- Opowiadanie: Astardes - Porażenie

Porażenie

Och, to już ponad rok minął odkąd wrzu­ci­łem tamto opo­wia­da­nie. Wrzu­cam więc nowe, tym razem takie mało am­bit­ne scien­ce fic­tion.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Porażenie

Po­ra­że­nie

 

Wiel­kie mia­sto, czym­że jest?

Dla jed­nych sym­bol po­stę­pu.

Dla in­nych ol­brzy­mi las wież ze szkła, be­to­nu i stali, który pię­trzy się wy­so­ko ni­czym góry ponad geo­me­trycz­ną sie­cią ulic.

Ich roz­ma­ite, fu­tu­ry­stycz­ne kształ­ty od­bi­ja­ją się na tle noc­ne­go nieba, po któ­rym le­ni­wie suną chmu­ry.

Ich ścia­ny lśnią ośle­pia­ją­co ty­sią­ca­mi wie­lo­ko­lo­ro­wych świa­teł neo­nów oraz re­klam ko­lej­nych re­wo­lu­cyj­nych pro­duk­tów ma­ją­cych uła­twić życie i na­kło­nić ludzi do wy­da­wa­nia pie­nię­dzy, do na­by­wa­nia rze­czy.

Chod­ni­ka­mi w dole prze­cha­dza­ją się nie­li­czo­ne rze­sze ludzi,  czy był dzień, czy noc, taka jak ta. Bo­ga­ci i bied­ni, mło­dzi i sta­rzy, wszy­scy go­ni­li w roz­ma­itych spra­wach, nie za­trzy­mu­jąc się, nie oglą­da­jąc na nic, co ich nie do­ty­czy­ło bez­po­śred­nio.

Dro­ga­mi su­nę­ły sznu­ry sa­mo­cho­dów, war­cząc gło­śno swymi sil­ni­ka­mi, trą­biąc jesz­cze gło­śniej klak­so­na­mi i plu­jąc spa­li­na­mi. Z lotu ptaka ulice ja­wi­ły się ni­czym wiel­kie, ry­czą­ce węże o lśnią­cych złoto łu­skach. Po­wy­żej uno­si­li się uskrzy­dle­ni krew­ni tych „gadów”. Są to jed­nak tak na­praw­dę, wy­ty­czo­ne le­wi­tu­ją­cy­mi la­tar­nia­mi, po­wietrz­ne ścież­ki, któ­ry­mi śmi­ga­ją z wy­ciem po­wie­trza la­ta­ją­ce po­jaz­dy.

Ryk sil­ni­ków i klak­so­nów, gwar roz­mów i kro­ków, hałas ma­szyn i urzą­dzeń. Wszyst­kie te dźwię­ki mie­sza­ły się ze sobą, po czym od­bi­ja­ły od geo­me­trycz­nych brył bu­dyn­ków two­rząc ist­nie ogłu­sza­ją­cą, ka­ko­fo­nicz­ną me­lo­dię.

Mia­sto wy­glą­da­ło ni­czym mro­wi­sko, ale w prze­ci­wień­stwie do spo­łe­czeń­stwa mró­wek,  po­zba­wio­ne sensu, tkwią­ce w cha­osie oraz ego­izmie ludz­kich żądz. W do­dat­ku pod płasz­czem po­stę­pu miej­ski or­ga­nizm to­czy­ła nie­wi­docz­na gołym okiem za­ra­za: prze­stęp­stwo i ko­rup­cja.

Cho­ciaż dumne hasła z pla­ka­tów wy­bor­czych do rady miej­skiej gło­si­ły wol­ność i de­mo­kra­cję, wła­dzę tak na­praw­dę spra­wo­wa­ła grupa bo­ga­tych by­dla­ków, któ­rzy wsze­la­ki­mi spo­so­ba­mi pró­bo­wa­li zwięk­szyć swoje wpły­wy, trak­tu­jąc zwy­kłych ludzi, jak pion­ki, zasób, któ­rym mogą bez py­ta­nia ni­ko­go o zgodę dys­po­no­wać. Ale sam zasób nie za­uwa­żał nic, nie bun­to­wał się, póki mógł pro­wa­dzić wy­god­ne w swoim mnie­ma­niu życie.

*

Z góry przy­glą­da­ła się temu wszyst­kie­mu sa­mot­na, ta­jem­ni­cza po­stać. Sie­dzia­ła ona na gzym­sie, na szczy­cie jed­ne­go z wyż­szych wie­żow­ców, gdzie mieli swoje apar­ta­men­ty bo­ga­cze. Nikt z gna­ją­cych od­le­gły­mi od dachu uli­ca­mi, nie zwra­cał uwagi na ciem­ną syl­wet­kę. Osoba ta no­si­ła czar­ny, długi płaszcz z kap­tu­rem za­rzu­co­nym na głowę, ciem­no zie­lo­ne spodnie oraz me­ta­lo­we buty się­ga­ją­ce kolan, bę­dą­ce bar­dziej skom­pli­ko­wa­nym urzą­dze­niem niż ty­po­wym obu­wiem. Twarz za­sła­nia­ła jej ciem­no­sza­ra cy­ber­ne­tycz­na maska. Cały ten ubiór unie­moż­li­wiał roz­po­zna­nie twa­rzy, a nawet iden­ty­fi­ka­cję płci.

