Młody smok przydepnął dziwaczne stworzenie. Próbowało czmychnąć, ale było niezdarne i powolne. Upierało się, żeby biegać na dwóch nogach. Blask obejrzał wnikliwie zdobycz i prychnął z obrzydzeniem. Stwór owinięty był w skórę zdjętą z innego zwierzęcia. Rozerwał zębami okrycie, odsłaniając nieopancerzone ciało.
– Zjedz to – zaproponował Smuga.
– Sam to zjedz – odparł Blask, obracając pazurem piszczącego przeraźliwie stwora.
Żaden z nich nie widział czegoś takiego. Niby mięso, ale okropnie śmierdziało kwasem i zepsutymi owocami. Blask nie zamierzał ryzykować. Kiedy był bardzo młodym smokiem, niewiele większym od wilka, brat namówił go do zjedzenia zepsutych wiśni, znalezionych pod drzewami w sadzie Shii. Dziwnie pachniały, ale Smuga obiecywał dobrą zabawę. Rzeczywiście, świetnie się bawił, kiedy Blask obił sobie łapy, próbując wylądować na skale po wyjątkowo chybotliwym locie.
Stworzenie i jego zapach były wystarczająco odstręczające, by zepsuć apetyt.
– Co to może być? – zapytał Blask.
– Nie wygląda na łowcę – odparł starszy brat. – Zostaw to, jeżeli nie masz zamiaru zjeść i ruszamy dalej.
Wyciągnął w górę długą szyję, rozpostarł czarne, skórzaste skrzydła i odbił się od ziemi. Gwałtowny podmuch położył trawy, kiedy Smuga wznosił się z grzmiącym furkotem. Dziwaczne stworzenie zwinęło się w kłębek, zaciskając przednie łapy wokół głowy i wrzeszcząc z przerażenia. Blask sapnął z niechęcią, wypuszczając z nosa kłęby pary i dołączył do brata. Nie miał ochoty jeść, więc nie było powodu zabijać.
Badanie tajemniczego dwunoga było interesujące, ale mieli ważniejsze zadanie. Smoki z Wiszących Gór rzadko odwiedzały Bezkresne Równiny. Od wieków ich cień nie padł na tę płaską i rozległą krainę, na której niepodzielnie panowały latacze. Smoki traktowały je z wyższością, ale nie robiły im krzywdy. Chociaż nie chciały tego przyznać, przed wiekami nie były niczym więcej. Magia Wiszących Gór je odmieniła. Zabiła latacze, które osiedliły się na Podniebnych Łąkach, ale przetrwały ich jaja złożone w grotach u źródeł Mocy.
Wylęgły się z nich stworzenia naznaczone żywiołem Ognia i Powietrza. Smocze tchnienie mogło rozpalić niemal wszystko, a żywioł Powietrza czynił je lekkimi, jak skały, które oderwały się od posad Świata i unosiły się pomiędzy niebem, a ziemią, tworząc Wiszące Góry. Dzięki temu smoki mogły urosnąć po wielokroć większe niż latacze, nie tracąc umiejętności latania w przestworzach.
Podniebne Łąki były bezpiecznym miejscem dla smoczych gniazd, a Mroczna Puszcza porastająca ziemię pod górami dostarczała pożywienie. Smoki nie miały potrzeby opuszczać swojego terytorium. Jednak coś się zmieniło. Latacze całymi stadami porzucały Bezkresne Równiny i próbowały osiedlać się na Podniebnych Łąkach. W Puszczy żyło zbyt wiele drapieżników wystarczająco groźnych, by poradzić sobie z niedużym lataczem. Bezpieczniej czuły się obok smoków, które tolerowały swoich dalekich krewnych, choć z czasem stawało się to coraz trudniejsze. Zakładały gniazda i broniły ich zaciekle, ośmielone pobłażaniem, z jakim traktowały je smoki. Z czasem Moc Wiszących Gór powodowała, że zaczynały chorować i popadać w szaleństwo. Na spokojnych dotąd łąkach zrobiło się zbyt tłoczno i hałaśliwie. Należało wybić kłopotliwych lokatorów, albo sprawdzić, dlaczego opuszczali dotychczasowe siedziby.
Smuga i Blask podjęli się zbadania sytuacji na Bezkresnych Równinach. Podejrzewali tajemniczego łowcę, ale krążyli nad falującymi morzami traw od kilku obrotów nieba i nie dostrzegli śladów nieznanego drapieżnika. Widywali za to dwunogi.
