, szum morza. Krzyk nad­mor­skich pta­ków. Drze­wa.

 

***

 

Czy wy­glą­dam jesz­cze jak czło­wiek? Pra­wie nagi, w reszt­kach po­dar­tych spodni i ko­szu­li wy­schnię­tej na wiór, jak je­sien­ne li­ście, kiedy na­stęp­ne­go lata roz­sy­pu­ją się w dło­niach. Zdez­o­rien­to­wa­ny i dzie­cin­nie nie­zdar­ny, od nowa uczę się uży­wać swo­je­go ciała; prze­sad­nie ostroż­ny, boję się spoj­rzeć w stro­nę słoń­ca, jakby mogło po­zba­wić mnie wzro­ku.

Boli mnie głowa, pie­cze spa­lo­na skóra. Męczy pra­gnie­nie i głód. Tam w górze nie mia­łem tych pro­ble­mów. Nie mia­łem w ogóle żad­nych pro­ble­mów. Za­mar­z­nię­te ciało nie czuje bólu, za­mar­z­nię­ty mózg le­d­wie pa­mię­ta o wła­snym ist­nie­niu. A teraz? Roz­grza­ny język przy­po­mi­na wiel­kie­go śli­ma­ka bez sko­ru­py, który wła­śnie zdechł i spuchł mi w ustach. W gar­dle mam tarkę.

 

Zmy­sły. Tę­sk­ni­łem za wami.

 

***

 

Odkąd pa­mię­tam, za­wsze kosz­mar­nie bałem się śmier­ci. Bio­rąc pod uwagę mój wiek i oko­licz­no­ści, brzmi to pew­nie śmiesz­nie – w mło­do­ści oto­cze­nie wy­da­wa­ło się sku­tecz­nie im­pre­gno­wać na po­dob­ne obawy. Mnie jed­nak nigdy nie prze­ko­ny­wa­ły obiet­ni­ce ka­pła­nów. Pew­nie mno­gość sprzecz­nych uza­sad­nień po­zba­wi­ła mnie złu­dzeń. Szu­ka­łem od­po­wie­dzi u Gre­ków, Rzy­mian i Żydów. Zwró­ci­łem się nawet w stro­nę pro­ro­ków i czci­cie­li tych no­wych sekt, które w tam­tych cza­sach wy­ra­sta­ły na wy­brze­żach Morza Śród­ziem­ne­go w tem­pie zwia­stu­ją­cym ry­chłą zmia­nę pa­ra­dyg­ma­tu. Potem oka­za­ło się, że na­stą­pi­ła, że nawet tro­chę jej po­mo­głem, ale dla mnie nie miało to już żad­ne­go zna­cze­nia. Tak czy siak, przez pierw­sze trzy­dzie­ści lat za­sy­pia­łem, roz­my­śla­jąc o pu­st­ce. Kiedy nie na­de­szła, na­uczy­łem się o niej mówić innym ję­zy­kiem.

Tym, któ­rych spo­tka­łem póź­niej, (a z cza­sem było ich coraz wię­cej, peł­nych coraz głęb­szych wąt­pli­wo­ści), wbrew wła­snym do­świad­cze­niom mó­wi­łem naj­pierw o usta­niu my­śle­nia, wresz­cie o końcu świa­do­mo­ści, co z jed­nej stro­ny otwie­ra­ło im oczy na prze­ra­ża­ją­cą praw­dę, a z dru­giej da­wa­ło na­dzie­ję, jeśli nie na bły­ska­wicz­ne uko­je­nie, to przy­naj­mniej na po­wol­ną re­zy­gna­cję. To nie były jed­nak po­ję­cia, któ­ry­mi mo­głem się po­słu­żyć, żeby w tam­tym cza­sie stłu­mić wła­sne lęki. Kar­te­zjusz i Locke uro­dzi­li się za późno, żeby pomóc mi za­ak­cep­to­wać to, co z po­zo­ru nie­uchron­ne. Na Lanzę z jego złud­ną na­dzie­ją przy­szło nam cze­kać jesz­cze dłu­żej, a i tak nie dało się zwe­ry­fi­ko­wać jego obiet­nic bez pod­ję­cia naj­więk­sze­go z ryzyk. Zresz­tą strach można zra­cjo­na­li­zo­wać tylko z ze­wnątrz. I osta­tecz­nie nie po­trze­bo­wa­łem fi­lo­zo­fów, żeby prze­stać się bać.

 

Po­trze­bo­wa­łem śmier­ci. Mu­sia­łem umrzeć. A przy­naj­mniej spró­bo­wać.

 

***

 

Żar ze­lżał, ocean nadal szumi, krzy­ki mew roz­dzie­ra­ją po­wie­trze. Od­zwy­cza­iłem się od ka­ko­fo­nii świa­ta.

Przy­po­mi­nam sobie, co było tuż przed­tem. Go­rą­co. Pie­kiel­nie go­rą­co. Ale naj­pierw zimno przez wieki. To­tal­ne odrę­twie­nie. Gwiaz­dy, pla­ne­ty, słoń­ce i księ­życ, błę­kit oce­anów, nie­bie­sko-zie­lo­na mgieł­ka at­mos­fe­ry nad krzy­wi­zną Ziemi. Obrót. Obrót. Obrót. Po­wrót, po­wrót, po­wrót. Wresz­cie, po la­tach, pierw­szy ledwo wy­czu­wal­ny po­dmuch rzad­kie­go wia­tru. Od­dech na­dziei, pierw­szy od ty­siąc­le­ci kon­takt z ziem­ską at­mos­fe­rą. Obrót. Obrót. Obrót. Spa­da­łem tak szyb­ko, jak nigdy wcze­śniej. Krzy­cza­łem z ra­do­ści. Kon­ty­nen­ty ogrom­nia­ły w polu wi­dze­nia. A potem zro­bi­ło się cie­pło, go­rą­co, za­czę­ło palić. Krzy­cza­łem z bólu, nijak nie mogąc skró­cić swo­ich cier­pień. Jesz­cze chwi­la, plusk, syk wrzą­cej wody i in­stynk­tow­na walka o po­wrót na po­wierzch­nię.

Chwi­lę póź­niej obu­dzi­łem się na tej plaży i od nowa uczy­łem się mówić. A prze­cież mógł­bym dry­fo­wać po Atlan­ty­ku mie­sią­ca­mi. La­ta­mi nawet, jak wcze­śniej w prze­strze­ni. Mo­głem pójść na dno i spę­dzić ko­lej­ne eony w odrę­twie­niu ob­ser­wu­jąc ewo­lu­cje głę­bi­no­wych ryb i mię­cza­ków. Szczę­śli­wy traf kazał mi spaść z nieba w wody przy­brzeż­ne, wy­si­łek woli nie po­zwo­lił za­nu­rzyć się zbyt głę­bo­ko. Deus ex ma­chi­na. Mia­łem wresz­cie grunt pod no­ga­mi i mo­głem na­praw­dę wró­cić do życia. Co­kol­wiek miało to ozna­czać.

 

***

 

Brze­giem morza nad­cho­dzi tu-i-te­ra­zby­lec. Ty­sią­ce lat temu po­my­ślał­bym, że ma ze dwa­na­ście lat. Dzi­siaj nie mam po­ję­cia. Zbli­ża się, na­chy­la z cie­ka­wo­ścią w oczach. Dwóch z ciała, sze­ściu ze szkła i me­ta­lu. Mówi tra­dy­cyj­nie, usta­mi.

– Yo, chłop. An­dersz mich?

– Wiesz co, mały? Mam dość. W ogóle dzi­wię się, że jesz­cze nie prze­sta­li­ście ist­nieć.

– Qwho?

Tracę przy­tom­ność.

 

***

 

Dwie­ście lat pod gru­za­mi Troi. Dzie­sięć ty­się­cy na or­bi­cie oko­ło­ziem­skiej w cha­rak­te­rze ko­smicz­nej mro­żon­ki. Pół­to­ra mi­lio­na w uści­sku sto­pio­nych skał ziem­skie­go płasz­cza, w po­wol­nym dry­fie od nowej kal­de­ry Yel­low­sto­ne do Tra­pów Ha­waj­skich. Za każ­dym razem my­śla­łem, że to długo. Z każ­dym wie­kiem, z każ­dym ty­siąc­le­ciem, czas pły­nął szyb­ciej. Choć nadal za wolno.

Czu­łem zaś coraz mniej.

Na po­cząt­ku, po uciecz­ce z Je­ro­zo­li­my, rzu­ci­łem się w bez­sen­sow­ną pogoń za wra­że­nia­mi. Brak ry­zy­ka, brak kon­se­kwen­cji. Wszyst­ko, czego za­pra­gnę. Ko­bie­ty i bo­gac­two, wojny i za­ra­zy. Pierw­szy raz zrze­dła mi mina po za­wa­le­niu się muru opo­ro­we­go ostat­nie­go Il­lium. Dwa wieki odrę­twie­nia i nie­zno­śnej kon­sta­ta­cji, że nie­śmier­tel­ność ma też swoje gor­sze stro­ny.

Potem, po trzy­na­stu stu­le­ciach naj­wyż­szej ostroż­no­ści, jak głupi dałem się za­pa­ko­wać do bla­sza­nej pusz­ki i wy­strze­lić w ko­smos. Wie­cie, jak to się skoń­czy­ło.

Za trze­cim razem też sam byłem sobie wi­nien. Nie sta­wia się domu na ak­tyw­nym wul­ka­nie, nawet jeśli wy­bu­cha co sześć­set ty­się­cy lat.

 

***

 

 – My­śle­li­śmy, że je­steś tylko le­gen­dą – mówi płyn­nym ara­mej­skim elek­tro­nicz­ny trans­la­tor na bio­nicz­nym heł­mie “dwu­na­sto­lat­ka” ubra­ne­go w prze­dziw­ną wa­ria­cję na temat le­kar­skie­go kitla.

 – Może źle szu­ka­li­ście. Albo nie szu­ka­li­ście w ogóle – od­po­wia­dam znie­cier­pli­wio­ny, mie­sza­jąc dwu­dzie­sto­wiecz­ną an­gielsz­czy­znę ze śre­dnio­wiecz­ną ła­ci­ną – krą­ży­łem tam z dzie­sięć ty­się­cy lat. Było tak nudno, że po­sta­no­wi­łem się wy­łą­czyć.

 – Wy­łą­czyć?

 – Wy­łą­czyć, umrzeć, za­snąć. Co za róż­ni­ca. Już nie je­stem pe­wien zna­cze­nia tych słów. Wszyst­ko mi się mie­sza.

– Prze­cież nie mo­żesz umrzeć. – Czte­ry pary oczu pa­trzą na mnie w ocze­ki­wa­niu. Chwi­la na­dziei, chwi­la re­zy­gna­cji. Przy­naj­mniej wie­dzą, że do ni­cze­go nie są w sta­nie mnie zmu­sić. Nie od­po­wia­dam. Kroki, za­mknię­cie drzwi. Zo­sta­ję sam.

Do­brze i nie­do­brze. Strach wró­cił. Strach po­dwój­ny. Co bę­dzie, jeśli to się skoń­czy? Jeśli na­stęp­nym razem nic nie obu­dzi mnie z odrę­twie­nia (za­pa­mię­tać – nigdy wię­cej nie trać przy­tom­no­ści)? Co bę­dzie, jeśli nie skoń­czy się nigdy? Do­pie­ro dwa­na­ście ty­się­cy lat. A cała wiecz­ność?

