- Opowiadanie: maccry - Zemsta nie umiera nigdy

Zemsta nie umiera nigdy

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Zemsta nie umiera nigdy

I

W czasach, naszych czasach, gdy na wszystko jest racjonalne wyjaśnienie, nie możemy się pogodzić z rzeczami, których nie rozumiemy. Nie ma magii, jest tylko nauka. Ale co wtedy, gdy nauka nie ma dla nas odpowiedzi? Gdzie jej szukać? W religii? Czasami lepiej jednak żyć w niewiedzy.

Opowiem wam, dzieci, o mojej młodości, gdy miał lat szesnaście. Były to czasy niespokojne, tak zwane okres Dzikiego Zachodu. Mieszkałem wtedy w Teksasie, w zapyziałem miasteczku o nazwie Misstown. Była to wylęgarnia wszelkiej maści gadzin i pasożytów społecznych. Łatwiej było zostać tam bandytą niż uczciwym obywatelem. pracowałem w stajni Liroya jako chłopak do wszystkiego. W ciągu roku pracy poznałem więcej szumowin niż niejeden szeryf. Oczywiście mało kto chciał rozmawiać ze zwykłym stajennym, więc głównie słuchałem. Byłem jak cień, nikt nie zwracał na mnie uwagi, dlatego nie raz zdarzyło mi się podsłuchać rzeczy, dzięki którym mógłbym zapuszkować kliku typów. Swój rozum jednak miałem, więc zawsze siedziałem cicho.

 

II

Z reguły pracowałem do późna i nie miałem czasu ani sił, aby rozkoszować się zarobionymi groszami. Zresztą jedynymi atrakcjami w Misstown były dziwki, karty i alkohol. Na te pierwsze nie było mnie stać. W karty zagrałem raz i przegrałem całą tygodniówkę, dlatego od tamtego czasu wolałem nie ryzykować. Żeby mieć coś z tego podłego życia, klika razy w tygodniu chodziłem do saloonu na kilka szklanek whisky. Siadałem zawsze w kącie, w miejscu najmniej rzucającym się w oczy. Dlaczego? Jestem z natury obserwatorem. Lubię widzieć, lecz nie brać udziału. Moja życiowa filozofia. A, uwierzcie, w saloonie w Misstown działo się sporo. Alkohol, rewolwery i bandziory to nie jest dobra kombinacja. Ale nie nudna, to trzeba przyznać. Zdarzyło się czasami, że i trupy padały, ale z reguły kończyło się na niegroźnej bijatyce. To ktoś w karty oszukiwać, to jeden drugiego popchnął, to tamten tamtemu dziwkę podwędził. Zawsze starałem się trzymać z daleka od takich sytuacji, i zawsze się udawało. Oprócz jednego wieczora, bowiem spojrzałem się na kogoś, na kogo nie powinienem. Wtedy tego nie wiedziałem. Zwał się Billy Jones, ale ludzie nadali mu przydomek Gardło. Skurwiel lubił podrzynać gardła swoim ofiarom. Pech chciał, że tego feralnego wieczoru spojrzałem mu w oczy. Nie musiałem długo czekać, bo dwóch trepów z jego bandy wzięło mnie za ręce i przyprowadzili mnie do niego.

– W czym problem, synu? – zapytał Gardło.

– W ni…niczym, sir – odpowiedziałem.

– A to spojrzenie? Czyżbyś rzucał mi wyzwanie?

– Ależ nie, sir! T..to.., ja się zamyśliłem, sir.

– Rozumiem. Też czasami się zamyślę. Ale wiesz, że nie mogę tego tam zostawić. Bo widzisz, inni pomyślą, żem miękki i każdy zacznie patrzeć mi w oczy. Od tego się zaczyna. Później się nie odpędzę. Wiesz, to nic osobistego. To tylko show. Muszę podtrzymać swoją reputację.

Widzicie tę bliznę na mojej szyi? To pamiątka bo Billym Gardle. Wyciągnął swój wielki nóż i śmignął mi po szyi jak malarz pędzlem po płótnie. Delikatnie, nie na tyle głęboko, bym się wykrwawił od razu, ale na tyle, by pozostawić mi kilkucentymetrową bliznę. Tak, Billy był podłym sukinsynem, chyba najgorszym jakiegoś w tamtym czasie poznałem.

 

III

Billy “Gardło” Jones miał swoją bandę, gang. Parali się wieloma rzeczami, ale najlepiej wychodziły im zlecenia. Owszem, rabunek na pociąg brzmi ekscytująco, ale mało kto miał tyle odwagi i chęci, by ryzykować życie na coś tak niepewnego. Zlecenia natomiast były bezpieczniejsze i bardziej opłacalne. I, co najważniejsze, Gardło mógł pofolgować wtedy swoim podnietom. Krążyły plotki, iż częściej staje mu wtedy, gdy podrzyna komuś krtań, aniżeli widok nagiej dziwki na łóżku. To był także znak rozpoznawczy Billy'ego. Jeśli skończyłeś z poderżniętym gardłem w Teksasie, to wiadomo było kto to zrobił. Nikt nie chciał być brany za tego psychola.

Coś było jednak nie tak. Banda Jonesa od miesiąca nie opuszczała Misstown. Mieszkańcy stali się nerwowi. Mimo tego, czym było Misstown, miało swoje prawa. Nawet szeryfa, który był wiecznie pijany. Istniała pewna niepisana granica popełnianych niegodziwości. Wystarczyło wiedzieć jak to miasto funkcjonuje, a można było żyć stosunkowo spokojnie. Jednak Gardło i jego zbiry zaczęli zaburzać ten swoisty ekosystem swoją obecnością. Co gorsza zaczęli rekrutować innych do swojej grupy. W czasie tego miesiąca praktycznie dzierżyli władzę w Misstown. Mieszkańcy byli przerażeni, dodatkowo zaczęły się zaginięcia. Tydzień po wielkiej bitwie znaleziono zwłoki wszystkich zaginionych. Każdy miał poderżnięte gardło.

