- Opowiadanie: aelithe - Preludium

Preludium

Umierająca rasa ludzka kontynuuje walkę. Tylko po co?

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Preludium

Obiekt wydawał się być kryształowym, przezroczystym meteorytem, przemierzającym majestatycznie niezmierzoną przestrzeń kosmosu. Jednak bardzo łatwo było zauważyć, że wszystko to jest nieprawdą. Przedmiot poruszał się po nieregularnych krzywych, zmieniając wielokrotnie prędkość, zakrzywienie i niemal nieustannie modyfikując rotację. Poza tym przemieszczał się w tak zwanej Trzeciej Przestrzeni, gdzie nie powinny pojawiać się nawet fotony światła.

W rzeczywistości obiekt był żywym, inteligentnym stworzeniem, potomkiem istot, które zmodyfikowała do swoich potrzeb, nieistniejąca od milionów lat, dawno już zapomniana cywilizacja. Co ważniejsze, nie tylko nie był przezroczysty, ale jeszcze skrywał w swoim wnętrzu, niewidocznego z zewnątrz, niemal nagiego człowieka. 

Zanurzony w płynie habitatu mężczyzna, którego umysł był za pomocą sieci przewodów zintegrowany  z pojazdem i wspierającym ich obu komputerowym rozszerzeniem, nazywał się Ivan Novak. Był typem samotnego łowcy, który nie znał innego życia. Co prawda, dziś to i tak nie miało znaczenia, ale w czasach, kiedy mogliśmy wystawić jeszcze regularne formacje, latanie w szyku nie było jego ulubioną rozrywką.

Całe życie musiał się zmagać się z mitami dziadka i ojca. Był to balast, który bardzo długi go przytłaczał. Dusił i zmuszał do nieraz idiotycznych decyzji.

Dziadek podobno był ostatnim, który zniknął pod ziemią, kiedy przybyli obcy. Mówiono, że zatrzaskiwał osobiście drzwi ostatniej windy, gdy ognista fala zbliżała się nawet do tak oddalonych miejsc, jak nawet Małaja Ziemlja.

 Niecałe dziesięć minut zabrało obcym zniszczenie cywilizacji oraz niemal doszczętne unicestwienie całego gatunku. Oczywiście nie licząc pojedynczych niedobitków, którzy schronili się w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach.

Tylko dziesięć minut. Ragnaruk, Armagedon, wielka bitwa końca czasów, w mniej niż kwadrans. Plotki głosiły, że głównodowodzący najeźdźców został zdymisjonowany za opieszałość. Oczekiwano realizacji zadania w trzy minuty, jakby to był rodzaj sportu.  

Novak zwykł traktować to jako miejskie, czy raczej asteroidowe legendy. Nigdy nie spotkaliśmy obcych. A jeśli  nawet byśmy ich spotkali, to czy potrafilibyśmy się z nimi porozumieć?

Dziadka nie poznał, ale ludzie z domowego asteroidu często go wspominali. Powtarzali jego opowieści o świecie z sprzed przybycia obcych i pierwszych latach po. Mówili o wyprawach na powierzchnię i ucieczkach przed polującymi na nich maszynami. Nikt nie umiał mu jednak powiedzieć, w jaki sposób zdobyliśmy ich technologię? Jak nauczyliśmy się niszczyć drony? A w końcu, w jaki sposób wpadły w nasze ręce statki nadprzestrzenne?

Ojciec miał być tym, który pierwszy wyruszył myśliwcem w przestrzeń. Prawda była bardziej brutalna, był pierwszym, który wrócił. Dla urodzonego i wychowanego w podziemnej kopalni Jurija Władysławowicza, samotność w kapsule pojazdu nie była nowością. Był jednym z tych, którzy opracowali zasady taktyki i strategii walki myśliwskiej. Musieli nauczyć się zasad kamuflażu i wykrywania obcych statków, zapomnieć o ludzkim instynkcie walki bezpośredniej i zaniechać niszczenia dronów, skupiają się na odnalezieniu i zniszczeniu właściwej jednostki.

Ivan urodził się już na Siczy. Osadzie stworzonej we wnętrzu jednego z meteorytów. Jednej z wielu, w jakich schronili się uchodźcy po opuszczeniu Ziemi. Miała być tymczasowym schronieniem, a stała się domem na wiele lat. Niemal zerowa grawitacja, wszechobecny chłód i smród nieczystości, nie wydawały mu się niczym niezwykłym. Tylko ogromna praca jego rodziców spowodowała, że miał normalne kończyny  w przeciwieństwie do większości rówieśników.

Latać zaczął wcześnie, już jak miał dziesięć lat. Myśliwce w większości były dwuosobowe, więc doświadczeni piloci zabierali młodych chłopców na loty szkoleniowe. Nie było szkół pilotażu i maszyn programujących umysł, więc doświadczenie można było zdobyć tylko podróżując w pojeździe.

W akcjach zaczął brać udział gdy osiągnął dwunasty rok życia. Jego nauczyciele stwierdzili, że jest świetnym pilotem. Strzelców znaleźć było stosunkowo prosto, ale dobrzy piloci stanowili rarytas.

 Od czasów świetności ojca strategia zdążyła już ulec zmianie. Kiedyś szukali agresorów w pobliżu Ziemi, potem przyszła kolej na dalekie wypady na terytorium obcych.

Zdawali sobie sprawę, że nie są w stanie sprostać im w regularnej bitwie, więc atakowali szlaki żeglugowe stosując starą taktykę partyzancką. Po wielomiesięcznych przelotach znajdowali bezpieczną kryjówkę i stamtąd wysyłali pociski przeciwko okrętom wroga. Nauczyli się już ignorować myśliwce, szkoda na nie było cennych pocisków. Zrozumieli też, że atakowanie okrętów wojennych mijało się z celem. Siła ognia trzech myśliwców była niedostateczna, by zniszczyć krążownik. Co więcej, nawet uszkodzenie fregaty wymagało więcej niż dużo szczęścia. Za to jednostki handlowe były wręcz idealnym celem. Nawet pojedynczy celny pocisk był w stanie je zniszczyć.

