
Nie ukrywam rozlicznych inspiracji. Pomimo wszystko życzę miłej lektury.
Bo nasze życie to czasem prawdziwe fantasy. I tego się trzymajmy.
Nie ukrywam rozlicznych inspiracji. Pomimo wszystko życzę miłej lektury.
Bo nasze życie to czasem prawdziwe fantasy. I tego się trzymajmy.
Surmy zagrzmiały, bębny zadudniły jeszcze szybciej, po czym nagle wszystko umilkło. Cisza nie zdążyła jednak nawet odetchnąć, gdy runął na nią huk walących się wież. Dwóch wież. Dudniące echo niebawem ustąpiło przed przeraźliwym szczękiem żelastwa i niezliczonymi jękami. Spomiędzy nich dobiegł w pewnej chwili skrzekliwy, wręcz nienaturalny, pełen żalu i złości głos:
– Przeklęte niziołki! Wyrzucili mi pieeee…
Trzasnęło. Coś dużego pojawiło się na niebie, zapikowało ku ziemi i zderzyło się z nią. W opadającym kurzu zaiskrzyła od słonecznych promieni para kościstych skrzydeł. Zamachały i rozległ się dojmujący wizg, rodzący ciarki na plecach każdego wojownika
Jedna z dwóch niskich postaci schowanych za stertą kamieni wstała, oderwała od ust dymiącą, długą fajkę i powiedziała z pełną powagą:
– No to już koniec. Teraz już nam nic nie pozostało.
– Jak to? – spytał z trwogą jego brodaty towarzysz.
– To była nasza ostatnia suszarka.
Oglądając się ostrożnie ruszyli przez pobojowisko, w pełni zasługujące na to miano. Tratowane tak długo w walce setek ludzi i ich krwiożerczych zwierząt podwórko kamienicy przy czterdziestolecia PRL piętnaście przypominało jak żywo majdan dopiero co zdobytej twierdzy. Wrażenia dopełniały otaczające je ze wszystkich stron czarne poobgryzane u szczytów mury. Roztaczały się nad nimi smugi dymów, wydobywające się z ukrytych kominów.
Dotarli do plamy żółtego piachu rozsypanej na samym środku placu. Sterczały z niej pozostałości spadającej z nieba suszarki – powyginane pręty o rdzawo– białym kolorze. Na jednym z nich powiewało coś bardzo podobnego do płata ludzkiej skóry.
– O zobacz – odezwał się brodaty – i jeszcze gacie ci porwało.
Jego równie młody, nie więcej jak dwudziestopięcioletni kompan czym prędzej podniósł fajkę do ust, czerwieniejąc z każdym kolejnym zaciągnięciem. Cmokając, nie musiał mówić, że żadnych zmian w swojej garderobie nie dostrzega. Już miał coś tam zamruczeć, że „taka teraz moda”, gdy odezwał się ponownie ten sam skrzekliwy głos:
– Zapłacicie za to!
Biegła ku nim, słaniając się, niska, przygarbiona postać. Machała groźnie zaciśniętymi pięściami, a osadzone w wychudzonej jak całe ciało twarzy duże niebieskie oczy pałały gniewem.
– Nie popuszczę! – stwór zawołał jeszcze raz i wyminął osłupiałych chłopaków. Wtedy dopiero zauważyli, że za jego długą nogą ciągnie się na cienkiej lince ciemny sześcian, utrudniając ruchy. Dopiero przed bramą oderwał się, zatańczył na bruku i znieruchomiał.
Brodacz obejrzał dokładnie głośnik zestawu hi-fi, który teraz mógł wydawać co najwyżej dźwięk palącego się drewna.
– Ale dziwny ten twój współlokator – stwierdził.
– I bardzo dobrze – powiedział palacz – inaczej dawno bym już zmienił stancję.
„Nie licząc kaucji” – dodał w myślach.
– Jak to? Przecież dopiero co wywalił twoje rzeczy przez okno!
– Ale przynajmniej jestem pewien, że najdalej po niedzieli będę miał najnowszy model!
Owłosienie brodacza zafalowało w ślad za ostatnim logicznym wyjaśnieniem.
– To na pewno człowiek?
– Jak najbardziej! Nieraz robimy wspólnie imprezy tak, że całe schody od trzeciego piętra do parteru są potem zawalone butelkami, a kuchnia niewiele różni się od kotłowni. Prawdziwa teleportacja, mówię ci!