 

IV

Pewnej nocy miałem sporo roboty, bowiem musiałem oporządzić kilka koni dla bandy Billy'ego. Akurat zakładałem siadło, gdy usłyszałem dialog między moim szefem, starym Liroyem a szeryfem, który o dziwo był prawie trzeźwy.

– Matt, do jasnej cholery, musisz coś zrobić z tym Jonesem! – krzyknął Liroy, po czym zamilkł bojąc się, iż ktoś go usłyszy.

– A co ja mam niby zrobić? Jestem tylko ja i dwóch zastępców. Wszyscy nie trzeźwiejemy.

– Wezwij posiłki. Pieprzoną kawalerię!

– Będę z tobą szczery. Góra ma w dupie Misstown. Najchętniej wystrzelaliby całe miasto.

– Gardło zabije nas wszystkich, Godzisz się na to?

– Gdyby mi zależało na czymkolwiek, to bym tyle nie chlał, nie sądzisz?

– Ech – westchnął bezradnie Liroy. – A wiesz może dlatego tu się w ogóle ulokowali? Przecież normalnie zawsze byli w ruchu.

– Chyba się przygotowują.

– Niby na co?

– Jest taka plotka. Nic pewnego. Słyszałem od tego starca, Terrence’a – odrzekł szeryf.

– Opowiedz mi. 

– Ja w to nie wierzę, ale… To było wiele lat temu. Billy był na jednej ze swoich zleceń. Oczywiście chciał to rozegrać jak zawsze, czyli pozarzynać każdego. To było duże zlecenie. Pojawiły się kłopoty. Doszło do strzelaniny. Trwała ona kilka godzin, aż w końcu Billy wykończył każdego. Niestety, dla niego, nikogo nie zarżnął. Był nerwowy. Niespełniony. Podczas powrotu po zapłatę musiał jakoś się wyładować. Zobaczył po drodze niewielką farmę. Postanowił do niej zajrzeć. Zastał tam rodzinę, która właśnie siadała do kolacji. Była to dla niego okazja. Wtargnął do chaty i kazał wszystkich związać. 

Był w świetnym humorze. Najpierw zabrał się za dzieci. Jedenastoletniej dziewczynce prawie odciął głowę, tak się wczuł. Młodszemu o kilka lat chłopczykowi delikatnie przejechał po gardle. Krew wypływała powoli. Billy tak się podniecił, że gdy zabrał się za matkę, zgwałcił ją gdy ta konała. Przez cały ten czas ojciec krzyczał, przeklinał, błagał. Gdy przyszła pora na niego, przeklął Billy'ego i obiecał mu, iż dorwie go nawet po śmierci. Billy, zmęczony już jatką, tylko machnął niedbale nożem po gardle bezimiennego  ojca i zostawił go na pewną śmierć. Billy udał się w dalsza podróż, jakby nic się nie stało.

I tu zaczyna się dziwna część tej opowieści. Terrence zarzeka się, że to prawda, iż rozmawiał ze świadkiem tego zdarzenia, starym Indianinem, który widział wszystko w oddali. Otóż upewniwszy się, że mordercy opuścili farmę na dobre, Indianin podszedł do okna sprawdzić, czy ktoś przeżył. Było już ciemno. Miał właśnie wejść do chaty, gdy usłyszał: “Witaj śmiertelniku”. Głos był przerażająco zimny. “Konasz. Czy chcesz dokonać zemsty na swoich oprawcach?” – zapytała postać w mroku. Umierający człowiek nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w przybysza ze łzami w oczach krztusząc się własną krwią. “Wystarczy tylko, że kiwniesz głową, a staniesz się nieśmiertelny. Krew będzie twoim życiem. Ty będziesz władcą życia i śmierci. Odbierzesz to, co należy do ciebie. Zemstę”. Umierający mężczyzna ledwie zauważalnie kiwną głową na znak zgody. Czarna postać nachyliła się nad nim i wbiła zęby w jego szyję, po czym zniknęła. Stary Indianin postanowił wykopać cztery groby.

W pierwszej kolejności pochował matkę i dwoje dzieci. Do czwartego dołu miał wrzucić zwłoki ojca, lecz gdy się odwrócił, ciało zniknęło. Przerażony Indianin wiedział co się stało. Postać z mroku nie była jego fantazją. To wszystko zdarzyło się naprawdę. Konający mężczyzna sprzedał duszę diabłu za życie wieczne. Indianin twierdzi, iż wskrzeszony mężczyzna wyruszył w poszukiwaniu zemsty na oprawcy.

– Brednie – stwierdził Liroy.

– Być może. Ale podpytałem trochę ludzi. Ponoć kilka tygodni przed pojawieniem się Billy'ego w Misstown, został on zaatakowany przez jednego rewolwerowca. Cudem uszedł z życiem. Dlatego tu się zaszył. Czeka na ponowne uderzenie, lecz tym razem przygotował się.

– Chyba nie wierzysz, że poluje na niego ten… nieumarły?

– Cóż, żyjemy w dziwnych czasach, Sam – odrzekł szeryf.

– To co proponujesz, szeryfie? – zapytał ostrożnie Liroy.

– Po prostu nie wychylajmy się, a może sprawa sama się rozwiąże. Gardło nie będzie tu wiecznie siedzieć. Albo ktoś go w końcu dorwie, albo znudzi się czekaniem i sam wyjedzie.

