
Początkowo planowałem usunąć, lecz ostatecznie wrzucam ponownie.
Początkowo planowałem usunąć, lecz ostatecznie wrzucam ponownie.
Wybiła północ. Rozsiadłem się wygodnie na chmurzastym parapecie, zwracając świetliste ślepia w stronę przezroczystej szyby. Za niewidzialnym oknem ujrzałem znane mi już dobrze domy, a w nich te same, niezmienne ludzkie twarze. Zwierciadła dusz znów pochowały się pod sklejonymi głębokim snem powiekami. Musi być ze mnie totalny nudziarz. Wystarczy tylko, że się pojawię, i już każdy zaczyna ziewać. Niesamowite!
Wszyscy tak smacznie śpią, dryfując gdzieś w swoich sennych mrzonkach. A jeszcze przed chwilą byli tacy pełni energii. Załatwiali te swoje ludzkie sprawy, jakby nic innego nie miało większego znaczenia. Szli przez życie, tą samą drogą, choć inaczej; szybując głową w chmurach, nie bacząc po czym stąpają – bacząc po czym stąpają, nie znając widoku chmur. Droga, choć prosta jak drut, doprowadziła każdego do miejsca innego. Gdzieś skręcili, gdzieś się pomylili – i tak, w jednej chwili, zupełnie zabłądzili. Za wszystko obarczyli los srogi – niewinne biedaczysko. „Los rzuca kłody pod nogi” – dlatego tak wyszło. Jedni patrzyli w przyszłość, czując zapach nieznanego smaku. Drudzy wpatrzeni w przeszłość, synonim braku. Jeden świat, w nim dwa różne światy; świat wrażeń bogatych i biedny świat straty.
W jednym jednak z okien rozbrzmiewa raz po raz przeszywający blask. Przyglądam się bliżej i oczom swym nie mogę dać wiary. Widzę bowiem światło odbite z mych źrenic – zwierciadło. Jedna zagubiona duszyczka, co czerni nocy nie traktuje chłodnym strachem. Siedzi spokojnie na parapecie, maślanym spojrzeniem kosztując soczyste gwiazdy. Siedzi i patrzy, i ja tak samo; patrzę tak na nią z tą miną maślaną. I wiem, że ona wie wszystko to, o czym wiem ja. Wie dokąd iść, wiedząc jaki jest świat. Wiedząc, że to co w snach, to i w nas, i w naszych życiach. Siedzi i wie, i ja wiem – choć cisza.
Powoli znikam, taka już dola wędrowca. Znikam sam nie wiem gdzie, choć droga prosta. Tak życie niesie mnie, gdzieś, w poszukiwaniu słońca.
Splatają nas nadzwyczajnie piękne więzy. Żegnaj. Może cię jeszcze kiedyś spotkam.
Księżyc.
No dobrze, tego nie kojarzę.
Ta rymowana wstawka mi się nie bardzo spodobała – sprawia wrażenie, że to utwór dla dzieci.
Całość wydaje mi się przegadana – jakość puenty nie wynagradza tak długiego czekania.
Babska logika rządzi!
Ja kojarzę. Ale nie będę komentował – ponowne wstawienie tego samego tekstu nie zobowiązuje mnie do ponownego komentowania.
Tekst bez zmian, komentarz też, tym bardziej, że i usterka pozostała.
Wolę prozę napisana prozą, ale skoro Autor poczuł potrzebę zaprezentowania prozy poetyckiej, akceptuję to. ;-)
Nie podobają mi się rymowanki ze środka tekstu. :-(
Wiedząc, że to co w snach, to i w nas, i w naszych życiach. – Życie nie występuje w liczbie mnogiej.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Jak dla mnie tendencja wzrostowa:) – po smoku i aniołkach, tutaj przynajmniej jest na czym oko zawiesić.
Rozsiadłem się wygodnie na chmurzastym parapecie, zwracając świetliste ślepia w stronę przezroczystej szyby – przedobrzyłeś z epitetami, to znaczy od początku jest tego o ciupinkę za dużo.
Wewnątrz tekstu masz rymy, jakby wrzucono tam wierszyk. Niezbyt korzystnie to odebrałem. To znaczy bardziej skupiłem się na rymie (a te są, przepraszam, trochę proste, tandetne), niż na treści.
Gdzieś skręcili, gdzieś się pomylili – i tak, w jednej chwili, zupełnie zabłądzili
los srogi – niewinne biedaczysko. „Los rzuca kłody pod nogi
i kilka jeszcze innych…
Jakaś wizja jest w tym szorcie, ale wymieniłem, co przeszkadzało mi w odbiorze.