- Opowiadanie: Werwena - Cesarzowa Tilisza

Cesarzowa Tilisza

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Cesarzowa Tilisza

Droga składa się z czerwonego pyłu. Cały świat składa się z pyłu.

Gdyby choć na chwilę opadł, a ja spojrzałabym za siebie, zobaczyłabym brunatne mury miasta i górującą nad nimi złotą kopułę. Nie mogłabym tego dostrzec, ale wyobraziłabym sobie ukwiecony taras, a na nim moją kochankę – nagą, okrytą splotami swych srebrzysto-kobaltowych włosów. Cesarzową, stojącą boso na marmurowej posadzce, przesiąkniętej chłodem odchodzącej nocy.

Nie patrzę jednak do tyłu, bo wiem, że tam nie wrócę, choć tęsknota zaraz szarpnie mnie za ramię i potem jeszcze raz, boleśniej, za serce. Zniknę wśród pyłu i spękanej ziemi. Wśród miedzianego blasku słonecznej kuli, wpełzającej ponad horyzont powoli, jak ociężałe zwierzę o monstrualnym cielsku. Zapadnę się, pośród samotnych, czerwonych wzgórz, na wieczność.

Sądzę, że byłam jedną z ostatnich, którzy się jej oparli. Przerażała mnie – od dnia, kiedy pośród ryku hebanowych słoni przekroczyła bramę u boku Cesarza. Przy nim wydawała się taka maleńka, taka słodka, jak klejnocik wśród barwnych chust. Złote bransolety na jej kostkach zdawały się ciążyć niczym kajdany. I były nimi w istocie – podarunek ślubny od mężczyzny, który miał ją posiąść na własność. Stała u jego boku, wyprostowana, w niczym niepodobna do poprzednich branek. Długo patrzyła przed siebie, a potem przeniosła wzrok wprost na twarze zgromadzonego tłumu.

 Zaglądała ludziom w oczy i zasiewała w nich strach lub szaleństwo. Już wtedy pierwsi z nas ofiarowali jej dusze. Wtedy, gdy Cesarz widział w niej tylko małą piękność, niemal jeszcze dziecięcą, pomimo drobnych rysek na oliwkowej skórze, okalających kąciki lśniących oczu. Nie mógł wiedzieć, że w ślubnym orszaku przywiózł swoją śmierć. Że wystarczyło kilka chwil i tysiące spojrzeń, krótkich jak uderzenie skrzydeł ćmy, by jego oblubienica zwerbowała swoją armię – jeszcze nieliczną, ale już oddaną, zaciekłą, opętaną.

Zginął we śnie, spełniony po przelaniu w nią nasienia, pewny swej potęgi i jej oddania. Zaskoczony tym, że nie pozwoliła się upokorzyć, z rozkoszą dając mu wszystko, co od innych brał siłą. Cesarzowa spała przy nim, na dziesiątkach poduszek, gdy krew sączyła się z jego nosa, uszu i ust, barwiąc szkarłatem jedwabne poszewki, dopóki ostatnia kropla nie opuściła żylastego ciała.

Następnego dnia siedemnastu synów Cesarza z poprzednich żon i ośmioro najbardziej zuchwałych spośród jego bękartów, zgromadziło się w sali pod kopułą, rzucając wzajemne oskarżenia i knując przeciw sobie w wyścigu po porzucone przez stygnącego ojca Cesarstwo. Wystarczyło słowo jednego z nich przeciw młodej wdowie, by spętany jej urokiem strażnik otworzył boczną bramę i wpuścił setkę rozjuszonych mieszkańców miasta. Każdy z nich tego ranka wymknął się z domu, z oczyma zmętniałymi jak pustynna sadzawka, i udał się prosto do niej, wabiony szaleństwem i pożądaniem. Wszyscy mieli twarde pięści, a palce silne jak tygrysie szczęki. Ciała cesarskich synów i ich przyrodnich braci z zapomnianych matek zaścieliły podłogę. Pręgi na ich szyjach były granatowe, jak kamień, którym wyłożono posadzkę.

Tego dnia Cesarzowa wyruszyła z pierwszą z procesji, które miały stać się naszą codziennością. Jeździła w lektyce, dźwiganej przez skarlałego słonia, o skórze koloru najgłębszej godziny nocy. Otaczała ją garstka strażników, a z tyłu ciągnęły dziesiątki (potem setki i tysiące) ludzi, których serca zniewoliła. Pochód przemierzał ulice miasta, nawet jego najbiedniejsze zaułki, gdzie kalecy żebracy pełzali w cieniu spękanych murów. Drobna piękność, wejrzeniem kryształowych oczu, łowiła kolejne dusze.

Wydawało się, że od samego początku chodziło jej o mężczyzn. Pragnęła żołnierzy, niewolników i kochanków. Mgła w oczach kobiet służyła tylko temu, by nie dostrzegały nieobecności mężów i synów, nie myślały o tych, którzy nie wracali do domów. Na swój sposób, było to miłosierne. Ci, spośród zniewolonych, których zabierała do łoża, zasypiali, ukołysani rozkoszą. Nie budzili się już, ale nie pozostawali z nią – uśpieni szli przez miasto, aż do złotej bramy i dalej, na skalistą pustynię, w obłoki czerwonego pyłu. Tam kładli się, wśród stygnących kamieni, pozwalając nocy, by i z nich wyssała ciepło. Zmieniali się w walcowate głazy, a ziemia pod nimi wybrzuszała się i pięła ku gwiazdom. Patrzyliśmy, jak wokół miasta rósł pierścień gór, z każdą nocą rodzący nowe szczyty.

Magia Cesarzowej tkała się subtelnie, niespostrzeżenie oplatając miasto coraz ciaśniejszym kokonem. Większość mieszkańców przez długi czas nie dostrzegała zagrożenia, a ci, którzy je widzieli, bali się o tym mówić. Któregoś wieczoru Dżiza, mój brat, z którym dzieliłam łono matki, chwycił mą dłoń i poprowadził mnie w ciasny zaułek, prosząc o dochowanie tajemnicy. Przysięgłam mu to, choć nie musiałam. Ufaliśmy sobie bezgranicznie.

Tamtej nocy oboje dołączyliśmy do grupy buntowników. Byli wśród nich Mahasza i Kiszir, dwójka cesarskich bękartów, którzy nie pojawili się w pałacu po śmierci ojca, ich towarzysze, którzy przysięgli, że pomogą im odzyskać władzę i wyzwolić miasto od mrocznej magii, oraz zwolennicy, których udało im się pozyskać. Chowaliśmy się po domach, gdy bębny i setki bosych stóp wybijały marszowy rytm. Spotykaliśmy się przy świetle gwiazd, w upalne noce, i spiskowaliśmy przeciwko Cesarzowej, wciąż czujni i przerażeni, pamiętając o losie cesarskich synów.

Początkowo wierzyliśmy, że możemy ją pokonać – wygnać albo zabić. Zbuntować ludzi – tych, których jeszcze nie spętała, a którzy wciąż nie dostrzegali jej mocy. Piliśmy słodkie, daktylowe wino, by uspokoić szalejące w ciałach fluidy, oczyścić myśli ze strachu. Zaglądaliśmy sobie w oczy i sprawdzaliśmy, czy wciąż jeszcze lśnią, czy któreś z nas już jej nie uległo. Jeśli by tak było, najpewniej kilka haustów gorącego powietrza dzieliłoby nas od wiecznego chłodu śmierci.

 

Tego dnia, w którym straciłam wolność, wracałam z targu, dźwigając kosz daktyli. W oddali słyszałam nadciągającą procesję, szłam szybko, kropelki potu ścigały się wzdłuż mojego kręgosłupa. Gdy dostrzegłam czarnego słonia, niosącego złowrogi klejnot o kobaltowych włosach, odrzuciłam kosz, a owoce rozsypały się po ulicy. Skoczyłam w zaułek, gdzie powykręcani chorobą nędzarze szukali ulgi od piekącego słońca. Porzuconą przez kogoś szmatą osłoniłam się przed przeklętym spojrzeniem Cesarzowej. Wokół cuchnęło śmiercią, ropą i czymś jeszcze, co sączyło się z rozdętych porów skóry tych biedaków. Kilkoro z nich pożądliwie wypełzło na drogę, by pozbierać daktyle, rozrzucone niczym przynęta. Dali się złapać, jak zwierzęta wbiegające w sidła. Ze strachu nawet nie dostrzegłam, że nakarmiłam nimi bestię. Nie, nie nadawali się do jej świty. Ale zajrzeli jej w oczy, a to wystarczyło, by ich zmysły splątały się, wpędzając ich w koszmar wiecznej tęsknoty.

Później, gdy dotarłam do domu, zobaczyłam siedzącą na progu matkę i mgłę w jej spojrzeniu. Potrząsałam nią, tłukłam po twarzy, ale ona tylko uśmiechała się łagodnie. Nie rozumiała, gdy pytałam o Dżizę, mego ukochanego bliźniaczego brata.

Wybiegłam na ulicę, wołając jego imię. Ogromne słońce topiło miasto w gęstym, czerwonym sosie. Kopuła pałacu lśniła, jej blask raził oczy tak, że ból wkłuwał się głęboko pod czaszkę. Zupełnie jakby nie pozwalała mi się do siebie zbliżyć. A może to ja nie chciałam uwierzyć, że Dżiza już tam jest, że Cesarzowa wyciąga ku niemu drobniutkie ramiona, przyzywa go nagim ciałem, dręczy swoim pięknem?

Słońce zgasło, a ja wciąż błądziłam. Noc była duszna, miasto głuche, jak nigdy przedtem. Zaschło mi w gardle, a usta spierzchły i krwawiły.

Pomyślałam o chłodnym winie i zadrżałam z niepokoju. Tej nocy mieliśmy spotkać się na dachu domu jednego z przyjaciół, by tkać nasz spisek. Otrzeźwiała, gnałam pośród lepkiej, gorącej ciemności. Gdy dotarłam na miejsce, zobaczyłam potłuczone dzbany, a na posadzce kałuże. Wokół było cicho. Wciąż jeszcze pachniało strachem. Rozlany płyn był gęsty, taki gęsty.

Chłód dłoni, która zakryła mi usta, wlał się do mojego wnętrza i eksplodował lodowatą grozą. Nim całkiem mnie ogarnęła, chropawy szept wpełzł mi do ucha. Rozpoznałam w nim głos Mahaszy i rozpłakałam się, z ulgi i z bólu. On również spóźnił się na spotkanie. Mnie ocaliła rozpacz, jego – przygodna kochanka.