 

***

 

 Przy­bi­li mnie do krzy­ża za rze­ko­me wspie­ra­nie dzia­łal­no­ści ży­dow­skich po­wstań­ców w po­łu­dnio­wo-za­chod­niej Syrii. Wbrew ofi­cjal­nym prze­ka­zom, nie dałem się po­kor­nie za­pro­wa­dzić na rzeź. Przy­ja­cie­le i wro­go­wie opo­wia­da­li na mój temat nie­stwo­rzo­ne hi­sto­rie. Same kłam­stwa i bred­nie. Naj­wy­raź­niej tego wy­ma­ga­ła re­to­ry­ka ewan­ge­li­za­cji.

Chcia­łem tylko dać im na­dzie­ję, od­wró­cić uwagę od stra­chu, któ­re­go sam wtedy nie mo­głem się po­zbyć. A przy oka­zji spra­wić, że prze­sta­ną ska­kać sobie do gar­deł. Może zresz­tą obiet­ni­cę zmar­twych­wsta­nia wy­my­śli­łem je­dy­nie jako mo­ty­wa­cję do do­bre­go życia. Ale nie mia­łem po­ję­cia, że wszyst­ko, co po­wiem, może mieć tak duże zna­cze­nie. Nie mia­łem po­ję­cia, ja­kie­go figla spła­ta mi los. Ucie­kłem, a nie­daw­ni to­wa­rzy­sze po­prze­krę­ca­li wszyst­ko i stwo­rzy­li ko­lej­ny sys­tem za­gła­ski­wa­nia eg­zy­sten­cjal­nych lęków. Co za iro­nia, wszy­scy po­mar­li. Przy­naj­mniej wie­dzą, czy jest się czego oba­wiać.

 

***

 

 

***

 

Zga­sły ostat­nie gwiaz­dy, a wszech­świat nie za­padł się pod wła­snym cię­ża­rem. Czar­ne dziu­ry od­tań­czy­ły wszyst­kie pi­ru­ety, na które po­zwa­la im me­try­ka Fried­ma­na-Le­maître’a-Ro­bert­so­na-Wal­ke­ra. Pro­mie­nio­wa­nie Haw­kin­ga nie­ubła­ga­nie do­koń­czy­ło dzie­ła. Roz­pa­dły się nawet pro­to­ny. Je­stem je­dy­nym źró­dłem ener­gii w całym uni­wer­sum. Nie­moż­li­wym wy­bry­kiem na­tu­ry, nie­znisz­czal­nym per­pe­tu­um mo­bi­le. Ża­łu­ję swego stra­chu sprzed de­cy­lio­na lat. Teraz. Tu i teraz. Nie­skoń­cze­nie mały punkt cza­so­prze­strze­ni ni­czym nie różni się od jej nie­skoń­czo­ne­go ogro­mu.

Nie liczę na śmierć. Wiem, co mnie czeka. Nie­skoń­czo­na jed­nost­ko­wość. Nie­prze­li­czal­na po­mi­jal­ność. Wiecz­na sa­mot­ność.

 

Nie wiem, co gor­sze.

 

Koniec

Komentarze

No, to ra­czej ina­czej nie daje się zin­ter­pre­to­wać :-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

No fakt, nie daje. Ale słowo nie pada, więc przy­naj­mniej nie ofia­ru­ję pro­ste­go po­twier­dze­nia. Ah, no i opu­bli­ko­wa­łem, więc to będą dwa pierw­sze ko­men­ta­rze – nie­be­tu­ją­cy użyt­kow­ni­cy za cho­le­rę nie zro­zu­mie­ją, o co cho­dzi.

A fuckt :-)

A więc: cie­ka­we spoj­rze­nie na nie­śmier­tel­ność w cał­kiem zgrab­nej etiu­dzie, pro­szę pań­stwa. Warto! 

 

Tadam!

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Psy­cho­Fish: Dzię­ki :)

Aż strach kli­kać na taki tytuł; nie wia­do­mo, czy zaraz coś nie wy­buch­nie.

Sorry, taki mamy kli­mat.

Tekst na­pi­sa­ny bar­dzo cie­ka­wie, o nie­ła­twej te­ma­ty­ce. Muszę to prze­my­śleć. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Seth… :-D

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Nie ukry­wam, że za­in­try­go­wał mnie tytuł – jest tro­chę jak sztu­ka no­wo­cze­sna: wy­glą­da ład­nie ale mu­sisz użyć tech­no­lo­gii (czy­taj: go­ogle trans­la­te) żeby go zro­zu­mieć.

 

Po­mysł jest bar­dzo in­te­re­su­ją­cy i przy­zwo­icie wy­ko­na­ny. Cho­ciaż bra­ku­je mi tu tro­chę głębi. Jakoś trud­no mi uwie­rzyć, że ja­kie­kol­wiek my­ślą­ca isto­ta po spę­dze­niu tak nie­sły­cha­nie dłu­gie­go czasu pły­wa­jąc we wła­snych my­ślach, by­ła­by tak… nie wiem jak to na­zwać… Zrów­no­wa­żo­na psy­chicz­nie? Mało roz­wi­nię­ta in­te­lek­tu­al­nie? Spę­dzi­łam cał­kiem spoko czasu roz­my­śla­jąc o sy­tu­acji opi­sa­nej w Twoim opo­wia­da­niu, i raz po raz do­cho­dzę do wnio­sku, że Twój bo­ha­ter po­wi­nien mieć wię­cej prze­my­sleń wy­ni­ka­ją­cych z roz­wa­ża­nia wszech­świa­ta, nie­skoń­czo­no­ści czy płon­no­ści ja­kich­kol­wiek dzia­łań. Bra­ku­je mi rów­nież czy­ste­go, zim­ne­go obłę­du.

 

Trosz­kę razi mnie ob­ser­wo­wa­nie ewo­lu­cji pod­mor­skich stwo­rzeń na prze­strze­ni ty­się­cy lat – ty­sią­ce to tro­chę mało, nie są­dzisz?

 

Bar­dzo, bar­dzo po­do­ba mi się wy­ra­że­nie "tu-i-te­ra­zby­lec"! Po pro­stu pe­reł­ka!

 

Jed­nak­że, summa sum­ma­rum, opo­wia­da­nie mi się po­do­ba. Pu­en­ta tro­chę płyt­ka, ale, będąc wła­ści­ciel­ką nadak­tyw­ne­go mózgu, pew­nie się cze­piam :)

Hmm... Dla­cze­go?

Fajny trik z ty­tu­łem. Tekst na­pi­sa­ny faj­nie, wpraw­dzie na dłuż­szą mete takie krót­kie zda­nia by­ły­by nudne, wręcz mę­czą­ce swoją dy­na­mi­ką, ale przy ta­kiej for­mie to się spraw­dza. Na­pi­sa­ne faj­nie, ude­rzy­ło mnie tylko to:

bodź­ce. Ośro­dek Broki po­wo­li ubie­rał bodź­ce

Tylko treść, choć kli­ma­tycz­ny, to jak dla mnie za mało… tre­ści­wa?:D To mi masło ma­śla­ne wy­szło.

Ni to Sza­tan, ni to Tęcza.

Nie do końca ro­zu­miem efekt, który chcia­łeś wy­wo­łać ty­tu­łem na­pi­sa­nym po he­braj­sku. Dało to pe­wien trop in­ter­pre­ta­cyj­ny pod­czas czy­ta­nia, ale czy było to, aż tak ko­niecz­ne?

Nie chcę pisać swo­ich prze­my­śleń tutaj, bo jesz­cze coś pod­po­wiem. W każ­dym razie, nie mogę po­wie­dzieć, że mi się po­do­ba­ło. Ra­czej po­zo­sta­łam obo­jęt­na, cho­ciaż sam kon­cept  kry­ją­cy się za tym tek­stem mi się po­do­ba. Wy­da­je mi się, że osią­gną­łeś efekt jaki chcia­łeś, więc to jest naj­waż­niej­sze. Nie jest tylko w moim stylu, ale jako próba “wyż­szej” li­te­ra­tu­ry, jak naj­bar­dziej może być. Nie mia­łam wra­że­nie, że opo­wia­da­nie się roz­pa­da na ele­men­ty cząst­ko­we, które do sie­bie nie pa­su­ją (a może się tak zda­rzyć w tego typu nar­ra­cji). Wszyst­ko prze­my­śla­ne i do­pię­te na ostat­ni guzik. 

De­ir­driu: he­braj­ski tytuł miał w za­mie­rze­niu peł­nić kilka funk­cji: 

1. Być wska­zów­ką, że opo­wia­da­nie ma zwią­zek z Izra­elem i Ży­da­mi, dawać ten in­ter­pre­ta­cyj­ny trop, o któ­rym na­pi­sa­łaś

2. Choć na chwi­lę ukry­wać treść tek­stu (zwłasz­cza przed tymi, któ­rzy nie wkle­ją go do go­ogle trans­la­te)

3. Za­cie­ka­wiać i przy­cią­gać, za­chę­cić do czy­ta­nia.

Nie było to ko­niecz­ne, ale czemu nie?

 

Ten­sza: cięż­ko to po­pra­wić, żeby nie uto­nąć w “je, je, je”, więc do­da­łem tylko jedno słowo, żeby po­wtó­rze­nie choć mi­ni­mal­nie uza­sad­nić. 

 

Dre­wian: to jest wciąż kon­cept do roz­wi­nię­cia. Je­stem zda­nia, że wielu (rów­nież wy­bit­nych) pi­sa­rzy krąży wciąż wokół kilku tych sa­mych te­ma­tów (Lem, Gom­bro­wicz, Dick), więc mi, po­cząt­ku­ją­ce­mu ama­to­ro­wi, na pewno nie za­szko­dzi re­cyc­ling tej idei w przy­szło­ści.

Nie cho­dzi­ło mi o to, żeby za­to­pić czy­tel­ni­ka w zbyt dłu­gich prze­my­śle­niach, chcia­łem szyb­ko i jak naj­bar­dziej straw­nie przed­sta­wić kon­cept. Pew­nie kie­dyś do niego wrócę i wejdę głę­biej, ale to może za­nu­dzić więk­szość czy­tel­ni­ków, bo ma po­ten­cjał na prozę bar­dzo ese­istycz­ną, tylko ze śla­do­wy­mi ilo­ścia­mi ja­kiej­kol­wiek akcji, któ­rej już tutaj pra­wie nie ma. Czy­ste­go, zim­ne­go obłę­du do­ty­kać nie chcia­łem. W tej chwi­li nie miał­bym po­ję­cia, jak się do tego za­brać.

Dla­cze­go ewo­lu­cje na prze­strze­ni ty­się­cy lat? Po pierw­sze to miało być dwu­znacz­ne. “Ewo­lu­cje”, bo przez ty­sią­ce lat coś tam się jed­nak po­wo­li dzie­je i coś może da­ło­by się za­ob­ser­wo­wać, ale i “ewo­lu­cje”, bo pod­sko­ki, po­dry­gi, itp. No i tylko ty­sią­ce lat, bo może po tym cza­sie ktoś by go wy­ło­wił albo mor­skie prądy do­cią­gnę­ły­by go jakoś do brze­gu.

