- Opowiadanie: Fasoletti - Krwawe pożądanie

Krwawe pożądanie

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla, RogerRedeye

Oceny

Krwawe pożądanie

1.

Kiedy sta­nę­ła w progu jego ga­bi­ne­tu, prze­żył szok. Zło­ży­ło się na to kilka czyn­ni­ków. Po pierw­sze, we­szła bez pu­ka­nia. Otwar­ła, a ra­czej grzmot­nę­ła drzwi z taką siłą, że klam­ka za­ry­so­wa­ła ścia­nę. Po dru­gie, była nie­sa­mo­wi­cie brzyd­ka. Na dy­nio­wa­tej gło­wie kłę­bi­ły się nie­udol­nie po­far­bo­wa­ne, tłu­ste koł­tu­ny. Opuch­nię­ta, po­kry­ta pla­ma­mi czer­wie­ni twarz stra­szy­ła znisz­czo­ną cerą i nad­mier­nym owło­sie­niem. Ko­bie­ta ubra­na była w przy­cia­sną bluz­kę na ra­miącz­kach z wiel­kim de­kol­tem i ki­czo­wa­tym na­dru­kiem, spod któ­rej wy­sta­wa­ło sfla­cza­łe brzu­szy­sko usia­ne pa­ję­czy­ną roz­stę­pów. Fałdy tłusz­czu na bio­drach, przy­po­mi­na­ją­ce opony ogrom­nych cię­ża­ró­wek prze­wo­żą­cych uro­bek w afry­kań­skich ko­pal­niach, wy­le­wa­ły się ze zbyt opię­tych je­an­sów. Uda miały sze­ro­kość ty­siąc­let­nich se­kwoi i kon­tra­sto­wa­ły z ma­leń­ki­mi stóp­ka­mi obu­ty­mi w ozdo­bio­ne ce­ki­na­mi tramp­ki.

Gdy pa­trzył na nią, jak opie­ra­jąc się o fu­try­nę usi­łu­je zła­pać od­dech po pie­szej wy­pra­wie na trze­cie pię­tro, przed oczy­ma sta­nę­ła mu scena z pew­nej dur­nej ko­me­dii. Bo­ha­ter za­brał ma­cio­rę do lum­pek­su i wy­stro­ił ją w dam­skie fa­ta­łasz­ki. Potem spa­ce­ro­wał z tą świ­nią po zna­jo­mych i przed­sta­wiał jako swoją na­rze­czo­ną.

Uśmiech­nął się pod nosem. Z za­du­my wy­rwał go głos nie­zna­jo­mej. Gruby, char­czą­cy, przy­wo­dzą­cy na myśl ryk roz­wście­czo­nej Go­dzil­li.

– Wróż­bi­ta Ma­ciej? – spy­ta­ła.

– Nie, pro­szę pani. Wróż­bi­ta Ma­ciej, to ten z te­le­wi­zji, ja na­to­miast je­stem wy­kwa­li­fi­ko­wa­nym sza­ma­nem, czym…

– Dobra, dobra – prze­rwa­ła mu w pół słowa, po­stę­pu­jąc dwa kroki na­przód. – W każ­dym razie to pan żeś jest ten od tych elik­si­rów i in­nych ta­kich?

– Tak – mruk­nął. – Od in­nych ta­kich też.

W cza­sie wielu lat swo­jej prak­ty­ki spo­tkał ludzi o róż­nych cha­rak­te­rach, ale do tej baby po­czuł już na wstę­pie wy­jąt­ko­wa an­ty­pa­tię. Znał do­brze ten typ. My­śla­ła, że jest pęp­kiem świa­ta, że wszy­scy po­win­ni jej usłu­gi­wać. Zmru­żył po­wie­ki i wszedł w lekki trans. Otwo­rzył swoje trze­cie oko. Prze­stu­dio­wał aurę go­ścia i od razu na­kre­ślił w my­ślach kilka sym­bo­li ochron­nych. Była wam­pi­rem ener­ge­tycz­nym, a on nie miał za­mia­ru po­zwo­lić, by uszczu­pli­ła cenny zapas jego sił wi­tal­nych.

Ko­bie­ta tym­cza­sem zro­bi­ła jesz­cze kilka ocię­ża­łych kro­ków i usia­dła na­prze­ciw Ma­cie­ja. Krze­sło, na któ­rym zło­ży­ła tyłek, za­skrzy­pia­ło w ra­mach pro­te­stu. Teraz męż­czy­znę od­dzie­la­ło od klient­ki je­dy­nie dę­bo­we biur­ko.

– Weże pan otwórz okno, abo co – burk­nę­ła. – Za­duch pan tu masz jak cho­le­ra.

Wy­do­by­ła z to­reb­ki chu­s­tecz­kę i otar­ła pot, który sper­lił jej czoło.