Broda niepewnie opadła i podniosła się.
– Ale to jeszcze nic! Żebyś ty widział jego pokój. Musisz wołać go po imieniu, bo choćbyś nie wiem jak główkował, nie znajdziesz go. A i tak zawsze okazuje się, że nie jest żadną z tych kilku ruszających się różnokolorowych kupek, które minąłeś. Rzuca wszystko, gdzie popadnie!
– I ty na to pozwalasz?
– Nawet muszę. Raz pamiętam, gdy byliśmy u niego z kumplami, to jeden z nich upuścił peta. Już pochylił się, by go podnieść i jak mój sąsiad nie ryknął: „Zostaw to!”. Jakbyś widział ten strach w jego oczach, też byś nic nie ruszał.
– Ale co to ma do suszarki?
– Już mówię. Nieważne ile byśmy nie balowali i jakiego syfu nie zrobili, to zawsze w niedzielę rano wszystko jest czyściutkie, nowiuśkie i świecące, aż skrzy!
Brodacz cofnął się najpierw jeden, potem dwa kroki, a w końcu zaczął się odwracać w kierunku bramy.
– Nie, nie, spokojnie, to nie ja – zapewnił palacz, czym uspokoił towarzysza. – Co ty sobie myślisz. To wszystko on! Choć gdy się go pytam, kto zrobił taki porządek, zawsze przybiera minę kota z zatwardzeniem i odpowiada… Nie, wręcz jęczy! Wiesz co?
– Co?
– „Krasnoludki”!
***
Arek kroczył już pewnie przez miasto, pozbywszy się tego głośnika. Przypominał mu tylko tą straszną chwilę po przebudzeniu.
Poprzedniego wieczora świętował. Oczywiście najpierw musiał pokonać pełne niebezpiecznych stworów zielone wzgórza i doliny, którymi usłany był jego pokój. Później jednak w nagrodę nie ruszał się z wygodnego fotela, oglądając swój ulubiony film fantasy. W rytm muzyki płynącej z podwójnego zestawu hi-fi, wznosił pękatą butelką kolejne toasty.
A okazja była. Świadczył o tym leżący na biurku wśród sterty niezliczonych skarbów równie cenny jak trunek artefakt. Dzięki niemu mógł przebywać przez kolejne pół roku w tej krainie szczęścia, gdzie prawdziwy Amber dało się odnaleźć w każdym, nawet najgorszym piwie.
Pięć stów na warunek.
Zasnął błogo, nie wiedząc kiedy. Przez sen słyszał przewiercające czaszkę dźwięki. Nie zwracał na nie większej uwagi – zdążył się z nimi zaprzyjaźnić podczas tych wszystkich poimprezowych nocy i poranków.
Obudziła go jednak znów filmowa muzyka. Widocznie superprodukcja odtwarzała się w kółko całą noc. Bębny właśnie urywały się, w momencie gdy główny bohater zadawał swym magicznym mieczem decydujący cios potworowi.
Zabłysnęło i ciemność runęła w ognistą przepaść. Dopiero po chwili Arek zorientował się, iż oślepiające światło docierało nie tylko z ekranu, ale ze wszystkich ścian, podłogi oraz szyb. No i przede wszystkim z biurka.
Zerwał się na nogi, jakby obalona krowa stanowiła tylko wspomnienie, sen. I rzeczywiście, wszystko o tym świadczyło– na blacie nie było ani butelki, ani nawet charakterystycznego, kolistego śladu po denku. Zniknął wraz z plastyczną, centymetrową warstwą brudu
Pieniędzy też nie było. Na blacie, podłodze, pod kanapą. Nigdzie.
W rozpaczy próbował przywrócić pokój do poprzedniego stanu, czym wystraszył swoich kolegów na podwórku. Liczył, że wtedy odnajdzie zgubę. Targnięty ostatnią nadzieją wkroczył do kuchni i poderwał jedyny stojący tam przedmiot – suszarkę. Chłód powrócił, płynąc przez rozbite okno. Wtedy przypomniał sobie, co krzyczał na początku. Znalazł winnego. Musiał tylko przedostać się do tej nieznanej krainy.
Właśnie dotarł na miejsce. Przed nim widniały potężne wrota. Podniósł oczy w poszukiwaniu odpowiedniego napisu w dziwnym języku, wreszcie znalazł:
„Krasnoludki ™. Cleaning service”.
