- Opowiadanie: Dzikowy - Wyprawa

Wyprawa

Jak last mi­nu­te, to last mi­nu­te.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Corcoran

Oceny

Wyprawa

Po­go­da była pa­skud­na. Nic w tym dziw­ne­go, skoro wsz­czę­dzie wokół pło­nę­ły po­ża­ry. Nawet nie tyle po­ża­ry, co jeden ogrom­ny pożar, bo pło­mie­nie za oknem two­rzy­ły jed­no­li­tą ścia­nę bie­gną­cą przez sub­ur­bia aż do po­bli­skich lasów. Po­piół sypał ni­czym śnieg, po­kry­wa­jąc grubą, żrącą war­stwą dachy sa­mo­cho­dów, chod­ni­ki, la­tar­nie i pa­ra­pe­ty. Pod­pa­lił już budę z piwem, spo­pie­lił traw­ni­ki i ży­wo­pło­ty. Obec­nie mar­two­pło­ty.

Wy­rwa­łem się z za­du­my. Prądu już nie było, dla­te­go w pierw­szej ko­lej­no­ści na­le­ża­ło opróż­nić chło­dziar­ki. Wy­ją­łem z za­mra­żar­ni­ka wkła­dy do lo­dów­ki tu­ry­stycz­nej, chwa­ląc sie­bie za prze­zor­ność lub zdol­no­ści pro­fe­tycz­ne, na nich po­ło­ży­łem po kolei kur­cza­ka, kieł­ba­sę, za­mro­żo­ną na kość po­lę­dwi­cę, ca­łe­go kur­cza­ka, któ­re­go kie­dyś przy­nio­sła mi są­siad­ka.

– Matka mi przy­wio­zła, a ja nie jem mięsa. Weź­miesz? Bo się zmar­nu­je – spy­ta­ła kie­dyś.

To wzią­łem i teraz będę miał pysz­ny obia­dek.

Za­mkną­łem skrzyn­kę i się­gną­łem po szma­cia­ne torby „100% bio­de­gra­do­wal­ne”. Nie pa­trząc na ter­mi­ny przy­dat­no­ści wrzu­ca­łem do niej po kolei ket­chup, musz­tar­dę i chrzan, mleko w kar­to­nie, garst­kę przy­praw, chleb bal­to­now­ski – kro­jo­ny, sok po­ma­rań­czo­wy i pusz­kę piwa. Mało, ale może do­sta­nę gdzieś po dro­dze. Tknię­ty złym prze­czu­ciem od­krę­ci­łem kran. Dupa! Wody też już nie było. Do­pi­sa­łem wodę do listy za­ku­pów.

Pod­nio­słem obie torby, żeby spraw­dzić, czy je unio­sę, bo Hanka pew­nie mi nie po­mo­że. A to prze­cież nie było wszyst­ko, co mu­sie­li­śmy spa­ko­wać. Hanka jest ko­cha­na, ale jak się ob­ra­zi, to strasz­na z niej zołza, a dziś bę­dzie strasz­nie zoł­zo­wa­ta, bo teraz stoi przy drzwiach bal­ko­no­wych i wyje. I po co? Me­te­oryt pier­dol­nął gdzieś na Pa­cy­fi­ku, nie u nas, więc ja na jej miej­scu bym się ra­czej cie­szył.

Prze­sze­dłem na pal­cach do po­ko­ju… Że co? Nie je­stem pan­to­flem, o nie, ale nie cier­pię, jak mi baba nad głową pier­do­li.

Otwo­rzy­łem szafę, z gór­nej półki zdją­łem ple­cak i za­czą­łem wy­grze­by­wać różne wy­god­ne, cie­płe i trwa­łe ubra­nia. Nie­któ­re nie były już tak trwa­łe, szcze­gól­nie stare swe­try, ale może mole też wy­bi­je, jak wy­cho­dząc otwo­rzę okna i wpusz­czę tu tro­chę żrą­ce­go po­wie­trza. Spodnie, pięć par skar­pet­kek weł­nia­nych, garść maj­tek. Z ubra­nia­mi Hanki było trud­niej. Jej szafa była pełna. Czemu przed każ­dym wyj­ściem na­rze­ka­ła, że nie ma się w co ubrać, skoro z półek wy­le­wa­ło się ko­lo­ra­mi kie­cek, spodni, ko­szul, ko­szu­lek, bluz, szali?