Gdy wracali, początkowo witano ich jak bohaterów. Długo nie rozumiał zawiedzionych min dziewcząt na jego widok. Dopiero koło szesnastego roku życia, gdy wyglądał już męsko, zrozumiał , że dziewczyny oczekiwały seksu z pilotami, a jako dziecko, nie był dość dojrzały. Dla kilkurodzinnych siczy piloci byli jedynymi dostarczycielami nowych genów, więc nawet najbardziej ortodoksyjne wspólnoty musiały akceptować odstępstwa od dawnych, zwyczajowych form współżycia.

Mimo to, seks nie zawrócił mu w głowie. Dorobił się wprawdzie co najmniej tuzina pociech, których w większości później nawet nie oglądał, jednak bardziej fascynowało go polowanie. Po misji odłączał się od formacji i szukał szczęścia na własną rękę. I to z niezłymi efektami. I chyba to uratowało mu życie.

Po jednej z akcji, umówił się na siczy Bejrut. Swojego klucza nie odnalazł. Widział jedynie opustoszałe osiedle, opuszczone bez śladów walki i jakiejkolwiek informacji. Uznał, że wszyscy zginęli.

Strzelec odszedł kilka miesięcy później. Powiedział mu, że walka nie ma sensu. A jeśli ma umrzeć, to chce zginąć w ramionach żony. Został na jednej z sicz. Iwan już nawet zapomniał jej nazwę. Nie widzieli się później. Od tego wydarzenia przemieszczał się sam. Próbował znaleźć następcę, ale nie było chętnych. Przynajmniej nie takich, jakich by oczekiwał.

 

Zanim zacznie szukać siczy, musiał oczyścić pojazd z pasożytów, czyli wszelkiej maści urządzeń, które mogłyby wskazać pozycję osady. Lądował na mikroplanecie lub przynajmniej dużym skalistym satelicie, a potem w kombinezonie ochronnym sprawdzał starannie każdy centymetr ponad dwustumetrowej powłoki myśliwca. Ostatnio było ich coraz więcej. Każde z urządzeń mogło zniszczyć lub przynajmniej poważnie uszkodzić pojazd. Nietrudno było wysnuć wniosek, że nie był podstawowym celem, a działanie obcych koncentrowało się na szukaniu baz. Co gorsza, robili to dość skutecznie. Bardzo szybko opustoszała większość ze znanych mu osad.

Kilka z nich nadawało się do użytku. Przygotował tam habitaty i ogrody hydroponiczne. Odwiedzał je co kilka miesięcy, by odnowić zasoby żywności i tlenu. Inne były totalnie zdemolowane. Całkowicie nieprzydane do czegokolwiek. Z niektórych można było wprawdzie odzyskać kilka użytecznych rzeczy, ale z większości nie udało się wydobyć nawet tego.  

Ludzi nie spotkał od co najmniej dwóch lat, więc gdy na jednym z asteroidów rozpoznał charakterystyczne maskowanie osady skierował się dyskretnie do doku.

Nie przywitali go radośnie.

– Ręce do góry. Nie ruszaj się do zakończenia skanowania. – Rozległ się w mikrofonie.

– Zapomnieliście o gościnności?

– Na gościnności nie najlepiej się wychodzi. Gdyby nie powinność krwi, dawno byś nie żył. Dwie z naszych kobiet nie mogą zajść w ciążę ze swoimi partnerami, więc ich mężowie wyrazili zgodę na seks z przybyszami. Dzieci będę uznane za ich potomstwo. Nie przywlokłeś ze sobą pasożytów? Moją poprzednią sicz zniszczyło takie żelastwo przewleczone przez idiotę podobnego do ciebie.

Gestem pozwolili mu wstać i zaprowadzili do jednego z korytarzy.

– Zdejmij kombinezon w przebieralni, umieść w szafce, a potem weź dezynfekcyjny prysznic. Masz jedną jednostkę wody i jeśli z nami zostaniesz, następny przydział dostaniesz nie wcześniej niż za miesiąc. Najlepiej najpierw się zdezynfekuj, a potem użyj część swojego przydziału na zmycie szamponatów. Inaczej będziesz musiał je nosić na sobie przez miesiąc.

Starał się nie dyskutować. Dezynfekcje przeprowadził sprawnie. Ilość wody była znacznie większa od zwyczajowej. Założył, że mimo bardzo ostrego przyjęcia, w rzeczywistości bardzo zależało im na nowym przybyszu. Włożył czyste majtki i przygotowaną na jego rozmiar dżaghadiję. Powoli otworzył drzwi, starając się nie uderzyć głową w nisko osadzony sufit.

– Witaj przybyszu. Nazywam się Alija Magadan. Jestem starszą osady. Wybacz mojemu partnerowi Segdenowi. Stracił już dwukrotnie rodzinę, więc nie lubi obcych. Raz przywlekli pasożyta, za drugim razem maruder z myśliwca obrabował osadę, mordując przy okazji jego bliskich. Mógłbyś się przedstawić.

-Jestem Ivan Jurijewicz Novak. Jestem pilotem. Pochodzę z Siczy. Tej Siczy.

– Polak czy Rosjanin?

– Dziadek był Polakiem, ale babcia i matka były Rosjankami, więc jestem w części i jednym i drugim. Czy to jakiś problem?

– Nie, raczej zwykła kobieca ciekawość. Staram się znaleźć jakiś temat do rozmowy. Z mojego osobistego doświadczenia, wy piloci, nie jesteście najrozmowniejsi. Mówisz którymś z tych języków?

– Płynnie w obu. Rodzice uważali, że powinienem. Nie wiadomo, co się przyda w życia.

Miał wrażenie, że go adoruje. Więc tym bardziej stał się ostrożny. Nowa krew jest niezwykle podniecająca dla kobiet, a z tego zdążył zauważyć, jej partner i tak  nie darzył go specjalną miłością.

– Kilka praktycznych uwag. Zastrzegliśmy sobie, że nie będziemy nazywać osady siczą. To głupia nazwa z powieści science-fiction, nawet niezłej, jest nawet w naszej bibliotece.  

