- Opowiadanie: Blue_Ice - Krótka, smutna, lecz zarazem pouczająca historia mężczyzny, który wszędzie widział kobietę w czerwonej sukience

Krótka, smutna, lecz zarazem pouczająca historia mężczyzny, który wszędzie widział kobietę w czerwonej sukience

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Krótka, smutna, lecz zarazem pouczająca historia mężczyzny, który wszędzie widział kobietę w czerwonej sukience

 

Każdy ma w życiu swoje „zda­nie-klucz”, za­sły­sza­ne kie­dyś, od kogoś, w kon­kret­nej sy­tu­acji. Zda­nie, które za­wa­ży­ło na losie Leona, wy­po­wie­dzia­ła jedna z jego ko­biet w mi­ło­snym unie­sie­niu. Brzmia­ło ono: „Kiedy mnie do­ty­kasz, zni­kam.”

Ro­mans się skoń­czył, póź­niej Leon by­naj­mniej nie stro­nił od płci żeń­skiej, jed­nak tamto po­etyc­kie wy­zna­nie wsz­cze­pi­ło mu pod skórę ir­ra­cjo­nal­ny lęk.

 

Wiele lat póź­niej, za sied­mio­ma flir­ta­mi i sied­mio­ma za­ko­cha­nia­mi, Leon wziął urlop i po­je­chał autem do Hisz­pa­nii. Sa­mot­ne wa­ka­cje były krót­kie, ale in­ten­syw­ne, pełne cie­płe­go morza, pyłu na chod­ni­kach, po­szu­ki­wa­nia knajp z mu­zy­ką na żywo, a także ory­gi­nal­nych sma­ków, rów­nież tych na ta­le­rzu. Pięk­nych dziew­czyn nie bra­ko­wa­ło, za­rów­no wśród miej­sco­wych, jak i przy­jezd­nych. Nic spe­cjal­ne­go się jed­nak nie wy­da­rzy­ło.

 

Cho­ciaż, nie­zu­peł­nie.

 

Przy­szła do niego pod­czas snu, pew­nej go­rą­cej nocy na hisz­pań­skim bez­dro­żu. Drob­na, o ciem­nej cerze, ucze­sa­na w gruby war­kocz. Jedna z tych, któ­rych wieku nie zdra­dza uroda. Miała na sobie czer­wo­ną su­kien­kę. Nie przy­po­mi­na­ła ni­ko­go, kogo znał. Nie two­rzy­ła też kon­glo­me­ra­tu, przy­pad­ko­we­go zlep­ku, pat­chwor­ku po­wsta­łe­go ze wspo­mnień po in­nych ko­bie­tach. Po pro­stu: pierw­szy raz zo­ba­czył ją wła­śnie tam – w swoim śnie.

 

Po tej po­dró­ży nie­wie­le mu po­zo­sta­ło, słoń­ca nie dało się ukraść w bu­tel­ce, spe­cja­ły pa­prycz­ko­wej kuch­ni nie prze­trwa­ły w ze­psu­tej lo­dów­ce sa­mo­cho­do­wej, a wszyst­kie wa­ka­cyj­ne fotki nie­chcą­cy ska­so­wał jed­nym klik­nię­ciem. Nawet wino mu ukra­dli, kiedy na mo­ment zmru­żył oko na ławce w cen­trum mia­sta, pod ob­sra­nym przez mewy po­mni­kiem ja­kie­goś księ­cia. Pięć bu­te­lek, w pla­sti­ków­ce z wi­ze­run­kiem tor­re­ado­ra.

 

Tylko jedna rzecz prze­trwa­ła w sta­nie nie­na­ru­szo­nym – bo co praw­da ko­bie­ta z krwi i kości nie zja­wi­ła się na jego dro­dze, ale za to uko­bie­ci­ła się zjawa ze snu.

 

W Hisz­pa­nii, kraju czer­wie­ni, stu­ka­nia ob­ca­sa­mi przy dźwię­kach gi­ta­ry oraz schi­zo­fre­nicz­ne­go po­łą­cze­nia po­pę­du i roz­le­ni­wie­nia, spra­wa wy­glą­da­ła jesz­cze dość nie­win­nie. Ot, jawa po­mie­sza­na ze snem wsku­tek upału. Nie­szko­dli­wa kla­sy­ka. Wi­dział ją zni­ka­ją­cą za ro­giem ulicy, gdzieś da­le­ko, w sło­necz­ne mgle, w drzwiach ucie­ka­ją­ce­go metra, czy nie­sio­ną przez falę tłumu. Czer­wo­ny rąbek su­kien­ki, czer­wo­ne ra­miącz­ko, czer­wo­na fal­ban­ka przy de­kol­cie. Mi­gnię­cie.

Sub­tel­nie, ze sma­kiem.

 

Tak było w Hisz­pa­nii.

Bo kiedy wró­cił do domu, spra­wy przy­ję­ły zu­peł­nie inny obrót.

 

Pierw­szy raz stało się to w dusz­ny po­nie­dzia­łek, zaraz po urlo­pie, gdy sie­dział w biu­rze, roz­sy­łał maile i ocie­rał pot z czoła, prze­kli­na­jąc ze­psu­tą kli­ma­ty­za­cję. Wła­śnie za­łą­czał spro­śny, hisz­pań­ski mem w li­ście do ko­le­gi, kiedy sta­nę­ła w uchy­lo­nych drzwiach. Su­kien­ka ta sama: czer­wo­na, ko­ron­ko­wa. Wy­glą­da­ła do­kład­nie tak, jak w hisz­pań­skim śnie. I uśmie­cha­ła się, opie­ra­jąc o fra­mu­gę.

Wstał na wa­cia­nych no­gach, pod­szedł i, nie znaj­du­jąc słów, wy­cią­gnął do niej drżą­cą rękę.

Znik­nę­ła w chwi­li, kiedy jego dłoń do­tknę­ła ko­ron­ki przy jej man­kie­cie.

Wy­sko­czył na ko­ry­tarz. Mar­twa cisza i za­duch.

Gdy wró­cił do kom­pu­te­ra z prze­ra­że­niem od­krył, że spro­śny ob­ra­zek po­wę­dro­wał do no­we­go klien­ta, za­miast do ko­le­gi. Dureń! – wrza­snął na sie­bie. Szyb­ko wy­słał prze­pro­si­ny. Spro­sto­wa­nie.

Tylko co tu pro­sto­wać? Wi­ze­ru­nek zbo­czeń­ca?

 

Wie­czo­rem tego sa­me­go dnia zo­ba­czył ją w wan­nie. Ska­mie­niał na progu ła­zien­ki: le­ża­ła z głową pod kra­nem, nogi zgię­te w ko­la­nach, su­kien­ka za­wi­nę­ła się, od­sła­nia­jąc uda, ręce le­ża­ły wzdłuż ciała. Z kranu ka­pa­ła woda, cho­ciaż wie­dział, że do­brze go za­krę­cił. Kro­pla za kro­plą ka­pa­ły na twarz, uda­jąc łzy. Wy­glą­da­ła jakby spała. Albo nie żyła. Zwil­żo­na su­kien­ka po­ciem­nia­ła na pier­siach, a war­kocz jesz­cze bar­dziej po­czer­niał… jeśli to moż­li­we.

Ostroż­nie pod­szedł do wanny.

– Hola?… – wy­szep­tał jedno z nie­wie­lu słów, które znał po hisz­pań­sku.

Jej po­wie­ki ani drgnę­ły. Rzęsy nie za­trze­po­ta­ły. Wtedy do­tknął war­ko­cza. Czy na pewno do­tknął? W każ­dym razie – znik­nę­ła.

Po­tarł oczy, opu­ścił spię­te ra­mio­na. Po­czuł zmę­cze­nie.

I strach, że po­pa­da w obłęd.

 

Na­stęp­ne­go dnia, we wto­rek, była w hi­per­mar­ke­cie, a także w sa­lo­nie sieci ko­mór­ko­wej i barze mlecz­nym. Róż­ni­ca po­le­ga­ła na tym, że wi­dząc ją w miej­scach pu­blicz­nych, z da­le­ka czy w tłu­mie, mógł sobie wmó­wić, że to omamy.

 

Leon nie zwie­rzył się ni­ko­mu z tych przy­gód. Zresz­tą, nie bar­dzo miał komu. Ro­dzi­na da­le­ko, przy­ja­cie­le też da­le­ko, cho­ciaż w innym sen­sie. Sta­rał się nor­mal­nie pra­co­wać, być przy­tom­nym. Nie bać się wra­cać do domu.

Nie­ste­ty, dzia­ło się coraz go­rzej.

 

We środę wie­czo­rem za­stał ją na bal­ko­nie. Opar­ta dłoń­mi o szybę, z uchy­lo­ny­mi usta­mi i bła­gal­nym spoj­rze­niem, wy­raź­nie chcia­ła wejść do środ­ka. Wy­da­ła mu się chud­sza, niż wcze­śniej. Su­kien­ka wi­sia­ła na niej, a biust jakby się za­padł głę­biej pod de­kolt.

– Ple­ase, come in…I…* – wy­ją­kał po an­giel­sku, otwie­ra­jąc drzwi bal­ko­nu. Zro­bi­ła krok w jego kie­run­ku i przez mo­ment my­ślał, że pad­nie mu w ob­ję­cia. Za­mknął oczy i otwo­rzył ra­mio­na.

Po­chwy­cił pust­kę.

 

We czwar­tek po pracy po­sta­no­wił ukoić nerwy oglą­da­niem sta­rych, ulu­bio­nych al­bu­mów ze zdję­cia­mi przy­ro­dy (bo filmy przy­rod­ni­cze robią ra­czej dla widza żąd­ne­go krwi i igrzysk). Miał za­cząć od zdjęć w „Cu­dach Na­tu­ry”, które trzy­mał na re­ga­le w sa­lo­nie.

Le­ża­ła na naj­wyż­szej półce, przy­gnia­ta­jąc nieco za­ku­rzo­ny, po­dwój­ny rząd kil­ku­to­mo­wych po­wie­ści. Upo­zo­wa­ła się na nich jak na szez­lon­gu, przo­dem do niego, z głową opar­tą na zgię­tym łok­ciu. Oczy błysz­czą­ce, wpół roz­ple­cio­ny war­kocz, roz­cza­pie­rzo­ny na grzbie­cie „Sławy i chwa­ły” Iwasz­kie­wi­cza.

Wła­ści­wie po­wi­nien się już przy­zwy­cza­ić, mimo to za każ­dym razem serce za­czy­na­ło ło­mo­tać, nogi się ugi­na­ły.

Tłu­miąc hi­ste­rycz­ny szloch, przy­sta­wił do re­ga­łu ta­bo­ret. Tym razem nie wy­po­wie­dział ani słowa. Jesz­cze wcho­dząc na pod­wyż­sze­nie, kątem oka za­re­je­stro­wał czer­wień, ale gdy już wy­pro­sto­wał plecy, żeby podać jej rękę i nie­chcą­cy oparł się o zwi­sa­ją­cy rąbek su­kien­ki – znik­nę­ła.

Znowu.

Za­wsze zni­ka­ła.

Tej nocy nawet nie pró­bo­wał iść spać. Włą­czył te­le­wi­zor i za­ga­pił się na po­wtór­kę se­ria­lu, który cza­sa­mi oglą­dał – aż około świtu oczy za­mknę­ły mu się same.

 

Pią­tek oka­zał się nieco szczę­śliw­szy. Mimo nie­wy­spa­nia mógł w miarę nor­mal­nie funk­cjo­no­wać. Cały dzień bez czer­wo­nej su­kien­ki. A jed­nak w nocy spał bar­dzo źle.

Co z tego, że mu się nie przy­śni­ła, skoro bom­bar­do­wa­ły go inne po­krę­co­ne, chore wizje, po któ­rych rano czuł nie­smak.

 

W so­bo­tę na­to­miast kosz­mar wró­cił w całej oka­za­ło­ści, tylko w jesz­cze ostrzej­szym wy­da­niu.

Zmę­czo­ny ko­lej­nym upal­nym dniem w biu­rze, po po­wro­cie do domu od razu wpadł do kuch­ni po lód do whi­sky.

Cóż, upi­cie się naj­wy­raź­niej nie było mu pi­sa­ne.

Naj­pierw zo­ba­czył pod lo­dów­ką ka­łu­żę, a w niej stos pół-roz­mro­żo­nych pro­duk­tów i po­wyj­mo­wa­ne wszyst­kie półki. Otwo­rzył za­mra­żar­kę.

Była tam. Wci­śnię­ta jak czer­wo­na, szma­cia­na lalka, z szyją zgię­tą pod nie­na­tu­ral­nym kątem. Po otwar­ciu drzwi­czek, jedna ręka wy­pa­dła na ze­wnątrz, resz­ta jakoś się trzy­ma­ła mię­dzy oszro­nio­ny­mi ścian­ka­mi. Dla od­mia­ny włosy miała roz­pusz­czo­ne, po­zle­pia­ne, z twa­rzy od­pły­nę­ła krew. Za to czer­wień su­kien­ki świe­ci­ła hor­ro­rem na tle tru­piej, zmro­żo­nej bieli. Ko­bie­ta naj­wy­raź­niej stra­ci­ła przy­tom­ność z zimna.

W szoku roz­bo­la­ła go głowa. Szyb­ko chciał jej do­tknąć, tym razem już tylko po to, żeby szyb­ciej znik­nę­ła. A kiedy już roz­pły­nę­ła się w po­wie­trzu jak zwy­kle, kop­nął ze zło­ścią stos zmię­kłych mro­żo­nek, z któ­rych więk­szość nada­wa­ła się do wy­rzu­ce­nia. Na­stęp­nie po­de­ptał wszyst­kie te mar­twe ryby bez głów, ochła­py mięsa, po­sie­ka­ne wa­rzy­wa w ko­lo­ro­wych to­reb­kach, po­ła­mał pierw­szą lep­szą z wy­ję­tych półek, a na ko­niec wziął do ręki po­jem­nik z lodem i ci­snął nim o pod­ło­gę.

Zroz­pa­czo­ny, zo­sta­wił za sobą po­bo­jo­wi­sko i wy­szedł z domu. Mokre od potu włosy opa­da­ły mu na czoło, ręce się trzę­sły i strasz­nie go mdli­ło. Szedł przed sie­bie, aż do­tarł do skwe­ru z małym pla­cem zabaw. Usiadł na zim­nej, że­la­znej huś­taw­ce i ode­pchnął się od ziemi. Huś­tał się tak jakiś czas, po­wo­li, ze zwie­szo­ną głową, słu­cha­jąc zgrzy­ta­ją­cych za­wia­sów. Nagle wbił stopy w zie­mię, wstrzy­mu­jąc bu­ja­nie i pod­niósł głowę. – Kli­nem to! – po­my­ślał. – Muszę umó­wić się z nor­mal­ną ko­bie­tą!

Po­sta­no­wił, że na­stęp­ne­go dnia wy­bie­rze się do ka­wiar­ni „Spo­tka­nie”. Ser­wo­wa­li tam świet­ną kawę oraz prze­ką­ski – afro­dy­zja­ki, a każdy sto­lik opa­trzo­no ta­blicz­ką: „PRZY­SIĄDŹ SIĘ DO MNIE”. Taki lokal przy­ja­zny dla po­cząt­ku­ją­cych sa­mot­nych .

Ta de­cy­zja tro­chę go uspo­ko­iła. I dla od­mia­ny nie­źle spał w nocy.

 

Nie­dzie­la za­czę­ła się obie­cu­ją­co. Nie wi­dział ni­g­dzie ko­bie­ty w czer­wo­nej su­kien­ce. W ogóle wi­dział mało czer­wo­ne­go. I in­nych żyw­szych ko­lo­rów. Wszyst­ko wy­da­wa­ło mu się szare, za­ma­za­ne i bez­na­dziej­ne. No, ale przy­naj­mniej obyło się bez szo­ku­ją­cych scen.

Ka­wiar­nia „Spo­tka­nie” tęt­ni­ła nie­agre­syw­nym gwa­rem i pach­nia­ła świe­żo zmie­lo­ną kawą. Usiadł przy sto­li­ku przy ścia­nie, pod ga­blo­tą ze sty­lo­wy­mi fi­li­żan­ka­mi. Pod nie­któ­ry­mi wid­nia­ły ceny. Wy­so­kie. Przez chwi­lę za­pra­gnął zro­bić sobie pre­zent. Wy­da­ły mu się takie miłe dla oka, pa­ste­lo­we. Nie­ste­ty świe­żo po hisz­pań­skim urlo­pie nie mógł sobie na po­zwo­lić na żadną z nich.

Wy­brał z menu dużą, epic­ką kawę po ir­landz­ku, za­mó­wił i roz­siadł się wy­god­nie. Po­wiódł wzro­kiem po sali. Lu­dzie roz­ma­wia­li, śmia­li się, pod­no­si­li do ust fi­li­żan­ki, kie­lisz­ki, wi­del­czy­ki ze sma­ko­wi­ty­mi ką­ska­mi. Wśród gości za­uwa­żył sporo par – część za­pra­sza­ją­cych ta­bli­czek zo­sta­ła już „oba­lo­na”.

Nie­dłu­go po tym, jak do­stał swoją kawę, zanim zdą­żył po­czuć za­że­no­wa­nie zwią­za­ne ze sto­ją­ca obok cu­kier­ni­cy ta­blicz­ką, przy­sia­dła się do niego ko­bie­ta. Bar­dzo atrak­cyj­na ko­bie­ta, ubra­na w brą­zo­wą, ob­ci­słą su­kien­kę za ko­la­na. De­kolt zdo­bi­ła mała, złota gwiazd­ka na łań­cusz­ku. Pięk­ność za­mó­wi­ła to samo, co on, po czym wdali się w roz­mo­wę. Szyb­ko prze­szli na ty. Miała na imię Ilona. Oka­za­ło się, że miesz­ka­li w tej samej dziel­ni­cy, co jakoś go pod­nio­sło na duchu. Z przy­jem­no­ścią, ja­kiej nie czuł od dawna, coraz bar­dziej za­głę­biał się w zwy­czaj­ną kon­wer­sa­cję o ku­li­na­riach, te­le­wi­zji, ogrod­nic­twie, na chwi­lę nawet za­ję­li się po­li­ty­ką. Tro­chę po­żar­to­wa­li. W pew­nym mo­men­cie tak z biegu, spon­ta­nicz­nie, po­chwa­lił jej wy­gląd. W końcu tu nie cho­dzi­ło tylko o ta­lerz, mo­ty­kę, czy sza­lo­ny zwrot akcji w trzy­ty­sięcz­nym od­cin­ku se­ria­lu.

– Bar­dzo ci do twa­rzy w tej brą­zo­wej su­kien­ce – po­wie­dział z bły­skiem w oku.

– Ee… w ja­kiej brą­zo­wej su­kien­ce? – za­py­ta­ła, jed­no­cze­śnie zaś miły uśmiech znik­nął z jej twa­rzy.

– Jak to… w ja­kiej? – od­parł już mniej pew­nie.

– No nie wiem, o czym mó­wisz, bo moja su­kien­ka jest czer­wo­na.

– Jaka?! – krzyk­nął, nie pa­nu­jąc nad sobą. – Prze­cież jest brą­zo­wa!

– Tak mnie po­że­rasz wzro­kiem, że nawet nie wi­dzisz, jaki mam kolor su­kien­ki? – od­cię­ła się, ura­żo­na. – A ponoć fa­ce­ci tak żywo re­agu­ją na czer­wień – do­da­ła, ścią­ga­jąc gniew­nie brwi.

– Nie wy­głu­piaj się! – Czuł, że ledwo trzy­ma nerwy na wodzy. – Prze­cież widzę, że jest brą­zo­wa. To jakim cudem, do cho­le­ry, może być czer­wo­na?!

– Ja się wcale nie wy­głu­piam! Nie mów do mnie takim tonem! – Oczy Ilony pło­nę­ły, za­ci­snę­ła usta.

Sy­tu­acja nie wy­glą­da­ła do­brze. Ona też już nie.

– Nie wiem, jakim tonem mówię, za to do­brze wiem, co widzę. – Z tru­dem ści­szył głos. – Widzę przed sobą pięk­ną ko­bie­tę, w pięk­nej, sek­sow­nej, BRĄ­ZO­WEJ su­kien­ce.

Za­śmiał się ner­wo­wo i non­sza­lanc­ko od­chy­lił na krze­śle, przy­trzy­mu­jąc się sto­li­ka. Wy­mow­nie wpa­trzył się w biust Ilony. Czub­ki pal­ców mężczyzny po­bie­la­ły, za­ci­śnię­te na bla­cie.

– Czer­wo­nej! – krzyk­nę­ła i wsta­ła tak gwał­tow­nie, że prze­chy­li­ła stół. Leon za­chwiał się razem z krze­słem i upadł na szkla­ną ga­blo­tę, w któ­rej brzeg ude­rzył głową. Osu­nął się na pod­ło­gę. Ze skro­ni po­cie­kła mu czer­wo­na struż­ka. Jakby czer­wień w jego gło­wie wresz­cie zna­la­zła uj­ście.

Ilona, prze­ra­żo­na, po­chy­li­ła się nad le­żą­cym.

Kiedy do­tknę­ła jego ręki – znik­nął.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

* z ang.: „Pro­szę, wejdź. Ja…”

 

Koniec

Komentarze

Z dotychczasowych opowiadań z kobietą w czerwonej sukience, Twoje podoba mi się najbardziej.

Niby stonowane, a niepokojące. Snuje się leniwie i nagle zaskakuje. Absurd w bardzo dobrym gatunku, właśnie taki jak lubię. Świetnie zakończenie.

Bardzo satysfakcjonująca lektura. ;-)  

 

W Hisz­pa­nii, kraju czer­wie­ni, stu­ka­nia ob­ca­sa­mi przy­dźwię­kach gi­ta­ry… – Brak spacji.  

 

pod­szedł do niej i, nie znaj­du­jąc słów, wy­cią­gnął do niej drżą­cą rękę. – Powtórzenie. Czy oba zaimki są niezbędne?

 

z uchy­lo­ny­mi usta­mi i pro­szą­cym spoj­rze­niem, zda­wa­ła się pro­sić… – Czy to celowe powtórzenie?

 

Le­ża­ła na na naj­wyż­szej półce… – Dwa grzybki w barszczyku.

 

Tłu­miąc hi­ste­rycz­ny szloch, przy­sta­wił po­dest do re­ga­łu. – Jaki podest?

 

Włą­czył te­le­wi­zor i za­ga­pił się po­wtór­kę se­ria­lu… – Włą­czył te­le­wi­zor i za­ga­pił się na po­wtór­kę se­ria­lu

Zagapić można się na coś, nie w coś. W coś można się wgapiać.

 

tym razem już tylko po to, żeby szyb­ciej zni­kła. – …tym razem już tylko po to, żeby szyb­ciej zni­knęła.

 

Ser­wo­wa­li tam świet­ną kawę oraz prze­ką­ski – afro­dy­zja­ki, a na każdy sto­lik opa­trzo­no ta­blicz­ką: „PRZY­SIĄDŹ SIĘ DO MNIE”. –…a każdy sto­lik opa­trzo­no ta­blicz­ką: „PRZY­SIĄDŹ SIĘ DO MNIE”.

Lub: …a na każdym sto­liku postawiono ta­blicz­ką: „PRZY­SIĄDŹ SIĘ DO MNIE”.

 

– Ee…w ja­kiej brą­zo­wej su­kien­ce? – Brak spacji po wielokropku.

 

Kiedy znikną usterki, kliknę Bibliotekę. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy – dziękuję! Za cenne poprawki i pochwałę na wagę złota :) ;)

Mam nadzieję, że teraz już jest bez potknięć ;)

I pozdrawiam ochoczo :)

Dziękuję za pozdrowienia i odwzajemniam się serdecznościami. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Znakomite zakończenie :) A kłótnia o kolor sukienki konkursowo absurdalna ;)

@Bellatrix – wielkie dzięki :) Cieszę się :)

TA SUKIENKA BYŁA BORDOWA!

 

Karmazynowa?

 

Kurde, prawdziwy mężczyzna rozpoznaje tylko trzy kolory: zielony, czerwony i ch…y. Ja tam protagoniście wierzę, że była brązowa ;-) Kłótnia o kolor przepiekna.

 

Piękne zakończenie i absurdalnie świeży wątek mary w (wstaw kolor) sukience.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

:) Psychofishu – jakże niewiarygodnie (no bo przecież nie absurdalnie) miło mi, że jesteś ukontentowany moim autografem na krwistej sukience! :) W tak zwanym podziękowaniu (prawie) totalnym, uchylam słomkowego kapelusza, chroniącego mnie przed nadmiernym promieniowaniem ultra-księżycowym :))))));)

Ciekawy tekst. Fajny pomysł, zaskakujące zakończenie. Misie. :-)

Babska logika rządzi!

Dziękuję, Finklo! Dobrze, że byłaś, dobrze, że przeczytałaś, dobrze, że Ci się spodobało :)))) Pozdrowienia! :)

Przeczytałam heart

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

:) :)

@bemik, @BardzoGrubaLola – dziękuję za przeczytanie :)

Początek – Hiszpania – przykuwa uwagę. Potem jest trochę monotonnie co do wydarzeń, bo technicznie bez zarzutu. Za to koniec podbija wszystko i wynosi na orbitę.

:) Lordzie – dziękuję za przychylność :) Twoje uwagi (również tę ‘środkową’ ;)) – niniejszym biorę sobie do serca ;)

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Bardzo podoba mi się Twoje pisanie. Poruszasz dużo zmysłów – węch, smak, słuch, wzrok, dotyk – tak, że kiedy czytam, wydaje mi się, że przenoszę się w miejsce, które opisujesz. Na początku myślałem, że czytam romantyczną opowieść typu "Uwierz w Ducha", tyle że to nie Patrick Swayze jest duchem. Powinienem chyba jednak nabrać skojarzeń z Brucem Willisem i "Szóstym Zmysłem" ;) Myślę, że piszesz niebanalnie.

@Nimrod – dziękuję! Bardzo dla mnie cenna i optymistyczna opinia :) Pozdrawiam!

 

Fajne :)

I zakończenie dobre :)

Przynoszę radość :)

@Anet – dzięki za przeczytanie, komentarz i pozytywny odzew ;)

Prawdopodobnie będę odosobniony w zdaniu, że to nie tylko absurd, ale – może nawet przede wszystkim – psychodreszczowiec. A jeśli ktoś zechce, to i opowieść o klątwie…

Jedno w tym pewne dla mnie: dobrze napisane. Po pewnego rodzaju uśpieniu czujności czytelnika zostaje tenże czytelnik solidnie trzepnięty przez łeb, że takim kolokwialnym zwrotem się posłużę…

@AdamKB – dzięki :)

Psychodreszczowiec i klątwa – jak najbardziej, też. Można na to spojrzeć tak: bohater został pewnego dnia naznaczony zdaniem-zaklęciem, idee fixe – a później “zainfekowany” pewnym sennym wizerunkiem. I przez to wszystko się stało ;) Pozdrawiam! :)

Spodobało mi się to opowiadanie, chociaż mam wrażenie, że to dopiero szkic, który prosi się o rozwinięcie i dorzucenie smaczków. Bardzo sprawne językowo :)

@BardzoGrubaLola – miło mi, że Ci się podoba, nawet z tym zastrzeżeniem. No i na Twe ręce składam i przekazuję raz jeszcze podziękowania za Wyróżnienie. :)

No nie wiem, czy szkic… Ja, jeśli miałabym coś zmienić, to raczej bym właśnie skróciła – o jakiś jeden, czy dwa “segmenty”, alternatywnie może w którymś z nich coś pozmieniała. Myślę, że akurat ta puenta uwypukliła się nieźle między innymi dlatego, że nastąpiła… dość szybko, niejako “na odlew”. :) …i na dość klarownie zarysowanym tle poprzedzającego ciągu wydarzeń. Przy rozwijaniu, wydłużaniu itd. mogłoby opaść napięcie pomiędzy pewnymi skojarzeniami, połączeniami, klamra początek – koniec by się rozpadła, itd.. Takie miałabym obawy. A praktycznie rzecz biorąc – nawet zabrakłoby mi czasu. Zabrałam się za ten konkurs niestety późno, a oddać musiałam w dodatku wcześniej, bo wyjeżdżałam. :) Ale oczywiście rozumiem i przyjmuję Twoją sugestię :)

Pozdrawiam! :)

Zgadzam się, że mało! MAŁO! MAŁO! MAŁO! Szkic i tylko szkic. Ta historia prosi się o więcej. Jest bardzo ciekawa, ale taka urwana. Nie mniej gratuluję, świetnego absurdalnego świata. Bardzo mi się podobało! :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

@Morgiana – ależ jesteście zachłanni! :P ;)))

Przyswajam opinię, za którą ni mniej, ni więcej, tylko dziękuję :) Przyjmuję również gratulacje, za które tym bardziej dziękuję :) Tak przyjęciowo dzisiaj :);) Pozdrawiam!

Zakończenie misia kompletnie zaskoczyło i rozbawiło. Sam się temu dziwi. :)

Misiu – i o to chodziło! :) Dzięki – i pozdrawiam ciepło, futrzaście :)

Hej Blue_Ice.

Miła lektura, mam jednak kilka uwag:

 

Leżała na najwyższej półce, przygniatając nieco zakurzony, podwójny rząd kilkutomowych powieści. Upozowała się na nich jak na szezlongu, przodem do niego, z głową opartą na zgiętym łokciu. Oczy błyszczące, wpół rozpleciony warkocz, rozczapierzony na grzbiecie „Sławy i chwały” Iwaszkiewicza.

Przez cały czas myślałam że dalej piszesz o książce, i zrobiło się nieco dziwnie ;P

 

W sobotę natomiast koszmar wrócił w całej okazałości, tylko w jeszcze ostrzejszym wydaniu.

Nie jestem pewna, ale usunęłabym to “tylko”, ew. zastąpiła czymś innym np. “nawet”.

 

W pewnym momencie ← tutaj chyba przecinek, ale jestem słaba z interpunkcji tak z biegu, spontanicznie, pochwalił jej wygląd.

Ciekawy pomysł na opowiadanie, twist mi się spodobał i nieco zaskoczył. Mimo tego, mam kilka uwag. Nie wiem czy narracja jest dobrze dobrana. To znaczy, czy opowieść nie wywarłaby lepszego wrażenia, jeśli dałabyś Leonowi ją opowiedzieć? Niektóre sceny wydawały mi się absurdalne, chociaż może to ja czegoś nie zrozumiałam. Na przykład, ta z kobietą w zamrażarce? Chciała umrzeć? Są lepsze sposoby (chyba ;P). I końcówka, gdzie Ilona dość agresywnie zareagowała na stwierdzenie, że sukienka jest brązowa (może chłop jest daltonistą? Po co od razu nerwy?).

Mimo tych małych potknięć, lektura ciekawiła, chciałam wiedzieć kim jest owa tajemnicza hiszpanka ;P Dziękuję za lekturę!

 

 

@Gruszel – dzięki za odwiedziny! I za sympatyczny odzew :)

 

Co do “Leżała na najwyższej półce…”itd. – gramatycznie rzecz biorąc ‘leżała’ nie mogło się odnosić do książki, bo wcześniej pisałam o albumach (rodzaj męski) i “Cudach Natury” (liczba mnoga).

Sprawa “tylko” – no, to jest faktycznie do przemyślenia, w zasadzie można by to słow nawet usunąć. Ale (jeszcze) też nie jestem pewna ;)

Taak, tam zdecydowanie należy się przecinek! ;)

Co do zamrażarki – cóż, całe opko polega na mieszance iluzji i rzeczywistości. Kwestię co jest czym (a w związku z tym też dlaczego jest tym, a nie czymś innym) muszę pozostawić czytelnikowi. Nie mogę tego tłumaczyć, bo… zabiję tekst ;)

Jeśli chodzi o reakcję kobiety – również wolę nie wyjaśniać. Podpowiem może tylko, że ma to coś wspólnego m.in. z hasłem konkursu (absurd) oraz… kobiecą naturą? :P ;) Ponadto pragnę cichusieńko szepnąć, żebyśmy tu czytelnikom nie spoilerowały rozkminianiem końcówki opka ;)

 

Pozdrawiam serdecznie! :)

Hej Blue_Ice!

Gramatycznie masz rację, leżała sugeruje że to była ta kobieta, jednak zwykły zjadacz chleba czytając raczej nie będzie się nad tym zastanawiał, a tu chodzi o to, by opko przeczytać bez takich rozkmin, ale nie bierz moich uwag zbyt poważnie, ja sama ledwie wiem jak się pisze ;P Co do reszty, no tak, nie doczytałam o tym absurdzie, teraz ma to więcej sensu. Jednak czy opko nie powinno polegać na tym, żeby od razu widać było że jest to zabieg zamierzony? I znów podkreślę, może widać i to ja jestem ślepa ;D

Wybacz za spoilery, byłam pewna że komsy czyta się po opku, ale jestem tu od niedawna, jeszcze się wdrażam ^^

Pozdrawiam!

Jak ktoś zaczyna lekturę od komentarzy, to sam jest sobie winien.

Babska logika rządzi!

Ależ, Gruszel, nie masz absolutnie za co przepraszać! :) Dziękuję za Twoje komentarze, każdy biorę zawsze pod uwagę; a skoro piszesz, że jesteś tu od niedawna, to powiem Ci to od razu, żeby nie było wątpliwości: każdy autor uznaje nawet nieprzychylny komentarz za grudkę złota (nie mylić z błotem). Chyba, że są to niemerytoryczne warknięcia, albo ktoś czepia się w kiepskim stylu i wyraźnie widać, że tylko po to, żeby sobie samemu poprawić humor. Ja takie rzeczy wyczuwam dość szybko, ale to na szczęście zdarza się tutaj raczej rzadko ;) Twoje komentowanie jest miłe i stonowane, jest ok! :)

Finklo – racja; a z drugiej strony rozkminianie samej końcówki/puenty jest takim trochę innym rodzajem spoilera, może nazwę go ‘spoilerem interpretacyjnym’ ;)

Pozdrawiam! :)

Właśnie na razie badam teren, na ile mogę sobie pozwolić w komentarzach, żeby mnie potem nie zjedzono ;P Staram się też być ostrożna z innego powodu – ja naprawdę nie wiem czy to co piszę ma sens, a głupio doradzić komuś coś, co byłoby niewłaściwe (w myśl zasady nie wiem, to się wypowiem). Cieszę się że nie odebrałaś komentarza za obrazę, bo sądzę że opko jest dobre, ma tylko parę mankamentów. Ale rozpływanie się nad tym w komentarzu wydaje mi się zbędne, lepiej ograniczyć się do krótkiego, ale szczerego “dobre”, i więcej czasu poświęcić potknięciom ;P

Dzięki za wyrozumiałość ^^

<3

Nowa Fantastyka