– Co chcesz za­brać z ubrań? – spy­ta­łem krzy­cząc przez pół miesz­ka­nia.

– Ni­g­dzie nie jadę – od­po­wie­dzia­ła tak cicho, że ledwo ją usły­sza­łem.

– Pier­do­lisz! – od­szczek­ną­łem i po­czą­łem wrzu­cać do ple­ca­ka ubra­nia jak leci. Sek­sow­ne, cie­płe, sek­sow­ne, wy­god­ne, sek­sow­ne… Z szu­fla­dy wy­ją­łem tro­chę bie­li­zny. Z maj­tek strin­gi, bo prze­cież mu­si­my oszczę­dzać miej­sce. Na ubra­nia rzu­ci­łem dmu­cha­ny ma­te­rac, wy­grze­ba­łem jesz­cze na­miot i dwa śpi­wo­ry. Chyba już wszyst­ko.

Pod­sze­dłem do Hanki.

– Mo­że­my wy­cho­dzi – po­wie­dzia­łem ła­god­nie ca­łu­jąc ją w tył głowy. Tak nią rzu­ci­ła, że mało mi nie roz­bi­ła nosa.

– Ni­g­dzie nie idę, już mó­wi­łam.

– Chodź­my – po­wtó­rzy­łem spo­koj­nie, cho­ciaż już się we mnie go­to­wa­ło.

– E, e – od­mó­wi­ła in­fan­tyl­nie. Zro­bi­ła tak ce­lo­wo, bo wie­dzia­ła, jak tego nie cier­pię!

– Ko­cha­nie, bar­dzo cie­bie pro­szę, żebyś się ubra­ła, zanim nam cał­kiem garaż za­sy­pie i wtedy już ni­g­dzie nie po­je­dzie­my. Czy mo­żesz się ubrać? – Roz­ma­wia­łem z nią jak z dziec­kiem. Wierz­cie mi, gdyby nie oko­licz­no­ści i gdyby nie to, że na­praw­dę mi za­le­ża­ło, to by już to ta­le­rze la­ta­ły jak ten po­piół za okna­mi.

– Misiu, czemu nie uciek­nie­my jak nasi są­sie­dzi? Do schro­nu, tak jak ka­za­li w radio.

– Ależ Pty­siu. Tam już z pew­no­ścią nie ma miej­sca, poza tym my też ucie­ka­my, praw­da? Ten bu­dy­nek może się za­wa­lić, dla­te­go znajdź­my sobie ja­kieś spo­koj­ne miej­sce nad je­zior­kiem. Nie zre­zy­gnu­ję z tego pik­ni­ku tylko dla­te­go, że jest ko­niec świa­ta. Bar­dzo cię pro­szę.

Sta­li­śmy mil­cząc. Hanka się uspo­ko­iła, już nawet nie łkała, a ja de­li­kat­nie gła­ska­łem ją po ra­mio­nach. W końcu ski­nę­ła.

– Do­brze, ale pokaż mi, co tam spa­ko­wa­łeś. – Od­su­ną­łem się, żeby ją prze­pu­ścić do ple­ca­ka.

Wy­szli­śmy z domu czte­ry go­dzi­ny póź­niej.

 

 

Koniec

Komentarze

“…skoro wsz­czę­dzie wokół pło­nę­ły po­ża­ry.“ – Wszczędzie? : ) Poza tym nie wy­da­je mi się, aby pożar mógł pło­nąć. To ogień pło­nie. Pożar sza­le­je, sieje znisz­cze­nie itp.

 

“Po­piół sypał ni­czym śnieg, po­kry­wa­jąc grubą, żrącą war­stwą dachy sa­mo­cho­dów, chod­ni­ki, la­tar­nie i pa­ra­pe­ty. Pod­pa­lił już budę z piwem, spo­pie­lił…” – Po­piół pod­pa­lił i po­piół spo­pie­lił?