 

Bar­dzo cie­ka­wy po­mysł. Jed­nak opo­wia­da­nie czy­ta­ło mi sie cięż­ko, pełno w nim sym­bo­li­ki, nie­do­mó­wień. Wolę tro­chę lżej­sze tek­sty.

bel­haj: wbrew po­zo­rom się cie­szę, bo to zna­czy, że w ja­kimś stop­niu efekt zo­stał osią­gnię­ty. Bor­ges jest cięż­ki i na­sy­co­ny sym­bo­li­ką, od­nie­sie­nia­mi do hi­sto­rii, idei, itp.

Prze­czy­ta­łem. Ład­nie na­pi­sa­ne, na­to­miast hmm choć po­mysł może spra­wiać wra­że­nie cie­ka­we­go, to ko­lej­na od­sło­na Je­zu­sa – moim zda­niem – jest nudna przy­naj­mniej tak jak po­przed­nia. Wiem, że to nie jest esen­cją tek­stu, ale takie mam od­czu­cia. 

Naj­le­piej pi­sa­ło­by się wczo­raj, a i to tylko dla­te­go, że jutra może nie być.

@to­jest­nie­wa­zne, z ręką na sercu przy­znam, że wszyst­kie trzy punk­ty zo­sta­ły dla mnie osią­gnię­te.

 

Nie wiem czy je­steś użyt­kow­ni­kiem he­braj­skie­go, ale w za­pi­sie nie sto­su­je się zna­ków dia­kry­tycz­nych. W każ­dym razie, bar­dzo rzad­ko. Cho­ciaż sama nie sto­su­ję tego ję­zy­ka w ogóle, a tylko tro­chę arab­ski, po “wzro­ko­wej” zna­jo­mo­ści ję­zy­ków se­mic­kich zdzi­wi­łam się, że uży­łeś ni­qqud. A to juź taki ma­lut­ki de­ta­lik :)

Kwi­satz: dla­te­go to się po­ja­wia tak późno, żeby nie przy­tła­czać tego tek­stu. ten Jezus jest po­bocz­ny.

De­ir­driu: nie je­stem, go­ogle mi tak po­wie­dział. Czyli po­win­no być לא מתקלקל ?

Po lek­tu­rze mam mie­sza­ne od­czu­cia, nie­mniej opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne po­rząd­nie, więc wchło­ną­łem bez bólu. 

Sorry, taki mamy kli­mat.

@to­jest­nie­wa­zne, tak, do­kład­nie. 

De­ir­driu: ale trans­la­te mówi, że to zna­czy “nie gnije”, a mi za­le­ży, żeby zdez­o­rien­to­wa­ny czy­tel­nik mógł się do cze­goś od­wo­łać. ko­lej­ny po­ziom wie­lo­znacz­no­ści (zwłasz­cza tak ukry­tej, bo żeby w ogóle zdać sobie z niej spra­wę, trze­ba coś wie­dzieć o ce­chach he­braj­skie­go) może od­biór tek­stu do­dat­ko­wo utrud­nić.

Lubię ten typ opo­wie­ści i lubię zmia­nę per­spek­tyw w zna­nych hi­sto­riach. Na­pi­sa­ne też do­brze, więc czyta się to szyb­ko. Cho­ciaż aku­rat sam po­mysł na ko­lej­ne prze­ro­bie­nie po­sta­ci Chry­stu­sa jest takie śred­nie.

Uwiel­biam w li­te­ra­tu­rze po­szu­ki­wa­nia nowej formy prze­ka­zu – łą­cze­nia, sło­wo­twór­stwa, mie­sza­nia stylu, wy­ko­rzy­sty­wa­nia dy­wi­zów, na­wia­sów, myśl­ni­ków, przy­pi­sów, środ­ko­wa­nia tek­stu, zwie­lo­krot­nio­nych wcięć, wy­ra­zów dźwię­ko­na­śla­dow­czych i ogól­ne­go na­śla­dow­nic­twa dia­lo­gów. Trze­ba mieć nie lada wy­obraź­nię, nie lada wie­dzę i przede wszyst­kim od­wa­gę, by się w tym pró­bo­wać. Jest to rzecz nie­zwy­kle trud­na, ale za tę próbę daję Ci już ogrom­ne­go plusa.

Drugi idzie na Bor­ge­sa.

 

Po­czą­tek od razu ko­ja­rzy mi się z od­wró­co­ną koń­ców­ką du­ka­jo­wych In­nych pie­śni (po­le­cam!). Potem mamy frag­men­ta­rycz­ne wcho­dze­nie w pole świa­do­mo­ści – bar­dzo udany opis, zda­nia roz­bu­do­wa­ne prze­wle­czo­ne mię­dzy krót­ki­mi, sło­wa­mi-ha­sła­mi.

Faj­nie, że na­zy­wasz kon­kret­ne ele­men­ty mó­zgo­wia (+). Mamy wska­zów­kę, że isto­ta jest cie­li­sta, choć [spo­iler] nie­śmier­tel­na.

Po­dział na małe par­tie tek­stu jest ukło­nem w stro­nę czy­tel­ni­ka, bo to się czyta z ła­two­ścią, mimo tek­stu, który wy­ma­ga sku­pie­nia (+).

ko­szu­li wy­schnię­tej na wiór – do zmia­ny, ja wła­śnie su­chut­ką jak wiór ko­szu­lę ścią­gną­łem z su­szar­ki, a wcale nie jest znisz­czo­na (a tak wedle za­my­słu być miało) / może “kru­chej jak wiór” “roz­sy­pu­ją­cej się jak ty­siąc­let­nie ban­da­że mumii”?

naj­więk­sze­go z ryzyk – naj­więk­sze­go ry­zy­ka cał­ko­wi­cie star­czy, a brzmi le­piej

Kon­ty­nen­ty ogrom­nia­ły – prze­szar­żo­wa­łeś: kon­ty­nen­ty rosły

Wy­łą­czyć, umrzeć, za­snąć. – Szek­spir! tj. mo­no­log Ham­le­ta bodaj w tłu­ma­cze­niu Ba­rań­cza­ka, bar­dzo fajne od­wo­ła­nie (+ x2)

ja­kie­go los spła­ta mi figla – ja­kie­go figla spła­ta mi los / nie masz ta­kiej in­wer­sji w tek­ście, więc tu, taka osa­mot­nio­na, przy­ku­wa uwagę

Aka­pit z trzy­krop­kiem jest takim ku­bric­kow­skim wy­łą­cze­niem wizji. Ge­ne­ral­nie dobry za­bieg, ale nie pa­su­je do miej­sca, w któ­rym to zro­bi­łeś. Miał­by lep­szy wy­dźwięk jako pauza wiel­kiej bitwy, hu­ra­ga­no­wej akcji, wzmo­żo­ne­go na­pię­cia – tu nie­ste­ty mar­nu­je swoją moc.

 

Nie­moż­li­wym wy­bry­kiem na­tu­ry – dla mnie tu nie ma żad­nej na­tu­ry, on nie może być two­rem na­tu­ry, le­piej może: nie­moż­li­wym wy­bry­kiem, nie­ob­ję­tym wizją na­tu­ry

Tytuł “לֹא מִתְקַלקֵל” za­warł­bym w któ­rymś z aka­pi­tów, być może za­mie­nił­bym z tym trzy­krop­kiem. Za­miast niego dać wła­śnie “לֹא מִתְקַלקֵל – NIE­ZNISZ­CZAL­NY / NIE­ŚMIER­TEL­NY”

 

Dobre sci-fi. Po­waż­ne sci-fi. Za mało po­ety­ki prze­mi­ja­nia, za mało sty­li­za­cji, w którą po­sze­dłeś, ale się nie za­to­pi­łeś. Tekst ma swoje wady, ale wy­róż­nia się ogrom­nie na tle ja­kichś 45 z 50 opo­wia­dań, które prze­czy­ta­łem na tym por­ta­lu w ciągu ostat­nie­go mie­sią­ca.

Jak po­pra­wisz to, co za­su­ge­ro­wa­łem (wiem, wiem, moja me­ga­lo­ma­nia), to sądzę, że można to gdzieś wy­słać (ile to ma stron w takim Wor­dzie? mniej niż 7?). W sumie i teraz będą tacy, co kupią ten tekst.

Sirin: bar­dzo dzię­ku­ję za tak po­zy­tyw­ną i do­brze umo­ty­wo­wa­ną opi­nię oraz wszyst­kie uwagi. 

 

Los pła­ta­ją­cy figla po­pra­wi­łem od razu, bo to zwy­kła nie­zgrab­ność. Nad ko­szu­lą muszę po­my­śleć, bo ko­szu­la ma być tak sucha, że aż się sypie, a jesz­cze muszę za­dbać o rytm zda­nia. Widzę też po­ten­cjal­ną nie­lo­gicz­ność frag­men­tu o wy­bry­ku na­tu­ry. Ale też w tej chwi­li nie wiem, jak sobie z nią po­ra­dzić.

 

Ogrom­nie­ją­cych kon­ty­nen­tów chcę bro­nić – one naj­pierw może rosną, ale potem wy­peł­nia­ją całe pole wi­dze­nia, a w końcu nie da się ogar­nąć wzro­kiem wię­cej niż ma­lut­kiej czę­ści.

 

Naj­więk­sze z ryzyk brzmi go­rzej, ale pre­cy­zyj­niej od­da­je to, co chcę na­pi­sać. Bo bar­dzo kon­kret­nie cho­dzi o śmierć, która może być bez­pow­rot­nym koń­cem ist­nie­nia – to prze­cież był naj­więk­szy lęk bo­ha­te­ra, a próba do­wie­dze­nia się, jak jest na­praw­dę, jest naj­więk­szym ze wszyst­kich moż­li­wych do pod­ję­cia ryzyk. 

 

Do Szek­spi­ra na­wią­zu­ję jak naj­bar­dziej świa­do­mie. Pięk­ne jest to tłu­ma­cze­nie. Do Du­ka­ja już nie. Czy­ta­łem Inne pie­śni (też uwa­żam, że świet­ne) mniej wię­cej rok temu i wi­docz­nie coś mu­sia­ło zo­stać mi w gło­wie.

 

Aka­pit z trzy­krop­kiem miał być prze­rwą w cza­sie po pro­stu. W końcu de­cy­lion lat.

 

Nad ty­tu­łem też po­my­ślę. Może po bor­ge­sow­sku za­mie­nię go na trans­li­te­ra­cję (”lo mi­skal­kei” – nie brzmi za do­brze), ale tego też się nie da tak łatwo prze­tłu­ma­czyć go­oglem. Jed­nak nie widzę sensu w za­stę­po­wa­niu nim trzy­krop­ka. Zresz­tą tę nie­zro­zu­mia­łość chciał­bym jed­nak za­cho­wać.

W Wor­dzie to jest 5,5 stro­ny (Times New Roman, 12pt, 1,5 od­stę­pu), tro­chę ponad 5 stron znor­ma­li­zo­wa­ne­go ma­szy­no­pi­su.

Po­wtó­rzę i tro­chę roz­wi­nę opi­nię z bety:

Opo­wia­da­nie, mimo iż opar­te na zna­nym mo­ty­wie, jest bar­dzo in­te­re­su­ją­ce. Oso­bi­ście nie spo­dzie­wa­łem się, że za­war­ta w nim hi­sto­ria po­to­czy się w ten spo­sób. Na­wią­za­nie do Bor­ge­sa jak naj­bar­dziej udane. Chyba naj­cie­kaw­szym ele­men­tem tek­stu jest “syn­te­za” jaźni, stop­nio­wy po­wrót do zmy­słów. Ogól­nie bar­dzo re­flek­syj­nie i do­brze na­pi­sa­ne.

