- Opowiadanie: falldamage - Wewnątrz

Wewnątrz

Opo­wia­da­nie, które na­pi­sa­łem kilka lat temu a z któ­rym nigdy nic nie zro­bi­łem. Chyba czas naj­wyż­szy je upu­blicz­nić. Ostrze­gam: prze­czy­ta­nie go dwa razy jest ra­czej wska­za­ne.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Wewnątrz

Sto­wa­rzy­sze­nie li­te­ra­tów RAM za­pra­sza na spo­tka­nie ze słyn­nym au­to­rem współ­cze­snych dra­ma­tów po­li­tycz­nych – Paw­łem Mie­le­chem. Na spo­tka­nie skła­dać się bę­dzie pre­lek­cja dy­dak­tycz­na po­łą­czo­na z pro­jek­cją filmu oraz panel dys­ku­syj­ny. Sala kon­fe­ren­cyj­na na trze­cim pie­trze Cen­trum Han­dlo­we­go Hi­Corp, dwu­dzie­sty trze­ci kwiet­nia, go­dzi­na 11.30. To było chyba naj­cie­kaw­sze ze wszyst­kie­go co do tej pory prze­czy­ta­łem. Prze­sze­dłem się jesz­cze do­oko­ła w po­szu­ki­wa­niu cze­goś no­we­go, ale nic już nie zna­la­złem. Ko­ry­tarz cią­gnął się jesz­cze dalej, ale tam już było jakby ciem­no. Naj­wy­raź­niej pię­tro za­czy­na­ło już po­wo­li pu­sto­szeć. Poza tym, nie chcia­łem się od­da­lać. Spo­tka­nie z ja­kimś au­to­rem? Dra­ma­ty po­li­tycz­ne? Za­pew­ne by­ło­by to coś cie­ka­we­go. Po­wró­ci­łem na mo­ment i przyj­rza­łem się pla­ka­to­wi. Uka­zy­wał ludzi uwię­zio­nych w sta­lo­wej klat­ce, która trzy­ma­ła się na sznu­rze ze zło­tych monet, wi­sząc ponad mo­rzem śmie­ci. Nie za­uwa­ży­łem wcze­śniej tego ob­raz­ka, więc prze­mknę­ła mi przez głowę myśl, że może po­wi­nie­nem zro­bić jesz­cze rundę wokół ścian i po­szu­kać rze­czy, które prze­ga­pi­łem. Od­rzu­ci­łem ją jed­nak za mo­ment, gdyż zmę­cze­nie i wszech­obec­na du­cho­ta da­wa­ły mi się we znaki. Było tak go­rą­co! Przez cały dzień nie dało się wy­trzy­mać pa­nu­ją­cej wszę­dzie tem­pe­ra­tu­ry. Kli­ma­ty­za­cja chyba prze­gra­ła walkę z upa­łem i po pro­stu się pod­da­ła. Spoj­rza­łem wpierw na plik do­ku­men­tów w mojej ręce a potem na mały ekra­nik wy­świe­tla­ją­cy licz­bę 74. Potem od­ru­cho­wo się­gną­łem do kie­sze­ni po te­le­fon aby spraw­dzić go­dzi­nę ale te­le­fo­nu prze­cież tam nie było. Re­gu­la­min bu­dyn­ku. Po­czu­łem nagle przy­pływ bez­rad­no­ści. Na któ­rym pra­co­wa­łem pię­trze? Nie wiem. Pra­co­wa­łem już tam od kilku mie­się­cy ale w ogóle nie utkwi­ło mi to w pa­mię­ci. Jakoś pod­świa­do­mie sta­ra­łem się wie­rzyć, że to prze­cież nie tak istot­ne, to tylko praca. Z roz­my­śle­nia wy­rwał mnie trzask drzwi. Ze zdu­mie­niem skon­sta­to­wa­łem, że od oglą­da­nia i czy­ta­nia tych pla­ka­tów za­po­mnia­łem w ogóle o ist­nie­niu dźwię­ków.

Za­czą­łem więc na­słu­chi­wać. Stru­mień fal dźwię­ko­wych kon­ty­nu­ował po­dróż w moją stro­nę pod po­sta­cią kro­ków. Stu­kot wy­so­kich ob­ca­sów od­bi­jał się echem po smęt­nych ko­ry­ta­rzach zwia­stu­jąc na­dej­ście ko­bie­ty. Za­czą­łem więc ob­sta­wiać kolor jej wło­sów, przy­rze­ka­jąc sobie, że jeśli tra­fię, zdo­bę­dę się na jakiś small-talk, aby nie wyjść na nie­kul­tu­ral­ne­go mruka. Blon­dyn­ka!

Jak ha­zar­dzi­sta, po ob­sta­wie­niu spo­rej staw­ki pie­nię­dzy, sta­łem na pal­cach w ocze­ki­wa­niu na wynik. Kroki były już bar­dzo bli­sko i do­cho­dzi­ły z ów ciem­ne­go ko­ry­ta­rza, do któ­re­go nie mia­łem chęci wejść. W końcu zza rogu wy­ło­ni­ła się ele­ganc­ka ko­bie­ta w ciem­nym ko­stiu­mie i z gru­bym pli­kiem do­ku­men­tów pod pachą. Jej włosy były chyba ja­sno­brą­zo­we, cho­ciaż jesz­cze zanim zdą­ży­ła się zbli­żyć do wind za­de­cy­do­wa­łem, że to po pro­stu ciem­ny blond. Zer­k­ną­łem jesz­cze na ekra­nik, który wtedy wska­zy­wał 78. No żeby to… czy jest tutaj w ogóle jakaś klat­ka scho­do­wa? Po­wró­ci­łem wzro­kiem na ko­bie­tę, która po­de­szła do mnie i uśmiech­nę­ła się służ­bo­wo.

– Pan na górę? – za­py­ta­ła przy­jem­nym, lekko za­chryp­nię­tym gło­sem.

"Dobre py­ta­nie" – po­my­śla­łem ale przy­po­mnia­łem sobie, że fak­tycz­nie na górę, spo­tkać się z ja­kimś ma­na­ge­rem do spraw cze­goś nie­istot­ne­go.

– Tak, pra­wie na samą górę.