 

Po­do­ba mi się “mar­two­płot” : )

 

“Wy­ją­łem z za­mra­żar­ni­ka wkła­dy do lo­dów­ki tu­ry­stycz­nej, chwa­ląc sie­bie za prze­zor­ność lub zdol­no­ści pro­fe­tycz­ne, na nich po­ło­ży­łem po kolei kur­cza­ka, kieł­ba­sę, za­mro­żo­ną na kość po­lę­dwi­cę, ca­łe­go kur­cza­ka, któ­re­go kie­dyś przy­nio­sła mi są­siad­ka.“ – po kolei:

  1. To jest zamrażalnik, a nie zamrażarnik.
  2. Wygląda to dla mnie tak, jakby bohater kładł produkty spożywcze na swoich zdolnościach profetycznych ; / Nie możesz rozłożyć tego zdania na dwa?
  3. I miał dwa kurczaki?
  4. A poza tym powtórzenie.

“…się­gną­łem po szma­cia­ne torby „100% bio­de­gra­do­wal­ne”. Nie pa­trząc na ter­mi­ny przy­dat­no­ści wrzu­ca­łem do niej po kolei ket­chup“ – torby w licz­bie mno­giej, więc do nich, nie do niej

 

“to strasz­na z niej zołza, a dziś bę­dzie strasz­nie zoł­zo­wa­ta

 

“skoro z półek wy­le­wa­ło się ko­lo­ra­mi kie­cek, spodni, ko­szul, ko­szu­lek, bluz, szali?“ – nie ro­zu­miem tego zda­nia : (

 

“– Co chcesz za­brać z ubrań?[+!] – spy­ta­łem[+,] krzy­cząc przez pół miesz­ka­nia.“

 

“Z maj­tek strin­gi, bo prze­cież mu­si­my oszczę­dzać miej­sce.“ XDDD

 

“– Mo­że­my wy­cho­dzi[+ć] – po­wie­dzia­łem ła­god­nie ca­łu­jąc ją w tył głowy.“do­staw gdzieś prze­ci­nek, bo nie wia­do­mo, czy ła­god­nie po­wie­dział, czy ła­god­nie ją po­ca­ło­wał.

 

No i nie boi się bo­ha­ter tak wy­ła­zić na to “żrące po­wie­trze”? Od­por­ny jest, czy jak?

 

“to by już to ta­le­rze la­ta­ły jak ten po­piół za okna­mi.“ – to – to? Po o to dru­gie to?

 

“W końcu ski­nę­ła.“ – Czym?

 

Ok, tyle cze­pial­stwa. Faj­nie się za­po­wia­da, o ile to jest po­czą­tek cze­goś dłuż­sze­go, ale jak na sa­mo­dziel­ny twór to mnie nie sa­tys­fak­cjo­nu­je. Za­baw­ne, ow­szem, ale to ledwo scen­ka, a nie kom­plet­na ca­łość. No i chyba się spie­szy­łeś, że tyle byków na­wa­li­łeś : )

 

Po­zdra­wiam.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Ja czuję się za­dzi­wio­ny twoją traf­no­ścią ob­ser­wa­cji. Choć pew­nie można by prze­dłu­żyć, i tak  je­stem za­sko­czo­ny (jak zwy­kle), że w przy tak kró­ciut­kim tek­ście zdo­ła­łem się tak nie­źle uba­wić.

 

Do kilku li­ni­jek przed koń­cem szor­cik do­sko­na­ły, choć pew­nie dość her­me­tycz­ny – nie spo­dzie­waj się aplau­zu.

Tro­chę się dzi­wię, że “bo­ha­ter” sły­sząc:”nie jadę”, nie po­darł strin­gów i nie po­łknął ich ka­wał­ków, nie po­ska­kał po wa­liz­ce, nie zdarł pa­zu­ra­mi tapet i gła­dzi, nie zmie­nił się Ani­hi­la­to­ra-za­gład­cę Wszech­świa­ta.

Pew­nie dla­te­go koń­ców­ka “czte­ry go­dzi­ny póź­niej” mnie nieco roz­cza­ro­wy­wu­je.

Tak czy siak, brawo, za “tę fajnę i nie­zwy­kłę ob­ser­wa­cyj­ność”. :)

Pozdr. 

 

P.S. Znów pi­sa­łeś na ko­la­nie w kwa­drans?

