- Opowiadanie: Fasoletti - Krwawe pożądanie

Krwawe pożądanie

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla, RogerRedeye

Oceny

Krwawe pożądanie

1.

Kiedy stanęła w progu jego gabinetu, przeżył szok. Złożyło się na to kilka czynników. Po pierwsze, weszła bez pukania. Otwarła, a raczej grzmotnęła drzwi z taką siłą, że klamka zarysowała ścianę. Po drugie, była niesamowicie brzydka. Na dyniowatej głowie kłębiły się nieudolnie pofarbowane, tłuste kołtuny. Opuchnięta, pokryta plamami czerwieni twarz straszyła zniszczoną cerą i nadmiernym owłosieniem. Kobieta ubrana była w przyciasną bluzkę na ramiączkach z wielkim dekoltem i kiczowatym nadrukiem, spod której wystawało sflaczałe brzuszysko usiane pajęczyną rozstępów. Fałdy tłuszczu na biodrach, przypominające opony ogromnych ciężarówek przewożących urobek w afrykańskich kopalniach, wylewały się ze zbyt opiętych jeansów. Uda miały szerokość tysiącletnich sekwoi i kontrastowały z maleńkimi stópkami obutymi w ozdobione cekinami trampki.

Gdy patrzył na nią, jak opierając się o futrynę usiłuje złapać oddech po pieszej wyprawie na trzecie piętro, przed oczyma stanęła mu scena z pewnej durnej komedii. Bohater zabrał maciorę do lumpeksu i wystroił ją w damskie fatałaszki. Potem spacerował z tą świnią po znajomych i przedstawiał jako swoją narzeczoną.

Uśmiechnął się pod nosem. Z zadumy wyrwał go głos nieznajomej. Gruby, charczący, przywodzący na myśl ryk rozwścieczonej Godzilli.

– Wróżbita Maciej? – spytała.

– Nie, proszę pani. Wróżbita Maciej, to ten z telewizji, ja natomiast jestem wykwalifikowanym szamanem, czym…

– Dobra, dobra – przerwała mu w pół słowa, postępując dwa kroki naprzód. – W każdym razie to pan żeś jest ten od tych eliksirów i innych takich?

– Tak – mruknął. – Od innych takich też.

W czasie wielu lat swojej praktyki spotkał ludzi o różnych charakterach, ale do tej baby poczuł już na wstępie wyjątkowa antypatię. Znał dobrze ten typ. Myślała, że jest pępkiem świata, że wszyscy powinni jej usługiwać. Zmrużył powieki i wszedł w lekki trans. Otworzył swoje trzecie oko. Przestudiował aurę gościa i od razu nakreślił w myślach kilka symboli ochronnych. Była wampirem energetycznym, a on nie miał zamiaru pozwolić, by uszczupliła cenny zapas jego sił witalnych.

Kobieta tymczasem zrobiła jeszcze kilka ociężałych kroków i usiadła naprzeciw Macieja. Krzesło, na którym złożyła tyłek, zaskrzypiało w ramach protestu. Teraz mężczyznę oddzielało od klientki jedynie dębowe biurko.

– Weże pan otwórz okno, abo co – burknęła. – Zaduch pan tu masz jak cholera.

Wydobyła z torebki chusteczkę i otarła pot, który sperlił jej czoło.

Maciej natychmiast powrócił do rzeczywistości. Przebiegł palcami po siwiejącej brodzie, ozdobił twarz najmilszym i najfałszywszym uśmiechem na jaki tylko potrafił się zdobyć i wyciągnął z jednej z szafek małą butelkę wody mineralnej. Opróżnił ją duszkiem.

– Przykro mi, szanowna pani – odparł, gniotąc plastik w dłoni. – Mechanizm się zaciął.

Obrzuciła go spojrzeniem, które spłoszyłoby nawet gotującego się do ataku lwa. Nie zrobiło to na szamanie najmniejszego wrażenia.

– To chociaż wody pan dej, upał taki, że żyć się nie da – zażądała.

– Uhm… Ta była ostatnia.

