- Opowiadanie: Dzikowy - Cyrk

Cyrk

Tekst przygotowany na potrzeby GOREKtywu na żywca przedstawionego dziś na Warszawskich Targach Fantastyki. Motywem przewodnim była syrenka (zgodnie z zamówieniem).

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Cyrk

Zdarzyło się to niedawno. Na Starej Pradze stała kamienica z czerwonej cegły, z białych drewnianych ram okien łuszczyła się farba, a w miejscach balkonów stalowe sztaby sterczały jak krzywe zęby. W bramie prowadzącej na podwórze stał siwy kataryniarz, opierając się ramieniem o ścianę. Garbił się od lat dźwigania instrumentu. Kręcił zardzewiałą korbą, a nierówna melodia niosła się, odbijała echem od ścian; kusiła i przyciągała tajemniczym, minorowym i smutnym, a może tylko nostalgicznym brzmieniem. Niektórym akordom czegoś brakowało, nie domykały się. Tony as i De nie wybrzmiewały.

Na wieku katarynki siedziała ruda małpka. Wyciągała do przechodzących ludzi łapkę, prosząc o pieniążek. Nie miała ogona, dlatego za każdym razem, gdy ktoś wrzucał do puszki monetę, a starzec pochylał się w ukłonie, małpka traciła równowagę i spadała. Zatrzymywała się tuż nad ziemią, wisząc na przyczepionej do łańcucha obroży, a po chwili z wysiłkiem wspinała się z powrotem na instrument. Kataryniarz tego nie widział. Był niewidomy.

Jeśli ktoś skuszony melodią przeszedł przez bramę, docierał do rozstawionego na podwórzu małego namiotu cyrkowego. Jego poszycie kiedyś pokrywały białe i czerwone skośne pasy, teraz żółte i brunatnoszare, wyblakłe. Ze sznura kolorowych żarówek, rozwieszonych na tyczkach i na brzegach drewnianego szyldu wieńczącego wejście do namiotu, paliło się tylko kilka świateł, przez co wokół panował półmrok. Obok wejścia stała malutka kabina, w której nie kto inny, ale sam dyrektor cyrku sprzedawał bilety.

Jeżeli ktoś skuszony melodią odważył się skorzystać z zaproszenia i kupił bilet, mógł obejrzeć dziejące się w środku dziwy.

W cyrku od lat nie odbył się żaden spektakl. Akrobatka stała się kobietą z brodą. Chodziła wolno i dostojnie, miękko stąpając na palce, twarz zasłaniała wachlarzem o postrzępionych brzegach. Atleta siedział przy stole i za kilka monet każdy mógł z nim spróbować swoich sił. Kto przygniótł rękę atlasa do blatu, dostawał z powrotem swoją kaucję. Jeśli ktoś był wścibski i spojrzał pod stół lub przeszedł kilka kroków dalej i stanął za siłaczem, dostrzegał, że ten siedzi na wózku. Kiedyś w trakcie pokazu przygniotła go sztanga. Kości źle się zrosły. Mocarz najpierw kulał, a któregoś dnia po prostu nie wstał.

Dzieci uwielbiały patrzeć na lwa. Wskazywały go ręką, a potem lękliwie chowały palec do buzi. Podziwiały, jak stary kot je nieświeże już ścierwo, którego mdła woń niosła się po namiocie. Słoń też już tylko stał. Wymachiwał trąbą i przyjmował podawane mu smakołyki. Mimo wieku wciąż miał dobrą pamięć. W przerwach pomiędzy odwiedzającymi wspominał tamtą noc, kiedy dyrektor przyszedł i obciął mu piękne ciosy. Sprzedał je, dzięki czemu mieli co jeść przez pół roku. Jedynym członkiem trupy, który nie dostawał jedzenia, był właśnie stary słoń. Dyrektor uznał, że skoro dzieci częstują go jabłkami i lizakami, to nie potrzeba mu nic więcej, dlatego pomarszczona skóra opinała się na żebrach i miednicy zwierzęcia.

Widzicie zatem, że w zasadzie był to zwyczajny cyrk, może biedniejszy, może bardziej pokryty patyną. Z jednym tylko wyjątkiem, a mianowicie nie było tu klauna. Klaun powiesił się w zeszłym roku.