Po­stać cze­ka­ła cier­pli­wie na swo­jej po­zy­cji, co było czyn­no­ścią za­po­mnia­ną nie­omal w tym miej­scu, gdzie wszy­scy nie mają na nic czasu, a już na pewno nie na cze­ka­nie. Wy­da­wa­ła się dra­pież­ni­kiem w dzi­czy ocze­ku­ją­cym na swoją ofia­rę, co nie stało da­le­ko od praw­dy.

Gdy w końcu po­ja­wił się on tam da­le­ko w dole, z tej od­le­gło­ści ni­czym mały ni­czym robak, u bo­ga­to zdo­bio­nych, oszklo­nych drzwi bu­dyn­ku. Za­kap­tu­rzo­ny wi­dział jed­nak wszyst­ko dzię­ki funk­cjom optycz­nym swo­jej maski. Jego cel nie wy­glą­dał zbyt im­po­nu­ją­co. Ot niski gru­bas o pa­skud­nej, oty­łej twa­rzy. Jego brzy­do­ty nie mógł ukryć ani luk­su­so­wy smo­king w sta­rym stylu szyty na miarę, ani ma­ki­jaż. Męż­czy­zna ów zwał się Jarod, Jarod Med­do­ne i był skoń­czo­nym dra­niem, który han­dlem tym co za­ka­za­ne wy­niósł się z po­zio­mu ulicy na ele­ganc­kie sa­lo­ny. Nie­wy­ży­tym dra­niem go­to­wym truć każ­de­go dla gar­ści bank­no­tów, a ko­bie­ty za­wsze zdo­by­wał siły i za­wsze lą­do­wa­ły one albo w szpi­ta­lu, albo na cmen­ta­rzu. Ko­chał zgry­wać wiel­kie­go bossa prze­stęp­czo­ści, ale cho­ciaż miał spryt i pod­stęp, był rów­nież  skoń­czo­nym tchó­rzem. Dla­cze­go ota­cza­ła go nie­mal cały czas zgra­ja ochro­nia­rzy, sami rośli męż­czyź­ni z par­ciem na cyn­giel w gar­ni­tu­rach i ciem­nych oku­la­rach.  

Gdy re­cho­czą­cy Jarod wraz ze swą świtą po­wo­li scho­dził po sze­ro­kich scho­dach apar­ta­men­tow­ca, oto­czo­nych mo­sięż­ny­mi fi­gu­ra­mi, kil­ka­set me­trów ponad nim, ob­ser­wa­tor po­wo­li wstał, cią­gle wpa­tru­jąc się w ma­sze­ru­ją­cych. Zro­bił on krok na­przód, poza gzyms i po­mknął ku ulicy. Le­ciał głową skie­ro­wa­ną w dół, wy­cią­ga­jąc z po­chew przy pasie dwa nie­zwy­kle skon­stru­owa­ne noże. Wy­da­wa­ło się, że to skok sa­mo­bój­czy, że lada mo­ment roz­trza­ska się na chod­ni­ku, ale gdy tylko chwi­la dzie­li­ła ta­jem­ni­cze­go czło­wie­ka i beton od bo­le­sne­go spo­tka­nia, jego buty za­świe­ci­ły nie­bie­sko, bły­ska­wicz­nie wy­ga­sza­jąc pręd­kość. Ob­ró­cił się w po­wie­trzu i bez szwan­ku dra­pież­nik spadł na swe ofia­ry. Świta Ja­ro­da  wpraw­dzie za­uwa­ży­ła dziw­ny błysk ponad swo­imi gło­wa­mi, ale za­ję­ło im kilka se­kund po­ję­cie co się wła­śnie stało, a ko­lej­ne wyj­ście z osłu­pie­nia. Dwóch bo­wiem ochro­nia­rzy le­ża­ło bez życia, z no­ża­mi wbi­ty­mi w karki, a krew zna­czy­ła ob­wi­cie chod­nik. Po­mię­dzy nimi klę­cza­ła po­nu­ra po­stać, przy­po­mi­na­ją­ca mi­tycz­ne uoso­bie­nie śmier­ci, która pod­nio­sła za­ma­sko­wa­ną twarz na po­zo­sta­łych, a wszyst­kich wokół prze­szy­ła zimna strza­ła stra­chu. W oko­li­cy roz­le­gły się pa­nicz­ne krzy­ki, a po­stron­ni prze­chod­nie za­czę­li w pa­ni­ce ucie­kać byle dalej od zda­rze­nia, byle dalej od cze­goś, co bu­rzy­ło ich ilu­zo­rycz­ny ład życia.

– Co u dia­bła? – krzyk­nął Jarod, gdy to za­uwa­żył. – Kim ty do cho­le­ry je­steś?

Za­bój­ca nie od­po­wie­dział, tylko w mil­cze­niu wstał, wy­ry­wa­jąc swoją broń z mar­twych ciał.  

– Co tak sto­icie dur­nie? – Boss za­wo­łał ze wście­kło­ścią, ma­ją­cą za­ma­sko­wać jego pa­ni­kę, do swo­ich dzie­wię­ciu po­zo­sta­łych ludzi, szar­piąc jed­ne­go z nich za poły ma­ry­nar­ki – Zabić go! Na­tych­miast! – i pchnął męż­czy­znę w stro­nę wroga.

Osoba w płasz­czu dalej mil­cza­ła. Nie było wia­do­mo jakie to­wa­rzy­szą mu emo­cje, gdy osiem dłoni się­ga­ło po pi­sto­le­ty. Na pewno jed­nak nie strach, jak Ja­ro­do­wi, któ­re­go gęba wy­ra­ża­ła nie­po­kój, bo ktoś nie prze­stra­szył się jego ob­sta­wy. Noże za­bój­cy, po­dob­nie jak buty, nie były jed­nak tylko zwy­kły­mi ostrza­mi. Ak­ty­wo­wa­ne za­świe­ci­ły nie­bie­sko, tak jak wcze­śniej buty i za­iskrzy­ły mocą elek­trycz­no­ści. Z nie­sa­mo­wi­tą pręd­ko­ścią dra­pież­nik rzu­cił się na ob­sta­wę swego celu, ska­cząc mię­dzy nimi ni­czym kot, za­da­jąc kop­nię­cia i po­ra­ża­ją­ce mię­śnie cię­cia. Gar­ni­tu­row­cy wal­czy­li z za­cię­ty­mi mi­na­mi, byli za­wo­dow­ca­mi, ale z takim wro­giem nigdy się nie mie­rzy­li, nie wie­dzie­li jak z nim po­win­ni po­stę­po­wać. Nie za­bi­jał ich na razie. W pierw­szej ko­lej­no­ści chciał ich po­zba­wić broni pal­nej, co też zro­bił. Bez niej męż­czyź­ni wy­cią­gnę­li wła­sne noże, pa­ra­li­za­to­ry oraz pałki.

– Co to ma być? Za co ja wam płacę? Do ro­bo­ty idio­ci! – wołał z tyłu Jarod, zza ple­ców jed­ne­go z ochro­nia­rzy.

Wtedy do­pie­ro za­czę­ło się za­bi­ja­nie. Ta­niec śmier­ci.

Pierw­szy gar­ni­tu­ro­wiec zgi­nął, gdy za­bój­ca wy­ko­nał pi­ru­et, jed­no­cze­śnie wbi­ja­jąc nóż w jego pierś i rażąc prą­dem serce szar­żu­ją­ce­go z pałką męż­czy­zny. Ko­lej­ny pró­bo­wał zadać w tym mo­men­cie cios w głowę na­past­ni­ka, li­cząc, że ten jest teraz bez­bron­ny, ale on zro­bił unik i umknął mu. Za­czął fech­to­wać się na noże z ko­lej­nym ochro­nia­rzem, naj­drob­niej­szym oraz naj­szyb­szym ze wszyst­kich. Star­cie trwa­ło le­d­wie kilka se­kund. Potem serią cięć za­ma­sko­wa­ny roz­darł mu brzuch, aż wnętrz­no­ści wy­pły­nę­ły na chod­nik. Trze­ci i czwar­ty za­ata­ko­wa­li razem, zmu­sza­jąc wroga do przej­ścia do de­fen­sy­wy. Potem do­łą­czy­li się piąty oraz szó­sty, ata­ku­jąc od tyłu. Za­bój­ca za­czął tań­czyć po­mię­dzy nimi, tak można naj­pro­ściej okre­ślić akro­ba­tycz­ną sztu­kę jaką wtedy wy­ko­ny­wał, cho­ciaż nie unik­nął zu­peł­nie ran. Lu­dzie Ja­ro­da my­śle­li wtedy, że wy­gry­wa­ją, w końcu co krwa­wi to umie­ra, ale on tylko cze­kał, aż od­po­wied­nio się usta­wią. Wów­czas bo­wiem znik­nął w ośle­pia­ją­cym, nie­bie­skim bły­sku. Gdy świa­tło znik­nę­ło ochro­nia­rze padli mar­twi, za­bi­ci w mię­dzy­cza­sie bły­ska­wicz­ny­mi cię­cia­mi.

– Jak to moż­li­we? – za­pisz­czał Med­do­ne, wi­dząc rzeź swych naj­lep­szych ludzi. – Kim ty u dia­bła je­steś? Ja­kimś za­sra­nym cy­bor­giem?

Pcha­ny przez oca­la­łych trzech ochro­nia­rzy za­czął się wy­co­fy­wać. Tamci po­zgar­nia­li z ulicy swoje pi­sto­le­ty i za­czę­li strze­lać, ale bez­sku­tecz­nie. Na­past­nik uni­kał kul, albo od­bi­jał je swymi no­ża­mi. W końcu jeden z ochro­nia­rzy po­zo­stał w tyle, wy­cią­ga­jąc spod ma­ry­nar­ki mały pi­sto­let ma­szy­no­wy.

– Żryj to! – za­wo­łał do idą­ce­go ku niemu za­bój­cy.