Złapał grubą sztabę i pchnął. Drzwi ani drgnęły. Kiedy spróbował ponownie, po prawej stronie nagle wyświetliły się blade litery: „Powiedz przyjacielu, po co przychodzisz”
Arek wpisał za pomocą świetlistej klawiatury słowo „reklamacja”. Litery znikły i pojawił się ten sam napis co na początku. Przez kolejne pięć minut wystukiwał różne określenia, od „ustawki”, poprzez „pozew sądowy”, po „negocjacje”. Dopiero gdy podał „zawarcie umowy”, rozległa się przyjemna melodyjka, drzwi kliknęły i uchyliły się. Arek wkroczył w zieleń tapet i dywanów. Odnalazł interesującą go informację na tablicy i wjechał na dziesiąte piętro nowoczesnego biurowca.
***
– Nie rozumiem, dlaczego miałoby nas to dotyczyć. Zerwaliśmy z panem umowę dokładnie tydzień temu – powiedział oschle siedzący za biurkiem krasnoludek. Nie miał nawet metra wysokości, ale i dla niego znalazł się markowy garnitur odpowiedniego rozmiaru. Z twarzy biło zdecydowanie.
– Jakim prawem! – zawołał Arek. Był zupełne zaskoczony.
– Nie przestrzegał Pan warunków – krasnoludek zaczął przeglądać leżące przed nim akta i przystąpił do wyliczania. – Chociaż rzeczywiście za każdym razem po wykonaniu usługi podawał pan nazwę firmy, wypełniając tym samym zapis o lojalności, to i tak doszło do złamania naszego monopolu…
– Niby kiedy – wrzasnął Arek. – Nikt inny oprócz was u mnie nie sprzątał!
– W dniu drugiego września dokonał pan ograniczonego sprzątania pokoju, co stanowi złamanie punktu siedemdziesiątego umowy, a w dodatku dokonał pan recyklingu, naruszając punkt sto dwunasty.
Arek sięgnął do pamięci. Tego dnia długopis spadł mu pod kanapę, lecz zamiast niego wyciągnął z czeluści nadłamanego czipsa.
– Ale… Ja wtedy byłem… Na kacu. Niech Pan mnie zrozumie…
Krasnoludek stanowczo pokręcił głową.
– Nic dla pana nie mogę już zrobić.
– To kto…– Arek zaczął i przerwał. Jego ręka natknęła się w kieszeni na zmiętą kartkę. Rozwinąwszy ją, doznał olśnienia. Okręcił się w fotelu i bez słowa wybiegł przez szklane drzwi.
Postać za biurkiem poczekała aż drzwi się zamkną i automatycznym ruchem chwyciła papiery, by schować je do odpowiedniej przegródki. W połowie drogi ręka jednak zawisła w powietrzu, a po długiej sekundzie bezruchu bardzo powoli odłożyła plik z powrotem. Następnie podniosła się do nieistniejącej już brody, hodowanej przez stulecia. Po niegdyś tak kasztanowych i bujnych włosach pozostał tylko szary cień. Wspomnieniem był także kilof, którym krasnolud kruszył prawdziwe bogactwa w rozległych kopalniach oraz jego ukochany młot, wysłużony w walce dobra ze złem. Tak, wtedy przynajmniej było wiadomo, że warto walczyć. I o co.
„Moria upadła. Nadeszłynowe czasy. Teraz pozostała tylko gra o stołek” – pomyślał gorzko i powrócił do pracy.
***
Arek kontynuował swoją wędrówkę. W gabinecie Krasnoludków™ wszystko mu się przypomniało. Zarówno treść listu od tej firmy, którego koperta jakimś cudem kilka dni wcześniej przebiła się przez całkowicie biodegradowalny próg pokoju, jak i dołączona do niej niewielka karteczka. Zawierała ona ofertę jakiegoś innego przedsiębiorstwa sprzątającego. Nie zastanawiając się długo, Arek wykręcił wtedy dołączony numer i zamówił usługę. Teraz trzymał przed sobą tę samą ulotkę, wypełnioną koślawymi literami:
Pieśń Elfów– studenckie usługi sprzątające. Dzięki naszej w pełni ekologicznej, nowoczesnej metodzie akustycznej, wyczyścimy Ci wszystko na błysk. Solidność, szybkość i zupełne zaskoczenie całkowicie za darmo! Przyjdź do…
Znał to miejsce. Krążyło o nim wiele legend i ustnych przekazów. Wszystkie opisywały go jako sielską krainę, gdzie cały czas gra muzyka, a miłość rozkwita wśród drzew i nad strumieniem ożywczego nektaru . Ta Arkadia była jednak dostępna tylko dla tych, którzy dostatecznie pozbyli się ziemskich problemów, lub przechytrzyli czujnie obserwujących strażników.