Szlochałam bezgłośnie, a łzy moczyły mi policzki, włosy i ubranie, gdy wraz z ostatnim z cesarskich bękartów przemykaliśmy wśród cieni. Biegliśmy, bez żadnego celu, byle dalej od przeklętego miejsca, w którym zginęli nasi przyjaciele, zdradzeni przez mojego brata, spętanego czarem. Próbowaliśmy zapaść się w miasto, ale ono w jakiś sposób wciąż i wciąż wypluwało nas na główną drogę, jakbyśmy oboje byli zbyt otumanieni strachem, by nie mylić kierunków.

Teraz myślę, że to moje serce dyktowało nam ścieżki. Pragnienie, by jeszcze raz zobaczyć Dżizę – uśpionego, spełnionego, kroczącego nieprzytomnie ku bramie, za którą czekał go wieczny, kamienny sen. Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczę Mahaszy, że przycisnął mnie wtedy do siebie, zniewolił i nie pozwolił patrzeć. Nie wiem, czy kiedykolwiek przestanę być mu za to wdzięczna.

Staliśmy tam, na najdłuższej i najszerszej z dróg, w bezlitosnym świetle gwiazd. A miasto wokół spało, górująca nad nim kopuła milczała, powietrze stygło. Nikt na nas nie polował. Jednak wiedzieliśmy, że nie wolno nam uwierzyć w ten spokój. Kiedy Mahasza uznał, że Dżiza oddalił się już na tyle, byśmy nie odnaleźli go pośród upiornych wzgórz, sami ruszyliśmy w stronę bramy. Przekroczyliśmy ją i szliśmy dalej przed siebie, szukając schronienia.

Rankiem opuściłam śpiącego w skalnej niecce mężczyznę. Wędrowałam pomiędzy głazami, wspinałam się na wzniesienia i z ich wierzchołków przyglądałam się innym, próbując odgadnąć, który z nich pojawił się tej nocy. Nie odnalazłam go. A kiedy słońce dotarło do szczytu nieba, a gorący wiatr poderwał czerwony pył i sypnął mi nim w oczy, przestałam się rozglądać. Ruszyłam w kierunku miasta. Z każdym krokiem coraz wyraźniej słyszałam przyzywające mnie dźwięki – bębny, tupot stóp i głosy, skandujące imię Cesarzowej.

 

 

Nie potrafię powiedzieć, czy pchała mnie żądza zemsty, urok, czy ta niewidzialna nić, która splatała los mój i Dżizy równie ciasno, jak nasze maleńkie ciałka wtulały w siebie przed przyjściem na świat. Wiem, że w tamtej chwili miałam umysł zupełnie czysty i pusty, jak misa porzucona na południowym słońcu, do cna wysuszona. Choć w piersi czułam ciężar, moje stopy odrywały się od ziemi lekko i pospiesznie, ciało miałam jakby wydrążone.

Kiedy przekroczyłam bramę, ujrzałam tumany kurzu, z których natychmiast wyłonił się karłowaty słoń niosący ją ku mnie – zupełnie tak, jakby wyszła mi na powitanie, jakby na mnie czekała. Przez chwilę poczułam falę strachu i nienawiści, chęć niszczenia i zadawania śmierci, która mnie przeraziła.

Wtedy Cesarzowa spojrzała na mnie i wzięła sobie moją duszę, równie łatwo jak zrobiła to z moim bratem i setkami innych nieszczęśników.

Zatrzymała procesję, choć nigdy przedtem tego nie robiła. Chwyciłam dłoń, którą ku mnie wyciągnęła, tak delikatną, że wydała mi się przezroczysta. Bransolety na naszych nadgarstkach brzęknęły o siebie, kiedy siadałam w lektyce naprzeciw władczyni. Z bliska, gdy mogłam dostrzec jej wszystkie niedoskonałości, była jeszcze piękniejsza. Czarny słoń ruszył, lektyka zakołysała się, a ja zapomniałam o bracie, na zawsze uśpionym pośród skalistych wzgórz. Pragnęłam tylko jednego – dotyku jej oliwkowej skóry, zwiewnych dłoni obejmujących moje, dźwięku złotych obręczy, zderzających się w takt kroków niosącego nas zwierzęcia.

Spędziłyśmy ten dzień na jednym z cesarskich tarasów, w cieniu palmowych liści. Smakowałyśmy wino i owoce, podawane przez jasnowłosą niewolnicę, słodsze i bardziej soczyste niż cokolwiek, co dane mi było kiedykolwiek skosztować. Rozmawiałyśmy o Dżizie, tak jakby ona nie była jego morderczynią, a ja opłakującą go siostrą. Mówiła o nim, jak o kimś bliskim, znała jego tajemnice – te najskrytsze, które dzielił tylko ze mną. A ja nie pamiętałam już, że ich zażyłość trwała ledwie jedną noc, że była tylko igraszką demona.

Kiedy słońce zaszło, a gorące powietrze zamigotało księżycowym srebrem, Cesarzowa szepnęła mi o klątwie, która jest jej nieszczęściem, o moim podobieństwie do mężczyzny, którego zdążyła prawdziwie pokochać, o jego krwi w moim ciele, o swoim pragnieniu tej krwi i tego ciała. Uległam jej, tam, na ukwieconym tarasie, pod rozsrebrzonym niebem. A gdy osunęłyśmy się na poduszki, zmęczone rozkoszą, usnęłam i śniłam o pędzących ku mnie gwiazdach, o chłodnym pyle, rozdmuchiwanym przez nocny wiatr i przysiadającym na mojej skórze.

 

 

Obudził mnie zimny dotyk na szyi, lepkie pieczenie rozciętej skóry. Mahasza pochylał się nade mną, ciężkie ramię, w którym trzymał nóż, nie pozwalało mi się poruszyć. Byliśmy na pustyni, wśród przeklętych wzgórz. Pamiętałam, co się wydarzyło i na wspomnienie nocy coś załaskotało mnie przyjemnie a potem zakłuło w samo serce, szpilą tak długą, jak odległość dzieląca mnie od kochanki. Pamiętałam też wszytko to, co wydarzyło się wcześniej, a co ledwie kilka godzin temu wyciekło z mojej pamięci jak z pękniętego dzbana.

A więc zostałam nałożnicą przeklętej Cesarzowej, która uwiodła mego brata i skazała go na wieczny sen. Oddałam serce demonowi, piekielnej zabójczyni, której nienawidziłam. Pokochałam ją, i choć wiedziałam, że to czar, nie potrafiłam nie czuć słodyczy, kiedy przywoływałam w myślach jej obraz.

– Nie musisz się obawiać – szepnęłam do Mahaszy, bo w jego spojrzeniu odczytałam tylko strach, nie chęć mordu. – Ale powiedz, proszę, czy zmieniłam się? Co widzisz w moich oczach?

– Nie zmieniłaś się – odpowiedział, jednak wciąż przyciskał ostrze do mojej szyi. – Twoje oczy są lśniące i przejrzyste. Ale widziałem, jak przekroczyłaś wczoraj bramę i to, co stało się później. Widziałem, jak we śnie przyszłaś tutaj i byłem pewien, że przyszłaś po mnie.

– Przyszłam tu, tak jak Dżiza, jak wszyscy jej kochankowie. Ale nie zmieniłam się w głaz, a pod moim ciałem nie urosła góra, choć o tym śniłam. Czuję w sobie magię Cesarzowej, pragnę jej bliskości i szaleję z tęsknoty. I jednocześnie życzę jej śmierci za to, co zrobiła z mym bratem, co zrobiła z naszym miastem. Nie przyszłam po ciebie, Mahaszo. Nie rozumiem, co się wydarzyło.

– Być może jej magia nie działa tak, jak powinna, gdy na kobietę spada czar przeznaczony dla mężczyzny. – Cesarski bękart uwolnił mnie ze swojego chwytu i pozwolił mi wstać, wciąż trzymając nóż w ręku, w gotowości.

Rozejrzałam się. Byliśmy na płaskim szczycie jednego ze wzgórz, tkwiącego w zewnętrznym, najbardziej oddalonym od miasta łańcuchu. Z tej odległości kopuła pałacu wydawała się klejnotem w pierścieniu olbrzyma.

– Przyszłaś prosto tutaj – odezwał się mój towarzysz, jakby odgadując, o czym myślałam. – Położyłaś się przy tym głazie, a nim to zrobiłaś, widziałem jak go objęłaś i pochyliłaś się ku niemu, jakbyś szeptała.

– Dżiza – dźwięki składające się w imię brata wysypały się z moich ust, jak drobniutkie kamyczki. Uderzyły o skalne podłoże i odbiły się. Zdałam sobie sprawę, że krzyczę.

Gdy echo ucichło, stłumione przez fale coraz bardziej gęstego i gorącego powietrza, przypadłam do Mahaszy.

– Jesteśmy ostatnią nadzieją – wycharczałam mu do ucha. – Nigdy nie pozwól mi zapomnieć, że ta tęsknota do niej, ta miłość i szaleństwo, to tylko ułuda. Przysięgnij, że odbierzesz jej cesarstwo, przynależne twojej krwi. Przysięgnij, a ja przysięgnę ci wierność, pomimo tortury, która rozrywa mi serce.

Potem oboje wypowiedzieliśmy słowa, klęknęliśmy przy głazie, który kiedyś był moim bratem, i palcami wypisaliśmy na nim obietnicę pomsty tyle razy, ile było potrzebne, by skóra na opuszkach pękła, a krew utrwaliła w kamieniu wypisywane przysięgi. To była jedyna magia, jaką znałam i żadne z nas nie wiedziało, czy to wystarczy.

 

Po zachodzie słońca biegłam w kierunku miasta, raniąc stopy o ostre kamienie. Pod szatami ukryłam nóż Mahaszy, mocując go skórzanym rzemieniem do uda. Wtedy jeszcze, pomimo pożądania i niechcianej radości, które z każdym krokiem coraz bardziej rozpychały się w moim ciele, wierzyłam, że zdołam go użyć.

Cesarzowa oczekiwała mnie i żaden z trzystu mijanych strażników nie zagrodził mi drogi. Spotkałyśmy się na tym samym tarasie, co poprzedniej nocy, wśród oszałamiającego zapachu orchidei. Srebrzysto-kobaltowe kosmyki włosów połaskotały mnie w przedramiona, gdy moja słodka kochanka chwyciła mnie za ręce i powitała pocałunkiem. Zaprowadziła mnie na poduszki, spowite złocistym jedwabiem, a potem nazwała imieniem brata.

