- Opowiadanie: syf. - ZASACKA

ZASACKA

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

ZASACKA

 

 

 

ZASACKA

 

Prolog: Dróżyna

Stróżka krwi wypływała z ust księcia.

Wszedłszy do sali tronowej, wstrzymały się oddechy. Służka zakrzyczała jak mewa, a szlachcice popatrzyli po sobie i rozbiegli się w poszukiwaniu pomocy. Cyrulik jeno się przeżegnał pięcioma palcami prawej ręki, widząc ową zatrutą stróżkę. Krew kapała kropla po kropli na kamienną posadzkę. Kielich leżał i na niego też kapało.

― Niech ktoś uciszy służkę ― krzyknął szambolan.

― Księcia otruto ― zawoalował cyrulik.

― Zdrada!

― Hańba!

― Hucpa!

Cały zamek przyszedł do komnaty zamkowej, patrzeć zmarłe ciało księcia, opłakiwać śmierć księcia i pomstować zemstę księcia.

W końcu znalazł się odważny, który wyraził wolę narodu:

― Trzeba pomścić śmierć księcia ― zadeklamował rycerz Gustav van Hool. ― Jadę w pościg za zabójcami.

― Ja też jadę ― odparł najlepszy łucznik księstwa, Velovas.

― Ja również ― powiedział mag Gregorius.

― I ja! ― ryknął Kramer, krasnolud, kapitan nadwornej straży.

― Ja też ― szepnął Szpieg z Krainy Deszczowców, ostatnimi czasy na usługach księcia przy inspekcji wałów powodziowych.

― No to jedziemy.

― A w którą stronę?

― Zastanowimy się za zamkię.

 

I. Oddział: Mroczny Trakt

Drużyna jechała przez bór, zwany Szwarcwaldem am Rutenberghoven.

Trakt wił się pośród niskich wzgórz jak oberżnięty szczurzy ogon. Drzewa chyliły się nad śmiałkami jak mnisi nad zimnym ciałem księcia złożonym na kamiennym kafelfalku.

Końskie pęciny chlupotały w błocie, które wytworzyło się na trakcie. Woda ściekała po pancerzu rycerza Gustava Van Hoola. Elf Levovas okrył się elfią ponczą, dzięki czemu nie był mokry. Najbardziej mokry był mag, który chciał rzucić czar magicznego parasola, ale z uwagi na niekorzystną koniunkcję gwiazd jego czar się nie udał i jeszcze bardziej się rozpadało.

― Szpiegu ― zapytał kapitan straży. ― Znalazłeś jakieś ślady?

― Znalazłem. Zabójcy naszego księcia uciekli Mrocznym Traktem.

― Nic dziwnego ― spostrzegł van Hool. ― Mroczni ludzie korzystają z mrocznych drug ucieczki.

― Słuszne spostrzeżenie.

― Ciekawe ― zapytał mag. ― Co nas czeka na końcu tego traktu?

― Zapewne śmierć ― filozoficznie odparł krasnolud.

― Śmierć… ― szepnął mag.

 

II. Oddział: Ruiny Karczmy

Karczma była teraz w ruinie, choć od ośmiu lat miała być w ruinie, ale wtedy nie była.

Dojeżdżając do jej ruin, światło księżyca świeciło za ich plecami jak zły nomen, czarny znak kroczącej śmierci. Każdy z nich to czuł. Czarne deski budowli sterczały pośród pogorzeliska. Każdy znał karczmarza won Truska, najgorszego zdaniem lokalnej szlachty karczmarza w okolicy, za którego karczma miała upaść, ale nie upadła. Ale teraz, kiedy nie było już won Truska, bo wyjechał na zachód, karczma była spalona.

― Ktoś tu jest ― powiedział mag.

― Nikogo nie ma ― odparł van Hool.

― To śmierć ― odpowiedział mu mag.

― On ma rację ― odparł Szpieg z Krainy Deszczowców. ― Dosłownie i w metaforze.

Elf Levogas nałożył cięciwę na łuk i napiął strzałę.

Z ruin słychać było rumor. Wylazł z nich trup karczemnej służki, martwy, zimny, napuchnięty ― ale chodzący.

― Żywa śmierć! ― jęknął mag. ― Zły nomen.

― Bij zabij! ― ryknął rycerz.

Ale elf był pierwszy. Ręką wypuściwszy pierwszą strzałę, drugą sięgnął po kołczan ze strzałami i załadował kolejną strzałę do łuku, po czym znów strzelił i jeszcze raz. Zanim rycerz i krasnolud ruszyli w kierunku trupa, ten już nie żył. Ponownie nie żył.

Do trupa podszedł mag.

― Zabity ― stwierdził.

― Co teraz? ― zapytał krasnolud. ― Urwał się nam ślad.

― Niech mag odprawi nekmorancję ― powiedział tajemniczym głosem Szpieg z Krainy Deszczowców.

 

III. Oddział: Nekmorancja

― Mane Szmane ― deklamował mag.

Złożywszy trupa na desce, z jego martwych ran zaczęła ciec ropa. Jego ręce przywiązane do deski, na wszelki wypadek nie pozwalały mu się ruszać. Nogi też. Bohaterowie przeżegnali się ręcoma i odsunęli od niego. Wraz z głosem swojej deklamacji podnosił się ryk wiatru. Noc była czarna, ale zrobiła się jeszcze czarniejsza. Bardziej mroczna. Mianowicie zamiast światła gwiazd i księżyca było tylko nocne atramentowo czarne niebo.

― Eli cweli ― deklamował dalej.

Trup otworzył oczy, mimo że już dwa razy był martwy.

― Ele jele.

Trup wystawił język.

― Jeble weble.

Trup martwą nogą kopnął krasnoluda.

― O ty mendo ― mruknął brodaty karzeł i oddał trupowi kopniaka.

― Weź przestań ― syknął Vevolas ― bo zepsujesz.

― Sam zepsujesz, parchaty klaunie.

― Jebło bebło. Trupie, czy mnie słyszysz?

― Nie! ― z ust trupa wydał się przeraźliwy rechot.

― Trupie, czy mnie słyszysz?

― NIE! ― Rechot był jeszcze przeraźliwszy.

― Jak to nie?

― Uszy.

― Jakie znowu uszy?

― Srakie ― odparł zniecierpliwiony trup. ― Moje.

― Krasnoludzie, ty masz najbliżej. Zobacz, o co trupowi chodzi.

― Wiecznie ja. ― Krasnolud jednak się pochylił, a potem wyjął z uszu trupa resztki słomy i brudu.

― Teraz mnie słyszysz?

― Teraz tak.

― Trupie, powiedzże mnie, kto cię zabił?

― Mroczny rycerz na mrocznym koniu.

― Widzicie? ― szepnął mag. ― Mówiłem.

Piorun rozdarł ciszę nocy jak skrzypienie drzwi.

― A gdzie on jest?

― Kto?

― No ten mroczny rycerz.

― Pojechał.

― Gdzie?

― Tam.

― Gdzie tam?

― W dupe ― mroczno odparł trup. ― Mam związane ręce.

― Weźcie go rozwiążcie, ale jedną ręcę tylko.

Trup wolną ręcą wskazał kierunek. A potem znów zrobił się krwiożerczy i próbował ugryźć krasnoluda.

― Uciekajmy!

Bohaterowie tedy wsiedli na koń i uciekli, a rechot trupa niósł się za nimi niczym podmuch za wiatrem wprost przez tętent koni przez czarną noc i czarny szwardzwaldzki las oraz skarlałe drzewa, przypominające klęczących do modlitwy mnichów pod kaptórami, kryjącymi grobowe maski.

 

IV. Oddział: Osada Krwiożerczych Chłopów

Wyjechawszy ze Szwarcwaldu am Rutenberghoven, ich oczom okazały się Góry Czarne. Góry nie były Czarne, tylko kolory górskiego, ale cała okolica z uwagi na mroczne legendy z dawnych lat nazywała się czarne-coś. Nic dziwnego tedy, że i góry były czarne.

Osada chłopów była biedna. Nie mieli czego jeść i byli głodni. Chłopi byli głodni, konie były głodne, krowy były głodne, nawet kurczaki były głodne, chociaż grzebały w ziemi, ale ziemia była jałowa, dlatego nie mogły nic wygrzebać niż kamienie, dlatego też jadły kamienie, lecz kamieniem nie da się nasycić głodu, stąd też były głodne.

― Jałową ziemią stąpa śmierć ― skomentował mag.

― Przestaniesz pierdolić te farmazony? ― zapytał krasnolud, wyraźnie zdenerwowany, za nim szedł głód.

― Witajcie kmiecie! ― krzyknął van Hool.

― Witojcie, panie, wotijcie!

― A cegoz to takie pikne pany szukajut w naszech skromnech progach?

― Szukamy mrocznych rycerzy!

― Mrocznych rycerzy? ― chłopi przeżegnali się ręcoma.

― Z rozkazu jaśnie nam panującego księcia…

― …przecież książę zmarł ― wtrącił mag.

― Jasne, zapomniałem ― van Hool wrócił do wypowiedzi. ― No to właśnie w zemście za śmierć jaśnie nam panującego księcia ścigamy tych zbójów. Pomożecie?

― Pomożemy!

― A widzieliście tych mrocznych rycerzy?

― Nie. Panie, my nie widzieli.