Arek już dawno minął ostatnie budynki miasta i teraz maszerował miękką, leśną ścieżką. Nie dostrzegł żadnych lamp, chodników, czy ścieżek rowerowych, panowała sama natura. Nieoczekiwanie spomiędzy krzaków wyłonił się mur. Arek podniósł głowę i zobaczył sięgającą nieba białą wieżę. Promienie odbijały się od niej, jakby od setek kryształów, którymi zdawała się być pokryta. Odpadały od niej niewielkie drobinki i duże płaty, spadające powoli jak płatki kwiatów.
Zaczerpnął powietrza i gdy poczuł spotęgowany zapach swojego pokoju, upewnił się, że dotarł we właściwe miejsce.
Do akademików.
Wszedł przez otwarte wrota do oświetlonego holu. Przez okienko w ścianie wyjrzała do niego kobieta o ujmującym uśmiechu. Wysłuchała prośby Arka i wskazała na schody. Świadczyły one w pełni o magii tego miejsca. Ich kolor, stromość, a nawet konsystencja, przywodziły na myśl wijącą się wokół drzewa zieloną, żywą lianę. Miał nimi do pokonania siedem pięter.
Mokry i odrapany doszedł wreszcie pod drzwi numer osiemset pięćdziesiąt. Słaniając się, zapukał. Nikt jednak nie otwierał. Dopiero po trzeciej próbie dostrzegł w mroku obgryzioną karteczkę. Arek rozpoznał charakter pisma z ulotki. Koślawe litery składały się w napis: „Szukaj nas pod drzewkiem”.
Wędrówka na dół zajęła mu tyle samo czasu, choć zdawało się, że schody zaraz się pod nim zerwą. Znalazłszy się na podwórku nie wiedział, gdzie się kierować – drzew było tu mnóstwo. Niespodziewanie usłyszał, a właściwie odczuł znajomy, wywracający serce dźwięk. Ten sam, który przedzierał się przez ciemność dzisiejszej nocy. No tak, zdążył już zapomnieć, ile wczoraj wypił. Skupione myśli chroniły go dotąd przed charakterystycznym bólem, wkręcającym w ziemię przyspieszonym ruchem. Odgłosy dochodziły z jednego z kilku pobliskich zagajników. Podążył w jego stronę.
Między zielonymi drzewami, na zbutwiałej ławeczce, siedziała trójka wysokich mężczyzn. Długie, jasne włosy, spięte u góry jaskrawymi opaskami, spływały po chudych twarzach i ramionach. Dwóch miało narzucone na śnieżnobiałe szaty czarne skórzane kurtki, a jeden obcisły sweter o tej samej barwie. Wszyscy zdawali się błogo drzemać z twarzami skierowanymi ku słońcu.
Nie wydawało się to jednak możliwe. Z umieszczonej pod ławeczką kolumny płynęły spotęgowane odgłosy wiertarek udarowych i narzędzi dentystycznych. Ich moc była potężna – zdmuchiwały bez problemu kolejne śmieci leżące na trawie: zbutwiałe deski, opony, worki z wapnem. Wszystko to rozpływało się następnie w falach dźwiękowych, które bez większego skupienia dało się dostrzec gołym okiem. Kiedy zniknął ostatni ze śmieci, nastąpiła finalna eksplozja setek brzmień i głośnik zamilkł. Jedna z postaci otworzyła oczy. Podnosząc się, zauważyła Arka, uśmiechnęła się pokazując lśniące zęby i powiedziała coś do niego bezgłośnie.
Miał już tego dosyć. Podskoczył do faceta, złapał go i rozdzierając gardło, tylko szepnął:
– Gdzie są moje pieniądze?
Zaatakowany spojrzał spokojnie i zaczął mówić. Arek mógł go zrozumieć tylko z ruchu warg.
– My, elfy, nie bierzemy pieniędzy. Brzydzimy się nimi. Dla nas liczą się wyłącznie idee, które obecnie można odnaleźć tylko w muzyce. Sam przecież widziałeś, jak oczyszcza…
Na koniec powiedział chyba, że tylko rok. Arek nie miał tyle czasu.