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Naj­więk­sze z ryzyk – może za­mie­nić na “naj­więk­sze z nie­bez­pie­czeństw”? A poza tym priv.

Wy­da­je mi się, że je­że­li mó­wi­my o nie­śmier­tel­nej isto­cie, to po­win­no być “אַלְמוֹתִי”. Nie­ste­ty, też wy­ko­rzy­sta­łam po­czci­we­go Go­ogle. Morał wy­cho­dzi taki, że mu­sisz ten tytuł skon­sul­to­wać z kimś, kto zna he­braj­ski. Bo w tej chwi­li tytuł może się od­no­sić do cze­goś, co fak­tycz­nie nie gnije, ale do­ty­czy każ­de­go in­ne­go ma­te­ria­łu or­ga­nicz­ne­go oprócz czło­wie­ka. W ję­zy­kach se­mic­kich takie niu­an­se mogą wy­cho­dzić. A że ni­qqud nie jest sto­so­wa­ny w życiu co­dzien­nym, tytuł może zo­stać uzna­ny za prze­kom­bi­no­wa­ny i po­cho­dzą­cy od ja­kiejś ar­cha­icz­nej formy. Oczy­wi­ście, to może być Twój ce­lo­wy za­bieg, ale w tej chwi­li tak nie wy­glą­da. 

Wi­dzisz, można mieć o wiele więk­szy za­rzut – dla­cze­go uży­łeś ty­tu­łu, któ­re­go nie ro­zu­miesz? Dla nie­któ­rych to może być wiel­ki minus, bo jak na to nie pa­trzeć, na por­ta­lu mógł być ktoś, kto zna he­braj­ski i za­rzu­cić Ci, że uży­łeś wy­ra­zu, któ­re­go nie znasz.

Nie­ste­ty, nie je­stem w sta­nie tutaj pomóc wię­cej, bo nie mam “na od razu” kon­takt z kimś, kto zna he­braj­ski. Po arab­sku, pew­nie bym Ci po­mo­gła. 

 

Tak dla cie­ka­wost­ki, prze­pu­ści­łam “nie­śmier­tel­ny” przez arab­ski, a potem na he­braj­ski – חאלד. Jesz­cze raz coś zu­peł­nie in­ne­go. Może Twój tytuł jest pra­wi­dło­wy, ale nie można mieć sto pro­cent pew­no­ści. Tylko ktoś, kto zna temat bę­dzie w sta­nie Ci pomóc, co jest za­le­ca­ne je­że­li bę­dziesz chciał roz­wi­nąć tę hi­sto­rię. 

Ależ nie, tytuł ro­zu­miem. Do­kład­ne tłu­ma­cze­nie לֹא מִתְקַלקֵל we­dług go­ogle trans­la­to­ra oraz in­nych źró­deł w sieci to im­pe­ri­sha­ble (bo te źró­dła są głów­nie an­giel­skie – pol­ski trans­la­tor tłu­ma­czy na nie­znisz­czal­ny). I o to zna­cze­nie jak naj­bar­dziej mi cho­dzi­ło. Bo samo nie­śmier­tel­ny to mało (tekst w fazie wcze­snej bety nosił wła­śnie tytuł אַלְמוֹתִי). Cho­dzi mi tylko o to, że jeśli do go­ogle trans­la­to­ra wrzu­cisz wer­sję bez “ni­ku­dów”, to do­sta­jesz inne zna­cze­nie niż przy wer­sji z nimi. W sumie mam z kim skon­sul­to­wać he­braj­ski, muszę się tym zająć.

Jest jesz­cze נצחי, czyli wiecz­ny, ale to mi chyba też nie pa­su­je.

Bie­giem kon­sul­to­wać się :) Aż sama je­stem cie­ka­wa jaka wer­sja bę­dzie naj­bar­dziej pa­so­wa­ła do Two­je­go kon­cep­tu. W ję­zy­ku pol­skim czy an­giel­skim (cho­ciaż an­giel­ski nieco bo­gat­szy o nie­któ­re wy­ra­że­nia), tłu­ma­cze­nie słów z ję­zy­ków se­mic­kich może być bar­dzo my­lą­ce, a sens słowa “za­gi­nąć” na wieki. Jedno słów­ko może mieć tak bo­ga­te zna­cze­nie, że po pol­sku trze­ba cały zdań. 

Bar­dzo mi przy­kro, ale nie po­dzie­lam en­tu­zja­zmu więk­szo­ści do­tych­czas ko­men­tu­ją­cych. Pew­nie coś mi umknę­ło, pod­czas gdy coś in­ne­go nie do­tar­ło i może dla­te­go, skoń­czyw­szy lek­tu­rę, nie do­zna­łam żad­nej ilu­mi­na­cji a tylko za­do­wo­le­nie, że opo­wia­da­nie nie było zbyt dłu­gie.  

 

Po­wo­li. Pierw­sze to… O, wię­cej…. – Wie­lo­kro­pek ma za­wsze trzy krop­ki.

 

Wię­cej, wię­cej. Czu.. Czu­cie?.Jeśli po Czu miała być krop­ka, jest o jedną krop­kę za dużo, a jeśli miał być wie­lo­kro­pek, jest o jedną krop­kę za mało. Krop­ka po py­taj­ni­ku jest zbęd­na.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

reg: dzię­ki za wy­ła­pa­nie, to nie­do­pa­trze­nia. Po­pra­wi­łem.

 

Pi­sząc, zda­wa­łem sobie spra­wę, że wielu czy­tel­ni­ków może uznać to za prze­ga­da­ne, nie­cie­ka­we, a po becie spo­dzie­wa­łem się też sprzecz­nych opi­nii. Dzię­ki za ko­men­tarz :)

Ani nie chwa­lę, ani nie kry­ty­ku­ję – la­ko­nicz­nie stwier­dzam / po­twier­dzam, że takie tek­sty leżą poza gra­ni­ca­mi moich za­in­te­re­so­wań, więc nie czuję się upo­waż­nio­nym do za­bie­ra­nia głosu.

Kufa, ze mną jest coś nie tak chyba.

Lubię, nawet bar­dzo, eks­pe­ry­men­ty, i za­bra­łem się do tek­stu ze szcze­rą ocho­tą.

A tu:

Re­star­tu­ją­ce ob­sza­ry mózgu od­po­wie­dzial­ne za dotyk, smak, węch i od­czu­wa­nie tem­pe­ra­tu­ry szyb­ko zbie­ra­ły wra­że­nia w wiąz­ki i do­star­cza­ły świa­do­mo­ści coraz mniej sfrag­men­ta­ry­zo­wa­ne bodź­ce.

Prze­pra­szam, ale ob­sza­ry mózgu nie­ste­ty nie do­star­cza­ją bodź­ców, przy­naj­mniej w sen­sie fi­zjo­lo­gicz­nym. Ob­sza­ry mogą je­dy­nie prze­ka­zy­wać pewne in­for­ma­cje dalej celem dal­sze­go bar­dziej spe­cy­ficz­ne­go prze­two­rze­nia.  

 

Edit: hmmm, prze­pra­szam, nie ma co dra­ma­ty­zo­wać, można prze­cież zmie­nić: “do­star­cza­ły” na “prze­ka­zy­wa­ły” 

Edit2: “Ośro­dek Broki po­wo­li ubie­rał te bodź­ce w słowa.” 

W związ­ku z po­wyż­szym, ubie­rał ra­czej re­ak­cję na im­pul­sy niż bodź­ce

Edit3:”jak je­sien­ne li­ście, kiedy na­stęp­ne­go lata roz­sy­pu­ją się w dło­niach.

Li­ście z ze­szłe­go roku są prze­waż­nie zgni­łe, także nie można użyć ogól­ni­ka.

Edit4:”na­uczy­łem się o niej mówić innym ję­zy­kiem. Tym, któ­rych spo­tka­łem póź­niej”. Może i lo­gicz­nie wszyst­ko się tu wszyst­ko zga­dza, ale ge­ne­ral­nie zwią­zek zda­nio­wy budzi sty­li­stycz­ny nie­po­kój. Pro­po­nu­ję po­pra­wić. 

Edit5: “mógł­bym dry­fo­wać po Atlan­ty­ku mie­sią­ca­mi, la­ta­mi nawet, jak wcze­śniej w prze­strze­ni.

Skoro tak, to nie­zro­zu­mia­łe jest bez­ład­nie spa­da­nie. (może tekst to póź­niej wy­ja­śni)

Edit6: “Mo­głem uto­nąć i spę­dzić ko­lej­ne ty­siąc­le­cia na dnie oce­anów” 

Tu bar­dzo drob­na uwaga, uto­nąć, ma dość silny zwią­zek z utra­tą życia. Nie za­szko­dzi­ła­by odro­bi­na jeśli nie wy­ja­śnie­nia, to suspensu. “Opa­dłem na dno, by spę­dzić…?”

Edit7: “Wiesz co, mały? Mam dość. W ogóle dzi­wię się, że jesz­cze nie prze­sta­li­ście ist­nieć.”

To bar­dzo dłu­gie zda­nie dla kogoś, kto opadł z sił. A jeśli to myśl to warto by ją ina­czej za­zna­czyć.

Edit8:”Zga­sły ostat­nie gwiaz­dy, a wszech­świat nie za­padł się pod wła­snym cię­ża­rem”

To wy­ma­ga­ło­by, tu się nie upie­ram, wy­ja­śnie­nia. W świe­tle obec­nej (me­dial­nej) wie­dzy, ła­twiej wszech­świa­to­wi roz­pierzch­nąć się, niż za­paść – po pro­stu bar­dziej straw­ne dla czy­tel­ni­ka. Tylko nie pisz, że chcia­łeś zbu­rzyć zmur­sza­łe, miesz­czań­skie wi­dze­nie wszech­świa­ta ;)

 

Ge­ne­ral­nie. Twój pierw­szy tekst wy­da­je mi się bar­dzo dobry. Mimo dość wy­tar­te­go me­sja­ni­zmu, jest cie­ka­wy i czyta się do końca. Gdyby nie był pierw­szy, to ocena by­ła­by znacz­nie su­row­sza.

Po­zdra­wiam i wiem, że wiele rze­czy, które na­pi­sa­łem Cię do­tknie. Cóż, taka ka­ra­te-szko­ła “Re­cen­zu­ję-nie po­le­cam” ;)

 

Nie bie­gam, bo nie lubię

Do­star­cza­ły świa­do­mo­ści. To nie wy­klu­cza prze­ka­zy­wa­nia. Mle­czarz też do­star­cza mleko, choć go nie pro­du­ku­je, a de facto tylko prze­ka­zu­je.

Wy­pa­dło w mój dyżur, więc wpi­su­ję się, że prze­czy­ta­łem (pod­czas bety) i po­do­ba­ło mi się.

Do­star­cza­ły świa­do­mo­ści. To nie wy­klu­cza prze­ka­zy­wa­nia.

Nie, nie wy­klu­cza. 

Nie bie­gam, bo nie lubię

zyg­fry­d89: bar­dzo dzię­ku­ję za punkt do bi­blio­te­ki.

 

Cor­co­ran: do­tknie? Nie ma szans. Mnie boli, jak ktoś mówi, że mam głu­pie po­my­sły, że moje za­ło­że­nia ar­ty­stycz­ne są kom­plet­nie błęd­ne, a nie jak się cze­pia szcze­gó­łów. Pi­szesz tak, jak­byś chciał albo miał na­dzie­ję, że mnie do­tknie. Dziw­ne.