– Osada, w której się urodziłem nazywała się Sicz. To na pamiątkę siedziby Kozaków. Wśród założycieli było kilku Ukraińców, więc szukali czegoś swojskiego. Ale jeśli sobie tego życzycie, będę próbował tej nazwy nie używać.

– Co ważne. Mamy spory kłopot z żywnością. Zbiory będą dopiero  za kilka tygodni więc mamy jedynie resztki. Nasze pole nie jest zbyt duże. Mieszkańcy zgodzili się podzielić z tobą, ale nie będą to jakieś ogromne porcje.

– W porządku. Sam wychowałem się w podobnym miejscu. Rozumieniem sytuację.

– Możemy kupić twoje odchody, ale musiałbyś dostać jedną czwartą zwyczajowej ceny. Chyba, że chcesz z nami zostać do zbiorów, ale musiałbyś byś sobie zapewnić sam wyżywienie.

– Dla mnie nawóz jest bezużyteczny. Więc zgoda na cenę. Co do długiego pobytu, to jestem żołnierzem, więc pozwólcie jeden, dwa dni odpocząć. Potem polecę w swoją stronę.

– Jeszcze jeden idiota. Uważasz, że możemy wygrać tę wojnę.

– Wojna nie ma zwycięzców. I tak nas w końcu zniszczą. To tylko kwestia wyboru sposobu śmierci. Mam efektywną broń, więc mogę im zaszkodzić.

– Zabijanie do niczego nie prowadzi. Kto odbierze jedno niewinne życie, będzie mu poczytane, jakby zabił całą ludzkość. Jak mówi święta księga.

– Nie odbieraj życia bez powodu, bo jest świętym darem w oczach Boga – odpowiedział po arabsku.

 

Posiłek był bardzo skromny. Był to rodzaj eintopfu z odrobiną warzyw bez soli i przypraw. Porcja, którą mu podali, była chyba mniejsza od innych, przynajmniej tak wnioskował po zachowaniu naczynia dostosowanego do spożywania posiłków w warunkach minimalnej grawitacji. Tym niemniej i tak nie narzekał. Po kilku miesiącach spożywania papki zawsze to jakaś odmiana.

Gospodarze nie byli zbyt rozmowni, nawet kobiety wydawały się nie być nim zainteresowane. Dla niego było to nowością. Ale nawet to był w stanie zrozumieć. Byli zbyt zmęczeni walką o przetrwanie, by myśleć o czymkolwiek. Szybko skończył kolację i poszedł spać.

Obudził się po kilku godzinach. Anioł stróż, jak ochrzcił mruka, który miał mu towarzyszyć, już stał przed drzwiami jego kajuty.

– Ma Pan jeszcze dwie godziny do śniadania. Nie mamy zajęć dla Pana. Chciałbyś coś zobaczyć.

– Skoro przeszliśmy na ty, to mam na imię Ivan.

– Wiem. – Nie przedstawił się.

– Skromnie tu żyjecie.

– Osadę założył Gul Durczi około ośmiu lat temu. Zebrał grupę dwudziestu ludzi ze zniszczonych osiedli i wszystko co nadawało się do wykorzystania. Przeszukiwał otoczenie kosmiczną żabą przez dwa lata a potem zaginął.

– Zaczął budować inną osadę?

– Nie sądzę. Nawet tu mamy niewiele środków.

– Co z twoją poprzednią osadą?

– Raczej mało oryginalne. Zderzenie asteroidów. Kilkoro z nas przeżyło i jest tutaj. Większość użytecznych przedmiotów pochodzi z naszej klitki.

– Nie macie czegoś do picia.

– Islam zabrania spożycia alkoholu.

– Rozumiem, konwersja nie była dobrowolna.

– Powiedzmy, mieliśmy mały wybór. Z drugiej strony, na asteroidzie nie ma możliwości na bycie na rauszu. To zagrożenie nie tylko dla pijanego, ale także i dla innych.

– Tu masz rację.

Novak próbował jeszcze jakiś czas prowadzić konwersację, ale jego rozmówca starał się urwać rozmowę. Nie był jedynym, który dawał mu odczuć, że jest osobą niepożądaną.

Przez cały dzień wymienił jeszcze parę zdań. Nawet nie udało mu się dowiedzieć, kim mają być jego krótkotrwałe partnerki. Dopiero wieczorem zaprowadzono go do jednego z pomieszczeń i przedstawiono dziewczynę. Miała na imię Aisha. Miała może z szesnaście lat; miłą, choć nie specjalnie piękną twarz, typową dla osób z subkontynentu indyjskiego. Przede wszystkim tym co zwróciło jego uwagę, była znaczna dystrofia mięśniowa i wyraźne niedożywienie. Oprócz młodego wieku, to szczególnie ten drugi czynnik mógł być odpowiedzialny za jej problemy z zajściem w ciążę. Mimo, że większość życia spędził niemal jak pustelnik, to jednak nawet on, potrafił to zrozumieć.

Co innego partner dziewczyny. Podbite oczy i liczne zadrapania na dłoniach świadczyły, że obchodził się z nią dość brutalnie. Strach w jej oczach mówił więcej niż słowa.

 

Zaczął z nią rozmawiać. Mówiła w urdu, którego znał podstawy. Nie dość dobrze, by swobodnie konwersować, ale jednak na tyle sprawnie, by powiedzieć kilka komplementów.

Delikatnie gładził jej ręce. Początkowo zabierała je, aby potem zobojętnieć. Stała się zupełnie apatyczna. To była jej forma obrony przed partnerem. Kiedy delikatnie zaczął zdejmować jej ubrania szybko zrozumiał dlaczego. Całe ciało pokryte było siniakami, zobaczył też dwa nieduże krwiaki. Kończyny dolne były w przykurczu, niemal całkowicie usztywnione. Deformacje uda i obu podudzi świadczyły o przebytych złamaniach. Ograniczenia w ruchach w stawach biodrowych wskazywały jednoznacznie na przyczynę tego stanu. Jej partner dobierał się do niej na siłę, co przy istniejącym odwapnieniu kości, zakończyło się dla niej niemal tragicznie.