Butelka wylądowała w koszu. Maciej wsparł się łokciami na blacie, splótł palce obu dłoni i na nich ułożył brodę. Fizycznie odczuwał, jak ten obmierzły babiszon kipi z wściekłości. Podświadomie starała się kąsać jego ciało astralne, przyssać się i posilić. To wszystko wizualizowało mu się jako ataki wściekłych pijawek. Nie miała najmniejszych szans. Uraczył furiatkę kolejnym, mdląco słodkim uśmiechem.

– Co panią do mnie sprowadza?

Te słowa nieco ostudziły jej zapał. Chyba przypomniała sobie, że przyjechała tu w konkretnym celu.

– Słuchaj pan – zaczęła. – Sprawa jest delikatna. Mój stary stracił na mnie dryg i trza coś z tym zrobić.

– Dryg? – zdziwił się Maciej. – To znaczy?

Kobieta przewróciła świńskimi oczkami, jakby rozmawiała z kimś niedorozwiniętym.

– Panie, takie rzeczy mam panu tłumaczyć? Sypiać ze mną nie chce, gadzina parszywa.

Szaman aż się zakrztusił. Jakoś nie potrafił sobie wyobrazić tej kobiety baraszkującej z kimś w łóżku. Jego wzrok padł przypadkiem na jej plackowate piersi, pokryte masą ropiejących wągrów. Żołądek podszedł mu do gardła.

– To może powinna pani pójść z mężem do seksuologa albo poradni rodzinnej, czy coś…

Grzmotnęła pięścią w blat.

– Panie. Ja tu nie przyszła po poradę psycho… tego… nologiczną, ino po pomoc. Koleżanka mówiła, że potrafisz pan jakieś afrozy… dyzy… janki zaparzyć, co to w chłopie demona seksu obudzą.

Szaman westchnął. Spróbował na szybko przypomnieć sobie jakieś wredne klątwy, którymi mógłby uraczyć tego, kto podesłał tu tę pindę. Nic nie przychodziło mu do głowy, więc postanowił odłożyć to na później. Stuknął palcami w blat i zrobił zatroskaną minę.

– Proszę pani, ja oczywiście posiadam podobne środki, ale czy nie lepiej byłoby najpierw spróbować metod konwencjonalnych? Może mąż ma jakieś problemy, nie wiem, z potencją na przykład?

– Panie! Jakie problemy? Ja mu nawet viagrę do obiadu dosypywała, a ten gnój wolał se konia walić niż… – zamilkła.

Na widok Macieja słuchającego tego wyznania z rozdziawionymi ustami opamiętała się. Po raz kolejny wytarła czoło i zmieszana zaczęła wodzić wzrokiem po wiszących na ścianach rytualnych maskach. Jednak po krótkiej chwili odzyskała rezon.

– Rozumiesz pan to? – spytała. – Mój chłop zamiast ze mną się zabawiać, to sam se woli dogadzać. To jest, panie, normalne? No chyba do jasnej cholery nie jest! To dajże mi pan tu w końcu jakiś specyfik i skończ pieprzyć o lekarzach, bo jemu już żaden lekarz nie pomoże! – Kobieta rozkręcała się. Przy każdym słowie waliła tłustą pięścią w blat biurka, a to aż podskakiwało. – Wyrażam się chyba jasno! Pan dajesz co trza, ja płacę i kończmy już ten cyrk, bo mie zaraz szlag trafi tutaj!

Kiedy skończyła tyradę, była czerwona jak burak. Oddychała szybko, a serce waliło jej jak młot pneumatyczny.

– Przepraszam na chwilę – powiedział Maciej, rękawem ocierając z twarzy ślinę klientki.

Wyszedł do drugiego pokoju. Tam wykonał kilka uspokajających asan jogi, po czym otworzył drzwi zajmującego całą ścianę regału i po krótkich poszukiwaniach wrócił z niewielkim słoiczkiem.

– Proszę – rzekł spokojnym tonem.

– Co to jest? – zapytał babsztyl, zbliżając wypełnione białym proszkiem naczynie do oczu.