Ma­ciej na­tych­miast po­wró­cił do rze­czy­wi­sto­ści. Prze­biegł pal­ca­mi po si­wie­ją­cej bro­dzie, ozdo­bił twarz naj­mil­szym i naj­fał­szyw­szym uśmie­chem na jaki tylko po­tra­fił się zdo­być i wy­cią­gnął z jed­nej z sza­fek małą bu­tel­kę wody mi­ne­ral­nej. Opróż­nił ją dusz­kiem.

– Przy­kro mi, sza­now­na pani – od­parł, gnio­tąc pla­stik w dłoni. – Me­cha­nizm się za­ciął.

Ob­rzu­ci­ła go spoj­rze­niem, które spło­szy­ło­by nawet go­tu­ją­ce­go się do ataku lwa. Nie zro­bi­ło to na sza­ma­nie naj­mniej­sze­go wra­że­nia.

– To cho­ciaż wody pan dej, upał taki, że żyć się nie da – za­żą­da­ła.

– Uhm… Ta była ostat­nia.

Bu­tel­ka wy­lą­do­wa­ła w koszu. Ma­ciej wsparł się łok­cia­mi na bla­cie, splótł palce obu dłoni i na nich uło­żył brodę. Fi­zycz­nie od­czu­wał, jak ten ob­mier­z­ły ba­bi­szon kipi z wście­kło­ści. Pod­świa­do­mie sta­ra­ła się kąsać jego ciało astral­ne, przy­ssać się i po­si­lić. To wszyst­ko wi­zu­ali­zo­wa­ło mu się jako ataki wście­kłych pi­ja­wek. Nie miała naj­mniej­szych szans. Ura­czył fu­riat­kę ko­lej­nym, mdlą­co słod­kim uśmie­chem.

– Co panią do mnie spro­wa­dza?

Te słowa nieco ostu­dzi­ły jej zapał. Chyba przy­po­mnia­ła sobie, że przy­je­cha­ła tu w kon­kret­nym celu.

– Słu­chaj pan – za­czę­ła. – Spra­wa jest de­li­kat­na. Mój stary stra­cił na mnie dryg i trza coś z tym zro­bić.

– Dryg? – zdzi­wił się Ma­ciej. – To zna­czy?

Ko­bie­ta prze­wró­ci­ła świń­ski­mi oczka­mi, jakby roz­ma­wia­ła z kimś nie­do­ro­zwi­nię­tym.

– Panie, takie rze­czy mam panu tłu­ma­czyć? Sy­piać ze mną nie chce, ga­dzi­na par­szy­wa.

Sza­man aż się za­krztu­sił. Jakoś nie po­tra­fił sobie wy­obra­zić tej ko­bie­ty ba­rasz­ku­ją­cej z kimś w łóżku. Jego wzrok padł przy­pad­kiem na jej plac­ko­wa­te pier­si, po­kry­te masą ro­pie­ją­cych wą­grów. Żo­łą­dek pod­szedł mu do gar­dła.

– To może po­win­na pani pójść z mężem do sek­su­olo­ga albo po­rad­ni ro­dzin­nej, czy coś…

Grzmot­nę­ła pię­ścią w blat.

– Panie. Ja tu nie przy­szła po po­ra­dę psy­cho… tego… no­lo­gicz­ną, ino po pomoc. Ko­le­żan­ka mó­wi­ła, że po­tra­fisz pan ja­kieś afro­zy… dyzy… janki za­pa­rzyć, co to w chło­pie de­mo­na seksu obu­dzą.

Sza­man wes­tchnął. Spró­bo­wał na szyb­ko przy­po­mnieć sobie ja­kieś wred­ne klą­twy, któ­ry­mi mógł­by ura­czyć tego, kto po­de­słał tu tę pindę. Nic nie przy­cho­dzi­ło mu do głowy, więc po­sta­no­wił odło­żyć to na póź­niej. Stuk­nął pal­ca­mi w blat i zro­bił za­tro­ska­ną minę.

– Pro­szę pani, ja oczy­wi­ście po­sia­dam po­dob­ne środ­ki, ale czy nie le­piej by­ło­by naj­pierw spró­bo­wać metod kon­wen­cjo­nal­nych? Może mąż ma ja­kieś pro­ble­my, nie wiem, z po­ten­cją na przy­kład?

– Panie! Jakie pro­ble­my? Ja mu nawet via­grę do obia­du do­sy­py­wa­ła, a ten gnój wolał se konia walić niż… – za­mil­kła.

Na widok Ma­cie­ja słu­cha­ją­ce­go tego wy­zna­nia z roz­dzia­wio­ny­mi usta­mi opa­mię­ta­ła się. Po raz ko­lej­ny wy­tar­ła czoło i zmie­sza­na za­czę­ła wo­dzić wzro­kiem po wi­szą­cych na ścia­nach ry­tu­al­nych ma­skach. Jed­nak po krót­kiej chwi­li od­zy­ska­ła rezon.