 

V

Po tych słowach poczułem strach. Najprawdziwszy strach, pochodzący z wnętrza otchłani. Niegdyś słyszało się opowieści o demonach, potworach i innych paskudztwach, lecz to wydawało się prawdziwe, niemal na wyciągnięcie ręki. A co jeśli to prawda.

Nie mogłem spać tej nocy, toteż wczesnym rankiem udałem się w poszukiwaniu starego Indianina. Zatrudnił się na farmie nieopodal miasta jako pomoc u Smitha. Indianin trudnił się głównie karmieniem zwierząt, jego starczy wiek nie pozwalał mu na większy wysiłek. Smith zatrudnił go chyba z litości. Chłop miał dobre serce. Zapytałem Indianina o to, by opowiedział mi historię zmartwychwstałego. Nie musiałem go długo zachęcać. Opowieść była podobna do tej usłyszanej przeze mnie przypadkiem od szeryfa. Gdy mu podziękowałem za przeznaczony mi czas, rzekł:

– Spotkałem go ponownie pół roku po tym zdarzeniu.

– Tego mężczyznę bez duszy? – zapytałem zbity z tropu.

– Tak – odrzekł. – Podziękował mi za pochówek jego rodziny. Zapytałem go, czy dokonał swej zemsty. Odpowiedział mi: “Dokona się ona już niedługo. W Misstown. Bywaj”. Po czym zniknął w mroku.

– To dlatego tu przybyłeś?

– Nie wiele miałem przyjemności w życiu. Chciałbym jednak zobaczyć zakończenie tej historii. Czyż nie jest ona intrygująca?

– I to bardzo. Do zobaczenia wkrótce.

 

VI

Od czasu incydentu w barze, podczas którego nabawiłem się blizny na szyi, nosiłem bandanę owiniętą wokół niej. Chciałem zapomnieć o tym poniżeniu. Nigdy więcej nie spojrzałem na Billy'ego. Nienawidziłem go za to, co mi zrobił. A czarę goryczy przelała ta potworna historia. Niestety byłem tylko nastoletnim chłopcem pośród uzbrojonych szaleńców. Nie mogłem nic zrobić, a jedynie czekać. Czekać, Nieśmiertelnego Rewolwerowca.

Mijał już drugi miesiąc. Banda Billy'ego Jonesa robiła się coraz bardziej niespokojna, Chłopaki zwyczajnie się nudzili. Cierpieli na tym naturalnie mieszkańcy Misstown. Wystarczyło być w niewłaściwym miejscu (czyli w całym Misstown) oraz o niewłaściwym czasie (czyli każdej porze), by zostać pobitym, a w skrajnym przypadku dostać kulę między oczy. Ojcowie bali się wypuszczać córki z domu, bo nawet dziwki gwałcono. Były to mroczne czasy dla tego miasta.

 

Wybiła północ 29 lipca. Dręczyły mnie przerażające koszmary, nie mogłem spać. Ubrałem się poszedłem do miejscowego saloonu. Mimo późnej pory, bar wciąż tętnił życiem. Nie mogło też zabraknąć patrolu bandy Billy'ego, czterech oprychów bardzo głośno manifestujących swoją obecność. Zamówiłem whisky i usiadłem przy barze, czego nie robiłem od dawna. Noc była ciepła, lecz w jednej chwili salę zaatakował chłód. Mogę przysiąc, że każdy w saloonie dostał gęsiej skórki. Wtem zaskrzypiały drzwi wahadłowe i pojawiła się w nich potężna czarna postać. Wszyscy zamilkli. Przybysz powoli ruszył do przodu. Trudno było dojrzeć jego oblicze przez przechylony kapelusz oraz stykający się z nim kołnierz skórzanego płaszcza. Gdy podszedł do barmana mruknął tylko:

– Proszę Krwawą Mary.

Barman przez chwilę zamarł, lecz prędko się ogarnął i zabrał się za robienie drinka. Nieznajomy siedział w bezruchu. Towarzystwo niby wróciło do przerwanych czynności, jednak czuć było ogólny niepokój. Zakapiory Billy'ego starali się być jeszcze głośniejsi, ale obecność przybysza chyba ich rozpraszała i robili się coraz bardziej nerwowi. W końcu wszyscy czterej wstali i podeszli do przybysza.

– Co tam zamówiłeś, wielkoludzie? – zarechotał pierwszy. Nieznajomy nawet nie drgnął.

– Ogłuchłeś, czy żeś niewychowany? – zapytał poirytowany drugi.

– Mam do was prośbę – niespodziewanie odezwał się przybysz. – Zanieście, proszę, wiadomość waszemu szefowi.

– Chyba cię powaliło, ty sukin,,, – zaczął trzeci, wyciągając przy tym rewolwer.

 

VII

Kolejne kilka sekund upłynęły w sposób dwutorowy. Z jednej strony była to chwila, mrugnięcie okiem. Z drugiej natomiast czas spowolnił, widziałem każdy ruch przed sobą. Pierwszy oberwał ten, który sięgnął po rewolwer. Dostał kopa w tors, który odrzucił go na drugi koniec sali. Trójkę zbirów zamroziło. Nim się zorientowali co się dzieje, jeden z nich miał już rozcięte gardło, z którego tryskała fontanna krwi. Kolejnego złapał za głowę i wbił ją w podłogę, łamiąc przy tym kilka desek. Ostatni zdążył wycelować rewolwer w przybysza, lecz zanim pociągnął za spust, ten był już przy nim. Wygiął mu rękę i skierował lufę w brzuch bandyty. Opróżnił cały bęben.

Kopnięty oprych leżał sparaliżowany. Przybysz podszedł do niego i rzekł:

– Jutro, po zachodzie słońca, wyzywam Billy'ego Jonesa na pojedynek – po czym złapał leżącego kołnierz i jednym machnięciem ręki wyrzucił z saloonu. Podszedł do baru, wypił Krwawą Mary, zapłacił i wyszedł.