Wbrew temu co wyobrażano sobie w czasach przed zagładą, seks przy niskiej grawitacji nie był zbyt romantyczny. Podobnie jak w innych tego typu miejscach, istniał tu mały pokój z systemem pasów umożliwiającym współżycie. Jego pierwsze partnerki nauczyły go jak z niego korzystać. Chyba jednak jej partner nie miał tej wiedzy.

Seks potraktował jako zapłatę za pobyt. Nie było w nim namiętności. Zwykła czynność fizjologiczna wykonana przez ciągle jeszcze biologicznie sprawnego mężczyznę. Mimo to, starał się być dla dziewczyny maksymalnie delikatny. Pozwolił, by zaczęła akceptować jego dotyk, reagować na delikatne pocałunki i dopiero wtedy obrócił ją plecami do siebie.

Nie zaczął penetrować jej natychmiast. Pozwolił, by dopuściła jego ręce w okolice krocze i czekał na moment, kiedy stwardnieją jej brodawki sutkowe, a wejście pochwy stanie się mokre. O ile znał fizjologię kobiet, to tego dnia było wyjątkowo wilgotne. Dziewczyna mogła mieć dzień owulacji. 

Gdy uznał, że jest właściwy moment, wprowadził dość szybko członek do pochwy. Zareagowała delikatnym westchnieniem i odruchowym skurczem zwieracza. Poczekał chwileczkę, aż rozluźni uchwyt, potem zaczął delikatnie penetrować. Starał się dostosować do rytmu parterki, to przyspieszając, to zwalniając , to zmieniając kierunek pchnięć w zależności od ruchów jej ciała. Czuł jak dziewczyna kilkukrotnie szczytowała, zanim wypełnił ją swoim nasieniem.  Miał nadzieję, że dziewczyna spotkanie z nim będzie wspominać dobrze.

 

Opuścił osadę bez żalu. Czuł ich wrogość i brak akceptacji. Nie miał im tego za złe, ale dzięki temu szybciej zapragnął samotności. Nie był człowiekiem, który z zasady chce być sam. Lgnął do towarzystwa, ale wiedział też, kiedy jest niemile widziany. Te samotne lata wycisnęły na nim swoiste piętno. Chciał jak najszybciej dotrzeć do jednej z swoich pustych osad. Posoa była najbliżej. Dawno jej nie odwiedzał, więc miał pewność, że o ile nie doszło do jakiejś katastrofy, to z pewnością, znajdzie coś smacznego w ogrodzie. Poza tym dostanie sporą porcję świeżego tlenu.

Myśliwiec chyba wyczuł jego intencje, więc poruszał się wyjątkowo szybko. Novak wystrzelił zaledwie cztery sondy prowadzące, czasem z angielskiego zwane starlightami. Powinny być dwa zestawy każdy po dwadzieścia cztery sondy, ale pozostało mu ich razem tylko szesnaście. Myśliwiec sam odtwarza utracone, ale trwa to długo, a skoro tę cześć przestrzeni poznał jak własną kieszeń, nauczył się każdego jej zakrzywienia i nigdy nie spotkał się tu z aktywnością obcych, uznał, że nie powinien się narażać na niepotrzebne straty. Specyfiką trzeciej przestrzeni jest brak jakichkolwiek źródeł energii pozwalających na ocenę otoczenia. Nie ma nawet cieni widmowych gwiazd, tak charakterystycznych dla przestrzeni drugiej. Aby poruszać się nie trafiając w inne obiekty, potrzebne jest źródło energii i taką rolę spełniają sondy prowadzące. Są one co prawda, podobnie jak i myśliwiec, zdolne na wykrycie anomalii i obiektów dopiero z niewielkiej odległości, ale emitując wiązki energii pozwalają na wykrycie artefaktów pomiędzy nimi a statkiem. Zwykle latał na ośmiu. To wystarczyło nawet w czasie walki. To on był myśliwym, który wybierał miejsce i czas ataku. Tym razem miało być inaczej.

Segment końcowy penetratora wykrył z dużym opóźnieniem. Wystrzelił pozostałe starlighty, parę wabi, dwie przeciwrakiety oraz parę modułów radioelektrycznych, a potem zaczął wykonywać delikatne uniki. Leciał zbyt szybko, by zdążyć ukryć w drugiej przestrzeni, niedostępnej dla penetratorów, a jednocześnie kąt zbliżania się pocisku uniemożliwiał ucieczkę. Zdał sobie również sprawę, że po drugiej strony był nie amator z korporacji, ale doświadczony pilot lub strzelec. Pocisk nie tylko nie dał się nabrać na wabie, z których dwa zneutralizował pociskiem radioelektronicznym, ale również ominął przeciwrakiety, przy okazji niszcząc kilka wystrzelonych głowic. Fala eksplozji dała Novakowi jednoznaczny obraz pola bitwy, który nie wyglądał zbyt obiecująco. Widział zaledwie jedną perfekcyjnie prowadzoną część urządzenia i kilka eliminatorów. Nie udało mu się jednak odnaleźć urządzeń lokalizujących, co mogłoby by zwiększyć istotnie jego szanse na ucieczkę.

Manewry wykonywał powoli, tak by emisja energii była minimalna. Zdecydowanie operator pocisku znał jego pozycję, ale reagował na jego ruchy ze sporym opóźnieniem. To dawało pewność, że nie miał na sobie pasożyta naprowadzającego.