– Gdzie moje pięć stów! – tym razem słowa przybrały głośność mlaskania.
– Oddaliśmy je naturze – odparł elf po chwili głębszego namysłu. – Wszystko musi rozwijać się w swoim naturalnym środowisku, odnaleźć własną muzykę duszy.
– Gdzie…
Elf podniósł rękę i rozwinął smukłe palce.
– Kieruj się muzyką tego świata – powiedział.
Arek nie do końca zrozumiał, poszedł jednak we wskazanym kierunku. Kiedy omijał kolejne drzewa, przemknęło mu przez myśl, że na końcu drogi odnajdzie jeszcze innego stwora, który zdążył już upłynnić jego pieniądze i pozostanie z nich tylko cuchnący powiew wspomnień.
Nagle usłyszał zwielokrotniony szelest, podobny do tego jaki wydają suche liście. Zdziwił się. Choć była już połowa września, wszystko jeszcze cieszyło się życiem i próżno było szukać martwych płatków. Dźwięk dochodził z niedalekiej grupki niewielkich, poskręcanych drzewek rosnących za kolczastymi krzakami. Arek przedarł się przez nie, drąc spodnie, po czym stanął jak wryty.
Przed nim rosło drzewo o nisko wiszących, lecz rozłożystych gałęziach. W wielu miejscach z pnia przezierało próchno. Głośny szum wydawały mieniące się jaskrawymi kolorami niezliczone liście. Na pierwszy rzut oka niczym nie różniły się od zwykłych. Arek wiedział już jednak, z czym ma do czynienia. Ze spełnionym marzeniem wielu inwestorów, biznesmenów i zwykłych ludzi.
Drzewem pełnym banknotów.
Arek ruszył do pnia. Serce waliło mu z podniecenia. Okazało się, że nawet pięć stów wystarczy do zrobienia fortuny. Tak, miały rację elfy, wszystko musi odnaleźć swoje środowisko. Krocząc coraz pewniej, planował w myślach:
„Teraz to mogę studiować do woli. Nigdy nie odejdę z tej cudownej krainy. I jeszcze mieszkanie sobie własne kupię, żeby nikt mi już nie kazał sprzątać. Nawet na kredyt – z taką fortuną, to nie będzie żaden problem”.
Wiatr zawiał i kilka banknotów zleciało na ziemię.
“Ha, nawet same pchają mi się do ręki” – stwierdził wesoło.
Dotarł już do pierwszej gałęzi i nabożnie zaczął podnosić rękę. Niczym bohater jego ulubionego filmu, kiedy otrzymywał pokonujący wszystko świetlisty miecz. Zdawał się nawet słyszeć towarzyszącą tej scenie muzykę. Zagrzmiały więc bębny, rozległy się surmy i nastąpiła pełna napięcia cisza.
Zakłócił ją jeden z banknotów, który szeleszcząc sunął powoli w dół. Arek obserwował, jak prostokącik lekko ląduje na trawie, a potem skręca się, czernieje i zamienia w proch.
Rozległ się huk. W ślad za swym towarzyszem spadały falami i ginęły setki cudownych liści. Momentalnie najniższe gałęzie stały się gołe. Arek czym prędzej zaczął się wspinać po kruchym pniu, w pogoni za odlatującymi bogactwami. Kalecząc dłonie, udało mu się dotrzeć na sam szczyt i zerwać ostatnie trzy banknoty.
Trzasnęło, a u podstawy pnia pojawiła się rysa. Zeskoczył w ostatniej chwili. Drzewo runęło z łoskotem. Hałas odbijał się po wielokroć w sercu Arka, krusząc zadomowione na tak krótko plany. Dopiero po chwili spojrzał na zdobycz.
Postać z żółto-niebieskiego banknotu patrzyła na niego smutno, jakby mu współczuła. Obok niej widniał dwujęzyczny napis:
Banque Nationale Suisse. Banca Nazionale Svizzera.
„Tak – pomyślał gorzko – jak w ulotce wszystko, na błysk… i niespodziewanie. Pfff, wielka mi Pieśń elfów, muzyka duszy…”
W ogarniającej go ciszy, z nową, niespotykaną siłą rozbrzmiały nagle trąby. Grana przez nie pieśń zwycięstwa niosła się po łąkach jego marzeń, aż wreszcie odbiła się od ścian pomieszczenia, którego obraz stanął mu przed oczyma. Nie było to jednak żadne nowiuśkie, lśniące czystością mieszkanie, lecz jego własna kajuta. Ideał pokoju studenta, pełnego nieopisanej wolności.