Tej nocy byłam dla niej Dżizą, a mej własnej woli starczyło mi tylko na to, by niespostrzeżenie zsunąć z uda rzemień i ukryć broń pod barwnym stosem porzuconych chust.

Zanim zapadłam w sen i ruszyłam w nieprzytomną wędrówkę ku wzgórzom, Cesarzowa ujęła moją twarz drobnymi dłońmi i wpatrywała się w nią. W jej oczach lśniły łzy, a usta poruszały się bezgłośnie. Ściskała moją dłoń, tak jakby nie chciała pozwolić mi odejść.

Mimo to obudziłam się pod palącym słońcem, u stóp grobowca brata. Mahasza czuwał przy mnie, ściskając w dłoni kamień, który ledwie się w niej mieścił. Nie miałam mu za złe nieufności, zwłaszcza teraz, kiedy oddał mi swoją broń. Sięgnęłam pod szatę i dotknęłam miękkiej, lepkiej i gładkiej skóry uda.

Rzemień i nóż pozostały na kwiecistym tarasie, dowodząc moich zamiarów.

Spojrzałam w oczy ostatniego z cesarskich synów i powoli pokręciłam głową. Zacisnął wargi i zamachnął się gwałtownie, ciskając kamień, jakby chciał trafić nim wprost w złotą kopułę, roztrzaskać ją i pogrzebać Cesarzową w lśniących gruzach.

 

Następnej nocy nie poszłam do niej. Mahasza uwięził mnie w uścisku tak samo, jak wtedy, gdy ocalił mnie przed łamiącym serce widokiem ostatniej wędrówki Dżizy. Walczyłam z nim, wierzgałam, gryzłam i drapałam, wyłam, płakałam i prosiłam, by pozwolił mi choć zbliżyć się do pałacu, z daleka zobaczyć jej sylwetkę pośród palmowych liści i kwiatów orchidei.

– Nie chcesz tego – powtarzał cierpliwie, choć jego twarz raz po raz wykrzywiał grymas wściekłości i bólu. – Tak naprawdę wcale tego nie pragniesz, a ja własną krwią przysięgałem ci o tym przypominać.

W rozpaczy uderzałam otwartą dłonią w skalne podłoże, tak, by ból poranionych palców rozpraszał szaleństwo tęsknoty i poczucie winy z powodu zmarnowanej szansy na wybawienie miasta i pomszczenie zaklętych. Nad ranem, gdy opadłam z sił, Mahasza szeptał do mnie uspokajająco:

– Przez cały dzień i noc nikogo nie wysłała, by nas szukał. Może nikt nie znalazł noża, albo nie domyślił się jego pochodzenia. Może wciąż mamy czas, kolejną szansę.

Poranek przespałam, wycieńczona. Mahasza w tym czasie upolował dla nas skalne jaszczurki i zebrał wodę z wilgotnej ściany groty, którą odkrył w zboczu jednego ze wzgórz. Po posiłku ruszyliśmy na kolejne polowanie, pomimo odbierającego siły skwaru, po raz pierwszy tego dnia rzucając losy o nasze życia.

O zmierzchu powoli pokonywałam kolejne pasma górskich grobowców, ostrożnie wykonując każdy najdrobniejszy ruch. Tuż przy ciele niosłam niewielki, podłużny, ostro zakończony kamień, zamoczony w jadzie skorpiona. Mahasza szedł kilkadziesiąt kroków za mną.

– Oboje popełniliśmy błąd tamtej nocy, a mój polegał na tym, że zrzuciłem wszytko na twoje barki – mówił, zanim ruszyliśmy. – Pójdę za tobą tak daleko jak zdołam, może nawet do pierwszej linii strażników. Na bogów, w końcu to ja walczę o tron mego ojca, a gram twoim życiem!

– Jeśli będzie ci lżej, pamiętaj, że jest taka ogromna część mnie, która chce tam iść, nawet za cenę śmierci – odpowiedziałam i zaśmiałam się gorzko. – I druga, która nosi w sobie pragnienie zemsty, potężniejsze niż wszytko i najprawdziwsze, pomimo tego, że tłumione czarem. Módlmy się, by ta druga okazała się silniejsza.

Gdy przekroczyliśmy bramę, Mahasza zniknął gdzieś pomiędzy snującymi się, otępiałymi postaciami. Przyglądałam się kobietom o nieprzytomnych oczach, nieświadomych swego wdowieństwa, i mężczyznom, czekającym na jedno skinienie Cesarzowej, obiecujące śmiertelną ekstazę lub nakazujące skoczyć dla niej w ogień. Opłakiwałam w duszy ich los i jednocześnie zazdrościłam im. Niewielki kamyk, skryty tuż przy mojej piersi, ciążył mi jak głaz.

Wstrzymałam oddech, gdy dotarłam do pierwszych straży. Zastanawiałam się, czy są wśród nich ci, którzy zadusili gołymi rękami potomków władcy. Jeśli zastąpią mi drogę, Mahasza miał odwrócić ich uwagę – o ile uda mu się to zrobić w pojedynkę. Dalej będę musiała radzić sobie sama.

Podeszłam do olbrzymich mężczyzn tak blisko, że czułam zapach ich potu i oliwy, którą wtarli w napiętą, gładką skórę. Czy tak było też przedtem? Pewnie tak – strażnicy odsunęli się, robiąc mi przejście. Szłam dalej przez pałacowy ogród, schody i korytarze, a przy każdej kolejnej furcie moje serce zamierało.

– Pani, Cesarzowa czeka na ciebie. – U wejścia do komnat władczyni powitała mnie jasnowłosa niewolnica. Kiedy dziewczyna skłoniła się przede mną, usłyszałam jej szept, cichy i delikatny, jak pajęczyna. – Nie ulegnij. Nie uśnij.

Gdy podniosła głowę, w ułamku chwili upewniłam się, że jej zielone oczy są pełne blasku, a potem ruszyłam przed siebie. Domyśliłam się, że to ona znalazła nóż i dziękowałam za to bogom. Była jedną z nielicznych niespętanych czarem osób w pałacu – nie potrafiłam odgadnąć, co ich przed nim chroniło. Być może egzotyczna krew, pochodząca gdzieś zza odległych mórz.

Widok Cesarzowej był najtrudniejszą z prób. Siedziała przy niewielkiej fontannie i moczyła w niej koniuszki palców. Za jej plecami niebo lśniło miliardem gwiezdnych okruchów. Ich blask rozświetlał jej włosy, ubierając ją w nieziemską poświatę. Miała na sobie luźną szatę, cienką jak mgła, okrywającą ciało od piersi po stopy, i rozlewającą się na mozaikowej posadzce. Nie założyła naszyjnika ani obręczy, które zwykle zdobiły jej przedramiona. Tylko ponad lewą brwią połyskiwał krwawo niewielki kamień. Chciałam patrzeć na nią, zastygnąć w bezruchu i zakląć czas, by przez wieczność sycić oczy tym widokiem. Jednocześnie moje ciało omdlewało z pożądania, pragnęło tonąć w jej zapachu, pławić się w dotyku, dygotać pod jej palcami i smakować skóry.

Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Jej ruch, choć urzekający, zmącił stateczną magię obrazu. Zbliżyłam się, a każdy krok ku niej był jak wzbijanie się w powietrze. Objęła mnie i pocałowała.

Jej usta miały smak daktylowego wina. To mi nie pasowało, przypominało coś nieprzyjemnego. Strach i nienawiść. Odsunęłam się, a Cesarzowa spojrzała na mnie pytająco.

– Bałam się o ciebie – wyszeptała. – Bardzo się bałam.

– Jestem już, moja słodka pani – wtuliłam twarz w jej włosy, a czar znowu przejmował nade mną władzę. Resztkami wolnej woli oblizałam wargi, nikły posmak rozwiał nieco opary odurzenia. Wytężyłam umysł, by przywołać wspomnienia nocnych spisków i rozbitych dzbanów, rozrzuconych wśród gęstych kałuż, zapachu krwi, twarzy Dżizy i zamglonego spojrzenia mojej matki. Jednak nie potrafiłam utrzymać ich przed oczami dłużej, niż przez ćwierć uderzenia serca. Pokusa zapomnienia i pogrążenia się w miłości była wszechogarniająca. Poddawałam się.

Jasnowłosa niewolnica weszła na taras z paterą owoców. Ustawiła ją przy nas i skłoniła się.

– Zaczekaj – zawołałam, gdy miała odejść. Z trudem chwytałam powietrze, by wyrzucić z siebie słowa. – Moja pani piła wino, zanim tu przyszłam. Przynieś nam go.

Dziewczyna zniknęła, a ja pochyliłam się nad naczyniem, wybierając dorodne owoce passiflory. Oddychałam głęboko, podczas gdy dwie części mojej duszy walczyły ze sobą.

– Czy masz mi za złe, że tamtej nocy nazwałam cię jego imieniem? – zapytała Cesarzowa.

Pokręciłam głową, wbrew sobie.

– Przyjmę każde imię z twoich ust.

– Nie wypowiem więcej tego, które sprawia ci ból. Czy zostaniesz ze mną?

– Jeśli taka będzie twoja wola, słodka pani.

– Wiele rzeczy dzieje się wbrew mojej woli – odparła i odwróciła się, patrząc w srebrną noc.

Niewolnica przyniosła wino, rozlała do mosiężnych kielichów i zniknęła. Wypiłam je, kontemplując każdy łyk. Złocisty płyn spływał po moim gardle i opłukiwał umysł. Wspomnienia stawały się wyraźniejsze, cierpienie namacalne, nienawiść rzeczywista.

Podeszłam do obróconej tyłem Cesarzowej i pocałowałam ją w szyję. Gdy przymknęła oczy, wydobyłam z ukrycia zabójczy kamień. Zaklęty fragment mojej duszy szamotał się gwałtownie, walczył z otrzeźwiałym umysłem. Coś we mnie wyło i łkało.

W uderzenie włożyłam wszystkie siły, które udało mi się zebrać. Kamień utkwił u podstawy jej czaszki, kaskada kobaltowych włosów, które odgarnęłam do ostatniego pocałunku zakryła go, maskując zbrodnię. Cesarzowa osunęła się w moje ramiona. Była drobna, leciutka. Położyłam ją i patrzyłam, jak ciemna krew broczyła na barwną mozaikę.

 

Mahasza pojawił się na tarasie tuż po tym, jak oczy Cesarzowej zastygły. Za nim stała jasnowłosa.