 

VIII

Kolejny dzień był bardzo niespokojny w Misstown. Gardło chyba dobrze wiedział, kto rzucił mu wyzwanie, ale ani myślał rozegrać to honorowo. W południe zaczęły się przygotowania polegające na ustawieniu w każdym koncie swoich ludzi z winchesterami i rewolwerami. Gdy zaczął się zachód słońca mieszkańcy miasteczka jakby wyparowali. Zostali tylko uzbrojeni po zęby zbiry Billy'ego. Było ich chyba z dwudziestu. Ja natomiast znalazłem sobie dogodne miejsce, stosunkowo bezpieczne i z dobrym widokiem na centrum. Nie mogłem sobie odpuścić tego widowiska. Choć zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że tajemniczy nieznajomy nie ma najmniejszych szans w starciu z Billym bez prywatnej armii, to w duchu miałem nadzieję, że opowieść o nieśmiertelnym mężczyźnie szukającym zemsty okaże się prawdziwa. Oprócz mnie znalazło się kilku innych ciekawskich, w tym stary Indianin.

Na dworze było już szaro, gdy po raz drugi w życiu poczułem przenikliwy strach. I oto pojawił się on, nieznajomy rewolwerowiec. Billy siedział na koniu otoczony watahą morderców. Nie od razu wydał rozkaz rozstrzelania rewolwerowca. Wpierw chciał z nim porozmawiać.

– Jak śmiesz wyzywać mnie na pojedynek?

Cisza.

– Kim, do cholery, jesteś i czego chcesz?

– Dobrze wiesz kim jestem – odrzekł rewolwerowiec. – Chcę zemsty. Chcę twojej śmierci.

– Nie pogrywaj ze mną. Nie masz szans.

– Czyżby?

Wtem rewolwerowiec ściągnął kapelusz oraz chustę zakrywającą jego szuję. Blizna była w tym samym miejscu co moja, lecz większa i paskudniejsza. Billy jakby w jednej chwili wszystko zrozumiał i z przerażeniem na twarzy dał znak.

 

IX

Nigdy przedtem, anie nigdy potem nie widział podobnej sceny. Rewolwerowiec w ciągu ułamka sekundy wyciągnął swoje colty, jednak miast wycelować w Billy'ego, obrócił się i zaczął pruć do strzelców na dachach. Za jednym razem trafił siedmiu. W jego stronę powędrowało dziesiątki pocisków, lecz te zdawały się nie robić mu krzywdy. Większość przelatywała obok niego, dzięki jego niesamowitej prędkości. Nieustannie był w ruchy. Na te, które go dosięgły, w ogóle nie reagował.

Gdy kończyła mu się amunicja, nie przeładowywał rewolwerów. Stare wyrzucał i sięgał po nowe. Miał ich chyba z dziesięć sztuk pochowanych po kieszeniach i licznych kaburach. Zbiry Billy'ego padały co chwilę. Była to istna rzeź. Na placu boju zostało już tylko kilku walczących, gdy Billy w końcu sięgnął po strzelbę i zatrzymał przybysza. Wpakował w niego mnóstwo ołowiu, gdy w końcu rewolwerowiec padł na ziemię w bezruchu.

– Tak kończą gnidy zadzierające z Billy Jonesem! – krzyknął tryumfalnie Gardło. – Możecie sobie wstawać z martwych ile chcecie, z chęcią poślę was do piachy raz jeszcze!

– HA, HA, HA! – znów ten strach przenikający duszę. – Ty głupcze! Nie możesz mnie już bardziej zranić. Zabrałeś mi wszystko co posiadałem. Teraz ja zabiorę ci duszę! – rzekł przybysz cały we krwi wstając.

– Ty… nie jesteś człowiekiem. Jesteś demonem!

– Zgadza się. Wy, coście przeżyli. Uciekajcie, jeśli nie chcecie podzielić losu towarzyszy. – Garstka ocalałych zbirów popatrzyła na siebie i jednogłośnie stwierdzili, że najlepszym pomysłem jest rzucenie broni i odpuścić to przeklęte miejsce.

– Co wy robicie? Wracajcie! Rozkazuję wam…

– Teraz ty i ja. Sami. Zobaczysz, co dla ciebie zgotowałem.

Przybysz złapał Billy'ego z głowę i trzymał ją przez kilka minut. Billy krzyczał straszliwie, jakby rozdzierano jego duszę. Następnie przybysz rozerwał jego klatkę piersiową i wyciągnął serce. Jeszcze bijący narząd uniósł przed oczami Billy'ego i zmiażdżył w dłoni, następnie pozostawił go konającego. Jak zahipnotyzowany wyszedłem z kryjówki, aby przyjrzeć się masakrze. Rewolwerowiec, kuśtykając, podszedł do ciała, w którym jeszcze tkwiło życie.

– Błagam. Litości. Zostaw…

To nie był człowiek. To był potwór. Tylko istota zrodzona w piekle mogła wbić swoje kły w szyję i sączyć krew. Nie widok był najgorszy, lecz odgłos siorbania. Gdy skończył, wstał i spojrzał na mnie. Teraz na mnie pora, pomyślałem.

– Pozbieraj kilka rewolwerów i przygotuj dwa wierzchowce gotowe do drogi – rzekł, po czym zniknął w ciemności.

Jak zahipnotyzowany zrobiłem to o co prosił. Po trzech kwadransach stałem przy saloonie z oporządzonymi końmi i torbą rewolwerów. Nie musiałem czekać długo na jego przybycie.

– Zrobiłem wszystko co pan kazał. Czy mogę odejść? – zapytałem niepewnie.

– Nie. Jedziesz ze mną.

– Ale…, ja nie mogę. Muszę…

– Proszę.