Po niemal szkolnym manewrze trzecim, wyszedł poza pole efektywne ataku, co zmusiło moduł atakujący do zmiany toru podejścia i ponownie wprowadziło w pole efektywne urządzeń defensywnych Novaka. Ten wykorzystał to bezbłędnie, eliminując urządzenie pociskiem radioelektronicznym. Potem wykonał manewr osiemnasty, po którym jednak zdał sobie sprawę ze zbliżania się kolejnych trzech systemów. Nadlatywały z różnych kierunków, więc tym razem prawie na pewno musiały go dopaść. Otworzył ogień z działek pokładowych. To zdradzało jego pozycję, ale przecież i tak miał pewność, że atakujący ją zna. Atakujące segmenty wystrzeliły komplet głowic jeszcze spoza ich zasięgu baterii zaporowych. Chyba kilka trafił, ale miał zbyt mało czasu, by przeanalizować wyniki. Myśliwiec wcisnął go w kapsułę ratunkową i wystrzelił w przestrzeń. Zarejestrował tylko krótki efekt, którzy skojarzył mu się  z błyskiem światła. Szczerze mówiąc, to nawet Novak miał problem z określeniem charakteru zjawiska. To trochę tak, jakby tłumaczyć ślepemu, czym są kolory.

Stracił przytomność.

 

Gdy doszedł do siebie, otaczała go nicość. Brak jakichkolwiek śladów istnienia czegokolwiek.  Nie tylko w zakresie zmodyfikowanej do otaczających warunków percepcji, ale również i dla kilku dostępnych w tymczasowym schronieniu urządzeń. Kapsuła była częścią organizmu myśliwca i wydawała się być wilgotna oraz nieprzyjazna. Jednak to właśnie ona była tym elementem, dzięki któremu nie rozpadł się na subatomowe cząstki. Zaczął postępować zgodnie z napisaną jeszcze za czasów ojca procedurą. Włączył nadajnik i po chwili bezowocnego nasłuchu włączył sygnał. To zdradzało jego pozycję, także wrogom, ale i tak wydawało mu się to mniej straszne, niż utrata zmysłów w pustce. Wiedział, że w takich warunkach, bez dopływu jakichkolwiek bodźców z zewnątrz, wszystkim odbija w ciągu kilku godzin. Potem wpłynął do kombinezonu i połknął toksynę. Będzie w stanie anabiozy przez kilka tygodni, po których się wybudzi i będzie mógł ocenić sytuację. Zamknął oczy.

 

Znów był na Siczy. Jego myśliwiec documował jako ostatni z roju dwudziestu podobnych. Poczuł to zawrotne wirowanie i wciskającą w podłogę siłę odśrodkową. Przeczołgał się przez władz, a potem pokonał system śluz, by w świeżym ubraniu wyjść na hol. Tu czekała na niego jego pierwsza miłość, długowłosa, blond piękność o niesamowitych błękitnych oczach. Przytulił ją mocno i zaczął całować ją w usta delikatnie wirując. Po chwili poczuł jak dwie pary delikatnych rąk ściągają ich na poziom gruntu. Dwójka mały dzieci w ciężkich magnetycznych butach, patrzyła na nich takimi samymi niebieskimi oczętami i mówiła. – Ja, też. Tato. Ja, też.

To dziwne, ale nawet nie pamiętał imienia dziewczyny. Przez te wszystkie lata tak bardzo starał się o niej zapomnieć. Wyrzucić, ze wspomnień poniżenia, jakich od niej doznał. A teraz wróciła, równie młoda i dziewczęca, jak w dniu, w którym po raz ostatni opuścił Sicz.

 

Przebudzenie było bólem głowy. Wprawdzie bez wymiotów, jakie miewał przy pierwszych przekroczeniach barier, ale chyba o porównywalnej intensywności. Timer wskazywał na upływ trzech tygodni, ale zdawał sobie sprawę, że zachowanie czasu w trzeciej przestrzeni, w żaden sposób nie koreluje z czasem w pierwszej. Mogły upłynąć równie dobrze godziny, jak i lata. Przejrzał log. Był zupełnie czysty. Żadnych wiadomości. Żadnych anomalii. Tylko wszechobecna pustka. Przyjął drugą dawkę toksyny. Wiedział, że obudzi się za kilka miesięcy. Wtedy przyjmie trzecią, po której zaśnie na wieczność. Rozpadając się na cząsteczki, które wzdłuż strun wrócą do lepszej macierzy w innej rzeczywistości. 

 

Obudził się w miękkim łóżku. Czy był w raju? Chyba nie. Potężna grawitacja, jakiej dotąd nie znał, wciskała do w materac. Gdzie jestem? Pytania niczym klatki filmowe przesuwały się w głowie. W obu przedramionach czuł wkłute igły, a obok łóżka stały naczynia z płynami.

– Witam kapitanie Novak. Cieszę się, że Pan się obudził.

– Kim jesteś? Gdzie ja jestem? Co mi robicie?

– Moje normalne imię nie wiele ci powie, poza tym jest nie do wymówienia w twoim języku. Nazywaj mnie po prostu Piotr Pawłowicz.

– Po co zniszczyliście Ziemię?

– Znaleźliśmy waszą planetę opustoszałą. Została zniszczona przez inną rasę. Od kilkudziesięciu lat

poszukujemy was w kosmosie.

– Po co nas szukacie?

– Jesteście istotami rozumnymi i jak każda istota myśląca pragniecie nie tylko żyć, ale także i się rozwijać. Poprzez tworzenie lub niszczenie. Podobnie jak wy, mamy podobne marzenia. Postanowiliśmy spróbować was ocalić.

– Nic nie ma za darmo. Jaka jest tego cena.

– Musisz porozmawiać z zarządcami. Ja jestem tylko lekarzem. Mam cię poskładać i postawić na nogi.

– Kiedy się z nimi spotkam?

– Najpierw musisz wydobrzeć. Od co najmniej dwóch miesięcy byłeś w śpiączce. Czeka mnie naprawdę wiele pracy.

– Kiedy cię poznam?

– W swoim czasie. Nie jesteś pierwszym człowiekiem, z którym pracuję. Jako populacja przeszliście traumę i naprawdę niewiele trzeba, aby wyprowadzić was z równowagi psychicznej. Na dziś muszę już kończyć naszą rozmowę. Wrócimy do niej jutro. Naturalnie jak będziesz miał na nią ochotę.