– Ta dziewczyna wprowadziła mnie furtą, o której nikt nie wie – odezwał się. – Na wypadek gdybyś potrzebowała pomocy. – Wpatrywał się w martwe ciało, bez wątpienia urzeczony jego pięknem.

– Już po wszystkim – powiedziałam. Po moich policzkach płynęły dwa wąskie, słone strumyczki. Byłam spokojna. – Tron jest twój, synu cesarza.

Podszedł do mnie i wyciągnął rękę. Nim wstałam, zamknęłam powieki martwej.

– A twoja zemsta i wyzwolenie. Jestem ci wdzięczny na zawsze, Tiliszo. Czy będziesz dziś cieszyć się ze mną?

Skinęłam głową. Czułam się pusta.

– Zrób, co trzeba, dziewczyno – zwrócił się do niewolnicy, wskazując na ciało. – Rano ogłosimy nowego cesarza.

Przemknęliśmy pustymi korytarzami na taras po przeciwnej stronie złocistej kopuły i patrzyliśmy na rysujące się w oddali sylwetki grobowych wzgórz. Wciąż tam stały, nieporuszone, uśpione, martwe. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że zemsta to za mało; cały czas liczyłam na to, że wraz ze śmiercią Cesarzowej cofnie się jej czar, i tylko ta nadzieja pozwoliła mi pokonać zaklęcie, którym spętała moje serce. W chwili, gdy pojęłam, że to wszystko na nic, Mahasza zrobił to, co zwykle – przycisnął mnie do siebie. Ale tym razem nie włożył w to siły. Objął dłońmi moją twarz i ustami chwytał wszystkie łzy, które po niej płynęły. Nie był w stanie uwolnić mojej duszy z cierpienia, ale mógł przynajmniej dać mi ukojenie. A ja poczułam, że łączy nas wiele więcej, niż spisana krwią przysięga.

Nie wiem, czy to zmęczenie, noc, czy łzy sprawiły, że nie dostrzegłam gasnącego blasku jego oczu. Kochaliśmy się tak długo, póki niebo nie zbledło, topiąc gwiazdy w szarym błękicie. Nowy Cesarz zasnął przy mnie, spełniony. A po chwili podniósł się, nie otworzywszy oczu i ruszył przed siebie, sztywnym, nieprzytomnym krokiem.

Biegłam za nim, chwytałam za ręce, obejmowałam wpół i krzyczałam, a on szedł dalej – głuchy, ślepy, pogrążony we śnie. Zatrzymałam się przy ostatniej furcie wiedząc, że nie zdołam go obudzić. Stojący przy niej strażnicy zastygli przede mną w ukłonach. Ujęłam jednego z nich pod brodą, zajrzałam w jego oczy i zrozumiałam.

Znalazłam jasnowłosą tam, gdzie ją zostawiliśmy. Zmywała plamy krwi z mozaikowej podłogi. Ciało Cesarzowej już dokądś zabrano.

– Dlaczego nam pomogłaś? – zapytałam.

– Bo nie oślepłam, pani. Tak jak wy widziałam, co się działo z ludźmi. I widziałam jeszcze więcej. Ona nie była demonem, miotającym czary. Ona cierpiała. Każdego dnia, wśród zgromadzonych na ulicach tłumów szukała kogoś, kto mógłby ją wyzwolić. Była przeklęta.

– I ja jestem – powiedziałam cicho i zostawiłam ją, klęczącą i umazaną krwią.

 

Każdy wdech parzy moje płuca, pył wpada do ust, osadza się na podniebieniu, przykleja do języka. Wspinam się na kolejne wzgórze, pośród czerwonej mgły niemal nie widzę, gdzie stawiam stopę. Burza rozpętała się tuż po tym, jak przekroczyłam bramę. Próbuje mnie zatrzymać, uwięzić w upiornym kręgu górskich grobowców. Z mozołem robię kolejny krok, po nim następny i następny. Nie poddaję się, wciąż pamiętając moją przysięgę. Póki starczy mi sił, będę szła przed siebie. Zniknę, wśród pyłu i spękanej ziemi.

Odejdę tak daleko jak zdołam, zabierając ze sobą klątwę Cesarzowej.

 

Koniec

Komentarze

Czyżby to mnie pierwszego spotkała przyjemność czytania porządnie napisanego tekstu? No, może jeszcze nie idealnego pod tym względem, gdyż, dla przykładu, tylko skorelowany zaimek “jak – xyz” wprowadza relacje czasowe, pojedynczy tego nie czyni { <> Burza rozpętała się tuż po tym, jak przekroczyłam bramę. <> }, ale komu nie zdarza się to i owo…

Proste założenie, równie prosto rozegrane, czytało mi się, chociaż to fantasy, płynnie jak mało co innego.

Czy dobrze zrozumiałem, że heroina narratorka przejęła czaroklątwę?

ale już oddaną, zaciekłą, – ale już zaciekle oddaną, opętaną / tak lepiej brzmi (czepialstwo)

Ogromne słońce topiło miasto w gęstym, czerwonym sosie. – obrazek ładny, ale zdanie przedziwne (poszukaj innej metafory)

Słońce zgasło – słońce gasło dla miasta, ustępując migoczącym gwiazdom, a ja wciąż…

na zawsze uśpionym pośród skalistych wzgórz. – na wieki utulonym do snu przez skaliste wzgórza (tak mi się ten tekst wkręca, że dostylizowałbym mniejsze i większe fragmenty)

wśród zgromaszonych na ulicach

Z początku okrutnie się zapowiadająca, wciągająca baśń. Miałem dużą przyjemność z czytania, już od samego początku (wstęp jest świetny, od razu przeniosłem się do tego wymyślonego świata). Poza tym muszę się dowiedzieć jak smakuje daktylowe wino!

 

Jeszcze:

– ja bym tutaj dosłodził coś z bliźniaczą więzią. Byłoby bardziej magicznie, fantastycznie,

– dosłodziłbym też w opisie urody cesarzowej, bo trochę mi tego brakowało, co jest w niej tak pięknego (męski punkt widzenia),

– jakoś ta cesarzowa jest mało straszna dla mnie (wolałbym ciut upiorniej); bo właściwie ludziom jest dobrze, tylko rodziny kochanków cierpią (i kandydaci do królewskiej schedy),

– “Była jedną z nielicznych niespętanych czarem osób w pałacu – nie potrafiłam odgadnąć, co ich przed nim chroniło” – to się pojawia zbyt późno (może nie we wstępie to wściskać, ale tam, gdzie jest o spiskowcach).

 

Podoba mi się!

 

To opowiadanie jest poprostu przepiękne! To poezja pisana prozą. 

 

Pamiętam, że czytając miałam kilka uwag, ale zupełnie nie mogę sobie przypomnieć!

Hmm... Dlaczego?

Znakomite opowiadanie!

 

Przepięknie, wręcz onirycznie napisane. Finał też cudny – niby szczęśliwy, a jednak smutny. Może i fabuła toczy się spokojnie, ale jest w niej jakaś cudowna magia, która oczarowuje i nie pozwala się oderwać.

Nazgul spojrzał w oczy cesarzowej i pokochał ją, cholera, pokochał!

 

Werweno, właśnie wkroczyłaś do pierwszej ligi portalowych Autorów. Gratuluję.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Piękne, czarujące opowiadanie, wciąga jak lotne piaski i usidla. Finału takiego trochę się spodziewałam, ale w żaden sposób nie zepsuło mi to przyjemności po dotarciu do niego. Mignęło mi kilka niekoniecznie potrzebnych przecinków, zgrzytnęła jakaś metafora, ale w tej chwili nie pamiętam gdzie. Po za tym – miodne jak daktylowe wino.

Masz mój łuk, Werweno:)

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Werwenko droga. Na wstępie napiszę, że nie cierpię komentować opowiadań osoby, która dopiero co komentowała moje, bo boję się podświadomego braku obiektywizmu, ale tym razem się skusiłam. I spokojnie, opinia będzie szczera ;)

 

Opowiadanie ma w sobie coś magicznego. Jest napisane tak, że wciąga czytelnika i zaraża czarem nie tylko Cesarzowej, ale i samego miejsca, gdzie dzieje się akcja. Zawsze lubiłam egzotyczne cywilizacje i udało Ci się oddać ich klimat. Mogłabym się czepić, że dialogi czasem nienaturalne, ale pasuje to do poniekąd baśniowej konwencji. Końcówka też dobra – [SPOILER] podobał mi się pomysł, by tak długo nie zdradzać imienia głównej bohaterki. Później, kiedy się pojawiło i przypomniałam sobie tytuł, już tylko takie pstryk w głowie i "cholera, coś tu jest nie tak".

 

Jeśli się mogę paru rzeczy przyczepić:

– "Nie mogłabym tego dostrzec, ale wyobraziłabym sobie ukwiecony taras " – Słowo "tego" sprawia wrażenie, że odnosi się do poprzedniego zdania, a to się zaprzecza. Może "Nie mogłabym [ ] dostrzec, ale wyobraziłabym sobie również ukwiecony taras".

– "zacisnął wargi i zamachnął się gwałtownie, ciskając kamień" – Jak on rzucił tym kamieniem w trakcie brania zamachu, to dobrze, że komuś przechodzącemu z tyłu czaszki nie rozbił ;)

– "– Pani, Cesarzowa czeka na ciebie –" Brak kropki.

– "zamglonych oczu mojej matki. Jednak nie potrafiłam utrzymać ich przed oczami"

– "odparła i odwróciła się, patrząc w srebrną noc" Brak kropki.

– "– A twoja zemsta i wyzwolenie." Może myślnik po "twoja"?

– "Odejdę tak daleko jak zdołam, zabierając ze sobą klątwę Cesarzowej." Na drugą część zdania dałabym osobny akapit, żeby dodać ciężaru, ale może czepialstwo.

 

Ogólnie naprawdę ładny tekst :)

Magia Cesarzowej tkała się subtelnie, niespostrzeżenie oplatając miasto coraz ciaśniejszym kokonem.

To zdanie idealnie podsumowuje, co klimat opowiadania robi z czytelnikiem. Akcja toczy się niespiesznie; pozwalasz powoli zanurzyć się w opowieści; nim się człowiek spostrzeże, już tkwi w historii po uszy. Zakochałam się w Twoim stylu już przy lekturze Lio i Król. Tutaj jest bardziej lirycznie (IMHO, momentami aż zbyt lirycznie, ale co kto woli) i lepiej warsztatowo, ale to tamta historia mnie zachwyciła. Co nie zmienia faktu, że i Cesarzową świetnie się czyta. 