– Mo­że­my wy­cho­dzi – po­wie­dzia­łem ła­god­nie ca­łu­jąc ją w tył głowy.

ć  ,

 

EDIT: Ta opi­nia, oczy­wi­ście, nie zwal­nia cię przed za­sta­no­wie­niem się nad pro­po­no­wa­ny­mi po­praw­ka­mi ;)

Nie bie­gam, bo nie lubię

– Do­brze, ale pokaż mi, co tam spa­ko­wa­łeś. – Od­su­ną­łem się, żeby ją prze­pu­ścić do ple­ca­ka.

Chyba le­piej wy­glą­da­ło­by to tak:

– Do­brze, ale pokaż mi, co tam spa­ko­wa­łeś.

– Od­su­ną­łem się, żeby ją prze­pu­ścić do ple­ca­ka.

>>>><<<<<<<<

Scen­ka ro­dza­jo­wa ład­nie od­ma­lo­wa­na.

Obec­nie mar­two­pło­ty.

Sześć. Dał­bym bi­blio­te­kę, ale ja gra­fo­man je­stem i nie mogę ;D

 

Resz­ta też fajna, ale to mar­two­pło­ty wy­gra­ły.

Naj­le­piej pi­sa­ło­by się wczo­raj, a i to tylko dla­te­go, że jutra może nie być.

– Od­su­ną­łem się, by (ją) prze­pu­ścić (ją) do ple­ca­ka. – Może tak?

Nie bie­gam, bo nie lubię

Mar­two­pło­ty świet­ne, resz­ta do mnie nie prze­mó­wi­ła. No i opi­sa­łeś nie urlop, tylko za­pla­no­wa­ny pik­nik, ale tym niech się ju­ro­rzy mar­twią. Gdzie bo­ha­ter za­mie­rza szu­kać tego je­zior­ka, to nie wiem.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hej, tak… nie. Nie spie­szy­łem się, ale tak: 15 minut. Niech od­pocz­nie do jutra i po­pra­wię.

Dzię­ki za od­wa­le­nie za mnie nie­wdzięcz­nej ro­bo­ty. :)

"Biał­ka były czer­wo­ne, a źre­ni­ce więk­sze niż całe oczo­do­ły"

No i opi­sa­łeś nie urlop, tylko za­pla­no­wa­ny pik­nik, ale tym niech się ju­ro­rzy mar­twią.

Może te zmar­twie­nia nie będą aż tak nie­przy­jem­ne, prze­cież Ju­ro­rzy sami na­pi­sa­li: 

Nie cho­dzi nam tutaj o porę, tylko o wy­po­czy­nek, urlop, wy­jazd.

 

P.S. A ty, Dzi­ko­wy, się le­piej nie od­zy­waj, gdy pra­cu­ję nad twoim wi­ze­run­kiem.

;D

Nie bie­gam, bo nie lubię

Przy­jem­na scen­ka, ale tylko scen­ka. Neo­lo­gizm zacny.

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Słusz­nie, Szysz­ko­wy­Dziad­ku.

Ale, bio­rąc pod uwagę te czte­ry ty­sią­ce zna­ków, nie spo­dzie­wa­łem się  :)

Nie bie­gam, bo nie lubię

Me­te­oryt pier­dol­nął gdzieś na Pa­cy­fi­ku, nie u nas, więc ja na jej miej­scu bym się ra­czej cie­szył.

Prze­sze­dłem na pal­cach do po­ko­ju… Że co? Nie je­stem pan­to­flem, o nie, ale nie cier­pię, jak mi baba nad głową pier­do­li.

Jak dla mnie dwa wul­ga­ry­zmy zbyt bli­sko sie­bie, tym bar­dziej, że w róż­nych kon­tek­stach.

Ogól­ne wra­że­nia mam dobre, cho­ciaż nie wiem czy ist­nie­je ga­tu­nek co­me­dy SF :D

Tro­chę krót­ko, a fa­bu­ła, mimo po­cząt­ku, dość przy­ziem­na. Cały tekst miły i sym­pa­tycz­ny, ale ra­czej nie za­pa­da w pa­mięć na dłu­żej.