Nie od­po­wie­dzia­ła nic, kiw­nę­ła tylko głową i sta­nę­ła sobie ot tak, wpa­trzo­na w ekra­nik. Prze­łkną­łem ślinę i za­czą­łem się prze­cha­dzać wokół niej. To o czym niby mógł­bym się do niej ode­zwać? Mia­łem cał­ko­wi­tą pust­kę w gło­wie i nic kon­struk­tyw­ne­go mi do niej nie przy­cho­dzi­ło. Kątem oka za­uwa­ży­łem za to, że pa­trzy się ona na mnie tro­chę ner­wo­wo więc za­trzy­ma­łem się w po­bli­żu i utkwi­łem tępo wzrok na win­dzie. W tym mo­men­cie głu­pio mi się zro­bi­ło, gdyż też bym się po­czuł nie­swo­jo, gdyby ktoś tak za­czął wokół mnie or­bi­to­wać. Stwier­dzi­łem, że teraz pew­nie myśli, że je­stem ja­kimś zbo­czeń­cem albo psy­cho­pa­tą a fakt, że je­stem cały spo­co­ny po­wią­że sobie ze wszyst­kim tylko nie z tem­pe­ra­tu­rą. Słabo. Nie­do­brze. Za­smu­ci­łem się chwi­lo­wo ale zaraz sobie przy­po­mnia­łem, że prze­cież to tylko praca. To wszyst­ko nie­istot­ne. To tylko przy­krość, którą trze­ba sobie wy­świad­czać aby nie ze­rwać się i nie wpaść razem z klat­ką w morze śmie­ci. Wy­obra­zi­łem sobie nawet jak pod­ło­ga się pode mną ko­ły­sze i nie­mal po­czu­łem smród zgni­li­zny z pię­tra niżej. Z wizji wy­rwał mnie dzwo­nek zwia­stu­ją­cy przy­by­cie windy. Wresz­cie! Ile czasu już cze­ka­łem? Drzwi otwo­rzy­ły się i uka­za­ły dość klau­stro­fo­bicz­ne wnę­trze ka­bi­ny jakby nie­przy­sto­so­wa­nej do kor­po­ra­cyj­nych po­trzeb. W środ­ku znaj­do­wa­ły się już trzy osoby. Rzu­ci­łem na nie okiem, kiedy wpusz­cza­łem do środ­ka ele­ganc­ką ko­bie­tę. Po lewej, wci­śnię­ta w kąt znaj­do­wa­ła się młoda dziew­czy­na z wiel­ki­mi ocza­mi. Przy­ci­ska­ła do sie­bie to­reb­kę i spra­wia­ła wra­że­nie prze­stra­szo­nej… a może to przez te oczy? Nie­mniej wy­da­wa­ła się wy­bit­nie nie na miej­scu, no­si­ła je­an­sy i biały pod­ko­szu­lek z fan­ta­zyj­nym czer­wo­nym wzo­rem, co w kró­le­stwie czer­ni, bieli i de­li­kat­ne­go błę­ki­tu wy­da­wa­ło się zbrod­nią buntu wobec ogól­nie przy­ję­te­go po­rząd­ku. Na środ­ku windy stało dwóch dość sze­ro­kich męż­czyzn w śred­nim wieku i widać było, iż przy­sta­nek prze­rwał ich kon­wer­sa­cję. Obaj ubra­ni byli w ele­ganc­kie gar­ni­tu­ry i wy­da­wa­li się już zde­cy­do­wa­nie bar­dziej na miej­scu. Jed­ne­go z nich ko­ja­rzy­łem chyba z wi­dze­nia więc wcho­dząc za ple­ca­mi ele­ganc­kiej ko­bie­ty przy­wi­ta­łem się krót­kim 'dzień dobry' rzu­co­nym ra­czej w prze­strzeń dla ko­go­kol­wiek chęt­ne­go do prze­chwy­ce­nia wia­do­mo­ści niż w ja­kimś kon­kret­nym kie­run­ku. Prze­chwy­ci­li wszy­scy, dziew­czy­na wci­śnię­ta w kąt tylko z de­li­kat­nym opóź­nie­niem. Blon­dyn­ka po­pa­trzy­ła na mnie z z de­li­kat­ną nutką po­gar­dy, gdyż ona nie przy­wi­ta­ła się z ludź­mi w win­dzie i w tym mo­men­cie wy­szła na nie­kul­tu­ral­ną. Znowu zro­bi­ło mi się głu­pio ale już trud­no, prze­cież to nie była moja wina. Jest do­brze. Wci­sną­łem po­żą­da­ne pię­tro.

Przyj­rza­łem się męż­czy­znom, któ­rzy byli do sie­bie tak po­dob­ni w tych gar­ni­tu­rach, że jakby za­mie­ni­li się miej­sca­mi za moimi ple­ca­mi, to nawet bym nie za­uwa­żył. Czy ja też tak samo wy­glą­dam? Dreszcz prze­szedł mi po ple­cach. Już nie wie­dzia­łem któ­re­go z nich ko­ja­rzy­łem, roz­my­ło mi się to wszyst­ko praw­do­po­dob­nie przez jesz­cze więk­szą du­cho­tę tam, w małym po­miesz­cze­niu, niż na ze­wnątrz. Czyż­by kli­ma­ty­za­cja nie dzia­ła­ła nawet w win­dach? Fa­tal­nie.

Jeden z męż­czyzn prze­ła­mał krę­pu­ją­cą ciszę i spy­tał wy­so­kim, de­ner­wu­ją­cym gło­sem:

– Strasz­nie dzi­siaj go­rą­co, praw­da?

Po­pa­trzy­li­śmy na niego nieco bez­rad­nie. Z po­mo­cą przy­był drugi z męż­czyzn

– To pew­nie przez to po­wie­trze z po­łu­dnia, z tro­pi­ków. W te­le­wi­zji mó­wi­li, że wy­so­ka tem­pe­ra­tu­ra utrzy­ma się do końca ty­go­dnia.

Wspa­nia­le. Wy­bor­nie. Wy­śmie­ni­cie. Zna­ko­mi­cie. Cu­dow­nie. W te­le­wi­zji mó­wi­li też, że po­ziom życia się pod­no­si.

Do bez­na­dziej­ne­go dia­lo­gu do­łą­czy­ła się ko­bie­ta:

– To nie­do­brze.

Oj strasz­nie. Słabo. Fa­tal­nie. Tra­gicz­nie.

Wy­ją­łem z ma­ry­nar­ki chust­kę i prze­tar­łem czoło. Ro­zej­rza­łem się ner­wo­wo. Czy to teraz ja coś po­wi­nie­nem po­wie­dzieć? Spoj­rza­łem z na­dzie­ją na dziew­czy­nę wci­śnię­tą w kąt ale ona nawet nie drgnę­ła. Po­wie­trze było już tak gęste, że można było je kroić nożem. Ko­bie­ta wes­tchnę­ła z wzro­kiem utkwio­nym w ta­bli­ce kon­tro­l­ną. Ja za to za­in­te­re­so­wa­łem się moimi wła­sny­mi bu­ta­mi. Tam było bez­piecz­nie. Gar­ni­tu­row­cy roz­po­czę­li na nowo urwa­ną wcze­śniej roz­mo­wę.

– No więc ja im na to, żeby zgło­si­li skar­gę do wy­dzia­łu świad­czeń go­spo­dar­czych a nie przy­cho­dzi­li z ta­ki­mi rze­cza­mi do mnie

– I co? Uwie­rzy­li?

Obaj ro­ze­śmia­li się krót­ko.

– Wy­obraź sobie, że po­szli do in­for­ma­cji pytać się gdzie jest taki wy­dział a tam wy­sła­li ich zu­peł­nie gdzie in­dziej.

O tak. Biu­ro­we aneg­do­ty. Pra­cu­ję tutaj tak krót­ko ale sły­sza­łem ich już tak wiele… Dzie­lą się one na dwie ka­te­go­rie. Jedną z nich są wszech­obec­ne, że­nu­ją­ce żarty na współ­pra­cow­ni­kach Pod drugą ka­te­go­rię pod­cho­dzą wszyst­kie te rze­czy, jakie tu­tej­si pra­cow­ni­cy robią, żeby wy­mi­gać się od obo­wiąz­ków. Przy­szedł ktoś do Cie­bie po pomoc, zde­spe­ro­wa­ny, bez­rad­ny w gąsz­czu prze­pi­sów i okie­nek? Ostat­nią rze­czą jaką chcesz zro­bić jest pomóc ta­kie­mu de­li­kwen­to­wi. Na­le­ży go wplą­tać w gąszcz ów jesz­cze bar­dziej, aż się podda i pój­dzie zre­zy­gno­wa­ny do domu. Wtedy trium­fu­jesz.

Po­wio­dła mnie ta myśl na tyle da­le­ko, że w końcu nie wie­dzia­łem, gdzie wspo­mnia­ny nie­szczę­śnik się wy­brał, gdzie tra­fił a gdzie zgła­dzo­no jego chęci i mo­ty­wa­cje. Trud­no, jakoś to prze­ży­ję. Które to pię­tro? 84? Czemu tak po­wo­li?

Wiel­ko­oka dziew­czy­na w głębi windy wy­da­wa­ła się prze­ra­żo­na opo­wie­ścią, którą wy­mie­ni­li się gar­ni­tu­row­cy. Nie dzi­wię się jej, nie wy­glą­da­ła jakby żyła tym samym ży­ciem co my. Po­czu­łem nagły za­strzyk sym­pa­tii w jej stro­nę, sym­pa­tii oraz pew­ne­go ro­dza­ju za­zdro­ści, którą jed­nak za mo­ment stłam­si­łem w sobie. Nie wie­dzia­łem jakie ona ma życie, czego mia­łem więc za­zdro­ścić?