Piszę od dawna (na­ście lat), ale do tej pory nikt mnie na serio nie oce­niał. Skoro wresz­cie się wy­sta­wiam na kry­ty­kę, to muszę być na nią go­to­wy. I nawet jeśli dużo się bro­nię, to ra­czej uza­sad­niam swoje roz­wią­za­nia, a uwagi bar­dzo do­ce­niam. A taki po­ziom niu­an­sów mało kto wy­ła­pie. Po­zwo­lisz, że za­pro­szę Cię do na­stęp­nej bety?

 

Ad. Edit: ok, prze­ka­zy­wa­ły może nawet bar­dziej pa­su­je, a ryt­micz­nie nie robi róż­ni­cy.

Bodź­ce – bez tych skró­tów my­ślo­wych miał­bym zda­nia-po­twor­ki, ale może w ja­kiejś na­stęp­nej wer­sji tek­stu po­my­ślę, jak być bar­dziej na­uko­wo do­kład­nym. W sumie sam je­stem pe­dan­tem, sta­ram się le­czyć.

Ad. Edit3: Wy­obra­ża­łem sobie takie li­ście, które nad­gni­ły a potem wy­schły w czerw­co­wym żarze i na­praw­dę się sypią. Pół życia miesz­ka­łem w lesie i co roku było to samo. Ale to ar­gu­ment z “co Ty tam wiesz”, więc “wha­te­ver”.

Ad. Edit4: My­śla­łem, że aka­pit, który jest po dro­dze, tro­chę roz­ry­wa cią­głość. Ale jak się wczy­tu­ję, to ro­zu­miem, o co Ci cho­dzi.

Ad. Edit5: Może za mało wy­ja­śniam pod­staw fi­zy­ki, ale ge­ne­ral­nie ni­skie or­bi­ty oko­ło­ziem­skie mają skłon­ność do de­gra­da­cji, więc można krą­żyć setki lat, a potem za­cząć ostro ha­mo­wać w at­mos­fe­rze, “zde­or­bi­to­wać” i wy­tra­cić pręd­kość (wy­dzie­la­jąc mnó­stwo cie­pła na styku z at­mos­fe­rą) na tyle, żeby w pew­nym mo­men­cie za­cząć swo­bod­nie spa­dać. Patrz kap­su­ły Apol­lo. Czyli po­wi­nie­nem gdzieś o tym na­pi­sać? Nie chcę się tam roz­pły­nąć w takim “wy­ja­śniac­twie”, to mnie za­wsze wku­rza strasz­nie w SF.

Ad. Edit6: a “za­to­nąć” albo “pójść na dno”? To już nie ma ko­no­ta­cji ze śmier­cią. Choć “za­to­nąć” nie pa­su­je do czło­wie­ka.

Ad. Edit7: Nie po­my­śla­łem, ale może on tam już sie­dział tro­chę na tej plaży, zanim ktoś do niego pod­szedł. Do za­zna­cze­nia w tek­ście.

Ad. Edit8: Ni­cze­go nie chcia­łem zbu­rzyć. To jest ra­czej za­zna­cze­nie, że losy wszech­świa­ta po­to­czy­ły się mniej wię­cej tak, jak obec­nie uzna­je się za naj­bar­dziej praw­do­po­dob­ne. Że nie do­szło do Wiel­kie­go Ko­lap­su, ale wła­śnie do śmier­ci ciepl­nej wszech­świa­ta.

 

I po­wiedz mi jesz­cze, w jakim sen­sie ten me­sja­nizm jest wy­tar­ty? Może Jezus jest wy­tar­ty, ale me­sja­nizm? Czy tu jest jakiś me­sja­nizm? Me­sja­nizm to jest jakaś po­sta­wa, a on sobie co naj­wy­żej wy­cie­ra nim gębę, uspra­wie­dli­wia się, że chciał do­brze, a wy­szło wiel­kie oszu­stwo.

I jak “bar­dzo dobry”, to może klik­nij ocenę czy coś? Wie­rzę w czę­ścio­wą za­sad­ność kwan­ty­fi­ka­cji opi­nii.

Czy tu jest jakiś me­sja­nizm?

 

Jeśli cho­dzi o «po­gląd re­li­gij­no-spo­łecz­ny, gło­szą­cy wiarę w na­dej­ście Me­sja­sza, który przy­wró­ci na­ro­dom wol­ność i zbawi ludz­kość»  to choć krzty­nę, może błęd­nie, wy­czu­wam ;)

Ge­ne­ral­nie, poza nie­licz­ny­mi i oso­bi­sty­mi “psi­pa­decz­ka­mi”, uwa­żam, że be­to­wa­niu i za­pro­szo­nym po­praw­kom nie do pary z kli­ka­niem na bi­blio. Je­stem w tym te­ma­cie od­osob­nio­ny, więc oczy­wi­ście naj­le­piej bę­dzie jeśli we­żmiesz to za za­wiść lub zło­śli­wość ;).

Nie bie­gam, bo nie lubię

Och, sejm ol story, czyli ciem­ni­cza kur­ty­na z Wiej­skiej znów kor­ku­je… Au­to­rze, jeśli Cor­co­ran ma wąt­pli­wo­ści co do mojej oceny z bety, nie mam nic prze­ciw­ko,byś prze­słał mu mój ko­men­tarz. Po­fiu­kaj ja­kimś per­fu­mem, żeby było miło. :-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Ani przez mo­ment nie wąt­pi­łem w war­to­ścio­wość Two­je­go, Fiszu, ko­men­ta­rza, po pro­stu wy­ja­śni­łem co nie co, i to za­py­ta­ny :) 

Sejm ol story

Nie bie­gam, bo nie lubię

Prze­pra­szam Cię naj­ser­decz­niej. Ale ob­sza­ry mózgu nie­ste­ty nie do­star­cza­ją bodź­ców, przy­naj­mniej w sen­sie fi­zjo­lo­gicz­nym.

 

Cor­co­ran – Nie zgo­dzi­ła­bym się z tym stwier­dze­niem. Wpraw­dzie w ogól­nym ro­zu­mie­niu ob­sza­ry mózgu prze­twa­rza­ją in­for­ma­cje ale, nie za­po­mi­naj jak te in­for­ma­cje są prze­twa­rza­ne. Nie wgłę­bia­jąc się w fi­zjo­lo­gię czy bio­che­mię: po­le­ga to na do­star­cza­niu po­bu­dzeń z jed­ne­go ośrod­ka do dru­gie­go. Kon­takt po­mię­dzy ko­mór­ka­mi okła­du ner­wo­we­go od­by­wa się za po­mo­cą re­cep­to­rów, do któ­rych do­star­cza­ne są im­pul­sy ner­wo­we czyli bodź­ce.

 

uto­nąć, ma dość silny zwią­zek z utra­tą życia.

 

To dla­cze­go w takim razie mówi się, że stat­ki toną?

Hmm... Dla­cze­go?

Dre­wian: stat­ki toną. Ale o stat­ku ra­czej po­wie­my, że za­to­nął, o czło­wie­ku, że uto­nął.

To­jest­nie­waż­ne: a wiesz, jak się nad tym za­sta­no­wić… Może i masz rację…

(kurde, będę teraz cho­dzić cały dzień ma­ro­cząc: “uto­nął? za­to­nął?”)

 

Ale, patrz co wła­śnie zna­la­złam:

 

http://wyborcza.pl/1,75248,18034314,Sta­tek_Zja­wa­_IV_nie­mal_u­to­nal_na­_srod­ku­_Bal­ty­ku.html

Hmm... Dla­cze­go?

Je­stem w tym te­ma­cie od­osob­nio­ny, więc oczy­wi­ście naj­le­piej bę­dzie jeśli we­żmiesz to za za­wiść lub zło­śli­wość ;)

Nie je­steś od­osob­nio­ny, uwa­żam po­dob­nie. Uwa­żam też – o ile przy spra­wie z Ro­ge­rem mia­łem wąt­pli­wo­ści – że Twoje po­czu­cie hu­mo­ru czy co to tam jest, jest sta­now­czo nie na miej­scu. Naj­pierw za­sy­pu­jesz au­to­ra ko­men­ta­rzem, który moim zda­niem, jest mega cze­pial­stwem – bo o ile te ob­sza­ry w mózgu by prze­szły, to już:

To bar­dzo dłu­gie zda­nie dla kogoś, kto opadł z sił.

… brzmi jak żart. A póź­niej­szy ko­men­tarz:

Po­zdra­wiam i wiem, że wiele rze­czy, które na­pi­sa­łem Cię do­tknie.

moim zda­niem uległ wła­ści­wiej in­ter­pre­ta­cji to­jest­nie­wa­zne. Nie mó­wiąc już o pierw­szym cy­ta­cie, który jest po pro­stu agre­syw­ny.

Naj­le­piej pi­sa­ło­by się wczo­raj, a i to tylko dla­te­go, że jutra może nie być.

Pew­nie masz rację  Kwi­satz ;) Mam zdaje się pro­blem z prze­ka­zy­wa­niem nie ne­ga­tyw­nych uczuć. 

Co do cze­pial­stwa tez masz rację. No ale tak aku­rat widzę ko­men­to­wa­nie (no może poza tą agre­sją – bo to spra­wia, że staje się po­dob­ny do sam-wiesz – kogo ;) 

Piszę wiec co mi nie do końca spa­so­wa­ło, tylko i wy­łącz­nie jak su­ge­stię. I to na proś­bę au­to­ra. Pod­su­mo­wu­je tez, ze Tekst Jest Bar­dzo Dobry ;) 

Widać jed­nak, że od­po­czy­nek od ko­men­to­wa­nia był do­brym po­my­słem… Mniej­sza o to. 

 

Jeśli po­wie­my, że ktoś uto­nął, jest to row­no­znacz­ne, że utra­cił życie. Tak mi się zdaje. 

Co do fi­zjo­lo­gii, to chyba wkra­cza­my w so­fi­sty­kę. W kla­sycz­nym uję­ciu, naj­bar­dziej oczy­wi­stym mamy bodź­ce, które dzia­ła­ją na re­cep­to­ry i wy­wo­łu­ją po in­ter­pre­ta­cji okre­ślo­ne re­ak­cje. A że prze­ka­za­nie do  ukła­du wiąże się z mi­kro­bodź­ca­mi cóż ;) Cho­dzi­ło mi o pre­cy­zję ję­zy­ko­wą. Autor może to brać pod uwagę lub  nie. Po­zdra­wiam. 

Nie bie­gam, bo nie lubię

Jeśli po­wie­my, że ktoś uto­nął, jest to row­no­znacz­ne, że utra­cił życie.

A Fjol­ls­finn? :)

Naj­le­piej pi­sa­ło­by się wczo­raj, a i to tylko dla­te­go, że jutra może nie być.

Czy mam iść po pop corn?

 

Dre­wian: chyba nie ma for­mal­ne­go pro­ble­mu z uży­wa­niem tych słów za­mien­nie, ale stat­kom jed­nak czę­ściej zda­rza się za­to­nąć, a lu­dziom uto­nąć – na szyb­ko sobie spraw­dzi­łem licz­bę wy­ni­ków w go­ogle dla fraz “sta­tek za­to­nął” (10 800), “sta­tek uto­nął” (1 230), “męż­czy­zna za­to­nął” (259) i “męż­czy­zna uto­nął” (32 800). Żeby uprze­dzić oskar­że­nia o sek­sizm, ko­bie­ty też spraw­dzi­łem: za­to­nę­ły 72 ko­bie­ty, uto­nę­ło 5 860.