Pra­wie spa­dłam z ka­na­py, takie pi­tu-pi­tu: kur­czacz­ki, to­reb­ki, coś chyba nawet o ja­kimś po­ża­rze było. Ba nawet brzmia­ło jak klę­ska ży­wio­ło­wa, ale co tam mamy czas na pa­ko­wa­nie, na za­kup­ki, miło się pły­nę­ło przez słowa, aż żeś nie pier­dol­nął (tym me­te­ory­tem) wtedy już nie wy­trzy­ma­łam – chyba pół bloku po­sta­wi­łam na nogi szcze­rze uba­wio­na, ale kwin­te­sen­cją było 

– Pier­do­lisz! – od­szczek­ną­łem i po­czą­łem wrzu­cać do ple­ca­ka ubra­nia jak leci. Sek­sow­ne, cie­płe, sek­sow­ne, wy­god­ne, sek­sow­ne… Z szu­fla­dy wy­ją­łem tro­chę bie­li­zny.

Jakie to prag­ma­tycz­ne.

Mam bar­dzo silną wolę. Robi ze mną co chce.

Mia­łem nie­daw­no ten dy­le­mat. Pro­po­nu­ję “…me­te­oryt przy­je­bał w…”

:)

Nie bie­gam, bo nie lubię

Uśmiech­ną­łem się kilka razy. Zda­rzy­ło się parę błę­dów i li­te­ró­wek które nie wpły­wa­ją na od­biór ca­ło­ści. Pu­en­ta miaż­dży :) 

Fajna scen­ka, cho­ciaż ra­czej nie za­pa­mię­tam jej na dłu­żej. Tro­chę prze­szka­dza­ły błędy ty­po­we dla tek­stów wrzu­co­nych zbyt szyb­ko, które już wy­pi­sa­ła Jose. Za to to ze strin­ga­mi super :D

Mnie się spodo­ba­ło. Takie i ży­cio­we i ab­sur­dal­ne jed­no­cze­śnie. 

 

A szcze­gól­nie spodo­ba­ła mi się ta sza­le­ją­ca za­gła­da i: 

-Mi­siu (…)

-Ależ Pty­siu (…)

 

No uro­cze jak nie wiem! ;)

Dodam na swoje uspra­wie­dli­wie­nie, że dziś spraw­dzi­łem 600k zna­ków tek­stu i zro­bi­łem spel­cze­ka. Szor­cik na au­to­od­trut­kę.

"Biał­ka były czer­wo­ne, a źre­ni­ce więk­sze niż całe oczo­do­ły"

Nie­na­wi­dzę pa­ko­wa­nia się, ale szort po­do­bał mi się, mimo że wła­śnie o pa­ko­wa­niu się trak­tu­je. ;-)

 

Spodnie, pięć par skar­pet­kek weł­nia­nych, garść maj­tek. – Li­te­rów­ka.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

“mar­two­pło­ty”

http://talkingpointsmemo.com/news/jon-stewart-to-media-you-re-not-punny

“– Mo­że­my wy­cho­dzi – po­wie­dzia­łem“ – ć?

“to by już to ta­le­rze la­ta­ły jak ten po­piół za okna­mi.“ – tu?

 

Czy­ta­ło się przy­jem­nie, ale pu­en­ta nie po­wa­la. Mógł­byś ją tro­chę le­piej przy­go­to­wać. Tzn. opis ar­ma­ge­do­nu jakiś bar­dziej su­ge­styw­ny by się przy­dał, żeby czy­tel­nik nie tylko za­re­je­stro­wał go in­te­lek­tu­al­nie, ale żeby ja­kieś uczu­cia wzbu­dzał. Wtedy koń­ców­ka mia­ła­by z czym kon­tra­sto­wać.

Wy­rwa­łem się z za­du­my.

Chyba nie można sa­me­mu się wy­rwać z za­du­my ;)

kur­cza­ka, kieł­ba­sę, za­mro­żo­ną na kość po­lę­dwi­cę, ca­łe­go kur­cza­ka, któ­re­go kie­dyś przy­nio­sła mi są­siad­ka.

Po­wtó­rze­nie, czy za­mie­rzo­ne? Jeśli tak, to wy­pa­da­ło­by na­pi­sać, czy ten pierw­szy kur­czak też cały i skąd się wziął.