Po­dra­pa­łem się po gło­wie, w win­dzie pa­no­wa­ła cisza a wszy­scy się na mnie pa­trzy­li. W ciągu pół se­kun­dy byłem spa­ra­li­żo­wa­ny. Czy coś zro­bi­łem? Może po­wie­dzia­łem coś na głos? Może mam coś na twa­rzy? Za męż­czy­zna­mi było prze­cież lu­stro! Przyj­rza­łem się sobie ale nic nad­zwy­czaj­ne­go nie za­uwa­ży­łem. Z pewną dawką grozy za­uwa­ży­łem jed­nak, że fak­tycz­nie wy­glą­dam nie­mal tak samo jak ci dwaj. Prze­sta­łem się więc dzi­wić prze­stra­cho­wi z jakim pa­trzy­ła na nas dziew­czy­na. Po­krę­ci­łem głową ze zdu­mie­niem, gdyż przez chwi­lę mia­łem wra­że­nie, że coś z tym od­bi­ciem jest nie tak. Nie mo­głem tylko uświa­do­mić sobie co. Umknę­ło mi. Po­my­śla­łem, że mój mózg wa­riu­je z nie­do­tle­nie­nia. Wiel­ko­oka spu­ści­ła głowę i za­pa­trzy­ła się w pod­ło­gę. Prze­bie­głem wzro­kiem po in­nych to­wa­rzy­szach po­dró­ży. Już się na mnie nie pa­trzy­li, przy­naj­mniej nie tak ewi­dent­nie. 91. Czy ktoś tam na górze ręcz­nie wcią­ga tę windę, że to wszyst­ko się tak po­wo­li prze­su­wa? W tym mo­men­cie na­stą­pił kry­zys. Cały dzień po­ce­nia się w cia­snych bo­xach znie­nac­ka dał mi się we znaki pod po­sta­cią upo­rczy­we­go swę­dze­nia w oko­li­cach dol­nych par­tii brzu­cha. Po­czu­łem nie­mal­że jakby stado mró­wek spa­ce­ru­ją­cych po moim ciele, wę­dro­wa­ło w po­szu­ki­wa­niu moich ży­cio­wych soków do we­wnątrz po­przez pory w skó­rze, aż do so­czy­ste­go mię­ska znaj­du­ją­ce­go się pod spodem. Po­dra­pać się? Ro­zej­rza­łem się ostroż­nie i stwier­dzi­łem że nie ma jak. A więc spo­kój, nie ma swę­dze­nia, zde­cy­do­wa­łem, że muszę się sku­pić na czymś innym. Po­pa­trzy­łem na srebr­no-sta­lo­wą ścia­nę windy w któ­rej od­bi­ja­ła się blon­dyn­ka. Znie­kształ­co­ne od­bi­cie wy­da­ło mi się ład­niej­sze od jej praw­dzi­wej twa­rzy. Za­miast bez­po­śred­nie­go "je­stem twar­dą, 30let­nią bu­si­nesswo­man" skry­wa­ło w sobie nutkę ta­jem­ni­cy. Zer­k­ną­łem na dziew­czy­nę sto­ją­cą w kącie w celu po­rów­na­nia ale ta wciąż pa­trzy­ła się na swoje buty. Jaką miała twarz? Cho­le­ra… pa­mię­tam tylko wiel­kie oczy. Gdy oczy były ukry­te przed moim wzro­kiem mo­głem jed­nak wresz­cie za­uwa­żyć resz­tę. Miała ciem­ne włosy, była bar­dzo chuda, pra­wie za­gło­dzo­na. Jej to­reb­ka, którą wciąż do sie­bie przy­ci­ska­ła, była ko­lo­ru blado– czer­wo­ne­go. Zre­zy­gno­wa­ny także spoj­rza­łem na swoje buty. Tam było bez­piecz­nie. Znie­nac­ka za­dra­pa­ło mnie w gar­dle. Chrząk­ną­łem raz czy dwa ale nie po­mo­gło więc po­wie­dzia­łem ciche 'prze­pra­szam' i od­kaszl­ną­łem.

– Na zdro­wie – po­wie­dzia­ła po krót­kiej chwi­li wiel­ko­oka, za­pa­trzo­na cią­gle w swoje buty. Nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od swo­ich butów od­par­łem 'dzię­ku­ję'.

Blon­dyn­ka prych­nę­ła. Po­pa­trzy­łem na nią z lek­kim zdzi­wie­niem ale ta od­wró­ci­ła wzrok. Dra­pa­nie w gar­dle jed­nak nie usta­ło. Od­kaszl­ną­łem drugi raz.

Mo­je­mu od­kaszl­nię­ciu za­wtó­ro­wał zdu­szo­ny łomot. Se­kun­dę póź­niej winda sta­nę­ła a na­stęp­nie zga­sło świa­tło.

– Na zdro­wie… – po­wtó­rzy­ła wiel­ko­oka, tro­chę mniej pew­nie. Jej głos wydał mi się bar­dzo ner­wo­wy, nie­zdro­wy. Za­pa­dła cisza. Po chwi­li jeden z gar­ni­tu­row­ców po­wie­dział:

– Po pew­nie tylko awa­ria, pro­szę pana, może pan spró­bo­wać wci­snąć alarm?

Stwier­dzi­łem, że w ciem­no­ści pew­nie bę­dzie ła­twiej tych dwóch od sie­bie od­róż­nić.

Jesz­cze nie my­śla­łem o samym fak­cie znik­nię­cia świa­tła, byłem zbyt otu­ma­nio­ny dwu­tlen­kiem węgla. Cały dzień było dusz­no ale w tej ma­lut­kiej ka­bi­nie było ab­so­lut­nie i bez­względ­nie kosz­mar­nie. Usły­sza­łem nagle de­li­kat­ny, cichy trzask, jakby gdzieś w od­da­li coś pękło. Na­bra­łem po­wie­trza i wy­tę­ży­łem słuch. W tym mo­men­cie ock­ną­łem się i stwier­dzi­łem, że gar­ni­tu­ro­wiec prze­cież mówił do mnie.

– Ach, tak. Już.– po omac­ku wy­szu­ka­łem przy­cisk znaj­du­ją­cy się na górze pa­ne­lu kon­tro­l­ne­go ale przy­ci­śnię­ciu go nie to­wa­rzy­szy­ła żadna re­ak­cja.

– Pro­szę pana?

– Tak, już. Wci­sną­łem. Ale chyba nic się nie stało…

Gar­ni­tu­ro­wiec o de­ner­wu­ją­cym gło­sie do­łą­czył się do roz­mo­wy:

– Może wci­snął pan zły przy­cisk. Niech pan po­szu­ka.

Wes­tchną­łem, będąc pew­nym, iż na­ci­sną­łem wła­ści­wy ale od­na­la­zł­szy re­jo­ny tego przy­ci­sku wci­sną­łem go po­now­nie. Potem wci­sną­łem kilka przy­ci­sków obok. Były to albo górne pię­tra albo ja­kieś inne przy­ci­ski funk­cjo­nal­ne, tu­dzież dys­funk­cyj­ne.

– Wci­sną­łem już wszyst­ko. Nic się nie dzie­je.

– Pew­nie wci­snął pan coś złego! – wtrą­ci­ła blon­dyn­ka.

– Spo­koj­nie, pro­szę pani – uspo­ko­ił ją pierw­szy gar­ni­tu­ro­wiec – po­zwól­cie pań­stwo mi przejść.

– Niech pan mnie nie do­ty­ka – w mroku roz­legł się głos ko­bie­ty a także od­gło­sy sza­mo­ta­ni­ny.