Bardzo dobre opowiadanie; przede wszystkim jestem pod wrażeniem językowego dopracowania, mimo że momentami zdania są zbyt pompatyczne. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Kto późno przychodzi… 

Wszystko o opowiadaniu zostało już napisane, więc dla mnie praktycznie nic nie zostało (poza ostatnim kopem do biblioteki – przynajmniej tyle:) ).

Opowieść jest po prostu magicznie fantastyczna. Wciągnęła i nie wypuściła aż do ostatniego słowa. A i po nim nadal trzyma. Aż szkoda, że opublikowane tutaj, a nie na papierze ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ależ mam banana na pysiu! :o)

Dziękuję, bardzo się cieszę z pozytywnego odbioru!

 

Adamie, zrozumiałeś bardzo dobrze. A zechciałbyś, proszę, rozwinąć tę rzecz o zaimkach? Gdyż nie chwytam ;)

 

Sirinie, cieszę się, że się podoba :o) A wiesz, ja też chętnie bym wina daktylowego spróbowała. Dziekuję Ci za sugestie. Dwie kwestie nawet rozważałam w trakcie pisania – 1 )żeby więcej o bliźniętach, ale ostatecznie stwierdziłam, że tyle ile jest powinno starczyć 2) żeby tę informację o odporności niewolnicy przenieść gdzieś wcześniej, ale jakoś mi się nie chciało nigdzie skleić.

Oszczędność w opisie Cesarzowej jest poniekąd zamierzona – niech czytelnik sam ja sobie wyobrazi według własnych upodobań, wtedy bardziej w to piękno uwierzy ;) Co do jej straszności – no tak, ludziom jest dobrze, ale większość z nich jednak przypłaca to życiem.

 

Drewian, dziękuję, ogromnie miło jest przeczytać taki komentarz. Jeśli uwagi przypomną Ci się, proszę napisz, jestem ich ciekawa :o)

 

Nazgulu, dobrze, że z daleka pokochałeś, bo mogłoby się źle skończyć ;) Dzięki za miłe słowa. Pierwsza liga? No nie wiem… nie wiem, ale ego mi połechtałeś tak bardzo, że aż wstyd ;)

 

Alex, dziękuję :o) Z przecinkami robię co mogę, zwłaszcza, że parę razy mi się oberwało za braki, to wpadłam być może w nadgorliwość.

 

Teyami, cieszę się, że zajrzałaś. Wiem, wiem, reguła wzajemności działa ;) Cieszę się, że Ci się podobało i że poczułaś klimat. Bardzo mi zależało, żeby go dobrze oddać. Dzięki za wyłapanie chochlików, poprawię, ale pewnie już jutro.

 

Gravel, dzięki :o) Nawet nie wiesz, jak mnie cieszy, że pamiętasz jeszcze Lio i Króla! Dziękuję Ci za opinię, ważne jest dla mnie spostrzeżenie, że niekiedy jest zbyt pompatycznie. 

 

śniąca, dziękuję za tego kopa! :o) (W ogóle, wszystkim dziękuję za punkciki). Myślisz, że mogłoby być na papierze? Rany… idę w jakiś samozachwyt popaść ;)

 

Dzięki, dzięki! 

 

 

 

Urzekające opowiadanie. Opowieść snuje się niespiesznie, płynie sobie niby spokojnie, ale nim się czytelnik obejrzy, już jest złapany. Zakończenie mnie trochę zaskoczyło, chociaż pasuje idealnie. Do tego oryginalny pomysł na bohaterki.

Jestem na tak.

Babska logika rządzi!

Droga Werweno

 

Naprawdę bardzo chciałam przypomnieć sobie moje uwagi. W tym celu przeczytałam Cesarzową jeszcze raz a potem jeszcze kolejne dwa razy. Za każdym razem nurt Twojej opowieści wciągnął mnie tak, że nie byłam w stanie zatrzymać się, aby te uwagi zaznaczyć czy zapisać.

 

Bardzo gorąco Cię przepraszam… Wprawdzie moje oczy lśnią blaskiem, ale widać, że dosięgła mnie jednak magia Cesarzowej.

 

Uważam, że masz wszelkie powody aby wpadać w samozachwyt. Historia, którą utkałaś jest przecież zachwycająca!

Hmm... Dlaczego?

Wciąga. Po pierwszych zdaniach język wydawał mi się zbyt nasycony epitetami i porównaniami, ale potem zrozumiałem, po co. I trochę odpłynąłem. Dobry pomysł, dobrze zrealizowany.

Piękne i jeszcze raz piękne. Zgodzę się z przedmówcą, iż na początku trochę mnie męczyło, a później kokon magii oplótł mnie i zanim się spostrzegłam miałam mętny wzrok. Zakończenie w stu procentach mnie zaskoczyło. Zwłaszcza po lekturze pewnych różnych cesarzowych, była to miła lektura.

Mam bardzo silną wolę. Robi ze mną co chce.

Każdego dnia, wśród zgromaszonych na ulicach tłumów szukała kogoś, kto mógłby ją wyzwolić

 

Specjalnie zostawiłam sobie ten tekst na dzisiejszy poranek. Wieczorem mogłabym nie docenić plastyczności języka, barw uczuć. 

Dzięki za umilenie poranka.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bardzo dobre opowiadanie. Spokojną, leniwa wręcz fabuła nie pozwala sie oderwać. Zakończenie może nie zaskakujące, ale idealnie pasuje do opowieści. Skojarzylo mi sie z opowiadaniem Ursuli le Guin z poprzedniego numeru NF. A to duży plus dla Ciebie :)

Fajne opowiadanie, choć na początku miałem wrażenie, jakbym podobną historię gdzieś już widział lub czytał. Na szczęście odeszło ono wraz z ciągiem fabularnym. Wciągająca historia i ciekawa koncepcja. Budowa też ciekawa. Pozdrawiam i jak znajdę poczytam również inne twoje opowiadania.

Dziękuję za kolejne komentarze.

 

Finklo, cieszę się niezmiernie, że i Ciebie udało się złapać. I zaskoczyć ;o)

Drewian, z samozachwytem jednak jeszcze się hamuję, ale dumna jestem bardzo. Mało co tak cieszy, jak fakt, że ktoś wraca do mojego tekstu! 

tojestniewazne, KK, cieszę się, że daliście Cesarzowej szansę mimo pierwszego wrażenia gęstości epitetów. Dzięki za Wasze opinie! :o)

bemik, bardzo mi miło, że umiliłam :o)

belhaj, przyznam, że opowiadania Le Guin jeszcze nie czytałam. Muszę nadrobić czym prędzej. Dzięki, to wielki komplement :o)

wielkiszu, cieszę się, że Ci się spodobało :o) Jeśli masz ochotę poczytać, serdecznie zapraszam, znaleźć łatwo – po kliknięciu w nick przejdziesz do profilu użytkownika, tam jest wszystko ;)

 

 

Tu był upierdliwy komentarz ale pod dyskusji gdzie indziej usunąłem. Generalnie fajne opko, warte przeczytania. Pozdrawiam

Nie biegam, bo nie lubię

Corcoranie, zdążyłam go przeczytać, właśnie miałam odpowiedzieć. Nie wszystkie Twoje uwagi zrozumiałam, ale upierdliwość rzeczywiście wyczułam ;o)

No nic, dzięki za poświęcony czas, cieszę się, że jednak uznałeś, że warto. Pozdrawiam również.

Corcoran: O, proszę. Ja jednak zapraszam do niepowstrzymywania się “gdzie indziej”.

upierdliwość rzeczywiście wyczułam

Serio?  ;)  Uff,  już się bałem, że się starzeję. 

 

TJN, sam chciałeś ;) Poza tym ten komentarz z czasem może nabierze wartości kolekcjonerskiej ;D

 

Nie biegam, bo nie lubię

Fuck, nie zrobiłem screena.

Opowiadanie ładnie napisane, ale, moim zdaniem, nieco monotonne. Zachwytu, takiego jak wielu wcześniej komentujących, nie doznałam. Natomiast jestem ciekawa, dlaczego na Cesarzowej ciążyło przekleństwo.

 

Droga skła­da się z czer­wo­ne­go pyłu. – Czy droga składa się z czegokolwiek? I nie chodzi mi o definicję drogi, ale czy można powiedzieć, że droga składa się z asfaltu, z szutru, czy z piachu?

Może: Droga jest usłana czer­wo­nym pyłem. Lub: Drogę pokrywa czerwony pył.

 

Pręgi na ich szy­jach były gra­na­to­we, jak ka­mień wy­ło­żo­ny na po­sadz­ce. – Zrozumiałam, że na posadzce leżał granatowy kamień.

Może: Pręgi na ich szy­jach były gra­na­to­we, jak ka­mień, którym wyłożono posadzkę.

 

Tam­tej nocy oboje do­łą­czy­li­smy do grupy bun­tow­ni­ków. – Literówka.

 

Na­rzu­ci­łam na sie­bie po­rzu­co­ną przez kogoś szma­tę… – Powtórzenie.

 

Chwy­ci­łam dłoń, którą ku mnie wy­cią­gnę­ła, tak de­li­kat­ną, że wy­da­ła mi się prze­zro­czy­stą. – …że wy­da­ła mi się prze­zro­czy­sta.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za odwiedziny,  reg. Sprawa przekleństwa cesarzowej wyjaśni się, być może w prequelu ;)

Rozumiem, że zabrakło tej informacji. Mogę to nieśmiało tłumaczyć stanem wiedzy narratorki,  która cesarzowej sprzed klątwy nie znala.

Dziękuję za wyłapanie błędów,  poprawię :)

Jeśli pomogłam, cieszę się. ;-)

No i, oczywiście, poczekam na wyjaśnienia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Werweno, to opowiadanie jest niesamowite. Chyba wszystko zostało już napisane powyżej, powtórzę więc tylko, że klimat oczarowuje jak spojrzenie cesarzowej. Zakończenie zaskakujące. Świetnie napisane. Zrobiłaś mi wieczór. Mówiłam już, że jestem pod wrażeniem?

Emtri,  jesteśmy kwita, Twój komentarz zrobił mój wieczór ;) Bardzo mi miło i bardzo się  ciesze, że Ci się spodobało.

Werweno, co tu dużo pisać. Twój tekst ma to coś, co mnie porwało. Jest ten Twój baśniowy styl, który urzeka od samego początku. Zgadzam się, że pióro masz bardzo plastyczne, a przez tekst mknie się nie dostrzegając błędów. Czytanie opowiadania sprawiło mi dużą przyjemność. :)

 

Cieszę się, że był pierwszym przeze mnie przeczytanym po urlopie. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Klimat opowieści i moje wrażenia po lekturze najlepiej odda chyba skojarzenie z klepsydrą.

Niby proste urządzenie, w którym przesypuje się piasek. Symetryczny układ konstrukcji i idealnie dopasowany mechanizm centralny, przez który konsekwentnie i z gracją przesypują się drobinki historii. Obserwujesz, wiedząc, jak to się wszystko skończy. Czasem zerkasz, ile jeszcze zostało. Piasek przecież przesypuje się niespiesznie. Jednak w chwili gdy proces zaczyna lekko nużyć, dociera do ciebie, że tak niewiele przecież zostało. Wówczas wrażenie monotonii zmienia się w nieodpartą pokusę, by przedłużyć sobie stan tego magicznego zawieszenia między tym, co jest za tobą i przed tobą, nawet rodzi się chęć rozpoczęcia wszystkiego na nowo.

Tak też miałem z Twoim opowiadaniem. Nie miała znaczenia konstrukcja, ani zawartość, a sącząca się jak piasek pustyni opowieść i możliwość kontemplacji tego zjawiska. Bo przecież koncepcja w gruncie rzeczy była prosta, w finale potwierdziły się wszystkie przeczucia co do zakończenia. A jednak sposób opowiedzenia historii zasługuje na duże uznanie. Przeczytanie jej było przyjemnością. Moje gratulacje.

empatia

Hmm, pewną wartością dodaną wydaje się fakt, że opowiadanie Werweny nie zostało “zbetowane”. Dzięki Bogu… :)

Tak z ciekawości, Werweno, czy “betowałaś” opowiadanie na innym portalu, czy po prostu dodałaś opko “na surowo”, tak, jak je napisałaś?

Nie biegam, bo nie lubię

Morgiano, dziękuję :) jeśli opowiadanie było przyjemnością po urlopie i umililo ten powrót to ogromnie się cieszę. Po urlopie bywa ciężko;)

 

Empatio, to bardzo ładna metafora, dziękuję Ci za tak oryginalny komentarz.

 

Corcoranie,  przyznam,  że opublikowałam bez bety, no nie całkiem na surowo, bo po kilku autokorektach. Długo to pisałam i miałam już wielka potrzebę zamknięcia procesu.

Świetny tekst. Po prostu świetny. I nic więcej do powiedzenia nie mam ;)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dziękuję,  Tenszo :o)

 przyznam,  że opublikowałam bez bety

Parafrazując: Morzna? Można! ;)

Nie biegam, bo nie lubię

Oj, zdecydowanie nie jest lekko! :P

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Trochę czasu mi zajęło zanim wzięłam się za Twoje opowiadanie. I cóż mogę rzec? Jest po prostu przepiękne. Rzadko sięgam po klimaty fantasy, a jeśli już się zdarzy, chciałabym, aby było napisane w takim stylu jak Twoje opowiadanie. Prosta historia, ale utkana z bardzo plastycznych słów. 

A ja nie jestem do końca przekonany. Co jest absurdem, bo opowiadaniu zasadniczo nie brakuje niczego, by aspirować do tytułu arcydzieła. Napisane nie tylko porządnie ale i bardzo ładnie; plastycznie, zdaniami które można już chyba nazwać artystycznymi, z fajnie oddanym klimatem, który zresztą bardzo mi podchodzi. Historia sama w sobie również ciekawa, bardziej oryginalna niż wtórna… A mimo to czegoś jednak w tym wszystkim zabrakło. Czuję jakiś taki niedosyt, czy może wręcz pustkę po lekturze. I teraz pewnie będę się nad tym zastanawiał. A gdy – jeżeli – odnajdę to coś, co mi przeszkadza, to nie omieszkam podzielić się z Tobą moimi wnioskami.

Biblioteka w każdym razie zasłużona w pełni.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nie będę się rozpisywał, bo wszyscy powyżej nasłodzili Ci już wystarczająco.

Zastanawia mnie tylko jedna rzecz. Dlaczego jeszcze nie dostałaś za to opowiadanie piórka? ;)

A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?

Bo piórka za dany miesiąc przyznawane są (jeśli Miłościwie Nam Redagujący się wyrobi) w miesiącu następnym. Tak więc Ozdoba Torunia na swoje liczyć może dopiero w sierpniu. Tak to tutaj działa.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Deirdriu, cieszę  się, że  zajrzalaś, mimo że to nie do końca Twój klimat. I że się spodobało :)

 

Panhybryda, dzięki za uznanie i piórkową sugestię. Cień odpowiedział technicznie, ja dodam, że o piorko nie łatwo,  bo to nominacje, potem głosowanie loży, zresztą sama nie do końca znam temat i przebieg.

 

Przy okazji wszystkim, którzy nominowali Cesarzową przeogromnie dziękuję, to ciepłe przyjęcie tego tekstu zaskakuje mnie i oszałamia. I dodaje skrzydeł bardzo! :)

 

Cieniu, bardzo Ci dziękuję za odwiedziny i komentarz. Wiesz,  w poprzednim opowiadaniu tez się zdarzyło podobnie, podobny komentarz od ochy – że niby ładnie pięknie ale jednak coś nie styka. Może jest coś w tym moim pisaniu co tak działa,  albo nie działa właściwie… Bardzo chciałabym odkryć co to takiego. Jeśli coś Ci przyjdzie do głowy,  daj znać,  bardzo będę wdzięczna. 

PS Ozdoba Torunia hłe hłe;)

A propos, chyba wiem, co może pozostawiać uczucie ewentualnej pustki po przeczytanie tego opowiadania (tak Cieniu twierdził). Prawdopodobnie przydałoby się troszkę więcej pikanterii. Bardzo dużo dzieje się tu wokół erotyzmu, a sposób opisania jest podobny do erotyków z klasyki poezji. Jest to z jednej strony zaleta, a z drugiej może niejednego w niedosycie pozostawić. Taka moja mała diagnoza.

Z drugiej strony, jakby za dużo szczegółów było, a erotyzm byłby za bardzo Tetmajerowski, to cały urok i czar prysnąłby.

 

pzdrw

A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?

Cóż, jestem zachwycony. Przejrzałem inne komentarze i widzę, że nie tylko ja. Wcale się nie dziwię. Początkowo nie chciałem się zabierać za 27k znaków, bo chciało mi się spać i bałem się co z tego będzie, ale wciągnęło mnie jak zaczarowany odkurzacz! 

Ten styl jest cudny, napisałaś bardzo płynnie, język mnie urzeka – prawdę mówiąc jestem zaskoczony, że nikt nie marudzi, że zbyt poetycki, dla mnie osobiście bomba.

Teyami słusznie Cię pochwaliła za ukrycie imienia bohaterki do końca.

Hmm… wianuszek pochwał mdlący jak rzygnięcie tęczą, wybacz ;)

 

To minusy:

“niewielki, podłużny, ostro zakończony kamień, zamoczony w jadzie skorpiona“ ten opis jest słaby, jakbyś wzięła zdanie z wyprzedaży przymiotników.

 

Wczuwałem się mocno w każdy fragment opowiadania, ale jakoś nie mogłem wejść w nastrój zbliżenia Tiliszy i Mahaszy. Nie pasował mi tam ten seks – a przecież był ważny dla historii. Zważywszy na to, że tak dobrze mi się czytało, rozbudowałbym tę scenę, żeby wprowadzić akt bardziej naturalnie.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Panhybryda, z tym erotyzmem to jest tak że po trosze specjalnie nie chciałam się w to zagłębiać, a potraktować bardzo subtelnie, pasowało mi to do pierwszoosobowej narracji, poetyki, którą wybrałam i osobowości bohaterki– narratorki. Z drugiej strony była też w tym chyba obawa, że nie zdołam tego opisać tak, by nie schrzanić  tekstu. 

Apropos poezji i erotyki – zauważyłam cytat w Twojej stopce – czyżby pokrewna dusza wielbiąca mistrza Leśmiana? ;)

 

Nevaz, miło, że zajrzaleś i dałeś się skusić na czytanie mimo zmęczenia :) dzięki wielkie i za rzyg tęczą i za uwagi. Co do pierwszej trudno się nie zgodzić, pomyślę jak to zmienić  (po urlopie raczej), o drugiej tez pomyślę, ale tego pewnie też dotyczy to, co napisałam w odpowiedzi do pana hybrydy.

 

 

Myślałem o tym i z mojej perspektywy powinien być większy nacisk na chęć zbliżenia ze strony nowego cesarza. Abstrahując od ról genderowych i kto powinien inicjować zbliżenie, instynktownie czuję, że jemu się w tamtym momencie bardziej chciało niż jej :P

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Bardzo spodobała mi się kompozycja opowiadania, początek zapowiadający co ma nastąpić, spokojne, miarowe rozwinięcie, i niespodziewane mimo wstępu zakończenie. Język bogaty, narracja nienachalna, przyjemna lektura. Wiele zdań bardzo przypadło mi do gustu, akapit opisujący wejście do lektyki cesarzowej – świetny.

Trochę przeszkadzał mi poziom ogólności niektórych opisów, np.:

 Zaglądała ludziom w oczy i zasiewała w nich strach lub szaleństwo.

dręczy swoim pięknem

Tej nocy mieliśmy spotkać się na dachu domu jednego z przyjaciół, by tkać nasz spisek.

Wciąż jeszcze pachniało strachem

Chłód dłoni, która zakryła mi usta, wlał się do mojego wnętrza i eksplodował lodowatą grozą.

 

Rozumiem, że wymagała tego poetyka opowiadania, ale jak dla mnie delikatnie przesadzona, więcej przyziemnych szczegółów bardziej by mi pomogło wczuć się w historię.

Udane opo­wia­da­nie w stylu, jaki sobie bar­dzo cenię. Teraz trzy­mam kciu­ki za piór­ko i cze­kam na ko­lej­ne opo­wia­da­nia. :)

Powtórzę po poprzednikach: dobrze napisana, czarująca opowieść. Trudno się od niej oderwać.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Każda rewolucja wprowadza stary porządek pod nową przykrywką, czyli – podobało. Parę przecinków znowu nie na miejscu, ale jest z tym coraz lepiej.

Fajnie zaglądnąć po wyjeździe i znaleźć parę miłych słów :)

Rooms, Mirabell, Bartoszu – dzięki, że wpadliście, cieszę się, że się Wam spodobało :)

Mr_D, dzięki również :) Wiem, o co chodzi z ta ogólnością – faktycznie wpisuje się ona w poetykę i w dużym stopniu była zamierzona, ale cieszę się, że podzieliłeś się opinią na ten temat. Pewnie będę z tym trochę kombinować w kolejnych tekstach.

Tekst – poezja, zarówno jeśli chodzi o pomysł, jak i wykonanie. Opisy, klimat, emocje, bohaterowie i ich motywacje, zakończenie – wszystko jest wyśmienite. Gratuluję. 

Sorry, taki mamy klimat.

Dzięki, Sethraelu, miło mi ogromnie! :)

Styl w jakim zostało napisane opowiadanie, urzeka czytelnika; tekst pełen jest różnorakich emocji, takich jak smutek, ból, tęsknota, miłość, a wszystko to podane w niezwykle ładnej postaci. Enigmatyczny klimat idealnie współgra z całością.

Wykonanie i pomysł zasługują na pochwałę. Dobra robota.  

Dzięki, dzięki! :)

Wszystko już zostało napisane, pozostaje mi więc jedynie powtórzyć – Werweno, cudownie napisane opowiadanie. Takim poetyckim, baśniowym tekstom często brakuje wciągającej fabuły i wyrazistych bohaterów – a tu jest wszystko. Brawo.

Ocho, dziękuję i cieszę się :)

Skomplikowanych wywodów nie będzie, wystarczy kilka słów: ładnie i dobrze napisana baśń o swoistej klątwie, ciążącej na obu bohaterkach, cesarzowej i narratorce – kochać wszystkich i być przez wszystkich kochaną oznacza, że nikt i nikogo nie kocha naprawdę, spontanicznie, szczerze… Głosuję na piórko.

Dzięki Adamie za komentarz. Tym bardziej, że raz już komentowałeś :)

I za głos dziękuję!

:-) Czy mam to odbierać jako sugestię, że raz wystarczy? :-)

Skąd. Ucieszyłam się z ponownej wizyty :)

:-) Ufff… To dobrze. :-)

Przeczytane. I chcę tak pozostać…. Zauroczony klimatem.

Dla mnie bomba. Jasno zakreślone ramy, urzekająca, unosząca mnie w starożytną atmosferę Lewantu baśń Szeherezady. I przemyślane zakończenie. Opowiadanie zupełne. Sam bym lepiej tego nie wymyslił:):) Gratulacje!

Bardzo się ciesze, dzięki! :)

Interesujące opowiadanie. Jestem tylko ciekaw, czemu bohaterka nie zabiła cesarzowej od razu, wtedy, gdy wniosła nóż do pałacu?

Pozdrówka.

Dzięki za komentarz Rogerze :)

Odpowiedź na Twoje pytanie kryje się w tym zdaniu:

 

Tej nocy byłam dla niej Dżizą, a mej własnej woli starczyło mi tylko na to, by niespostrzeżenie zsunąć z uda rzemień i ukryć broń pod barwnym stosem porzuconych chust.

 

Pozdrawiam :)

Tak, ale to tylko opis stanu faktycznego, a nie stanu psychicznego bohaterki. Chyba zabrakło  opisu psychicznego rozdarcia bohaterki. Do tego momentu wszystko szło dobrze, tutaj jednak chyb jest dość wyraźne pęknięcie do tej pory klarownej narracji. Podobnie jest też z kocówką. 

Ale na pewno dobrze napisane i ciekawe opowiadanie.

Pozdrówka.

Dzięki za uwagi, może rzeczywiscie czegoś zabrakło. Cieszę się, że ogólnie wypadło ciekawie :)

Nie zabrakło.

 

Przeczytałem tekst i naprawdę jestem urzeczony. Opowiadanie ocieka klimatem, język pięknie pasuje, a zakończenie – miód i orzeszki. Szkoda, że opowiadanie zostało po macoszemu potraktowane przez _mc_ (to był TEN miesiąc…), ale nijak nie mogę się zgodzić z jego zarzutami co do konstrukcji. Gdyby pociachać początek tekstu, nie zdążyłabyś wprowadzić w historię taką, jaką mieliśmy ją postrzegać, nie znając zakończenia – słowem, stary wyjadacz-czytelnik zorientowałby się, że w tym opowiadaniu nie może chodzić o samą zemstę i zacząłby podejrzewać Twój podstęp.

Może część o ruchu oporu wydaje się nieproporcjonalnie długa, ale dzięki temu czytelnik widzi “oho, skupiamy się na planowaniu zamachu, a więc to jest kluczowy element tekstu – ciekawe, jaką zmyślną intrygą sobie z nią poradzą (lub nie poradzą, sądząc po początku)”. I tym lepszy kontrast daje faktyczny rozwój wydarzeń.

…ale sama to wiesz, w końcu tak to napisałaś ;)

 

Koniec końców – naprawdę bardzo dobry tekst.

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Dzięki Diriadzie, bardzo mi miło :)

Zagłosowałem na ten tekst, więc muszę napisać komentarz, a to nie jest proste, bo chwalić trzeba, i lekko pozazdrościć stylu. Czytało się jak rasowe opko, czyli czego chcieć więcej?

pozdrawiam

Dzięki, Gwidonie :) Z duszą na ramieniu tu zaglądałam, widząc, kto skomentował ;) Jest mi ogromnie miło, że komentarz jest pozytywny, cieszę się, że Ci się podobało i serdecznie dziękuję za opinię i głos :) 

Przeczytałam i nie bardzo wiem, co ze sobą zrobić, ten tekst jest tak magiczny i kompletny. Zakończenie – zaskakujące, udane, wspaniałe. Nastrój zwala z nóg z siłą Cesarzowej. Strasznie podobało mi się też brzmienie imion; może to detal, ale ten szczegół “domyka” tekst. Zawsze zwracam na to uwagę i szalenie mnie to cieszy. :)

Mam kilka drobnych “ale”. Pierwszym jest maniera językowa, która z jednej strony kształtuje to opowiadanie i nadaje mu baśniowy ton, ale z drugiej, momentami robi się zbyt silna, egzaltowana. Zastanawiam się też nad finałem – sam pomysł na zakończenie jest cudowny, ale gdy dotarłam do tego fragmentu – Stojący przy niej strażnicy zastygli przede mną w ukłonach. Ujęłam jednego z nich pod brodą, zajrzałam w jego oczy i zrozumiałam. – byłam pewna, że tu będzie koniec. To bardzo subiektywna kwestia, ale to, co następuje po tych zdaniach, wydaje się trochę zbyteczną dłużyzną; dla mnie przynajmniej motywacja Tiliszy i to, co zrobi po odkryciu klątwy była dość przejrzysta, podobnie jak cierpienie Cesarzowej. No i właśnie samej Cesarzowej trochę brakło mi w tym tekście – przedstawiasz ją jako bardzo bierną, choć finał i słowa jasnowłosej sugerują jednak coś innego. Chciałabym w Cesarzowej zobaczyć coś więcej niż ofiarę jej własnej klątwy, tym bardziej, że w tekście jest ku temu kontekst.

Tak czy inaczej – bardzo dziękuję za wspaniały tekst. Cieszę się, że mogłam go przeczytać. :)

Ślimaku, dziękuję Ci za obszerny komentarz i cenną opinię. Wszystkie “ale” biorę do serca i cieszę się, że ogólnie się podobało :)

miedzianego blasku słonecznej kuli

Każdy pisze fantasy, jak chce i to taka uwaga raczej pod rozwagę niż do samego tekstu – ludzie nie rozumiejący kosmosu przeważnie nie rozumieją kulistości zawieszonych w nim obiektów. Mogą być na ten temat mity, mogą być trafne spostrzeżenia uczonych, ale lud raczej nie tak do rzeczy podchodzi (kto tam słuchał Pitagorasa i kumpli, zwłaszcza że i oni dyskutowali głównie z sobie podobnymi). Dlatego myślę, że tu bardziej by pasowało: tarczy.

Sądzę, że byłam jedną z ostatnich, którzy się jej oparli.

To zdanie pozostawiłem w pamięci i przyznam, że wróciwszy do niego po przeczytaniu, nie jestem pewien, czy wyrażona w nim wątpliwość jest na miejscu. Bohaterka wydaje się doskonale znać odpowiedź, a zdanie nieco nie pasuje do całości.

Ponadto używanie słowa bękart w opisach spiskowców wydało mi się niepotrzebne, zważywszy na to, że bohaterka dobrze Mahaszy życzy. O ile jest poprawnym opisem jego sytuacji (jeśli cesarz nie brał ślubu z brankami), to przez negatywną konotację nie buduje sympatii.

Zajrzałem tu z przyczyn oczywistych i jestem zadowolony. Bardzo mi się podobało Twoje opowiadanie. Należę wprawdzie do grupy, dla której jest nieco zbyt poetycko (za dużo tych kamyczków z ust), ale to absolutnie nie zarzut, raczej usprawiedliwienie niepełnego zachwytu. Zgrabna fabuła, ciekawa opowieść, kilka elementów do przyjęcia raczej na wiarę, niż logikę (niewolnica, morderczy kamień), ale przy lekkim “przymrużu oczu” wciąga się je jak każdą inną baśń.

Cudownie napisane, lekko, plastycznie, nieco hipnotycznie. Doskonały warsztat, nie zatrzymałem się na ni jednym zgrzyciku. Brawo. Szczere, choć spóźnione.

5.5.

Ogromne dzięki, vargu, za przeczytanie i komentarz, a przede wszystkim za zwrócenie uwagi na istotne kwestie – jak choćby słoneczna kula/tarcza. Cieszę się, że się podobało :)

Świetny tekst, bardzo barwny, intensywny, w świetnej scenerii. Zakończenie też znakomite.

Dzięki, zygfrydzie! :)

Gratuluję wygranej w plebiscycie. Nie jest tajemnicą, że rzadko zaglądam do działu opowiadań, gdyż skupiam się głównie na publicystyce – teraz przyciągnęła mnie ciekawość zwycięskiego tekstu. I faktycznie jest on wyborny – pomysł, nastrój, zmysłowość, styl zrobiły na mnie duże wrażenie. Skojarzył mi się z bardzo lubianą przeze mnie Catherynne M. Valente. Mam nadzieję, że będzie jeszcze wiele okazji, żeby czytać Twoje kolejne opowiadania, a z czasem może również powieści. :)

JeRzy, dzięki wielkie, cieszę się, że zajrzałeś do mojego tekstu i jeszcze bardziej, że Ci się spodobał :D

Nie miałam okazji jeszcze czytać nic C.M. Valente, choć “Opowieści sieroty” od dawna są na mojej wish-liście.

Również mam nadzieję, że jeszcze coś mojego przeczytasz ;)

Fajne realia, no i genialny zwrot akcji na końcu, aż wstałem, bo usiąść nie mogłem, gdyż już siedziałem :D

No w końcu doczytałem. Brawo ja!

 

A nie nie, przepraszam cie, Werweno – brawo ty.

 

Tekst ma klimat, narracja taka oniryczna, leniwie snuje się między oczętami a resztkami mózgu niczym skacowany solenizant w upalny, letni poranek między wyrkiem a lodówką z sokiem… :-) Historia prosta, finał nie zaskakuje – ale co z tego, skoro świetnie opowiedziana?

I tylko źródła tej klątwy brak, a ta nieobecność cieniem się mię kładzie nieco. Nie, Cieniu, proszę cię uprzejmie, byś się koło mię nie uwalał tak ostentacyjnie!

IMO można było wpleśc w te piękne opisy nieco informacji, skądże ta cała klątwa się wzięła, bo jedyny trop jest tak mglisty, że zwyczajnie czuję się fabularnie niedorżnięty!

 

A poza tym – prima sort ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Lordzie Vedyminie, bardzo mnie ucieszyło, że wstałeś :D Dzięki za odwiedziny!

 

PsychoRybo, bardzo mnie ucieszyło, że doczytałeś, z jeszcze bardziej, że się podobało :) Tak, rzeczywiście jednego puzzla brakuje, biorę zarzut na klatę, choć gdzieś powyżej próbowałam tłumaczyć to tym, że narratorka takiej wiedzy nie miała, to i nie mogła przekazać w opowieści, ale może to kiepskie tłumaczenie wobec konsekwencji niedorżnięcia…

Dzięki za komcia :)

Ja to rozumiem, Werweno, ale spiskowcy są? Są, plotki tez funkcjonują. Tajemnicza służąca, która chciała uwolnić swoją cesarzową od cierpienia jest? Jest. 

Żebracy są? Są, a to najlepiej poinformowani goście w mieście…

 

Znaczy, mogłaś dorżnąć rybkę fabularnie? ;-D Mogłaś!

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Osz. No mogłam. :|

Przeczytałam. I jestem zachwycona.

 

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Bardzo mi miło, fleur :)) Fajnie, że zajrzałaś!

Podobało mi się bardziej niż Czas zawraca w Neverville (pewnie kwestia tematyki) ale zgadzam się z komentarzami powyżej, że opowiadanie ujmuje kolorami i, tfu, poetyką. I to imię! Sprytne. Zazdroszczę szalenie.

www.facebook.com/mika.modrzynska

kam_mod, dzięki za odwiedziny i tutaj :) cieszę się, że Ci się podobało. Nie zazdrość – pisz! ;)

Przeczytałem. I od pół godziny myślę, co napisać. I słowa w ogóle mi się nie układają.

 

Zwykle jest tak, że jeżeli przez dłuższy czas słyszę pochwały jakiegoś tekstu, to nabieram takiego apetytu, że sama lektura może być już tylko rozczarowaniem. Po raz pierwszy, od nie pamiętam jak dawna, rozczarowania nie było.

O klimacie, języku i winie było dużo we wcześniejszych komentarzach. Ja mogę tylko dodać, że utkwiły mi w głowie szczegóły: bransolety na kostkach cesarzowej, karłowaty czarny słoń. A słowa: “Próbowaliśmy zapaść się w miasto, ale ono w jakiś sposób wciąż i wciąż wypluwało nas na główną drogę…” czytałem sobie w kółko kilka razy, choć sam nie wiem, co mnie w nich tak zachwyciło. Jakaś magia.

Coboldzie, dziękuję. Trochę wiem co czujesz, bo też nie wiem co napisać, żeby tylko sucharsko nie dziękować ;P Ogromnie mi miło, że i Tobie Cesarzowa przypadła do gustu :)

Piękne opowiadanie. 

Nie pamiętam, kiedy jakiś początek wciągnął mnie tak bardzo.  Poetyckie opisy są zarazem lekkie i magnetyzujące. 

Pomysł na przeklenstwo – cudny. Bohaterom kibicowałam od początku, więc gorzko– słodkie zakończenie zasmuciło mnie i oczarowało jednocześnie. 

Dziękuję, lenah :)

Niestety, chyba podobnie jak tamta niewolnica mam domieszkę jakiejś innej krwi, bo opowiadanie mnie nie zaczarowało :( W połowie poczułem się znużony i trochę zmartwiony, bo miałem wrażenie, że nie ma się czego czepić. Ale potem uświadomiłem sobie, że jednak znajdzie się trochę zarzutów. Oczywiście subiektywnych.  

Nie czuję żadnej więzi z bohaterami. Język wydawał mi się barwniejszy niż świat przedstawiony. Poetyckość raziła po oczach. 

Jeździła w lektyce, dźwiganej przez skarlałego słonia, o skórze koloru najgłębszej godziny nocy.

Wybacz, ale dla mnie “skóra najgłębszej godziny nocy” jest kiczem. Czerń to czerń. Rozumiem jakby takie porównanie miało dotyczyć czegoś ważnego jak oczy czy istotny przedmiot, ale toż to zwyczajny słonik :)

Resztkami wolnej woli oblizałam wargi

To kolejny przykład przesadzenia. Swoją drogą dość zabawny, bo wargi raczej oblizuje się językiem ;) Piszę to trochę uszczypliwie, ale chcę przede wszystkim dać do zrozumienia, że taka stylizacja może się okazać posunięciem wszystko albo nic. Albo zaczarujesz czytelnika, albo będzie on widział takie wydumane zwroty. 

Dialogi też były dla mnie zbyt pompatyczne. Fabuła dość prosta, choć fajnie rozwiązana. 

Co do stylu – w czasie czytania przyszło mi do głowy, że może przydałyby się od czasu do czasu jakieś krótsze, niezłożone zdania, może jakieś równoważniki. Bez nich rytm jest monotonny. 

No, ale to takie subiektywne marudzenie. Patrząc nieco bardziej obiektywnie, muszę docenić wykonanie, bo przyjęty przez Ciebie styl jest konsekwentny, klimat trzyma się od początku do końca. Mam nadzieję, że “Czas zawraca…” bardziej przypadnie mi do gustu, bo widać, że potrafisz pisać, Werweno. Czekam także na to nowe dzieło, które jest szlifowane na betaliście ;)

 

PS Gratuluję piórka i tytułu najlepszego opowiadania roku :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Tytuł najlepszego opowiadania jeszcze nie przyznany. ;-)

Babska logika rządzi!

Za 2015 rok nie przyznany?

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Oj! Zwracam honor i przepraszam! W innych czasach żyję.

Babska logika rządzi!

Fun, dziękuję za komentarz, miło, że przeczytałeś :) Tak, zdaję sobie sprawę, że mocno poetycko = ryzykownie, i ze względu na to, że nie każdemu podejdzie, i na to, że przekroczyć granicę kiczu jest bardzo łatwo. Ale nie rozkminiałam tego za bardzo pisząc Cesarzową, po prostu taka mi się napisała i taka jest ;) 

Również mam nadzieję, że Neverville podejdzie Ci bardziej, narracja jest tam zupełnie inna i na pewno nie jest tak kwieciście. Ale sam sprawdź ;) A losy tego, co siedzi na betaliście, są bardzo niepewne. Tak czy inaczej cieszę się, że mimo że Cesarzowa Cie nie oczarowała, to nie zniechęciłeś się do mojej pisaniny ;)

 

Finklo, ;D 

Podobnie jak przy Neverville, zabierałem się do tego tekstu kilkakrotnie. I, cóż, Neverville podobało mi się o wiele bardziej, ale uroku i jakości Cesarzowej odmówić z pewnością nie można. Warsztatowo pierwsza klasa, klimat jest, zdania-perełki również. Ale cały czas towarzyszyło mi poczucie, że to opowiadanie jest trochę przegadane. Pewnie to nie gatunek dla mnie.

Pozdrawiam!

Dzięki, Mr, fajnie że zajrzałeś! :) 

Bardzo, bardzo mi się podobało Werweno. Czytałem pierwszy raz w zeszłym roku, teraz sobie odświeżyłem. Przecudny klimat, piszesz jak natchniona :) Gratuluję zwycięstwa. Nie czytałem wszystkich opowiadań 2015 roku, ale twoje na pewno jest wyjątkowe.

Dziękuję, Darconie, bardzo mi miło, że ktoś tu jeszcze zagląda – a tym bardziej, że po raz kolejny. Coś w tym jest, że mnie natchnęło na tę Cesarzową. Gorzej, że chyba wyczerpałam limit tego natchnienia, bo jakoś nie chce się znowu pokazać ;)

Rozumiem cię Werweno, rzeczywiście napisałaś świetne opowiadanie i jego widmo często będzie z tobą. Ja nadal jestem jeszcze przed tym. Rękę masz i natchnienie, natchnieniem, ale porządny warsztat to już bardzo dużo. W twoim przypadku to tylko kwestia pomysłu. Jedyne, co mogę ci doradzić to szukanie zupełnie czegoś innego, od tego, co napisałaś. Doda ci to skrzydeł, odświeży, nie będziesz się ciągle zastanawiać, jak to się ma do Cesarzowej. Zgłaszam się do bety samego pomysłu (w warsztacie nie ma co poprawiać, a i ja na to za słaby). Jak to mówię, pozbawię złudzeń jeśli trzeba albo pochwalę, też jeśli trzeba :)

Ok, będę pamiętała :))

I pewnie masz rację, trzeba próbować nowych rzeczy. Dzięki za dobre słowo :)

Bardzo piękne opowiadanie. Klimatyczne, nastrojowe, świetnie napisane. Jestem zachwycony. 6/6.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Dziękuję! :))

Ja też nadal jestem. ;)

Rekomendacje zachęciły do zapoznania się. Jestem pod wrażeniem. Świetne opowiadanie, magiczny, baśniowy klimat, magia, miłość, nienawiść, klątwa, rozpacz, strata. Potrafisz to zbudować i tym grać. Czapki z głów. Rewelacja. :)

Cieszę się, że Cesarzowa nadal uwodzi ;)) I że niektórzy trwają w sidłach jej magii ;P

Dzięki!

Nowa Fantastyka