Ale jednej atrakcji, jaką mogli w namiocie podziwiać zwiedzający, uprzedzam, że tylko dorośli, nie posiadał żaden inny cyrk na świecie. W niewielkim pomieszczeniu za sceną stała wanna zakryta zwisającą z sufitu kurtyną. Za dodatkowych kilka monet widzowie mogli wejść za zasłonę i zobaczyć prawdziwą żywą syrenę. Anielsko piękną twarz, z niewielkim nosem i lazurowymi oczami w kształcie migdałów, okalały długie złote włosy sklejone brudem, przez co przypominały macki, wijące się za każdym razem, gdy kobieta-ryba poruszała głową. Kształtne ramiona z dłońmi o długich palcach syrena opierała na krawędziach swojego basenu. Z drugiego końca wanny w górę sterczał ogon. Płetwa i łuski wyschły, kruszyły się.

Piękność też była kaleką. Pod apaszką, którą dyrektor owiązał jej szyję, goiła się rana po wyrwanym z niej głosie. Syrena nie mogła śpiewać, była więc bezbronna.

Niewielu wchodziło za kurtynę, bo wysokość opłaty zniechęcała, a odwiedzający cyrk ludzie w większości byli biedni. Pachnieli szarym mydłem i kulkami na mole. Znalazł się jednak jeden mężczyzna, który zjawiał się tu codziennie. Stawał nad wanną i wodził dłonią nad twarzą i szyją syreny. Rozginał palce, jakby przeczesywał jej tłuste włosy i składał, markując obejmowanie piersi. Stał tak czasem dziesięć minut, czasem dłużej. Wychodził bez słowa. Ona też milczała.

Pewnej nocy, już po zamknięciu, do syreny przyszedł dyrektor. Przyniósł nieświeżą rybę i słowa.

– Ten mężczyzna szuka w tobie kobiety. Dużo zapłaci, a ty pamiętaj, że widz jest najważniejszy, a spektakl musi trwać.

Zostawił w niej uczucie obrzydzenia i drżenie w sercu. Płakała niemym łkaniem, a łzy skapywały do wanny. Czuła ścisk trwogi w gardle, mocniejszy niż tamten zaciśniętych obcęgów dyrektora. Zasnęła ze zmęczenia po godzinach rozmyślań i obaw.

Śniło jej się, że kurtynę odchyla dłoń odziana w białą rękawiczkę, taką jak te, które nosił dyrektor, gdy mógł sobie pozwolić na pralnię. Widziała frak lśniący w świetle zielonych, pomarańczowych i czerwonych żarówek. W lewej ręce postać trzymała cylinder. Syrena spoglądała coraz wyżej, ponad guziki, ponad koszulę i szyję opasaną czerwoną jak krew muchą. Ale wyżej nie było nic. Tylko pustka, powietrze. Postać zbliżyła się i przyłożyła palce do jej włosów i czoła. Dotyk miała delikatny, ale zdecydowany. Dziwne, ale dziewczyna nie czuła strachu ani wstrętu.

– Obudziła się – powiedziała stojąca nad nią kobieta z brodą.

Syrena rozejrzała się. W jej alkowie panował ścisk. Zebrali się wszyscy, łącznie z kataryniarzem, którego nigdy wcześniej nie widziała i który też jej nie zobaczy.

– Nie bój się, malutka. My tu wszyscy swoi. Wszyscy na tym samym wozie, w tej samej karawanie. Milczeliśmy, gdy obciął małpce ogon. Siedzieliśmy cicho, gdy sprzedał słoniowe kły. Nikt się nie odezwał, gdy nie wezwał lekarza do atlety. Nie protestujemy, gdy głodzi. Ale ciebie nie pozwolimy skrzywdzić. Ty jesteś jedną z nas. Przeklęte twoje życie. Ale wrócisz do siebie, do wody. My ci pomożemy. Cicho… – Brodaczka uspokajała syrenę, ocierając jej łzy.

Trupa nie wiedziała, że ta zawsze już będzie cicho.

Słoń podszedł powoli i trąbą delikatnie objął dziewczynę w talii. Podniesiona widziała wszystkich z góry. Starą akrobatkę, starego lwa i starego siłacza, który zsunął się ze swojego wózka, robiąc syrenie miejsce.

– Tam, zaraz przed namiotem, za budką z biletami, jest wejście do kanału. Wskocz do niego i uciekaj do rzeki. Nie bój się, nie zabłądzisz. Idź za dźwiękiem katarynki – poleciła kobieta z brodą.

Syrena znów zapłakała, ale tym razem nikt nie zareagował, nie wyciągnął ręki, żeby otrzeć jej łzy. Bo łzy radości łatwo odróżnić od łez smutku, gdyż te pierwsze pięknie zdobią każdą twarz.