 

Bar­dzo przy­jem­nie się czy­ta­ło. Ja też nie zno­szę się pa­ko­wać i też wo­la­ła­bym pik­nik od schro­nu ;)

 

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Uśmiech­nę­łam się przy mar­two­pło­tach, przy strin­gach też, cho­ciaż jako ko­bie­cie tro­chę mi zęby zgrzyt­nę­ły. On dla sie­bie – cie­płe swe­try i skar­pe­ty, a rów­no­cze­śnie uko­cha­ną ska­zu­je na prze­ży­wa­nie ar­ma­ge­do­nu z nitką den­ty­stycz­ną w pupie… Eh… :)

Mo­że­my wy­cho­dzi

 

Ć jak Ćwi­kła zja­dłeś.

 

Fajna hi­sto­ryj­ka. Misie, pty­sie, me­te­ory­ty. Ra­czej nie zmie­ni mo­je­go pa­trze­nia na świat, ale do­ce­niam kunszt au­to­ra i ja­kość pracy wy­ko­na­nej w 15 minut : o.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Bar­dzo sym­pa­tycz­ny tek­ścik. Był po­mysł, który kon­se­kwent­nie zo­stał zre­ali­zo­wa­ny, a kilka mo­men­tów było na­praw­dę przed­nich. Mar­two­pło­ty wy­gry­wa­ją ;)

Dzi­ko­wy, masz z po­pra­wia­niem, jak ogła­sza­niem wy­ni­ków jed­ne­go, że ty­tu­łu nie wspo­mnę, kon­kur­su? Tak pytam, bo może bym i klik­nę­ła tę Bi­blio­te­kę, ale na razie nie wy­pa­da…

Emel­ka­li, Ty mnie przy­pra­wiasz o ból głowy. :-) Jesz­cze jedna spe­cja­li­za­cja? Nie za wiele masz ta­len­tów? :-) (AdamKB)

Ta­jest, ale daj­cie mi naj­pierw wró­cić z po­grze­bu na końcu Pol­ski. :)

"Biał­ka były czer­wo­ne, a źre­ni­ce więk­sze niż całe oczo­do­ły"

Po­gu­bi­łam się, ale nie – nie sę­dziu­ję w Last mi­nu­te, czyli mogę spo­koj­nie się wy­po­wie­dzieć :)

 

Przy­zna­ję, że uba­wił mnie ten tekst. Pik­nik w ob­li­czu apo­ka­lip­sy i ten sto­ic­ki spo­kój Misia:) Szko­da tylko, że ta apo­ka­lip­sa tak bar­dzo bar­dzo w tle, kon­trast nieco słaby. A z dru­giej stro­ny jed­nak jest kilka pe­re­łek, jak np. 

Nie­któ­re nie były już tak trwa­łe, szcze­gól­nie stare swe­try, ale może mole też wy­bi­je, jak wy­cho­dząc otwo­rzę okna i wpusz­czę tu tro­chę żrą­ce­go po­wie­trza.

czy

Z maj­tek strin­gi, bo prze­cież mu­si­my oszczę­dzać miej­sce.

Zwłasz­cza w kon­tek­ście jego swe­trów :) 

 

Ory­gi­nal­na nie będę, bo i mnie mar­two­pło­ty bar­dzo przy­pa­dły do gustu :) 

 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

A mnie się i mar­two­pło­ty i za­mra­żar­nik po­do­ba­ły :-)

 

Uśmie­cha­łem się szcze­rze, od cho­dze­nia na pal­cach i obrzy­dze­nia na pan­to­fel bar­dzo sze­ro­ko, przy li­ście spa­ko­wa­nych rze­czy su­szy­łem ząbki na ca­łe­go. Bar­dzo ładna scen­ka ro­dza­jo­wa. Po­in­ta też. Po­do­ba mi się sto­ic­ki prag­ma­tyzm Misia, dia­log z okre­śle­nia­mi roz­po­wszech­nio­ny­mi przez słyn­ną scenę w Pulp Fic­tion i ten Ar­ma­ged­don w tle.