Istota po drugiej stronie ściany była jak na ludzkie standardy bardzo szczupła, choć prawie o połowę wyższa od człowieka. Sylwetka wydawała się troszkę dziwna, choć nie trudno było dostrzec dwie kończyny górne oraz dolne i zdecydowanie humanoidalne kształty. Był to mistrz projektu, a ściślej jego właściwy autor. Towarzyszył mu ciemniejszy i zdecydowanie niższy pomocnik.

Istota wyłączyła translator i powierzyła kontynuację projektu towarzyszowi.

Przed drzwiami czekał już na niego niebieskawy, nieco tylko niższy urzędnik z administracji floty.

– Doktorze Cro, czy jest Pan zadowolony z efektów naszego programu.

– Myślę, że tak. Są w tej chwili najbardziej obiecującą z badanych ras, pod względem naszych potrzeb. Chociaż nie ukrywam, że to dopiero początek moich eksperymentów.

– Czy czegoś Panu brakuje, Ekscelencji?

– Przede wszystkim osobników. Do dziś udało nam się odnaleźć zaledwie 3 tysiączną populację,  w tym większość osobników zdegradowanych fizycznie i psychicznie. Poza tym, zasadniczą część badań będę mógł dopiero przeprowadzić na Globe 2.

– Dlaczego Pan uważa, że ta rasa jest obiecująca.

– Wiesz dlaczego zostałem egzoweterynerzem?

– Nie śmiałbym grzebać w Pańskich aktach.

– Wiem, że Pan je zna, Bric. Ale jeśli woli Pan pozory, spróbuję je zachować. Poza tym mój wybór życiowy nie był tajemnicą i wiązał się z ta rasą. Mój ojciec, jako polityk archeronu, był zdecydowanym przeciwny dostarczeniu im myśliwców. Zafascynowały mnie efekty tej próby.

– Z tego co wiem, nie osiągnęli jakichś oszałamiających efektów.

– To zależy do punktu widzenia. Dwieście podarowanych maszyn w rękach naszych pilotów mogłoby uzyskać wielokrotnie większe sukcesy bojowe. Ale efekt psychologiczny paniki, gdy zaatakowali wewnętrzne linie transportowe, był zdecydowanie istotny dla złamania potęgi X-ru w tym rejonie. Kiedy ściągnęli duże siły do wyeliminowania szkodników, kilka sąsiednich ras rzuciło się na ich Imperium. My sami uzyskaliśmy od nich trzy planety zasadnicze.

– To niewiele.

– Obawiam się, że się mylisz. Całe nasze Imperium ze złożonymi strukturami to dziś sto osiemdziesiąt jeden planet zasadniczych. Reszta to tereny górnicze i militarne. Często czasowo tylko zamieszkałe.

– Myślę, że uda mi się skorygować moją niewiedzę. Właściwie jaki jest cel tego projektu?

– Szukamy ras, które mogłyby współfunkcjonować z nami w ramach naszego systemu.

– A właściwie, jaki jest cel tego badania?

– Nasza rasa jest bardzo stara. Już dawno osiągnęła apogeum swojej świetności. Jeszcze jakiś czas będziemy istnieć, ale w dość określonej przyszłości, nasz los już jest znany. Oczywiście są to dziesiątki tysięcy lat, ale jeśli chcemy z nich skorzystać, to musimy znaleźć następców, którzy pozwolą nam względnie spokojnie doczekać do końca naszego przeznaczenia.

– A jaka jest alternatywa?

– Ciemność.

Koniec

Komentarze

Przeczytałem do połowy, a potem mi zbrzydło. Takich opowiastek w Internecie krąży tysiące. To nie jest żadne science fiction, tylko nieciekawa space opera dla dziesięciolatków. Pozdrawiam.

Hmmm. Tekst nie przypadł mi do gustu – najpierw bardzo długo opowiadasz, co działo się, zanim bohater znalazł się w określonej sytuacji. Potem szybki numerek i walka. Ani jedno, ani drugie mnie specjalnie nie zainteresowało. Może dlatego, że nie jestem chłopcem. A na końcu deus ex machina.

Warsztatowo – pozostało Ci jeszcze sporo pracy.

Był to balast, który bardzo długi go przytłaczał.

Literówka. Masz ich dość dużo.

sprawdzał starannie każdy centymetr ponad dwustumetrowej powłoki myśliwca. Ostatnio było ich coraz więcej.

Statek rósł, że centymetrów było coraz więcej? Uważaj na zaimki.

Ma Pan jeszcze dwie godziny do śniadania. Nie mamy zajęć dla Pana. Chciałbyś coś zobaczyć.

Pan, ty, twój itp. w dialogach piszemy raczej małą literą. Jeśli ostatnie zdanie jest pytaniem (a na to wygląda), to wypadałoby zakończyć je pytajnikiem.

Fala eksplozji dała Novakowi jednoznaczny obraz pola bitwy, który nie wyglądał zbyt obiecująco.

A jakie środowisko wykorzystywała ta fala, żeby się rozprzestrzeniać? Eksplozje w próżni?

Zdecydowanie operator pocisku znał jego pozycję,

Jego, czyli pocisku? Brawa dla operatora. ;-)

Potem wykonał manewr osiemnasty,

Hmmm. A osiemnasty to który?

Włączył nadajnik i po chwili bezowocnego nasłuchu włączył sygnał.

Powtórzenie. Nadajnikiem nasłuchiwał?

Do dziś udało nam się odnaleźć zaledwie 3 tysiączną populację

Liczby raczej słownie. A w dialogach obowiązkowo.

Babska logika rządzi!

Z przykrością wyznaję, że opowiadanie nie zrobiło na mnie korzystnego wrażenia. Przydługi wstęp, który chyba miał przybliżyć postać bohatera, okazał się dość nużący, zaś późniejsze opisy dokonań w sferze damsko-męskiej, a potem na polu walki, kompletnie mnie nie zainteresowały. Zakończenia chyba nie zrozumiałam.

Do nie najlepszego odbioru tekstu z pewnością przyczyniło się także fatalne wykonanie.