Studzienka znajdowała się tam, gdzie powinna. Syrena wskoczyła bez namysłu w kałużę deszczowej wody, kurzu ulic i niedopałków papierosowych. Zastygła w bezruchu i po chwili daleko po lewej usłyszała smutny walc. Machnęła płetwą i popłynęła w tamtą stronę. Wkrótce zaczęło się robić płycej. Coraz częściej szurała brzuchem o cegły, raniła się o szkło. Nie mogła już płynąć. Wypełzła na wilgotną i śliską powierzchnię i podpierając się rękami brnęła przed siebie, za głosem katarynki, który oddalał się i gasł. Nie uciekaj, pomyślała o starym mężczyźnie. Ale melodia rwała się. Brakowało już nie tylko pojedynczych nut, pojedynczych tonów as i De, ale całych akordów; hemiole rozpadały się, takty traciły akcenty. Muzyka ucichła.

Syrena znieruchomiała, wstrzymała oddech. Słyszała kapanie wody. Wpatrywała się w światła latarni wnikające przez kratki ściekowe.

Akord.

Cisza.

Skrzypienie zardzewiałej korby.

Brzdęk łańcuszka.

Omamy?

Nie. To były kroki. Inne, szybkie, zdecydowane. Za plecami. To dyrektor ją gonił. Teraz już docierał do niej głos krzyczącego ze złości mężczyzny. Znalazł ją? Nie, chyba nie. Spróbowała popełznąć dalej. W stronę, gdzie ostatni raz słyszała smutną melodię. Daleko jeszcze? Ręce jej mdlały z wysiłku. Znów kroki, ale jeszcze coś. Jakieś szuranie po lewej, oddech. Może to szczur? Przecież ten ciemny świat też miał swoich mieszkańców. Czy ją pogryzie, skrzywdzi? Nikt nigdy nie wyrządzi jej większej krzywdy niż dyrektor. Spojrzała zaniepokojona w odnogę kanału. Zamarła.

 

Chwilę po ucieczce syreny dyrektora obudził koszmar. Zaniepokojony pobiegł przekonać się, że jego największy skarb zniknął. Mężczyzna wpadł w szał. Członkowie trupy skulili się, ukryli, gdzie mogli, ale i tak ciosy bata dosięgały ich pleców, głów i ramion. Dobrze dla nich, że dyrektor nie miał więcej czasu. Ruszył w pogoń, nie mając pojęcia, gdzie szukać uciekinierki, po prostu z wściekłością biegł przed siebie, dopóki nie usłyszał znajomej melodii granej na znajomym instrumencie. Stanął w snopie światła latarni i wsłuchał się. Nie miał wątpliwości.

Skierował się w tamtym kierunku i pewnie minąłby ukrytą w kanale syrenę, gdyby nie owe latarnie. W kratce ściekowej coś mignęło, ale zignorował to, zrzucając winę na przemęczenie, i pobiegł dalej. Dopiero po chwili się zorientował, że były to złote włosy syreny zlepione brudną wodą. Zaklął szpetnie i podniósł pokrywę najbliższej studzienki. Zszedł po zardzewiałych szczeblach drabiny i zgięty, trąc głową o śliski strop, powoli podążył w kierunku swojej własności. Był pewien, że ktoś tu jest. Czuł czyjąś obecność. Gdy wzrok dyrektora przywykł do ciemności, kilka kroków przed sobą zobaczył… kogutka. Zmokłego, chudego, o oczach wielkich i wybałuszonych, wgapionych prosto w niego. Mężczyzna zamarł, zanim dostrzegł obok podpartą na rękach kamienną syrenę.

Teraz jest wam smutno, ale niepotrzebnie. Następnego ranka, gdy wrócił kataryniarz, a nie wrócił dyrektor, trupa spakowała się w wielkie walizy i rozeszła po świecie, a namiot stał tak, dopóki nie nadeszła zima. Dach zapadł się pod ciężarem śniegu, a mroźny wiatr porozrywał burty na strzępy. Zdarzyło się to niedawno, ale po cyrku nie ma już śladu. Tylko na środku podwórza stoi stara wanna, w której jeszcze dziś można znaleźć piękną łuskę lub złoty włos.

Koniec

Komentarze

Strasznie smętne i depresyjne. Za wesoło Ci?

Babska logika rządzi!

To baśń, a ja nie znam wesołych baśni. Poza tym jest optymistyczne zakończenie… przy odrobinie dobrej woli, bo otwarte zostawiłem. devil

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

TO nazywasz optymistycznym zakończeniem? Cholera, to ja już w ogóle nie pytam, jak wyglądałoby pesymistyczne…

Babska logika rządzi!