– Starty róg Inkuba, szanowna pani. Doda to pani mężowi na przykład do zupy. Powinno pomóc.

– Mhm – odparła.

Wstała i już miała wyjść, ale zatrzymały ją słowa Macieja.

– Należy się tysiąc pięćset.

– Coś pan oszalał?! – wrzasnęła. – Za jakiś gówniane nie wiadomo co? Masz pan tu pięćdziesiąt, a to i tak za dużo! – Niedbałym ruchem ręki rzuciła na biurko banknot. – Pfff! Patrzcie go, złodzieja! A jak nie zadziała? Kto mi pieniądze zwróci? Do widzenia.

Drzwi trzasnęły po raz kolejny, tym razem o futrynę. Maciej zmiął pieniądz i wrzucił do kosza.

 

2.

Roman siedział przed telewizorem i delektował się nieobecnością żony. Patrząc na jeden z głupawych paradokumentów, wyobrażał sobie jej śmierć. W jego umyśle wizualizowały się najróżniejsze scenariusze. Wypadek samochodowy, w którym Gośka zostaje zmiażdżona przez dwa TIRY. Ogromny meteoryt uderzający dokładnie w miejsce, gdzie stoi. Trzęsienie ziemi i pochłaniająca ją szczelina wypełniona lawą. Najazd kosmitów zwieńczony porwaniem kobiety i pokrojeniem jej na stole operacyjnym gdzieś na drugim krańcu wszechświata.

Z błogiej krainy marzeń brutalnie wyrwał go odgłos ciężkich kroków odbijający się echem po klatce schodowej. Mężczyzna zerwał się na równe nogi, zgasił telewizor i popędził do kuchni. Ręce mu drżały, a na czoło wystąpił pot. Oddech przyspieszył. Nerwowymi ruchami wrzucił do szklanki torebkę herbaty, podpalił gaz i ustawił na palniku czajnik. Sięgnął do szafki po cukier, ale torebka wyślizgnęła mu się z dłoni i białe kryształki rozsypały się po podłodze. Odwrócił się, by chwycić miotłę i zamarł w bezruchu.

W progu stała Gośka. Z tego wszystkiego nawet nie usłyszał, kiedy weszła do mieszkania. Jej twarz wykrzywiał grymas wściekłości. Patrzyła na swojego męża jak na coś gorszego. Jakby w kuchni zamiast człowieka krzątało się cuchnące łajno. Jej wzrok był pełen pogardy.

– Ty cholerna niemoto – wycedziła. – Coś narobił? No co? Ty łajzo, nawet herbaty zrobić dobrze nie umiesz! Ty nic nie umiesz!

Postąpiła naprzód i z całej siły pchnęła Romana na ścianę. Złapała miotłę i podetknęła mu pod nos. On, sparaliżowany strachem, nie zareagował.

– A bierże to, no! – warknęła, szturchając go stylem. – Co, ja mam po tobie sprzątać? Boże, za coś mnie tym idiotą pokarał… A ruszajże się, no!

Czajnik zaczął gwizdać. Roman zaczął zamiatać. Gośka zaczęła wymachiwać rękami.

– A wyłączże to w końcu bo mie głowa już boli! – wrzasnęła. – No ruszajże się!

Mężczyzna odrzucił miotłę i doskoczył do kuchenki. Przekręcił pokrętło. Czajnik, w przeciwieństwie do Gośki, zamilkł. Ta nadawała dalej.

– No i gdzie żeś tę miotłę pierdolnął? Co, ja mam to teraz podnieść? A te resztę cukru kto pozamiata? Jak coś zacząłeś, to weźże i skończ, matole jeden!

Roman wrócił do zamiatania.

– A te herbatę byś mi zalał może, co? Zimną mam pić? Nie wiesz, że jak woda wystygnie, się nie zaparzy? Tępy żeś jest, czy jaki?

Podbiegł do kuchenki i załapał czajnik. Strumień wrzątku chlusnął do szklanki, ale kilka kropel poleciało na blat stołu.

– No patrzże się jak lejesz! Ślepy żeś jest? Nie widzisz, że rozlewasz? I nie deptajże tego cukru, kurwa, bo po całym domu mi poroznosisz! Kto to bedzie potem sprzątał, bo chyba nie ja?

Trwało to tak jeszcze z pół godziny. Roman, wyczerpany fizycznie i psychicznie, odetchnął w końcu z ulgą, gdy jego żona, umęczona wrzaskami i podróżą, z której niedawno wróciła, zaległa na kanapie charcząc jak ruski czołg. Mężczyzna poruszał się po mieszkaniu niemal na palcach, modląc się w duchu, żeby nic nie wyrwało tego potwora ze snu. Z całego serca żałował, że nie jest jakimś psycholem albo degeneratem. Wtedy bez skrupułów poderżnąłby tej spasionej świni gardło. Niestety, nie miał na tyle odwagi.

Kiedyś Gośka była inna. Ładna, zwiewna, delikatna. Ale odkąd dowiedzieli się, że nie mogą mieć dzieci, przestała o siebie dbać. Przytyła, jej charakter zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Pomiatała Romanem jak psem. A on, zawsze spokojny i uległy, pozwalał na to bez słowa sprzeciwu.

Co gorsza, wraz z apetytem na jedzenie, w Gośce rósł apetyt na seks. Chciała kochać się rano i wieczorem. Przed i po obiedzie. Mogłaby cały dzień i całą noc nie wychodzić z łóżka. Roman nie potrafił już patrzeć na obleśne pasztecisko jakim się stała. Radził sobie sam. Filmy porno, masturbacja… Na zdradę nie pozwalało mu sumienie. Rozwód odpadał z powodu wiary. Z grzechu samozadowolenia spowiadał się regularnie, a za rozbicie swojego małżeństwa u żadnego księdza nie uzyskałby przebaczenia.

Gośka drzemała do późnego wieczora. Roman też przysnął w fotelu i śnił o zielonej łące, po której tarzał się nago z cudownie kształtną dziewczyną o twarzy przesłoniętej czarną woalką. W pewnej chwili postanowił pocałować lubą. Uniósł materiał i aż wrzasnął ze strachu. Ujrzał poczerwieniałą ze złości gębę swojej żony.

– A wstawajże nierobie! – ryknęła.

Otworzył oczy, ale koszmar się nie skończył. Nadal widział przed sobą mordę Gośki.

– A wstawajże, do jasnej cholery! – wrzeszczała, potrząsając nim.

Z jej pozbawionych sporej części uzębienia ust zionęło kwaśnym, gnijącym odorem. Omal nie zwymiotował. Zerwał się na równe nogi, ale pchnęła go z taką siłą, że wbił się z powrotem w fotel. Podsunęła mu pod nos talerz z jakąś dziwnie cuchnącą zupą.

– Żryj – nakazała.

– Ale ja nie jestem głodny… – wydukał.

– Żryj mówię, bo zaraz mie się cierpliwość skończy! A zresztą, ja to zrobię, bo ty żeś jest niedojda – wypowiedziawszy te słowa nabrała zupy łyżką i na siłę wlała mu do ust.

Zakrztusił się, płyn parzył w gardło. Spróbował się wyrwać, ale trzasnęła go w głowę, aż zobaczył gwiazdy.

– A żryjże to!

Zrozumiał, że opór nie ma sensu. Posłusznie pochłonął zupę. Minutę później stracił przytomność.

***

Michał Kwiatkowski jadł właśnie obiad, gdy piętro niżej rozległ się kobiecy wrzask tak potworny, że mężczyznę w momencie zlał zimny pot. To była dziwna mieszanka krzyku rozpaczy, kwiku zarzynanej świni oraz jęku rozkoszy. Po pierwszym nastąpił drugi, potem kolejny i jeszcze jeden. Kwiatkowski nie namyślając się wiele złapał komórkę i wykręcił numer na policję. Przedstawił się i podał dokładny adres.

– Nie wiem, panowie, naprawdę nie wiem. Ale ten odgłos był straszny. Przyjedźcie jak najszybciej, może chłop w końcu nie wytrzymał i ją morduje, albo coś. – mówił. – Nie, to nie żarty! Myśli pan, że żartowałbym z czegoś takiego?

– Zaraz przyślę patrol – odparł oficer dyżurny.

Radiowóz podjechał pod blok po kilkunastu minutach. Wyglądający przez okno Kwiatkowski westchnął głośno. Funkcjonariusze nie specjalnie kwapili się do wyjścia z auta. Coś notowali, rozmawiali przez radio, kłócili się. Pomyślał, że ten z dołu mógłby zamordować żonę tuż obok ich samochodu, a oni dalej by nie reagowali. W końcu ociężale ruszyli na górę.

Na dole od pewnego czasu panowała cisza, więc mogło być już po wszystkim. Pan Michał przeżegnał się. Miał nadzieję, że sąsiadka po prostu wpadła w histerię, albo krzyczała przez sen. Nie wyobrażał sobie, aby w jego klatce mogło dojść do zbrodni.

***

Policjanci zapukali do drzwi.

– Policja, proszę otworzyć! Mieliśmy zgłoszenie o zakłócaniu porządku! Policja!

Młodszy stopniem funkcjonariusz jeszcze kilka razy uderzył pięścią i wzruszył ramionami. Bez nakazu nie mieli prawa przekroczyć progu. Już chcieli odwrócić się i odejść, ale wtedy drzwi uchyliły się. W przedpokoju stał nagi mężczyzna. Cały oblepiony krwią, z fallusem w stanie wzwodu, trząsł się cały i bełkotał coś w nieznanym języku. Funkcjonariusze cofnęli się kilka kroków i odruchowo wyciągnęli broń.

– Na kolana i ręce za głowę – krzyknęli, celując w Romana.

Ten ruszył chwiejnie w ich kierunku, dalej mieląc w ustach niezrozumiałe słowa.

– Stój, kurwa, bo będę strzelał! – ostrzegł starszy stopniem policjant.

Zero reakcji. Rozległ się szczęk zamka i huk. Kula przeszyła pierś Romana i wbiła się w ścianę tuż za nim. Zwalił się na ziemię z głośnym zawodzeniem, po czym zamarł w bezruchu. Ten, który strzelał, podbiegł do niego i przyłożył mu dwa palce do szyi. Nie wyczuł pulsu. Jego podwładny zgłaszał tymczasem całą sytuację przez radio.

– Wchodzimy do mieszkania, bez odbioru – zakończył rozmowę i obaj przekroczyli próg.

Krwawe odbicia stóp prowadziły do jednego z pokojów. Poszli tym tropem. Trzymając broń w gotowości starszy stopniem kopniakiem pchnął drzwi sypialni. Krzyk uwiązł mu w gardle.

Ściany pokrywała gruba warstwa szkarłatno brązowej mazi. Mdły smród ekskrementów przesycał powietrze. W łóżku, w potarganej, pokrwawionej pościeli leżała Gośka. Pomiędzy jej nogami, w miejscach, gdzie powinny być wagina i odbyt, wykwitały obrzydliwe rany. Wyglądały, jakby zadano je stalowym szpikulcem. Ze strzępów mięsa zwisały pasma nasienia. Całe ciało kobiety było pokąsane, ugryzienia obnażały podskórne zwały tłuszczu. Z oczu, nosa i uszu wyciekała zasychająca już sperma. Gardło zostało rozerwane, z rozdziawionych ust wylazł pożółkły język.

Obaj policjanci jak na zawołanie zwymiotowali. Potem wybiegli z mieszkania i wezwali posiłki.

***

Szaman Maciej czytał poranną gazetę. Gdy jego wzrok przebiegł po rubryce kryminalnej, uśmiechnął się szeroko. Był to uśmiech radosny, ale i złowieszczy.

– Chciałaś mieć, głupia krowo, demona seksu, to go dostałaś – mruknął do siebie i przeszedł do działu sportowego. 

Koniec

Komentarze

Otwarła, a raczej grzmotnęła drzwi z taką siłą, że klamka zarysowała ścianę.

Niezgrabna konstrukcja. Może lepiej: grzmotnęła drzwiami/grzmotnęła w drzwi?

 

Dużo obrzydliwych opisów, ale sądzę, że ich obecność jest uzasadniona. Jakoś nie zrobiło mi się szkoda Gośki – bo chyba każdy kiedyś spotkał taki typ osoby. Bardzo mi się spodobało zakończenie i w ogóle sama postać Macieja.

Pozdrawiam!

Szkoda chłopa…

 

Dobrze się czytało, chociaż wszystko (dosłownie wszystko) wskazywało w jakim tonie, będzie zakończenie. Z drugiej strony, każde inne, w której baba nie dostaje za swoje, byłoby wygwizdane ;)

 

No i cały czas zastanawiam się, czy kwik zarzynanej świni to nie swoisty krzyk rozpaczy?

 

Mając w pamięci Twoje dotychczasowe opowiadania, do każdego nowego podchodzę z pewnymi oporami. Brak tagu bizarro, ośmielił mnie. No i okazało się, że jak na Twoje możliwości, obszedłeś się z czytelnikiem dość elegancko, wręcz delikatnie. ;-)

 

wy­le­wa­ły się ze zbyt opię­tych je­an­sów. – …wy­le­wa­ły się ze zbyt opię­tych dżinsów.

Używamy pisowni spolszczonej.

 

Funk­cjo­na­riu­sze nie spe­cjal­nie kwa­pi­li się do wyj­ścia z auta.Funk­cjo­na­riu­sze niespe­cjal­nie kwa­pi­li się do wyj­ścia z auta.

 

Ścia­ny po­kry­wa­ła gruba war­stwa szkar­łat­no brą­zo­wej mazi.Ścia­ny po­kry­wa­ła gruba war­stwa szkar­łat­nobrą­zo­wej mazi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie wiem, czy to prawidłowa reakcja, ale popłakałam się ze śmiechu czytając opis relacji między małżonkami. ;) 

Pozostaje mi podziękować za przyjemną lekturę i przypomnienie wszystkich zalet bycia singlem. Dzięki!

Być może zabrzmi to źle, ale podobało mi się. Szkoda Romana, puenty szło się domyślić – i bardzo dobrze, tylko czekałam, co złego się z Gośką stanie. Podobała mi się stylizacja językowa zdań Gośki, choć imo trochę zbyt odpychającą ją zrobiłeś. To w końcu była normalna kobieta – przynajmniej ja tak to odebrałam – nie menelka z dziesiątką dzieci, która od tygodni nie myje zębów.

– Weże pan otwórz okno, abo co – burknęła.

– A bierże to, no! –

Nie wiem, czy to usterki czy celowy zabieg, ale w innych miejscach Gośka używa formy -że poprawnie, więc wypisuję.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Tekst niezły, tylko czemu te błędy jeszcze nie poprawione?

Po raz kolejny (jak mi się wydaje) zamieszczasz opisy obleśnie tłustej baby. Zastanawiające… ;-)

Policjant chyba powinien najpierw w nogi strzelać, zwłaszcza że przeciwnik ewidentnie nieuzbrojony, ale niech będzie, że to lekki absurdzik.

Babska logika rządzi!

 

Nieźle się uśmiałem na początku :D Końcówkę czytałem już z obrzydzeniem. Liczyłem, że tylko grubej się dostanie. Biedny Roman.  

Całość na plus.

Finkla, jak zostało wrzucone, tak zostawiam. Na cudzych błędach też się ludzie uczą :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Cóż, mogę tylko żałować, że wskazałam usterki, a w przyszłości mieć równie beztroski stosunek tak do dzieł, jak i do ich Autora.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dlaczego beztroski? Jestem wdzięczny za wypunktowanie błędów, następnym razem postaram się ich uniknąć. O ile dobrze pamiętam, kiedyś w ogóle nie było możliwości edytowania wstawionych opowiadań i wszystko hulało. Ja akurat hołduję tamtej tradycji i nie edytuję tego, co wstawiłem. 

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

OK. Postaram się pamiętać i nie zwracać uwagi na ewentualne usterki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja akurat hołduję tamtej tradycji i nie edytuję tego, co wstawiłem

Lol. To, że kiedyś strona miała mniej opcji to błąd tego, kto pisał kod, a nie żadna tradycja.

A poprawianie błędów jest uprzejmością w stronę kolejnych użytkowników, którzy będą mogli czytać je płynniej, bez zacinania się na błędach.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Kiedy ja się rejestrowałam, można było edytować, ale tylko przez dobę. Miałeś szansę, Fas.

Babska logika rządzi!

Ciekawe opowiadanie. Postać szamana trochę skojarzyła mi się z psychiatrą z Twojego innego opowiadania “Zły dotyk”. Ostatnie zdanie tekstu mnie rozbawiło, tak samo jak i początek. Zakończenie było do przewidzenia, ale i tak mi się podobało. 

Pozdrawiam! 

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

A, coś tam wypiszę, skoro autor nie tyle olewa poprawki, ile nie przenosi ich do treści. No i to mój dyżur.

 

– Nie, proszę pani. Wróżbita Maciej, to ten z telewizji

 

– Dobra, dobra – przerwała mu w pół słowa, postępując dwa kroki naprzód. – W każdym razie to pan żeś jest ten od tych eliksirów i innych takich?

– Tak – mruknął. – Od innych takich też.

W czasie wielu lat swojej praktyki spotkał ludzi o różnych charakterach, ale do tej baby poczuł już na wstępie wyjątkowa antypatię. Znał dobrze ten typ.

 

No chyba(+,) do jasnej cholery(+,) nie jest!

 

Oddychała szybko, a serce waliło jej jak młot pneumatyczny. ← nie brzmi mi ten pneumatyczny, jakoś nie pasuje do narracji i zgrzyta.

 

Patrzyła na swojego męża jak na coś gorszego. ← brakuje mi dookreślenia, gorszego od czego.

 

A wyłączże to w końcu(+,) bo mie głowa już boli!

 

Kiedyś Gośka była inna. Ładna, zwiewna, delikatna. Ale odkąd dowiedzieli się, że nie mogą mieć dzieci, przestała o siebie dbać. ← ale sztampa! Czemu to najczęstszy motyw wpadania przez kobiety w depresję/nie dbania o siebie, jaki widzę w opowiadaniach, ew. chłop mnie zostawił, łaaaa… Według mnie buduje to strasznie naiwną psychologię, a wręcz robi lukę tam, gdzie powinna być.

 

– A wstawajże(+,) nierobie! – ryknęła.

 

może chłop w końcu nie wytrzymał i ją morduje, albo coś. – mówił.

 

Cały oblepiony krwią, z fallusem w stanie wzwodu, trząsł się cały i bełkotał coś w nieznanym języku

 

 

Bardzo plastycznie opisany typ człowieka, którego również nie znoszę (pewnie trudno byłoby znaleźć miłośników). Do połowy czytało się świetnie, potem nastały trochę łopatologiczne wyjaśnienia. Nie lubię tekstów o zwyczajności i prostackich ludziach, ale opowiadania nie odebrałam jako straty czasu. Dobrze zastosowany został motyw fantastyczny, tworząc niezły finał.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

c21h23no5.enazet, dzięki :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Przeczytałam, ale w sumie sama nie wiem, co myśleć. Zakończenie dość przewidywalne, bo tytuł sam na to wskazywał, a i alchemik również dawał wyraźne sygnały, jak to się rozwinie. Sporo obrzydliwości. Jak na mój gust trochę za dużo, ale doceniam zamysł autora.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Bardzo dobry tekst. 

Pozdrówka.

Dobry, mocny tekst. Przewidywalne zakończenie, choć i tak opowiadanie oceniam na plus. Pozdrawiam.

„Ph'nglui mglw'nafh Cthulhu R'lyeh wgah'nagl fhtagn”. H.P. Lovecraft

Nowa Fantastyka