 

Po­wta­rza­li jego opo­wie­ści o świe­cie sprzed przy­by­cia ob­cych… – Po­wta­rza­li jego opo­wie­ści o świe­cie sprzed przy­by­cia ob­cych

 

Jed­nej z wielu, w ja­kich schro­ni­li się uchodź­cy po opusz­cze­niu Ziemi.Jed­nej z wielu, w których schro­ni­li się uchodź­cy po opusz­cze­niu Ziemi.

 

wy­sy­ła­li po­ci­ski prze­ciw­ko okrę­tom wroga. Na­uczy­li się już igno­ro­wać my­śliw­ce, szko­da na nie było cen­nych po­ci­sków. – Powtórzenie.

 

Roz­legł się w mi­kro­fo­nie. – A nie w głośniku? Literówka.

 

-Je­stem Ivan Ju­ri­je­wicz Novak. – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

ale mu­siał­byś byś sobie za­pew­nić sam wy­ży­wie­nie. – Dwa grzybki w barszczyku.

 

Go­spo­da­rze nie byli zbyt roz­mow­ni, nawet ko­bie­ty wy­da­wa­ły się nie być nim za­in­te­re­so­wa­ne. Dla niego było to no­wo­ścią. Ale nawet to był w sta­nie zro­zu­mieć. Byli zbyt zmę­cze­ni… – Przykład byłozy.

 

ale jego roz­mów­ca sta­rał się urwać roz­mo­wę. – Powtórzenie.

 

Miała na imię Aisha. Miała może z szes­na­ście lat… – Powtórzenie.

 

miłą, choć nie spe­cjal­nie pięk­ną twarz… – …miłą, choć niespe­cjal­nie pięk­ną twarz

 

co mo­gło­by by zwięk­szyć istot­nie jego szan­se na uciecz­kę. – Dwa grzybki w barszczyku.

 

efekt, któ­rzy sko­ja­rzył mu się  z bły­skiem świa­tła. – Literówka.

 

by w świe­żym ubra­niu wyjść na hol. – …by w świe­żym ubra­niu wyjść do holu.

 

Moje nor­mal­ne imię nie wiele ci powie… – Moje nor­mal­ne imię niewiele ci powie

 

choć nie trud­no było do­strzec dwie koń­czy­ny górne… – …choć nietrud­no było do­strzec dwie koń­czy­ny górne

 

Czy cze­goś Panu bra­ku­je, Eks­ce­len­cji?Czy cze­goś panu bra­ku­je, eks­ce­len­cjo?

Zwroty grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Poza tym mój wybór ży­cio­wy nie był ta­jem­ni­cą i wią­zał się z ta rasą. – Literówka.

 

Mój oj­ciec, jako po­li­tyk ar­che­ro­nu, był zde­cy­do­wa­nym prze­ciw­ny do­star­cze­niu im my­śliw­ców.Mój oj­ciec, jako po­li­tyk ar­che­ro­nu, był zde­cy­do­wa­nie prze­ciw­ny do­star­cze­niu im my­śliw­ców. Lub: Mój oj­ciec, jako po­li­tyk ar­che­ro­nu, był zde­cy­do­wa­nym prze­ciw­nikiem do­star­cze­nia im my­śliw­ców.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przydługi wstęp mnie znudził, ale jakoś dotarłem do końca i napiszę tak: nie chwyciło.

F.S

Finkla w dużym stopniu jest to opowieść o umieraniu cywilizacji i rasy. Dwie sytuacje są celem ożywienia akcji, ale też ukazania powolnej degradacji ludzkości i bohatera.

W pewnym stopniu jest to też krytyka opisów w sztuce fantastycznej.

1. Jeśli jakaś cywilizacja jest w stanie do nas przybyć, oznacza to, że jest w stanie pokonać barierą światła. Zakładając aksjomat braku możliwości pokonania prędkości światła przez materię, oznacza to konieczność poruszania się poza naszą czasoprzestrzenią. Przestrzenie wielokrotne są obecne nie tylko w literaturze s/f, ale także w fizyce teoretycznej. 

Jeśli przybysze tu dotarli, to dysponują znaczną przewagą technologiczną, a więc zniszczenie naszej cywilizacji to kwestia sekund lub minut, w zależności od celów.

2. Przystępując do eksterminacji zrobią to konsekwentnie. Jeśli nawet ktoś przeżyje, to jego życie będzie zależne całkowicie od humorów zdobywców.

3. Jeśli znajdzie cywilizacja, gotowa nas wesprzeć, to zrobi to dla własnych celów.

4. Poza tym odniesienie się od seksu w niskiej grawitacji i ewentualnej walki w przestrzeni.

5. Finkla, aby coś dostrzegać musi powstać źródło energii. Foton w próżni zachowuje się zarówno korpuskularnie jak i falowo. Inaczej nie byłoby kota Schrodingera. Wyobraź sobie niemal doskonale czarne otocznie, w którym dochodzi do dezintegracji jakiegoś obiektu. Łatwiej to opisać jako eksplozję, ponieważ i tak większość czytających nie będzie sobie w stanie inaczej tego wyobrazić, ale w gruncie rzeczy o eks– czy implozji mówić byśmy nie mogli. Wracając do tematu. W skutek dezintegracji obiektu zostaje uwolniona energia, która w środowisku doskonale czarnym jest w stanie pokazać położenia obiektów. ( odbicie, pochłanienie, zakrzywienie energii/fali, zmiana energii, etc.). Pilot nie musi wiedzieć jak to dokładnie opisać. Od czasów Verne’a, nauka dokonała na tyle dużego skoku, że większość, że nie rozumiemy zasad funkcjonowania większości użytecznych przedmiotów. Nie jest to nam potrzebne.

Finkla manewr pierwszy czy osiemnasty to nazwy manewrów. Oczywiście mogły by nazywać np. Manewr Hottentottenstotentotermuterartzelbagleklatergeklabtatetatera, tylko po co?

6. Człowiek jest sam od ponad 2 lat. Co ma robić? Rozmawiać ze Żwirkiem i Muchomorkiem, albo Shrekiem i Osłem?? Wspomina przeszłość. Spotkanie z osadą i obcymi jest zakończeniem opowieści.

