- Opowiadanie: kchrobak - Obława

Obława

Oceny

Obława

Nie otwierając oczu zwęszyłem okolicę. Poza zapachem towarzyszy, moje nozdrza wypełniła wilgotna, lekko zatęchła woń na wpół zmarzniętej ziemi. I coś jeszcze… choć nie byłem w stanie zwerbalizować, co to może być. Podniosłem powieki i nie ruszając głową rozejrzałem się po naszym schronieniu. Wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności. Szczeniaki leżały wtulone w moje futro. Zabawnie wyglądały ich łebki unoszące się i opadające w rytm mojego oddechu. Uśmiechnąłem się w duchu. Wilk-przewodnik zalegał przy samym wejściu do nory. Z otworu sączył się niebieskawy blask poranka. U jego stóp leżała wadera. Sierść miała gęstą i puszystą. Zupełnie inną niż sztywne i pozalepiane brudem futro samca. Jej woń też była inna…

Wtem, basior podniósł łeb, zastrzygł uszami i nadął chrapy. Przez chwilę przyglądałem mu się w milczeniu. Naraz skoczył na równe nogi i przeciągle warknął. Poczułem dreszcz przebiegający wzdłuż grzbietu. Z pewnością nie tylko ja, bo w ułamku sekundy wszyscy rzuciliśmy się do ucieczki.

Wypadłem z jamy i, zrazu ogłuszony wypełniającym całą okolicę duszącym i obcym smrodem, zachwiałem się na łapach. Zza krzaka wypadł na mnie biało-rudy chart. Był naprawdę piękny. Jego wyprężone, muskularne ciało imponująco wyglądało w zimowej scenerii. Rzuciłem się w bok, na oślep, unikając jego kłów. Niczym sprężyna odbiłem od pokrytego zmrożonym śniegiem gruntu. Pies zawrócił, ale ja byłem szybszy. Jednym potężnym kłapnięciem szczęk rozdarłem mu gardziel. Trochę było mi go szkoda, ale… albo on, albo ja.

Nieopodal zwidziałem basiora walczącego z trzema napastnikami i dwa małe wilczki umykające długimi susami pośród śniegu. Wystrzeliłem w ich kierunku, zderzając się w locie z jednym z psów atakujących przewodnika. Unikając jego zębów, chlasnąłem go po ślepiach ogonem. Taka mała przysługa.

Wyrwałem w las i nie oszczędzając mięśni prułem przed siebie, długimi susami pokonując kolejne wądoły i wykroty. Zza zaśnieżonych krzaków wyskoczyła kolejna sfora. Nie zwalniając zawróciłem i pognałem przez kłujące jałowce. Za sobą słyszałem ujadanie gończych psów. Pianę z pyska tocząc wypadłem na niewielką polankę. Kątem oka zwidziałem puszyste kłębki szczeniaków. Lekki, zimowy wietrzyk falował w ich miękkich, szarych futerkach. Gdyby nie czerwone kałuże lepkiej juchy, sączącej się z rozszarpanych gardeł, można by pomyśleć, że śpią. Nigdzie nie widziałem suki. Mam nadzieję, że ocaleje.

Wypadłem na otwartą przestrzeń, lecz tutaj też, ze wszystkich stron, zła mnie otacza woń. Zapadając się w znacznie głębszym, niźli pośród drzew, śniegu, pędziłem przed siebie na oślep. Byle dalej. Byle wyrwać się z tej matni. Byle zgubić pościg. Naraz usłyszałem przeciągły świst i poczułem świdrujący ból w karku. Zachwiałem się przy kolejnym skoku i zaryłem pyskiem w śnieg. Kolejna strzała przeleciała mi tuż przed ślepiami. To się nazywa fart. Zerwałem się na równe nogi i wtedy trzecia strzała, potężnym uderzeniem w korpus, zwaliła mnie z nóg. Czułem ostrą woń własnej krwi. Ciężko dysząc leżałem w śniegu długi, długi czas. Obserwowałem jak na białym puchu rośnie kałuża czerwonej cieczy. Jak przez mgłę widziałem uzbrojone postacie. Myśliwi. Zbliżali się krzycząc coś do siebie, ale ich głos, z każdą sekundą, się oddalał. Ot, taki paradoks. Usnąłem.