Coś we mnie pękło. To ni był rozkaż, to była prośba. Zresztą co mnie tutaj trzyma. Życie mam podłe, ani miłości, ani pieniędzy, w dodatku każdego dnia muszą pilnować się, by nie zostać zasztyletowany, bo komuś nie spodobała się moja facjata. Tylko dlaczego ja? Może wyczuwa między nami więź, którą połączył nas Billy zdobiąc bliznami nasze szyje. A może chce mnie wyssać po drodze, prowiant ze mnie zrobić. Niezależnie od jego pobudek, zgodziłem się.

 

X

Kierowaliśmy się na północ, podróżowaliśmy głównie nocą. Za dnia mój towarzysz znikał na wiele godzin, zwłaszcza, gdy słońce dawało się szczególnie we znaki. Nie rozmawialiśmy wiele, jeśli w ogóle. Nie zdradził mi nawet swego imienia. Gdzie się kierowaliśmy, tego także nie ujawnił. Aż w końcu, po prawie dwóch tygodniach tułaczki, natknęliśmy się na opuszczoną nie tak dawno farmę. Już miałem się pytać gdzie jesteśmy, gdy dwa groby obok domu dostarczyły mi odpowiedzi. Byliśmy, a przynajmniej ja byłem, wykończeni. Nie miałem nawet siły na kolację, więc prędko udałem się na spoczynek.

Ranek był słoneczny. A może już południe. Wyspałem się za wsze czasy. Nie zdziwiło mnie, iż nie ma nigdzie w pobliżu mojego bezimiennego towarzysza. Co jednak przykuło moją uwagę, to złożone ubrania na krześle, wraz z pasem, płaszczem oraz butami. Było to odzienie rewolwerowca. Na nim spoczywała zapisana kartka papieru.

“Jeśli to czytasz, mój towarzyszu, to zapewne nie jestem już wśród żywych. Martwy żem od dawna, lecz jako byt już nie funkcjonuję. Dobrze wiem, iż poznałeś moją historię od starego Indianina. To wszystko prawda. Sprzedałem duszę diabłu za możliwość dokonania zemsty. Stałem się niemal nieśmiertelny. Próbkę moich możliwości widziałeś tej krwawej nocy. Nic co ludzkie nie było w stanie mnie zgładzić. Cena jednak była wysoka. Stałem się potworem, diabłem, który łaknął ludzkiej krwi. Dosłownie. Aby żyć, musiałem zabijać innych.

Musiałem jednak wytrzymać i dopaść oprawców. Gdy dokonałem zemsty, została tylko jedna rzecz do zrobienie. Zerwać pakt. Niewiele rzeczy może mnie zranić. Jedną z nich jest słońce. W tym momencie jesteś moim jedynym przyjacielem. Za całego serca proszę Cię o jedną rzecz. Przed wejściem znajdziesz górkę popiołu. To wszystko co ze mnie zostało. Proszę Cię, przyjacielu, pochowaj mnie obok moich ukochanych i strzeż tego grobu do końca swych dni. Do listu dołączam akt własności farmy, który przekazuję Tobie. Niech ponownie zapanuje tu życie, załóż rodzinę i bądź szczęśliwy. Dziękuję.

Twój przyjaciel i towarzysz

P.S.

Niech blizna Twa dodaje Ci sił

 

Jak widzicie, dzieci moje, dotrzymałem obietnicy. Nasz dom tętni życiem, jesteśmy szczęśliwi, a grób… Teraz wiecie dlaczego tak bardzo o niego dbam.

– A co się stało z Misstwon, dziadku?

– Mieszkańcy nie mogli się otrząsnąć po dokonanej masakrze przez bezimiennego rewolwerowca, dlatego postanowili wszyscy się stamtąd wynieść. Przeklęli miasto i spalili. Dziś znajdziecie tam tylko zgliszcza po dawnych dziejach.

– I nigdy, dziadku, nie spotkałeś go więcej?

– Nie. Codziennie modlę się za jego duszę. Mam nadzieję, że odnalazł spokój wraz z ukochanymi po drugiej stronie.

Koniec

Komentarze

Nie lubię horrorów, ale zajrzałam. Westernów też nie lubię, więc długo nie wytrzymałam. Nic w pierwszych trzech częściach mnie nie zahaczyło.

Z wykonaniem nie jest dobrze. Masz sporo literówek. Czytałeś porządnie tekst przed opublikowaniem?

Do tego dziwaczne konstrukcje – na przykład spojrzeć się (wystarczy samo spojrzeć), odpędzić się (opędzić się)…

Opowiem wam, dzieci, o mojej młodości, gdy miał lat szesnaście. Były to czasy niespokojne, tak zwane okres Dzikiego Zachodu.

Dwie literówki.

Babska logika rządzi!

Pomysł, aby klasyczną historię wampira pałającego żądzą zemsty umieścić w scenerii typowej dla westernu, uważam za całkiem zajmujący i tylko szkoda, że opowiadanie zostało napisane w sposób pozostawiający tak wiele do życzenia.

Zastanawiam się, dlaczego bohater nie został alkoholikiem, skoro w wieku pacholęcym zaczął kilka razy w tygodniu odwiedzać saloon i wypijał po kilka szklanek whisky…

 

niż uczci­wym oby­wa­te­lem. pra­co­wa­łem w staj­ni Li­roya… – Nowe zdanie rozpoczynamy wielką literą.

 

Ale wiesz, że nie mogę tego tam zo­sta­wić. – Literówka.

 

Aku­rat za­kła­da­łem sia­dło… – Literówka.

 

gdy usły­sza­łem dia­log mię­dzy moim sze­fem, sta­rym Li­roy­em a sze­ry­fem… – Raczej: …gdy usły­sza­łem rozmowę

 

A wiesz może dla­te­go tu się w ogóle ulo­ko­wa­li? – Pewnie miało być: A wiesz może dlaczego tu się w ogóle ulo­ko­wa­li?