Syrenkę wmurowało. Dobrze napisane, ale z lekka depresyjne. ;)

 

Jest czas na śmiech i czas na łzy. Jak to w życiu…

...always look on the bright side of life ; )

Mocne. Świetnie napisane : )

Ooooo, bardzo klimatyczne. A najbardziej było mi szkoda małpki, jak zawisała na obroży. I słonia, że taki chudziutki.

Umiesz zagrać na katarynce uczuć.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przeczytałam “Cyrk" w sobotę i od tej pory zastanawiam się, co o tym tekście sądzę. Z jednej strony świetnie napisane - klimatyczne, depresyjne ale bez dłużyzn i smęcenia. Z drugiej strony – nie rozumiem, dlaczego członkowie grupy cyrkowej nie zbuntowali się wcześniej? Wydaje się, że “masa krytyczna" została osiągnięta już dawno – gdzieś pomiędzy głodzeniem słonia i obcięciem ogona małpce. Czemu nie pozbyli się dyrektora wcześniej? Jakiś syndrom sztokholmski, czy jak?

Hmm... Dlaczego?

Chodziła wolno i dostojnie, miękko stąpając na palce – a nie powinno być na palcach?

 

Zagrane na smutnych nutach doskonale. I ten pewien ponury optymizm zakończenia dostrzegam. I w sumie wydaje mi się on idealny. 

A jednak dziwi nieco postawa cyrkowców – dopiero teraz? Nie chcą krzywdy syreny, ale pozwolili jej głos odebrać i zwlekali ileś tam dni? Tu więc uwiera mnie to samo co Drewian.  

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Hej, dzięki za uwagi.

Z domu ojca-tyrana się nie ucieka – takie przyjąłem założenie. Poza tym trupa nie wie o okaleczeniu syreny. A brodaczka stąpa na palce, jak baletnica. W przeciwieństwie do większości ludzi stawiających stopę od pięty. ;)

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

A brodaczka stąpa na palce, jak baletnica.

Łapię, ale nadal jak dla mnie brzmi dziwnie. 

 

Czepiać się nie mam zamiaru, bo generalnie baśń mi się podobała i nie będę sobie psuć wrażenia drobiazgami, na które mogę machnąć ręką :)  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Po co ja to czytałem o tej porze?

Potraktuj powyższe pytanie jako wyraz uznania. Bardzo dużego. Stawiałbym Twój tekst za przykład, jak wiele można osiągać prostymi środkami.

A czy jest gdzieś możliwość odsłuchania tekstu? W końcu to było na targach jako słuchowisko, tylko ja juz o tej godzinie wyszedłem :)

Hej, może Błarz zrobi studyjnie, bo taki był hałas na targach, że surówka nie nadaje. ;(

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

Przygnębiające, niestety. Aż głupio napisać, że przeczytałam z przyjemnością.

 

W prze­rwach po­mię­dzy od­wie­dza­ją­cy­mi wspo­mi­nał tamtą noc… – Nie wydaje mi się, aby odwiedzający mieli przerwy między sobą.

Może: W prze­rwach po­mię­dzy wizytami od­wie­dza­ją­cych, wspo­mi­nał tamtą noc

 

Ale jed­nej atrak­cji, jaką mogli w na­mio­cie po­dzi­wiać zwie­dza­ją­cy… – Ale jed­nej atrak­cji, którą mogli w na­mio­cie po­dzi­wiać zwie­dza­ją­cy

 

W jej al­ko­wie pa­no­wał ścisk. – Ponieważ ścisk pojawił się zaledwie kilka zdań wcześniej, proponuję: W jej al­ko­wie pa­no­wał tłok.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Piękne, mocne , smutne. Daje do myślenia.

Przyczajony użyszkodnik

Te “palce” zgrzytały mi jak śniącej. I tak samo jak Drewian odniosłam wrażenie, że “punkt krytyczny” nie był dobrze uzasadniony. Komentarze przeczytałam po lekturze tekstu, więc nie zasugerowałam się – ot, zauważyłam podobne odczucia ;)

Zgrzytnęło też:

Dobrze dla nich, że dyrektor nie miał więcej czasu. Ruszył w pogoń, nie mając pojęcia, gdzie szukać uciekinierki, po prostu z wściekłością biegł przed siebie, dopóki nie usłyszał znajomej melodii granej na znajomym instrumencie. Stanął w snopie światła latarni i wsłuchał się. Nie miał wątpliwości.