Arek otarł łzę, jeszcze raz spojrzał na banknoty i pobiegł przez bujny las.
„Przynajmniej dam radę opłacić warunek. Tylko muszę się pospieszyć!” – pomyślał.
Przez dźwięk spadających indeksów walut przebiła się i zadźwięczała głośno pieśń jego serca.
Nie jestem specjalistą, ale tyle mogę wskazać:
Bezładny hałas jakie wzbudziły – literówka “jaki”
W połowie drogi ręka jednak stanęła – trochę niezręczne sformułowanie
załaskotał jego uszy przyjemny dźwięk – dziwna konstrukcja
Zaczerpnął powietrza i gdy poczuł spotęgowany zapach jego pokoju, upewnił się, że dotarł we właściwe miejsce – nie rozumiem tego zdania
Przypominały bowiem wijąca się wśród drzewa żywą, zieloną lianę, zarówno kolorem, stromością, jak i konsystencją, o czym przekonał się już na pierwszym piętrze – literówka a zdanie bardzo dziwaczne
Dwoje miało narzucone na śnieżnobiałe szaty czarne skórzane kurtki – dwóch
Podskoczył do faceta, złapał go i rozdzierając gardło, tylko szepnął – nie rozumiem tego zdania. Komu rozdarł gardło? Facetowi? Sobie?
– Gdzie moje pięć stów! – Arek tym razem jedynie zamlaskał – chciałabym to zobaczyć. Wymlaskane zdanie.
Nigdy nie opuszczę tego Avalonu – Avalon nie jest synonimem Raju.
Zagrzały bębny, a setka magicznych trębaczy zaczęła – literówka "zagrały"
Ogarnął go hałas zawodu – nie rozumiem.
Masz problemy z interpunkcją. Ponoć ja też, więc nie będę cię poprawiać. Niech się mądrzejsi tym zajmą.
Na moje oko, masz bardzo nienaturalny, niepotrzebnie udziwniony styl. Po co pisać: "Głośny szum wydawały mieniące się jaskrawymi kolorami niezliczone liście.". Po prostu, "Liście szumiały".
Co do treści, nie złapałam, co parodiujesz, więc się wypowiadała nie będę.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że pomogłam
Melduję, że przeczytałam.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Bezładny hałas+, jakie wzbudziły+, przerodził się stopniowo w łoskot i szczęk, wymieszany z przeraźliwymi wrzaskami i zawodzeniami.
Oj. Prócz wspomnianej przez badi literówki – raczej który niż jaki, raczej wymieszane niż wymieszany, mam wątpliwości, czy hałas może być bezładny, a jeśli tak – czym się taki bezładny hałas rózni do mieszanki, w którą przechodzi potem.
Tratowane tak długo w walce setek ludzi i ich krwiożerczych zwierząt podwórko kamienicy przy 40-lecia PRL 15 przypominało jak żywo majdan dopiero co zdobytej twierdzy. Wrażenia dopełniały otaczające go
skoro podwórko to “je”
40-lecia PRL 15
w tekstach literackich liczby raczej słownie
Cmokając+, nie musiał mówić,
Biegła ku nim+, słaniając się
Imiesłowy przysłówkowe zawsze oddzielamy przecinkiem
Nie ważne
Nieważne. Są rzeczy, których pisarz nie powinien rozdzielać;)
Następnie krasnolud począł nią szukać brody, hodowanej przez stulecia, niegdyś tak kasztanowej i bujnej. Pozostał po niej tylko szary cień. Potem chwycił raz niewidzialny kilof, kruszący diamenty w rozległych kopalniach, a raz topór którym wywijał przeciw strasznym potworom. Tak, wtedy przynajmniej było wiadomo, że warto walczyć.
Zupełnie nie rozumiem tego fragmentu.
– Niby kiedy – wrzasną Arek
wrzasnął
Arek ominął już dawno ostatnie budynki miasta
w tym kontekście raczej minął
Wszystko to rozpływało się następnie w widocznych gołym okiem falach dźwiękowych. Kiedy wszystko już zniknęło,
Powtórzenia
To tylko przykłady błędów, bo sporo z nich się powtarza.