Przelatywali nad grupą tych dziwnych stworzeń. Kiedy spostrzegły cień smoczych skrzydeł, rozbiegły się w panice, pokrzykując i wyciągając przednie łapy w kierunku nieba. Porzuciły kawał mięsa, który objadały. Trudno było odgadnąć, do jakiego zwierzęcia należało, dopóki Blask nie zauważył poszarpanych skrzydeł, leżących obok ciała. Wydawało się niemożliwe, żeby dwunogi zdołały upolować latacza, nie mając kłów ani pazurów i poruszając się tylko po ziemi. Pewnie zawdzięczały tę ucztę komuś innemu.
– Ścierwojady. – Blask utwierdził się w niechęci do dwunogów.
Ciało było rozczłonkowane i odarte ze skóry. Smok odsłonił kły na myśl, że odrażające stworzenia będą się nią owijać. Makabryczny pomysł, okrywać się skórą zdjętą z trupa.
– Coś zabiło latacza niedawno. Pachnie świeżym mięsem – stwierdził Smuga, zataczając kręgi nad pierzchającymi dwunogami. – Obejrzę szczątki, może znajdę ślady kłów, albo pazurów łowcy, który to zrobił.
Złożył skrzydła, pikując w dół. Tuż nad ziemią rozpostarł je z hukiem, który przetoczył się przez równinę, niczym grzmot, po czym z gracją osiadł na czterech łapach. Ryknął ostrzegawczo na kryjące się w krzakach stworzenia i pochylił się nad znaleziskiem. Zaszeleściły nastroszone kostne tarczki na karku, a końce na wpół złożonych skrzydeł drapały ziemię, kiedy obchodził truchło dookoła. Dwunogi nie wydawały się niebezpieczne, ale instynkt nakazywał zachować bojową postawę i ostrożność przed nieznanym.
– Jak myślisz, dlaczego łowca nie zjadł latacza, tylko porzucił na pastwę padlinożerców? – zawołał Blask, szybując nad bratem. Nigdy nie wiadomo, kogo skusi zapach świeżego mięsa, więc obserwował okolicę, kiedy Smuga zajęty był obwąchiwaniem truchła. – Coś go musiało przepłoszyć.
– Nie wiem, co mogłoby przepłoszyć łowcę na tyle dużego i zwinnego, by upolować latacza w powietrzu. One są tak czujne, że nie sposób dopaść je na ziemi.
Blask obserwował niebo i biegające na dole dwunogi. Musiał przyznać, że nie były takie głupie. Żeby poruszać się szybciej, dosiadły rączych, czworonożnych zwierząt, które stadami wypasały się na trawiastych równinach. Był ciekaw, dokąd tak się spieszą. Wzbił się wyżej i zatoczył szersze koło. Kawałek dalej, w stronę skąd wschodziło Słońce, dostrzegł dziwny pagórek na skraju jeziora. Jego wierzchołek był zapadnięty, tworząc rozległą nieckę. Zbocza okalał ciasny rząd drzew, które zamiast konarów i liści miały zaostrzone wierzchołki. Dwunogi dotarły do pagórka, a pnie rozsunęły się na krótką chwilę, by wpuścić je do wnętrza.
– Znalazłem gniazdo dwunogów – oznajmił Smudze, lądując obok niego. – Jest niedaleko, w poranną stronę świata.
– Na otwartej przestrzeni?
– I odsłonięte od góry.
Dziwny sposób budowania gniazda, na widoku. Z jakiegoś powodu dwunogi nie obawiały się łowcy, w przeciwieństwie do lataczy. Smuga uznał, że warto dowiedzieć się czegoś więcej o tych dziwnych stworzeniach. Obaj wzbili się do lotu i po chwili zatoczyli krąg nad jeziorem.
– Po co łowca tracił czas na uganianie się za lataczem, skoro dwa machnięcia skrzydeł dalej miał całe stadko dwunogów, które wystarczyłoby powybierać z leża? – zastanawiał się Blask
– Widać nie tylko ty uważasz je za niejadalne – odparł brat.
Wewnątrz gniazda znajdowały się stosy suchej trawy ułożone na drewnianych kłodach. Na szczytach stosów były otwory, z których wydobywał się dym, pachnący palonym torfem i pieczonym mięsem. Ponieważ dwunogi nie ziały ogniem, zapachy wydawały się intrygujące. Smuga wylądował wewnątrz pierścienia bezlistnych drzew, stanął na tylnych łapach i rozgarnął pazurami najbliższy stos. Cienka warstwa trawy osłaniała pustą przestrzeń zamkniętą prostokątem z pni drzew, po której biegały w popłochu wrzeszczące dwunogi. Ciekawy sposób budowania schronienia.
Rozległ się przeraźliwy wizg, wwiercający się w uszy i rozdzierający głowę od środka. Smuga ryknął, opadł na cztery łapy i rozejrzał się w poszukiwaniu źródła dźwięku. Miotał się i obracał siejąc spustoszenie ogonem, ale za każdym razem dźwięk dobiegał z tyłu. Blask zobaczył dwunoga, który kręcił nad głową długą laską, zakończoną dziwnym kształtem z mnóstwem otworów. Kiedy Smuga obrócił łeb w jego kierunku, zamarł w bezruchu, a inny dwunóg poderwał swoją laskę, robiąc hałas. Starszy smok rozpostarł skrzydła i wzbił się do lotu. Nie zdążył nabrać wysokości, kiedy coś ze świstem przeleciało obok. Rój srebrzystych owadów poderwał się w górę niczym rozjuszone szerszenie i zaatakował skrzydła Smugi, przebijając się przez napiętą skórę. Poszarpane skrzydła nie znalazły oparcia w powietrzu i smok runął na zaostrzone pnie, otaczające gniazdo.
Blask obniżył lot. Plunął ogniem oczyszczając teren wokół rannego brata. Bacznie obserwował ziemię i niebo w poszukiwaniu niepojętych stworzeń, zdolnych uziemić smoka. Zauważył dwunoga, który trzymał przy głowie kij zakończony wygiętym w łuk patykiem i wodził nim za przelatującym Blaskiem. Smok zawisł w powietrzu obserwując dziwne zachowanie, a sznurek napinający łuk brzęknął cicho i wypuścił świergoczącego owada. Nie chcąc podzielić losu Smugi, młody smok wzbił się wyżej i zatoczył szerokie koło. Szukali tajemniczego łowcy, a cały czas mieli go w zasięgu pazura. Z pozoru żałosne i bezbronne stworzenia zebrane w stado stawały się zabójcze i miały magiczne Rozdzieracze, które szarpały skrzydła. Bojowy ryk młodego smoka wstrząsnął gniazdem, a ogniste tchnienie ogarnęło dwunogi władające Rozdzieraczami. Pomarańczowe jęzory ognia szybko opanowały suchą trawę i drewniane kłody, z których zbudowane były schronienia. Huk płomieni przeplatał się z krzykiem poranionych dwunogów.
Zaniepokojony Blask obserwował Smugę, próbującego wstać. Darł pazurami ziemię nie znajdując dogodnego oparcia, by wydostać się spomiędzy połamanych pni. Sapał ciężko i pojękiwał. Tuż nad łopatką łuski wybrzuszyły się i sączyła się spod nich krew. Ułomek pnia przebił słabiej opancerzoną skórę na piersi, tuż obok przedniej łapy.
– Uciekaj! – ryknął Smuga ostatkiem sił i znieruchomiał z cichym westchnieniem.
Blask zamarł nie mogąc uwierzyć, że Smuga zginął.
Zaślepiony rozpaczą i żądzą zemsty, z rykiem wściekłości obniżył lot i przeorał całe gniazdo strugą ognia. Poczuł ukąszenia owadów, wbijających swe żądła pomiędzy łuski na piersi i brzuchu. Poderwał się wyżej, ale nie dość szybko. Spadła na niego sieć obciążona kamieniami i wplątała się w skrzydło. Próbował ją strącić, ale tylko bardziej się zamotał. Wyżłobił długą bruzdę w ziemi, kiedy spadł bezwładnie w rzadki zagajnik, opodal gniazda dwunogów. Ból oszałamiał. Zdążył obrócić się w locie, żeby grube łuski na plecach ochroniły przed ułomkami drzew, ale przednia łapa była wygięta pod nienaturalnym kątem. Był zbyt słaby, żeby się podnieść. Przewrócił się na bok i zobaczył pierzaste ogony sterczące spod pachy. Tam łuski były delikatne i elastyczne. Dwunogi polowały na latacze, więc wiedziały, gdzie uderzyć podobnego do nich smoka. Spróbował sięgnąć paszczą i wyrwać kłujące drzazgi. Zrobił to niezdarnie i z rozerwanej rany chlusnęła krew. Dyszał ciężko, powarkując na zbliżające się dwunogi. Czuł ich zapach i słyszał szelest ostrożnych kroków. Tchnął płomieniem, ale zdołał jedynie osmalić pobliskie drzewo. Mimo to odgłos kroków ucichł. Zbyt szybko tracił siły. Położył łeb na trawie, starając się nie wypuścić życia z ciała. Podsycał ogień nienawiścią i żądzą zemsty. Błądził wzrokiem, szukając ratunku.
Spostrzegł małego dwunoga. Drżał skulony z przerażenia i wpatrywał się szeroko otwartymi oczami. Pewnie skrył się tutaj przed pożarem. Blask obrócił łeb, by ich spojrzenia się spotkały. Oczy są bramą ducha ożywiającego ciało. Wystarczy odrobina magii, by przez nią przejść. Kiedyś posiadł w ten sposób ciało olbrzymiego basiora z Mrocznej Puszczy, żeby z ukrycia patrzeć na Smugę parzącego się z Płomienistą. Tym razem, to nie była zabawa. Już nigdy nie odzyska swojego ciała, z którego wyciekały ostatnie krople życia. Po stokroć wolałby umrzeć, niż trwać w lichej postaci, nie mogąc oderwać się od ziemi i polecieć w przestworza. Jednak dręczyła go myśl, że zagadka dwunogów, która kosztowała dwa smocze życia pozostanie tajemnicą dla innych smoków. Byli zbyt niebezpieczni, by lekceważyć ich niepojętą magię, która przędła pajęcze sieci zdolne omotać smoka, szarpała skrzydła i przebijała łuski. Smoki z Wiszących Gór powinny dowiedzieć się o wszystkim, żeby nie dały się zaskoczyć, jak Smuga i Blask.
Smocze oko, czerwone i płonące niczym roztopiona skała z czarną szparą źrenicy uwiązało duszę ofiary. Ogarnęło obcą jaźń i złączyło ze smoczym ogniem. Potężne cielsko drgnęło po raz ostatni w agonii, ale Blask patrzył już na świat z perspektywy drobnego ciałka dwunoga. Czuł stłamszony płomyk obcej jaźni, walczącej bezskutecznie o władzę nad ciałem. Smok próbował wstać, ale nogi wydawały się zbyt wiotkie, żeby go unieść. Na czterech też nie dało się chodzić, bo tylne łapy były dłuższe od przednich. Przeszył go dreszcz grozy na widok swojego martwego, okrwawionego ciała. Niegdyś potężny, władca przestworzy i dumny łowca, padł za sprawą istot, które wydawały się żałośnie słabe. Zdeptana duma bolała bardziej niż śmiertelne rany.
– Piećka!
Coś omotało go i przydusiło. Warknął i rozwarł paszczę, by zmiażdżyć wroga szczękami, ale z gardła wydobyło się tylko łkanie. Tępe, małe ząbki nie nadawały się do walki.
– Co ty, Piećka? Matuli nie poznajesz? – zrozpaczony głos szeptał do ucha. Jaźń, która zamieszkiwała to ciało była teraz częścią Blasku. Rozumiał pokrzykiwania dwunogów. Samica gładziła po głowie, nie wypuszczając z objęć, chociaż miotał się i wyrywał. – Ani chybi gadzina urok rzuciła na mojego Piećkę!
Duży samiec, okryty osmaloną baranią skórą, dzierżący długie drzewce z błyszczącym pazurem na końcu, przyklęknął obok, zaglądając w oczy Blasku.
– Strach pomieszał we łbie dzieciakowi.
– Nie dziwota – odezwał się inny samiec. – Takowej bestyi tom jeszcze nie widział, coby ogniem pluła. Jakby mało nam było fruwających jaszczurów, co konie i krowy na pastwiskach rozrywają. Żadnego kupca więcej nie obaczym, jak się wieść rozniesie o płomienistych potworach.
– Mus nam wypatrzeć kędy one żywiom i zadusić w zarodku – wtrącił zapalczywie chudzielec z poparzoną twarzą.
Blask przestał się wyrywać. Uspokoił oddech i opanował wstręt wobec zabiegów samicy. Zaparł się rękoma, żeby nie przycisnęła go do obrzydliwie miękkiej piersi. Musiał się przyzwyczaić, nauczyć żyć w tej postaci. Zemsta najlepiej smakuje na zimno. Chcą zapolować na smoki z Wiszących Gór? Jeśli Magia wypełniła wraz z nim to ciało, będą przeklinać dzień, w którym pojawili się na Bezkresnych Równinach.