Jaki z tego wnio­sek? Męż­czyź­ni czę­ściej toną.

Naj­le­piej pi­sa­ło­by się wczo­raj, a i to tylko dla­te­go, że jutra może nie być.

http://sjp.pwn.pl/sjp/uton%C4%85%C4%87;2533811

 

Uto­nię­cie nie musi ozna­czać utra­ty życia, ale zga­dzam się, że mocno to su­ge­ru­je, więc przy­chy­lam się do po­my­słu zmia­ny. 

 

Uwagi są jak naj­bar­dziej cenne, nie­któ­re może fak­tycz­nie tro­chę upier­dli­we, ale prze­cież mogę uwzględ­nić te, na które mam ocho­tę i z któ­ry­mi się zga­dzam. Pod­da­wa­nie się kry­ty­ce ma tę war­tość, że po­zwa­la za­uwa­żyć wady tek­stu, które sa­me­mu trud­no do­strzec. Potem można już sobie po­le­mi­zo­wać.

Teraz to ja się czuję nie­zro­zu­mia­ny :/

Naj­le­piej pi­sa­ło­by się wczo­raj, a i to tylko dla­te­go, że jutra może nie być.

Kwi­satz: za­czą­łem pisać swój ko­men­tarz, zanim do­da­łeś. Żart od­no­to­wa­ny (to miał być żart, nie?), ale tro­chę trud­no par­sk­nąć śmie­chem w ko­men­ta­rzu.

Męż­czyź­ni czę­ściej się po­pi­su­ją po pi­ja­ku.

Teraz to już po­dwój­nie, bo cho­dzi­ło mi o

Uwagi są jak naj­bar­dziej cenne,

:)

Naj­le­piej pi­sa­ło­by się wczo­raj, a i to tylko dla­te­go, że jutra może nie być.

A tutaj. To było chyba bar­dziej do Cor­co­ra­na albo bar­dzo w kon­kret­nym kon­tek­ście uwag Cor­co­ra­na. Bo że uwagi w ogóle są cenne, to banał. Cho­dzi­ło mi o to, że chęt­nie znio­sę tro­chę pomyj, jeśli mogę się spo­dzie­wać, że w wia­drze bę­dzie kilka ka­wał­ków tre­ści­we­go mięsa.

Go­rzej jak po­my­je Cię gryzą. Ale nie­waż­ne. Tekst jest dobry. Fa­ce­ci toną. Na tym skończ­my.

Naj­le­piej pi­sa­ło­by się wczo­raj, a i to tylko dla­te­go, że jutra może nie być.

Klik­ną­łem bi­blio­te­kę, bo w sumie czemu nie? Za­słu­ży­łeś.

Pre­zen­tu­jesz cie­ka­we po­dej­ście do te­ma­tu i – co chyba naj­waż­niej­sze – nie wpa­dasz w spi­ra­lę eg­zy­sten­cjal­ne­go beł­ko­tu i nad­mier­nej ma­ta­fo­ry­za­cji. Taka te­ma­ty­ka w krót­kich for­mach przed­sta­wia­na jest naj­czę­ściej jako prze­in­te­lek­tu­ali­zo­wa­ny, nie­czy­tli­wy stru­mień świa­do­mo­ści – tobie udaje się tego unik­nąć. Przed­sta­wiasz roz­wa­ża­nia i re­flek­sje, ale poza tym opo­wia­dasz hi­sto­rię. To bar­dzo miło z two­jej stro­ny. 

Przy­pusz­czam, że spo­sób pro­wa­dze­nia tej opo­wie­ści nie spraw­dził­by się w dłuż­szej for­mie, pew­nie wy­mę­czył­by czy­tel­ni­ka. W krót­kiej na­to­miast spraw­dza się zna­ko­mi­cie. Cóż mogę rzec, ge­ne­ral­nie je­stem pod dość za­sad­ni­czym wra­że­niem.

vy­zart: dzię­ki wiel­kie. Mam aler­gię na beł­kot. W dłuż­szych for­mach fak­tycz­nie jest cięż­ko, dla­te­go opo­wia­da­nia Bor­ge­sa, na któ­rych się tutaj wzo­ro­wa­łem, są zwy­kle krót­kie, a i tak dość cięż­kie.

Ale ze od­ra­zu pomyj, może nie­smacz­ne to to, ale tre­ści­we, i mąki do­da­łem ;) Co do dłuż­szej formy, chyba  Vy­zart ma rację. 

Nie bie­gam, bo nie lubię

Na­stęp­nym razem muszę mię­dzy we­wnętrz­ne mo­no­lo­gii wpleść wię­cej akcji, to się bę­dzie dało czy­tać i dłuż­szą formę.

Ok, prze­my­śla­łam, prze­czy­ta­łam jesz­cze raz i po­now­nie prze­my­śla­łam. 

Na­pi­sa­ne spraw­nie, widać, że ca­łość od a do zet, w tym dłu­gość opo­wia­da­nia,  prze­my­śla­na. Tekst prze­są­czo­ny sym­bo­li­ką, pod pew­ny­mi wzglę­da­mi taki jakiś ete­rycz­ny, cho­ciaż z dru­giej stro­ny nie ma też nie­straw­ne­go i nie­zro­zu­mia­łe­go sło­wo­to­ku. Jed­nym sło­wem – do­ce­niam warsz­tat.

Co do resz­ty (zna­czy tre­ści) – tekst jed­nak nie wzbu­dził we mnie żad­nych od­czuć. Ani mi się spodo­bał, ani nie spodo­bał. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Moje zda­nie, sza­now­ny Au­to­rze, zna­cie, więc nie będę się po­wta­rzał. Na po­trze­by szer­sze­go grona od­bior­ców nad­mie­nię tylko, że – choć pali widok tych czte­rech punk­tów bi­blio­tecz­nych jak he­mo­ro­id – to jed­nak nie klik­nę jako piąty.

Mimo to mam szcze­rą na­dzie­ję – i je­stem w sumie prze­ko­na­ny, że do tego doj­dzie – iż nawet bez mojej po­mo­cy tra­fisz na pie­de­stał. Bo choć treść opo­wia­da­nia mnie bar­dziej niż nie prze­ko­nu­je, to jed­nak wy­ko­na­nie za­słu­gu­je na brawa. Choć­by skrom­ne.

 

Peace!

 

P.S.

Kiedy – je­że­li – obej­rzysz “Czło­wie­ka z Ziemi”, nie za­po­mnij po­dzie­lić się wra­że­nia­mi.

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Cie­niu, śnią­ca: dzię­ku­ję za opi­nie :)

 

Czło­wiek z Ziemi już leży na dysku i czeka na bez­sen­ną noc. Nie za­po­mnę.

Fiu, fiu. to­niest­nie­kiep­skie

"Przy­cho­dzę tu od lat, ob­ser­wo­wać cud gwiazd­ki nad ko­lej­nym opo­wia­da­niem. W tym roku przy­pro­wa­dzi­łam dzie­ci.” – Gość Po­nie­dział­ków, 07.10.2066

Dj ap­pro­ved.

Naj­le­piej pi­sa­ło­by się wczo­raj, a i to tylko dla­te­go, że jutra może nie być.

Sza­le­nie za­in­try­go­wał mnie po­czą­tek. No, może nie tyle beł­ko­tli­we skła­da­nie słów (choć to też), co wrzu­ce­nie czy­tel­ni­ka pro­sto w tę bu­dzą­cą się świa­do­mość. To, jak skon­cen­tro­wa­łeś się na zmy­słach, frag­men­ta­rycz­ność opisu skła­da­ją­ce­go się jak puz­zle, bar­dzo mnie to za­an­ga­żo­wa­ło.

Póź­niej gu­bi­łam się tro­chę, nie wiem, czy wszyst­ko do­brze zin­ter­pre­to­wa­łam. Jed­nak czy­ta­łam z dużą przy­jem­no­ścią bo tekst po­zo­sta­wał in­try­gu­ją­cy i bar­dzo do­brze na­pi­sa­ny. We­dług mnie kon­cept jak naj­bar­dziej do roz­wi­nię­cia.

Nie je­stem prze­ko­na­ny, czy w tek­ście, który zo­stał na­pi­sa­ny tak, żeby nie zdra­dzać za szyb­ko toż­sa­mo­ści isto­ty, do­brym po­my­słem było umiesz­cze­nie spo­ile­ra w ty­tu­le. Dzi­siaj robi się „ko­piuj – wklej”, wrzu­ca do trans­la­to­ra i po za­ba­wie. Wi­dzisz język ory­gi­na­łu i roz­szy­fro­wa­ne słowo, które wska­zu­je nie­mal na finał, szko­da. Ow­szem tytuł się wy­róż­niał na li­ście opo­wia­dań, ale moim zda­niem nie było warto spo­ile­ro­wać. Gdyby nie to, spo­sób nar­ra­cji uznał­bym za wcią­ga­ją­cy. Mając jed­nak prze­czu­cie „kto” i „jak długo”, za­miast mieć fraj­dę w zbie­ra­nie cen­nych in­for­ma­cji z tek­stu i roz­gry­za­nie wszyst­kie­go sa­me­mu, za­czą­łem się do­szu­ki­wać man­ka­men­tów.

Po­mysł cie­ka­wy, nie za­prze­czę, bo sam mam w gło­wie kon­cep­cję hi­sto­rii o na­ro­dzi­nach re­li­gii z tam­te­go re­jo­nu. Jed­nak uwa­żam, że po­win­na ona być przed­sta­wio­na w for­mie roz­bu­do­wa­nej i nieco bar­dziej kla­row­nej. Dla­te­go uwa­żam Twój eks­pe­ry­ment za cie­ka­wy, z po­ten­cja­łem, ale nie­wy­ko­rzy­sta­nym w pełni. Szu­ka­nie smacz­ków jest przy­jem­niej­sze, jak treść jest bar­dziej upo­rząd­ko­wa­na, a forma bar­dziej przy­stęp­na. Tu masz fajny przy­kład z NF: Ale­xFa­gus i jej Ne­bu­la (rany niech ktoś z upraw­nie­nia­mi klik­nie na bi­blio­te­kę!)

Nie twier­dzę, że Twój tekst jest zły. Opis po­wro­tu do świa­do­mo­ści – cał­kiem cie­ka­wy, po­czą­tek in­try­gu­ją­cy, ale im dalej w las tym byłem bar­dziej roz­cza­ro­wa­ny. Uprosz­cze­nie w stylu:

Same kłam­stwa i bred­nie. Naj­wy­raź­niej tego wy­ma­ga­ła re­to­ry­ka ewan­ge­li­za­cji.

uwa­żam za zbyt­nie uprosz­cze­nie i nie­po­trzeb­ną to­tal­ną de­pre­cja­cję idei ka­to­li­cy­zmu. Oso­bi­ście bar­dziej do­ce­niam po­gry­za­nie i uszczy­pli­wo­ści, su­ge­stię, że Ko­ściół na­gi­nał i na­gi­na za­sa­dy wiary, jak mu jest wy­god­nie, niż stwier­dze­nie, że wszyst­ko to ba­nia­lu­ki.

