- Opowiadanie: Spectrum - Misiojeż

Misiojeż

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Nazgul

Oceny

Misiojeż

Stara, wy­słu­żo­na skoda ter­ko­ta­ła po po­lnej dro­dze. Męż­czy­zna sie­dzą­cy za kie­row­ni­cą nucił jakąś ryt­micz­ną me­lo­dię i od czasu do czasu, ni stąd ni zowąd uśmie­chał się. Spo­glą­dał na roz­le­głe, zie­lo­ne pola, przy­droż­ne drze­wa i stada krów, jakby spo­dzie­wa­jąc się, że te od­wza­jem­nią uśmiech. Lub przy­naj­mniej za­ry­czą.

– Głowa do góry, bę­dzie faj­nie – po­wie­dział gło­sem fa­ce­ta, czu­ją­ce­go świe­ży po­wiew zbli­ża­ją­ce­go się wiel­ki­mi kro­ka­mi urlo­pu.

– Wcale nie – od­po­wie­dział Ma­ciuś, w naj­mniej­szym stop­niu nie po­dzie­la­jąc opty­mi­zmu ojca. – Za­nu­dzę się tam na śmierć. Co ja będę robił w tej dziu­rze?

– Bę­dziesz zbie­rał grzy­by, po­ma­gał ciot­ce, li­czył ga­łę­zie… cała masa atrak­cji!

Męż­czy­zna nie do­cze­kał się od­po­wie­dzi. Jego sied­mio­let­ni syn wpa­try­wał się w opar­cie przed­nie­go sie­dze­nia gro­bo­wym spoj­rze­niem, wzro­kiem stra­ceń­ca idą­ce­go na sza­fot. Ale on prze­cież był grzecz­ny… ostat­nio nawet po­mógł w sprzą­ta­niu po­ko­ju, nawet roz­wie­sił pra­nie! Czym więc za­słu­żył sobie na tę nik­czem­ną dolę?

Sa­mo­chód za­trzy­mał się przy mi­zer­nym domku o sza­rych ścia­nach. Ma­ciuś do­kład­nie tak wy­obra­żał sobie miej­sce prze­zna­czo­ne do tor­tu­ro­wa­nia nie­grzecz­nych dzie­ci.

– Wy­sia­da­my! – za­wo­łał ra­do­śnie oj­ciec.

Chło­pak wy­sko­czył z auta, po­czuł woń dłu­gich traw i by­dlę­ce­go łajna. Ro­zej­rzał się do­oko­ła, wi­dział mie­nią­ce się ko­lo­ra­mi żółci i zie­le­ni pola, cią­gną­ce się aż po ho­ry­zont. Pa­gór­ki pię­trzy­ły się na sobie ła­god­nie pod­no­sząc się i opa­da­jąc, jak fale na morzu. Ponad nimi roz­po­ście­ra­ło się nie­skoń­cze­nie błę­kit­ne niebo, na któ­rym dry­fo­wa­ły sa­mot­ne ob­ło­ki. Chłop­ca zdu­miał nie­okieł­zna­ny przez czło­wie­ka, za­pie­ra­ją­cy dech w pier­siach kra­jo­braz. Na chwi­lę nawet za­po­mniał o ter­ro­rze, który rze­ko­mo go cze­kał.

– No, chodź mały, przy­wi­ta­my się z cio­cią – po­wie­dział oj­ciec, kie­ru­jąc się ku sta­rym, wy­bla­kłym drzwiom. Malec po chwi­li po­dą­żył za nim.

Na­stą­pi­ła dłu­żą­ca się w nie­skoń­czo­ność wy­mia­na uści­sków i ser­decz­no­ści (Ma­ciul­ka ko­cha­nie, jak ty wy­ro­słeś!), krót­ka roz­mo­wa o życiu (Jak tam w pracy? Biz­nes do­brze się kręci? A matka wuj­cia jak się miewa? Na­praw­dę? Nadal ho­du­je­cie ogór­ki? Wezmę tylko dzie­sięć sło­ików, wię­cej nam nie trze­ba, na­praw­dę). Po ogór­ko­wej wy­mia­nie miej­sce miała druga fala przy­tu­leń, kilka oj­cow­skich prze­stróg (Jasne tato, nie będę mal­tre­to­wał kur), po­że­gnal­ne ma­cha­nie i… na­sta­ła cisza. Czer­wo­na skoda zni­kła za pa­gór­kiem, teraz w za­sta­wio­nym słod­ko­ścia­mi po­ko­iku znaj­do­wa­ła się tylko cio­cia, wujek i mały Ma­ciuś.

– To co chcesz robić, mar­che­wecz­ko? – za­py­ta­ła ko­bie­ta uśmie­cha­jąc się tak pro­mie­ni­ście, że przy­po­mi­na­ła strasz­ne­go klau­na z hor­ro­ru "To".

– Nie wiem… – Ma­ciuś wzru­szył ra­mio­na­mi. Za­czy­nał na­praw­dę oba­wiać się, że cio­cia może ob­na­żyć dłu­gie kły i po­żreć go na pod­wie­czo­rek. – Ładne te pola. Chyba dzi­siaj tro­chę się tu po­krę­cę… tak bez celu. Za­po­znam się z oko­li­cą.

– Do­brze, ale mu­sisz iść z nami. Mo­żesz się zgu­bić.

– Cio­ciu­uuuuuuu… mam już pra­wie osiem lat!

Ko­bie­ta za­rzu­ci­ła zło­ci­sty­mi lo­ka­mi, spoj­rza­ła na pu­szy­ste­go męż­czy­znę pod­no­szą­ce­go wła­śnie wzrok znad ga­ze­ty. Wu­ja­szek po­pra­wił okrą­głe oku­la­ry.

– Przy­je­chał do kra­iny wol­no­ści, daj mu, Ma­dzia, tro­chę tej kra­iny po­sma­ko­wać.

Na buzi chłop­ca wy­kwitł uśmiech, jego oczy roz­iskrzy­ły się.

– Tylko – po­wie­dział po­waż­nym gło­sem wu­ja­szek, groź­nie uno­sząc palec. – Masz nie od­da­lać się zbyt­nio od domku i mu­sisz wró­cić jak tylko zo­ba­czysz czer­wie­nie­ją­ce niebo. Zro­zu­mia­no?

– Tak! – krzyk­nął Ma­ciuś nie kry­jąc pod­eks­cy­to­wa­nia, po czym wy­biegł z po­miesz­cze­nia, nie zwra­ca­jąc nawet uwagi na gde­ra­nie cioci.

Ma­ciuś wy­do­stał się na po­dwór­ko, przy­wi­tał grzecz­nie swo­ich no­wych współ­lo­ka­to­rów (Dzień dobry krów­ko! Dzień dobry świn­ko!), po czym wy­szedł na polną drogę. Łap­czy­wie wdy­chał świe­że po­wie­trze, przy­słu­chi­wał się od­gło­som tego nie­zna­ne­go świa­ta, za­nu­rzał wzrok w głębi pa­gór­ko­wych wi­tra­ży. Hasał wśród kło­sów, gonił pa­si­ko­ni­ki, leżał na tra­wie wpa­tru­jąc się w niebo. Czuł, że dzia­ła na niego ten nie­spo­ty­ka­ny wiej­ski kli­mat, któ­re­go na próż­no szu­kać było w za­tło­czo­nych mia­stach. My­ślał, że może nawet da radę wy­sie­dzieć tu cały mie­siąc.

Dni mi­ja­ły bar­dzo bez­tro­sko i cał­kiem szyb­ko. Pew­ne­go razu, kiedy już miał wy­ru­szyć na ko­lej­ną wy­pra­wę, wu­ja­szek za­trzy­mał go na ganku.

– Słu­chaj mały, wiem dokąd mo­żesz pójść – po­wie­dział męż­czy­zna opie­ra­jąc tłu­ste dło­nie o ko­la­na. – Wi­dzisz ten las za pa­gór­kiem?

– Tak.

– To udaj się tam. Przejdź przez stru­my­czek, we­sp­nij się na sam szczyt górki. Tam zo­ba­czysz sa­mot­ne drze­wo, a przy nim może uda ci się kogoś spo­tkać.