 

Billy był na jed­nej ze swo­ich zle­ceń. – Literówka.

 

Zo­ba­czył po dro­dze nie­wiel­ką farmę. Po­sta­no­wił do niej zaj­rzeć.Po­sta­no­wił na nią zaj­rzeć.

 

sta­rym In­dia­ni­nem, który wi­dział wszyst­ko w od­da­li. – …który wi­dział wszyst­ko z od­da­li.

 

uda­łem się w po­szu­ki­wa­niu sta­re­go In­dia­ni­na. – …uda­łem się na poszukiwanie sta­re­go In­dia­ni­na.

 

jego star­czy wiek nie po­zwa­lał mu na więk­szy wy­si­łek. – Drugi zaimek zbędny.

 

Za­py­ta­łem In­dia­ni­na o to, by opo­wie­dział mi hi­sto­rię zmar­twych­wsta­łe­go.Za­py­ta­łem In­dia­ni­na o hi­sto­rię zmar­twych­wsta­łe­go. Lub: Poprosiłem In­dia­ni­na, aby opo­wie­dział mi hi­sto­rię zmar­twych­wsta­łe­go.

 

Po­dzię­ko­wał mi za po­chó­wek jego ro­dzi­ny.Po­dzię­ko­wał mi za po­chó­wek swojej ro­dzi­ny.

 

Nie wiele mia­łem przy­jem­no­ści w życiu.Niewiele mia­łem przy­jem­no­ści w życiu.

 

Nie­ste­ty byłem tylko na­sto­let­nim chłop­cem… – Nie­ste­ty byłem tylko kilkunastoletnim chłop­cem

W opisywanych czasach nie znano pojęcia nastolatek. Pojawiło się ono dopiero w początkach lat sześćdziesiątych XX wieku.

 

Wy­bi­ła pół­noc 29 lipca. – Wy­bi­ła pół­noc dwudziestego dziewiątego lipca.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

lecz pręd­ko się ogar­nął i za­brał się za ro­bie­nie drin­ka. – …lecz pręd­ko oprzytomniał i za­brał się do ro­bie­nia drin­ka.

 

– Chyba cię po­wa­li­ło, ty sukin,,,– Chyba cię po­wa­li­ło, ty sukin

Przypuszczam że przypadkiem, zamiast wielokropka, postawiłeś wieloprzecinek. ;-)

 

po czym zła­pał le­żą­ce­go koł­nierz… – …po czym zła­pał le­żą­ce­go za koł­nierz

 

przy­go­to­wa­nia po­le­ga­ją­ce na usta­wie­niu w każ­dym kon­cie swo­ich ludzi… – …przy­go­to­wa­nia po­le­ga­ją­ce na usta­wie­niu w każ­dym kącie swo­ich ludzi

 

Ja na­to­miast zna­la­złem sobie do­god­ne miej­sce, sto­sun­ko­wo bez­piecz­ne i z do­brym wi­do­kiem na cen­trum. Nie mo­głem sobie od­pu­ścić tego wi­do­wi­ska. – Zaimek w drugim zdaniu jest zbędny.

 

ścią­gnął ka­pe­lusz oraz chu­s­tę za­kry­wa­ją­cą jego szuję. – Literówka. ;-)

 

Nigdy przed­tem, anie nigdy potem nie wi­dział po­dob­nej sceny. – Pewnie miało być: Nigdy przed­tem, ani nigdy potem, nie wi­działem po­dob­nej sceny.

 

Wpa­ko­wał w niego mnó­stwo oło­wiu, gdy w końcu re­wol­we­ro­wiec padł… – … w końcu re­wol­we­ro­wiec padł…

 

z chę­cią poślę was do pia­chy raz jesz­cze! – Literówka.

 

że naj­lep­szym po­my­słem jest rzu­ce­nie broniod­pu­ścić to prze­klę­te miej­sce. – …że naj­lep­szym po­my­słem jest rzu­cić brońo­pu­ścić to prze­klę­te miej­sce. Lub: …że naj­lep­szym po­my­słem jest rzu­ce­nie broni i opuszczenie tego przeklętego miejsca.

 

To ni był roz­każ, to była proś­ba. – Literówki.

 

w do­dat­ku każ­de­go dnia muszą pil­no­wać się… – Literówka.

 

Gdzie się kie­ro­wa­li­śmy, tego także nie ujaw­nił.Dokąd się kie­ro­wa­li­śmy, tego także nie ujaw­nił.

 

Już mia­łem się pytać gdzie je­ste­śmy… – Zbędny zaimek.

 

Za ca­łe­go serca pro­szę Cię o jedną rzecz. – Literówka.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Postaram się nie powielać już wskazanych potknięć.

 

Uważaj na powtórzenia i stosowanie podobnych konstrukcji w kolejnych zdaniach. Przykład:

“…bandytą niż uczciwym obywatelem. pracowałem w stajni Liroya jako chłopak do wszystkiego. W ciągu roku pracy poznałem więcej szumowin niż niejeden szeryf. Oczywiście mało kto chciał rozmawiać ze zwykłym stajennym, więc głównie słuchałem. Byłem jak cień, nikt nie zwracał na mnie uwagi, dlatego nie raz zdarzyło mi się podsłuchać rzeczy, dzięki którym mógłbym zapuszkować kliku typów. Swój rozum jednak miałem, więc zawsze siedziałem cicho.“

 

Bohater nie miał czasu na wydawanie pieniędzy, ale jednak nie było go stać na dziwkę? Zgrzytnęło mi to.