Coś mi też za­zgrzy­ta­ło z wy­li­czan­ką do­ty­czą­cą czasu. Może to kwe­stia prze­ska­ki­wa­nia myśli nar­ra­to­ra, ale mia­łem wra­że­nie, że do pew­ne­go me­men­tu opis wska­zy­wał na skra­ca­nie się czasu w jakim pro­ta­go­ni­sta jest „za­hi­ber­no­wa­ny”, a potem nagle po­ja­wia­ją się duże jed­nost­ki cza­so­we i tro­chę się po­gu­bi­łem.

I jesz­cze ge­ne­ral­na re­flek­sja. Jak na tak krót­ki tekst, wrzu­co­nych jest bar­dzo wiele wąt­ków i zda­rzeń z cza­so­prze­strze­ni. Mamy też „prze­bu­dze­nie”  w cza­sach przy­szłych, które mo­gły­by być cie­ka­wym za­bie­giem, gdyby je tro­chę bar­dziej roz­bu­do­wać i wy­ja­śnić. A tak mamy wiele skład­ni­ków w jed­nym garn­ku i zupa mimo, że sy­cą­ca, nie jest sym­fo­nią do­znań.

Finał, jak już nad­mie­ni­łem we wstę­pie, spa­lo­ny przez tytuł, a mógł być fajną re­flek­sją o nie­śmier­tel­no­ści.

em­pa­tia

dj Jajko, We­rwe­na: dzię­ki :)

 

em­pa­tia: ależ ja tam zdra­dzam nie­śmier­tel­ność znacz­nie szyb­ciej (w oko­li­cach Kiedy nie na­de­szła, na­uczy­łem się o niej mówić innym ję­zy­kiem.). I ona nie ma być jakoś szcze­gól­nie za­ska­ku­ją­ca. Naj­bar­dziej za­le­ża­ło mi na po­ka­za­niu kon­se­kwen­cji tej wer­sji nie­śmier­tel­no­ści (ostat­ni “pod­roz­dział”), w dru­giej ko­lej­no­ści na ćwi­cze­niu z re­star­tu świa­do­mo­ści.

Po na­my­śle wiem, że Jezus jest naj­głup­szym po­my­słem, na jaki wpa­dłem po dro­dze. Szu­ka­łem ja­kie­goś wy­ja­śnie­nia stanu głów­ne­go bo­ha­te­ra i za­miast wi­kłać się w ka­ba­łę, ry­tu­ały, czy inne ma­gicz­ne uza­sad­nie­nia, wrzu­ci­łem Je­zu­sa.

Swoją drogą nie spo­dzie­wa­łem się, że taka spe­ku­la­cja zagra tutaj w re­je­strach obu­rze­nia, prze­cież fan­ta­sy ogry­wa różne te­ma­ty na mi­lio­ny spo­so­bów. Zresz­tą nie uwa­żam, że de­pre­cjo­nu­ję ideę ka­to­li­cy­zmu (gwoli ści­sło­ści, ra­czej chrze­ści­jań­stwa). Wska­zu­ję na dobre in­ten­cje i w ogóle nie rosz­czę sobie prawa do oceny. Pró­bu­ję po pro­stu wejść w głowę tego czło­wie­ka.

Oczy­wi­ście zdaję sobie spra­wę, że tekst jest da­le­ki od do­sko­na­ło­ści i bar­dzo dzię­ku­ję za opi­nie, które zwra­ca­ją uwagę na jego braki.

Żyd Wiecz­ny Tu­łacz.

Świę­ty Mi­ko­łaj.

 

Takie luźne po­my­sły na inne po­sta­ci nie­śmier­tel­ne.

 

Lobo po­czy­taj ;-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Chyba muszę wy­my­ślić jakąś swoją. 

 

Lobo ko­ja­rzę. Czy­ta­łem co praw­da tylko jeden ze­szyt dawno temu, ale jak ktoś mi o nim przy­po­mi­na, za­wsze sobie mówię, że na pewno po­czy­tam wię­cej.

Żeby nie było, że upra­wiam jakiś mo­he­ra­nizm;) Prze­ciw­nie, bar­dzo kry­tycz­nie pod­cho­dzę do wiary po­wszech­nie obo­wią­zu­ją­cej w na­szym kraju. Ale to co na­pi­sa­łem pod­trzy­mał­bym, gdy­byś w taki spo­sób pod­szedł do is­la­mu, ju­da­izmu czy bud­dy­zmu. Cho­dzi­ło mi tylko o to, że le­piej by było dla opo­wia­da­nia, gdyby alu­zje były sub­tel­niej­sze. Zwłasz­cza, że jak od­pi­sa­łeś, cho­dzi­ło bar­dziej o pro­blem nie­śmier­tel­no­ści. Jaki więc cel miało po­je­cha­nie stwier­dze­niem to­tal­nym po chrze­ści­jań­stwie? Jak dla mnie była to nie­po­trzeb­na kon­tro­wer­sja. Czy motyw Je­zu­sa był tak nie­tra­fio­nym po­my­słem? Tego nie po­wie­dzia­łem. Uwa­żam wręcz, że można było  zro­bić z tym coś wię­cej, tylko w inny spo­sób.

Po Two­jej re­ak­cji na moje uwagi do­po­wiem coś jesz­cze. Nie od­bie­raj ich pro­szę jako cał­ko­wi­tej kry­ty­ki. Bo to błęd­na kon­klu­zja. Nie uwa­żam, że opko jest jakoś tra­gicz­nie nie­do­pra­co­wa­ne. Mia­łeś po­mysł na nie­kon­wen­cjo­nal­ną nar­ra­cję, a warsz­ta­to­wo jest wszyst­ko w po­rząd­ku. Uwa­ża­łem tylko, że można było wy­krze­sać z po­my­słu wię­cej i unik­nąć kilku raf. Ale co głowa to inne po­my­sły i inne po­strze­ga­nie spraw. Dzie­li­łem się tylko spo­strze­że­nia­mi.

W sumie to nie mie­li­śmy jesz­cze oka­zji dys­ku­to­wać, więc od razu po­wiem, że nie mam w zwy­cza­ju cze­piać się dla za­sa­dy. Opo­wia­dań, które mnie nie prze­ko­nu­ją lub są na­praw­dę do kitu po pro­stu nie ko­men­tu­ję. Po co lu­dziom robić przy­krość. Ale jak jest po­ten­cjał to nie boje się po­wie­dzieć, że pewne ele­men­ty wi­dział­bym ina­czej lub gdzieś mam wąt­pli­wo­ści.

Do na­stęp­ne­go razu. Z cie­ka­wo­ścią zaj­rzę to ko­lej­ne­go Two­je­go tek­stu:)

em­pa­tia

em­pa­tia: stwier­dze­niem to­tal­nym? pi­sząc, mia­łem po­czu­cie, że nie od­no­szę się do chrze­ści­jań­stwa jako do wiel­kiej re­li­gii, ale ra­czej jako do pro­jek­tu, który gdzieś tam się do­pie­ro ro­dził w pierw­szym wieku na­szej ery. bo nar­ra­tor mówi o bie­żą­cych wy­da­rze­niach, a nie o tym, co na nich wy­ro­sło. piszę, ze motyw Je­zu­sa osta­tecz­nie nie wy­da­je mi się do­brym po­my­słem, bo był jed­nak pew­nym pój­ściem na ła­twi­znę. ale za­sta­no­wię się, w jaki spo­sób to kon­ty­nu­ować. bo chciał­bym tekst roz­sze­rzyć i być może głę­biej ukryć wszyst­kie oczy­wi­sto­ści.

od­po­wia­dam aka­pi­tem na aka­pit, więc teraz o kry­ty­ce. nie­ste­ty zdaję sobie spra­wę, że moje re­ak­cje na kry­ty­kę są cza­sem za ostre, przy­naj­mniej w tonie. in­stykt te­ry­to­rial­ny, a potem od­ruch bez­wa­run­ko­wy. dla­te­go wciąż za­pew­niam, że kry­ty­kę bar­dzo cenię. zresz­tą nie uży­wam teraz słowa kry­ty­ka w tym sen­sie, które nie­sie ne­ga­tyw­ne ko­no­ta­cje. już pi­sa­łem Cor­co­ra­no­wi: nawet z cze­pial­stwa można wy­do­być war­to­ścio­we uwagi.

to też do­sko­na­le ro­zu­miem, bo mi rów­nież szko­da czasu na za­wra­ca­nie kijem Wisły. i cie­szę się, że tekst za­słu­żył na Twoją uwagę. 

z cie­ka­wo­ścią prze­czy­tam ko­lej­ne opi­nie :)

Prze­czy­ta­łam i już po kilku aka­pi­tach zo­rien­to­wa­łam się do czego tekst dąży. Za­koń­cze­nie otwar­te daje moż­li­wość otwar­tej in­ter­pre­ta­cji, ale mam wra­że­nie, że jest tak jed­no­znacz­nie na­pi­sa­ne, że z au­to­ma­tu na­su­wa się to jedno kon­kret­ne. Szort cał­kiem przy­jem­ny, bo przy­zwo­icie na­pi­sa­ny, ale jakoś szcze­gól­nie mnie nie po­rwał. Chyba głów­nie ze wzglę­du na to, że nic no­we­go nie wniósł. Głów­nym atu­tem jest język i nar­ra­cja, ale gdyby forma była dłuż­sza mo­gła­by się oka­zać mę­czą­ca dla czy­tel­ni­ka.

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Za­koń­cze­nie otwar­te?

Po­wsta­nie no­we­go świa­ta? No cóż widać, że nad­in­ter­pre­tu­ję.;)

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Nie no, mi tam cho­dzi­ło o to, że wszech­świat się skoń­czył śmier­cią ciepl­ną, a on zo­stał sam, bo nie może umrzeć. My­śla­łem, że aku­rat to jest oczy­wi­ste.

Ostat­niej zimy prze­czy­ta­łem tro­chę tek­stów Bor­ge­sa. Nad więk­szo­ścią z nich trze­ba się nieco sku­pić, aku­rat “el In­mor­tal” nie za­padł mi szcze­gól­nie w pa­mięć, choć po “prze­kart­ko­wa­niu” opo­wia­da­nia w In­ter­ne­cie coś mi się jed­nak ko­ja­rzy. Są inne opka ar­gen­tyń­skie­go mi­strza, które oce­niam wyżej.

Na­wią­za­nie do te­ma­tu tek­stu Bor­ge­sa jest bar­dzo wy­raź­ne – bo jeśli do­brze zro­zu­mia­łem – i u niego i u Cie­bie cho­dzi o to, jak to jest być nie­śmier­tel­nym : >.

Temat dość am­bit­ny. 

Trud­no mi po­wie­dzieć, że twoje dzie­ło mnie olśni­ło. Kogo wy­bra­łeś sobie na pro­ta­go­ni­stę do­my­śli­łem się bar­dzo szyb­ko, po “30 la­tach”. Wy­da­je mi się, że Dre­wian w swoim pierw­szym ko­men­ta­rzu miała sporo racji – tro­chę za­bra­kło mi tu głęb­szych prze­my­śleń, jak na nie­śmier­tel­ne­go, zwłasz­cza jeśli uczy­ni­łeś nim Chry­stu­sa (i nie prze­ko­nu­je mnie Chry­stus, który tak mało przej­mu­je się in­ny­mi ludź­mi). Myślę, że chcia­łeś na­pi­sać mądry, skła­nia­ją­cy do re­flek­sji tekst i na taki się za­po­wia­dał – po­ru­szy­łeś sporo aspek­tów, choć nie je­stem prze­ko­na­ny, że wła­ści­wie roz­ło­ży­łeś ak­cen­ty.