– Niech pani się uspo­koi, pró­bu­ję tylko przejść.

Po­czu­łem jak coś wta­cza się na mnie. Gar­ni­tu­ro­wiec przy­był ni­czym wie­lo­ryb wy­rzu­co­ny na piasz­czy­sty brzeg przez wzbu­rzo­ne morze..

– Prze­pra­szam pana – rzekł do mnie ner­wo­wo.

– Nic nie szko­dzi – od­par­łem. Ale szko­dzi­ło, gdyż we­pchnął się na mnie całym swoim wiel­kim cię­ża­rem jakby nie mógł przy­naj­mniej rę­ka­mi spraw­dzać co jest przed nim. Po­my­śla­łem sobie, że coś jest z nim nie tak. Usły­sza­łem jak wci­ska różne przy­ci­ski a także jak jego od­dech przy­spie­sza z każ­dym przy­ci­skiem, który nic nie zdzia­łał.

– Spo­koj­nie, spo­koj­nie. Oni na pewno wie­dzą, że coś jest nie tak. – po­wie­dział tonem, który nie był ani uspo­ka­ja­ją­cy ani z całą pew­no­ścią spo­koj­ny. – do cho­le­ry ja­snej, czemu oni za­bie­ra­ją nam te­le­fo­ny….

– Musi tak być – za­wtó­ro­wał mu drugi gar­ni­tu­ro­wiec – I fak­tycz­nie… przy­dał­by się te­le­fon…

– Gdyby to była awa­ria tylko windy, chyba nie zga­sło­by świa­tło praw­da? – wtrą­ci­ła nie­śmia­ło wiel­ko­oka.

– No wła­śnie dla­cze­go nie ma świa­tła? Może to awa­ria prądu? – pod­chwy­ci­łem – Cały dzień dzi­siaj chyba jest z nim coś nie tak, ta kli­ma­ty­za­cja to chyba w ogóle nie dzia­ła. Jeśli nie włą­cza się nic, to może i u nich nic nie dzia­ła?

– Oba­wiam się, że tak może być – od­par­ła wiel­ko­oka.

– Jest tro­chę dusz­no, fak­tycz­nie – po­twier­dzi­ła blon­dyn­ka nieco spo­koj­niej – ale jeśli ni­g­dzie nie ma prądu to co z nami? A te­le­fo­ny i tak nie miał­by za­się­gu w tym bun­krze…

– Może po­win­ni­śmy po­cze­kać chwi­lę, chyba prąd nie wy­siadł na stałe? – za­pro­po­no­wał spo­koj­niej­szy z gar­ni­tu­row­ców.

– Ale czy nie po­du­si­my się w tej win­dzie? – rzu­ci­ła wiel­ko­oka.

– Mo­że­my spró­bo­wać uchy­lić klapę na su­fi­cie jeśli jakaś jest, to za­pew­ni nam tutaj wię­cej po­wie­trza – od­par­łem, dumny z sie­bie de­li­kat­nie, iż ja to pierw­szy po­wie­dzia­łem.

– Świet­ny po­mysł – zgo­dził się nie­spo­koj­ny gar­ni­tu­ro­wiec – do­się­gnie pan?

– Zdaje mi się, że do­się­gnę – od­par­łem i za­czą­łem wo­dzić ręką po su­fi­cie klat­ki.

Czy ja po­my­śla­łem 'klat­ki' ? Za­czą­łem wo­dzić ręką po su­fi­cie ka­bi­ny. Po chwi­li ode­zwa­ła się dziew­czy­na, cią­gle utkwio­na w swoim ką­ci­ku:

– Ona chyba po­win­na być tutaj, bli­sko mnie, z tyłu.

Prze­su­ną­łem się po­mię­dzy pu­szy­sty­mi męż­czy­zna­mi i po­pchną­łem płyt­kę tuż przy dziew­czy­nie. Po­czu­łem jej od­dech na szyi, a potem do­biegł do mnie jej za­pach. Za­mar­łem na chwi­lę ale zaraz się ock­ną­łem. Płyt­ka unio­sła się do góry.

– Jest tutaj, już jest otwar­ta – sta­łem tak przez chwi­lę bez po­ję­cia co teraz zro­bić. Czy mia­łem tak stać i trzy­mać to z wy­cią­gnię­tą ręką? – Można by to czymś po­de­przeć – za­pro­po­no­wa­łem w końcu.

Za­wrza­ło w win­dzie w po­szu­ki­wa­niu od­po­wied­nich przed­mio­tów. Po­czu­łem jak sto­ją­ca przy mnie dziew­czy­na wkła­da mi coś w rękę. Coś me­ta­lo­we­go.

– Czy to się nada? – spy­ta­ła słabo. Zba­da­łem ręką dany mi przed­miot. Zda­wa­ło się przez mo­ment, że jest to nóż, a może był to jakiś przy­rząd ko­sme­tycz­ny? Nigdy nie wiem czego ko­bie­ty uży­wa­ją kiedy nie pa­trzy­my i za­wsze bałem się od­po­wie­dzi. Od­wró­ci­łem się w stro­nę dys­ku­tu­ją­cych biz­nes­me­nów i oznaj­mi­łem:

– W po­rząd­ku, już mam coś co się nada. – umie­ści­łem obiekt pod klapą po­zwa­la­jąc świe­że­mu po­wie­trzu swo­bod­nie wpły­wać do wnę­trza.

– To sta­nie się kie­dyś do­sko­na­łą aneg­do­tą, praw­da Krzy­chu? – spy­tał jeden z męż­czyzn, ten spo­koj­niej­szy.

– Tak… na pewno – odarł ten drugi, naj­wy­raź­niej Krzy­chu, ale nie uwie­rzy­łem w jego słowa. Ten czło­wiek był au­ten­tycz­nie prze­ra­żo­ny. Mu­siał bać się ciem­no­ści. Tak na­praw­dę to ja też się bałem, gdyż nawet naj­de­li­kat­niej­szy pro­myk świa­tła nie do­sta­wał się tam gdzie by­li­śmy uwię­zie­ni. Pa­no­wa­ła do­sko­na­ła, ab­so­lut­na czerń. Nie­byt. Strasz­nie dziw­ne jest to uczu­cie zo­stać uwię­zio­nym w nie­by­cie. Ja­kieś takie… ob­dzie­ra­ją­ce z wszel­kiej na­dziei. A jed­no­cze­śnie tak wspa­nia­le oczysz­cza­ją­ce.

– W ogóle to je­stem Dawid Mur­ski – za­czął spo­koj­ny gar­ni­tu­ro­wiec – my się tu chyba nie znamy z imie­nia, ale jakoś się po­win­ni­śmy do sie­bie zwra­cać.

Dawid Mur­ski! Tak, to jego ko­ja­rzę. Gdzieś mi się kie­dyś prze­wi­nął na li­ście nic nie zna­czą­cych zna­jo­mo­ści.

– A ja je­stem Krzysz­tof Pelej – od­parł drugi – ty to już wiesz, Mur­ski – za­śmiał się ner­wo­wo.

Otwo­rzy­łem usta ale blon­dyn­ka oka­za­ła się szyb­sza i swym za­chryp­nię­tym gło­sem wy­re­cy­to­wa­ła ze sta­ran­ną mo­du­la­cją, ni­czym for­muł­kę wy­uczo­ną na pa­mięć w szko­le:

– Me­lin­da Na­błoc­ka. Miło mi po­znać.

Me­lin­da? Co to za imię? Nie wy­ła­my­wa­łem się z grupy, zwil­ży­łem tro­chę usta i także się przed­sta­wi­łem.

– Na­ta­lia Sze­mień – do­da­ła na ko­niec wiel­ko­oka.