– Tam? Do lasu? – po­wie­dział chło­piec zlęk­nio­nym gło­sem. – Tata mówił, że w lesie są klau­ni. I wilki i pa­ją­ki i wam­pi­ry…

– Ten twój głupi stary… – wu­ja­szek po­trzą­snął głową. – Po­słu­chaj. W lesie nie ma nic nie­bez­piecz­ne­go, byłem tam wiele razy. To taki… nie­zwy­kły las. Pie­czę spra­wu­je nad nim pewna… osoba, która nie po­zwo­li, aby stała ci się krzyw­da.

– To… tego pana spo­tkam przy drze­wie? – za­py­tał Ma­ciuś gło­sem peł­nym pod­eks­cy­to­wa­nia. – Kto to jest?

– To Przy­ja­ciel. Nie martw się, na pewno go po­lu­bisz. O ile go tam spo­tkasz.

Chło­piec nie po­trze­bo­wał lep­szej za­chę­ty. Po­gnał w pod­sko­kach do drzwi, sły­sząc zna­jo­me skrzy­pie­nie otwo­rzył je i wy­biegł na dwór.

Po kilku nie­spo­koj­nych mi­nu­tach, zna­lazł się na przy kra­wę­dzi lasu. Drze­wa stały przed nim murem, zda­wa­ły się być nie­ustę­pli­we i groź­ne. Malec prze­łknął ślinę roz­wa­ża­jąc, czy nie po­wi­nien za­wró­cić. Do­brze wie­dział, że wam­pi­ry nie żyją w lesie, tylko na cmen­ta­rzach. Mimo tego nadal czuł nie­po­kój, za­cie­nio­ne kłę­bo­wi­sko ga­łę­zi na­pa­wa­ło go lę­kiem, stra­chem przed nie­zna­nym. Jed­nak sły­sząc cie­płe słowa wu­jasz­ka w gło­wie, prze­że­gnał się i wkro­czył do boru.

W lesie było tro­chę chłod­no, acz cał­kiem przy­tul­nie. Chło­piec sły­szał nie­po­ko­ją­ce szme­ry i po­pi­ski­wa­nia, do któ­rych po­wo­li za­czy­nał się przy­zwy­cza­jać. Szedł cią­gle pod górę, zda­wa­ło się, że idzie w do­brym kie­run­ku. Po kilku mi­nu­tach wę­drów­ki prze­kro­czył stru­mień. Przy­kuc­nął, aby napić się sre­brzy­stej, zim­nej wody, po czym udał się w dal­szą po­dróż. Na­tręt­ne owady zmu­sza­ły chłop­ca do cią­głe­go ma­cha­nia rę­ko­ma, wy­glą­dał jakby bro­nił się przed zje­dze­niem znie­na­wi­dzo­nej grusz­ki. Poza tym małym pro­ble­mem, las wy­da­wał mu się cał­kiem "fajny". Nie było w nim żad­nych klau­nów czy wam­pi­rów, a wycie wil­ków za­stę­po­wał śpiew pstro­ka­tych pta­ków.

W końcu, do­tarł na szczyt górki. Zo­ba­czył pustą po­la­nę i ro­sną­ce na jej środ­ku, sa­mot­ne drze­wo. Zbli­żył się do niego, ro­zej­rzał do­oko­ła.

– Przy­ja­cie­lu! Gdzie je­steś? – za­wo­łał. Od­po­wie­dział mu jed­nak ci­chut­ki szmer lasu i me­lo­dyj­ny głos pta­ków. – Przy­ja­cie­eelu!

Cisza. Ma­ciuś oparł się o drze­wo, po­dzi­wiał de­li­kat­ną zie­leń liści prze­rze­dzo­ną sło­necz­nym bla­skiem. Zmru­żył oczy, uśmiech­nął się. Cze­kał.

– Dzień dobry – roz­legł się głos zza jego ple­ców.

Ma­ciuś ze­rwał się na równe nogi. Na chwi­lę znie­ru­cho­miał, jego oczy roz­sze­rzy­ły się.

– Ddd­dzień dobry – wy­ją­kał.

Stało przed nim dzi­wacz­ne stwo­rze­nie. Przy­po­mi­na­ło bru­nat­ne­go jeża o po­stu­rze niedź­wie­dzia, z któ­re­go ple­ców wy­ra­stał las zwiot­cza­łych, zie­lo­nych igie­łek. Po do­kład­nym przyj­rze­niu się, chło­piec stwier­dził, że to nie kolce, a trawa. Stwo­rzon­ko miało rudy, wie­wiór­czy ogon, sowie uszy oraz spo­koj­ne, żółte oczy.

– To pan jest przy­ja­cie­lem? – wy­ją­kał Ma­ciuś.

– Tak. Chyba tak. Róż­nie na mnie wo­ła­ją. Na­zy­wa­ją mnie Bo­giem Lasu, Do­brym Du­chem, Przy­ja­cie­lem…

Malec słu­chał uważ­nie, jak po­dob­na do misia po­stać mówi do niego ludz­kim gło­sem. Zu­peł­nie jak z bajek. Nadal nie mógł uwie­rzyć w to co widzi.

– W czym mogę pomóc? – za­py­ta­ło stwo­rzon­ko.

– Nie wiem… Tak sobie spa­ce­ro­wa­łem tylko. Je­stem tu prze­jaz­dem.

– W takim razie nie prze­szka­dzam… my­śla­łem, że mnie wo­ła­łeś.

– Tak, tak wo­ła­łem! – po­wie­dział Ma­ciuś, po­czuł się jakoś głu­pio i nie­zręcz­nie. – No bo ogól­nie to fajny ten pana las. Bar­dzo ładny. Ma pan też ładną trawę na ple­cach. Je­stem Ma­ciek, tak w ogóle.

– Dzię­ku­ję. Cie­szę się, że las ci się po­do­ba. Jak chcesz, mogę cię po nim opro­wa­dzić.

– Oczy­wi­ście, że chcę! – wy­krzyk­nął chło­piec.

– No to za mną – po­wie­dział Bóg Lasu.

 Chło­piec znik­nął w ciem­nej gę­stwi­nie, po­dą­ża­jąc za bru­nat­nym stwo­rzon­kiem. Ma­ciuś po­zna­wał jakie drze­wa lubią stać koło sie­bie, do­wia­dy­wał się o czym roz­ma­wia­ją ptaki. Dzień jed­nak skoń­czył się tak szyb­ko, że chło­piec nawet tego nie za­uwa­żył. Kiedy zer­k­nął na ciem­ne już niebo, zdał sobie spra­wę, że może mieć kło­po­ty. Szyb­ko po­że­gnał się z Przy­ja­cie­lem, po­gnał w stro­nę domku. Zjadł po­śpiesz­nie ko­la­cję, po­ło­żył się do łóżka. Nie mógł za­snąć z pod­eks­cy­to­wa­nia, w gło­wie cią­gle sły­szał ko­ją­cy szum drzew.

Nad ran­kiem pędem po­żarł ja­jecz­ni­cę i wy­ru­szył do lasu.

– Wiesz co… – po­wie­dział chło­piec, kiedy do­brnął na szczyt górki. – My­śla­łem, jak mogę się do cie­bie zwra­cać. Kiedy pierw­szy raz cię zo­ba­czy­łem, po­my­śla­łem, że je­steś naj­bar­dziej przy­po­mi­nasz mi mi­sio-je­ża. Czy mogę tak na cie­bie mówić? Mi­sio­jeż?

– Pew­nie – od­po­wie­dział Bóg Lasu.

Ko­lej­ny dzień, jak i ko­lej­ny, i jesz­cze na­stęp­ny mi­nę­ły nie­zwy­kle szyb­ko. Chło­piec spę­dzał czas w to­wa­rzy­stwie bru­nat­ne­go stwo­rzon­ka przy­glą­da­jąc się jego pracy, do­glą­dał wraz z nim lasu. Le­czył chorą korę, po­ma­gał pod czuj­nym okiem Mi­sio­je­ża bu­do­wać gniaz­da, słu­chał za­ża­leń ru­dych wie­wió­rek, pró­bo­wał roz­wią­zy­wać cią­głe kon­flik­ty po­mię­dzy grzy­ba­mi i drze­wa­mi. Po po­łu­dniu od­po­czy­wał, kła­dąc się razem z bru­nat­nym stwo­rzon­kiem przy sa­mot­nym drze­wie. Był spo­koj­ny jak nigdy dotąd.