Chciał­bym Cię na­to­miast po­chwa­lić za kilka pierw­szych aka­pi­tów, bo roz­krę­ca­ło się cał­kiem nie­źle.

 

Od sie­bie po­le­cam jesz­cze jeden z ko­mik­sów N. Ga­ima­na o Sand­ma­nie pod ty­tu­łem “Man of Good For­tu­ne”. Może nie zwa­lał z nóg re­wo­lu­cyj­ną ory­gi­nal­no­ścią, ale opo­wia­da tę samą hi­sto­rię w cał­kiem cie­ka­wy spo­sób. No i oczy­wi­ście o niebo przy­stęp­niej, niż Ty i Bor­ges.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Nevaz: nie wy­bra­łem go, bo to naj­lep­sze z jego opo­wia­dań. W sumie jest całe mnó­stwo lep­szych. Spodo­bał mi się motyw, chcia­łem go roz­wi­nąć. To nie jest na pewno osta­tecz­na wer­sja, ale ze wzglę­du na moje po­my­sły na roz­wi­nię­cie te­ma­tu, ra­czej nie trafi tutaj, bo mało komu bę­dzie się chcia­ło czy­tać.

Po­do­bał mi się po­mysł i zwię­złość. Nie wcho­dzisz ani zbyt głę­bo­ko w psy­cho­lo­gię, ani w teo­lo­gię i hi­sto­rię re­li­gii (co przy dużej wie­dzy mo­gło­by być bar­dzo in­te­re­su­ją­ce, ale pew­nie wy­wo­ła­ło­by deszcz pro­te­stów). Roz­wa­ża­nia o nie­śmier­tel­no­ści nie­bez­piecz­nie ocie­ra­ją się o banał, ale ca­łość jest bar­dzo, bar­dzo zgrab­na. Warta no­mi­na­cji moim zda­niem.

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Mi­ra­bell: bar­dzo dzię­ku­ję :) Zwłasz­cza że, z tego co ro­zu­miem z me­cha­ni­zmów piór­ko­wych, dzię­ki Two­je­mu gło­so­wi tekst no­mi­na­cję zdo­bę­dzie.

Mniej przy­stęp­na wer­sja tego tek­stu – dłuż­sza, sub­tel­niej­sza i bar­dziej psy­cho­lo­gicz­no-fi­lo­zo­ficz­na – jest w pla­nach.

Kiedy Dukaj spo­ty­ka Hux­leya na po­dwór­ku Bor­ge­sa, któ­re­go jed­na­ko­woż nie czy­ta­łem. Aż chyba prze­czy­tam. Poza tym co mogę dodać: pró­buj dalej, zwięk­szaj ob­ję­tość i szu­kaj wy­daw­cy.

Bor­ge­sa bar­dzo po­le­cam. Na po­czą­tek zbio­ry opo­wia­dań “Fik­cje” i “Alef”.

Tekst nie­spe­cjal­nie mnie wzru­szył, tzn. po­zo­sta­wił zu­peł­nie obo­jęt­ną. Po­czą­tek w miarę (mia­łam szcze­rą na­dzie­ję, że pój­dziesz w stro­nę ży­dow­skie­go go­le­ma), potem już go­rzej – za­gryw­ki do prze­wi­dze­nia (ten Jezus), choć od­wró­co­na per­spek­ty­wa cie­szy. Do­ce­niam warsz­tat, nie do­łą­czę do za­chwy­tów.

Nie­złe!

 

Cie­ka­we spoj­rze­nie, na­pi­sa­ne bar­dzo do­brze. Przy­jem­na lek­tu­ra.

 

Po­zdra­wiam! 

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Mam mie­sza­ne uczu­cia. Tekst na­pi­sa­ny jest spraw­nie, na pewno przy­naj­mniej tro­chę in­try­gu­je.

Z dru­giej stro­ny – wy­da­je mi się tro­chę… hmm… efek­ciar­ski? Nie cho­dzi mi nawet o treść, tylko o za­gryw­ki ję­zy­ko­we, typu: 

Ja. Ja. Ja. JA!

Jstm. Je­stem. Cśś. Cccc­cśśś. Ja. Je­stem. Coś. Jest. Ja. Resz­ta. Osob­no.

Słowa. Przy­po­mnieć. Czu­cia? Bo… Bodź-ce! Zimno, go­rą­co, szyb­ko, mokro, zimno, sucho. Szorst­ko. Mózg. Oczy. Świa­tło, cień. Uszy, krzyk, szum. Smród. 

Szaro? Biało? Żółto? Krop­ki, cętki. Zia­ren­ka.

Sól i pia­sek. Słoń­ce i woda. Upał i chłód.

Plaża, niebo, szum morza. Krzyk nad­mor­skich pta­ków. Drze­wa.

To­tal­ne odrę­twie­nie. Gwiaz­dy, pla­ne­ty, słoń­ce i księ­życ, błę­kit oce­anów, nie­bie­sko-zie­lo­na mgieł­ka at­mos­fe­ry nad krzy­wi­zną Ziemi. Obrót. Obrót. Obrót. Po­wrót, po­wrót, po­wrót.

Obrót. Obrót. Obrót.

 

I tak dalej. Ro­zu­miem za­miar, ale wy­da­je mi się, że prze­do­brzy­łeś. To taka luźna uwaga.

 

 

Ogól­nie kon­cept na­le­ży uznać za cie­ka­wy; do­brze, że tekst nie jest długi, bo szcze­rze pi­sząc, jakoś bar­dzo mnie nie po­chło­nął. 

Dał­bym się prze­ko­nać do tego utwo­ru pod dwoma wa­run­ka­mi. Pierw­szy – gdyby cen­tral­na, wręcz je­dy­na po­stać nie zo­sta­ła tak jed­no­znacz­nie okre­ślo­na. Czy tylko Jemu  przy­słu­gu­je nie­śmier­tel­ność? Tę cechę przy­pi­sy­wa­no ta­kie­mu tłu­mo­wi bogów, że i jest w kim wy­bie­rać, i można było po­ku­sić się o pew­ne­go ro­dza­ju syn­te­zę, jeśli nie do jed­nej, sym­bo­licz­nej po­sta­ci, to do wspól­nej, ge­ne­ra­li­zu­ją­cej po­sta­wy wobec nie­śmier­tel­no­ści i jej im­pli­ka­cji. Drugi – niech­by On po­zo­stał tą je­dy­ną po­sta­cią. ale niech­by na­stą­pi­ła próba głęb­sze­go wnik­nię­cia w Jego umysł i psy­che. Bo to jest, prze­pra­szam za ka­te­go­rycz­ność, ślizg po po­wierzch­ni.

Grze­ba­łam sobie z nudów po bi­blio­te­ce, a do tek­stu przy­cią­gnął mnie tytuł. Udany wabik na czy­tel­ni­ków. 

Ra­czej udana próba wej­ścia w psy­chi­kę bytu nie­śmier­tel­ne­go. Spodo­ba­ło mi się pełne re­zy­gna­cji po­dej­ście au­to­ra do faktu wła­sne­go trwa­nia – nie wpa­dasz w pa­te­tycz­ny stru­mień świa­do­mo­ści opi­su­jąc wiecz­ną eg­zy­sten­cję, trud­ny i cięż­ki do opi­sa­nia temat ła­go­dzisz odro­bi­ną iro­nii i nie­na­chal­ne­go dow­ci­pu (”tu-i-te­ra­zby­lec” bar­dzo mi się). 

Pu­en­ta jest taka sobie; no ale cóż no­we­go można po­wie­dzieć o tak prze­wał­ko­wa­nym kon­cep­cie? 

 

Do­rzu­cę swoją ce­gieł­kę do dys­ku­sji o ty­tu­le: fajny chwyt, ale na Twoim miej­scu po­zmie­nia­ła­bym to i owo. Przede wszyst­kim w he­braj­skim nie używa się już ni­ku­dów, wy­stę­pu­ją one wy­łącz­nie w sta­ro­he­braj­skim. Dobra, bio­rąc pod uwagę osobę nar­ra­to­ra, uży­cie he­braj­skie­go bi­blij­ne­go mo­gło­by być uza­sad­nio­ne, ale… No wła­śnie, ale. Głowy sobie uciąć nie dam, ale go­ogle trans­la­tor chyba w tym wy­pad­ku tłu­ma­czy błęd­nie. Za­kła­dam, że chcia­łeś użyć przy­miot­ni­ka, zaś w obec­nej for­mie tytuł ozna­cza “coś nie gnije”. Tro­chę dziw­nie. Zmie­ni­ła­bym לֹא מִתְקַלקֵל na אלמותי (nie­śmier­tel­ny) lub נצחי (wiecz­ny). 

three go­blins in a trench coat pre­ten­ding to be a human

gra­vel: dzię­ki za opi­nię :) Tym bar­dziej się cie­szę, że przy­cią­gną­łem kogoś po tak dłu­gim cza­sie od pu­bli­ka­cji. Po­in­ta była pój­ściem na ła­twi­znę i przy­zna­ję się do tego otwar­cie – chcę prze­pi­sać ten tekst i go roz­wi­nąć, wtedy wy­my­ślę lep­sze wy­tłu­ma­cze­nie nie­śmier­tel­no­ści głów­ne­go bo­ha­te­ra. Albo w ogóle nie będę jej wy­ja­śniał.

 

Co do ty­tu­łu – tutaj już nie zmie­nię, ale jeśli będę chciał drugą wer­sję gdzieś pu­bli­ko­wać, do­py­tam się wresz­cie spe­cja­li­sty od he­braj­skie­go – mam ta­kie­go w ro­dzi­nie ;)

Prze­czy­ta­ne. Po­zdra­wiam.

Ja wiem, że mi­nę­ły lata od pu­bli­ka­cji, ale ja do­pie­ro teraz na ten tekst tra­fi­łam. Moja zna­jo­mość bi­blij­ne­go he­braj­skie­go nie jest su­per-wy­bit­na, uczy­łam się parę lat i skoń­czy­łam po­dy­plo­mo­we stu­dia ju­da­istycz­ne, ale przy­szło mi do głowy, że może by dodać:

A) Za­sad­ni­czo nie ma od­ręb­ne­go he­braj­skie­go (bi­blij­ne­go) słowa na “nie­śmier­tel­ność”.

B) W bi­blij­nym kon­tek­ście po­ja­wia się for­mu­ła “[bycie] bez śmier­ci”, w zna­cze­niu – życie wiecz­ne: אַל-מָוֶת [al-ma­wet], gdzie mawet = “śmierć”, po­prze­dzo­na prze­cze­niem. Może taka fraza by się nada­ła? Ja bym ją w ogóle po he­braj­sku zmo­dy­fi­ko­wa­ła do neo­lo­gi­zmu בֶּן אַל-מָוֶת [ben al-ma­wet]. “Ben”, dosł. “syn”, jest czę­sto uży­wa­ne, by za­zna­czyć przy­na­leż­ność do ja­kiejś grupy: “sy­no­wie Izra­ela” = Izra­eli­ci, syn nie­go­dzi­wo­ści = czło­wiek nie­go­dzi­wy itd. W tym sen­sie ben al-ma­wet ozna­cza­ło “czło­wiek nie pod­le­ga­ją­cy śmier­ci”.

ninedin.home.blog

Fajne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Wow, cie­ka­we, że ten tekst jest nadal czy­ta­ny po dwóch la­tach od pu­bli­ka­cji. Dzię­ki za uwagi i po­zy­tyw­ną ocenę.

Nowa Fantastyka