– Ro­zu­miesz pan to? – spy­ta­ła. – Mój chłop za­miast ze mną się za­ba­wiać, to sam se woli do­ga­dzać. To jest, panie, nor­mal­ne? No chyba do ja­snej cho­le­ry nie jest! To dajże mi pan tu w końcu jakiś spe­cy­fik i skończ pie­przyć o le­ka­rzach, bo jemu już żaden le­karz nie po­mo­że! – Ko­bie­ta roz­krę­ca­ła się. Przy każ­dym sło­wie wa­li­ła tłu­stą pię­ścią w blat biur­ka, a to aż pod­ska­ki­wa­ło. – Wy­ra­żam się chyba jasno! Pan da­jesz co trza, ja płacę i kończ­my już ten cyrk, bo mie zaraz szlag trafi tutaj!

Kiedy skoń­czy­ła ty­ra­dę, była czer­wo­na jak burak. Od­dy­cha­ła szyb­ko, a serce wa­li­ło jej jak młot pneu­ma­tycz­ny.

– Prze­pra­szam na chwi­lę – po­wie­dział Ma­ciej, rę­ka­wem ocie­ra­jąc z twa­rzy ślinę klient­ki.

Wy­szedł do dru­gie­go po­ko­ju. Tam wy­ko­nał kilka uspo­ka­ja­ją­cych asan jogi, po czym otwo­rzył drzwi zaj­mu­ją­ce­go całą ścia­nę re­ga­łu i po krót­kich po­szu­ki­wa­niach wró­cił z nie­wiel­kim sło­icz­kiem.

– Pro­szę – rzekł spo­koj­nym tonem.

– Co to jest? – za­py­tał babsz­tyl, zbli­ża­jąc wy­peł­nio­ne bia­łym prosz­kiem na­czy­nie do oczu.

– Star­ty róg In­ku­ba, sza­now­na pani. Doda to pani mę­żo­wi na przy­kład do zupy. Po­win­no pomóc.

– Mhm – od­par­ła.

Wsta­ła i już miała wyjść, ale za­trzy­ma­ły ją słowa Ma­cie­ja.

– Na­le­ży się ty­siąc pięć­set.

– Coś pan osza­lał?! – wrza­snę­ła. – Za jakiś gów­nia­ne nie wia­do­mo co? Masz pan tu pięć­dzie­siąt, a to i tak za dużo! – Nie­dba­łym ru­chem ręki rzu­ci­ła na biur­ko bank­not. – Pfff! Pa­trz­cie go, zło­dzie­ja! A jak nie za­dzia­ła? Kto mi pie­nią­dze zwró­ci? Do wi­dze­nia.

Drzwi trza­snę­ły po raz ko­lej­ny, tym razem o fu­try­nę. Ma­ciej zmiął pie­niądz i wrzu­cił do kosza.

 

2.

Roman sie­dział przed te­le­wi­zo­rem i de­lek­to­wał się nie­obec­no­ścią żony. Pa­trząc na jeden z głu­pa­wych pa­ra­do­ku­men­tów, wy­obra­żał sobie jej śmierć. W jego umy­śle wi­zu­ali­zo­wa­ły się naj­róż­niej­sze sce­na­riu­sze. Wy­pa­dek sa­mo­cho­do­wy, w któ­rym Gośka zo­sta­je zmiaż­dżo­na przez dwa TIRY. Ogrom­ny me­te­oryt ude­rza­ją­cy do­kład­nie w miej­sce, gdzie stoi. Trzę­sie­nie ziemi i po­chła­nia­ją­ca ją szcze­li­na wy­peł­nio­na lawą. Na­jazd ko­smi­tów zwień­czo­ny po­rwa­niem ko­bie­ty i po­kro­je­niem jej na stole ope­ra­cyj­nym gdzieś na dru­gim krań­cu wszech­świa­ta.

Z bło­giej kra­iny ma­rzeń bru­tal­nie wy­rwał go od­głos cięż­kich kro­ków od­bi­ja­ją­cy się echem po klat­ce scho­do­wej. Męż­czy­zna ze­rwał się na równe nogi, zga­sił te­le­wi­zor i po­pę­dził do kuch­ni. Ręce mu drża­ły, a na czoło wy­stą­pił pot. Od­dech przy­spie­szył. Ner­wo­wy­mi ru­cha­mi wrzu­cił do szklan­ki to­reb­kę her­ba­ty, pod­pa­lił gaz i usta­wił na pal­ni­ku czaj­nik. Się­gnął do szaf­ki po cu­kier, ale to­reb­ka wy­śli­zgnę­ła mu się z dłoni i białe krysz­tał­ki roz­sy­pa­ły się po pod­ło­dze. Od­wró­cił się, by chwy­cić mio­tłę i za­marł w bez­ru­chu.

W progu stała Gośka. Z tego wszyst­kie­go nawet nie usły­szał, kiedy we­szła do miesz­ka­nia. Jej twarz wy­krzy­wiał gry­mas wście­kło­ści. Pa­trzy­ła na swo­je­go męża jak na coś gor­sze­go. Jakby w kuch­ni za­miast czło­wie­ka krzą­ta­ło się cuch­ną­ce łajno. Jej wzrok był pełen po­gar­dy.

– Ty cho­ler­na nie­mo­to – wy­ce­dzi­ła. – Coś na­ro­bił? No co? Ty łajzo, nawet her­ba­ty zro­bić do­brze nie umiesz! Ty nic nie umiesz!

Po­stą­pi­ła na­przód i z całej siły pchnę­ła Ro­ma­na na ścia­nę. Zła­pa­ła mio­tłę i po­de­tknę­ła mu pod nos. On, spa­ra­li­żo­wa­ny stra­chem, nie za­re­ago­wał.

– A bier­że to, no! – wark­nę­ła, sztur­cha­jąc go sty­lem. – Co, ja mam po tobie sprzą­tać? Boże, za coś mnie tym idio­tą po­ka­rał… A ru­szaj­że się, no!

Czaj­nik za­czął gwiz­dać. Roman za­czął za­mia­tać. Gośka za­czę­ła wy­ma­chi­wać rę­ka­mi.

– A wy­łącz­że to w końcu bo mie głowa już boli! – wrza­snę­ła. – No ru­szaj­że się!

Męż­czy­zna od­rzu­cił mio­tłę i do­sko­czył do ku­chen­ki. Prze­krę­cił po­krę­tło. Czaj­nik, w prze­ci­wień­stwie do Gośki, za­milkł. Ta nada­wa­ła dalej.

– No i gdzie żeś tę mio­tłę pier­dol­nął? Co, ja mam to teraz pod­nieść? A te resz­tę cukru kto po­za­mia­ta? Jak coś za­czą­łeś, to weźże i skończ, ma­to­le jeden!

Roman wró­cił do za­mia­ta­nia.

– A te her­ba­tę byś mi zalał może, co? Zimną mam pić? Nie wiesz, że jak woda wy­sty­gnie, się nie za­pa­rzy? Tępy żeś jest, czy jaki?

Pod­biegł do ku­chen­ki i za­ła­pał czaj­nik. Stru­mień wrząt­ku chlu­snął do szklan­ki, ale kilka kro­pel po­le­cia­ło na blat stołu.

– No pa­trz­że się jak le­jesz! Ślepy żeś jest? Nie wi­dzisz, że roz­le­wasz? I nie dep­taj­że tego cukru, kurwa, bo po całym domu mi po­roz­no­sisz! Kto to be­dzie potem sprzą­tał, bo chyba nie ja?

Trwa­ło to tak jesz­cze z pół go­dzi­ny. Roman, wy­czer­pa­ny fi­zycz­nie i psy­chicz­nie, ode­tchnął w końcu z ulgą, gdy jego żona, umę­czo­na wrza­ska­mi i po­dró­żą, z któ­rej nie­daw­no wró­ci­ła, za­le­gła na ka­na­pie char­cząc jak ruski czołg. Męż­czy­zna po­ru­szał się po miesz­ka­niu nie­mal na pal­cach, mo­dląc się w duchu, żeby nic nie wy­rwa­ło tego po­two­ra ze snu. Z ca­łe­go serca ża­ło­wał, że nie jest ja­kimś psy­cho­lem albo de­ge­ne­ra­tem. Wtedy bez skru­pu­łów po­de­rżnął­by tej spa­sio­nej świni gar­dło. Nie­ste­ty, nie miał na tyle od­wa­gi.

Kie­dyś Gośka była inna. Ładna, zwiew­na, de­li­kat­na. Ale odkąd do­wie­dzie­li się, że nie mogą mieć dzie­ci, prze­sta­ła o sie­bie dbać. Przy­ty­ła, jej cha­rak­ter zmie­nił się o sto osiem­dzie­siąt stop­ni. Po­mia­ta­ła Ro­ma­nem jak psem. A on, za­wsze spo­koj­ny i ule­gły, po­zwa­lał na to bez słowa sprze­ci­wu.

Co gor­sza, wraz z ape­ty­tem na je­dze­nie, w Gośce rósł ape­tyt na seks. Chcia­ła ko­chać się rano i wie­czo­rem. Przed i po obie­dzie. Mo­gła­by cały dzień i całą noc nie wy­cho­dzić z łóżka. Roman nie po­tra­fił już pa­trzeć na ob­le­śne pasz­te­ci­sko jakim się stała. Ra­dził sobie sam. Filmy porno, ma­stur­ba­cja… Na zdra­dę nie po­zwa­la­ło mu su­mie­nie. Roz­wód od­pa­dał z po­wo­du wiary. Z grze­chu sa­mo­za­do­wo­le­nia spo­wia­dał się re­gu­lar­nie, a za roz­bi­cie swo­je­go mał­żeń­stwa u żad­ne­go księ­dza nie uzy­skał­by prze­ba­cze­nia.

Gośka drze­ma­ła do póź­ne­go wie­czo­ra. Roman też przy­snął w fo­te­lu i śnił o zie­lo­nej łące, po któ­rej ta­rzał się nago z cu­dow­nie kształt­ną dziew­czy­ną o twa­rzy prze­sło­nię­tej czar­ną wo­al­ką. W pew­nej chwi­li po­sta­no­wił po­ca­ło­wać lubą. Uniósł ma­te­riał i aż wrza­snął ze stra­chu. Uj­rzał po­czer­wie­nia­łą ze zło­ści gębę swo­jej żony.

– A wsta­waj­że nie­ro­bie! – ryk­nę­ła.

Otwo­rzył oczy, ale kosz­mar się nie skoń­czył. Nadal wi­dział przed sobą mordę Gośki.

– A wsta­waj­że, do ja­snej cho­le­ry! – wrzesz­cza­ła, po­trzą­sa­jąc nim.

Z jej po­zba­wio­nych spo­rej czę­ści uzę­bie­nia ust zio­nę­ło kwa­śnym, gni­ją­cym odo­rem. Omal nie zwy­mio­to­wał. Ze­rwał się na równe nogi, ale pchnę­ła go z taką siłą, że wbił się z po­wro­tem w fotel. Pod­su­nę­ła mu pod nos ta­lerz z jakąś dziw­nie cuch­ną­cą zupą.

– Żryj – na­ka­za­ła.

– Ale ja nie je­stem głod­ny… – wy­du­kał.

– Żryj mówię, bo zaraz mie się cier­pli­wość skoń­czy! A zresz­tą, ja to zro­bię, bo ty żeś jest nie­doj­da – wy­po­wie­dziaw­szy te słowa na­bra­ła zupy łyżką i na siłę wlała mu do ust.

Za­krztu­sił się, płyn pa­rzył w gar­dło. Spró­bo­wał się wy­rwać, ale trza­snę­ła go w głowę, aż zo­ba­czył gwiaz­dy.

– A żryj­że to!

Zro­zu­miał, że opór nie ma sensu. Po­słusz­nie po­chło­nął zupę. Mi­nu­tę póź­niej stra­cił przy­tom­ność.

***

Mi­chał Kwiat­kow­ski jadł wła­śnie obiad, gdy pię­tro niżej roz­legł się ko­bie­cy wrzask tak po­twor­ny, że męż­czy­znę w mo­men­cie zlał zimny pot. To była dziw­na mie­szan­ka krzy­ku roz­pa­czy, kwiku za­rzy­na­nej świni oraz jęku roz­ko­szy. Po pierw­szym na­stą­pił drugi, potem ko­lej­ny i jesz­cze jeden. Kwiat­kow­ski nie na­my­śla­jąc się wiele zła­pał ko­mór­kę i wy­krę­cił numer na po­li­cję. Przed­sta­wił się i podał do­kład­ny adres.

– Nie wiem, pa­no­wie, na­praw­dę nie wiem. Ale ten od­głos był strasz­ny. Przy­jedź­cie jak naj­szyb­ciej, może chłop w końcu nie wy­trzy­mał i ją mor­du­je, albo coś. – mówił. – Nie, to nie żarty! Myśli pan, że żar­to­wał­bym z cze­goś ta­kie­go?

– Zaraz przy­ślę pa­trol – od­parł ofi­cer dy­żur­ny.

Ra­dio­wóz pod­je­chał pod blok po kil­ku­na­stu mi­nu­tach. Wy­glą­da­ją­cy przez okno Kwiat­kow­ski wes­tchnął gło­śno. Funk­cjo­na­riu­sze nie spe­cjal­nie kwa­pi­li się do wyj­ścia z auta. Coś no­to­wa­li, roz­ma­wia­li przez radio, kłó­ci­li się. Po­my­ślał, że ten z dołu mógł­by za­mor­do­wać żonę tuż obok ich sa­mo­cho­du, a oni dalej by nie re­ago­wa­li. W końcu ocię­ża­le ru­szy­li na górę.

Na dole od pew­ne­go czasu pa­no­wa­ła cisza, więc mogło być już po wszyst­kim. Pan Mi­chał prze­że­gnał się. Miał na­dzie­ję, że są­siad­ka po pro­stu wpa­dła w hi­ste­rię, albo krzy­cza­ła przez sen. Nie wy­obra­żał sobie, aby w jego klat­ce mogło dojść do zbrod­ni.

***

Po­li­cjan­ci za­pu­ka­li do drzwi.

– Po­li­cja, pro­szę otwo­rzyć! Mie­li­śmy zgło­sze­nie o za­kłó­ca­niu po­rząd­ku! Po­li­cja!

Młod­szy stop­niem funk­cjo­na­riusz jesz­cze kilka razy ude­rzył pię­ścią i wzru­szył ra­mio­na­mi. Bez na­ka­zu nie mieli prawa prze­kro­czyć progu. Już chcie­li od­wró­cić się i odejść, ale wtedy drzwi uchy­li­ły się. W przed­po­ko­ju stał nagi męż­czy­zna. Cały ob­le­pio­ny krwią, z fal­lu­sem w sta­nie wzwo­du, trząsł się cały i beł­ko­tał coś w nie­zna­nym ję­zy­ku. Funk­cjo­na­riu­sze cof­nę­li się kilka kro­ków i od­ru­cho­wo wy­cią­gnę­li broń.

– Na ko­la­na i ręce za głowę – krzyk­nę­li, ce­lu­jąc w Ro­ma­na.

Ten ru­szył chwiej­nie w ich kie­run­ku, dalej mie­ląc w ustach nie­zro­zu­mia­łe słowa.

– Stój, kurwa, bo będę strze­lał! – ostrzegł star­szy stop­niem po­li­cjant.

Zero re­ak­cji. Roz­legł się szczęk zamka i huk. Kula prze­szy­ła pierś Ro­ma­na i wbiła się w ścia­nę tuż za nim. Zwa­lił się na zie­mię z gło­śnym za­wo­dze­niem, po czym za­marł w bez­ru­chu. Ten, który strze­lał, pod­biegł do niego i przy­ło­żył mu dwa palce do szyi. Nie wy­czuł pulsu. Jego pod­wład­ny zgła­szał tym­cza­sem całą sy­tu­ację przez radio.

– Wcho­dzi­my do miesz­ka­nia, bez od­bio­ru – za­koń­czył roz­mo­wę i obaj prze­kro­czy­li próg.

Krwa­we od­bi­cia stóp pro­wa­dzi­ły do jed­ne­go z po­ko­jów. Po­szli tym tro­pem. Trzy­ma­jąc broń w go­to­wo­ści star­szy stop­niem kop­nia­kiem pchnął drzwi sy­pial­ni. Krzyk uwiązł mu w gar­dle.

Ścia­ny po­kry­wa­ła gruba war­stwa szkar­łat­no brą­zo­wej mazi. Mdły smród eks­kre­men­tów prze­sy­cał po­wie­trze. W łóżku, w po­tar­ga­nej, po­krwa­wio­nej po­ście­li le­ża­ła Gośka. Po­mię­dzy jej no­ga­mi, w miej­scach, gdzie po­win­ny być wa­gi­na i odbyt, wy­kwi­ta­ły obrzy­dli­we rany. Wy­glą­da­ły, jakby za­da­no je sta­lo­wym szpi­kul­cem. Ze strzę­pów mięsa zwi­sa­ły pasma na­sie­nia. Całe ciało ko­bie­ty było po­ką­sa­ne, ugry­zie­nia ob­na­ża­ły pod­skór­ne zwały tłusz­czu. Z oczu, nosa i uszu wy­cie­ka­ła za­sy­cha­ją­ca już sper­ma. Gar­dło zo­sta­ło ro­ze­rwa­ne, z roz­dzia­wio­nych ust wy­lazł po­żół­kły język.

Obaj po­li­cjan­ci jak na za­wo­ła­nie zwy­mio­to­wa­li. Potem wy­bie­gli z miesz­ka­nia i we­zwa­li po­sił­ki.

***

Sza­man Ma­ciej czy­tał po­ran­ną ga­ze­tę. Gdy jego wzrok prze­biegł po ru­bry­ce kry­mi­nal­nej, uśmiech­nął się sze­ro­ko. Był to uśmiech ra­do­sny, ale i zło­wiesz­czy.

– Chcia­łaś mieć, głu­pia krowo, de­mo­na seksu, to go do­sta­łaś – mruk­nął do sie­bie i prze­szedł do dzia­łu spor­to­we­go. 

Koniec

Komentarze

Otwar­ła, a ra­czej grzmot­nę­ła drzwi z taką siłą, że klam­ka za­ry­so­wa­ła ścia­nę.

Nie­zgrab­na kon­struk­cja. Może le­piej: grzmot­nę­ła drzwia­mi/grzmot­nę­ła w drzwi?

 

Dużo obrzy­dli­wych opi­sów, ale sądzę, że ich obec­ność jest uza­sad­nio­na. Jakoś nie zro­bi­ło mi się szko­da Gośki – bo chyba każdy kie­dyś spo­tkał taki typ osoby. Bar­dzo mi się spodo­ba­ło za­koń­cze­nie i w ogóle sama po­stać Ma­cie­ja.

Po­zdra­wiam!

Szko­da chło­pa…

 

Do­brze się czy­ta­ło, cho­ciaż wszyst­ko (do­słow­nie wszyst­ko) wska­zy­wa­ło w jakim tonie, bę­dzie za­koń­cze­nie. Z dru­giej stro­ny, każde inne, w któ­rej baba nie do­sta­je za swoje, by­ło­by wy­gwiz­da­ne ;)

 

No i cały czas za­sta­na­wiam się, czy kwik za­rzy­na­nej świni to nie swo­isty krzyk roz­pa­czy?

 

Mając w pa­mię­ci Twoje do­tych­cza­so­we opo­wia­da­nia, do każ­de­go no­we­go pod­cho­dzę z pew­ny­mi opo­ra­mi. Brak tagu bi­zar­ro, ośmie­lił mnie. No i oka­za­ło się, że jak na Twoje moż­li­wo­ści, ob­sze­dłeś się z czy­tel­ni­kiem dość ele­ganc­ko, wręcz de­li­kat­nie. ;-)

 

wy­le­wa­ły się ze zbyt opię­tych je­an­sów. – …wy­le­wa­ły się ze zbyt opię­tych dżin­sów.

Uży­wa­my pi­sow­ni spo­lsz­czo­nej.

 

Funk­cjo­na­riu­sze nie spe­cjal­nie kwa­pi­li się do wyj­ścia z auta.Funk­cjo­na­riu­sze niespe­cjal­nie kwa­pi­li się do wyj­ścia z auta.

 

Ścia­ny po­kry­wa­ła gruba war­stwa szkar­łat­no brą­zo­wej mazi.Ścia­ny po­kry­wa­ła gruba war­stwa szkar­łat­nobrą­zo­wej mazi.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nie wiem, czy to pra­wi­dło­wa re­ak­cja, ale po­pła­ka­łam się ze śmie­chu czy­ta­jąc opis re­la­cji mię­dzy mał­żon­ka­mi. ;) 

Po­zo­sta­je mi po­dzię­ko­wać za przy­jem­ną lek­tu­rę i przy­po­mnie­nie wszyst­kich zalet bycia sin­glem. Dzię­ki!

„‬Czło­wiek, który po­tra­fi dru­zgo­tać ilu­zje jest za­ra­zem be­stią i po­wo­dzią. Ilu­zje są tym dla duszy, czym at­mos­fe­ra dla pla­ne­ty." - V. Woolf

Być może za­brzmi to źle, ale po­do­ba­ło mi się. Szko­da Ro­ma­na, pu­en­ty szło się do­my­ślić – i bar­dzo do­brze, tylko cze­ka­łam, co złego się z Gośką sta­nie. Po­do­ba­ła mi się sty­li­za­cja ję­zy­ko­wa zdań Gośki, choć imo tro­chę zbyt od­py­cha­ją­cą ją zro­bi­łeś. To w końcu była nor­mal­na ko­bie­ta – przy­naj­mniej ja tak to ode­bra­łam – nie me­nel­ka z dzie­siąt­ką dzie­ci, która od ty­go­dni nie myje zębów.

– Weże pan otwórz okno, abo co – burk­nę­ła.

– A bier­że to, no! –

Nie wiem, czy to uster­ki czy ce­lo­wy za­bieg, ale w in­nych miej­scach Gośka używa formy -że po­praw­nie, więc wy­pi­su­ję.

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Tekst nie­zły, tylko czemu te błędy jesz­cze nie po­pra­wio­ne?

Po raz ko­lej­ny (jak mi się wy­da­je) za­miesz­czasz opisy ob­le­śnie tłu­stej baby. Za­sta­na­wia­ją­ce… ;-)

Po­li­cjant chyba po­wi­nien naj­pierw w nogi strze­lać, zwłasz­cza że prze­ciw­nik ewi­dent­nie nie­uzbro­jo­ny, ale niech bę­dzie, że to lekki ab­sur­dzik.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

 

Nie­źle się uśmia­łem na po­cząt­ku :D Koń­ców­kę czy­ta­łem już z obrzy­dze­niem. Li­czy­łem, że tylko gru­bej się do­sta­nie. Bied­ny Roman.  

Ca­łość na plus.

Fin­kla, jak zo­sta­ło wrzu­co­ne, tak zo­sta­wiam. Na cu­dzych błę­dach też się lu­dzie uczą :)

Za­ufaj Al­la­ho­wi, ale przy­wiąż swo­je­go wiel­błą­da.

Cóż, mogę tylko ża­ło­wać, że wska­za­łam uster­ki, a w przy­szło­ści mieć rów­nie bez­tro­ski sto­su­nek tak do dzieł, jak i do ich Au­to­ra.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Re­gu­la­to­rzy, dla­cze­go bez­tro­ski? Je­stem wdzięcz­ny za wy­punk­to­wa­nie błę­dów, na­stęp­nym razem po­sta­ram się ich unik­nąć. O ile do­brze pa­mię­tam, kie­dyś w ogóle nie było moż­li­wo­ści edy­to­wa­nia wsta­wio­nych opo­wia­dań i wszyst­ko hu­la­ło. Ja aku­rat hoł­du­ję tam­tej tra­dy­cji i nie edy­tu­ję tego, co wsta­wi­łem. 

Za­ufaj Al­la­ho­wi, ale przy­wiąż swo­je­go wiel­błą­da.