 

Mam jedno ale: czy cza­sem po tych czte­rech go­dzi­nach pożar już by ich nie po­żarł? Ewen­tu­al­nie miej­sców­ki nad je­zio­rem nie spo­pie­lił? Może warto do­rzu­cić ja­kieś zda­nie, myśl typu “Ka­łu­ża jest dobrą go­dzi­nę na za­chód stąd, zdą­ży­my z gril­lem i plu­ska­niem nim ogień do­trze i tam.” a czas pa­ko­wa­nia skró­cić do dwóch go­dzin lub na wstę­pie za­zna­czyć, że ogień po­stę­pu­je po­wo­li?

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

.

(Fe­sti­wal Krop­ko­wa­nia uwa­żam za otwar­ty).

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Dziki, daj znać, jak wro­cisz i po­pra­wisz, bo mię tu palec nad Bi­blio­te­ką swę­dzi :-)

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Wró­ci­łem od razu do nowej pracy. Bar­dziej mę­czą­cej niż się z po­cząt­ku spo­dzie­wa­łem. Muszę się wdro­żyć, bo po całym dniu na kilku mo­ni­to­rach na in­ter­ne­ty już pa­trzeć nie mogę, co do­pie­ro na wła­sne tek­sty.

"Biał­ka były czer­wo­ne, a źre­ni­ce więk­sze niż całe oczo­do­ły"

Kli­mat jak z Mi­lu­sia, jakiś spin-off? :)

Po­praw­ki wy­sta­wio­ne jak na tacy, tylko spi­jać śmie­tan­kę, ro­zu­miem, że nowa praca wcią­gnę­ła… :)

Nie­ste­ty, nie po­rwa­ło. Dow­cip jakiś w tym jest, i ow­szem, ale – choć czy­ta­ło się z za­in­te­re­so­wa­niem i uśmie­chem – fi­nal­nie jed­nak nie roz­ba­wił na tyle, żeby za­chwy­cić. Od­nio­słem też wra­że­nie, że praca bar­dziej niż na Last Mi­nu­te, była pi­sa­na na kon­kurs First Mi­nu­te, i to nie­ste­ty widać: nie­do­cią­gnię­cia i ja­kieś tam drob­ne nie­zgrab­no­ści ję­zy­ko­we na tyle licz­ne, że już rzu­ci­ły się w oczy. Po­do­bał mi się za to styl – choć może tro­chę za dużo wul­ga­ry­zmów – i ogól­nie iro­nicz­ne, a przy tym dosyć nie­tu­zin­ko­we ze­sta­wie­nie pro­ble­mów do­mo­wych i glo­bal­nych.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Fan­ta­sty­ka – jest

Wa­ka­cje, urlop, wy­po­czy­nek – na­cią­ga­ny, ale po­wiedz­my, że jest.

 

Pod­bi­ły mnie mar­two­pło­ty – ge­nial­ne, fan­ta­stycz­ne, cu­dow­ne nowe słów­ko, brawo!

Wiele bar­dzo faj­nych ob­ser­wa­cji, ostat­nie zda­nie zwłasz­cza :) Uśmia­łam się.

Na­to­miast tekst ma kilka uste­rek, może nie bar­dzo po­waż­nych, ale i tak warto się za nie za­brać. Wy­punk­to­wa­li je po­przed­ni ko­men­tu­ją­cy, więc po­wta­rzać nie będę.

Psy­cho­ryb­ka za­uwa­żył też pewną nie­ści­słość lo­gicz­ną, do­ty­czą­cą tempa po­stę­po­wa­nia po­ża­ru i „szy­ko­wa­nia się” bo­ha­te­rów. Warto by­ło­by gdzieś wci­snąć ja­kieś zda­nie do­pre­cy­zo­wu­ją­ce temat.

No i cóż – wa­ka­cyj­ne­go kli­ma­tu też za­bra­kło. Bar­dziej cho­dzi­ło nam o to, aby opi­sać to, co się dzie­je/kie­dyś dzia­ło w trak­cie wy­po­czyn­ku, a nie same przy­go­to­wa­nia. Mimo to, we­dług mnie kry­te­rium jed­nak jest speł­nio­ne.

Ogól­nie – je­stem cał­kiem za­do­wo­lo­na z lek­tu­ry – po­mysł był fajny, wy­ko­na­nie nie jest złe (ale do po­pra­wy), tylko jed­nak wa­ka­cji tro­chę mało.

Nowa Fantastyka