7. za uchybienia językowe mea culpa, mea culpa, mea omnis culpa. Da się szybko poprawić. Jak się troszkę prześpię.

Przeczytałem Twój komentarz, Autorze, i generalnie przyznaję Tobie rację. Ale nie masz się z czego radować – założenia, leżące u podstaw utworu, dadzą się zrealizować w dłuższej formie, nie w króciaku, ze swojej natury zmuszającym do szybkiego “polecenia po łebkach”. Jedni przylecieli i zniszczyli (a po co? chciałbym to wiedzieć), drudzy dostarczyli myśliwce, też nie wiadomo, po co, skoro za mało ich i za słabo uzbrojone. Zabawa cudzym kosztem?

Pytam, bo nie lubię ksenofobii a priori.

W pewnym sensie Preludium jest tylko wprowadzeniem do serii opowiadań o Adamskim. Nie zamierzam w nich opowiadać jak ludzie się znaleźli w Imperium. Akcja ich dzieje się ileś tysięcy lat później i bohaterowie nie będą mieli nawet mglistej idei skąd się tam wzięła ludzkość.

Bohater na pewno nie będzie wiedział dlaczego obcy dokonali eksterminacji ludzkości. Obcy dokonali tego z dużej odległości. Nigdy nawet nie przylecieli. Zostawiam celowo niedopowiedzenia. My tez nie znamy kulis dzisiejszej polityki.

Generalnie z opowiadania wynika, że nie byli zainteresowani Ziemią a priori. Wchodzi w grę zabawa, względy religijne, zabezpieczenie się przed wykorzystaniem ludzi przez wrogą rasę. Mogła te przeprowadzić np. prywatna firma, która upadła, albo post factum stwierdziła, że eksploracja zdewastowanej planety nie jest opłacalna. Poza tym po cichu podpowiedzi podpowiedziałem też inna ewentualność. Ćwiczenia wojskowe w zakresie eksterminacji podbitych planet.

Co do obcych to jednoznacznie w dialogu wskazuję odpowiedź. Wymierająca rasa szuka innych ras, które umożliwiłyby jej dokończenie swojego istnienia. Wskazałem, że główny badacz jest weterynarzem, więc traktują nas jak zwierzęta. Podrzucili nam troszkę zabawek i patrzyli co się będzie działo. W tekście: Nikt nie potrafił wytłumaczyć, jak nauczyliśmy się niszczyć drony. Okazało się, że zwierzątka dają sobie z nią radę. Więc dali troszkę statków bojowych i patrzyli jak je wykorzystamy. Po efektach ocenili, że możemy się im przydać, a nie będziemy stanowili zbyt dużego zagrożenia.

Dlaczego uważasz, że moje wypowiedzi są ksenofobiczne??

Cholernie rzadko natykam się na pozytywnie przedstawianych Obcych. Jak nie Oni nas chcą wykończyć, to my płoniemy chęcią zrobienia Im kuku, i z reguły nie wiadomo, dlaczego. Ja wiem, wojna to piękne widowisko, dla postronnych oczywiście, ale uważałem i uważać będę, że po przekroczeniu pewnego progu rozwoju cywilizacja przestaje być agresywną. Nie znaczy to, że ewentualny napastnik będzie miał do czynienia z ciepłymi kluchami, ale sama nie zacznie bez przymusu sytuacyjnego.

W ciągu minionych kilku dni wielokrotnie próbowałam przeczytać Twoje, Aelithe, opowiadanie. Za każdym razem poległam. Gubiłam wątek a kiedy zaczynałam od początku mózg mi się zawieszał od monotonności wstępu.

Śledziłam natomiast dyskusję pod tekstem i nasunął mi się następujący wniosek: Autorze, proponowałabym w przedmowie do opowiadania zamieścić instrukcję interpretacji, tak, jak napisałeś to w odpowiedzi do AdamaKB. Znacznie ułatwiłoby to czytelnikom odbiór, jak również umożliwiło bardziej owocną dyskusję nad Twoimi przemyśleniami.

 

Zupełnie nawiasem mówiąc – zawsze zadziwia mnie pomysłowość autorów w czasie budowania postaci. Rozumiem jakieś super mięśnie, znajomość sztuk walki czy też niezwykłą inteligencję – takie cechy są nie tylko przydatne w życiu ale i fabułę mogą, ehkem, że tak powiem, posunąć do przodu. Ale umiejętność doprowadzania niedożywionej nastolatki do wielokrotnych orgazmów? Po co to komu?

Hmm... Dlaczego?

AdamKB w opowieści nie zastanawiałem się nad przyczynami ataku. W punktu widzenia logiki nie ma najmniejszego sense podróż ileś tam parseków tylko by zdobyć lub zniszczyć planetę. Pozostają przyczyny irracjonalne.

Co do innych nie mogę się wypowiadać. Być może kwestia powtarzalności stereotypu historii w filmie i literaturze. Co do mnie jest koncepcja świata dojrzewająca od ponad 10 lat. W tym przypadku wojna ma zapewnić stabilność Imperium. Naturalnie limitowana jak w 1984.

Drewian. Czy nie uważasz, że historyjki w stylu supermena są troszkę dziecinne? Współczesna bajka, ale całkowicie nierealistyczna. Scenę seksu pokazałem by udokumentować postępującą degradację. 

Mężczyzna walczy by nie mieć w obniżonej grawitacji zaników mięśniowych, a tym chciałabyś zrobić z niego kulturystę? Teoretycznie mogło to być ekscytujące; worek mięśni zanurzony w żelu. …

Każda kobieta chce być kochana. A jeśli nie jest, to przynajmniej by partner skupił się na jej potrzebach, a nie własnych.

Motyw degeneracji ludzkości był jedynym, który w miarę mnie zainteresował, ale poza tym wynudziłam się. Inna sprawa, że space opera zwykle mnie nie porywa. Bardzo przeszkadzały mi sztywne  jak kij dialogi, beznamiętna narracja, błędy.

Nowa Fantastyka