– Mi­sio­je­żu, czemu masz takie dziw­nie żółte oczy? – za­py­tał pew­ne­go razu.

– Ostat­nio mam sła­bość do żon­ki­li.

– Co to?

– To takie ładne kwiat­ki… – po­wie­dział sen­nym gło­sem. – Ro­zej­rzyj się do­oko­ła i wskaż kwia­tek, który naj­bar­dziej ci się po­do­ba. Tylko pro­szę, żeby był w miarę bli­sko, nie chce mi się ru­szać…

– No to może… ten nie­bie­ski! – od­parł Ma­ciuś wska­zu­jąc na dum­nie wy­pro­sto­wa­ny hia­cynt.

– Dobra, też lubię hia­cyn­ty – od­rzekł Mi­sio­jeż, po czym zbli­żył się do upa­trzo­nej ro­śli­ny. Kiedy do­tknął nie­bie­skie­go płat­ka, jego oczy w jed­nej chwi­li przy­bra­ły barwę kwia­tu.

– Łał! Ale super! – krzyk­nął za­chwy­co­ny dzie­ciak.

– Umiem jesz­cze wiele in­nych sztu­czek. Po­ka­zać ci kilka?

Bóg Lasu do­brze wie­dział, że zadał py­ta­nie re­to­rycz­ne.

Ko­lej­ne dwa ty­go­dnie mi­nę­ły Ma­ciu­sio­wi na po­ma­ga­niu Mi­sio­je­żo­wi w lesie, na od­po­czyn­ku i krót­kich, acz nie­sły­cha­nych po­ka­zach sztu­czek.

– Cio­ciu, wujku! – po­wie­dział któ­re­goś razu pod­czas je­dze­nia ko­la­cji.

– Słu­cha­my, ka­pu­stecz­ko.

– Dzi­siaj znowu po­ma­ga­łem Mi­sio­je­żo­wi! Jak od­po­czy­wa­li­śmy na po­la­nie, kich­nął na­sio­na­mi, z któ­rych po chwi­li wy­ro­sło kil­ka­na­ście tych… no… hia­cyn­tów!

– To wspa­nia­le, bu­racz­ku.

Chło­piec skoń­czył pa­ła­szo­wać je­dze­nie, jak zwy­kle pierw­szy wstał od stołu, po czym po­ło­żył się spać. Zmar­twio­na ciot­ka wbiła w wu­jasz­ka parę brą­zo­wych oczu.

– Czy na­praw­dę nie uwa­żasz, że dzie­je się coś złego? – za­py­ta­ła. – Jakiś owło­sio­ny stwór w lesie… No nie wiem, to ra­czej nie niedź­wiedź, w tym lesie nie ma niedź­wie­dzi. A gdyby Ma­ciu­nia ja­kie­goś zo­ba­czył, pew­nie nie jadł­by z nami ko­la­cji. W takim razie co za czort… Chyba nie my­ślisz, że to jakiś ol­brzy­mi, owło­sio­ny gwał­ci­ciel?!

Męż­czy­zna po­pa­trzył na nią spode łba.

– Sły­sza­łem, że gwał­ci­cie­le są dużo groź­niej­si niż niedź­wie­dzie. Nie martw się, to tylko jego zmy­ślo­ny przy­ja­ciel… ja też kie­dyś mia­łem swo­je­go. Za­po­mni o nim z wie­kiem… nie ma po­wo­du do obaw.

– No… w sumie jest taki szczę­śli­wy i do­brze wy­glą­da – ciot­ka wes­tchnę­ła. – Może masz rację…

Wu­ja­szek rze­czy­wi­ście miał rację. Mi­sio­jeż był ła­god­ny i przy­ja­zny, jak hipis po wzię­ciu so­lid­ne­go bucha. Sta­rał się omi­jać mrów­cze szla­ki, wbi­jał wiel­gach­ne stopy w dywan liści nie­sły­cha­nie lekko i bez­gło­śnie, z gra­cją, jakby uno­sił się nad nimi. Ma­ciuś czuł się przy nim bez­piecz­ny i spo­koj­ny. Wkrót­ce na­wią­za­ła się po­mię­dzy nimi pięk­na, przy­ja­ciel­ska więź. Obaj cie­szy­li się swoją obec­no­ścią, obaj lu­bi­li leżeć obok sie­bie i po­dzi­wiać pięk­ny błę­kit nieba.

 

Pew­ne­go dnia, Ma­ciuś za­stał Mi­sio­je­ża w dziw­nym na­stro­ju. Był jakiś ma­ło­mów­ny, coś go tra­pi­ło. Jego wzrok był smęt­ny, przy­ga­szo­ny.

– Jakoś nie naj­le­piej wy­glą­dasz… – po­wie­dział chło­pak szcze­rym, peł­nym współ­czu­cia gło­sem. – Mogę ci jakoś pomóc?

– To nic… Na­tu­ral­na kolej rze­czy. Mó­wi­cie na to ewo­lu­cja, czy tam po­stęp – od­parł Bóg Lasu zda­jąc sobie spra­wę, że te słowa są dla malca kom­plet­nie obce. – Chodź. Po­ka­żę ci coś. Trzy­maj się mocno.

Chło­pak przy­tak­nął, wsko­czył Mi­sio­je­żo­wi na plecy, zła­pał go za szyję. Po chwi­li Bóg Lasu po­czął wdra­py­wać się na sa­mot­ne drze­wo. Malec nie mógł uwie­rzyć, czemu ga­łę­zie po któ­rych stą­pał nie ugi­na­ją się pod jego cię­ża­rem, ba, nawet nie drga­ją.

Nie­ba­wem do­sta­li się na wierz­cho­łek, Przy­ja­ciel sta­nął na naj­wy­żej po­ło­żo­nej ga­łę­zi drze­wa, wes­tchnął prze­cią­gle. Ma­ciuś nie mógł na­cie­szyć się tym, co widzi. Roz­po­ście­ra­ła się przed nim cu­dow­na mo­zai­ka wie­lo­barw­nej zie­le­ni. Uj­rzał szary domek, nie­sły­cha­nie mały i nie­znacz­ny na tle ca­łe­go ma­je­sta­tu na­tu­ry. Twarz chłop­ca owie­wał chłod­ny wia­te­rek, pod­eks­cy­to­wa­nie roz­pa­la­ło mu pier­si.

– Te wszyst­kie pa­gór­ki… do­li­ny, rzeki, pola, lasy, pusz­cze, stawy… – po­wie­dział Bóg Lasu gru­bym gło­sem, ko­ja­rzą­cym się Ma­ciu­sio­wi z gło­sem Świę­te­go Mi­ko­ła­ja z re­klam. – Ta cała kra­ina… na­le­ży do mnie.

– Jest taka pięk­na… wła­dasz pięk­ną kra­iną, Mi­sio­je­żu – od­po­wie­dział malec, nie kry­jąc za­chwy­tu.

– Wiem, wiem… Ale teraz spójrz tam. O, o. Głowa tro­chę na lewo, tak wła­śnie tam. Po­wiedz mi mały, co wi­dzisz?

– Widzę… – chło­piec pró­bo­wał wy­tę­żyć wzrok. – Ko­mi­ny… ja­kieś szare bu­dyn­ki. Dym… dużo dymu. Jakiś taki ciem­ny… wy­da­je się brud­ny. Nie­ład­ny.

– No wła­śnie – mruk­nął smęt­nie Mi­sio­jeż. – Tam pa­nu­je inny… zły Bóg. Bóg, któ­re­go sami stwo­rzy­li­ście.

– Kto to taki?

– Le­piej, żebyś nigdy go nie po­znał. Za­bie­ra moje zie­mie… wy­pę­dza zwie­rzę­ta, za­bi­ja drze­wa. Udrę­czo­na pod jego stopą gleba pła­cze, błaga o li­tość. Gdy­byś choć raz usły­szał jej prze­peł­nio­ny bólem zew… Nie­ste­ty, nie mogę nic zro­bić. Sta­ram się z nim wal­czyć, ale z każ­dym dniem staje się coraz sil­niej­szy. I to wy mu po­ma­ga­cie. Wy go stwo­rzy­li­ście i tak samo wy czy­ni­cie go sil­nym.