 

“…klika razy w tygodniu chodziłem do saloonu na kilka szklanek whisky.“

 

“To ktoś w karty oszukiwać, to jeden drugiego popchnął…” – Literówka: oszukiwał

 

“bowiem spojrzałem się na kogoś, na kogo nie powinienem. Wtedy tego nie wiedziałem. Zwał się Billy Jones, ale ludzie nadali mu przydomek Gardło. Skurwiel lubił podrzynać gardła swoim ofiarom. Pech chciał, że tego feralnego wieczoru spojrzałem mu w oczy.”

 

“Nie musiałem długo czekać, bo dwóch trepów z jego bandy wzięło mnie za ręce i przyprowadzili mnie do niego.“ – Dwóch wzięło i przyprowadzili? Zachowaj konsekwencję w odmianie wyrazów.

 

“– W ni…niczym, sir – odpowiedziałem.

– A to spojrzenie? Czyżbyś rzucał mi wyzwanie?

– Ależ nie, sir! T..to.., ja się zamyśliłem, sir.”

Raz – wielokropek ma zawsze trzy kropki, dwa – po każdym znaku interpunkcyjnym winna być spacja, trzy – przecinek po wielokropku to błąd.

 

“Widzicie tę bliznę na mojej szyi? To pamiątka bo Billym Gardle. Wyciągnął swój wielki nóż i śmignął mi po szyi jak malarz pędzlem po płótnie. Delikatnie, nie na tyle głęboko, bym się wykrwawił od razu, ale na tyle, by pozostawić mi kilkucentymetrową bliznę.“

 

“Parali się wieloma rzeczami, ale najlepiej wychodziły im zlecenia. Owszem, rabunek na pociąg brzmi ekscytująco, ale mało kto…”

 

“…miał tyle odwagi i chęci, by ryzykować życie na coś tak niepewnego.” – Ryzykować na?

 

“Krążyły plotki, iż częściej staje mu wtedy, gdy podrzyna komuś krtań, aniżeli widok nagiej dziwki na łóżku.“ – Na widok dziwki.

 

“Jednak Gardło i jego zbiry zaczęli zaburzać ten swoisty ekosystem swoją obecnością. Co gorsza zaczęli rekrutować innych do swojej grupy.“

Słowo “ekosystem” nie wydaje się pasować do opowieści utrzymanej w klimatach Dzikiego Zachodu.

 

“– Matt, do jasnej cholery, musisz coś zrobić z tym Jonesem! – krzyknął Liroy, po czym zamilkł bojąc się, iż ktoś go usłyszy.“ – Um… to po co krzyczał? Nielogiczne.

 

“…który o dziwo był prawie trzeźwy.

(…)

– A co ja mam niby zrobić? Jestem tylko ja i dwóch zastępców. Wszyscy nie trzeźwiejemy.“

Kolejna nielogiczność – a co to ma do rzeczy?

 

“– Gardło zabije nas wszystkich, Godzisz się na to?“ – Przecinek zamiast kropki.

 

“…przeklął Billy'ego i obiecał mu, iż dorwie go nawet po śmierci. Billy, zmęczony już jatką, tylko machnął niedbale nożem po gardle bezimiennego  ojca i zostawił go na pewną śmierć. Billy udał się w dalsza podróż…” – dużo Billych, poza tym literówka: dalszą

 

“Witaj[+,] śmiertelniku”

 

“A co jeśli to prawda.“ → A co, jeśli to prawda?

 

Zatrudnił się na farmie nieopodal miasta jako pomoc u Smitha. Indianin trudnił się głównie karmieniem zwierząt, jego starczy wiek nie pozwalał mu na większy wysiłek. Smith zatrudnił go chyba z litości.“ – Pierwsze zdanie ma dość dziwną konstrukcję, to raczej farma powinna być dookreślona – zatrudnił się na “farmie Smitha”.

 

“Czekać, Nieśmiertelnego Rewolwerowca.“ – Albo bez przecinka, albo “na” Rewolwerowca.

 

‘Ubrałem się poszedłem do miejscowego saloonu.“ – brakuje “i”.

 

“Zakapiory Billy'ego starali się być jeszcze głośniejsi“ – raczej: zakapiory starały itp.

 

“Kolejne kilka sekund upłynęły w sposób dwutorowy.“ – Literówka: upłynęło

 

“Kolejnego złapał za głowę i wbił ją w podłogę“ – Kto złapał? Ostatnim podmiotem (zbiorowym) byli ludzie Billy’ego.

 

“– Jutro, po zachodzie słońca, wyzywam Billy'ego Jonesa na pojedynek[+.]pPo czym złapał leżącego kołnierz i jednym machnięciem ręki wyrzucił z saloonu.“

 

“Zostali tylko uzbrojeni po zęby zbiry Billy'ego.“ – Uzbrojone zbiry zostały

 

“Za jednym razem trafił siedmiu.” – Jak dla mnie to brzmi, że jedną kulą ustrzelił siedmiu gości na raz…

 

“W jego stronę powędrowało dziesiątki pocisków“ – powędrowały dziesiątki

 

“Nieustannie był w ruchy.“ – w ruchu

 

“– HA, HA, HA! – zZnów ten strach przenikający duszę. – Ty głupcze! Nie możesz mnie już bardziej zranić. Zabrałeś mi wszystko[+,] co posiadałem. Teraz ja zabiorę ci duszę! – rzekł przybysz cały we krwi[+,] wstając.“

 

“Garstka ocalałych zbirów popatrzyła na siebie i jednogłośnie stwierdzili…” – Konsekwencja z odmianą! Garstka popatrzyła i stwierdziła

 

“Przybysz złapał Billy'ego z głowę…” – za głowę

 

Przybysz złapał Billy'ego z głowę i trzymał ją przez kilka minut. Billy krzyczał straszliwie, jakby rozdzierano jego duszę. Następnie przybysz rozerwał jego klatkę piersiową i wyciągnął serce. Jeszcze bijący narząd uniósł przed oczami Billy'ego i zmiażdżył w dłoni, następnie pozostawił go konającego.“

Jestem dziwnie przekonana, że jak komuś wyrwiesz serce, to nie “zostawisz go konającego”, bo z chwila wyrwania serca się umiera i już…

 

“– Pozbieraj kilka rewolwerów i przygotuj dwa wierzchowce gotowe do drogi – rzekł, po czym zniknął w ciemności.”