― Nie ma innej drogi ― zaczął Szpieg z Krainy Deszczowców ― jak ta przez góry.

― Dobrze. Czyli nam nie uciekną. Kmiecie! Gdzie będzie najlepsze miejsce na ZASACKE?

― Panie złoty, tamoj wioska zrujnowana jest. Tam będzie w sam raz.

― Chłopi. Kosy na sztorc, łuki w garść, ojczyzna wzywa was!

― My nie mamy kosów, panie, ani łuków. U nas jeno kamienie i dzidy.

 

V. Oddział: Zasacka

Wraz ze zmierzchem zachodziło słońce i narastało zdenerwowanie. Rycerz, krasnolud, Velolas, mag i Szpieg z Krainy Deszczowców denerwowali się, kryjąc się w popsutych domach i za hałdami śniegu. Zachodzące słońce rzucało cień Czarnych Gór, zimny i mroczny. Ryk niedźwiedzia w oddali brzmiał jak wycie wilka.

Czekanie trwało do rana.

― Gdzie oni są ― pytał Rycerz?

― Gdzie są niegdysiejsze śniegi? ― filozoficznie pytał krasnolud.

― Śmierć jedzie traktem ― mówił mag.

― Panie, my nie wiemy, my tylko chłopy ― odpowiadali chłopi.

Zachodząc, cień rozlegał się ze słońca w dół gór.

Tak minęły dwa dni. Rycerz dzielnie trwał na posterunku, mimo że padał śnieg. Mag zdążył zachorować. Krasnolud odmroził sobie dupę. Jedynie Lelolalowi było ciepło, bo miał elfią poncze.

Czekali. Czekanie dłużyło się jak ten cień czarnych gór co wieczór. Nie wiedzieli, co przyniesie im poranek, co przyniesie południe, co przyniesie cały dzień ― ba, czy w ogóle coś przyniesie kolejnego dnia. Oczekiwanie było męczące jak śnieg. Śnieg był zaś biały jak kości, pod jego powierzchnią nie było życia, jeno same kamienie i zamarznięta trawa.

Trzeciego dnia rano Szpieg z Krainy Deszczowców, jak przystało na szpiega, poszedł na przeszpiegi.

 

Epilog: Zasacka II

― Co to ma być, do chuja wacława? ― zapytał groźnym głosem van Hool.

― Śmierć idzie też przed nami.

― Nie no, jajca jak berety.

― Komu jebnąć? ― zapytał wreszcie krasnnolud.

― Ee, jemu. ― Jeden z chłopów pokazał na drugiego chłopa. ― To był jego pomysł.

― No ale, kurde, panowie. Co wyście sobie myśleli? ― wyrzucił z siebie van Hool. ― Żeśmy jechali, dupy narażali. Ten tam ożywił trupa. Bez jaj, no.

Zgromadzeni stali nad dołem, w którym leżały trupy mrocznych rycerzy, mrocznych koni, gdzie zalegały mroczne zbroje, miecze, czarny kafarek z trucizną, którą zabito księcia. Prócz tego była tam wygódka.

― Czemu żeście nam nie powiedzieli wcześniej?

― Przynajmniej bym sobie życi nie odmroził.

― A ja bym się ― apsik ― nie rozchorował.

― Panie złoty, wstyd było…

― Myśmy się bali, że mościpan będzie zły.

― No, zgniewa się. Mospany jechały tak długo i tak chciały czekać, to głupio było mówić…

― Ale jak?

― Panie złoty, źeśmy ich takimi, o, siatkami zazucili, a potem temi, o, macugami dojechali.

Bohaterowie raz jeszcze popatrzyli na trupy w dziurze owego czwartego dnia czekania.

― Dobra, koniec wyprawy. Wracamy.

― Chuj z taką wyprawa. Legendy nie będzie ― mruknął krasnolud.

 

Epilog II: Legenda

Krasnolud nie miał racji, albowiem powstała legenda o mrocznej wyprawie, druga legenda o mrocznym trupie, który straszy na mrocznym trakcie, trzecia legenda o mrocznych duchach, które straszą w czarnych górach i jeszcze jedna o… co jest jednak bajką na inną opowieść.

Czas nam tedy pożegnać się z mrokiem Szwarcwaldu am Rutenberghoven i wyruszyć w kolejną podróż.  

Koniec

Komentarze

Podoba łosie.

Sensowne i z płentą. Nikt nie zginą, kto nie umar. Jedyna wada, że nie było cycków, a powinny być. Każdy szanujący śe grafolog dałby cycki.

Czy doszukiwanie sie drugiego DNA w historii karczmarza won Truska to nie za aby?

Czy to jest sygnaturka?

Fabuła całkiem całkiem, ale wykonanie… Plączesz się panie Syfie w zeznaniach, oj, plączesz… Z jednej strony błędy ortograficzne, które wychwyciłby edytor i nieprawidłowe użycie słów, które trudno uznać za wynik niewiedzy, efekt literówki czy błąd przy poprawie literówki przez edytor ( np. zawoalował zamiast zawołał), z drugiej – całkiem porządna interpunkcja, łącznie z przecinkami po imiesłowach przysłówkowych, poprawny zapis dialogów (mignął mi chyba tylko jeden błąd) i najstraszliwsze ze straszliwych: MYŚLNIKI! Prawdziwe, długaśne myślniki, nie jakieś tam półpauzy, domyślnie tworzone z dywizów przez część edytorów. Który grafoman zmieniałby ustawienia edytora na poprawianie na pełnokrwiste myślniki (pomijając już samą wiedzę o ich istnieniu), a potem nie korygował słów podkreślonych czerwonym szlaczkiem?

Ale zdanie o głodujących kurach piękne:D

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Zachodząc, cień rozlegał się ze słońca w dół gór.

Hahaha!

 

Dobre, może do ideału daleko, ale było kilka fajnych momentów – głodująca wioska, to chyba najfajniejszy z nich :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Fabuła całkiem całkiem, ale wykonanie…

 

Tak na serio to wyszedłem z założenia, że historia ma być do przeczytania, więc nie można napaskudzić w wyglądzie tekstu oraz nadmiarem literówek ; P

I po co to było?

Tak na serio to wyszedłem z założenia, że historia ma być do przeczytania, więc nie można napaskudzić w wyglądzie tekstu oraz nadmiarem literówek ; P

To po co te oczywiste ortografy, które rażą nawet takiego dysortografa jak ja? Bezbłędny ortograficznie oraz interpunkcyjnie tekst też może być grafomanią pełną gęba, tu jak dla mnie zbyt rzucała się w oczy niekonsekwencja.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Jak tylko przeczytałam tytuł, to już wiedziałam że bez ciekawości się nie obejdzie, bo przecież Zasacka jest zawsze bardzo niespodziewana i łatwo się w nią złapać. I mnie złapałeś w nią, ale i rozczarowałeś z magii tytułu, bo się okazało że Zasacka nie była taka do końca udana.

To po pierwszym. A pod drugim to musze Ci Panie Syfie powiedzieć, że się czuję nieco zawiedziona na manowce, bo spodziewałam się po Tobie bardziej finezji w wyrazach i wcale nie mam na myśleniu, że napisałeś dupa albo nawet do chuja wacława, bo wiem że tak sobie czasem co stylizujesz i do tego przywykłam i rozumem, ale mi się rozchodzi o te wyrazy co rażą czerwienią pod sobą. Tych się powinieneś chyba wystrzyc.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Absolutnie rozczuliła mnie ilustracja. I te biedne kury jedzące kamienie…

 

Grafomania pełną gębą ;)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Uroczą nam beryl sprokurował sytuację – mówimy sobie do siebie: “Twoje udawanie debila jest mało wiarygodne” ;)

Piękny tekst, choć niepiękny. Rżałem że śmiechu.

Przesadziłeś z tymi ortografami, Syfie… Zwłaszcza że raz masz słóżkę, a raz służkę, znaczy – umiesz.

Jak dla mnie trochę też toto za długie, Grafomania w zbyt dużym natężeniu szkodzi na oczy i musk ;) Ale momenty są.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ortografy to miało być takie mrugnięcie okiem – przecież każdy wie, że to nie jest na poważnie pisane i taka stróżka etc musi się pojawić ; P

Co do zaś długości – chciałem dać zamkniętą fabułę, dlatego nie mogłem narobić za dużo syfu językowego w tekście, żeby w ogóle dało się dojechać do końca opowiadania.

 

No ale – wiadomo – odbiór może być różny ; )

I po co to było?

Nie czułem, żebym czytał prawdziwą grafomanię, a jedynie niegrafomaańską grafomani podróbkę. Za to “Hucpa” mnie zabiła, ten fragment:

― O ty mendo ― mruknął brodaty karzeł i oddał trupowi kopniaka.

― Weź przestań ― syknął Vevolas ― bo zepsujesz.

odprawił mi pogrzeb. Niektóre inne głodne kawałki posilały się na mojej stypie.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Panocku, piknie śta łopisali zasacke!

A tak poważniej – niekiedy piękna grafomania; ta hucpa, zdania z imiesłowami… A czasami zwykłe, czerwone ortografy.

 

Edit:

“Twoje udawanie debila jest mało wiarygodne” ;)

Piękny komentarz do konkursowych komentarzy. :-)

Babska logika rządzi!

;  )

I po co to było?

Nowa Fantastyka