Ale wiadomo – powtórzenie nie jest stricte błędem.

Całość nieźle napisana, choć do zachwytów mi daleko. Tekst jest tak ponury i smutny, że aż mnie nie poruszył ani trochę ;) Po prostu co za dużo tego, czasami wręcz na siłę wciśnięte.

EDIT: Żeby nie było – na bibliotekę tekst na pewno zasługuje. Ja po prostu zastanawiałam się nad czymś więcej.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

…czegoś mi tu brakuje. Coś za wesołe to… Wiem! Małpka powinna mieć jeszcze raka, albo białaczkę… Z kolei żongler parkinsona, człowiek guma stwardnienie rozsiane a linoskoczek zespół touretta. :) Podobało mi się bardzo. A przy fragmencie, że klaun się powiesił – nie mogłem zachować powagi… Tak btw, tak to jest, jak trza pracować do 67 lat… ehhh życie.

Kurczę, aż żal, że – będąc na TF – nie bardzo mogłem wybrać się na słuchowisko. Musiało być dobre.

Jeśli mam się czepiać, to tego, co wszyscy – nie pasuje mi, że ekipa nie zasadziła dyrektorowi kopa znacznie, znacznie wcześniej. Argument ojca-tyrana do mnie nie trafia, tym bardziej, że sam go obaliłeś w tekście, bo w końcu doszło do buntu. Osobiście wszcząłbym rokosz wcześniej i na innych zasadach… ale wtedy to byłaby zupełnie inna, na pewno nie tak klimatyczna opowieść.

A klimat panujący w “Cyrku” jest zdecydowanie największym jego atutem. Rozpacz, strach, beznadzieja, melancholia… Wszystko to wypełza dosłownie z każdego zdania i napawa czytelnika prawdziwą zgrozą. Nie tyle odmalowałeś wszystko bardzo ciemnymi barwami, co raczej oblałeś płótno czernią, a potem piórem wyrywałeś w niej nieco jaśniejsze tylko rysy.

 

Kiedy dźwięk katarynki zaczął milknąć w oddali, a syrenka utknęła w niemal suchym kanale, nabrałem przekonania, że współtowarzysze niedoli – czy to z zawiści, czy ze strachu – oszukali bidulkę i zgotowali jej pewną śmierć. Nie jestem pewien, ale chyba cieszę się, że nie miałem racji; że mimo wszystko wpuściłeś do namiotu trochę prawdziwego dobra i nie pozwoliłeś mu zginąć.

 

Najlepsze z Twoich opowiadań, jakie do tej pory czytałem/słuchałem.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Lubię takie teksty – mocne, prawdziwe. Świetny!

F.S

Podobało mi się. Nie cierpię cyrków, więc cała atmosfera beznadziejnej zależności doskonale wpisuje się w moje odczucia względem niego. Dla mnie akurat brak buntu wydaje się realny, tyle kobiet daje się lać mężom (podobnie jak tyle mężczyzn daje się lać żonom) – czemu tu się dziwić?

Od pierwszych zdań jest świetne. Baśń jak się patrzy – bez koloryzowania. Czerwień jest żółta, biel – brunatna, a ludzie ułomni.

Spodobał mi się nastrój. Bazyliszek pod koniec trochę z maszyny, ale za to ostatni akapit ładny. 

Ze słoniem to fantastyka to kwadratu – dzieci co dnia musiałby być cały batalion, żeby zwierzę przeżyło “częstowane jabłkami i lizakami”.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Internety nawiedziło słuchowisko zrealizowane przez Błarza. Opowiadanie powstało “dla katarynki”, dlatego słuchać powinno się całkiem zacnie. My jesteśmy zadowoleni z efektu.

 

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

Plusy:

 

„a w miejscach balkonów stalowe sztaby sterczały jak krzywe zęby.”

 

Poczułam klimat cyrku, a najbardziej spodobali mi się kataryniarz i małpka.

 

Minus:

 

„W przerwach pomiędzy odwiedzającymi wspominał tamtą noc, kiedy dyrektor przyszedł i obciął mu piękne ciosy.” – „obciął mu piękne ciosy”?

Barbaror, poznaj, proszę, znaczenia słowa cios.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wiem, co to znaczy "cios". Chodziło mi o "obciął". Czemu obciął mu piękne ciosy?

Ponieważ postąpił niezgodnie z Konwencją o międzynarodowym handlu dzikimi zwierzętami i roślinami gatunków zagrożonych wyginięciem (CITES). :)

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

Bo to zły mężczyzna był.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka