- Opowiadanie: CountPrimagen - Serce wulkanu bywało gorętsze

Serce wulkanu bywało gorętsze

Poniższe opowiadanie jest niczym Snickers Maximus – w ograniczonej objętości zawiera dwa razy więcej składników, a i trochę chemii, zatem porównanie jest całkiem na miejscu ;D

Pozostaje pytanie – czy jest to zjadliwe?

Hasło nie będzie problemem – gdybym je kamuflował, zabawy byłoby aż za wiele ;)

 

Serdecznie zapraszam!

 

EDIT: Hasło – gadolin.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Serce wulkanu bywało gorętsze

Świadom, że patogen wykręca mój mózg niczym mokrą szmatę, szarpie emocje i przepoczwarza odczucia w ich splugawione odpowiedniki, padłem na kolana naprzeciw „diabła” z Solfatara di Pozzuoli.

Wsłuchany w jęk, którego przecież nie mógł wydawać, spróbowałem powstać, lecz nogi zadrżały żałośnie, odmawiając posłuszeństwa. Chciałem zawyć, jednak dźwięk nie przedostał się przez ściśnięte w przerażeniu gardło, a oczy, choć wyschłe od wulkanicznego oparu, jak na złość pozostały otwarte.

Doprawdy, ostatnie o czym marzyłem, to wpatrywanie się w zmacerowaną twarz o spełzającej skórze i wygięte w uśmiechu rybie usta, jednak… Nie miałem wyboru.

Zwłoki, spoczywające w drewnianej kadzi z bulgoczącym błotem, należały do Domeniki Caprassi i stanowiły dowód na szaleństwo jej męża, Giacomo, oraz zagłady, którą sprowadził na świat bezmiarem własnej naiwności.

Lektura dziennika dała odpowiedzi na wszystkie pytania, sprawiła, że nasza misja przestała mieć sens, a żywoty, jeden po drugim, uleciały wraz z wyziewami Campi Flegrei. Zostałem już tylko ja – wyznaczony przez jajogłowych z WHO neurolog – oraz nierozwiązany problem. Jak powstrzymać epidemię?

Czując, że wywołany nieznaną postacią choroby Creutzfeldta-Jakoba paraliż pęta mi również ręce, a halucynacje nasilają się, ożywiając pożeranego przez bakterie gnilne „diabła”, ostatnim wysiłkiem udręczonej woli wróciłem do przeszłych wydarzeń. Wierzyłem, że gdzieś tam kryje się ratunek dla świata.

 

*

 

NOTA MIKROBIOLOGICZNA: M. FUMARIOLICUM (MUT.)

Charakterystyka – zmutowana postać Methylacidiphilum fumariolicum wyróżnia się przyspieszonym metabolizmem, pogrubiałą ścianą komórkową z nieznanymi dotychczas antygenami, opornością na antybiotyki oraz fragmentem DNA, podobnym do genu PRNP człowieka – kodu genetycznego prionów (białek odpowiedzialnych za objawy choroby Creutzfeldta-Jakoba [CJD]).

W centrum aktywnym dehydrogenazy metanolu, enzymu potrzebnego między innymi do rozmnażania, wykryto atom gadolinu (por. Organizm porównawczy zawiera w tym miejscu inny metal z grupy lantanowców: cer, lantan, neodym).

Sposób nabycia genu przez bakterię – nieznany.

Droga zakażenia – krwiopochodna/nieznana (?)

Chorobotwórczość – drobnoustrój wnika do organizmu człowieka, wywołuje skąpoobjawową bakteriemię i zasiedla tkankę mózgową, wytwarzając priony.

W niezrozumiały sposób, wpływając na przekaźnictwo synaptyczne, zaszczepia sugestywną potrzebę podaży środka kontrastowego Gd/DTPA, który, w niewielkim stężeniu, również akumuluje się w mózgu.

Substancja zmniejsza objawy chorobowe, co wyjaśniono jako konwersję metabolizmu bakterii z prionogenezy na podział komórki.

Cel ekspedycji – pobranie materiału kontrolnego z Solfatara di Pazzuoli, porównanie go z bakterią chorobotwórczą. Ocena aktywności wulkanicznej Campi Flegrei i określenie jej wpływu na epidemię.

 

Bezmyślnie, próbując zająć czymś umysł, po raz kolejny przejrzałem notatki i raport z odprawy. CH-47 Chinook – wojskowy śmigłowiec, którym właśnie przelatywaliśmy nad Neapolem, pruł zasnuwający powietrze opar potężnymi łopatami wirników. W kabinie panował przyjemny chłód, wiedziałem jednak, że nie potrwa to długo – wkrótce staniemy na skalistym podłożu kaldery Campi Flegrei i czując żar skrytego pod powierzchnią jeziora magmy, zapragniemy znaleźć się jak najdalej od włoskiego wybrzeża.

Spojrzałem po ściągniętych niepokojem twarzach towarzyszy, konstatując, że oczekując nieznanego, wyglądamy niemal identycznie – przerażeni i półprzytomni.

Alberto Freggioni, doktor geologii, był chyba w najgorszym stanie. Jego ojczyzna otrzymała pierwszy cios od choroby, która w przeciągu kilku dni opanowała kraje basenu Morza Śródziemnego, wywołując szybko postępującą, nieprzewidywalną postać CJD. Wczoraj, gdy pierwsze objawy zaczęli wykazywać również Francuzi, a śmiertelność wzrosła lawinowo, ONZ zdecydowało się zorganizować misję, na przedstawiciela której wybrano między innymi Włocha.

Równocześnie laboranci w pocie czoła analizowali metabolizm bakterii, badali oporność na antybiotyki i próbowali doprowadzić do degradacji prionów, jednak wszystko na próżno.

Sam geolog, robiąc dobrą minę do złej gry, ściskał w ręku zawieszoną na łańcuszku bryłkę srebrzystego metalu – gadolinu. Uważałem, że to bezsensowne, jednak Włoch, zaskakująco przesądny, stwierdził, że obecność związku, który najpewniej doprowadził do mutacji bakterii, przyniesie mu szczęście w nadchodzącym przedsięwzięciu.

Trzon naszej wyprawy, profesor mikrobiologii – Hans Alsberg – zdawał się odprężony, jednak zbaczający w stronę okna wzrok zdradzał niepokój naukowca. Skryty w oparze, ewakuowany przed kilkoma dniami, Neapol musiał przypominać mu o córce, która ledwie tydzień temu wypoczywała na Sycylii.

Drobna doktor chemii, której obszerny mundur jeszcze dodawał niewinności – Nicole Demarque – rozmawiała z majorem Silgerem o nękającym Solfatara di Pozzuoli „diable”. Ironicznie uśmiechnięty, gdyż podobne rozważania uważałem za bezcelowe, słuchałem:

– Wszystko zaczęło się czterdzieści tysięcy lat temu, kiedy to olbrzymi wulkan, Campi Flegrei, eksplodował z taką mocą, że po jego stożku pozostało zaledwie ogromne zagłębienie, czyli kaldera. Wtedy też, według niektórych źródeł, wyginęli neandertalczycy…

Żołnierz rozglądał się z wyraźnym znużeniem, w silnych palcach obracając wyciągniętą z kabury berettę. Myśl, że przy pomocy tej broni chce zabić mit, napawała niepokojem.

– Wulkan w znacznej mierze wygasł, jednak istnieje miejsce, w którym magma wciąż gniewnie wrze i wypluwa kłęby gorącego oparu. To właśnie Solfatara di Pozzuoli, niegdyś nazywana „wrotami Hadesu”. A teraz, wedle słów turystów, brama znów stoi otworem…

Wszyscy ci świadkowie odwiedzili Solfatarę, będącą jednym z najciekawszych turystycznie i geologicznie miejsc w Neapolu, niedługo przed rozprzestrzenieniem się epidemii CJD i donosili, że to właśnie diabeł sprowadził chorobę.

– Zbliżamy się do miejsca zrzutu! – zakomunikował pilot.

– Włóżcie gogle, maski, odkręćcie butle z tlenem! – zarządził Silger, a…

 

…wspomnienie znikło, wydarte z mej pamięci.

 

*

 

Pierwsze, na co zwróciliśmy uwagę, gdy weszliśmy na teren kaldery, to znamiona bezładnej ucieczki zdjętych przerażeniem turystów. Wulkaniczny opar snuł się między kilkoma porzuconymi samochodami o pogiętych karoseriach i potłuczonych światłach oraz stoiskami, na których różnorakie pamiątki wciąż oczekiwały ludzi, chętnych na umieszczenie swych drogocennych wspomnień wewnątrz drobiazgów. Z głośników pobliskiej restauracji płynęła muzyka, a potrawy, wciąż pyszniące się na talerzach, powoli konserwował wulkaniczny wyziew.

W tym porzuconym przez życie środowisku brakowało nawet much i tylko truskawkowe drzewa, zwane tutaj corbezzolo, smętnie zwieszały swe czerwone owoce ku ziemi, dumając nad konsekwencjami tragedii.

Wszystko zdawało się przebiegać zgodnie z planem – podążając za majorem Silgerem minęliśmy parking, pole kempingowe i bramę parku miłości, przekroczyliśmy linię cherlawych drzew i stanęliśmy na spękanej, pokrytej siarkowym pyłem, skale Solfatara di Pozzuoli.

Uważając na fumarole – szczeliny w ziemi, będące źródłem gorącego, sięgającego tysiąca stopni Celsjusza oparu o tej samej nazwie, ruszyliśmy w piekielną głąb. Wdychany tlen był orzeźwiająco chłodny, jednak skóra, wystawiona na działanie czerwcowego słońca i żaru wulkanicznej magmy, zdawała się skwierczeć.

Półprzytomni z odwodnienia, jedynie siłą woli zmierzaliśmy ku znajdującemu się w centrum kaldery bajorku szarego mułu – właśnie stąd pochodziła interesująca nas bakteria.

– Profesorze Alsberg, proszę pobrać próbki – warknął niewyraźnie, mimo komunikatora, Silger. – Tymczasem pan, docencie Freggioni, może zająć się badaniem geologicznym.

– Rzeczywiście, Solfatara jest wyjątkowo wzburzona, jednak nic nie wskazuje, by była to aktywność wulkaniczna – mruknął geolog, podchodząc do jednej z fumaroli z termometrem w ręku. Drugą wciąż zaciskał na szczęśliwym kamieniu.

Nie wiedząc, co ze sobą począć, pełen wątpliwości odnośnie własnego miejsca w zorganizowanej przez ONZ ekspedycji, krążyłem po okolicy i oglądałem ruiny antycznych saun. Właśnie zbliżałem się do pozostałego po gorącym źródle zagłębienia, gdy ostry ton Silgera osadził mnie w miejscu.

– Doktor Paweł Radecki! Zgłoś się!

– Jestem – mruknąłem, wracając do wyraźnie zaniepokojonego majora. – Przecież mnie widzicie… Wszystko w porządku?

– Nicole zniknęła. Odłączyła się ode mnie i przepadła. – Alberto Freggioni zwiesił głowę.

 

*

 

Wspomnienia umykają, stają się fragmentaryczne, zubożałe…

 

Zniknięcie Nicole, choć niepokojące, nie wpłynęło na przebieg ekspedycji. Silger, przekonany, że chemiczka nie mogła zgubić się na płaskim terenie Solfatary, zaś jej komunikator uległ awarii, zarządził kontynuowanie misji i poprowadził nas na północną części kaldery.

Wyrażane przez doktora Freggioniego obiekcje zbyliśmy niezrozumiałym w tych okolicznościach milczeniem i marząc, by jak najszybciej opuścić to upiorne miejsce, przyjrzeliśmy się rzędowi ceglanych, mieszczących sauny, budynków.

Pobieżna infiltracja doprowadziła nas do przemianowanego na gabinet, zaskakująco zadbanego pomieszczenia. W rogu pokoju stało biurko i wsunięty pod nie drewniany taboret, obok spoczywał wiatrak na długim statywie. Komoda przy ścianie kryła bieliznę i kilka T-shirtów.

Zdawałoby się – nic ciekawego, jednak fakt, że pracownię umiejscowiono w saunie zachęcił Silgera do dokładniejszych oględzin. Chwilę później ściskał w ręku dziennik o bordowej okładce. Major otworzył go ostrożnie i przerzucając pofałdowane, niechlujnie zapisane stronice, zaczął czytać:

 

24.12

Wracając pamięcią do przeszłości, poszukując momentu, w którym TO się zaczęło, nieodmiennie widzę bożonarodzeniowy obiad i beznamiętne spojrzenie Domeniki, która rozdając prezenty zapomniała twarzy i imienia Giorgio, mojego siostrzeńca.

Ogniki rozbawienia, dotychczas płonące w jej oczach, zgasły, brutalnie zduszone niepamięcią, a ściskany w rękach podarek upadł na podłogę, gdy Domenica z krzykiem wybiegła z pokoju.

Zupa porowa z jajkiem przepiórki oraz truflami jeszcze nigdy nie smakowała taką goryczą.

 

31.12

Zamiast pojechać na imprezę noworoczną, trafiliśmy do szpitala. Olśniewająca,  zachwycona nową kreacją, Domenica nagle upadła, a jej ciało zatańczyło na podłodze w pantomimie opętania. Zadzwoniłem na pogotowie.

 

10.01

Tego dnia po raz pierwszy Domenica nie rozpoznaje mej twarzy. Spogląda jak w nicość, obojętnie… Gdy chcę jej dotknąć, krzyczy. Odpycha mnie i zaczyna płakać.

Przepraszam, SKOWYCZEĆ. Jak bite, kaleczone szczenię. Boże, błagam…

 

15.01

Epizody niepamięci wracają właściwie codziennie, Domenica schowała się pod stołem i powiedziała, że z obrazów wychodzą POTWORY. Że chcą ją dorwać.

Na wszelki wypadek zdejmuję ze ścian wszystkie płótna.

 

17.01

Poszliśmy dziś do znajomego lekarza i usłyszałem, że Domenica cierpi na chorobę Creutzfeldta-Jakoba! Cóż za nonsens… Co z tego, że „objawy przypominają”? Co z tego, że „EEG jest nieprawidłowe”? PIEPRZONY KONOWAŁ!

 

19.01

Według radiologa, który opisał wynik badania rezonansem magnetycznym, w mózgu Domeniki zaznacza się „objaw poduszki”, patognomoniczny dla CJD… Nie wierzę! Jak wyraźny, SKORO JEST NIEWYRAŹNY?!

Dziś moja kochana cały dzień spogląda w bezkresną dal. Nie chce jeść, mówi, że w zupie kłębią się glisty, a jej kotlet jest z PLASTIKU. Wybiła też wszystkie lustra.

 

6.02

Nikt nie jest w stanie nam pomóc. Zrobiliśmy cztery razy MRI. Musiałem kłamać, oszukiwać, że Domenica nie miała jeszcze tego badania. Wierzyłem, że któryś lekarz postawi inną diagnozę, że DA JEJ SZANSĘ!

CJD jest nieuleczalne, za kilka miesięcy ją stracę. Domenikę, jedyne światło mego życia… Och, dlaczegóż nasze wspólne marzenie KONA?

 Na koniec marca zaplanowałem wycieczkę do Neapolu, wizytę w tamtejszym „Parku Miłości”. Och, Domeniko… Wytrzymaj.

 

5.03

Otępienie postępuje, dziś Domenica nie poznaje nawet naszego mieszkania. Halucynacje wróciły, musiałem też zakleić wszystkie okna. Wlatywały przez nie szerszenie, węże, a nawet „UŚMIECHY UMARŁYCH”. Boże…

Czy ona naprawdę ma CJD?

 

27.03

SUKCES. Dziś odwiedziliśmy Campi Flegrei, choć wszyscy przestrzegali, że Domenica nie jest w stanie wybrać się w taką podróż. Ha! Zuch dziewczyna!

Ech…

Kurwa, nie jest dobrze.

Jedyna nadzieja w wodzie z Solfatara di Pozzuoli. To tylko mit, jednak zawarte w niej związki pochodzą ponoć z samego Hadesu, dają życie wieczne… Nie mając nic do stracenia, podałem Domenice dożylnie jedną dawkę tejże „WODY”. Po ochłodzeniu i rozcieńczeniu wyglądała niemal jak lekarstwo.

 

1.04

Cóż za odmiana! Wyziewy „Parku Miłości” miały poprawiać potencję i choć ich efektywności nie mogłem sprawdzić (z „tymi” sprawami nie mam żadnych problemów) to tajemnicza woda z pewnością DZIAŁA. Stan zdrowia Domeniki uległ poprawie! Dziś znów się uśmiechnęła, poszła nawet NA ZAKUPY!

 

15.04

To dziwne. Domenica zdaje się zdrowieć, jednak poprosiła mnie, bym kupił kontrast do MRI na bazie gadolinu.

Spełniłem jej prośbę, choć wymagało to kilku „telefonów”. Zrobiła sobie zastrzyk i zasnęła, zdecydowanie szczęśliwsza.

 

19.04

Wielki dzień. Nie do wiary, ale przenosimy się na Campi Flegrei do Neapolu! Domenica zamieszka w kryjówce na terenie superwulkanu! Oczywiście nie było łatwo, jednak pieniądz to remedium na wszystko…

Zaopatrzona w butelki z Gd/DTPA, które regularnie sobie aplikuje, Domenica zachowuje dobre zdrowie. Już się nie uśmiecha. I nie rozpoznaje mnie.

Ale żyje.

 

22.04

Domenica już nie cierpi. Cóż na to powiedzieliby lekarze? PIEPRZĘ ICH. Najważniejsze, że ozdrowiała, zasiedlające wodę żyjątka wyleczyły CJD!

Leży w kadzi z „leczniczą wodą”, śmieje się i już nie potrzebuje kontrastu! Czasem wychodzi na zewnątrz, jednak ludzie uciekają przed nią, boją się. GŁUPCY!

 

28.04

Czymkolwiek jest „woda Hadesu”, z pewnością stanowi DAR od bogów! Przesiadując z Domenicą zrozumiałem, że to nie przypadek, iż właśnie mnie przyszło poznać jej cudowną WŁAŚCIWOŚĆ. Już wiem, co robić!

Giacomo ZBAWCA, Giacomo SZLACHETNY – brzmi pięknie, czyż nie?

Wyczytałem, że gadolin w dużych ilościach można znaleźć w PIASKU, dlatego nie zastanawiając się długo, pobrałem Domenice krew, zmieszałem ją z wodą Solfatary, zawartość zaś wylałem do MORZA.

Już wkrótce zbawcza substancja uodporni nieświadomych niczego PLAŻOWICZÓW, uchroni ich przed wszelką CHOROBĄ! Ależ cudowne wakacje im się trafiły!

 

12.05

Czasem sobie myślę – kim właściwie jestem? Po co… jestem?

Kursuję między Domeniką a morzem, wylewam kolejne porcje LEKARSTWA i imaginuję sobie – jak wygląda RAJ?

DOMENICA jest piękna jak nigdy. Tańczy w swej wannie wśród płatków róż i lilii złocistych, śpiewa ballady tak cudne, że powołują do życia nowe byty. Towarzyszą nam we wspólnej radości, w życiu z dala od CIERPIENIA.

 

14.05

Mam problem z poruszaniem się, domniemywam, że cudotwórcze ŻYJĄTKA, które zamieszkały i we mnie, pragną Gd/DTPA, w ten sposób manifestując swoje niezadowolenie.

Ich EWOLUCJA… Zachwyca mnie.

By mnie posiąść, nie potrzebowały wiele – wystarczyła chwila MIŁOŚCI. Uścisk mojej kochanej Domeniki, pocałunek… DOTYK.

Och, są takie wspaniałe… PRZEOBRAŻAJĄ SIĘ na moich oczach…

 

– Podpisano: Giacomo Caprassi. Dalsze wpisy to już kompletny bełkot, w większości tak niewyraźny, że nie mogę się doczytać – dodał Silger i zamknął dziennik. Zrozumiawszy, że tragedię wywołał romantyzm i głupota jednego człowieka, zacisnęliśmy zęby z bezsilności.

 

*

 

Zawroty głowy, nękające mnie od kiedy wylądowaliśmy w Neapolu, narastały, zaś ogrom konsekwencji, które przyniósł bezmyślny czyn Caprassiego sprawił, że zachwiałem się na mdlejących nogach.

A może był to już wpływ bakterii, która, rozsiana w powietrzu, dostała się do mojego krwiobiegu za pośrednictwem skóry i powoli produkowała zabójcze priony?

Opadłem bezsilnie na taboret, gdy huk wystrzału zagrzmiał mi w uszach, a podmuch przelatującego obok głowy pocisku sprawił, że momentalnie otrzeźwiałem.

– W nogi! – ryknął stojący najbliżej wyjścia Alberto i rzucił się do ucieczki. Profesor Alsberg zdążył jedynie zakląć, gdy kolejna kula przebiła mu krtań, zmieniając słowa w upiorne rzężenie.

Major Silger, tocząc pianę z ust, padł na podłogę. Jego ciałem targały drgawki, a maltretowany przykurczonymi palcami spust raz za razem posyłał w przestrzeń śmiercionośne pociski.

Upatrując w tym swojej szansy, wyminąłem wykręconą epileptycznymi drgawkami, groteskową postać, zmierzyłem czujnym spojrzeniem profesora Alsberga i dochodząc do wniosku, że nie jestem w stanie mu pomóc, umknąłem z budynku sauny.

– St– Stój! – wydusił z siebie Silger, powstając. Kątem oka wychwyciłem, że odrzucił pistolet i sięgnął po nóż wojskowy.

– To psychoza, majorze! Jesteśmy po tej samej stronie! – Próbowałem przemówić mu do rozsądku, jednak atak psychotyczny był na tyle silny, że Silger nie odróżniał iluzji od rzeczywistości.

Wrzeszcząc i pomstując na mnie w niezrozumiałym, najpewniej nieistniejącym, języku, żołnierz obnażył ostrze i ruszył w pogoń.

 

*

 

Nadciągał, nieuchronny niczym śmierć. Uciekając, potykałem się raz po raz, raniłem ręce na ostrych, pokrytych żółtym pyłem skałach i powstawałem, jeszcze bardziej przerażony. Nieświadom obranego kierunku, biegłem w głąb kaldery, między wydychające gorący wyziew fumarole. Minąłem kilka z nich i zatrzymałem się na brzegu bagniska, znokautowany epizodem mioklonii.

Poczułem, jak oddech więźnie mi w gardle, a przez ciało przechodzi zimny dreszcz, gdy dostrzegłem wystającą z szarej, bulgoczącej powierzchni sylwetkę Nicole. Spalona skóra spełzła z tkanek wraz z mundurem, odsłaniając mięśnie i wyspy białej kości. Wykrzywione w grymasie bólu usta zdawały się błagać o pomoc.

Tymczasem Silger wydał zduszony dźwięk i, skupiony wyłącznie na mnie, wszedł w strumień gorącego, wulkanicznego oparu. Zatrzymał się w pełnej makabrycznego oczekiwania chwili, by następnie zawyć potępieńczo.

Agonia żołnierza była najstraszniejszym, co w życiu widziałem – rozgrzany mundur scalił się ze sczerniałą, pomarszczoną skórą, a kości popękały ze złowróżbnym trzaskiem, uniemożliwiając majorowi ucieczkę. Gorejące nienawiścią oczy zapadły się w czaszce, pozostawiając po sobie dwie dymiące jamy. Skowyt ucichł.

 

*

 

A później trafiłem tutaj, pomyślałem, na próżno szukając wspomnień związanych z drogą do leża Domeniki. Pogrążony w psychotycznym szale, niepotrafiący odróżnić rzeczywistości od halucynacji, błąkałem się po kalderze, w pewnym momencie natrafiając na prowadzące do krypty przejście. Tak to musiało wyglądać.

Domenica od dawna była już martwa – to nie pozostawiało wątpliwości. Sam Bóg wie, kiedy Giacomo, prowadzony dotąd przez marzenia i nadzieje, poddał się złudzeniu i zaczął mylić śmierć swej ukochanej z ozdrowieniem. Kiedy schorowana psychika podpowiedziała mu, że jedynie zmutowana dzięki gadolinowi bakteria jest w stanie wyleczyć wszystkie choroby.

 – Nie ma nadziei… – wyrzęziłem, wciąż wpatrzony w gnijące zwłoki pięknej niegdyś kobiety. Teraz zaś – w pomnik ludzkiej naiwności.

Umierając, pomyślałem jeszcze o Alberto, który porzucił nas, uciekł w sobie tylko znanym kierunku. Geolog od początku zachowywał się nieco inaczej, stwierdziłem. Był spokojniejszy, bardziej zrównoważony… Nie ulegał chorobie.

Przypomniałem sobie wystającą spomiędzy jego palców srebrzystą bryłkę, kawałek gadolinu na szczęście, i w przebłysku olśnienia zrozumiałem – epilog wciąż mógł wieńczyć uśmiech i uniesiona w geście tryumfu ręka.

Mając na względzie magnetyczne właściwości pierwiastka oraz fakt, że celem bakterii nie było krzywdzenie człowieka, zaś jej bytność w mózgu wiązała się z konkretnymi korzyściami, zrozumiałem, iż nawet oddychający bakterią człowiek może zachować życie i zdrowie. Tak jak Alberto Freggioni.

Ostatnim zrywem dogasającej woli sięgnąłem po telefon i z rozpaczą spojrzałem na powolny ruch własnej ręki. Każdy oddech przyspieszał nieuchronną śmierć, a siejące spustoszenie priony pozbawiały mnie kolejnych wspomnień. Muszę zdążyć!

W końcu… Czyż najprostsze rozwiązania nie bywają najtrudniejsze?

Koniec

Komentarze

Spojrzałem po ściągniętych w niepokoju – napisałabym “ściągniętych niepokojem”

pierwsze objawy zaczęli okazywać – chyba raczej wykazywać

wciąż gniewie wrze – gniewnie 

znokautowany epizodem mioklonii. – epizodem, a nie atakiem, napadem?

Sporo się dowiedziałam w trakcie lektury tego opowiadania. Pomijam większość kwestii medycznych (nie wiem, czy prawdziwe, czy wymyślone), resztę googlowałam sobie na bieżąco. Bardzo interesujące zakotwiczenie akcji w istniejących miejscach i scenerii. Całość na ogromny plus.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bardzo mi się podobało. Z ciekawości – ile zajęło napisanie tego wszystkiego? Mam na myśli ilość godzin przed klawiaturą. Jeśli nie jesteś lekarzem, research musiał chyba trwać równie długo…

Ciekawy klimat. Atrakcyjna lokalizacja. Zgrabna konstrukcja, pamiętnik ożywił narrację. Przejrzysty styl. Należy się punkt.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

O, pierwsze opinie! Bardzo mi miło i nawet nie wiecie, jak wielką ulgę odczuwam, że treść nie jest niezrozumiałym bełkotem…

 

Bemik – witaj, droga przyjaciółko. Dziękuję Ci bardzo za uwagę i punkcik, błędy poprawiłem :)

Zostawiłem jedynie epizod mioklonii. Serie skurczów można w ten sposób określić, choć przyznam, że “napad” to również dobre słowo :)

Kwestie medyczne – prawdziwe, podkoloryzowałem jedynie Creutzfeldta-Jakoba (szczególnie tempo prezentacji objawów). Uznałem jednak, że nowa postać może prezentować się nieco inaczej ;)

 

Rafill – miło, że nie uznajesz czasu za zmarnowany. Dziękuję!

Powiem Ci, że pisałem szybko – dwa posiedzenia, przedzielone złożeniem mebli ;D Czyli… Około pięć godzin?

Bardziej dowalił mi fakt, że musiałem zaczynać od nowa – pierwsza wersja tego tekstu była trzecioosobowa i nie opierała się na retrospekcjach. Gdy przyciąłem te 30 tysi znaków, wyszedł esej ;(

 

Fleur – fajnie, że dziennik na coś się zdał :) Dziękuję za miłe słowa, poświęcony czas i punkt ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Opowiadanie gęste. Starałeś się tu upchnąć całkiem sporo i nawet nieźle wyszło. Podoba mi się pomysł z bakteriami produkującymi priony. Zarzuty? Wydaje mi się, że zdaniom nie zaszkodziłoby trochę przycinania. Ale nie wiem, czy to nie kwestia stylu. Poza tym owa gęstość okazuje się też słabością: momentami jest wszystkiego za dużo, za szybko. Z kwestiami medycznymi nie miałem problemu, ale komuś nieobeznanemu też mogłyby odrobinę utrudnić lekturę. Chyba, że właśnie oczekujesz, że przeprawa czytelnika przez test nie będzie wyglądać jak przejście noża przez masło. Wtedy punkt dla ciebie. 

A, i rozbawiła mnie wizja profesora mikrobiologii, który sam pofatygował się do pobrania próbek ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Podobało mi się. Szczególnie zróżnicowana narracja :) Ogólnie ciekawie pomyślana i fajnie napisana historia. Najsłabiej wypadł według mnie fragment z oszalałym majorem i ciałem Nicole – jakoś niespecjalnie mnie przekonał, wydaje mi się też, że niewiele wniósł do fabuły.

 

Kilka wątpliwości:

Trzon naszej wyprawy, profesor mikrobiologii – Hans Alsberg – zastanawiam się, czy o człowieku można powiedzieć, że jest trzonem wyprawy?

 

pole campingowe – kempingowe; wydaje mi się, że polska wersja byłaby lepsza

 

Półprzytomni z odwodnienia, – strasznie szybko się odwodnili ;) spodziewałabym się najpierw raczej przegrzania, a dopiero później odwodnienia

 

spogląda w odległą dal. – czy dal może być bliska?

 

Mam problem z poruszaniem się, domniemam, – czemu nie domniemywam? czasownik dokonany zmienia czas historii na przyszły

 

Aha, i w dzienniku, w pierwszym wpisie piszesz Domenika, później już tylko Domenica

It's ok not to.

Bardzo fajne opowiadanie. Forma pamiętnika jak najbardziej się sprawdziła. Niektóre zdania może faktycznie trochę długawe, ale na całość to mało rzutuje. Bardzo dużo science w science-fiction (protestuję tylko przeciwko skąpoobjawowej sepsie :) ). Napisałeś to w 5 godzin ??? Jeszcze machnąłeś szafkę w międzyczasie? Dżizas, mistrzu!

Dziękuję kolejnym komentującym za cenne uwagi :)

Dogsdumpling – dobre spostrzeżenia, większość już poprawiłem. Przy “domniemam” jakoś mózg mi się zwiesił, nie potrafiłem wymyślić prawidłowej formy XD

“Odległa dal” miała przekazywać pustkę tego spojrzenia, sposób, w jaki postrzegał to Giacomo. Ale również zmieniłem, rzeczywiście tak sobie wyszło…

Co do odwodnienia – już wcześniej mało pili, a wysoka temperatura sprawiła, że dodatkowo “wypocili” nieco wody ;) Ale przemyślę to jeszcze.

Bardzo mi miło, że czytało się przyjemnie! Nicole to postać najbardziej doświadczona przez życie… Cóż ja w kolejnych wersjach z nią wyprawiałem, to byś nie uwierzyła…

 

Funthesystem – Tak, to styl XD Niektórzy zgrzytają zębami czytając to, ale cóż poradzę? ;(

Chciałem, by ten tekst był przystępny (więc niestety punkt mi się nie należy :(  ), ale ten limit utrudniał, dręczył… Stąd też profesor babrający się w błotku – rzeczywiście śmieszne :P

Dzięki serdeczne.

 

Drops9000 – Hmm, racja. Powinienem napisać “skąpoobjawowa bakteriemia”… No, wtopa.

Dzięki bardzo, zadowolonym, że podobało się.

A, jeszcze jedno –  nie wliczaj szafki do tych 5 godzin XD To było w ramach “przerwy” ;)

 

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Esencjonalne :) Dobrze spędzony czas na czytaniu i googlowaniu (żeby chociaż trochę zrozumieć kolejne zdania). Jakieś drobiazgi techniczne widziałem, ale już poprawiłeś. Długo rozkminiałem pierwsze zdanie, szczególnie “szarpie emocje i przepoczwarza odczucia w ich splugawione odpowiedniki”… I fragment, i całe zdanie są piękne wizualnie i brzmią zachwycająco, ale nadal nie jestem pewien, czy chodzi Ci po prostu o zaburzenia percepcji, czy o coś zupełnie innego. W każdym razie – opowiadanie na duży plus.

Fajny klimat stworzyłeś, do tego forma opowiadanie również jest ciekawa, retrospekcje, pamiętniki pobudzają wyobraźnie i budują napięcie. Warsztatowo również bez zarzutu, jedyne co mi odrobinę przeszkadzało w lekturze to natłok chemicznych i naukowych nazw. Ale hasło do tego zobowiązywało, więc przyznam, że zgrabnie wybrnąłeś.

Powodzenia w konkursie :)

Dobra, sojuszniku, tym razem kompletnie nie mam się do czego przyczepić – odwaliłeś kawał dobrej roboty ;) Jest mega ciekawie, twój plastyczny, nieco poetycki język (tutaj odpowiednio powściągnięty, ale wciąż widoczny) wszystko podbija, klimatyczna sceneria, coś nowego, coś innego. Kupiłeś mnie!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Lissan – oczekiwałem Twych słów od kiedy zaznaczyłeś przeczytane ;) Dzięki za życzliwe słowa i ocenę (moja pierwsza szóstka, łooo :D )

Miło z Twojej strony, że pomimo sporadycznych problemów z ogarnięciem, cierpliwie przebrnąłeś.

Przepoczwarzonym uczuciem była chociażby wiara w znalezienie rozwiązania, która w ostatnim segmencie tekstu powróciła ;) A dlaczego splugawiona? Bo negatywna, a poza tym siła wyższa karze mi to pisać dziwnymi słowy XD

 

Belhaj – I Tobie powodzenia, mistrzu :)

Jak na to wpadłem, stwierdziłem, że (być może) lepiej sprawdziłaby się krótka książka… Można by zbudować więź z bohaterami, zaprezentować świat w obliczu epidemii. W pierwszej części umieściłem jeszcze takie wycinki z gazet i filmiki, które przedstawiały popłoch oraz różne fakty, jak na przykład odbudowę Świątyni Jowisza Najlepszego Największego w Rzymie, w ramach powrotu do mitologii rzymskiej.

Wtedy rozcieńczyłbym też te naukowe elementy, no ale… nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.

Dziękuję bardzo!

 

 

Takiż jest sens istnienia powyższego tworu, Naz. W końcu, po cóż pisać, jak nie dla satysfakcji drogich sojuszniczek? <3 :D

A poważniej – uff… Wielce mi ulżyło, że czerpałaś z tego pewną satysfakcję. Obawiałem się, jak zareagują umysły humanistyczne. Trochę duże natężenie informacji w stosunku do ilości znaków ;/

Dziękuję pięknie!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Count nie byłby to zły pomysł :) Na coś podobnego wpadł Max Brooks w World War Z i Zombie Survival Guide. Takie wycinku, relacje, artykuły to fajny motyw na poprowadzenie fabuły.

A tak byłem ciekaw, komu trafi się ten gadolin!

Hasło wykorzystałeś bardzo dobrze. Od strony science, też nie można się przyczepić (priony, ekstremofile wykorzystujące metale rzadkie, kontrast do MRI, CJD). Wyjątkowy złośliwiec (he, he), mógłby tylko zarzucić, że >20stC gadolin przestaje być ferromagnetykiem. Inna sprawa, że akurat tego motywu z prof. Alberto nie rozumiem.

Trochę szkoda mi małej Nicole. Znika na początku i cały czas myślałem, że wyskoczy w finale i uratuje narratora. A tu się okazuje, że ona tak po prostu nie żyje.

Przeszkadzały mi na początku te odwołania do “diabła”. Jeżeli miał on być halucynacją narratora, to nie potrzebny był cudzysłów, jeżeli to tylko opis zwłok Domeniki (jej męża?), to niepotrzebnie komplikował przekaz.

Zabierałam się za ten tekst już z pięć razy. Jak zobaczyłam to sf i początek z a la słowniczkiem, to mówię "nie dam rady". Na całe szczęście się nie poddałam, bo to naprawdę dobry tekst i ciekawe opowiadanie. Jestem pełna podziwu, że napisanie go zajęło Ci raptem pięć godzin! Jedynie do czego mogę się przyczepić, to ta Domenica. Zdecyduj się, czy piszesz to imię przez "k", czy przez "c".

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Całkiem nieźle, Primagenie.

Nie jest to opowiadanie, przy którym można płynąć. Wymagało nieco uwagi, a także pogrzebania tu i ówdzie, bym mogła właściwie pojąć wszystko o czym piszesz, ale kiedy uzupełniłam niedobory wiedzy, opowiadanie stało się jasne i przejrzyste, w dodatku ciekawe, miejscami zagadkowe, wręcz intrygujące, a opisywana sprawa dość przerażająca.

I nie miałam najmniejszych wątpliwości, które hasło przypadło Ci w udziale. ;D

 

jed­nak dźwięk nie prze­ci­snął się przez ści­śnię­te w prze­ra­że­niu gar­dło… – Czy to celowe powtórzenie?

Może: …jed­nak dźwięk nie wydostał się przez ści­śnię­te w prze­ra­że­niu gar­dło

 

życia, jedno po dru­gim, ule­cia­ły wraz z wy­zie­wa­mi Campi Fle­grei. – …żywoty, jeden po dru­gim, ule­cia­ły wraz z wy­zie­wa­mi Campi Fle­grei.

Życie nie ma liczby mnogiej.

 

mię­dzy kil­ko­ma po­rzu­co­ny­mi sa­mo­cho­da­mi o po­gię­tej ka­ro­se­rii i po­tłu­czo­nych świa­tłach… – Raczej: …mię­dzy kil­ko­ma po­rzu­co­ny­mi sa­mo­cho­da­mi o po­gię­tych ka­ro­se­riach i po­tłu­czo­nych świa­tłach

Skoro samochodów było kilka, to i kilka było pogiętych karoserii.

 

wy­le­wam ko­lej­ne por­cje LE­KAR­STWA i ima­gi­nu­ję – jak wy­glą­da RAJ? – …wy­le­wam ko­lej­ne por­cje LE­KAR­STWA i ima­gi­nu­ję sobie – jak wy­glą­da RAJ?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ech, robota w rękach się pali, obowiązki nie pozwalają o sobie zapomnieć, a tutaj czekają mnie komentarze sojuszniczek, oraz ciekawa uwaga Cobolda Greinholtza… ŻYCIE MNIE JEDNAK ROZPIESZCZA ;D

 

A zatem, Coboldzie – cieszę się, że elementy “science” mają pozory wiarygodności. Przyznam, że trochę się nad tym biedziłem… Co do gadolinu – nie zapominajmy, że w temperaturze >20*C pozostaje paramagnetykiem ;)

A biorąc pod uwagę, jak wiele czasu spędzamy wśród sprzętu wytwarzającego pole elektromagnetyczne, pozwoliłem sobie założyć, że ten ogrzany gadolin będzie trochę “doładowany”, “ukierunkowany”… Zgodzę się jednak, że to jeden ze słabszych punktów teorii, a ja sam, niestety, nie znam się na tym za bardzo ;(

A Domenica nie była złudzeniem, tylko zwłokami pierwszej ofiary. Pośrednio – idei Giacomo, zaś bezpośrednio – vCJD. Diabeł w cudzysłowie, gdyż ludzie traktowali ją jako przyczynę choroby, a Paweł, w pierwszej scenie, znał już prawdę…

Dziękuję za uwagę i przemyślenia, Coboldzie :)

 

Oj, Mor… Starałem się jak najbardziej rozcieńczyć tę naukową część! Serce mnie boli, gdy myślę, że obawiałaś się, iż nie podołasz… Ale niezwykle mnie cieszy, że się przemogłaś, a i przeczytałaś z niejaką przyjemnością.

Ta nieszczęsna Domenica tak już się odmienia… Jak Metallica ( → Metalliki) ;)

 

Reg, i Ciebie witam serdecznie. Cieszę się z Twego przybycia – po nocach już spać nie mogłem, oczekując! ;( Dziękuję za lekturę i łapankę!

Nie ukrywam, że potrzeba doczytywania trochę mnie martwi… A nie jesteś przecież pierwszą, która zgłasza takie obiekcje…

Starałem się, by sięganie do innych źródeł nie było koniecznie, w końcu nie każdy ma na to czas/ochotę/dobre chęci, dlatego pozostaje mi podziękować ponownie – tym razem za poświęcenie.

 

Belhaj – heh, widziałem ten film ;D No, motyw można wykorzystać, chyba nieźle sprawdza się w worldbuildingu :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Count książka lepsza niż efekciarski film :)

Uuu, no to muszę nadrobić zaległości! :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ciekawy tekst. Ładnie wykorzystałeś hasło, dużo dobrego science. Walory poznawcze nie do przeoczenia. Cieszę się, że zdążę kliknąć. :-)

Wkurzał mnie pamiętnik tego faceta, a konkretnie podkreślenia i wersaliki. Mężczyzna nie powinien być tak afektowany. Nawet Włoch.

No i do tego kretyn, jakich mało. A ja nie lubię czytać o idiotach.

Babska logika rządzi!

dużo dobrego science.

Balsam na me oczy, Finklo, szczególnie, że to opinia “ścisłowca” :D

Zmęczył mnie ten gadolin, oj zmęczył… Nie mogłem sobie poetyzować, marzyć i doznawać, potrzeba było czegoś namacalnego :/ Tym bardziej cieszę się, że wyszło nie najgorzej :)

 

Jeśli Włoch irytował, to świetnie, taki miał być! Czy kretyn? Być może, choć później w jego działania wplotła się choroba psychiczna…

 

Fajnie, że wpadłaś. Już myślałem, że czymś Ci podpadłem i już się nie doczekam :(

Cieszę się, że obcowanie z tekstem uznałaś za satysfakcjonujące. Dziękuję.

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Cieszę się Primagenie, że już będziesz mógł spać, choć na razie jeszcze nie śpisz. ;-)

Niech Cię nie martwi, że sobie doczytywałam, bo dzięki temu dowiedziałam się tego i owego, o czym wcześniej nie wiedziałam. Innymi słowy – jest dobrze, a może nawet jeszcze lepiej. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Luki, nie Ty podpadłeś, tylko wpadło mnóstwo tekstów, a ja miałam mniej czasu. Jeszcze się wygrzebuję z zaległości. Ale to nic osobistego. ;-)

Babska logika rządzi!

No bo dzisiaj czekałem na Finklę! Doprawdy, przez Was, fantastyczne panie, człowiek nawet wyspać się nie może! ;P

A poza tym, pół nocy grałem na PlayStation, wstałem o 11 i teraz nie chce mi się kłaść XD

 

Jeśli tekst zachęca do poszerzenia wiedzy, Reg, to chyba powinienem się cieszyć! Choć i tak… mam pewne wątpliwości…

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Oj, nie zwalaj na mnie bezsenności! Nie odpowiadam tylko za koklusz i trzęsienia ziemi, tak? ;-)

Babska logika rządzi!

Czuj się zawsze oczekiwana, Finklo. Jako jedna z osób, które wspierają mnie tu od samego początku (i przeczytały boleśnie przegadaną Folzję! ;D ) szczególnie miło mi zapoznać się z Twoją opinią.

 

W dowód uznania narażam się berylowi i piszę to w osobnym komentarzu! <3 :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Aaaach! Nawet gdy chcę zdublować komentarz, próbujesz mnie ratować, dobra duszo! XD

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Zawsze możesz na mnie liczyć. Chociaż niekoniecznie w terminie. Z drugim komciem już nie zdążyłam. ;-)

Babska logika rządzi!

Bardzo oryginale opowiadanie. Podobało mi się. Szczególnie pamiętnik, który jak widzę nie trafił w gusta Finkli. Ale ze mnie to human jest, więc… A afektowanie mężczyzny całkowicie prawdziwie – niestety zdarzyło mi się zetknąć się z tym osobiście i tak, mężczyzna był Włochem :P Dlatego pamiętnik na plus.

Poza tym ciekawa konstrukcja i pomysł na wykorzystanie hasła. Nawet wiem, które użyłeś! A to już coś ;) Tylko za dużo tych naukowych zagadnień. Znaczy osobiście wolę, żeby były podawane w bardziej przystępny sposób. Ale ponieważ hasło zobowiązywało, więc zdecydowanie mogę przymknąć na to oko. Szczególnie, że napisałeś opko w tak krótkim czasie!

 

A i tytuł jest bardzo artystyczny jak na tak “naukowe” opowiadanie. Stworzyło to ciekawy kontrast ;)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Jeszcze się taki nie urodził… ;-)

Babska logika rządzi!

Biedziłem się, by ta naukowa gadka była jak najmniej inwazyjna, ale gdy tak wiele trzeba wyjaśnić w krótkim tekście, skutki są… jakie widać. W każdym razie, bardzo mi miło, żeś zachciała się zagłębić, Lanuś, a i znalazłaś pewne plusy ;)

Co do tytułu – heh, zastanawiam się, ile osób prawidłowo go zrozumiało ;) Już tak mam, że tytuł musi być dziwny i poetycki, inaczej nie przejdzie ;)

A w kwestii czasu pisania – formalnie, to od 2 do 12 grudnia, więc nie tak krótko :P Research, pierwsza wersja oraz testy na ludziach (m. in. Temmie) zabrały trochę czasu ;/

 

Dzięki serdeczne za miłe słowa i ocenę :)

 

Finkla – Kto wie, kto wie… ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Czyli nie percepcja, jak wskazywałbym słownik, a uczucia i wiara. To był mój drugi domysł. Trochę obocznie, ale jest w porządku. Uczucia chyba nawet lepiej pasują do kontekstu. Dzięki za wyjaśnienie.

Tekst w swej warstwie science nie stanowił problemu. Szukałem raczej precyzyjnych znaczeń i powiązań, żeby lepiejgłębiej. Od czasu hajpu na CJD i szalonych krów minęło trochę czasu, coś tam w głowie zostało, ale warto było odświeżyć. Ładnie to poukładałeś i podrasowałeś.

Sorki za tak spóźnioną odpowiedź. Wycięło mnie na kilka dni z powodów zawodowych.

Najbardziej podobało mi się to, co wszystkim: dociekliwy research, dobry pomysł, klimat i miejscówka (za to zawsze jest u mnie kilka darmowych punktów).

Najmniej mi się podobało “zaszczepianie sugestywnej potrzeby podaży”. Ostatnio jest moda na zmutowane wirusy i ich nieewolucyjnie stabilny wpływ na ludzi, ale tamtych też jakoś nie mogę kupić. Tu zresztą mamy akurat bakterię. No ale cóż, gadolin musiał być, a trzeba przyznać, że z takiego sobie metalu wypączkowała Ci niczego sobie historia.

Za dużo akapitów, ale to ponoć też teraz na topie. Za to przecinków mógłbyś mieć mniej – znaczy, z interpunkcją u Ciebie w porządku, tylko konstruujesz zdania tak, że jej potrzebujesz. To zaburza nieco rytm czytania i dodatkowo utrudnia wejście w tekst. Przynajmniej w ten. Poza tym technicznie bardzo dobrze.

Dam 5-. Minus za subiektywne odczucie, że zbyt to krótkie i skondensowane.

Hrabiemu zostało 40 znaków do limitu. Nie mógł poszaleć…

Babska logika rządzi!

No wiem. Tzn. nie zwróciłem uwagi, że tylko tyle, ale wiem, że limit znaków to paskudztwo. I choć to nie do końca wina Hrabiego, to cóż – opowiadanie jest nim dotknięte i nie widziałem powodu, by to przemilczeć ;)

G

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Lissan – Tak to już jest, że wolę teksty “uczuciowo-doznaniowe” niż naukowe, więc i tu próbowałem coś wpleść… Dzięki raz jeszcze :)

 

Varg – O, miło, żeś wpadł :D

Z tą “sugestywną potrzebą” odniosłem się trochę do wpływu Toxoplasma gondii. Pierwotniak, w swym cyklu życiowym, zaraża mysz (bądź szczura) i w dziwny sposób zmienia psychikę tego stworzenia, sprawiając, że… atakuje ono kota. Który jest żywicielem ostatecznym Toxoplasmy i w ten sposób “posiada ją”. Dziwne, ale widać jest jakaś zależność…

Ciekawa uwaga odnośnie interpunkcji i zdań – wezmę sobie do serca, szczególnie, że na odbiorze i “gładkości” czytania zależy mi bardzo.

A odnośnie długości… Nawet nie wiesz, jak się biedziłem, by zamknąć to w limicie i nie stworzyć przy okazji eseju… Ale przynajmniej może to być moje pierwsze opowiadanie, przy którym nikt nie zarzuci przegadania :P

Dziękuję za poświęcony czas i konstruktywne uwagi, Vargu :)

 

Finklo, dziękuję za wsparcie ;)

 

Gravel – Tym razem chyba mniej “kobieco”, ale na osłodę umieściłem dla Ciebie “diabła” ;D

Czekam na opinię bardziej rozbudowaną niż to, jakże uczuciowe, G. :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Jak wiadomo, są nawet teorie, że także ludzka flora bakteryjna wpływa na naszą osobowość, tzn. zmieniając jej skład, zmieniamy się sami. Ale to możliwy skutek n milionów lat ewolucji. To się nie dzieje znienacka, potrzebne jest przejście do stabilnego stanu i stąd moje marudzenie;). Niby w nieskończonym wszechświecie wszystko możliwe… ale poczekam najpierw, aż znajdziemy w kosmosie planetoidę w kształcie mojego olbrzymiego popiersia. To by było dopiero odkrycie! O, i od razu milion pomysłów na opowiadanie :)

Powiadasz, że cała kultura (niektórych ludzi) to kultura bakterii? ;-)

Na pewno flora może wpływać na zdrowie, a za jego pośrednictwem na samopoczucie, więc i na osobowość jakoś oddziaływa…

Babska logika rządzi!

Jak wiadomo, są nawet teorie, że także ludzka flora bakteryjna wpływa na naszą osobowość

Czyli dezynfekując ręce albo faszerując się antybiotykiem a później probiotykiem mogę przejść katharsis? <3

W sumie – niepokojąca perspektywa :P

 

W istnienie takiej planetoidy, biorąc pod uwagę nieskończoność wszechświata, jestem w stanie uwierzyć, choć… nie zmienia to faktu, iż rozumiem Twoje obiekcje ;)

Ewolucja to twardy zawodnik :/

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Psychologia mikrobiologiczna? W takim razie może uparciuchy to tak naprawdę ludzie z wielolekooporną florą? ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Piękna koncepcja!

A zatwardziali grzesznicy… Nie, chyba lepiej nie ciągnąć tematu. ;-)

Babska logika rządzi!

A wiecie, to chyba szło raczej w stronę tego grzechu, coś że kiedy bakterie postanawiają trochę wzbogacić materiał genetyczny, to nagle człowiekowi też coś na myśli i te motyle w brzuchu (choć tego nigdy nie miałem, zawsze uważałem to za bzdurę, może mam leniwą florę ;D ).

Ale już nie pamiętam szczegółów, a googlować mi się nie chce, bo się znowu mimochodem dowiem, co w polityce.

Widzę, że tworzycie tu kontynuację, tudzież spin-off ;D

Motyle w brzuchu… Byłoby straszne i piękne zarazem, gdyby zaczęły tak z człowieka wylatywać… Chyba coś mi flora we łbie miesza :)

 

Wszyscy ekstremiści mają wielolekooporną florę, funthesystem ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Tak się składa, że mam w zanadrzu krótkie opowiadanie, w którym jest i o wielolekooporności, i o pewnym ekstremizmie i o motylach w brzuchu… ;) Ale nie jest tak solidne, jak Twoje, więc to będzie taki raczej niechlubny spin-off. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Ekhm… Niechlubne? Nie tak solidne? A zarazem Twojego autorstwa?

Funthesystem, nie mieszkaj mi we łbie – za dużo tych sprzeczności, na pewno jest warte uwagi :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Chłopie, myślisz, że ja tu przyszedłem tylko przechwalać się tym, co umiem? Miło jest mieć 5 opowiadań w bibliotece w ciągu miesiąca, ale czas wystawić się na krytykę i zaserwować jeszcze inne teksty. Więc po tym, co umiem, może nadejść czas na to, czego nie umiem :D Ale nie będzie to coś, w co nie włożyłem pracy. Oprócz wyżej wspomnianego “spin-offu”, długie i chyba dość przytłaczające opowiadanie. 

Ale sobie pocisnąłem zapowiedź pod Twoim opkiem… Jak będziesz sprzedawał opla, to możesz odegrać się tym samym pod moimi tekstami. 

(W sumie to praktykuje tu ktoś jakieś teasery, trailery swoich opowiadań? Np. w shoutboxie? Czy to byłoby faux pas? ;))

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

A poczytaj shoutboxa… Niektórzy się reklamują w krzykopudle, ale chyba nie wszystkim to odpowiada.

Babska logika rządzi!

Ach, więc na razie budowałeś sobie kapitał w czytelnikach… Cwaniaczek ;P

Ale pewnie, rozwijaj się – w tym ten portal jest naprawdę dobry. Publikować można na wielu stronach, ale chyba nigdzie nie da się zdobyć tylu konstruktywnych uwag ;)

 

A co do reklamy pod moimi tekstami – śmiało. Sam zyskam na tym kilka/kilkanaście odwiedzin, więc korzyści się wyrównują ;)

Polecam również Finklę – za kilka dodatkowych komentarzy pod swoimi opkami z pewnością pójdzie na taki układ ;PP

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

LOL!

Zastanowię się. ;-)

Babska logika rządzi!

Dość ciekawe opowiadanie, ale czytałoby się znacznie lepiej, gdyby nie kilka elementów, które mi dość znacznie przeszkadzały. 

Po pierwsze: przesadnie poetyckie wykonanie w wielu momentach. Za dużo tych koronek. Kilka koronek w ubiorze dodaje uroku, ale cała ich masa zmienia się w fałdy, gdzie niewiele widać, a trudno się w tym poruszać. I takie miałem niestety wrażenie.

Po drugie: Zgodzę się z Funthesystem, że zbyt wiele medycznej terminologii może niektórym utrudnić lekturę. Pech chciał, że ja zazwyczaj do tych “niektórych” należę i padło na mnie. Na plus jednak policzę Ci, że starałeś się wiele z nieznanych powszechnie terminów medycznych, geologicznych itd wyjaśnić w tekście – nie odsyłałeś mnie do Wiki (co by jeszcze bardziej spowolniło moje czytanie) i dzięki Ci za to!

Po trzecie: nie mogę zgodzić się z Dogsdumplingiem, że narracja była zróżnicowana. Była próba włożenia różnych fragmentów narracji w usta różnych bohaterów, co zasadniczo powinno dać ciekawy efekt zmiany perspektywy dla czytelnika. Jednak nie wyszło to zbyt dobrze właśnie dlatego, że styl narracji nie zmieniał się bez względu na to, który bohater się do niej dorwał. Przez to sami bohaterowie stali się mniej wyraziści (mówią i opisują tym samym stylem, trochę jest wrażenie cyborgów lub klonów). 

Po czwarte: w pamiętniku zaczynasz narrację właśnie tak, jak ją prowadziłeś przed pamiętnikiem… i dopiero po kilku wpisach zaczyna się jakaś zmiana stylu tej narracji – widać inny język, inny sposób wypowiadania się. Gdybyś to zastosował od samego początku pamiętnika i ciągnął do końca, to by nie było mojego “po trzecie” i “po czwarte”. A tak to wyszło trochę dziwnie – autor pamiętnika najpierw bawi się w poetę w obliczu tragedii swojej ukochanej, wstawia koronki o tym jak to traciła równowagę i się przewracała (Jakby się tym upajał, osobowość ocierająca się o Nerona lub Jockera), a potem nagle przypomina sobie, że jednak ma emocje i zaczyna kląć w duchu na lekarzy, zaczyna w duchu zaprzeczać ich opiniom, zupełnie inaczej opisywać partnerkę. Ta zmiana nie trzyma mi się kupy. Albo inaczej: ten zbyt poetycki styl na początku nie pasuje mi zupełnie, a ten późniejszy – jest całkiem OK.

OGÓLNIE: Warsztat masz dobry, ale trochę zbyt barokowy jak dla mnie – jakby wyselekcjonować samą treść z tego opowiadania, to wyjdzie jakieś 5k. Pomysł ciekawy, przygotowanie solidne, końcowy zwrot interesujący. Jest dość dobrze. Ode mnie 4 smiley

Dziękuję, Gostomyśle. Uważna i trafna analiza.

Szczególnie podoba mi się Twa uwaga odnośnie pamiętnika… Rzeczywiście, zwroty w stylu: “zatańczyła w pantomimie opętania” mogą sprawiać wrażenie głupich i nie na miejscu, szczególnie, że zapisywał je w dzienniku zakochany, cierpiący mężczyzna… Muszę się hamować i przestać myśleć na zasadzie: “Hej! To brzmi nieźle!”. Przynajmniej dla mnie ;P

Fajnie, że tym razem nie uznałeś czasu za zmarnowany, miło mi też, że pomimo wcześniejszego zawodu, zdecydowałeś się zajrzeć.

 

Co do terminologii… Serio, robiłem co w mojej mocy, by było to zrozumiałe bez wiki… Zabrakło głównie czasu, gdyż chciałem przetestować tekst na znajomych, dla których podobna terminologia jest obca… Cóż, może następnym razem się wyrobię ;)

 

jakby wyselekcjonować samą treść z tego opowiadania, to wyjdzie jakieś 5k.

Śmiem twierdzić, że większość książek, gdyby wyselekcjonować ideę, dałoby się zamknąć w podobnym skrócie. Pytanie, czy wtedy nadal istniałaby fabuła?

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ja odpowiem: nie istniałaby! :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Istniałaby. Na przykład: Mały człowieczek idzie wrzucić pierścionek do dziury w ziemi.

Babska logika rządzi!

To jest właśnie sama idea, Finklo. Obdarta z akcji, uczuć, całego uniwersum…

Ale jak kto woli – w szkole, na lekcjach polskiego, nieraz się na takich skrótach leciało ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

To jest idea? Wydawało mi się, że idea Władcy to walka dobra ze złem. A to, co podałaś (zresztą niedawno dałem ten sam przykład w jakimś komentarzu) to raczej streszczenie. Kwestia nazewnictwa. 

Count, na przykład świetne streszczenie “Przedwiośnia” w minutę, które można znaleźć na youtube ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Co do terminologii (…) Cóż, może następnym razem się wyrobię ;)

Ależ ja Ci to właśnie na plus policzyłem, że całkiem sporo tych obcych zwrotów wyjaśniasz. Dzięki temu tekst był bardziej klarowny.

jakby wyselekcjonować samą treść z tego opowiadania, to wyjdzie jakieś 5k.

COUNT: Śmiem twierdzić, że większość książek, gdyby wyselekcjonować ideę, dałoby się zamknąć w podobnym skrócie. Pytanie, czy wtedy nadal istniałaby fabuła?

 

Masz rację, ale – nie  wiem czy się ze mną zgodzisz, czy nie – większość książek na rynku to zwykła grafomania. Mało jest tych nasyconych treścią, “mięsistych”, co to się połyka w całości i czuje się, że głód dopiero został rozbudzony. Na tą chwilę ja mam rozpoczęte chyba 5 albo 6 książek i żadnej nie mogę przebrnąć. Robię sobie przerwy w czytaniu po kilka tygodni, albo miesięcy, bo często tam nic się nie dzieje (a literek co niemiara). W Twoim przypadku odnoszę wrażenie, że stać cię na coś bardzo treściwego, ale naśladujesz grafomanów i marnujesz swoje możliwości – bo wg mnie mógłbyś być lepszy od nich.

Zilustruję to przykładem z życia. Miałem kiedyś dobrego znajomego, który założył niszową, ale bardzo fajną kapelę. Nie była to muzyka popularna, ale w pewnych kręgach cieszyła się dużym powodzeniem. Zapytałem go kiedyś na jakich muzykach się wzorował, a on odpowiedział, że na żadnych – stworzył kapelę własnie dlatego, że nikt nie grał tak, jak on by tego chciał jako słuchacz. I dzięki temu odniósł jakiś tam sukces w swoim niedużym, alternatywnym raczej światku.

 

 

Chyba mnie przeceniasz Gostomyśle, ale… wyzwanie podejmę, szczególnie, że w podobnych opiniach nie jesteś odosobniony ;)

A ja, cóż – na portalu tego nie widać, jednak najwięcej znaków napisałem w fantasy – z fatalnym warsztatem, jednak akcja… być może jest nawet zadowalająca ;D

Z książkami muszę się z Tobą zgodzić – rzeczywiście wygląda to kiepsko, choć da się jeszcze znaleźć solidną literaturę. Szczerze Ci przyznam, że kupuję książki znacznie ostrożniej, niż wcześniej.

Zaś kumpla jak najbardziej rozumiem. Stworzyć w dzisiejszych czasach coś, mającego choćby pozory wyjątkowości, to wspaniałe doznanie. Warto o to walczyć :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

@funthesystem

Ja odpowiem: nie istniałaby! :D

@Finkla

Istniałaby. Na przykład: Mały człowieczek idzie wrzucić pierścionek do dziury w ziemi.

Nie zgodzę się z Wami… ale może to ja niezbyt precyzyjnie sie wyraziłem. Chodzi o takie książki, które wypełnione są treścią, a nie zapychaczami. Jak główny bohater spotyka kobietę sprzedającą jajka, to ta kobieta, albo ta sytuacja potem wraca, buduje, wikła akcję… a nie jest zwykłym zapychaczem książki.

Jedną z takich książek w ostatnim czasie jest wg mnie Ziarno Prawdy – Miłoszewskiego. Pomijając natrętne wstawki ideologiczne (ściągnięte bezrefleksyjnie od Larssona), to czytając tą książkę miałem wrażenie, że żaden motyw i żaden bohater się tu nie marnuje, ciągle jest jakaś akcja, ciągle się czegoś człowiek dowiaduje. Nawet jeśli jest to jakieś prywatne zdarzenie z życia bohatera, to i tak ma to jakiś wpływ na resztę akcji. Oczywiście nie każdemu ta książka mogła przypaść do gustu, ale chodziło mi o pokazanie, o co mi chodziło – i że to nieprawda, że treściwie oznacza, że zamykamy treść książki w jednym zdaniu. Wielu autorów tak robi, że jedno zdanie rozbudowuje do rozmiaru książki i stąd pewniee takie przeświadczenie u wielu czytelników.

ale chodziło mi o pokazanie, o co mi chodziło

 

 

ja pierdziu….normalnie zacznę gromadzić własne cytaty laugh

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Świetny cytat, Gosto! ;D

 

Naprawdę, uraczyłeś się moim tekstem w Święta, Cieniu? Albo jesteś człowiekiem wielkiej wiary, albo… masochistą ;P

Trzym się ciepło i nie mieszaj w sylwestra ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ponieważ mi wolno, nominowałem “Serce” w najlepszych opowiadaniach grudnia. Może w komentarzu powściągnąłem zachwyty, ale bakterie produkujące priony, gęsta atmosfera i chaotyczny dziennik wciąż siedzą w mojej głowie. Poza tym warto doceniać fantastykę, która czerpie z nauki, a jednocześnie nie zapomina o tym, jak istotne są emocje. Tekst zasługuje na uznanie. 

Jeśli ktoś jeszcze podziela moje zdanie, przypominam o możliwości nominacji w odpowiednim wątku :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Raaany, dzięki, Fun!

Choć muszę zarazem przyznać, że martwi mnie, iż:

bakterie produkujące priony (…) wciąż siedzą w mojej głowie.

XD

Ale przynajmniej już wiesz, co robić ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Wiem, wiem, walnę sobie dożylnie wankomycynę i ceftriakson ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Zacznij pisać pamiętnik. Koniecznie. ;-)

Babska logika rządzi!

Houston, mamy problem. Jakiś pan z Loży rzecze, żem według standardów portalu gówniarz i nie mogę nominować. Wybacz zamieszanie, Count :(

PS Ale przecież nieważne, jak mówią, ważne, żeby mówili, nie? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Spoko, ja i tak ostatnio nie narzekam na zainteresowanie na portalu ;) Niech inni też mają swoje pięć minut.

Choć każdy czytelnik na wagę złota, a nawet cenniejszy – tutaj nie zaprzeczę!

A Cień to równy gość, oczekuj jego opinii! Sam jestem ciekaw, co rzeknie :)

 

EDIT: Witaj na portalu, Pallidzie – rozgość się! Dzięki za wizytę i ocenę ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Cześć!

Gratuluję znośnego warsztatu i przeciętnej fabuły, która jasno mówi, że nie piszesz zawodowo. I to na tyle docinek, bo jest to właściwie to mój pierwszy post na tym i jeden od dłuuuższego czasu na jakimkolwiek forum. Właśnie tak! Musiałem sobie konto sprawić. Naprawdę dobrze mi się czytało i, jak pisał funthesystem: 

…bakterie produkujące priony, gęsta atmosfera i chaotyczny dziennik wciąż siedzą w mojej głowie.

Na kogoś kto pisze hobbistycznie, potrafiłeś w krótkiej, niecodziennej i czytelnej formie zmieścić naprawdę sporo ciekawych motywów i zabiegów, co nielicznym się udaje. Gostomysł. napisał, że styl masz dość barokowy i zgadzam się, bo wynikają z tego dość mocne zgrzyty w czytaniu. Niemniej, jest to jeden z najlepszych tekstów, jakie czytałem w ostatnim miesiącu. Mam oczywiście na myśli opowiadania zamieszczone w internecie, ale mimo wszystko!

PS: Dałbym Ci nawet nominacje, ale mam nadzieje, że samo założenie konta na fantastyka.pl wystarczy. Dziękuję za umilenie nudnego wieczoru i czekam na więcej ;)

Pallid

spróbowałem powstać, jednak nogi zadrżały żałośnie, odmawiając posłuszeństwa. Chciałem zawyć, jednak dźwięk nie przecisnął się

A kysz, wstrętne powtórzenie!

Wdychany tlen był orzeźwiająco chłodny, jednak skóra, wystawiona na działanie czerwcowego słońca i żaru wulkanicznej magmy, zdawała się skwierczeć.

Wchodzą do wulkanu bez kombinezonów?

a jej ciało zatańczyło na podłodze w pantomimie opętania.

Count! Ludzie tak nie piszą w pamiętnikach, gdy są przejęci faktem, że bliska im osoba ma drgawki! :D

 

Całkiem zgrabny medyczny thriller. Rzadki gatunek tutaj, dlatego tym bardziej mi się podoba! Wydaje mi się jednak, że żarcie gadolinu przez osobę chorą, nie poprawiałoby jej stanu, a jedynie zatrzymywało postęp choroby, bo (jak wspomniano nawet w tekście), CJD jest nieuleczalne, a bakterie reagowały na metal jedynie zaprzestaniem produkcji prionów. Hm, więc może nawet nie zatrzymywałoby, a jedynie łagodziło przebieg… Ale to tylko takie moje czepialstwo.

Pozdrawiam!

Dzięki za te kilka słów Pallidzie. Zawsze miło, gdy czytelnik podzieli się opinią, wtedy łatwiej określić, gdzie potrzebne są zmiany ;)

Fajnie, że pomimo przeciętności fabuły, znalazłeś w tym tekście coś dla siebie. To budujące.

Dołożę starań, by w przyszłości było tylko lepiej :)

 

MrBrightside – Ale jak to, NIE PISZĄ?! ;P ;( Chłop patrzył na ukochaną i przed oczami od razu stanął mu “Egzorcysta” – stąd skojarzenie ;D

Dzięki bardzo za uwagi i błędy – skoro wszyscy jurorzy zapoznali się z tekstem, to chyba poprawię, co poprawione być winno ;)

Fajnie, że natłok informacji nie zabił kompletnie akcji, tego głównie się obawiałem…

Tak sobie tylko myślę, że chyba spieprzyłem trochę z tym wyjaśnieniem – zrozumiałeś to inaczej niż zamierzyłem XD A może taka wolność interpretacyjna to zaleta? Hmm…

W każdym razie – Priony w oryginalnym CJD produkuje sam mózg, więc nie da się usunąć ich źródła. W tym przypadku – bakteria. A tak się składa, że przechodzi ona przez skórę, a poprzez wbudowane w nią atomy gadolinu, z wykorzystaniem magnetyzmu, może przejść do środowiska z większą ilością tego pierwiastka…

A zatem jak geolog – gadolin w łapę i czekasz na imigrantów ;D

 

Co do kombinezonów – zobacz sobie Campi Flegrei, ludzie tam hasają w podkoszulkach, a nawet bez nich ;) Wątpliwości może budzić jama Domeniki, ale wierzę święcie, że nikt nie dokopał się do magmy ;P

 

Lolu – yes

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

A z prionami nie jest tak, że stanowią coś w rodzaju katalizatora do wytwarzania następnych? Nie znam się, więc pytam.

Babska logika rządzi!

Countowi chyba chodziło o to, że komórki organizmu same produkują niegroźne białka, które później pod wpływem prionów zmieniają się w groźne białka. A te groźne białka to właśnie priony. O tej całej groźności decyduje sprawa z pozoru błaha – ułożenie przestrzenne cząsteczki białka. W uproszczeniu można to porównać do domina. Stojąca płytka(zwykłe białko) jest niegroźna. Przewrócona – groźna, bo to prion. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Wiecie, cały problem polega na tym, że ta choroba wciąż jest przykryta woalem tajemnicy. Istnieje też kilka form choroby Creutzfeldta-Jakoba, co dodatkowo utrudnia opisanie patogenezy.

Ty, Finklo, wspominasz najpewniej o kontakcie z prionem poprzez zjedzenie zakażonego mięsa krów albo… człowieka :D I wtedy taki prion może katalizować wytwarzanie następnych białek o zmienionej strukturze.

Domenica miała jednak zmutowany gen (sporadyczne CJD? Może rodzinne?), który po wytworzeniu prawidłowego białka, jak to obrazowo określił funthesystem, przewracał je, zamiast stawiać. I bakteria skumała się z tym genem, włączyła go do swojego DNA za pośrednictwem wektora, którym może być, chociażby, niewielki wirus.

Co ciekawe, istnieją też doniesienia o istnieniu maleńkich fragmentów wirusów w towarzystwie prionu, co tłumaczyłoby, w jaki sposób białko u człowieka ze zdrowym genem może się rozmnażać/powielać. To w sumie jednak z niewielu teorii na ten temat, bo stary dogmat mikrobiologii mówi, że białka nie można z powrotem przepisać na kwas nukleinowy ;D

Dobra. Gratuluję każdemu, kto doczytał do tej ostatniej linijki, łatwo zapewne nie było :P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Luki, nie słyszałam o prionach w kontekście innym niż wściekłe krowy lub kanibalizm. :-)

Babska logika rządzi!

No właśnie, te przypadki są najbardziej spektakularne i dotyczą zdrowego genu, Finklo :D

Zawsze możesz poczytać, choć nie jest to łatwa i przyjemna lektura, niestety. Sam wpadłem w te meandry wątpliwości podczas researchu ;(

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

E tam, zdania nie były przesadnie poetyckie, więc jakoś dałem radę ;D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

W każdym razie – Priony w oryginalnym CJD produkuje sam mózg, więc nie da się usunąć ich źródła. W tym przypadku – bakteria. A tak się składa, że przechodzi ona przez skórę, a poprzez wbudowane w nią atomy gadolinu, z wykorzystaniem magnetyzmu, może przejść do środowiska z większą ilością tego pierwiastka…

A zatem jak geolog – gadolin w łapę i czekasz na imigrantów ;D

Cóż to za bakterie-terminatory, które niczym świerzbowiec przewiercają się przez naczynia, powięzi, skórę, tkankę tłuszczową – bo wzywa je namagnesowany kamulec w łapie. :o A jakie mądre, bo musiały z mózgu tam dojechać, więc rozważnie wybrały krew, a nie płyn mózgowo-rdzeniowy.

Obawiam się, że ta teoria kiepsko trzyma się kupy. :D

Czapeczka z gadolinowymi nitkami? ;-)

Babska logika rządzi!

Jeszcze lepiej – przewiercają czaszkę?!

Nauszniki?

Babska logika rządzi!

Ale sobie żartujecie, nawet nie nadążam z publikowaniem odpowiedzi dla Mistera ;D

Chociaż nauszniki to ciekawa alternatywa dla mieszkańców Skandynawii :3

 

Teraz to, co zacząłem pisać po drugim komentarzu MrBrightside’a:

 

Kupy w to nie mieszaj, do niej bakteria się nie garnie :P

No, chyba że rzeczywiście połkniesz gadolin ^^

 

Wiem, MrBrightside, że teoria nie jest doskonała. Bakteria woli przemieszczać się krwią, bo któż by wybrał przeciskanie się między komórkami, skoro nie musi? Ta sama zasada, co w przypadku niewielkiego uszkodzenia naskórka a otwartej rany. Wiadomo, w którym przypadku patogen łatwiej wniknie.

Jest to oczywiście element fiction, gdyż jak zauważyłeś, to raczej niemożliwe.

Ale musiałem napisać coś o gadolinie i musiało to, mniej więcej, trzymać się tej przysłowiowej kupy.

 

Powiem Ci, że jako główne założenie postawiłem – niech to nie będzie TOTALNIE absurdalne. Niech się wpisuje w wybraną konwencję.

Sensowność możesz w pełni ocenić właśnie Ty – czytelnik. Krytyk. I za wątpliwości Ci dziękuję, miło, gdy ktoś zastanawia się, zamiast machnąć ręką i zapomnieć.

Następnym razem przy podobnej próbie (jeśli nastąpi) postaram się bardziej zadbać o wiarygodność! :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Wiem, wiem, że uszkodzony naskórek miałeś na myśli. Ale napisałeś dosłownie, że przenikają przez skórę, co jest takim dość konkretnym fiction. :D

 

Finklo – już czapka lepsza. W uchu nie ma środowiska do poruszania się, tylko powietrze. Chociaż to takie chojraki, że kto je tam wie. ;)

Fajnie poskładane są różne elementy opowiadania, aż sobie przeczytałam dwa razy :) Ale czegoś mi zabrakło…

Jeśli dwa razy to chyba nie było tak źle. Chociaż…

Thx

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Interesujący tekst, oryginalny i w ciekawej scenerii. Podobało mi się. 

Dziękuję, Zygfrydzie. Cieszy mię, żeś usatysfakcjonowany!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Oberwie mi się za ten konkurs generalnie, a za kilka tekstów – w tym i za ten – szczególnie. Wychodzi mi bowiem na to, że jestem w chyba jedynkowej mniejszości czytelników, którzy nie mają niemal żadnej satysfakcji z lektury.

 

Research na spory plus, ale na tym właściwie koniec pochwał, niestety. Co więcej, na tej samej obserwacji można i początek “hejtu” oprzeć, gdyż, mówiąc szczerze, nie były te szczegóły ani specjalnie potrzebne, ani tym bardziej interesujące, bynajmniej – NOTKA zmęczyła mnie niemal dokładnie w tej samej chwili, w której się pogubiłem w jej zawiłościach.

I o ile drugi zarzut opiera się wyłącznie o moje subiektywne odczucia i preferencje, z którymi nie ma sensu ani się godzić, ani polemizować, to jednak przy braku dającego się kupić uzasadnienia obecności NOTY w tekście mógłbym się nawet upierać, gdyby tylko czemukolwiek to służyło. No bo co nam tak naprawdę daje wiedza o, na przykład, procesie rozwoju choroby, albo metabolizmie czy budowie komórkowej wirusów? Okey, masz tu plus pisiąt do wiarygodności i plus sto do szpanu, ale jakie znaczenie dla fabuły mają te szczegóły?

Równie dobrze – a nawet lepiej, bo krócej i przystępniej – można było wyciągnąć najważniejsze informacje i podać je w formie rozważań czy tam wspomnień narratora.

Nie chcę być cyniczny, więc nie powiem, że kolejnym plusem jest “jak na Ciebie umiarkowane przepoetyzowanie tekstu”, ale i tak muszę zaznaczyć, że nawet “umiarkowane” to wciąż o wiele za dużo jak dla mnie (jeden mały, choć pewnie nieobcy Ci plusik leci tak, że Twoja poetyka, jeśli potraktować ją fragmentarycznie i niejako personalnie, a nie jako ciężarek dopięty do każdego opowiadania, jest naprawdę ładna, upstrzona zachwycającymi czasem zdaniami) – zabiłeś tym praktycznie całą dynamikę, choć opowieść o desperackiej walce zarówno ze śmiercionośnym wirusem jak i – może nawet: przede wszystkim – czasem, wręcz o tę dynamikę błagała. Na kolanach i ze złożonymi rękami.

Po wtóre, było po prostu nużąco. Tekst niedługi, a ciągnęła mi się lektura strasznie… Dobra, przesadzam, nic strasznego w tym ciągnięciu nie było. Niemniej. Opisałeś nie tylko zagładę(?) świata, ale i gwałtowną, a przy tym niezbyt estetyczną śmierć kilku osób, nie budując przy tym niemal żadnego napięcia (do tego jeszcze wrócę) i praktycznie nie zaszczepiając zainteresowania w czytelniku (a w każdym razie w Jurku-Gburku). Skala emocji jak podczas czytania o niedzielnym po parku spacerze dwójki staruszków, którzy nie dość, że nie są sobą znudzeni, to jeszcze nie umierają na raka i nie zamierzają wyjawić sobie tajemnic z okresu burzliwej młodości.

Po trzecie, skupiając się (między innymi) na opisywaniu poszczególnych członków ekspedycji, nie dałeś im najmniejszych szans naprawdę w opowiadaniu zaistnieć. Żaden z bohaterów – może prócz typowego-Arniego-Silgera i Nudziarza-Narratora – nie miał ani znaczenia, ani osobowości. Ot, przyszli w tylu, tacy a tacy, a potem nie został nikt. Dla mnie to tylko nazwiska, tytuły i funkcje, które przewinęły się przez tekst, nic do niego nie wnosząc.

Dziennik. Pierwszy z imperatywów narracyjnych w tekście. Nie lubimy imperatywów, oj nie. Grupa specjalistów (którzy gubią się jak dzieci na spacerze i giną jak statyści w scence wprowadzającej do horroru klasy C?) wysłana na misję wagi światowej, mająca znaleźć odpowiedź na pytanie, od którego zależy los ludzkości… trafia sobie na pamiętniczek, w którym wszystko stoi jak byk wypisane i wyjaśnione. Abstrahując już od tego, że WHO wysłało ekspedycję do Punktu 0 na długo po tym (gdy liczy się każda chwila, to z pewnością było dłuuuuugo), jak zbadali wirusa, udokumentowali go i doszli do wniosku, że mogą mu skoczyć – co jest raczej naciągane – takie rozwiązanie absolutnie, ale to absolutnie mnie nie urządza. To trochę tak (ale nie do końca, bo skala nie ta), jakby Frodo poleciał na grzbiecie orła do pieprzonej Orodruiny (choć przecież powinien był), a Harry P. wziął karabin snajperski SWD Dragunov i z bezpiecznej odległości rozwiązał problem wszystkich tych złych skurczybyków uzbrojonych w patyki (co, swoją drogą, też powinien był zrobić). Generalnie, jestem zawiedziony takim uproszczeniem akcji.

Co więcej, lektura tego dziennika również do specjalnie przyjemnych nie należała. Po pierwsze, przegadane i przepotyzowane, co brzmi po prostu sztucznie. Po drugie, autor wcale nie brzmiał jak koszmarnie bogaty, zapewne dobrze wykształcony Europejczyk (choć takim zapewne był jeszcze na początku), ani nawet nie do końca jak progresywny czubek, tylko… gimnazjalista. Te wszystkie podkreślenia i wykrzykniki, “ochy” czy po prostu impulsywność, zadziałały tutaj na niekorzyść Giacomo masakrycznie (choć rozumiem celowość ich zastosowania w tekście).

Niemal żadne napięcie, do którego obiecałem wrócić – gdyby scena maligny Signera, ataku na naukowców, gonitwy i tragicznego jej finału była osadzona w innym, rozsądniejszym jakimś tle, zapewne zdałaby egzamin końcowy bez konieczności wchodzenia pod czyjeś biurko. Jednak tak, jak jest – choć pozostaje najlepszą sceną w opowiadaniu, bo i jedyną dynamiczną, i opisowo zgrabną (również gabarytowo), i w jakimś sensie ożywczą – jest kiepsko. Po prostu to wszystko było tak oderwane od czegokolwiek i z początku zupełnie nielogiczne, wprawiające czytelnika w totalną konsternację, że wygląda, jakby zabrakło Ci pomysłu, by pchnąć akcję do przodu, albo poczułeś cuchnący oddech limitu na karku i poleciałeś po łebkach (dosłownie). Nim wyjaśniłeś kto strzelał i dlaczego, wyrżnąłem łbem o ogromniachne: “WTF?”. A przy tym nagła zmiana tempa sprawiła, że zupełnie wypadłem z rytmu.

Finał. Znowu, jak dla mnie, sknocony element. I to tak, że nawet próba zatwistowania nie ratuje sytuacji. A w pewnym sensie wręcz ją pogarsza. Po pierwsze, mamy tu kolejny imperatyw z nagłym objawieniem, jak ocalić ludzkość. Taka totalnie – Panie wybaczą – z dupy ta Eureka!™, bo nie prowadzi nas do niej żaden, najmniejszy nawet ślad w tekście. Złamałeś zasadę: Nie opisuj – pokazuj (przy Gjurce robię się niemal mądry); o tym, że Freggioni gdzieś tam uciekł i nie zachorował, dowiadujemy się z rozmyślań bohatera, a nie z opisanych wydarzeń. I to jest bardzo niefajne, totalnie psuje jakikolwiek efekt.

Techniczno-naukowych szczegółów się nie czepiam, bo brak mi do tego kompetencji.

I znów komentarz dłuższy niż niektóre zgłoszone prace, a satysfakcji z jego wystawiania – brak. Przepraszam.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

budowie komórkowej wirusów

Bój się bogów, Cieniu! :D

Furda tam bogi! Dobrze, że nie ma tu kwintetu moich nauczycielek od biologii.^^

 

Z jednej strony faux pass jak stąd dotąd, z drugiej trochę jakby potwierdzenie słów własnych o zaplątaniu, pomieszaniu i całej reszcie. Mr, zróbmy tak: usuniesz swój komentarz, a ja wywalę tę “komórkową” i cichaczem zmienię wyniki konkursu. Które miejsce Cię urządzi?^^

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

O, może powinnam jeszcze uważniej poczytać komentarze jurorskie? ;-)

Babska logika rządzi!

Cieniu, wstydź się! Tak łatwo Cię przekupić? Czyli wyniki od początku były ustawione? Wszystko nabrało sensu! ;p

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

gdyż, mówiąc szczerze, nie były te szczegóły ani specjalnie potrzebne, ani tym bardziej interesujące,

Uważasz, że element science nie był tu potrzebny? Wiesz co, Cieniu? Przyjąłbym taki zarzut właściwie od każdego Z WYJĄTKIEM jurora. Dajesz mi temat gadolin i oczekujesz, że napiszę Ci historię o magu Gadolinie, który naparza się  z magiem Terbem? Temat zobowiązuje, poczytaj sobie zresztą jakichś technotriller zanim zaczniesz wygłaszać podobne uwagi.

Nie twierdzę oczywiście, że wyszło super mega – brak mi doświadczenia w takiej pisaninie, a limit niczego nie ułatwiał. Wyszło najlepiej jak potrafiłem. I tyle.

Ale element science jest kluczowy, a nie po to, żebym miał plus sto do szpanu.

 

Informacje w formie wspomnień czy rozważań byłyby do dupy – napisałem tak pierwszą wersję i zrobiłem z tekstu jeden wielki esej o CJD.

Z opinią na temat bohaterów nie będę polemizował – jak powiedział Temmie, zamiast imion mogłem użyć samych tytułów – ci ludzie stanowią, koniec końców, elementy konstrukcyjne. W zamierzeniach było inaczej, jednak nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.

 

To co napisałeś o tempie akcji, dzienniku, czasie reakcji WHO i zakończenie pozwolę sobie skwitować milczeniem. Brak mi kompetencji do oceny tychże “wątpliwości”.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dobra, czytało mi się zdecydowanie lepiej niż „Papierowe serca…”, ale początek był słaby i zniechęcający, jakiś taki bez ikry. Później trochę się rozkręca, chociaż miałam wrażenie, że styl jest nieco zbyt kwiecisty i rozbuchany jak na relację, bądź co bądź, chorego naukowca. Gość sam przyznaje, że ma haluny, jest przerażony, a patogen „wykręca jego mózg niczym mokrą szmatę”, a mimo to konstruuje sobie długaśne i kwieciste zdania, okraszone poetyckimi metaforami? Mało wiarygodne.

Ogólnie sam pomysł na zmutowane bakterie mi się podobał, odwaliłeś kawał dobrej roboty przy researchu, ale, tak jak zauważył wcześniej Cień, te wszystkie ciekawostki medyczne nie miały właściwie większego znaczenia dla fabuły. Nota mikrobiologiczna zostawiła mnie jeszcze głupszą niż byłam przedtem ;)

Nie podobało mi się też zachowanie bohaterów. Niby wszyscy są dorośli, wykształceni, a jednak zachowują się jak bezradne dzieci i sprawiają wrażenie, że są zupełnie nie na miejscu. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Czytaj ze zrozumieniem, Count.

Gdzie ja negowałem konieczność zawierania elementu sience w tekście? Mi po prostu nie podeszła sama notka, jako forma przekazywania informacji, bo nadal uważam, że tyle szczegółów – w dodatku na temat zmutowanej wersji CJD, nie gadolinu, który jest tam tylko wspomniany – było po prostu zbędne dla zrozumienia, co się w opowiadaniu dzieje. Przy tym też zmęczyło i znudziło. Przynajmniej mnie, a – przypominam – wyrażam tylko swoją, czytelnicza opinię. I tu muszę zaznaczyć, że nawet jako juror staram się pozostawać przede wszystkim czytelnikiem, a dopiero potem krytykiem.

 

Informacje w formie wspomnień czy rozważań byłyby do dupy – napisałem tak pierwszą wersję i zrobiłem z tekstu jeden wielki esej o CJD.

A to już nie moja wina.^^

 

Tak więc, jeśli pozwolisz, pozostanę przy swojej opinii na temat tekstu w każdym jego aspekcie i z wszystkimi moimi, bynajmniej nie łapiącymi się w cudzysłów, wątpliwościami. A jeśli Cię to w jakikolwiek sposób obraża czy też drażni, to przykro mi, osiągnąłem ten efekt nieintencyjnie.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

A to już nie moja wina.^^

Cóż… W istocie XD

 

Spoko, nie obraża. Trzym się.

 

Gravel – no proszę, a starałem się, by właśnie początek chwycił i pozwolił przeboleć tę nieszczęsną notkę…

Widzę, że ta moja kwiecistość słabo współgra z narracją pierwszoosobową, będę miał to na względzie. Natomiast na zachowanie bohaterów wpłynęła choroba, jednak, rzeczywiście, można odebrać to tak, jak opisałaś.

Dzięki za szczere słowo!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

A ja się jeszcze wtrącę i stwierdzę, że właśnie te naukowe szczegóły dodają tekstowi wiarygodności. Po tym, jak Count to napisał, jestem niemal pewny, że to nie jest wynik researchu, tylko po prostu jego wiedza. Dla laika może nie mieć znaczenia, czy mowa o wirusach, bakteriach czy prionach – przecież to wszystko tylko zarazki, nie? Ale hard SF czy tam technothriller powinny być dość gęste od detali. A dobre hard SF powinno zadowalać zarówno laika jak i zorientowanego w temacie. Moim zdaniem “Serce wulkanu…” da się zrozumieć bez wiedzy o CJD. Nikt nie zabrania przelecieć naukowych fragmentów wzrokiem. I nikt nie zabrania też wpisać w wyszukiwarce hasła “prion”. 

Zatem, Count, jeśli chcesz dalej uprawiać ten gatunek, nie zmniejszaj ilości “ciekawostek”. Możesz ewentualnie zgrabniej i przystępniej to wplatać (choć teraz też nie było źle). Może zniechęcisz część czytelników, ale pamiętaj, że są osoby, które słysząc “retikulum endoplazmatyczne” czują się obrażone ;) Ale na pewno znajdzie się też widownia dla inteligentnych, opartych na faktach tekstów. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Widzisz, Fun – to wszystko kwestia doświadczeń i nabytej wiedzy. Nikt nie zna się na wszystkim, rozumiem więc wątpliwości osób, które w biologii i medycynie nie siedzą.

Planowałem testować ten tekst na znajomych humanistach, którzy, wierzę w to święcie, nie zgłębialiby literatury by wypaść jak najlepiej na “egzaminie z treści opowiadania”, jednak czasu zabrakło… No i wyszło, jak wyszło.

Część informacji jest wynikiem wiedzy, część researchu, stąd nie byłem pewien, czy nie opuściłem jakiejś, zdawałoby się, prostej informacji, która przy pominięciu może rzutować na odbiór całości niezrozumieniem. Należy do nich chociażby to krótkie wtrącenie:

(białek odpowiedzialnych za objawy choroby Creutzfeldta-Jakoba [CJD]).

 

Cóż – po raz pierwszy zaryzykowałem napisanie czegoś takiego, kolejne próby będą lepsze :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Bardzo fajne opowiadanie, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

A jeszcze fajniej, że wpadłaś :3

Dziękuję, trzymaj się ciepło!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Wiesz co, Count?

Przed chwilą otworzyłam zakładkę do tekstu, w którego przedmowie autor pisze wprost, że czytelnicy tego portalu mają problem z pisaniem i czytaniem.

A potem zajrzałam do Ciebie.

Lubię Cię :)

I przeczytam jeszcze coś Twojego.

Przynoszę radość :)

Czytaj opowiadania Counta, Anet, bo warto :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Wiem, bo już czytałam ;)

Mam w kolejce ponad osiemset opowiadań, ulubionych autorów nie wiem, ilu, więc sami rozumiecie, to trochę trwa ;)

Przynoszę radość :)

Ale nikt Cię nie pogania. Miło, że wpadasz do starszych opowiadań :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Czasem trzeba poodkurzać ;)

Przynoszę radość :)

Lubię to, jak czasem wygrzebię jakiś starszy tekst, skomentuję, a jakiś czas później widzę też Twój komentarz. Zawsze mam wrażenie, że Cię tam zwabiłem :D 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

W starych tekstach trafiają się perełki. Nieco zakurzone, niedocenione, bo wtedy jeszcze nie było Biblioteki. Inna sprawa, że czasami się człowiek zastanawia, za co to opowiadanie dostało piórko…

 

Edytka: Fun, chyba tak jest; mam wrażenie, że Anet często szuka lektur w ostatnio komentowanych.

Babska logika rządzi!

Chyba kiedyś Loża mniej surowo głosowała, nie?

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Mam otwartą stronę z ostatnio komentowanymi opowiadaniami, więc w pewnym sensie idę na łatwiznę: ktoś już odkurzył przede mną ;)

A co do oceny tekstów – często mam wrażenie, że mnie się podoba co innego, niż pozostałym ;)

Przynoszę radość :)

To już lekcja prehistorii: kiedyś, zanim jeszcze się tu zarejestrowałam, w początkach działania Loży (która nie pojawiła się tak od razu) piórka przyznawano na całkiem innych zasadach. Nikt nie wiedział dokładnie, na jakich, ale bez głosowania. Mam wrażenie, że wystarczyło, aby tekst spodobał się jednemu Lożownikowi i już. Ale pewna nie jestem. Czyli drzewiej łatwiej było dostać piórko niż potem wepchnąć się do Biblioteki…

Babska logika rządzi!

Oho, do majówki jeszcze trochę, a tutaj już atmosfera sielska i przyjemna – fajnie :)

Witajcie powtórnie, Fun, Finklo!

 

Czytaj opowiadania Counta, Anet, bo warto :D

Fun – mam gorącą nadzieję, że pisząc to spoglądałeś również w przyszłość :D Anet został chyba tylko beton z poczekalni, aż się boję… ;P

Dzięki.

No i… mnie też kilka razy zwabiłeś, choć ostatnio strasznie zaniedbuję portal ;(

 

Anet – I ja Cię lubię :) Byłbym zaszczycony, gdybyś dołączyła do grona sercu mi najbliższych sojuszniczek :3 Co Ty na to?

 

Finklo – i to jest kolejna ciekawa historia z klawiatury Twej! Zaiste, muszę Cię chyba kiedyś zaprosić na łowy (taaak, z całym tym zadęciem i dłuuuugim orszakiem), będziesz opowiadać przy ognisku i chrupkiej, pieczonej sarnie :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Biegnę, lecę i w ogóle ;)

Beton nie beton, jestem w stanie przeczytać wszystko :P

Nie wiem tylko, czy renowacja Burzliwego rozkwitu jeszcze trwa, czy już się skończyła?

Przynoszę radość :)

Tylko że ja nie jem mięcha. Wchodzą w grę szaszłyki warzywne lub coś równie dobrego a podobnego do sarniego żarcia? ;-)

Babska logika rządzi!

Aaaach, no tak! Chyba nawet to kiedyś wiedziałem ;(

A raczej mój przodek – Primagen XXVI Wodoskraplacz.

 

Zatem, hmm… może soczewica? Z tego chyba też da się uformować stejka :D

 

Anet – Count z radością wita Cię w gronie sojuszniczek <3 Żeby nie było Wam nudno jest tam też Fun i Cobold – szlachetni panowie, moi towarzysze broni i znani magnaci ziemscy :D

A odpowiedź odnośnie tych nieszczęsnych truskawek jużem sporządził ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Czemu Fun i Cobold są w gronie sojuszniczek? :v

A ja jużem tę odpowiedź przeczytała ;)

Czyli: czas start :DDD

Przynoszę radość :)

Myśmy towarzysze broni, nie sojuszniczki, Mr :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Nie no, z komentarza Counta wynika, że zaliczył Cię do grona sojuszniczek. Zamotałem się. :D

To są towarzysze broni, MrBrightside! Ich dopisek na profilu nie dotyczy, a zatem – jeśli nawet im pomagam, to nie zawsze robię to chętnie :|

 

Edit: O, Fun na posterunku. Dobrze!

 

Edit2:

Myśmy towarzysze broni, nie sojuszniczki, Mr :D

On jest Mr B, a nie Mr D, Fun!

Chyba już rozumiem, czemu moje komedie nigdy nie cieszyły się popularnością… XD

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Fun przecież napisał samo Mr (i obok :D, on tak się śmieje)

Przynoszę radość :)

Wiem. I dlatego mój dowcip jest taki beznadziejny <3

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ups…

Idę do łóżka, może rano wróci mi rozumienie dowcipów :(

Dobrej nocy :)

Przynoszę radość :)

Słodkich snów, Sojuszniczko! :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Fun przecież napisał samo Mr (i obok :D, on tak się śmieje)

:D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Żabio… ;-)

Babska logika rządzi!

Może mam duży nos i dowartościowuję się w internecie poprzez beznosowe emotki, a Ty się ze mnie śmiejesz :(

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Przepraszam, nie pomyślałam, że możesz to odebrać tak osobiście, wręcz fizycznie. :-)

Babska logika rządzi!

Spoko, Fun… U mnie też nos…. Nie tak to miało wyglądać… :―(

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Nowa Fantastyka