Za­pa­no­wa­ła nie­zręcz­na cisza. Nie prze­szka­dza­ło mi to za bar­dzo a cał­kiem szcze­rze to cie­szy­łem się z ta­kie­go stanu rze­czy. Nie ma nic gor­sze­go jak wy­mu­szo­na roz­mo­wa. Czy to, że je­ste­śmy razem w win­dzie na­praw­dę ozna­cza, że mamy ze sobą roz­ma­wiać? O czym mo­gli­by­śmy roz­ma­wiać? Przy­po­mnia­łem sobie też o swę­dzą­cym brzu­chu więc na­resz­cie się z czy­stym su­mie­niem po­dra­pa­łem, cho­ciaż w sumie już tego nie po­trze­bo­wa­łem. Za­ab­sor­bo­wa­ły mnie bie­żą­ce wy­da­rze­nia. Po­wie­trze niby do­sta­wa­ło się do ka­bi­ny ale jed­nak cią­gle było w niej tro­chę dusz­no. Wes­tchną­łem i zdją­łem ma­ry­nar­kę, de­li­kat­nie trą­ca­jąc przy tym któ­re­goś z męż­czyzn i rzu­ci­łem ją na pod­ło­gę. Za­wtó­ro­wa­ło mi wes­tchnię­cie któ­re­goś z męż­czyzn i od­gło­sy świad­czą­ce o tym, że pró­bu­je zro­bić to samo. Poza tym pa­no­wa­ła cią­gle ko­ją­ca cisza.

– Cie­ka­we ile zaj­mie na­pra­wa tej awa­rii? – prze­rwa­ła ją ku mo­je­mu nie­za­do­wo­le­niu blon­dyn­ka.

– Pew­nie zdą­ży­my tu wszy­scy umrzeć z głodu – nie­po­ko­ją­co od­rze­kła Na­ta­lia.

– Po­dej­rze­wam, że to kwe­stia pa­ru­na­stu minut – od­parł nieco bar­dziej opty­mi­stycz­nie Dawid.

– Mam na­dzie­ję! – szyb­ko dodał jego ko­le­ga – Nie czuje się za do­brze…

Jego od­dech był już znacz­nie spo­koj­niej­szy niż wcze­śniej ale cią­gle było czuć ogrom­ne na­pię­cie jakie pa­no­wa­ło w tym wiel­kim, bez­dusz­nym ka­wał­ku mięsa, któ­re­mu so­wi­cie płacą za prze­ta­cza­nie się zza biur­ka za biur­ko. Po­czu­łem swego ro­dza­ju sa­tys­fak­cję, że na­resz­cie to on czuje się osa­czo­ny i bez­rad­ny. Wy­bor­nie. Świet­nie.

Wes­tchną­łem po­now­nie. Resz­ta kon­ty­nu­owa­ła dys­ku­sję bez dys­ku­sji. Roz­mo­wę bez roz­mo­wy. Jedni mó­wi­li rze­czy, któ­rych nie mieli na myśli a dru­dzy nie słu­cha­li tego, co ci pierw­si chcie­li im po­wie­dzieć. Z tym, że ci pierw­si nic nie mieli na myśli, więc na dobrą spra­wę nie­słu­cha­nie było naj­roz­sąd­niej­szym wyj­ściem z tej bez­na­dziej­nej sy­tu­acji. Po­zwa­la­ło na pew­ne­go ro­dza­ju zwie­sze­nie w morzu ir­re­le­want­nych in­for­ma­cji. Za­wie­sze­nie jest dobre, nikt się nie wy­nu­rza ale też nikt nie tonie. Więc nie słu­cha­łem. Oczy­wi­ście do uszu moich do­cie­ra­ły ich głosy, ale za­miast słów wy­ła­py­wa­łem me­lo­die. Z ob­ser­wa­cji tej roz­mo­wy ude­rzy­ło mnie, że Na­ta­lia była ge­ne­ral­nie zu­peł­nie igno­ro­wa­na. Wi­docz­nie nawet w ciem­no­ści resz­ta miała za­ko­do­wa­ny jej ubiór oraz to, jak bar­dzo nie pa­su­je tutaj do oto­cze­nia. Tym le­piej dla niej.

Szmer.

W ja­kimś ir­ra­cjo­nal­nym od­ru­chu od­wró­ci­łem głowę w kie­run­ku, z któ­re­go mnie do­szedł. Przy­cup­ną­łem. Zgrzyt. Usły­sza­łem wła­sne serce w pier­si i wła­sną krew w uszach.

– Pssst – Uci­szy­łem po­zo­sta­łych – sły­szy­cie to?

Wszy­scy za­mar­li na chwi­lę i na­słu­chi­wa­li. Jed­nak dźwięk nie po­wtó­rzył się.

– Co sły­szy­my? – za­py­ta­ła blon­dyn­ka i zda­wa­ło mi się, że aku­rat kiedy wy­po­wia­da­ła te słowa, znów było coś sły­chać

– Po­cze­kaj­cie – od­par­łem znie­cier­pli­wio­ny. Wszy­scy za­mil­kli na dłu­żej. Po kilku se­kun­dach roz­legł się od­le­gły od­głos gię­te­go me­ta­lu. Se­kun­dę póź­niej do moich uszu do­bie­gło coś, co brzmia­ło jak po­mruk.

– O Jezu, sły­sza­łam! – krzyk­nę­ła szep­tem Na­ta­lia.

– Wszy­scy sły­sze­li­ście? – spy­ta­łem ostro?

– Ja nic nie sły­sza­łem – od­parł Pelej miau­czą­cym gło­sem.

– Ja też nie… – po­twier­dził Mur­ski.

– Mam słaby słuch… – do­da­ła Me­lin­da.

Dźwięk po­wtó­rzył się, jakby bli­żej.

– O znowu! – po­wie­dzia­łem spo­koj­nie.

– Ten dźwięk jest okrop­ny! – rzu­ci­ła wiel­ko­oka.

– Jejku… chyba fak­tycz­nie coś sły­szę – od­parł zner­wi­co­wa­ny Pelej.

– Może ktoś przy­by­wa na nasz ra­tu­nek? – za­su­ge­ro­wa­ła blon­dyn­ka

Roz­le­gło się po­wol­ne pu­ka­nie na skra­ju sły­szal­no­ści. Wzdry­gną­łem się. Dźwięk ten nie brzmiał jak ra­tu­nek, było w nim coś zło­wiesz­cze­go… po­czu­łem, że chcę wyjść. Pod­nio­słem się do góry i skie­ro­wa­łem w stro­nę klapy na su­fi­cie.

– Nie wiem jak wy, ja się stąd wy­no­szę – oznaj­mi­łem

– Nie bądź głupi! – za­pro­te­sto­wał Dawid – Sły­szę to, to ekipa ra­tow­ni­cza otwie­ra drzwi gdzieś pod nami.

– Nie­praw­da! – krzyk­nę­ła Na­ta­lia – Nie­praw­da! Coś chce tutaj wejść!

Wy­do­sta­łem się z windy w parę se­kund. Po omac­ku zna­la­złem dra­bi­nę przy­mo­co­wa­ną do ścia­ny szybu i za­czą­łem się wspi­nać. Z dołu do­cho­dzi­ły do mnie ja­kieś mgli­ste na­wo­ły­wa­nia. Prze­mknę­ła mi przez głowę myśl, iż jeśli winda ruszy, mogę skoń­czyć zmiaż­dżo­ny przez jej me­cha­ni­zmy ale coś mi mó­wi­ło, że ta winda nie ruszy już nigdy. Może ze trzy pię­tra nad ka­bi­ną moje ręce na­tra­fi­ły na próż­nię w ścia­nie, był to chyba jakiś ko­ry­tarz. Wpeł­zną­łem do niego i za­czą­łem się prze­su­wać do przo­du. Po­czu­łem de­li­kat­ny po­wiew po­wie­trza, ale po­wie­trze to pach­nia­ło nie­do­brze. Źle. Po kilku se­kun­dach do­tar­łem do krat­ki, która pod wpły­wem de­li­kat­ne­go pchnię­cia spa­dła gdzieś w dół na pod­ło­gę z za­ska­ku­ją­co gło­śnym ło­sko­tem. Po­my­śla­łem, że w ciem­no­ści wszyst­ko wy­da­je się gło­śniej­sze i bar­dziej in­ten­syw­ne. A więc do­tar­łem do ko­ry­ta­rza. Z ja­kie­goś nie­ja­sne­go po­wo­du, ko­ry­tarz ten na­pa­wał mnie jed­nak stra­chem i nie mo­głem tutaj jasno my­śleć. Wy­co­fa­łem się więc i wró­ci­łem do szybu windy. Za­czą­łem wspi­nać się wyżej.

– Po­cze­kaj! – usły­sza­łem za mo­ment pod sobą. Był to głos wiel­ko­okiej dziew­czy­ny w ko­lo­ro­wym pod­ko­szul­ku – nie zo­sta­nę tam z nimi.

Uśmiech­ną­łem się na se­kun­dę ale w cał­ko­wi­tej czer­ni mój uśmiech zna­czył tyle co czło­wiek w klat­ce. Nic. Po­wie­trze wy­peł­niał za­pach chyba smaru, jakiś taki cięż­ki i me­ta­licz­ny, ale mimo to, tam w szy­bie, z dala od in­nych ludzi, po­czu­łem po­now­nie za­pach tej dziew­czy­ny. Pach­nia­ła in­try­gu­ją­co. Pach­nia­ła wol­no­ścią. Z ja­kie­goś po­wo­du ucie­szy­łem się, że po­szła za mną.

Wspi­na­li­śmy się razem bez słowa pod górę, gdzie cza­sem ma­ja­czył jakiś błysk świa­tła. Nie wie­dzia­łem gdzie wła­ści­wie się chce do­stać, ale wie­rzy­łem, że tam na górze musi być ja­kieś wyj­ście, z dala od okro­pieństw, które sta­ra­ją się do­stać do ka­bi­ny. A może już tam były? Wy­tę­ży­łem słuch i usły­sza­łem ja­kieś me­ta­licz­ne od­gło­sy, chyba ja­kieś stłu­mio­ne krzy­ki. Wszyst­ko to cią­gle strasz­nie bli­sko. Wy­da­wa­ło mi się nawet, iż już w szy­bie windy.

– Trzy­masz się tam? – szep­ną­łem w czerń.

– Jasne, tuż za tobą – od­par­ła Na­ta­lia, fak­tycz­nie tuż pode mną.

– Mu­si­my się po­śpie­szyć.

– Sły­szę. TO już jest w szy­bie.

 

Po­dróż w stro­nę dachu prze­bie­ga­ła szyb­ko. Po ja­kimś cza­sie ucie­kli­śmy od od­gło­sów tam na dole, ale we mnie cią­gle coś tkwi­ło, coś się go­to­wa­ło. Czu­łem mocne pul­so­wa­nie w gło­wie i sła­bość w ra­mio­nach. Za­czą­łem się bać, że spad­nę, więc przy­lgną­łem do dra­bin­ki wtu­la­jąc moją twarz w sta­lo­we szcze­ble. Za­czą­łem po­wo­li od­dy­chać, sta­ra­jąc się przy­wo­łać mój or­ga­nizm do po­rząd­ku. Nagle, zni­kąd usły­sza­łem przy­tłu­mio­ną kon­wer­sa­cję.

– Jezu Chry­ste. Co tam się dzie­je na dole?

-Nie je­stem pe­wien, po­li­cja od­cię­ła kil­ka­na­ście pię­ter. Ponoć było ja­kieś mor­der­stwo.

– Mów co wiesz!

– Sły­sza­łem, że dwie osoby nie żyją a jedna jest w cięż­kim sta­nie. Ponoć stało się to w win­dzie.

– Chry­ste panie… kto to zro­bił?

– Nie wia­do­mo…. Masz za­pa­so­we ba­te­rie do la­tar­ki? Moja ledwo dzia­ła, boje się, że zo­sta­nę sam w ciem­no­ści….

– Matko boska… Ro­zu­miem, że nie ma dziś szans na urwa­nie się wcze­śniej z pracy?

– Coś ty, ni­ko­go nie wy­pusz­czą. Co z tymi ba­te­ria­mi?

– Chodź ze mną.

Kroki. Cisza. Zo­rien­to­wa­łem się, że za­trzy­ma­łem się tuż przy małym szy­bie wen­ty­la­cyj­nym. Roz­mo­wa mu­sia­ła po­nieść się z ko­ry­ta­rzy aż tutaj.

– Sły­sza­łaś to? Coś na­praw­dę do­sta­ło się do tej windy! Mam na­dzie­ję, że nie idzie za nami – zwró­ci­łem się do Na­ta­lii.

Od­po­wie­dzia­ła mi cisza. Nie było jej. Ele­men­ty ukła­dan­ki pa­ra­no­icz­nie wal­czy­ły w mojej gło­wie aby uło­żyć się w ca­łość.

To ona. Ona to zro­bi­ła. Zro­bi­ła to zanim do mnie do­łą­czy­ła. Po­ćwiar­to­wa­ła tych ludzi za po­mo­cą swo­je­go na­rzę­dzia ko­sme­tycz­ne­go a teraz jest gdzieś tutaj w ciem­no­ści za moimi ple­ca­mi… Ręce mi się za­trzę­sły po czym za­ci­snę­ły w pa­ni­ce jesz­cze moc­niej na dra­bi­nie. Wy­da­łem z sie­bie dziw­ny od­głos i za­czą­łem się po­ru­szać w górę. Bar­dzo szyb­ko… Nie byłem już tam da­le­ko od dachu jak się oka­za­ło. Cho­ciaż moż­li­we, że po pro­stu nie­sio­ny grozą wspi­na­łem się kil­ku­krot­nie szyb­ciej. Przez klapę prze­do­sta­łem się do po­miesz­cze­nia tech­nicz­ne­go, gdzie w od­da­li ma­ja­czy­ło okno a więc pro­myk świa­tła z są­sied­nie­go bu­dyn­ku uwi­dacz­niał cho­ciaż kon­tu­ry kilku więk­szych in­stru­men­tów. Za­czą­łem iść w stro­nę świa­tła, cho­ciaż za­trzy­ma­łem się w po­ło­wie i za­sta­no­wi­łem, po­nie­waż taka nie­po­ko­ją­ca ko­no­ta­cja byłą ostat­nią rze­czą ja­kiej po­trze­bo­wa­łem w chwi­li za­gro­że­nia życia. Ci­śnie­nie pisz­cza­ło mi w uszach, nie wiem czy z po­wo­du wy­so­ko­ści, na którą się wspią­łem, stra­chu czy wy­czer­pa­nia. Mimo pisku usły­sza­łem jed­nak od­głos otwie­ra­nych drzwi i zo­ba­czy­łem mi­ga­ją­ce świa­tło la­ta­rek. Otwo­rzy­łem usta aby krzyk­nąć do ludzi z nimi idą­cych ale po­wstrzy­mał mnie szept do­bie­ga­ją­cy zza po­bli­skie­go sil­ni­ka

– Nie radzę. Scho­waj się

Głos, mimo na­pię­tej sy­tu­acji po­zna­łem od razu, gdyż na­le­żał on do wiel­ko­okiej. Cały czas była tuż obok mnie! Ogrom pa­ni­ki jaki mnie w tej chwi­li ogar­nął osią­gnął po­zio­my nie­bo­tycz­ne ale mimo wszyst­kich pod­po­wie­dzi jakie słał mi roz­są­dek przy­cup­ną­łem na pod­ło­dze i za­tka­łem usta ręką. Na­słu­chi­wa­łem.

– Masz coś?

– Nic. A czego się spo­dzie­wa­łeś? Że przy­biegł tutaj ktoś przez kil­ka­dzie­siąt pię­ter za­tło­czo­nych przez ludzi i ochro­nę i scho­wał się w miej­scu z któ­re­go już nie ma gdzie dalej ucie­kać?

– He he. No tak. Ale roz­kaz to roz­kaz

– Po­siedź­my parę se­kund i się zwi­jaj­my. Nie mam ocho­ty się ta­rzać w tej za­sma­ro­wa­nej ko­tłow­ni.

– Wiem, wiem. Ale śpiesz­my się, chce już wró­cić na dół i do­wie­dzieć się co się tam stało. Sta­nie tutaj na tym za­du­piu tylko mnie przy­gnę­bia.

– Spo­koj­nie, nie uciek­nie. Mamy jego ma­ry­nar­kę

Męż­czyź­ni ro­ze­śmia­li się. Ma­ry­nar­kę? Do­tar­ła do mnie w końcu prze­raź­li­wa kon­klu­zja. Oni myślą, że to wszyst­ko ja zro­bi­łem! Po­szu­ka­łem wzro­kiem Na­ta­lii ale w ciem­no­ści wi­dzia­łem tylko re­flek­sy la­ta­rek dwóch przy­by­łych ochro­nia­rzy.

– Ponoć udało im się od­ko­pać też na­gra­nie z ka­me­ry. Przy­naj­mniej do­pó­ki prąd nie wy­siadł. Za­wsze po­wta­rza­łem, że przy­da­ło­by się zro­bić re­mont tych wind. Wsa­dzisz do ta­kiej czte­ry osoby to masz już tłok. A ile razy wi­dzia­łem, jak sześć czy sie­dem upy­cha­ło się tam jak sar­dyn­ki w pusz­kach.

– Dobra, my tu gadu gadu a Rudy i jego ziom­ki już pew­nie ga­nia­ją bez nas wa­ria­ta po sto­łów­ce. Chodź­my na dół .

– Racja, chodź­my.

Po­cze­ka­łem aż trza­sną drzwia­mi a od­gło­sy ich kro­ków od­da­lą się na wy­star­cza­ją­cą od­le­głość i po­wie­dzia­łem na głos:

– To ty to zro­bi­łaś.

Od­po­wie­dzia­ła mi cisza.

– Czemu mnie oszczę­dzi­łaś? I ura­to­wa­łaś?

W dal­szym ciągu nic. Ale ja­snym dla mnie było, że jest tu gdzieś w po­bli­żu. Czyha. Czai się. Skra­da. Pa­trzy się tymi swo­imi wiel­ki­mi ocza­mi, które… czemu nie?… widzą znacz­nie le­piej w ciem­no­ści. Widzą wszyst­ko i wszyst­kich.

– Od­po­wiedz mi. Pro­szę – za­skom­la­łem już bar­dziej niż po­wie­dzia­łem.

Od­po­wie­dział mi od­głos otwie­ra­nych drzwi. Za­mar­łem. Otwo­rzy­łem oczy tak sze­ro­ko jak tylko umia­łem i wle­pia­łem wzrok w tamtą stro­nę ale ab­so­lut czer­ni oka­zał się nie­prze­by­ty. Wy­szła! Pod­nio­słem się z pod­ło­gi i obi­ja­jąc się od brud­nych ma­szyn ru­szy­łem w tamtą stro­nę. Po omac­ku do­tar­łem do drzwi i chwy­ci­łem klam­kę. Otwo­rzy­ły się bez pro­ble­mu.

 

Ktoś mu­siał zo­sta­wić otwar­te okno. Po ko­ry­ta­rzu tutaj na górze sza­lał wiatr, a jego sko­wyt przy­wo­ły­wał dreszcz na mojej skó­rze. Nie czu­łem już go­rą­ca, być może tak się już schło­dzi­ło na dwo­rze a być może cień śmier­ci pa­da­ją­cy na mnie od ja­kie­goś czasu zmro­ził już krew w moich ży­łach. Czemu sze­dłem? Nie wiem. Chyba po pro­stu nie wi­dzia­łem żad­nej innej opcji. Ko­ry­tarz w dal­szym ciągu ział tylko nie­skoń­czo­ną czer­nią a gdzieś po­śród niej cza­iła się wiel­ko­oka dziew­czy­na w barw­nym pod­ko­szul­ku, która za­koń­czy moje życie. Skąd ta pew­ność? Nie wiem. Nie wie­dzia­łem już tylu rze­czy. Na­szła mnie re­flek­sja, że nie wiem w tym mo­men­cie jak się na­zy­wam, gdzie je­stem, kim je­stem, co tutaj robię, dla­cze­go to robię? Życie stało się już tylko pa­smem nie­wia­do­mych. A może za­wsze nim było? Po­sta­ra­łem się się­gnąć pa­mię­cią do czasu kiedy zna­łem od­po­wie­dzi na te wszyst­kie py­ta­nia. Co­fa­łem się i co­fa­łem aż do­tar­łem do naj­star­szych wspo­mnień z ca­łe­go mo­je­go życia. Ba­wi­łem się w pia­skow­ni­cy z in­ny­mi dzieć­mi. Mia­łem w rę­kach żoł­nie­rzy­ka a wszy­scy inni na­oko­ło się ze mnie śmia­li. Czy wtedy wie­dzia­łem kim je­stem i co robię?

 

Nie.

Za­trzy­ma­łem się, po­szu­ka­łem ręką ścia­ny i opar­łem się o nią. Przy­ci­sną­łem ręce do twa­rzy. Czu­łem jakby dez­in­te­gro­wa­ło się wszyst­ko na­oko­ło mnie. Usły­sza­łem bu­cze­nie, jakby ktoś za­pa­lił stary te­le­wi­zor. Za­mi­go­ta­ły świa­tła. Opu­ści­łem nieco ręce za­sła­nia­jąc tylko usta a w ko­ry­ta­rzu za­pa­no­wa­ła ja­sność. Zo­ba­czy­łem na­prze­ciw mnie po­stać. Była to wiel­ko­oka dziew­czy­na. Stała, pod­par­ta o prze­ciw­le­głą ścia­nę, cały czas ubra­na w swoją białą ko­szul­kę w fan­ta­zyj­ny czer­wo­ny wzór. Stała tak, wy­trzesz­cza­jąc na mnie swoje ogrom­ne oczy i za­sła­nia­jąc swoje usta rę­ka­mi. Pa­trzy­ła się na mnie. Ja pa­trzy­łem się na nią.

 

Nie wie­dzia­łem co po­wie­dzieć, nie wie­dzia­łem co zro­bić. Nie wie­dzia­łem co mam my­śleć i nie wie­dzia­łem jak w ogóle można w ta­kiej sy­tu­acji my­śleć. Nie wie­dzia­łem, że ochro­niarz na par­te­rze od­zy­skał obraz z ka­me­ry. Nie wie­dzia­łem, że wy­słał już do mnie cały od­dział po­li­cji. Nie wie­dzia­łem, że serce nie­mal mu sta­nę­ło gdy zo­ba­czył na wprost ka­me­ry męż­czy­znę bez ma­ry­nar­ki, w bia­łej ko­szu­li, na któ­rej krew stwo­rzy­ła fan­ta­zyj­ny czer­wo­ny wzór. Nie wie­dzia­łem tego wszyst­kie­go. Jak mo­głem wie­dzieć?

 

 

 

 

 

 

 

26.07 – 30.08.2012

Koniec

Komentarze

Sto­wa­rzy­sze­nie li­te­ra­tów RAM za­pra­sza na spo­tka­nie ze słyn­nym au­to­rem współ­cze­snych dra­ma­tów po­li­tycz­nych – Paw­łem Mie­le­chem. Na spo­tka­nie skła­dać się bę­dzie pre­lek­cja dy­dak­tycz­na po­łą­czo­na z pro­jek­cją filmu oraz panel dys­ku­syj­ny. Sala kon­fe­ren­cyj­na na trze­cim pie­trze Cen­trum Han­dlo­we­go Hi­Corp, dwu­dzie­sty trze­ci kwiet­nia, go­dzi­na 11.30. To było chyba naj­cie­kaw­sze ze wszyst­kie­go co do tej pory prze­czy­ta­łem.

11.30 – słow­nie

Tekst ita­li­kiem – jak ro­zu­miem – jest tre­ścią pla­ka­tu. Po­wi­nien być wy­róż­nio­ny z tek­stu, bo to dal­sze przej­ście, czy ra­czej jego brak, do ko­lej­ne­go zda­nia wpro­wa­dza za­mie­sza­nie.

 

 Ko­ry­tarz cią­gnął się jesz­cze dalej, ale tam już było jakby ciem­no. – to zna­czy jak?

 

Od­rzu­ci­łem ją jed­nak za mo­ment, – tak miało być? 

 

Obo­wiąz­ki wzy­wa­ją i muszę prze­rwać czy­ta­nie, do­koń­czę jak będę mogła. 

 

 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Nie prze­mó­wi­ło. W ogóle nie na­zwa­ła­bym hi­sto­rii hor­ro­rem – nie widać nic nad­przy­ro­dzo­ne­go. A do tego w koń­ców­ce nie­wie­le wy­ja­śniasz. No i bar­dzo długo nic cie­ka­we­go się nie dzie­je, a do­brze czymś za­ha­czyć czy­tel­ni­ka na samym po­cząt­ku. Ale nie lubię hor­ro­rów i mogę nie mieć racji.

Skąd lu­dzie kilka pię­ter wyżej wie­dzie­li, co stało się w win­dzie, skoro z te­le­fo­na­mi pro­blem? I to tak szyb­ko?

Kto ze­psuł świa­tło?

Nie jest tak pro­sto przejść przez nie­wiel­ki otwór w dachu, do któ­re­go ledwo się sięga. Nie bez po­ko­pa­nia to­wa­rzy­stwa w win­dzie.

Kroki były już bar­dzo bli­sko i do­cho­dzi­ły z ów ciem­ne­go ko­ry­ta­rza,

Ów się od­mie­nia. Przez przy­pad­ki i ro­dza­je.

Jed­ne­go z nich ko­ja­rzy­łem chyba z wi­dze­nia więc wcho­dząc za ple­ca­mi ele­ganc­kiej ko­bie­ty przy­wi­ta­łem się krót­kim 'dzień dobry’

Ale dla­cze­go “więc”? Wcho­dząc do windy, po pro­stu wy­pa­da się przy­wi­tać. Prze­cin­ki po “wi­dze­nia” i “ko­bie­ty”. W ogóle in­ter­punk­cja Ci szwan­ku­je.

Po­czu­łem nagły za­strzyk sym­pa­tii w jej stro­nę,

Zgrzy­ta mi ta kon­struk­cja. Dla­cze­go w stro­nę? Sym­pa­tię ra­czej czuje się do kogoś, a za­strzy­ki daje komuś.

"je­stem twar­dą, 30let­nią bu­si­nesswo­man"

Trzy­dzie­sto­let­nią.

– Po pew­nie tylko awa­ria, pro­szę pana, może pan spró­bo­wać wci­snąć alarm?

Li­te­rów­ka.

Edy­cja: Aha, zda­rza­ją Ci się błędy w za­pi­sie dia­lo­gów. Zaj­rzyj tutaj:

Mini po­rad­nik Na­zgu­la: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Kla­sycz­ny po­rad­nik Mor­ty­cja­na: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Do­czy­ta­łam, raz i mimo przed­mo­wy, nie mam za­mia­ru robić tego po­now­nie. Nie wcią­ga i nie in­try­gu­je, styl jest – jak dla mnie – dzi­wacz­ny, więc nie widzę sensu na po­świę­ce­nie czasu na po­now­ną lek­tu­rę. 

Jak wspo­mnia­ła Fin­kla, wię­cej tu pytań niż od­po­wie­dzi. I do tego prze­ga­da­nia.  Nie czuję kli­ma­tu grozy. 

Być może jakąś istot­ną rolę od­gry­wa psy­cho­lo­gia (skoro tak ota­go­wa­łeś), ale to nie moja dział­ka i dla­te­go nie łapię. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Dzię­ki za wszyst­kie do­tych­cza­so­we ko­men­ta­rze! Bar­dzo cie­szą mnie kon­kret­ne ar­gu­men­ty i na pewno będę pra­co­wał aby się po­pra­wić. Sło­wem wy­tłu­ma­cze­nia: fa­bu­ła miała być nie­ja­sna ce­lo­wo, po­nie­waż zro­bi­łem miej­sce na trzy rów­no­waż­ne in­ter­pre­ta­cje za­koń­cze­nia. Może to tro­chę zbyt eks­pe­ry­men­tal­ne na nie­zdar­ny de­biut ale cięż­ko było się pobyć aku­rat tego ele­men­tu, po­nie­waż od niego wy­cho­dzi­łem.

Pro­ble­my ję­zy­ko­we mogą w dużej mie­rze wy­ni­kać z ogra­ni­czo­ne­go kon­tak­tu z ję­zy­kiem polskim.Tu też się po­pra­wię.

 

 

 

Prze­czy­ta­łem bez więk­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia. Rzad­ko czy­tam hor­ro­ry. Sku­si­łem się  i się za­wio­dłem. 

Ogra­ni­czo­ny kon­takt z ję­zy­kiem pol­skim? Ro­zu­miem, że miesz­kasz za gra­ni­cą. Jeśli tak to szu­raj do pol­skie­go baru lub szkle­pu na ploty :D

F.S

A ja dla od­mia­ny lubię hor­ro­ry. Ale czuję się tak samo nie­prze­ko­na­ny do tek­stu jak resz­ta.

 

Facet czeka na windę. Je­dzie windą z grupą nie­zna­jo­mych. Wy­cho­dzi przez jakąś klap­kę (stan­dar­do­wy motyw ame­ry­kań­skich fil­mów). Oka­zu­je się, że kilka osób zo­sta­ło za­mor­do­wa­nych, wy­do­stał się tylko on i jedna dziew­czy­na. Brzmi tak sobie.

Gdyby tekst jesz­cze bro­nił się kli­ma­tem, warsz­ta­tem… ale tu też jest prze­cięt­nie. Opo­wia­da­nie nie budzi emo­cji, at­mos­fe­ra jest wręcz senna, zatem efekt nie jest zbyt po­ra­ża­ją­cy (czy prze­ra­ża­ją­cy). Plus, że nie po­sze­dłeś w stro­nę krwa­wej siecz­ki.

 

Także pod każ­dym wzglę­dem jest śred­nio. Sporo rze­czy na­le­ża­ło­by do­pra­co­wać, ale jak na de­biut to i tak przy­zwo­icie. ;)

 

PS:

“Coś chce tutaj wejść“

Winda się za­trzy­mu­je, ga­śnie świa­tło. Sły­szysz jakiś dźwięk. Co my­ślisz? O RANY, COŚ CHCE TUTAJ WEJŚĆ. A może jed­nak nie? ;p

"Naj­pew­niej­szą ozna­ką po­god­nej duszy jest zdol­ność śmia­nia się z sa­me­go sie­bie."

Jak na hor­ror, to jakoś mało tu hor­ro­ru. Opo­wia­da­nie jest strasz­li­wie nudne – więk­sza część tek­stu zo­sta­ła po­świę­co­na pię­cior­gu pa­sa­że­rom za­mknię­tym w unie­ru­cho­mio­nej win­dzie, a w za­koń­cze­niu Autor usi­łu­je prze­ko­nać czy­tel­ni­ków, że coś się wy­da­rzy­ło.

Mnie, Au­to­rze, nie prze­ko­na­łeś. :(

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka