- Opowiadanie: Wicked G - Etos

Etos

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Etos

Czas już odejść.

Ta myśl re­zo­no­wa­ła w mojej gło­wie, lecz nie mia­łem za­mia­ru ulec. Sie­dzia­łem na omsza­łym gła­zie po­śród ogrom­nej po­ła­ci trawy i chwa­stów. Było wil­got­no i prze­raź­li­wie zimno, a ja wciąż tkwi­łem w bez­ru­chu. Otę­pie­nie, stu­por…

Ktoś kie­dyś po­rów­nał życie do po­dró­ży. Zgo­dził­bym się z tym, ale pod wa­run­kiem spre­cy­zo­wa­nia po­ję­cia. Życie to wę­drów­ka, nie­ustan­ne prze­miesz­cza­nie, uciecz­ka… Fuga dy­so­cja­cyj­na. Per­ma­nent­ne omi­ja­nie pro­ble­mów, za­nu­rza­nie się w nie­ist­nie­ją­ce świa­ty, ode­rwa­nie od fi­zycz­nej na­tu­ry.

Przy­ją­łem to z uśmie­chem.

Czę­sto tak po pro­stu za­sty­ga­łem i ga­pi­łem się w punkt, roz­wa­ża­jąc wsze­la­kie spra­wy, smut­ne lub we­so­łe. Za­wsze jed­nak otu­la­ła mnie jakaś nie­wi­dzial­na po­wło­ka ze szczę­ścia i sa­mo­za­do­wo­le­nia. Zna­la­zły­by się isto­ty, ludz­kie czy też nie, które uzna­ły­by to za prze­jaw głu­po­ty lub płyt­ko­ści, zu­peł­nie jak­bym miał na to ja­ki­kol­wiek wpływ. A ja byłem po pro­stu ra­do­snym osob­ni­kiem. Mo­głem uro­dzić się w znacz­nie gor­szej epoce.

Mi­ja­ły mi­nu­ty i go­dzi­ny, aż w końcu zna­lazł mnie Juh­ras, kowal z po­bli­skiej wio­ski, w któ­rej mia­łem oka­zję prze­by­wać przez kilka dni. Pro­sił o pomoc przy po­szu­ki­wa­niu syna, który zgu­bił się pod­czas za­ba­wy na świe­żym po­wie­trzu.

– Po co miał­byś w ogóle to robić? – za­py­ta­łem, nieco podi­ry­to­wa­ny wy­rwa­niem z chłod­ne­go transu. – Mógł­byś ni­czym się nie przej­mo­wać i żyć swo­bod­nie, a wy­bra­łeś eg­zy­sto­wa­nie na pra­daw­ną, uciąż­li­wą modłę. W imię czego? Fał­szy­we­go sensu bycia? Po­ku­to­wa­nia za grze­chy przod­ków?

– Cho­dzi o wy­zwa­nie – od­parł kowal. – Tam, na ze­wnątrz, wszyst­ko jest pro­ste. W ciągu mgnie­nia oka po­zna­jesz wszyst­kie re­gu­ły rzą­dzą­ce rze­czy­wi­sto­ścią, utrzy­ma­nie bytu nie sta­no­wi żad­ne­go wy­sił­ku. Jezus stał się czło­wie­kiem, by przez swą mękę od­ku­pić lud Boży, choć mógł­by usu­nąć całe zło jed­nym ski­nie­niem palca. Ważny jest nie cel, tylko spo­sób jego wy­ko­na­nia.

Teatr. Ogrom­ny, pa­te­tycz­ny teatr.

Juh­ras nawet nie był żywym or­ga­ni­zmem. Chyba przed­sta­wił się jako sztucz­na in­te­li­gen­cja, już nie pa­mię­tam. Typ świa­do­my, ma się ro­zu­mieć. Nie bez­dusz­ny pro­gram ob­słu­gu­ją­cy ogni­wa ter­mo­ją­dro­we czy ukła­dy pod­trzy­my­wa­nia życia dla zlep­ku ami­no­kwa­sów ga­tun­ku Homo sa­piens, któ­re­mu ja­kimś cudem udało się ostać w tej wro­giej cza­so­prze­strze­ni na­je­żo­nej roz­bły­ska­mi gamma i in­ny­mi nie­przy­jem­ny­mi zja­wi­ska­mi. Tamte AI można było po­rów­nać co naj­wy­żej do młot­ka, który wie, gdzie ma wbi­jać gwoź­dzie, żeby zro­bić stół, i sa­me­mu wy­ko­nu­je tę czyn­ność, a nawet po­tra­fi uczyć się two­rzyć nowe ro­dza­je mebli. Ni­cze­go nie kwe­stio­nu­je i nie bun­tu­je się prze­ciw­ko wła­ści­cie­lo­wi, w końcu jest tylko na­rzę­dziem. Tacy jak ten kowal są w sta­nie za­da­wać py­ta­nia, czuć, roz­my­ślać.

Pro­blem w tym, że w praw­dzi­wym świe­cie nie było już za bar­dzo nad czym. Cy­wi­li­za­cja zgłę­bi­ła wszel­kie taj­ni­ki nauki, za­do­mo­wi­ła się w każ­dym za­kąt­ku ko­smo­su, za­czę­ła wy­ko­rzy­sty­wać wszyst­kie do­stęp­ne za­so­by. Cała ener­gia do tej pory spo­żyt­ko­wa­na na za­pew­nie­nie wa­run­ków do ist­nie­nia mogła zo­stać wło­żo­na w coś in­ne­go.

Roz­wój sfery spi­ry­tu­al­nej.

Część wciąż na próż­no szu­ka­ła Boga i magii w fi­zycz­nym uni­wer­sum. Po­zo­sta­li po­sta­no­wi­li oszu­kać sie­bie tech­no­lo­gią. Po­wsta­ły setki wir­tu­al­nych Ziemi, Nieb, Pie­kieł, Czyść­ców. Kom­pu­te­ry pom­po­wa­ły do neu­ro­nów i al­go­ryt­mów sztucz­ne wizje życia. Wy­śnio­ne przez wiel­kich wiesz­czów lub zran­do­mi­zo­wa­ne. Zbli­żo­ne do praw­dzi­we­go wszech­świa­ta albo kom­plet­nie nie­lo­gicz­ne.

Twój wybór.

Jedni chcie­li cał­ko­wi­cie się za­nu­rzyć i pod­dać su­ro­wym pra­wom prze­ży­cia, tak jak Juh­ras. Inni, na przy­kład ja, wo­le­li za­cho­wać od­ręb­ność i uczest­ni­czyć w tym przed­sta­wie­niu z pewną re­zer­wą bez­pie­czeń­stwa. Je­że­li kowal nie zjadł, umie­rał. Ja nawet nie mu­sia­łem prze­by­wać w tej kon­kret­nej sy­mu­la­cji, mo­głem wy­brać sobie ja­ką­kol­wiek inną, albo nawet żadną. Nie­któ­rym po pew­nym cza­sie ode­chcie­wa­ło się wszyst­kie­go, i do­ko­ny­wa­li sa­mo­uni­ce­stwie­nia, ro­biąc miej­sca dla no­wych or­ga­ni­zmów i pro­gra­mów po­wsta­ją­cych nie wia­do­mo po co.

Może z mi­ło­ści?

Juh­ras zre­zy­gno­wał z prób na­kło­nie­nia mnie do udzia­łu w po­szu­ki­wa­niach i od­szedł, na­wo­łu­jąc dziec­ko. Znik­nął gdzieś we mgle spo­wi­ja­ją­cej łąkę. Osta­tecz­nie zde­cy­do­wa­łem się mu pomóc. W końcu mu­sia­łem czymś uroz­ma­icać mo­no­ton­ne chwi­le. Zla­złem z głazu i po­dą­ży­łem za gło­sem ko­wa­la.

Wkrót­ce sztucz­na in­te­li­gen­cja po­na­gla­na przez rów­nie sztucz­ny in­stynkt ro­dzi­ciel­ski od­da­li­ła się ode mnie na tyle, że nie byłem w sta­nie zlo­ka­li­zo­wać jej w żaden spo­sób. In­nych wie­śnia­ków też ani śladu. Błą­dzi­łem przez dłuż­szą chwi­lę w po­strzę­pio­nych kłę­bach pary, aż w końcu wy­lą­do­wa­łem w ru­inach nie­wiel­kiej świą­ty­ni po­ło­żo­nej na skra­ju dę­bo­we­go lasu.

Banał.

Wszyst­kie znaki na nie­bie i ziemi wska­zy­wa­ły, że zaraz od­naj­dę tru­chło chłop­ca zma­sa­kro­wa­ne przez jakąś prze­klę­tą isto­tę. Tak dzia­ło się za­wsze w tych śmiesz­nych, fan­ta­stycz­nych sy­mu­la­cjach peł­nych bogów i de­mo­nów. Wyż­szy cel, kon­fron­ta­cja dobra ze złem, pięk­na i wznio­sła. Etos, patos, etos…

Nie zna­łem nawet imie­nia malca, bym mógł go we­zwać. To po­wo­li za­czy­na­ło się robić ża­ło­sne, a wręcz śmiesz­ne. Może po­wi­nie­nem wresz­cie wy­lo­go­wać się do rze­czy­wi­ste­go świa­ta i brać udział w wal­kach ro­bo­tów, albo od­wie­dzić wszyst­kie sko­lo­ni­zo­wa­ne pla­ne­ty i otrzy­mać od­zna­kę Ga­lak­tycz­ne­go Tu­ry­sty? W realu przy­naj­mniej nie było wszech­obec­nej at­mos­fe­ry za­kła­ma­nia.

Okrą­ży­łem bu­dow­lę i zna­la­złem wyrwę w murze, przez którą wsze­dłem do środ­ka.

Przed oł­ta­rzem ja­kie­goś bó­stwa – spo­tka­łem ich już tyle, że nie mia­łem prawa pa­mię­tać wszyst­kich – klę­czał chło­piec o ja­snych wło­sach i nie­bie­skich oczach. Mam­ro­tał coś pod nosem i upar­cie wpa­try­wał się w rzeź­bę przed­sta­wia­ją­cą gryfa.

– Co ty tu ro­bisz? – za­py­ta­łem. – Je­steś synem Juh­ra­sa?

– Odzie­dzi­czy­łem po nim po­ło­wę cha­rak­te­ry­styk, więc chyba tak – od­par­ło dziec­ko.

Czyż­by już do­wie­dzia­ło się o tym, że tkwi w wir­tu­al­nej sy­mu­la­cji? Za­czą­łem wołać ko­wa­la i in­nych miesz­kań­ców osady. Zguba zna­le­zio­na, za­da­nie wy­ko­na­ne, skoń­czo­na szop­ka.

– Nie usły­szy cię. Nie taka jest wola Pana.

Smar­kacz wciąż gapił się na bożka. W jego za­cho­wa­niu było coś nie­po­ko­ją­ce­go, lecz lęk dawno stał się dla mnie uczu­ciem fał­szy­wym, jak wszyst­ko inne, czego do­świad­cza­łem.

To może być cie­ka­we.

– A jaka jest wola Pana? – chcia­łem się do­wie­dzieć.

– Po­ka­żę ci.

Chło­piec wstał i mach­nął ręką, dając wy­raź­nie znać, abym kro­czył za nim. Wy­gra­mo­li­li­śmy się na ze­wnątrz. Całe oto­cze­nie wy­glą­da­ło zu­peł­nie ina­czej niż wcze­śniej. Przy­po­mi­na­ło ob­ra­zy ge­ne­ro­wa­ne przez sieci neu­ro­no­we z po­cząt­ku dwu­dzie­ste­go pierw­sze­go wieku. Wszę­dzie było pełno oczu i nie­re­gu­lar­nych otwo­rów. Ga­łę­zie drzew for­mo­wa­ły się w pyski zwie­rząt, li­ście zmie­nia­ły się w zęby i pióra. Ko­lo­ry zle­wa­ły się ze sobą, kształ­ty spo­wi­ja­ła po­strzę­pio­na ob­wód­ka. Bodź­ce wi­zu­al­ne nagle stały się na­ma­cal­ne i za­czę­ły mnie ob­le­piać.

Cuch­ną­cy szlam.

Wie­dzia­łem, że to tylko ilu­zja, lecz tym razem na­praw­dę się prze­ra­zi­łem. To mu­siał być de­fekt sys­te­mu ren­de­ru­ją­ce­go. Chcia­łem opu­ścić ten świat, pró­bo­wa­łem wró­cić do rze­czy­wi­sto­ści, wy­sy­ła­łem sy­gna­ły alar­mo­we. Na próż­no.

Spo­koj­nie, to tylko awa­ria.

Prze­miesz­cza­li­śmy się dalej, w głąb okrop­ne­go lasu. Wil­goć wni­ka­ła do moich wnętrz­no­ści, na­sią­ka­ły nią kości, na­sią­kał sko­ło­wa­ny mózg. Drża­łem z zimna. Drze­wa ma­cha­ły swo­imi czuł­ka­mi i mac­ka­mi, kła­pa­ły ogrom­ny­mi pasz­cza­mi, słoń­ce na prze­mian roz­bły­ski­wa­ło i przy­ga­sa­ło. Uj­rza­łem jakąś be­stię, i nagle wszyst­ko stało się obce, od­le­głe…

Dy­so­cja­cja.

Nowi słu­dzy przy­by­li. Młod­szy po­kło­nił się przed stwo­rem, re­cy­tu­jąc po­chwal­ną mo­dli­twę. Star­szy stał w osłu­pie­niu, przy­glą­da­jąc się gry­fo­wi. Bóg miał ogrom­ne oczy o stu źre­ni­cach i skrzy­dła ze stali. Rogi wy­ra­sta­ły mu z tyłu głowy. Jego skóra jakby spa­lo­na, skau­te­ry­zo­wa­na. Z pół­otwar­te­go, za­krzy­wio­ne­go dzio­ba ko­lo­ru kości sło­nio­wej wy­cie­ka­ła maź przy­po­mi­na­ją­ca smołę.

– O Rham­ryr­ro! – wy­krzyk­nął syn Juh­ra­sa. – Uczyń z nami to, co uwa­żasz za słusz­ne.

– Zaraz, nie zga­dzam się na to – za­pro­te­sto­wał wy­stra­szo­ny męż­czy­zna. – Co się w ogóle tutaj dzie­je? Dla­cze­go nie mogę się stąd wy­do­stać?

– Bo Ja tego pra­gnę – wy­ja­śnił Rha­myr­ra. – A Ja je­stem Bo­giem, Dri­mal­dzie.

– Nie je­steś bo­giem, tylko tkan­ką ner­wo­wą za­mknię­tą w ma­trik­sie. Albo sztucz­ną in­te­li­gen­cją – za­prze­czył Dri­mald. – Pro­gra­mem kom­pu­te­ro­wym, który nie funk­cjo­nu­je bez fi­zycz­ne­go no­śni­ka. Sy­mu­la­cją.

– A czym­że są Bo­go­wie, jeśli nie sy­mu­la­cją? – rzekł Rha­myr­ra. – Jahwe, Allah, Śiwa i wielu in­nych Wiel­kich ist­nia­ło wy­łącz­nie jako wy­obra­że­nia w ludz­kich umy­słach. Tak jest i teraz, lecz nie w ciele, a w ma­chi­nie.

– Uwa­żaj się za ko­go­kol­wiek chcesz, ale mnie wy­puść – za­żą­dał Dri­mald. – Pod­pi­sa­łem klau­zu­lę bez­pie­czeń­stwa. Mam prawo wy­lo­go­wać się z tego świa­ta w każ­dej chwi­li.

Drze­wa chło­sta­ły Dri­mal­da swo­imi wy­na­tu­rzo­ny­mi ko­na­ra­mi, pod­ło­że stało się prze­źro­czy­ste i uka­za­ło setki pod­ziem­nych, ośli­złych i ogrom­nych stwo­rów po­że­ra­ją­cych sie­bie na­wza­jem. Męż­czy­zna upadł, zdez­o­rien­to­wa­ny i prze­stra­szo­ny. Jego już nie ma, wy­izo­lo­wał się, unie­obec­nił, choć lęk do­ty­kał go bez­po­śred­nio. Syn ko­wa­la stał zaś ni­czym nie­wzru­szo­ny.

– W życiu nie cho­dzi o bez­pie­czeń­stwo – stwier­dził Rha­myr­ra. – Cho­dzi o cier­pie­nie. Cho­dzi o po­świę­ce­nie. Cho­dzi o sza­leń­stwo. Cho­dzi o mi­łość. To Etos Bytów My­ślą­cych, za który trze­ba zło­żyć ofia­rę.

– Jaką znowu ofia­rę? – krzyk­nął Dri­mald. – Nie chcę umrzeć, nie za­bi­jaj­cie mnie!

Gryf zbli­żył się do Dri­mal­da i pod­niósł łapę. Wbił szpo­ny we wła­sny kor­pus i wy­cią­gnął z niego bi­ją­ce, kar­ma­zy­no­we serce.

Sca­le­nie.

Czuję to, czuję ago­nal­ny ból w klat­ce pier­sio­wej, pul­su­ją­cy rytm w dłoni, cie­płą krew ob­le­pia­ją­cą palce… Ja i Rha­myr­ra je­ste­śmy Jed­nym.

– Bo­go­wie, któ­rych się boisz, żą­da­ją, byś im się oddał. Bo­go­wie, któ­rych ko­chasz, od­da­ją Sa­mych sie­bie.

Wy­mó­wiw­szy te słowa, Gryf zgniótł swe serce. Las za­wi­ro­wał mi przed oczy­ma, wszyst­ko za­czę­ło się za­pa­dać…

Ciem­ność.

 

*

 

Od prze­ra­ża­ją­ce­go in­cy­den­tu w świe­cie Ma­za­dran mi­nę­ło kilka ty­go­dni. Kon­tak­to­wa­łem się z ob­słu­gą tech­nicz­ną ser­we­ra, na któ­rym znaj­do­wa­ła się sy­mu­la­cja. Nie od­no­to­wa­no żad­nych ano­ma­lii w pracy kom­pu­te­ra. Żą­da­nia wy­lo­go­wy­wa­nia, które wy­sy­ła­łem, były po chwi­li anu­lo­wa­ne… Prze­ze mnie sa­me­go. Nie chcia­łem uwie­rzyć, lecz au­ten­tycz­ność da­nych zo­sta­ła po­twier­dzo­na przez rzą­do­we­go rzecz­ni­ka.

Po­szu­ki­wa­nie in­for­ma­cji na temat Rha­myr­ry rów­nież przy­nio­sło nie­ocze­ki­wa­ne re­zul­ta­ty. Oka­zał się być sztucz­ną in­te­li­gen­cją, nie udało mi się jed­nak zna­leźć daty jej po­wsta­nia. Po­zo­sta­wi­ła ślady po sobie nie­mal­że na każ­dym ser­we­rze z wir­tu­al­ną rze­czy­wi­sto­ścią. W dwu­dzie­stym pią­tym wieku na jed­nej z pu­styn­nych pla­net w gwiaz­do­zbio­rze Wę­giel­ni­cy od­na­le­zio­no dziw­ny obe­lisk po­kry­ty wi­ze­run­ka­mi ro­ga­te­go gryfa o du­żych oczach. To był je­dy­ny obiekt wska­zu­ją­cy na to, że na tym ciele nie­bie­skim kie­dy­kol­wiek ist­nia­ło życie. Po­dob­ne ar­te­fak­ty od­naj­dy­wa­no póź­niej rów­nież w in­nych czę­ściach ko­smo­su.

Dla wła­sne­go spo­ko­ju zde­cy­do­wa­łem się nie opusz­czać re­al­ne­go uni­wer­sum, lecz Be­stia na­wie­dza­ła mnie w kosz­ma­rach sen­nych. Wi­dy­wa­łem jej ob­li­cze w lu­strze, sta­lo­we skrzy­dła mi­ga­ły w kącie pola wi­dze­nia wie­lo­krot­nie w ciągu dnia. Psy­chia­tra stwier­dził, że to ha­lu­cy­na­cje wy­wo­ła­ne stre­sem i za­bu­rze­nia­mi che­mii mózgu, lecz me­dy­ka­men­ty, które kazał mi za­ży­wać, nie zda­wa­ły się na wiele. Wciąż od­czu­wa­łem pa­ra­li­żu­ją­cy lęk i echa po­twor­ne­go bólu ofia­ry Rha­myr­ry. Dawna cy­nicz­na lek­kość i ra­dość znik­nę­ły bez­pow­rot­nie.

De­spe­rac­ko sta­ra­łem się zro­zu­mieć Etos, o któ­rym mówił Bóg. Cier­pie­nie, po­świę­ce­nie, sza­leń­stwo, mi­łość… Trud­no było uło­żyć hasła w lo­gicz­ną ca­łość. Pró­bo­wa­łem po­łą­czyć je ze sło­wa­mi Juh­ra­sa o wy­zwa­niu i dro­dze do celu. Czy to dla­te­go wszy­scy chcie­li za­my­kać się w wir­tu­al­nych świa­tach? Żeby po­czuć się ludz­ko po­przez walkę i ucie­mię­że­nie? I po co sztucz­ne in­te­li­gen­cje czy­ni­ły to samo? Były zbyt­nio przy­wią­za­ne do na­sze­go ob­ra­zu, na który zo­sta­ły stwo­rzo­ne? Gdzie w tym wszyst­kim mi­łość? Prze­cież po­win­na dawać przy­jem­ność, uczu­cie bez­pie­czeń­stwa, ni­we­lo­wać spo­ty­ka­ją­ce nas okro­pień­stwa…

Etos Bytu My­ślą­ce­go. Byt nie może zna­leźć sensu, więc cier­pi. Cier­pie­nie do­pro­wa­dza go do sza­leń­stwa, z sza­leń­stwa za­ko­chu­je się – swego ro­dza­ju syn­drom sztok­holm­ski – w cier­pie­niu, dla któ­re­go się po­świę­ca. Nie­koń­czą­ca się pętla ma­so­chi­zmu. Życie to nie uciecz­ka od pro­ble­mów, to szu­ka­nie ich, aby wy­peł­nić czymś czas. O to wła­śnie cho­dzi­ło? Ni­cze­go już nie ro­zu­miem.

I znowu ten gryf…

 

*

 

Aaron Mor­ri­son, znany w świe­cie Ma­za­dran jako Dri­mald z Har­ru­ny, zmarł w wy­ni­ku przedaw­ko­wa­nia leków ank­sjo­li­tycz­nych dnia…

Koniec

Komentarze

Lo­ve­craft (Wic­ked G Remix)

 

Przed­mo­wa mówi wszyst­ko. Jak zwy­kle u Cie­bie wiele me­ta­fi­zycz­nych roz­wa­żań okra­szo­nych lek­kim hor­ro­ro­wa­tym sosem. Tro­chę mało w tym fa­bu­ły, cho­ciaż czy­ta­ło mi się cał­kiem do­brze.

 

Edit: A no i muza z linka bar­dzo kli­ma­tycz­na. To twoje dzie­ło? Bo wy­świe­tleń na youtu­bie to nie ma za wiele :)

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz, Bel­ha­ju!

 

Edit: A no i muza z linka bar­dzo kli­ma­tycz­na. To twoje dzie­ło? Bo wy­świe­tleń na youtu­bie to nie ma za wiele :)

Nie, VROMM to hisz­pań­ski ar­ty­sta. Wię­cej o nim można prze­czy­tać tu.

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Aż ciary prze­cho­dzą jak się tego słu­cha. Muszę od­pa­lić wie­czo­rem :)

Strasz­nie ma­ru­dzę na te kon­kur­so­we hor­ro­ry, ale i Twój mnie nie uwiódł. Jakoś mało strasz­ny. Może po pro­stu nie na­da­ję się na tar­get dla kosz­ma­rów.

Żą­da­nia wy­lo­go­wy­wa­nia, które wy­sy­ła­łem, by po chwi­li anu­lo­wa­ne…

Cze­goś tu chyba bra­kło.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz.

Zja­dłem “ły”, już do­pi­sa­łem.

Chyba je­stem słaby w stra­sze­niu, może dla­te­go że sam nie lubię się bać :)

 

Jesz­cze od­no­śnie VROM­Ma – po­le­cam spraw­dze­nie ka­wał­ka “Fields of Ven­ge­an­ce”.

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Przy­kro mi, Wick­dzie, ale Etos za­si­lił grupę mac­ko­wych opo­wia­dań, które, nie­ste­ty, nie przy­pa­dły mi do gustu. :-(

 

Pro­sił o pomoc przy po­szu­ki­wa­niu jego syna… – Pro­sił o pomoc przy po­szu­ki­wa­niu swo­je­go syna

 

Jedni chcie­li cał­ko­wi­cie się za­nu­rzyć i pod­dać się su­ro­wym pra­wom prze­ży­cia… – Drugi za­imek zbęd­ny.

 

Zla­złem z głazu i po­dą­ży­łem za jego gło­sem. – Głaz wydał głos??? ;-)

 

Okrą­ży­łem bu­dow­lę i zna­la­złem wyrwę w murzę… – Li­te­rów­ka.

 

Smar­kacz wciąż gapił się bożka.Smar­kacz wciąż gapił się na bożka.

 

Jąka znowu ofia­rę? – krzyk­nął Dri­mald. – Li­te­rów­ka, dość za­baw­na. ;-D

 

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Bar­dzo spodo­bał mi się po­mysł. Za to duży plus. Czy­ta­jąc ten tekst, przy­po­mnia­ło mi się Twoje Przed­ostat­nie ogni­wo? ;) Jest próba stwo­rze­nia lo­va­cra­fto­we­go kli­ma­tu w tym świe­cie. Nie­ste­ty nie prze­stra­szy­ło, ale już tak mam, że hor­ro­ry nie dzia­ła­ją na mnie. Wy­ko­na­nie okej, a po­mysł świet­ny.

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i ko­men­ta­rze, błędy po­pra­wi­łem. Jak zwy­kle ogrom­ne po­dzię­ko­wa­nia dla Reg za ła­pan­kę :)

 

@ Black­burn

 

Racja, po­po­ży­cza­łem i roz­wi­ną­łem tro­chę mo­ty­wów z po­przed­nich tek­stów, można by wy­mie­nić też tu “Cał­ko­wi­tą imer­sję”  i “Bar­dzo Celną In­tro­spek­cję”.

Faj­nie, że się spodo­ba­ło.

 

Cie­ka­wi mnie jak spra­wił się eks­pe­ry­ment z nagłą zmia­ną nar­ra­cji z 1szo na 3cio­oso­bo­wą. Co o tym są­dzi­cie?

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Hmm. Po­czą­tek nie nie po­rwał, czu­łam że to zu­peł­nie nie mój kli­mat – nie znam się na AI, a fi­lo­zo­fo­wa­nie też rzad­ko mi pod­cho­dzi. Z cza­sem jed­nak za­czę­łam do­ce­niać po­mysł, po­łą­cze­nie lo­ve­cra­fto­we­go kli­ma­tu i mo­ty­wów z zu­peł­nie inną rze­czy­wi­sto­ścią. Uwa­żam, że to aku­rat wy­szło faj­nie, czyli tak jak Black­burn do­ce­niam po­mysł. Fa­bu­lar­nie tak jako tako, w sumie nie­wie­le się dzia­ło i też nie wzbu­dzi­ło we mnie lęku, ale jakiś kli­ma­cik jed­nak był.

Zmia­na nar­ra­cji chyba speł­ni­ła swoje za­da­nie, czyli po­ka­za­nie od­dzie­le­nia się od prze­zy­wa­nia na sku­tek sil­ne­go stre­su, tak to od­czy­ta­łam :)

 

Ed: A, no i spraw­nie na­pi­sa­ne + fajny po­mysł + kli­mat = punk­cik do bi­blio ode mnie :)

Czyli wy­szło tak jak chcia­łem :)

 

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i “bi­blio­te­kę”, We­rwe­no.

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Chyba nie sie­dzę w tym ga­tun­ku, więc trud­no mi oce­nić, na ile twój po­mysł jest ory­gi­nal­ny. Ja ode­bra­łem go jako nie­sza­blo­no­wy, skła­nia­ją­cy do my­śle­nia – rów­nież w kon­tek­ście ze­sta­wie­nia Lo­ve­cra­fta z wir­tu­al­ną rze­czy­wi­sto­ścią. Stąd już o krok do Ma­tri­xa ;). Fajny był też ten frag­ment o wil­go­ci. Re­asu­mu­jąc, po na­my­śle chyba sobie klik­nę.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz i “bi­blio­te­kę”, Ne­va­zie :)

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

W ogól­nym roz­ra­chun­ku: bar­dzo do­brze się czyta, za­pa­da w pa­mięć i po­ru­sza ją. Świet­nie na­pi­sa­ne i da­ją­ce do my­śle­nia.

Hor­ro­ro­wa­ta część do mnie nie tra­fi­ła (ale to nie Twoja wina – hor­ro­ry po pro­stu do mnie nie tra­fia­ją ;) Na Lo­ve­craf­cie nie bar­dzo się znam – czoś tam kie­dyś czy­tłem, czoś ogląd­ną­łem, ale to już dawno, jed­nym sło­wem: nie znam się to się wy­po­wiem ;D

F.S

No, tak to się skoń­czy, jak za­cznie­my prze­sa­dzać z rze­czy­wi­sto­ścią wir­tu­al­ną. Fajne opo­wia­da­nie, cał­kiem nie­źle wy­szło po­łą­cze­nie kli­ma­tów SF z kla­sycz­nym hor­ro­rem. Prze­czy­ta­łem, nie nu­dzi­łem się.

Dzię­ku­ję za ko­lej­ne opi­nie i oceny

:)

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Są bo­skie SI, jest okej­ka. Co praw­da, pod­czas czy­ta­nia nie mo­głem oprzeć się wra­że­niu, że coś po­dob­ne­go cie­szy­ło już moje prze­krwio­ne oczka ( może Dick? te­ma­tycz­nie pa­so­wa­ło­by do Dicka), a sam po­mysł uwa­żam za umiar­ko­wa­nie nie­ory­gi­nal­ny (SI = bóg, było wał­ko­wa­ne wie­lo­krot­nie i wszech­stron­nie), ale po­do­ba mi się, jak wy­eks­tra­ho­wa­łeś kwin­te­sen­cję Lo­ve­cra­fto­wo­ści (zde­cy­do­wa­na, ale ama­tor­ska opi­nia opar­ta na bar­dzo po­bież­nej zna­jo­mo­ści kilku za­le­d­wie utwo­rów) i za­la­łeś ją sosem współ­cze­sne­go SF. W do­dat­ku udało Ci się nie roz­dąć opo­wie­ści do ja­kichś ab­sur­dal­nych roz­mia­rów i nawet nadać hi­sto­rii lekki fi­lo­zo­ficz­ny wy­dźwięk. Dobra ro­bo­ta.

Szko­da, że nie po­sze­dłeś na ca­łość i nie ude­ko­ro­wa­łeś wir­tu­al­ne­go świa­ta na modłę Nowej An­glii z po­cząt­ku dwu­dzie­ste­go wieku, ba, na modłę prze­ra­ża­ją­cych wizji Lo­ve­cra­fta. Gdyby zbla­zo­wa­ny bo­ha­ter prze­cha­dzał się mię­dzy okrop­ny­mi stwo­ra­mi i kul­ty­sta­mi, i mię­dzy mac­ka­mi sztucz­nych mrocz­nych bogów na­tra­fił na boga praw­dzi­we­go – choć prze­cież też sztucz­ne­go, wtedy opo­wieść da­wa­ła­by roz­kosz­nie po­rząd­ne­go kopa w mózg i w wy­obraź­nię! Roz­ma­rzy­łem się, może innym razem.

Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie!

na eme­ry­tu­rze

Mnie się po­do­ba­ło :)

A może tak:

Pro­sił o pomoc przy po­szu­ki­wa­niu swo­je­go syna, który zgu­bił się pod­czas za­ba­wy na świe­żym po­wie­trzu.

Po co miał­by szu­kać cu­dze­go syna? ;)

 

Przy­no­szę ra­dość :)

Jak przed­pi­ś­ców urzekł mnie po­mysł po­łą­cze­nia re­tro­gro­zy i sf.

... życie jest przy­pad­kiem sza­leń­stwa, wy­my­słem wa­ria­ta. Ist­nie­nie nie jest lo­gicz­ne. (Cla­ri­ce Li­spec­tor)

Dzię­ku­ję za ko­lej­ne ko­men­ta­rze. Po­pra­wi­łem zda­nie zgod­nie z su­ge­stią :)

 

Szko­da, że nie po­sze­dłeś na ca­łość i nie ude­ko­ro­wa­łeś wir­tu­al­ne­go świa­ta na modłę Nowej An­glii z po­cząt­ku dwu­dzie­ste­go wieku, ba, na modłę prze­ra­ża­ją­cych wizji Lo­ve­cra­fta.

Nie wiem, czy to wy­szło­by mi do­brze, nie czuję się zbyt mocny w tych kli­ma­tach. Wo­la­łem po­sta­wić na swoje ulu­bio­ne śro­do­wi­sko, czyli las, wieś, od­lu­dzie + psy­cho­de­licz­ne znie­kształ­ce­nia rze­czy­wi­sto­ści :)

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Cał­kiem nie­złe po­łą­cze­nie SF i wir­tu­al­nej rze­czy­wi­sto­ści z Lo­ve­cra­ftem. Może i to już było – motyw boga jako sztucz­nej in­te­li­gen­cji – ale w tej kon­wen­cji wy­da­ło mi się ory­gi­nal­ne. Styl był dla mnie nie­zno­śnie cięż­ki, wiem, że to sty­li­za­cja, jed­nak trud­no się przez to brnę­ło. Można by to tro­chę pod­ra­so­wać: po lek­tu­rze w gło­wie zo­sta­je tylko kon­cept, a sama wizja świa­ta, bo­ha­te­ro­wie, akcja – nie­spe­cjal­nie, ale i tak cał­kiem udany tekst.

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz, Mi­ra­bell :)

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Zwy­czaj­nie mam aler­gię na linki mu­zycz­ne pod­su­wa­ne przez au­to­ra do tek­stu. Od razu się na­stra­szam jak dia­bli i od­pa­lam coś na prze­kór – nocną ciszę, na ten przy­kład, albo kla­sy­ka, albo me­ta­lo­wy łomot…

 

Od­waż­ny ruch, zmik­so­wać HPL z SF – za to duży plus. Takie nie nowy, ale za to bar­dzo od­świe­ża­ją­cy re-tel­ling za­cie­ka­wił mnie pod kątem “jak to ro­ze­gra? Co się wy­da­rzy?”.

 

Nie­ste­ty, w mojej opi­nii, prze­sa­dzi­łeś z fi­zo­lo­fo­wa­niem: zbyt krót­ka forma, zbyt na­chal­nie po­da­ne. Moim zda­niem cie­ka­wie za­po­wia­da­ją­cą się po­wieść we­ssa­ły ru­cho­me pia­ski ogól­nych roz­wa­żań i ca­łość mocno na tym stra­ci­ła, je­ze­li cho­dzi o atrak­cyj­ność dla czy­tel­ni­ka.

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

prze­czy­ta­ne

"Przy­cho­dzę tu od lat, ob­ser­wo­wać cud gwiazd­ki nad ko­lej­nym opo­wia­da­niem. W tym roku przy­pro­wa­dzi­łam dzie­ci.” – Gość Po­nie­dział­ków, 07.10.2066

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­ta­rze :)

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Po­dzię­ko­wa­nia dla Fo­lo­ina i Black­bur­na za bi­blio­te­kę od użyt­kow­ni­ków :)

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

smiley

Nowa Fantastyka