– Ja… prze­pra­szam…

– Ty? – Mi­sio­jeż za­py­tał zdzi­wio­ny, uśmiech­nął się. – Nie mały, ty ni­cze­mu nie je­steś winny. Ty sto­isz po mojej stro­nie. Nigdy o mnie nie za­po­mnisz. Praw­da, mały?

– Jasne, że tak! – krzyk­nął chło­pak. – Je­steś moim naj­lep­szej­szym przy­ja­cie­lem! Nie za­po­mnę, prze­cież wy­jeż­dżam w na­stęp­nym ty­go­dniu, ale na pewno cię od­wie­dzę, za rok czy dwa.

– Nie zo­ba­czy­my się przez bar­dzo długi czas – po­wie­dział Bóg Lasu, za­to­pił wzrok w głębi nieba. – Ale kie­dyś… za trzy­dzie­ści lat… spo­tka­my się po­now­nie. Mam tylko na­dzie­ję, że bę­dziesz pa­mię­tał. Że o mnie nie za­po­mnisz.

– Jasne, Mi­sio­je­żu! Nigdy nie za­po­mnę!

Przy­ja­ciel po­gła­dził chło­pa­ka po roz­wia­nej czu­pry­nie. Pró­bo­wał się uśmiech­nąć, ale jakoś nie po­tra­fił. Z jego oka o ko­lo­rze hia­cyn­tów po­cie­kła łza. Sre­brzy­sta kro­pla spa­dła ci­chut­ko na zie­mię. Le­gen­da głosi, że na tym małym skraw­ku po­la­ny, zwil­żo­nym przez łzę Boga Lasu, nie wy­rósł już nigdy żaden kwiat.

 

Kilka dni póź­niej, Ma­ciuś mu­siał wra­cać do domu. Po­że­gnał się czule z Mi­sio­je­żem, wtu­lił się w jego cie­pły brzuch i za­pew­nił, że nie za­po­mni o ich przy­jaź­ni. Kiedy z oczu po­cie­kły mu łzy, Bóg Lasu po­cie­szył go, po­ka­zał mu sztucz­kę i od­pro­wa­dził nie­mal­że pod same drzwi domku. Nie­ba­wem przy­je­chał oj­ciec. Pytał głów­nie o swoją po­cie­chę, jak spę­dza­ła czas, czy nie nu­dzi­ło jej się. Chło­pak z ra­do­ścią sam mu wszyst­ko opo­wie­dział, opi­sał wę­drów­ki po lesie, sztucz­ki Mi­sio­je­ża, widok z czub­ka sa­mot­ne­go drze­wa.

– Ten to ma wy­obraź­nie, moja krew – po­wie­dział z dumą oj­ciec. Ciot­ka po­pa­trzy­ła na niego nie­spo­koj­nie. Nie­po­ko­ją­cą ciszę prze­rwał głos wu­jasz­ka:

– Tak, chło­pak ma świet­ne po­my­sły.

Po po­że­gna­niu z ro­dzi­ną i uro­czy­stym prze­ka­za­niu czte­rech ko­lej­nych sło­ików z ogór­ka­mi, Ma­ciuś usiadł na tyl­nym sie­dze­niu sta­rej Skody. Po­ma­chał wu­jasz­ko­wi i cioci, od­pro­wa­dził wzro­kiem od­da­la­ją­cy się, szary dom. Zwró­cił wzrok w stro­nę lasu i za­nie­mó­wił. Na szczy­cie sa­mot­ne­go drze­wa do­strzegł Mi­sio­je­ża, wo­dzą­ce­go za autem spoj­rze­niem. Malec wes­tchnął. Chciał znowu zo­ba­czyć Przy­ja­cie­la, chciał wtu­lić się w jego prze­siąk­nię­te za­pa­chem lasu futro. My­ślał, że zo­ba­czy go za rok lub dwa, jed­nak stało się tak, jak prze­po­wie­dział Bóg Lasu. Spo­tka­li się po­now­nie, trzy­dzie­ści lat póź­niej.

 

***

 

Ma­ciej sie­dział za kie­row­ni­cą po­ły­sku­ją­cej chro­mem, no­wiut­kiej Skody. Sły­szał cichą me­lo­dię radia, czuł chłod­ny po­wiew kli­ma­ty­za­cji. Obok niego sie­dział chudy, wy­so­ki męż­czy­zna ubra­ny w ciem­no­nie­bie­ski, pa­sia­sty gar­ni­tur. Szyję po­sta­ci zdo­bił sta­ran­nie do­pa­so­wa­ny do bia­łej ko­szu­li, krwi­sto­czer­wo­ny kra­wat. Twarz męż­czy­zny była nie­ludz­ko na­pię­ta, jego ide­al­nie białe zęby szcze­rzy­ły się w nie­na­tu­ral­nie sze­ro­kim uśmie­chu, na widok któ­re­go aż bo­la­ły ką­ci­ki ust. Był o wiele strasz­niej­szy niż uśmiech cioci Magdy, ba, nawet gry­mas klau­na z filmu "To" mu nie do­rów­ny­wał. Był strasz­nym, sa­dy­stycz­nym uśmie­chem bo­ga­te­go czło­wie­ka, który zabił w sobie wszyst­kie war­to­ści.

Sa­mo­chód za­trzy­mał się przy sta­rym, za­nie­dba­nym, sza­rym domku. Z jego okien wy­zie­ra­ła ciem­ność, kwi­cze­nie świń i mu­cze­nie krów roz­le­ga­ją­ce się nie­gdyś na jego ty­łach umil­kło na za­wsze.

– Pięk­nie, pięk­nie – po­wie­dział męż­czy­zna w gra­na­to­wym gar­ni­tu­rze, za­cie­ra­jąc ręce. – Chodź za mną.

Ma­ciej usłu­chał. Szli prze barw­ne pola, mi­nę­li nie­wiel­ki pa­gó­rek, zna­leź­li się na skra­ju lasu. W tym mo­men­cie Ma­ciej przy­sta­nął. Wy­pu­ścił z sie­bie po­wie­trze.

– Na co cze­kasz?! – wrza­snął tam­ten. – NO CHODŹ!

Po chwi­li za­to­pi­li się w cie­niu wiel­kich drzew, po­wo­li po­su­wa­li się na­przód. Ma­ciej nie sły­szał żad­nych dźwię­ków, nie spo­tkał żad­ne­go miesz­kań­ca boru, nie udało mu się wy­czuć choć­by zni­ko­me­go za­pa­chu drzew. Jakby cały las nagle wy­marł, zo­sta­wił po sobie tylko pustą, ka­mien­ną po­wło­kę, po­zba­wio­ny życia kon­tur. Wy­so­kie­mu męż­czyź­nie w pew­nym mo­men­cie po­cie­kła z nosa struż­ka krwi. Za­trzy­mał się, wy­cią­gnął z ma­lut­kiej kie­sze­ni spodni garść bank­no­tów, po czym prze­tarł nimi twarz.

– W po­rząd­ku. Idzie­my – roz­ka­zał.

Po chwi­li wspię­li się na szczyt górki. Oczom Ma­cie­ja uka­za­ła się zie­lo­na po­la­na, a po­środ­ku niej wzno­si­ło się to samo, co trzy­dzie­ści lat temu, sa­mot­ne drze­wo. Tym razem jemu po­cie­kła krew z nosa. Dzi­wił się, nigdy nie przy­tra­fi­ło mu się nic po­dob­ne­go.

– Zda­rza się każ­de­mu. Chcesz tro­chę? – za­py­tał męż­czy­zna w gar­ni­tu­rze, wy­cią­ga­jąc ku niemu garść po­mię­tych bank­no­tów.

– Tak. Dzię­ki.

Kiedy Ma­ciej upo­rał się z krwa­wią­cym nosem, wy­so­ka po­stać opar­ła się o pień sa­mot­ne­go drze­wa.

– Pięk­nie to widzę, czeka nas ŚWIE­TLA­NA PRZY­SZŁOŚĆ MÓJ DROGI! – za­grzmiał wład­czym gło­sem. – Mu­si­my mieć teren… tak… dużo te­re­nu. Mu­si­my wy­ciąć ten cały cho­ler­ny las, do gołej ziemi. A mo­że­my za­cząć… JUŻ TERAZ!