Nim jed­nak na­ci­snął za spust, noże bły­snę­ły elek­trycz­no­ścią, a męż­czy­znę po­ra­ził prąd. Prze­ra­żo­ny i unie­ru­cho­mio­ny, aż po­pu­ścił w spodnie. Za­bój­ca minął go, od nie­chce­nia pod­rzy­na­jąc mu gar­dło. Po­zo­sta­li dwaj usi­ło­wa­li uciec ze swym sze­fem do za­uł­ka, ale wi­dząc wroga idą­ce­go za nimi, pchnę­li gru­ba­sa w ulicz­kę, a sami ob­ró­ci­li się, by sta­wić czoła nie­przy­ja­cie­lo­wi. Jarod Med­do­ne nie cze­kał na roz­wój wy­pad­ków, tylko biegł ile sił w jego krót­kich, ko­śla­wych nóż­kach. Cała ele­gan­cja i wład­czość, którą sta­rał się przy­brać, pry­snę­ła. Był teraz tylko prze­ra­żo­nym, ucie­ka­ją­cym wie­przem. Wpraw­dzie snuł plany za­mor­do­wa­nia za­ma­sko­wa­ne­go mor­der­cy, gdy tylko się stąd wy­do­sta­nie, ale nie spo­dzie­wał się, że tak szyb­ko usły­szy krzy­ki umie­ra­ją­cych, ostat­nich ochro­nia­rzy. Dwój­ki naj­lep­szych ja­kich wy­na­jął, praw­dzi­wych za­bi­ja­ków. Obej­rzał się wów­czas za sie­bie i uj­rzał u wy­lo­tu za­uł­ka ciem­ną po­stać.

– Kim ty u dia­bła je­steś? – krzyk­nął jesz­cze raz bo­gacz, się­ga­jąc po wła­sny pi­sto­let i od­da­jąc z niego kilka strza­łów w kie­run­ku mor­der­cy, ale on szedł po­wo­li na­przód, od­bi­ja­jąc kule no­ża­mi. – Noż do cho­le­ry! Giń!

Dra­pież­ca jed­nak nie umie­rał, a po­ci­ski w ma­ga­zyn­ku się skoń­czy­ły. Jarod rzu­cił więc bro­nią, po czym pró­bo­wał biec dalej, ale le­d­wie kilka se­kund póź­niej, za­bój­ca stał tuż przed nim. Jarod z wra­że­nia aż upadł. Tam­ten nie ode­zwał się dalej ani sło­wem. Ge­stem tylko po­ka­zał tej świni, by się pod­niósł.

– Je­steś ja­kimś za­wszo­nym, me­cha­nicz­nym za­bój­cą, praw­da? – za­py­tał trzę­są­cy się ze stra­chu Med­do­ne, wy­ko­nu­jąc po­le­ce­nie. – Ale mu­sisz mieć wolną wolę, nie dzia­ła­łeś jak robot. Ktoś ci więc za­pła­cił za za­bi­cie mnie, praw­da? – Po­stać w płasz­czu po­tak­nę­ła po­wol­nym ski­nie­niem głowy. – No to dam trzy… nie dzie­sięć! Dzie­sięć razy tyle ile niż ci obie­ca­no, jeśli tylko da­ru­jesz mi życie! Co ty na to? To nie lada ofer­ta, praw­da? – W jego drżą­cym gło­sie za­drga­ła nuta na­dziei.

Za­bój­ca chwi­lę stał bez ruchu. Bo­gacz za­czął my­śleć, że ten roz­wa­ża jego pro­po­zy­cję i prze­stał się trząść.

– Za­in­te­re­so­wa­ny, czyż nie? Z tymi pie­niędz­mi bę­dziesz… – za­czął mówić, ale nagle bły­snę­ły noże, wi­ru­jąc w dło­niach i krzy­żo­we cię­cie spa­dło na szyję Ja­ro­da.

Za­miast głosu z jego gar­dła za­czął do­by­wać się bul­got, a z ran try­snę­ła krew pla­miąc chod­nik oraz ścia­ny za­uł­ka. Nie­do­wie­rza­nie od­bi­ja­ło się w jego prze­ra­żo­nych oczach nim padł i sko­nał w kon­wul­sjach. Za­bój­ca klę­czał nad nim, przy­pa­tru­jąc się ulat­nia­ją­ce­mu się życiu czło­wie­ka, który my­ślał, że brud­ną forsą może sta­wiać się wyżej od in­nych. Nie zwa­żał na sy­re­ny zbli­ża­ją­cej się po­li­cji, ani od­głos bie­gnię­cia, gdy z małej torby przy pasie wy­cią­gnął mi­nia­tu­ro­wy apa­rat fo­to­gra­ficz­ny, któ­rym wy­ko­nał zdję­cie. Do­pie­ro, gdy ciało prze­sta­ło drgać, po­wstał znad niego.

– Ręce do góry! – Usły­szał wów­czas krzyk za ple­ca­mi.

– Ta rzeź to twoja spraw­ka by­dla­ku? Rzuć broń i obróć się! – Za­wo­łał drugi głos.

Za­bój­ca usłu­chał tylko po­le­ce­nia ob­ró­ce­nia się. Uj­rzał dwóch gli­nia­rzy, jed­ne­go mło­de­go, wy­raź­nie zde­ner­wo­wa­ne­go oraz dru­gie­go sta­re­go, rów­nież zde­ner­wo­wa­ne­go, ale emo­cje krył swoim do­świad­cze­niem. Bali się, że też zginą, ale ten za­bój­ca miał za­sa­dy. Za­bi­jał tylko swoje cele i tylko szu­mo­wi­ny. Za­ma­sko­wa­ny wie­dział jed­nak, że wkrót­ce bę­dzie ich wię­cej i nie ma czasu na za­ba­wy.

– Rzuć broń i połóż się z rę­ka­mi na gło­wie! – roz­ka­zał mu star­szy po­li­cjant.

Za­miast zro­bić to, osob­nik ośle­pił ich ostrym, nie­bie­skim bły­skiem. Gdy mogli prze­stać za­sła­niać rę­ka­mi oczy, po za­kap­tu­rzo­nej oso­bie nie po­zo­stał żaden ślad.

– Cho­le­ra, gdzie on jest? – pytał stary, roz­glą­da­jąc się z bro­nią go­to­wą do strza­łu.

– Tam! – za­wo­łał młody, który in­stynk­tow­nie, wy­biegł z za­uł­ka.

Strze­lał za od­bie­ga­ją­cym, ale nie­cel­nie. Tym­cza­sem za­bój­ca ak­ty­wo­wał swoje buty i wy­sko­czył kilka me­trów w górę i nie za­czął spa­dać. Pod jego no­ga­mi po­ja­wi­ły się ener­ge­tycz­ne płyty, z któ­rych wy­bi­jał się wyżej i wyżej, kil­ko­ma bły­ska­wicz­ny­mi su­sa­mi wzno­sząc się na znacz­ną wy­so­kość, wpa­da­jąc wprost do otwar­te­go kok­pi­tu prze­la­tu­ją­ce­go nad ulicą po­ma­rań­czo­we­go ści­ga­cza, który prze­mknął nad gło­wa­mi po­li­cjan­tów, aż ze­rwa­ło im czap­ki z głów.

– Co to było? – za­py­tał się młod­szy gli­niarz swego part­ne­ra.

– Ktoś z kim nie mie­li­śmy szans, młody – stwier­dził tam­ten, spo­glą­da­jąc na ofia­ry rzezi.

*

Cho­ciaż dwu­oso­bo­wy, kok­pit la­ta­ją­cej ma­szy­ny był wąski i cia­sny. Trze­ba było nie lada umie­jęt­no­ści, by wsko­czyć do niego w locie, ale za­ma­sko­wa­ne­mu się udało. Pilot ma­szy­ny, młody ja­sno­wło­sy męż­czy­zna, wy­glą­dał na peł­ne­go po­dzi­wu.

– To było nie­sa­mo­wi­te, wiesz? I uwi­ną­łeś się punk­tu­al­nie jak w ze­gar­ku – uśmiech­nął się. – Ro­bo­ta skoń­czo­na? – za­py­tał.

W od­po­wie­dzi za­bój­ca wyjął apa­rat i po chwi­li pilot uj­rzał na ekra­nie zdję­cie mar­twe­go Ja­ro­da.

– Szef bę­dzie za­do­wo­lo­ny, a teraz le­piej za­pnij pasy, bo może tro­chę rzu­cać! – za­wo­łał pilot, sły­sząc sy­re­ny po­li­cyj­nych stat­ków.

Męż­czy­zna włą­czył do­pa­la­cze i ma­szy­na z szyb­ko­ścią setek ki­lo­me­trów na go­dzi­nę po­czę­ła pę­dzić przez mia­sto. Gli­nia­rze wy­trwa­le ich ści­ga­li. Pilot jed­nak zro­bił pokaz swo­ich umie­jęt­no­ści. Wla­tu­jąc i ma­new­ru­jąc po­mię­dzy in­ny­mi po­jaz­da­mi la­ta­ją­cy­mi, któ­rych pełno było nad uli­ca­mi oraz wy­ko­nu­jąc nagłe zwro­ty oraz akro­ba­cje.  Sta­tek klu­czył w ten spo­sób chwi­lę po mie­ście, od­da­la­jąc się od od­gło­sów syren, aż wresz­cie cał­kiem zgu­bi­li pogoń. Wtedy po­le­cie­li z dala od cen­trum, do jed­nej z bied­niej­szych, mało rzu­ca­ją­cy się w oczy czę­ści mia­sta. Tam prze­sie­dli się do pod­sta­wio­ne­go wozu ko­ło­we­go, znacz­nie mniej rzu­ca­ją­ce­go się w oczy od po­ma­rań­czo­we­go ści­ga­cza i zu­peł­nie bez­piecz­ni po­je­cha­li dalej.

Kie­row­ca ru­szył do dziel­ni­cy prze­my­sło­wej, gdzie roiło się od po­tęż­nych za­kła­dów i wiel­kich ma­ga­zy­nów. Tam za­trzy­ma­li się pod starą halą. Blon­dyn oso­bi­ście otwo­rzył drzwi za­bój­cy i razem we­szli do środ­ka. W pu­stym, zde­wa­sto­wa­nym po­miesz­cze­niu cze­ka­ła na nich grupa uzbro­jo­nych męż­czyzn oraz ich przy­wód­ca, Franz. Wy­so­ki męż­czy­zna o kwa­dra­to­wej twa­rzy, odzia­ny w biały gar­ni­tur. Ko­lej­ny bo­ga­ty drań, nie lep­szy od Ja­ro­da Med­do­ne.

– Nasz ko­cha­ny Gruby Jarod nie żyje? – Franz za­py­tał się pi­lo­ta.

– Tak jest! Wi­dzia­łem zdję­cie jego ciała oraz za­mie­sza­nie i trupy ochro­nia­rzy na ulicy – od­po­wie­dział tam­ten.

– Do­brze – po­tak­nął boss i ge­stem dłoni od­pra­wił swo­je­go czło­wie­ka. Na­stęp­nie pod­szedł do sto­ją­ce­go pro­sto ni­czym słup za­bój­cy. – Więc twoja le­gen­da jest praw­dzi­wa, Czar­ny Pio­ru­nie, je­stem pod wra­że­niem. Wiem, że to miano wy­my­śli­ła dla cie­bie prasa, ale jako że sam żad­ne­go nie po­da­łeś, je­stem zmu­szo­ny go uży­wać. Tu jest twoja za­pła­ta – Ski­nął na jed­ne­go ze swo­ich ludzi, który pod­szedł wów­czas do nich z otwar­tą, pan­cer­ną wa­liz­ką pełną go­tów­ki.

Za­bój­ca spoj­rzał się na nią, do­tknął bank­no­tów, a potem za­mknął wieko i ode­brał wa­liz­kę, która za­cią­ży­ła w jego dłoni.

– Nie prze­li­czysz? – za­py­tał się z szel­mow­skim uśmie­chem Franz.

Od­po­wie­dzia­ło mu mil­czą­ce spoj­rze­nie ukry­tych za maską oczu. W po­wie­trzu jakby dało się wy­czuć mor­der­cze in­ten­cje.

– Za nic w świe­cie nie oszu­kał­bym Czar­ne­go Pio­ru­na – od­parł od razu uspo­ka­ja­ją­co męż­czy­zna. – Ale jak­bym jesz­cze po­trze­bo­wał two­ich usług, mogę na cie­bie li­czyć? Jest jesz­cze sporo ko­le­si za któ­rych śmierć so­wi­cie za­pła­cę – za­ofe­ro­wał boss, roz­kła­da­jąc ra­mio­na w przy­ja­znym ge­ście.

Za­bój­ca pa­trzył na niego jesz­cze chwi­lę, po czym bez­ce­re­mo­nial­nie od­wró­cił się i za­czął od­cho­dzić. Twarz Fran­za wy­krzy­wił się gry­mas wście­kło­ści. Pstryk­nął pal­ca­mi i dwóch uzbro­jo­nych ludzi, za­gro­dzi­ło drogę za­ma­sko­wa­ne­mu.

– Hej ty! Nie od­wra­caj się do mnie ple­ca­mi, jak ofe­ru­ję ci in­trat­ny in­te­res! Spójrz na mnie! Nie za­mie­rzam gadać do ple­ców!

Za­bój­ca po­wo­li od­wró­cił się, a po­wie­trzu po­ja­wi­ła się po­now­nie mor­der­cza in­ten­cja, tylko po­tęż­niej­sza, jakby na­ma­cal­na. Miny osił­ków Fran­za nagle stały się mniej pewne i in­stynk­tow­nie od­su­nę­li się od niego. Franz rów­nież za­czął się pocić z in­stynk­tow­nej obawy o życie.

– Za­pa­mię­taj. Jutro mogę przy­być po twoje życie. – od­po­wie­dział ro­bo­tycz­ny głos, prze­two­rzo­ny przez syn­te­ty­za­tor maski.

Nawet swój głos ten osob­nik ukry­wał przed świa­tem.

Franz stra­cił cały ani­musz i przez chwi­lę gapił się w po­sadz­kę. Tym­cza­sem za­bój­ca minął dwóch osił­ków, po czym po­wol­nym kro­kiem od­szedł w cień nocy.

– Sze­fie, do­brze się czu­jesz? – za­py­tał się pilot.

– Tak – mruk­nął.

– Co teraz? – za­py­tał się młody męż­czy­zna.

– Szy­kuj moją li­mu­zy­nę kre­ty­nie! – wark­nął. 

Koniec

Komentarze

Aster­de­sie, nie­zmier­nie mi przy­kro to po­wie­dzieć, ale Po­ra­że­nie, w obec­nym kształ­cie, ra­czej nie na­da­je się do czy­ta­nia. I nie mam tu na myśli miał­kiej opo­wiast­ki o za­bi­ja­niu, w któ­rej nie bar­dzo wia­do­mo kto, kogo i dla­cze­go mor­du­je, opo­wiast­ki spro­wa­dza­ją­cej się do opisu wy­mia­ny cio­sów i eli­mi­no­wa­nia ko­lej­nych ochro­nia­rzy, a ra­czej to, że jesz­cze nie­zbyt do­brze ra­dzisz sobie ze sło­wem pi­sa­nym. Po­ra­że­nie jest pełne wszel­kich moż­li­wych błę­dów – część z nich wy­pi­sa­łam, ale mnó­stwo po­zo­sta­ło. Nie je­stem w sta­nie wska­zać wszyst­kich, bo mu­sia­ła­bym zająć się każ­dym zda­niem, a prze­cież nie mogę na­pi­sać Two­je­go opo­wia­da­nia.

Aster­de­sie, su­ge­ru­ję abyś, nie po­rzu­ca­jąc prób li­te­rac­kich, przy­po­mniał sobie szkol­ne wia­do­mo­ści z ję­zy­ka pol­skie­go i za­warł bliż­szą zna­jo­mość z za­sa­da­mi, które nim rzą­dzą.

Mam na­dzie­ję, że Twoje przy­szłe opo­wia­da­nia zro­bią na mnie lep­sze wra­że­nie. ;-)

 

nie­li­czo­ne rze­sze roz­ma­itych ludzi,  czy był dzień, czy noc, taka jak ta. Bo­ga­ci i bied­ni, mło­dzi i sta­rzy, wszy­scy go­ni­li w roz­ma­itych spra­wach… – Po­wtó­rze­nie.

 

Z lotu ptala ulice ja­wi­ły się ni­czym wiel­kie… – Li­te­rów­ka.

 

Po­wy­żej su­nę­ły uskrzy­dle­ni krew­ni tych „gadów”.Krew­ni są ro­dza­ju mę­skie­go, więc: Po­wy­żej su­nę­li uskrzy­dle­ni krew­ni tych „gadów”.

 

two­rząc ist­nie ogła­sza­ją­cą, ka­ko­fo­nicz­ną me­lo­dię. – Co ogła­sza­ła me­lo­dia?

Pew­nie miało być: …two­rząc ist­nie ogłu­sza­ją­cą, ka­ko­fo­nicz­ną me­lo­dię.

 

nie bun­to­wał się, póki mógł to­czyć wy­god­ne w swoim mnie­ma­niu życie. – Życia się chyba nie toczy; życie toczy się samo.

 

Z góry temu  przy­glą­da­ła się temu wszyst­kie­mu sa­mot­na, ta­jem­ni­cza po­stać. – Dwa grzyb­ki w barsz­czy­ku.

 

Nikt z gna­ją­cych od­le­gły­mi od dachu uli­ca­mi, nie zwra­cał na uwagi na ciem­ną syl­wet­kę. – Dwa grzyb­ki w barsz­czy­ku.

 

Na no­gach miała luźne, ciem­no zie­lo­ne spodnie… – Na no­gach miała luźne, ciem­nozie­lo­ne spodnie

Czy ko­niecz­nie trze­ba do­okre­ślać, że ktoś ma spodnie wła­śnie na no­gach?

 

Twarz za­sła­nia­ła jej ciem­no­sza­ra cy­ber­ne­tycz­na maska. Moda ta unie­moż­li­wia­ła roz­po­zna­nie twa­rzy, a nawet iden­ty­fi­ka­cję płci. – Czyż­by wszel­kie cechy po­zwa­la­ją­ce roz­po­znać płeć, osoba miała na twa­rzy, pod maską?

 

Wy­da­wa­ła się dra­pież­ni­kiem w dzi­czy ocze­ku­ją­cej na swoją ofia­rę… – Ze zda­nia wy­ni­ka, że na ofia­rę cze­kał nie dra­pież­nik, ale dzicz.

Pew­nie chcia­łeś na­pi­sać: Wy­da­wa­ła się dra­pież­ni­kiem w dzi­czy, ocze­ku­ją­cym na swoją ofia­rę

 

Dwóch bo­wiem ochro­nia­rzy le­ża­ło na chod­ni­ka bez życia, z no­ża­mi wbi­ty­mi w karki, a krew są­czy­ła się ob­wi­cie na chod­nik. – Li­te­rów­ka. Po­wtó­rze­nie. Błąd or­to­gra­ficz­ny.

Skoro krew są­czy­ła się, nie mogła wy­cie­kać ob­fi­cie.  

 

wstał, wy­ry­wa­jąc swoją broń z mar­twych ka­dłu­bów. – Wbił noże w karki, a wy­cią­gał z ka­dłu­bów?

 

Osoba w płasz­czy dalej mil­cza­ła. – Li­te­rów­ka.

 

Nie było wia­do­mo jakie to­wa­rzy­szą jej emo­cje, gdy osiem dłoni się­ga­ło po pi­sto­le­ty. Na pewno jed­nak nie to­wa­rzy­szył jej strach… – Po­wtó­rze­nie.

 

Ak­ty­wo­wa­ne za­świe­ci­ły nie­bie­sko, tak jak wcze­śniej bury… – Li­te­rów­ka.

 

Pierw­szy gar­ni­tu­ro­wiec zgi­nął, gdy za­bój­ca wy­ko­nał pi­ru­et, wbi­ja­jąc nóż w jego pierś… – Pi­ru­etem wbił nóż w pierś?

 

rażąc prą­dem serce szar­żu­ją­ce­go z pałką męż­czy­znę. – …rażąc prą­dem serce szar­żu­ją­ce­go z pałką męż­czy­zny.

 

Gdy świa­tło prze­mi­nę­ło… – Świa­tło nie prze­mi­ja, świa­tło ga­śnie.

 

Z ser­cem na dłoni, obej­rzał się za sie­bie i uj­rzał u wy­lo­tu za­uł­ka ciem­ną po­stać. – Oba­wiam się, że nie wiesz, co na­pi­sa­łaś. Mieć serce na dłoni, to zna­czy być do­brym, szcze­rym czło­wie­kiem, ser­decz­nym, bez­in­te­re­sow­nym, otwar­tym i życz­li­wym dla in­nych.

 

krzyk­nął jesz­cze raz bo­gacz, się­ga­jąc po wła­sny pi­sto­let i od­da­jąc z niego kilka strza­łów, ale on szedł po­wo­li na­przód, od­bi­ja­jąc kule. – Z tego zda­nia do­wie­dzia­łam się, że bo­gacz oddał kilka strza­łów z pi­sto­le­tu, który szedł po­wo­li na­przód i od­bi­jał kule.

 

Bo­gacz za­czął mil­czeć, że ten roz­wa­ża jego pro­po­zy­cję i prze­stał się trząść. – Że co, bo­gacz za­czął mil­czeć???

 

Tym­cza­sem za­bój­ca ak­ty­wo­wa­ła swoje buty i wy­sko­czy­ła kilka me­trów w górę i nie za­czął spa­dać. Pod jej no­ga­mi po­ja­wi­ły się ener­ge­tycz­ne płyty, z któ­rych wy­bi­jał się wyżej i wyżej… – Coraz mniej ro­zu­miem – czy za­bój­ca jest jed­no­cze­śnie męż­czy­zną i ko­bie­tą?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Rany… julek…

Ależ mi głu­pio. Zda­wa­łem sobie spra­wię, że w tej hi­sto­ryj­ce o za­bi­ja­niu nie ma zbyt wiele am­bi­cji i za­iste nie miało to być coś am­bit­ne­go. Jed­nak­że, nie spo­dzie­wa­łem się, tego iż prze­oczy­łem aż tyle i to ta­kich ele­men­tar­nych ba­bo­li. To co wy­łusz­czy­łeś po­pra­wi­łem od razu. Cóż, po­spie­szy­łem się za bar­dzo i mam na przy­szłość na­ucz­kę, by tekst przed wy­sła­niem gdzie­kol­wiek prze­czy­tać przy­naj­mniej ze trzy razy :)

Astar­de­sie, niech Ci prze­sta­nie być głu­pio i bierz się do ro­bo­ty!

Po­wzią­łeś bar­dzo chwa­leb­ne po­sta­no­wie­nie o kil­ka­krot­nym czy­ta­niu tek­stu. Po­sta­raj się jed­nak, aby ko­lej­ne czy­ta­nia dzie­li­ły co naj­mniej dwa, a nawet trzy ty­go­dnie. Wtedy za­po­mnisz nieco, co na­pi­sa­łeś i lek­tu­ra po ta­kiej prze­rwie po­zwo­li Ci do­strzec uster­ki, któ­rych wcze­śniej nie za­uwa­ży­łeś. Tę ope­ra­cję na­le­ży po­wtó­rzyć dwa, trzy razy. Bę­dziesz zdu­mio­ny jej efek­tem.

Nie od rze­czy jest także po­pro­sić kogoś o prze­czy­ta­nie opo­wia­da­nia. Otrzy­masz wtedy cenne opi­nie o tek­ście, a może także wska­zów­ki, co można ulep­szyć, a z czego zre­zy­gno­wać.

Po­moc­ny może oka­zać się także ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

Po­wo­dze­nia! ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

No tak… Że hi­sto­ryj­ka mało am­bit­na to jedna spra­wa. Wy­ko­na­nie to druga.

Po­słu­gu­jesz się pro­stym ję­zy­kiem, który ko­ja­rzy mi się z wy­pra­co­wa­nia­mi szkol­ny­mi. “Sie­dzia­ła ona na gzym­sie”, “osoba ta” coś tam, coś tam. Spró­buj po­eks­pe­ry­men­to­wać z pod­mio­tem do­myśl­nym albo szu­kaj lep­szych sy­no­ni­mów. Szcze­gól­nie rzu­ca­ło mi się to w oczy przy opi­sach.

In­ter­punk­cja ku­le­je. Na przy­kład wo­ła­cze, Astar­de­sie, od­dzie­la­my prze­cin­ka­mi od resz­ty zda­nia.

z tej od­le­gło­ści ni­czym mały ni­czym robak,

Ni­czym Ci się zdu­blo­wa­ło.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Z am­bit­nym pla­nem nad­ro­bie­nia dy­żu­rów, za­bra­łam się za czy­ta­nie “Po­ra­że­nia”. Prze­czy­ta­łam o tym mie­ście, co to takie bez­dusz­ne jest i pełne bez­dusz­nych ludzi, o cy­ber­ne­tycz­nym Zorro, który w bra­wu­ro­wy spo­sób za­bi­ja bez­dusz­ne­go bo­ga­cza (a bo­gacz, jak­że­by ina­czej, jest brzyd­ki i gruby), potem o skoku Zorro do kok­pi­tu ma­szy­ny la­ta­ją­cej i… wy­mię­kłam.

​W tym frag­men­cie "Po­ra­że­nia”, który prze­czy­ta­łam ogra­ny motyw goni ogra­ny motyw, po­sta­ciom brak ory­gi­nal­no­ści, kli­mat bez­na­dziej­ne­go świa­ta przed­sta­wio­ny jest… cóż, bez­na­dziej­nie. Nie wiem, czy to mi za­bra­kło am­bi­cji, żeby skoń­czyć, czy też Tobie, Astar­des, am­bi­cji, żeby na­pi­sać coś ory­gi­nal­ne­go.

Hmm... Dla­cze­go?

No nie po­wa­li­ło. Nie twier­dzę, że każdy tekst musi być am­bit­ny i mieć głę­bo­kie prze­sła­nie, lubię też, jak się tro­chę po­za­bi­ja­ją, ale to opo­wia­da­nie wy­da­wa­ło mi się być zu­peł­nie o ni­czym. Mia­łam sko­ja­rze­nie z fil­ma­mi sen­sa­cyj­ny­mi pusz­cza­ny­mi w środ­ku nocy, gdy wi­dzom i tak już się nie chce śle­dzić fa­bu­ły. 

Nowa Fantastyka