Dużo dziwnie skonstruowanych zdań utrudnia miejscami zrozumienie tekstu.
Nie wiem, czy to parodia fantasy jako takiego, czy po prostu nie czytałam pierwowzoru.
Kilka pomysłów ciekawych (podobała mi się zwłaszcza nazgulska suszarka), polane studencko-stereotypowym sosem, ale przez błędy i pokretność stylu czuje się raczej zmęczona niż rozbawiona.
”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)
Dziękuję za wskazane błędy oraz w ogóle przeczytanie tekstu, co widać okazało się dużym wyzwaniem. Faktycznie zawiniło moje zbyt swawolne podejście do języka i stylu. No cóż, trzeba będzie jeszcze poćwiczyć.
polane studencko-stereotypowym sosem,
Oczywiście nie wszyscy studenci są tacy. Ale mieszam już któryś rok w akademiku i po prostu chciałem utrwalić jego obraz, choćby w krzywym zwierciadle.
» No cóż, trzeba będzie jeszcze poćwiczyć. «
Trzeba będzie. I to solidnie.
Nie wiem, czego to miała być parodia, lecz ta niewiedza nie przeszkodziła mi w kilkukrotnym pochichotaniu.
Rację mają przedpiścy wypowiadający się o liczbach pisanych słownie. Także i z opinią co do pokrętnych zdań się zgadzam.
Pomysł na te usługi krasnoludków bardzo ciekawy, tylko nieco się pogubiłam – w końcu sprzątały krasnoludy czy elfy? No i chyba szkoda tego pomysłu na parodię. Też nie rozpoznaję oryginalnego utworu.
Babska logika rządzi!
w końcu sprzątały krasnoludy czy elfy?
I jedni, i drudzy. W końcu odwieczna rywalizacja, co nie?
I między innymi właśnie to chciałem sparodiować, tak jak wiele innych motywów i tytułów znanej mi fantasy. Nie wyśmiewa ona jednego konkretnego tytułu, choć do kilku się odwołuję. Widać zbytnio nagiąłem definicję parodii
Podobnie jak przesadziłem z humorystycznym– w moim wyobrażeniu– stylem.
niewiedza nie przeszkodziła mi w kilkukrotnym pochichotaniu.
AdamKB: dziękuję, bardzo mnie to cieszy:)
No, niestety, Pieśń elfów nie przypadła mi do gustu. Pomijam już, że nie wiem, czego to jest parodia, to opowiadanie nie wywołało żadnych żywszych uczuć, nie rozbawiło w najmniejszym stopniu. Do niezbyt korzystnego odbioru przyczyniło się także wykonanie, pozostawiające wiele do życzenia. Poza wymienionymi błędami bardzo przeszkadzały, tu zgadzam się z wcześniej komentującymi, dziwacznie konstruowane zdania i zlekceważona interpunkcja.
Surmy zaryczały, bębny rozpędziły się w swym szaleńczym łomocie… – Czy bębny mogły rozpędzić się w cudzym łomocie?
Sterczały z niej pozostałości spadającej z nieba suszarki – powyginane pręty rdzawo– białego koloru. – Nie wiedziałam, że kolor może mieć pręty, dlatego jestem bardzo ciekawa, jak wyglądają rdzawo-białe pręty koloru.
Pewnie miało być: …powyginane pręty o rdzawo-białym kolorze.
Jego równie młody, nie więcej jak 25-letni kompan… – Jego równie młody, nie więcej jak dwudziestopięcioletni kompan…
-Nie popuszczę!- stwór zawołał jeszcze raz… – Brak spacji po pierwszym dywizie i przed drugim; zamiast dywizów powinny być półpauzy.
…że za jego długą noga ciągnie się na cienkiej lince ciemny sześcian… – Literówka.
Choć gdy się go pytam, kto zrobił taki porządek… – Choć gdy go pytam, kto zrobił taki porządek…
Przypominał mu tylko tą straszną chwilę po przebudzeniu. – Przypominał mu tylko tę straszną chwilę po przebudzeniu.
Gdy z głośników potężnego, podwójnego zestawu hi-fi popłynęła popłynęła muzyka… – Dwa grzybki w barszczyku.
Nie zwracał na nie większej uwagi– zdążył… – Brak spacji przed półpauzą.
Targnięty ostatnia nadzieją wkroczył do kuchni… – Literówka.
Złapał za grubą sztabę i pchnął. – Złapał grubą sztabę i pchnął.