 

“Jak zahipnotyzowany zrobiłem to[+,] o co prosił.”

 

Bogowie, co to za stajenny, który potrzebuje trzech kwadransów na przygotowanie dwóch koni? Co on im robił? Osiodłanie konia sprawnemu człowiekowi nie powinno zająć więcej niż kilka minut. Nawet jak musiał pobiec do stajni, wyprowadzić konie, osiodłać i wyprowadzić przed Saloon, to nie powinien robić tego tak długo…

 

“– Zrobiłem wszystko[+,] co pan kazał.“

 

“– Ale…, ja nie mogę. Muszę…“ – Znowu zbędny przecinek po wielokropku.

 

“…dwa groby obok domu dostarczyły mi odpowiedzi.” – Czemu dwa, a nie trzy? Myślałam, że Indianin pochował kobietę i dwójkę dzieci?

 

“Wyspałem się za wsze czasy.“ – Utartym zwrotem językowym jest “po wsze czasy”, nie wydaje mi się, by “za wsze czasy” były prawidłowe (choć mogę się mylić).

 

“Nie zdziwiło mnie, iż nie ma nigdzie w pobliżu mojego bezimiennego towarzysza. Co jednak przykuło moją uwagę, to…

(…)

Jeśli to czytasz, mój towarzyszu

 

“została tylko jedna rzecz do zrobienie.“ – zrobienia

 

“To wszystko[+,] co ze mnie zostało.“

 

“– Mieszkańcy nie mogli się otrząsnąć po dokonanej masakrze przez bezimiennego rewolwerowca” – po masakrze dokonanej przez bezimiennego rewolwerowca

 

 

Też się zastanawiałam, co to za nastolatek, który przesiaduje w barze i chleje whisky ;)

 

Zgadzam się z Regulatorką, że pomysł splecenia konwencji westernowej z wampirem jest ciekawy. Sama opowieść nie rzuciła mnie jednak na kolana. Jest dość mało dynamiczna, przegadana, rozlewa się zbyt spokojnie, by mogła wciągnąć. Także doczytałam do końca bez kłopotu, ale fabuła opowiadania na długo mi w pamięci nie zostanie.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Gdybyś otagował tekst jako parodia lub groteska, to przeszłoby gładziej. A jeśli Ty tak na poważnie…

Odnoszę wrażenie, że nie czytałeś prawdziwych westernów, bo Dziki Zachód z Twojej opowieści wygląda raczej jak nieudolna parodia właśnie. Tak odbieram tekst jako miłośniczka westernów (książek, niekoniecznie filmów). 

Tekst napisany jest dość nieporadnie, czytelnik potyka się co chwila. Ja już usterek nie będę wymieniać, dziewczyny były w tym szybsze (niby lepszy rewolwerowiec w samo południe ;) ).  Widać tu wyraźnie, że zaczynasz przygodę z pisaniem. 

Pomysł jednak miałeś nie najgorszy, potencjał w tym jest, ale wymaga więcej pracy i doszlifowania. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję wszystkim za poświęcony czas oraz za korektę. Robię postępy, bo już jest źle, a było beznadziejnie:P Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam.

BTW, coś jest nie tak z tą stroną, bo za każdym razem muszę resetować hasło gdy chcę się zalogować. Trochę to uciążliwe.

Hmmm. Dziwne. Napisz do dj Jajka albo Beryla. Albo wrzaśnij na shoutboksie, że jest taki problem.

Babska logika rządzi!

No, na pewno jeszcze nie można powiedzieć, że jest dobrze, ale trzymam kciuki za dalsze postępy. Zastrzeżeń mam mnóstwo, ale widać, że miałeś pomysł na fabułę i narrację – mi on co prawda nie podszedł raczej, ale z pewnością forma i nawet niektóre fragmenty zdradzały jakiś potencjał.

Co do wykonania, bardzo przeszkadzały mi nieporadne konstrukcje zdań, literówki i liczne powtórzenia, ale większość wyłapały już dziewczyny. Natomiast co do pomysłu – no coś tam w sobie miał, ale mnie nie porwał ani nie przekonał. Chyba bardziej podobałoby mi się, gdybyś więcej wycisnął z wybranej konwencji, scenerii i klimatu. Przykładowo weźmy tego Indianina. Według mnie ciekawiej byłoby, gdyby nie był tylko przypadkowym świadkiem dziwnego zdarzenia (nie przekonuje mnie ten diabeł czy cokolwiek to było z czym mężczyzna zawarł pakt – pojawia się znikąd, dlaczego akurat w tym momencie? Dlaczego nie objawił się innym ofiarom Gardła?). Chyba ciekawiej i spójniej z konwencją byłoby gdyby to ten Indianin był np jakimś szamanem i zamieszał coś ze światem duchów, co przywróciłoby na jakiś czas życie ofierze. Oczywiście jeśli miałby po temu jakiś powód. Nie przekonuje mnie też (i to już zupełnie) ta nagła przyjaźń nieśmiertelnego do narratora, umotywowanie jej posiadaniem podobnej blizny wydaje mi się strasznie liche, zwłaszcza, że krzywda jakiej doznał ten drugi od Gardła zupełnie nie przystaje do tego, za co mści się pierwszy… 

Nowa Fantastyka