 

***

 

Usiadłem w wannie. Gęsty, zielonkawy, płyn spływał mi po ciele. Wyplułem ustnik i zerwałem z głowy czepek oraz gogle. Otarłem twarz i krztusząc się jeszcze odrobinę, sięgnąłem po stojący na stoliku syrop. Wypiłem trzy szybkie hausty, odkaszlnąłem i splunąłem gęstą flegmą między własne, oblepione hydrożelem, nagie kolana.

– Co to, kurwa, miało być? – wrzasnąłem.

– Słuchaj – pierwszy odezwał się Rock drapiąc się w łysą głowę i unikając mojego wzroku. – Niechcący tak wyszło. Nie wiedzieliśmy przecież…

– Sram na to! – Drżałem ze wściekłości. – Sprzęgacie mnie z wilkiem, na kilka sekund przed obławą. Popierdoliło?

– No, przecież mówię, że nie wiedzieliśmy…

– To trzeba było skan otoczenia zrobić. Ja mam was uczyć? Amatorzy, psia wasza mać, nie armia.

– Zbastuj. – Usłyszałem zza pleców baryton pułkownika. Zamilkłem więc, choć wewnątrz kipiałem. – Nie mamy żadnych dronów w okolicy. Tylko nadajniki. A jak tak poszperam w pamięci… – Zmrużył oczy, stukając, nieco teatralnym gestem, palcem wskazującym w skroń. – …to sobie przypominam, że sami nalegaliście na natychmiastową akcję. Bez przygotowań, bez rozpoznania, bez wsparcia. Koral, podaj mi teczkę – odwrócił się do rudowłosej asystentki.

Dziewczyna zafalowała grzywą oraz biodrami zbliżając się do nas i podała szefowi tablet. Przez ułamek sekundy jej wzrok skręcił w moim kierunku i prześliznął się po zawartości wanny. Podciągnąłem kolana pod brodę i otoczyłem je ramionami. Cień uśmiechu pojawił się w kącikach jej oczu. Nie mogła mieć więcej niż trzydzieści lat. Ubrana była w regulaminowy mundur, który podkreślał jej bujne kształty. Ciekawe jakie usługi świadczy szefowi, poza noszeniem teczki, oczywiście.

– A tu mam nawet dokument, w którym niejaki Josh Beckett twierdzi… – Spojrzał mi wymownie w oczy. Tak głęboko, że, choć w sali było zdecydowanie ciepło, zimny dreszcz przebiegł mi po karku. – …że zna zagrożenia i możliwe komplikacje, i jest na nie przygotowany, oraz nie będzie miał do nikogo pretensji jeśli coś się spieprzy. Tak w reporterskim skrócie. Puścić nagranie?

Pokręciłem głową. Zresztą, po zerwaniu połączenia, emocje szybko opadły. Po kilku wstydliwych wypadkach, które zdarzyły się w fazie testów, wprowadzono odpowiednie zabezpieczenia. Teraz sprzęganie działało tylko w jedną stronę, a to oznacza, że wszelkie emocje, a zwłaszcza związane z nimi procesy fizjologiczne, pozostawały w ciele dawcy. Ciało jeźdźca pozostawało uśpione w hydrożelowej kąpieli i nawet najsilniejsze impulsy były bezpiecznie tłumione, a sama śmierć jedynie przerywała połączenie. Poza tym, śmiercią wilka niespecjalnie się przejąłem. Spojrzałem na zegar, na czas połączenia: trzy minuty i dwadzieścia siedem sekund. Chyba nie zdążyłem się jeszcze do niego przywiązać. Za to, gdy tylko zamknąłem oczy, stanęły mi przed nimi dwa małe, puszyste kłębki dogorywające, pośród śniegu leśnej polany, w kałuży krwi

– Kiedy możemy powtórne się połączyć? – rzuciłem by odegnać niespokojne myśli.

Rock spojrzał pytająco na drugiego technika, który stał u stóp wanny.

– Choćby już, znalezienie dawcy to kwestia minut, ale… – Operator zawiesił głos.

– Co za ale? – Pułkownik zmarszczył brew.

Technik wskazał ruchem głowy na wannę, w której siedziałem. Podążyliśmy za jego wzrokiem i pośród zielonkawego hydrożelu zobaczyliśmy plamę odbiegającą od otoczenia zarówno barwą jak i konsystencją. Koral odwróciła wzrok, choć byłem pewien, że nie dlatego, że się zawstydziła.

– Zlałeś się do wanny? – zagrzmiał pułkownik. – Pamiętam jak moja córka… – Spojrzał ukradkiem na Koral, która wyraźnie zesztywniała. – Chociaż nie, nic nie pamiętam. Ogarnijcie się, a my tymczasem idziemy.

– Może teraz spróbujemy z ptakiem? – zwrócił się do mnie Rock. – Proponuję sokoła lub orła. Orła nawet bardziej. W tym kraju do orła nikt nie odważy się strzelać.

– Niech będzie. Dacie mi kilka minut? – spytałem podnosząc się z wanny.

– Nawet więcej, wymiana i skalibrowanie gluta zajmie pół godziny.

– No to, za pół godziny – rzuciłem wychodząc do szatni.

 

cdn.

 

 

Koniec

Komentarze

Chm……… Podobają mi się odważnie myślący.

I nie blablam bo namieszam.

 

Interpunkcja chyba kuleje?

To fragment nie opowiadanie. Proszę zmienić w edycji.

Dla mnie to zdecydowanie za mało, by móc cokolwiek powiedzieć o przeczytanym fragmencie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A propos “zdecydowanie za mało“ – czy jest jakaś przyjęta, hm… zasada (?), odnośnie fragmentów. Albowiem ja jeszcze nie do końca jestem za pan brat… Czy uzasadnione/przyjęte jest wrzucanie niejako do testów tekstów, choćby i krótkich? Tak, by uzyskać feedback krytyczny. Np. czy koncepcja jest słuszna lub forma, albo słownictwo adekwatne itp? Czy też raczej teksty powinny być wartościowe same w sobie?

 

P.S. Właśnie przeczytałem powyższy wpis i… widzę, że zaczytywanie się ostatnio grafomanią wpływa znacząco na formułowanie wypowiedzi. Mam nadzieję, że kiedyś przejdzie.

Czy to jest sygnaturka?

Kchrobaku, czytając fragment – czasem sam prolog, czasem jeden rozdział – nikt nie ma pewności, że będzie mu dane poznać ciąg dalszy i dlatego takie urywki często są omijane. I choć zdarzają się fragmenty z tak ciekawie zawiązaną intrygą, że chciałoby się przeczytać ciąg dalszy, to nigdy nie ma gwarancji, że ciąg dalszy nastąpi. Skutek jest taki, że niedokończone urywki są traktowane po macoszemu, czytane rzadko i raczej niechętnie.

Poza tym musisz wiedzieć, że fragmenty nie są wliczane do dyżurów, nie trafiają do Biblioteki, no i nie mają szansy na zdobycie piórka, i dlatego lepiej wrzucać skończone opowiadania, także szorty.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Też nie czytam fragmentów, więc specjalnie się nie dziwię takiemu traktowaniu. Co do biblioteki, piórek itp. to czasem, po prostu, zanim człowiek pociągnie wątek, chciałby wyczuć jakie odczucia u potencjalnych odbiorców tekst powoduje. Ale rozumiem też, że trzeba raczej zrobić sobie własną grupę wsparcia, a nie zamęczać niedoróbkami i potencjalnymi pomysłami czytelników forum.

Czy to jest sygnaturka?

Nowa Fantastyka