To po­wie­dziaw­szy, od­wró­cił się. Z jego ręki wy­ro­sła srebr­na piła me­cha­nicz­na, błysz­czą­ca w świe­tle za­cho­dzą­ce­go słoń­ca. Męż­czy­zna przy­mie­rzył się, po czym za­ma­szy­stym ru­chem ściął drze­wo. Jego twarz zmie­ni­ła się w upior­ną maskę, z ust wy­do­był się sza­leń­czy śmiech. Wiel­kie drze­wo z hu­kiem ru­nę­ło na zie­mię, sta­cza­jąc się w dół. Kru­szy­ło wszyst­ko co stało na jego dro­dze, jak wiel­ka kula do krę­gli.

– Tak… TAK! – krzyk­nę­ła na całe gar­dło wy­so­ka po­stać. Męż­czy­zna w gar­ni­tu­rze roz­ło­żył ręce, jakby chciał objąć nimi cały świat. – Te do­li­ny… pa­gór­ki… lasy. Wszyst­ko bę­dzie moje. MOJE! To zna­czy, NASZE! Tam zbu­du­je­my głów­ną fa­bry­kę, tam wznie­sie­my lo­ka­le dla pra­cow­ni­ków. Od­pa­dy wy­rzu­ci­my do rzeki. Tam par­king, tam ko­lej­ny od­dział, a tam MOJE, to zna­czy NASZE biuro. Wiesz, ile na tym za­ro­bi­my?! CAŁE GÓRY, MORZA, OCE­ANY PIE­NIĘ­DZY! BĘ­DZIE­MY CHO­LER­NIE, KU­REW­SKO BO­GA­CI!!!

Ma­ciej uśmiech­nął się. Pa­trzył na męż­czy­znę ze stra­chem w oczach, a rów­no­cze­śnie z pew­ne­go ro­dza­ju uzna­niem, sza­cun­kiem. Wy­so­ka po­stać roz­cza­pie­rzy­ła dło­nie, za­sty­gła we wład­czej, wy­nio­słej pozie, jakby wy­ko­na­na była z mar­mu­ru. W jej oczach pło­nął ogień. Ma­ciej z prze­ra­że­niem stwier­dził, że męż­czy­zna ma w sobie coś z de­mo­nicz­nych kre­atur wy­stę­pu­ją­cych na ob­ra­zach Breu­gel'a. Po­mi­mo, iż zda­wał się cie­szyć razem z nim, coś go nie­po­ko­iło. Pa­mię­tał to miej­sce… Kie­dyś, bar­dzo, bar­dzo dawno temu opie­rał się o to drze­wo. Wią­za­ły się z nim pewne ra­do­sne wspo­mnie­nia, wi­dział w nich wło­cha­te, bru­nat­ne stwo­rze­nie… Przy­ja­ciel? Czy tak się zwał gość z jego prze­szło­ści? Ma­ciej bar­dzo chciał sobie go przy­po­mnieć, ale nie po­tra­fił. Jego życie zmie­ni­ło się. Świat po­szedł na­przód.

Po chwi­li roz­ko­szo­wa­nia się swym try­um­fem, męż­czy­zna w gra­na­to­wym gar­ni­tu­rze ski­nął na Ma­cie­ja głową. Ten po­dą­żył za nim, znów zna­leź­li się w ciem­nej gę­stwi­nie drzew. Tym razem jed­nak, las nie był cichy, nie­obec­ny jak przed­tem. Stał się zło­wro­gi, za­da­wa­ło się, że ich wy­ga­niał. Ma­ciej sły­szał szep­ty drzew, zo­ba­czył ro­śli­ny wy­gi­na­ją­ce w tańcu kol­cza­ste ło­dy­gi, usły­szał dziki sko­wyt. Nie byli tu mile wi­dzia­ni.

Nie­ba­wem wy­do­sta­li się z lasu, udali się do sa­mo­cho­du. Ma­ciej siadł za kie­row­ni­cą sre­brzy­stej Skody, męż­czy­zna w gar­ni­tu­rze usa­do­wił się obok niego. Kie­row­ca prze­krę­cił klu­czyk w sta­cyj­ce, usły­szał cichy szum sil­ni­ka.

Ru­szy­li.

Ma­ciej spoj­rzał prze­lot­nie na szary, opusz­czo­ny dom oraz na ota­cza­ją­ce go pola, lecz szyb­ko od­wró­cił wzrok. Już nic nie łą­czy­ło go z tym miej­scem. Za­po­mniał o nim, tak samo jak za­po­mniał o swoim zmy­ślo­nym przy­ja­cie­lu, któ­re­go spo­tkał tu trzy­dzie­ści lat temu. Teraz był już do­ro­sły. Słu­chał się in­ne­go Boga.

Skoda pę­dzi­ła po wiej­skich dróż­kach, je­cha­li już sie­dem­dzie­siąt­ką. Męż­czy­zna w gar­ni­tu­rze roz­ło­żył się wy­god­nie na fo­te­lu, za­rzu­cił ręce za głowę.

– Już pra­wie skoń­czy­li­śmy – po­wie­dział. – Czeka cię jesz­cze ostat­nia próba.

– Co ta­kie­go? – za­py­tał Ma­ciej, lekko zbity z tropu. Jego roz­mów­ca jed­nak nie od­po­wia­dał. Dia­bo­licz­ny uśmiech nie zni­kał z jego twa­rzy.

Kie­row­ca wy­pu­ścił po­wie­trze z płuc, spoj­rzał na mi­ja­ne z za­wrot­ną pręd­ko­ścią drze­wa. Wtem, jakiś ciem­ny kształt wy­sko­czył mu przed maskę. Roz­legł się głu­chy huk, nagłe ude­rze­nie wstrzą­snę­ło sa­mo­cho­dem.

– AAAAAAA!!! – krzyk­nął Ma­ciej, wdu­sza­jąc ha­mu­lec.

Skoda za­trzy­ma­ła się, Ma­ciej ledwo dy­sząc oparł głowę na kie­row­ni­cy. Ostroż­nie wy­chy­lił się za okno. Nie zdą­żył wy­ha­mo­wać na czas. Owło­sio­na po­stać le­ża­ła kilka me­trów przed autem, mię­dzy nim a sa­mo­cho­dem roz­cią­gał się długi pas krwi. Męż­czy­zna za­czął przy­glą­dać się dziw­ne­mu zwie­rzę­ciu, czuł, że skądś je zna. Zo­ba­czył czer­wo­ną od krwi trawę ro­sną­cą na ple­cach stwo­rze­nia, zdar­ty do mięsa wie­wiór­czy ogon. Spo­strzegł bru­nat­ną głowę zwie­rzę­cia, na któ­rej do­ga­sa­ła para hia­cyn­to­wych oczu. Wtem znie­ru­cho­miał. Jego ręce za­czę­ły dy­go­tać, nie mógł na­brać po­wie­trza. Oczy Ma­cie­ja roz­sze­rzy­ły się, zgasł ostat­ni tlący się w nich pło­mień.

– Mi… Mi­sio­jeż? – za­py­tał ła­mią­cym się gło­sem. Nie do­cze­kał się jed­nak od­po­wie­dzi. – Za… za­bi­łem… Mi­sio­je­ża…

– Tak, wła­śnie tak, masz moje gra­tu­la­cje! – wy­krzyk­nął męż­czy­zna w gar­ni­tu­rze. – Ale teraz, nie roz­tkli­wiał się zbyt­nio. Czeka nas dużo pracy. A potem pie­nią­dze, MORZE PIE­NIĘ­DZY! JEDŹ­MY!!!

Ma­ciej nie mógł wy­krztu­sić z sie­bie ani słowa. Wzbie­ra­ją­ca w nim fala smut­ku z każdą se­kun­dą sta­wa­ła się coraz mniej­sza. Jego oczy spo­wił chłód, wargi za­ci­snę­ły się. Twarz Ma­cie­ja przy­bra­ła ka­mien­ny, cał­ko­wi­cie obo­jęt­ny wyraz.

Po­pra­wił koł­nierz.

– Jedź­my – po­wie­dział, po czym wci­snął pedał gazu.

Sa­mo­chód minął le­żą­ce w ka­łu­ży krwi zwie­rzę, znik­nął na pa­gór­kiem. Po­je­cha­li.

"Na­przód".

 

Koniec

Komentarze

Tak na po­czą­tek mam kilka uwag:  

 

Stara, wy­słu­żo­na Skoda ter­ko­ta­ła przez polną drogę. – ra­czej polną drogą

Skoda fajna – mam do niej sen­ty­ment :) 

po­wie­dział męż­czy­zna gło­sem fa­ce­ta – wy­wa­li­ła­bym męż­czy­znę, wia­do­mo o kogo cho­dzi, a tak jak jest brzmi nie za bar­dzo

w naj­drob­niej­szym stop­niu nie po­dzie­la­jąc opty­mi­zmu ojca – w naj­mniej­szym stop­niu? 

Do­li­ny, do­lin­ki, górki i roz­pa­dli­ny pię­trzy­ły się na sobie ła­god­nie pod­no­sząc się i opa­da­jąc, jak fale na morzu. – górki i roz­pa­dli­ny (zwłasz­cza te ostat­nie) ła­god­nie nie “fa­lu­ją”, do tego fa­lo­wa­nia tez nie pa­su­je pię­trze­nie się na sobie

daj mu(+,) Ma­dzia(+,) tro­chę tej kra­iny po­sma­ko­wać – wo­łacz woła o prze­ci­nek, i w za­sa­dzie po­praw­niej by­ło­by Ma­dziu, ale jeśli mówi to wuj­cio, to można prze­łknąć 

prze­peł­nio­ne trwo­gą gde­ra­nie cioci – dla­cze­go prze­peł­nio­ne trwo­gą? to takie tro­chę za mocne moim zda­niem w sto­sun­ku do tego co już zo­sta­ło po­wie­dzia­ne i opi­sa­ne. 

 

 

Czy­tam dalej. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Dzię­ku­ję za uwagi, gdy siądę przed kla­wia­tu­rą wszyst­ko po­pra­wię : )

Breu­gel'a. ---> Breu­gh­la.

Pierw­sza część tro­chę prze­sło­dzo­na, druga na­to­miast na­zbyt sche­ma­tycz­na. Pła­ska, jed­no­wy­mia­ro­wa… Za­mysł, nie­no­wy i pro­sty, można – i trze­ba było – zre­ali­zo­wać w nieco krót­szej for­mie, co do­da­ło­by tek­sto­wi dy­na­mi­ki w kon­tra­stach. Jed­na­ko­woż nie jest źle po­mi­mo sil­nie agi­ta­cyj­ne­go wy­dźwię­ku.

Co praw­da za­zwy­czaj nie po­pra­wiam tek­stów, bo nie je­stem w tym “spe­cja­li­stą”, ale tym razem może kilka po­pra­wek na po­czą­tek:

Chłop­ca zdu­miał nie­okieł­zna­ny przez czło­wie­ka, za­pie­ra­ją­cy dech w pier­siach kra­jo­braz.

Jakoś “nie­okieł­zna­ny kra­jo­braz” mi nie bar­dzo pa­su­je, choć w tym przy­pad­ku mogę się mylić.

– AAAAAAA!!! – krzyk­nął Ma­ciej, wdu­sza­jąc ha­mu­lec.

Hmm… Jakoś dziw­nie to się czyta. Wo­lał­bym po pro­stu coś w stylu: “Ma­ciej prze­laź­li­wie krzyk­nął, wdu­sza­jąc ha­mu­lec”.

– Tylko – po­wie­dział po­waż­nym gło­sem wu­ja­szek, groź­nie uno­sząc palec. – Masz nie od­da­lać się zbyt­nio od domku i mu­sisz wró­cić jak tylko zo­ba­czysz czer­wie­nie­ją­ce niebo. Zro­zu­mia­no?

Z tego co mi wia­do­mo to w tym przy­pad­ku bez krop­ki po “palec” i “masz” za­miast “Masz”.

Męż­czy­zna przy­mie­rzył się, po czym za­ma­szy­stym ru­chem ściął drze­wo.

Pi­szesz, że to było duże drze­wo. Je­steś pewny, że da się ściąć grube drze­wo za­ma­szy­stym ru­chem, uży­wa­jąc w do­dat­ku piły me­cha­nicz­nej? Ja nie po­tra­fię sobie tego wy­obra­zić ;)

 

Z tym pię­trze­niem i fa­lo­wa­niem też coś mi nie pa­so­wa­ło – o tym wspo­mnia­ła już śnią­ca.

 

No to pora przejść do tre­ści. Trud­no mi jed­no­znacz­nie oce­nić Twoje opko. Z jed­nej stro­ny jest na­pi­sa­ne w dość spe­cy­ficz­ny spo­sób i nie mia­łem ocho­ty prze­rwać lek­tu­ry (co nie­ste­ty czę­sto mi się tutaj zda­rza). Z dru­giej – ko­lej­ne wy­da­rze­nia wy­da­ją mi się zbyt prze­wi­dy­wal­ne (mi­sio­jeż smut­ny, już wia­do­mo o co może cho­dzić itd., w trak­cie lek­tu­ry nie mia­łem pro­ble­mów z prze­wi­dy­wa­niem ko­lej­nych wy­da­rzeń), a i ogól­nie hi­sto­ria nie rzuca na ko­la­na. Nie do końca wiem jak ją trak­to­wać – w pew­nym mo­men­cie mia­łem wra­że­nie, że czy­tam coś w ro­dza­ju bajki z mo­ra­łem. Ale bajka to z pew­no­ścią nie jest, zwłasz­cza bio­rąc pod uwagę za­koń­cze­nie, które nie do końca mi pa­su­je do resz­ty.

Nie czy­ta­ło się jed­nak tak źle, w jakiś spo­sób udało Ci się utrzy­mać mnie przed mo­ni­to­rem.

No, to teraz mo­żesz już cze­kać na opi­nie bar­dziej do­świad­czo­nych użyt­kow­ni­ków ;)

 

PS. My­śla­łem że ko­men­tarz do­da­ny jakoś przed 14… wi­docz­nie coś po­szło nie tak, więc wrzu­cam jesz­cze raz.

Ja się po­de­pnę pod Ada­mo­wy ko­men­tarz, bo na­pi­sał do­kład­nie to, co i ja na­pi­sa­ła­bym, gdy­bym zja­wi­ła się przed nim. I też uwa­żam, że nie jest źle, bo prze­czy­ta­łam do końca, ale mo­gło­by być le­piej.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Zdaję sobie spra­wę z tego, że fa­bu­ła nie po­wa­la… ale mia­łem już za sobą ¾ tek­stu i po­sta­no­wi­łem do­koń­czyć to, co roz­po­czą­łem. Myślę nad wy­wa­le­niem aka­pi­tu z ka­mien­ny­mi wil­ka­mi, bo w sumie nic do opo­wia­da­nia nie wnosi.

Cie­szę się, że czy­ta­cie do końca ; )

Myślę, że mo­żesz śmia­ło usu­nąć ten aka­pit. Rze­czy­wi­ście nie wy­da­ję się ko­niecz­ny i do­kład­nie takie wra­że­nie mia­łem pod­czas czy­ta­nia.

Do­pie­ro teraz udało mi się do­czy­tać do końca. Jesz­cze ja­kieś dzi­wacz­ne kon­struk­cje mi się w oczy rzu­ci­ły, ale ich nie wy­no­to­wa­łam.

 

Ale ten frag­ment mnie za­dzi­wił:

To po­wie­dziaw­szy, od­wró­cił się. Z jego ręki wy­ro­sła srebr­na piła me­cha­nicz­na, błysz­czą­ca w świe­tle za­cho­dzą­ce­go słoń­ca. Męż­czy­zna przy­mie­rzył się, po czym za­ma­szy­stym ru­chem ściął drze­wo. Jego twarz zmie­ni­ła się w upior­ną maskę, z ust wy­do­był się sza­leń­czy śmiech. Wiel­kie drze­wo z hu­kiem ru­nę­ło na zie­mię, sta­cza­jąc się w dół górki. Kru­szy­ło wszyst­ko co stało na jej dro­dze, jak wiel­ka kula do krę­gli.

Nie wiem (zna­czy póź­niej za­czę­łam się do­my­ślać), kim jest ten czło­wiek, ale cała ta scena jest ab­sur­dal­na i całym ab­sur­dem wy­raź­nie od­sta­je od resz­ty.

O ile część pierw­sza jest taka bar­dzo dzie­cię­ca (cho­ciaż też nie do końca wia­ry­god­na*), jej bo­ha­ter w sumie nie jest zły, to druga już jest jakaś taka na­cią­ga­na i sztam­po­wa (nie­ste­ty, nie po­wiem nic no­we­go).

 

* Gdzie widzę nie­wia­ry­god­ność? Nie wy­obra­żam sobie wu­jo­stwa, które pusz­cza sied­mio­lat­ka na cały dzień sa­mo­pas – dzie­ciak z mia­sta zna­lazł się nagle na wsi i wszę­dzie cho­dzi i bawi się sam? I jesz­cze wuj­cio sam go za­chę­ca do sa­mot­nych wy­cie­czek do lasu? Opie­ku­no­wie ani tro­chę nie in­te­re­su­ją się co robi? Nie ku­pu­ję tego. Jako dzie­ciak spę­dzi­łam nie­jed­no lato na wsi, ale gdy mie­li­śmy po 7 lat, to za­wsze jakiś do­ro­sły, albo dużo star­szy kuzyn miał nas ma­lu­chy na oku.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Jakiś po­mysł był, ale chyba nie zo­stał na­le­ży­cie wy­ko­rzy­sta­ny. Bajka wy­da­je mi się nieco na­iw­na, szcze­gól­nie w czę­ści opi­su­ją­cej wa­ka­cje chłop­ca. Bar­dzo iry­to­wa­ła mnie prze­słod­ka cio­tecz­ka zwra­ca­ją­ca się do Maćka zdrob­nia­ły­mi na­zwa­mi wa­rzyw. Wu­jo­stwo, kom­plet­nie nie­fra­so­bli­wi, na co zwró­ci­ła uwagę Śnią­ca, są nie do przy­ję­cia.

Po­stać, którą Ma­ciej przy­wiózł do lasu wy­da­je mi się gro­te­sko­wa i prze­ry­so­wa­na. Za­koń­cze­nie bar­dzo prze­wi­dy­wal­ne.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia sporo do ży­cze­nia.

 

Stara, wy­słu­żo­na Skoda ter­ko­ta­ła przez polną drogę.Stara, wy­słu­żo­na skoda ter­ko­ta­ła na po­lnej dro­dze.

Nazwy aut pi­sze­my małą li­te­rą. Ten błąd wy­stę­pu­je w opo­wia­da­niu wie­lo­krot­nie.

 

ostat­nio nawet po­mógł w czysz­cze­niu po­ko­ju, nawet wy­wie­sił pra­nie! – Ra­czej: …ostat­nio nawet po­mógł w sprzą­ta­niu po­ko­ju, nawet roz­wie­sił pra­nie!

 

Chło­pak wy­sko­czył z auta… – Wy­da­je mi się, że chło­piec tak ne­ga­tyw­nie na­sta­wio­ny do celu po­dró­ży, zna­la­zł­szy się na miej­scu, wy­sia­dał­by z auta ra­czej z ocią­ga­niem.

 

Do­li­ny, do­lin­ki, górki i roz­pa­dli­ny pię­trzy­ły się na sobie… – W jaki spo­sób do­li­ny, do­lin­ki i roz­pa­dli­ny mogą się pię­trzyć, szcze­gól­nie na sobie? ;-)

 

Malec po chwi­li po­dą­żył za nim. – O sied­mio­let­nim chłop­cu nie po­wie­dzia­ła­bym, że to malec.

 

Jego sied­mio­let­ni syn […] Cio­ciu­uuuuuuu… mam już pra­wie dzie­sięć lat! – Ile lat ma Ma­ciek?

 

za­nu­rzał wzrok w głębi pa­gór­ko­wych wi­tra­ży. – Wzro­kiem drą­żył tu­ne­le w pa­gór­kach??? ;-)

 

Dni mi­ja­ły bar­dzo le­ni­wie i cał­kiem szyb­ko. – Skoro bar­dzo le­ni­wie, to chyba nie szyb­ko.

Le­ni­wie, to po­wo­li, nie śpie­sząc się.

Może: Dni mi­ja­ły bar­dzo bez­tro­sko i cał­kiem szyb­ko.

 

Słu­chaj mały, wiem gdzie mo­żesz pójść… – Słu­chaj mały, wiem dokąd mo­żesz pójść

 

Tata mówił, że w lesie są klau­ni. I wilki i pa­ją­ki i wam­pi­ry… – Który oj­ciec mówi syn­ko­wi takie głu­po­ty?

 

Po­gnał w pod­sko­kach do drzwi, sły­sząc zna­jo­me skrzy­pie­nie otwo­rzył je i wy­biegł na dwór. – Czy gdyby nic nie skrzy­pia­ło, Ma­ciek nie otwo­rzył­by drzwi?

 

Drze­wa stały przed nim murem… – Drze­wa nie stoją, drze­wa rosną.

 

za­cie­nio­ne kłę­bo­wi­sko pni i ga­łę­zi na­pa­wa­ło go lę­kiem… – W jaki spo­sób kłę­bią się pnie drzew?

 

Stało przed nim dzi­wacz­ne stwo­rzon­ko. Przy­po­mi­na­ło bru­nat­ne­go jeża o po­stu­rze niedź­wie­dzia… – Skoro isto­ta miała po­stu­rę niedź­wie­dzia, trud­no ja na­zwać stwo­rzon­kiem, już ra­czej stwo­rze­niem.

 

Ma­ciuś wraz z Przy­ja­cie­lem po­zna­wał jakie drze­wa lubią stać koło sie­bie… – Ma­ciuś, wraz z Przy­ja­cie­lem, po­zna­wał które drze­wa lubią ro­snąć koło sie­bie

Ro­zu­miem, że Ma­ciek po­zna­wał, ale czy Bóg Lasu też?

 

No to może… ten nie­bie­ski! – od­parł Ma­ciuś wska­zu­jąc na dum­nie wy­pro­sto­wa­ny hia­cynt. – Hia­cyn­ty nie rosną w la­sach.

 

Mi­sio­jeż był ła­god­ny i przy­ja­zny, jak hipis po wzię­ciu so­lid­ne­go bucha. – Co robi to zda­nie w bajce dla dzie­ci?

 

Obaj cie­szy­li się swoją obec­no­ścią, obaj lu­bi­li leżeć przy sobie… – Ra­czej: Obaj cie­szy­li się swoją obec­no­ścią, obaj lu­bi­li leżeć obok sie­bie

 

Ma­ciuś za­stał Mi­sio­je­ża w dziw­nym na­stro­ju. Był jakoś dziw­nie ma­ło­mów­ny… – Po­wtó­rze­nie.

 

Jakoś nie­naj­le­piej wy­glą­dasz… – Jakoś nie­ naj­le­piej wy­glą­dasz

 

Ciot­ka po­pa­trzy­ła sie na niego nie­spo­koj­nym spoj­rze­niem.Ciot­ka po­pa­trzy­ła na niego nie­spo­koj­nie.

Czy można pa­trzeć, nie spo­glą­da­jąc? Za­imek zwrot­ny jest zbęd­ny.

 

Ma­ciuś usiadł na tyl­nym sie­dze­niu sta­rej Skody. – Po­wtó­rze­nie.

 

Szyję po­sta­ci zdo­bił sta­ran­nie do­pa­so­wa­ny do bia­łej ko­szu­li, krwi­ście-czer­wo­ny kra­wat. – Kra­wat nie zdobi szyi, on zdobi ko­szu­lę. Kra­wat był krwi­sto­czer­wo­ny.

 

Obok niego sie­dział chudy, wy­so­ki męż­czy­zna ubra­ny w ciem­no­nie­bie­ski, pa­sia­sty gar­ni­tur. […] Za­trzy­mał się, wy­cią­gnął z ma­lut­kiej kie­sze­ni dżin­so­wych spodni garść bank­no­tów… – Czy współ­pa­sa­żer Ma­cie­ja miał na sobie dwie pary spodni – te od gar­ni­tu­ru i dżin­so­we?

Czy z ma­lut­kiej kie­szon­ki dżin­sów można wy­cią­gnąć garść bank­no­tów?

 

a po­środ­ku niej wzno­si­ło się to samo sprzed trzy­dzie­stu lat, sa­mot­ne drze­wo. – Ra­czej: …a po­środ­ku niej wzno­si­ło się to samo, co trzy­dzie­ści lat temu, sa­mot­ne drze­wo.

 

Wiel­kie drze­wo z hu­kiem ru­nę­ło na zie­mię, sta­cza­jąc się w dół górki. – Masło ma­śla­ne. Czy drze­wo mogło sto­czyć się w górę?

Inna spra­wa, że drze­wo nie mogło sto­czyć się z górki, bo prze­szka­dza­ły w tym ga­łę­zie.

 

Kru­szy­ło wszyst­ko co stało na jej dro­dze, jak wiel­ka kula do krę­gli.Kru­szy­ło wszyst­ko co stało na jego dro­dze, jak wiel­ka kula do krę­gli.

Pi­szesz o drze­wie, drze­wo jest ro­dza­ju ni­ja­kie­go.

 

Tam zbu­du­je­my głów­ną fa­bry­kę, tam za­mie­ści­my lo­ka­le dla pra­cow­ni­ków. – Za­mie­ścić można anons w ga­ze­cie. Lo­ka­le/ domy można zbu­do­wać/ wznieść/ po­sta­wić.

 

Czy tak się zwał gość jego prze­szło­ści?Czy tak się zwał gość z jego prze­szło­ści?

 

Zwie­rzę le­ża­ło kilka me­trów przed autem, mię­dzy nią a sa­mo­cho­dem roz­cią­gał się długi pas krwi. – Zwie­rzę i auto są ro­dza­ju ni­ja­kie­go. Kim jest ta, która krwa­wi­ła?

 

Spo­strzegł bru­nat­ną głowę zwie­rzę­cia, na któ­rych do­ga­sa­ła para hia­cyn­to­wych oczu. – …na któ­rej do­ga­sa­ła para hia­cyn­to­wych oczu.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Pierw­sza część by­ła­by cał­kiem nie­złą bajka, choć zde­cy­do­wa­nie dla młod­szych dzie­ci, gdyby nie bu­dzą­ca nie­ja­kie zdzi­wie­nie po­sta­wa wu­jo­stwa oraz wtrą­ce­nia, które pro­wo­ko­wa­ły­by dość, hmm, kło­po­tli­we py­ta­nia (”jak hipis po buchu”:)).

Ma­ciuś miał w końcu sie­dem lat czy dzie­sięć? Las Mi­sio­je­ża z dziko ro­sną­cy­mi i kwit­ną­cy­mi w środ­ku lata (skoro mamy kłosy zboża i pa­si­ko­ni­ki) żon­ki­la­mi i hia­cyn­ta­mi za­mie­rze­nie aż tak baj­ko­wy?

Mimo nie­do­ró­bek tę część czy­ta­ło się szyb­ko i dość przy­jem­nie.

Na­to­miast przy­go­dy do­ro­słe­go Ma­ciu­sia prze­ry­so­wa­ne, pła­skie i ło­pa­to­lo­gicz­ne:(

”Kto się myli w win­dzie, myli się na wielu po­zio­mach (SPCh)

Hmmm, trud­no nie zgo­dzić się z przed­pi­ś­ca­mi – fak­tycz­nie, prze­wi­dy­wal­ne, z po­sma­kiem agit­ko­wym, tro­chę oczy­wi­ste. Sie­lan­ka i smu­tek…

I wilki i pa­ją­ki i wam­pi­ry…

Do­sta­łeś już dużo ko­mu­ni­ka­tów o błę­dach, ale o tym chyba nikt nie wspo­mi­nał: przy po­dob­nych wy­li­czan­kach od­dzie­la­my skład­ni­ki prze­cin­ka­mi. Czyli po wil­kach i pa­ją­kach.

Edit: Jesz­cze jedno. Widzę, że w końcu zde­cy­do­wa­łeś się na dzie­się­cio­lat­ka. Ale za­cho­wa­nia z serii “Dzień dobry, krów­ko” to ra­czej przed­szko­lak.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Sporo się tego zna­la­zło, wiel­kie dzię­ki! : )))

 

Dro­biazg. Jeśli po­mo­głam, bar­dzo się cie­szę. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

A mi się bar­dzo po­do­ba­ło! 

 

Świet­ne, mło­dzie­żo­we opo­wia­da­nie o tym jak z wie­kiem zmie­nia­ją się wzor­ce po­stę­po­wa­nia. Ide­ały z dzie­ciń­stwa (Mi­sio­jeż) od­cho­dzą (umie­ra­ją), za­stę­po­wa­ne no­wy­mi (nie­ko­niecz­nie lep­szy­mi) –  te sym­bo­li­zu­je czło­wiek w pa­sia­stym gar­ni­tu­rze. 

Po­do­ba mi się kon­trast po­mię­dzy pierszw­szą (dzie­ci­ną) czę­ścią, a drugą (do­ro­słą). Ob­ra­zu­je to do­brze zmia­ny jakie za­szły w bo­ha­te­rze.

 

Kli­kam bi­blio­te­kę!

 

Po­zdra­wiam! 

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Dzię­ku­ję pięk­nie! :D

wy­cią­gnął z ma­lut­kiej kie­sze­ni spodni garść bank­no­tów, po czym prze­tarł nimi twarz.

Wy­obra­żam sobie garść bank­no­tów i jakoś mi się nie mie­ści do ma­lut­kiej kie­sze­ni. Nie wy­star­czy po pro­stu kie­szeń? Poza tym, ta garść po­ja­wia się w ta­kiej samej for­mie dwa razy, w bar­dzo małym od­stę­pie. Można to zmie­nić.

 

Nie wiem, spo­dzie­wa­łam się tro­chę wię­cej. Sama po­stać mi­sio­je­ża cie­ka­wa, per­spek­ty­wa dziec­ka zno­śna – fajna bajka i jako taka część pierw­sza mo­gła­by się obro­nić. Druga jest zbyt oczy­wi­sta. Zresz­tą, czy­ta­jąc część pierw­szą, kiedy mi­sio­jeż po­wie­dzał Ma­ciu­so­wi, że wróci – wia­do­mo było, że chło­pak źle skoń­czy. Po cichu mia­łam na­dzie­ję na ja­kieś więk­sze za­sko­cze­nie. I nadal nie wiem – jak dla mnie opo­wia­da­nie bar­dzo nie­rów­ne, a po­mysł moż­li­wy do zmia­ny/roz­wi­nię­cia etc. 

Czy­ta­łam, czy­ta­łam, nie bar­dzo wie­dząc do kogo tekst jest ad­re­so­wa­ny. Jeśli dla dzie­ci, część słów po­win­na znik­nąć. Jeśli do do­ro­słych, to hi­sto­ria z dzie­ciń­stwa Maćka jest zde­cy­do­wa­nie prze­sło­dzo­na, roz­pacz­li­wie na­iw­na i… wy­bacz, ale miej­sca­mi po pro­stu głu­pia. Wy­obra­żasz sobie, że przy­wo­żą Ci dziec­ko pod opie­kę, a Ty mó­wisz: A pa­łę­taj się smyku do woli gdzie chcesz i z kim chcesz? Część dzie­ją­ca się trzy­dzie­ści lat póź­niej – prze­ry­so­wa­na, pa­te­tycz­na, agi­ta­tor­ska. Sie­dzi czło­wiek, czyta i zę­ba­mi zgrzy­ta. Po­mysł jakiś był, acz nie nowy, wy­ko­na­nie jed­nak go do­bi­ło.

Emel­ka­li, Ty mnie przy­pra­wiasz o ból głowy. :-) Jesz­cze jedna spe­cja­li­za­cja? Nie za wiele masz ta­len­tów? :-) (AdamKB)

Naj­więk­sze za­strze­że­nia można mieć do stro­ny tech­nicz­nej, tutaj fak­tycz­nie sporo jest do po­pra­wy. Na­to­miast samo opo­wia­da­nie prze­czy­ta­łem bez przy­kro­ści, lecz ni­czym szcze­gól­nym nie za­pi­sze mi się w pa­mię­ci. 

Nowa Fantastyka