– Zerwaliśmy z Panem umowę dokładnie tydzień temu… – Zwroty grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.
Ten błąd występuje w opowiadaniu kilkakrotnie.
Arek kontynuował swoją wędrówkę. – Czy Arek mógł kontynuować cudzą wędrówkę?
…przebiła się przez całkowicie biodegradalny próg pokoju… – …przebiła się przez całkowicie biodegradowalny próg pokoju…
Teraz ponownie trzymał przed sobą wyszarganą z kieszeni ulotkę… – Teraz ponownie trzymał przed sobą wyciągniętą z kieszeni ulotkę…
Sprawdź w słowniku znaczenie słowa wyszargać.
…spijając jednocześnie nektar ambrozji. – Nie można spijać nektaru ambrozji. Można spijać nektar, jako że to napój, natomiast ambrozja jest pokarmem.
…teraz maszerował przez miękką, leśną ścieżkę. – …teraz maszerował miękką, leśną ścieżką.
Maszerować przez ścieżkę, to przejść ją w poprzek.
Zaczerpnął powietrza i gdy poczuł spotęgowany zapach jego pokoju… – Zaczerpnął powietrza i gdy poczuł spotęgowany zapach swojego pokoju…
Na podwyższeniu za drewnianą boazerią siedziała postać o ujmującym uśmiechu. – W jaki sposób można siedzieć za boazerią i jeszcze się uśmiechać?
Pewnie miało być: Na podwyższeniu, za drewnianym kontuarem, siedziała postać o ujmującym uśmiechu.
…usmiechnęła się pokazując lśniące zęby… – Literówka.
My, elfy, nie bierzemy pieniędzy – wydedukował wypowiedź Arek. – W jaki sposób dedukuje się wypowiedź?
Arek przedarł się przez nie, drąc spodnie… – Powtórzenie.
…jednak już przypływ dźwięków uświadomił Arka z czym ma do czynienia. – …jednak już przypływ dźwięków uświadomił Arkowi, z czym ma do czynienia.
Nigdy nie odejdę z ej cudownej krainy. – Literówka.
W tej chwili usłyszał, jak jeden z trębaczy, pokasłując odgrywa jednak cichą melodię zwycięstwa. – W jaki sposób, kaszląc, można grać na trąbce?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
regulatorzy: mimo wszystko dziękuję za uwagi:)
Hmmm… muszę się sprężać, bo kiedy wpadam po Regulatorach i Alex to już nie mam nic do dodania.
Zgadzam się z Alex, że niestety męczy miejscami, ale i Adam ma rację: bywało śmiesznie :)
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Na początek mam pytanie. Nie jesteś świeżakiem na portalu, powinieneś znać jego możliwości. Dlaczego więc nie skorzystałeś z bety?
Przebrnęłam z trudem, bo w tekście roi się od usterek i błędów wszelkiego rodzaju. A gdy czytelnik musi czytać jedno zdanie po dwa razy i zastanawiać się o co w nim chodzi, to raczej nie dostrzeże pomysłu i tekst go nie rozbawi. Piszę o tym, bo widzę w opowiadaniu ślady jakiegoś absurdalnego humoru, ale pogrzebane wykonaniem.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Dlaczego więc nie skorzystałeś z bety?
No cóż, powiem szczerze, spieszyłem się, aby zdążyć w terminie konkursu. Korzystałem już z usług bety, przy innej okazji i jestem z niej bardzo zadowolony. Teraz widzę, że i tutaj należało podejść bardziej profesjonalnie, a pośpiech wpływa tylko negatywnie. Niech to będzie przestroga na przyszłość.
“Łomot bębnów rozpędził się”…?
“…dopiero zauważyli, że za jego długą nogą ciągnie się na cienkiej lince ciemny sześcian, utrudniając ruchy. Dopiero…“
Zresztą widzę, że moi poprzednicy już wypisali to i owo, więc nie będę po nich powtarzać ; )
Przyłączam się do grona czytelników, którzy “nie wiedzą, czego to parodia”. Zamysł rozumiem, idea jest zacna, ale tekst rzeczywiście bywa miejscami męczący. Za długi jak na prezentowaną treść, a przez niektóre akapity zaiste trudno się przedrzeć. I ja jednak parę razy zachichotałam.
Że pomysły masz, to poradzę tylko: pisz i ćwicz dalej ; )
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Przeczytałem.
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)