OK. Po­sta­ram się pa­mię­tać i nie zwra­cać uwagi na ewen­tu­al­ne uster­ki.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ja aku­rat hoł­du­ję tam­tej tra­dy­cji i nie edy­tu­ję tego, co wsta­wi­łem

Lol. To, że kie­dyś stro­na miała mniej opcji to błąd tego, kto pisał kod, a nie żadna tra­dy­cja.

A po­pra­wia­nie błę­dów jest uprzej­mo­ścią w stro­nę ko­lej­nych użyt­kow­ni­ków, któ­rzy będą mogli czy­tać je płyn­niej, bez za­ci­na­nia się na błę­dach.

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Kiedy ja się re­je­stro­wa­łam, można było edy­to­wać, ale tylko przez dobę. Mia­łeś szan­sę, Fas.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Cie­ka­we opo­wia­da­nie. Po­stać sza­ma­na tro­chę sko­ja­rzy­ła mi się z psy­chia­trą z Two­je­go in­ne­go opo­wia­da­nia “Zły dotyk”. Ostat­nie zda­nie tek­stu mnie roz­ba­wi­ło, tak samo jak i po­czą­tek. Za­koń­cze­nie było do prze­wi­dze­nia, ale i tak mi się po­do­ba­ło. 

Po­zdra­wiam! 

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich ży­łach po­ma­rań­czo­wy sok!

A, coś tam wy­pi­szę, skoro autor nie tyle olewa po­praw­ki, ile nie prze­no­si ich do tre­ści. No i to mój dyżur.

 

– Nie, pro­szę pani. Wróż­bi­ta Ma­ciej, to ten z te­le­wi­zji

 

– Dobra, dobra – prze­rwa­ła mu w pół słowa, po­stę­pu­jąc dwa kroki na­przód. – W każ­dym razie to pan żeś jest ten od tych elik­si­rów i in­nych ta­kich?

– Tak – mruk­nął. – Od in­nych ta­kich też.

W cza­sie wielu lat swo­jej prak­ty­ki spo­tkał ludzi o róż­nych cha­rak­te­rach, ale do tej baby po­czuł już na wstę­pie wy­jąt­ko­wa an­ty­pa­tię. Znał do­brze ten typ.

 

No chyba(+,) do ja­snej cho­le­ry(+,) nie jest!

 

Od­dy­cha­ła szyb­ko, a serce wa­li­ło jej jak młot pneu­ma­tycz­ny. ← nie brzmi mi ten pneu­ma­tycz­ny, jakoś nie pa­su­je do nar­ra­cji i zgrzy­ta.

 

Pa­trzy­ła na swo­je­go męża jak na coś gor­sze­go. ← bra­ku­je mi do­okre­śle­nia, gor­sze­go od czego.

 

A wy­łącz­że to w końcu(+,) bo mie głowa już boli!

 

Kie­dyś Gośka była inna. Ładna, zwiew­na, de­li­kat­na. Ale odkąd do­wie­dzie­li się, że nie mogą mieć dzie­ci, prze­sta­ła o sie­bie dbać. ← ale sztam­pa! Czemu to naj­częst­szy motyw wpa­da­nia przez ko­bie­ty w de­pre­sję/nie dba­nia o sie­bie, jaki widzę w opo­wia­da­niach, ew. chłop mnie zo­sta­wił, łaaaa… We­dług mnie bu­du­je to strasz­nie na­iw­ną psy­cho­lo­gię, a wręcz robi lukę tam, gdzie po­win­na być.

 

– A wsta­waj­że(+,) nie­ro­bie! – ryk­nę­ła.

 

może chłop w końcu nie wy­trzy­mał i ją mor­du­je, albo coś. – mówił.

 

Cały ob­le­pio­ny krwią, z fal­lu­sem w sta­nie wzwo­du, trząsł się cały i beł­ko­tał coś w nie­zna­nym ję­zy­ku

 

 

Bar­dzo pla­stycz­nie opi­sa­ny typ czło­wie­ka, któ­re­go rów­nież nie zno­szę (pew­nie trud­no by­ło­by zna­leźć mi­ło­śni­ków). Do po­ło­wy czy­ta­ło się świet­nie, potem na­sta­ły tro­chę ło­pa­to­lo­gicz­ne wy­ja­śnie­nia. Nie lubię tek­stów o zwy­czaj­no­ści i pro­stac­kich lu­dziach, ale opo­wia­da­nia nie ode­bra­łam jako stra­ty czasu. Do­brze za­sto­so­wa­ny zo­stał motyw fan­ta­stycz­ny, two­rząc nie­zły finał.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

c21h23no5.enazet, dzię­ki :)

Za­ufaj Al­la­ho­wi, ale przy­wiąż swo­je­go wiel­błą­da.

Prze­czy­ta­łam, ale w sumie sama nie wiem, co my­śleć. Za­koń­cze­nie dość prze­wi­dy­wal­ne, bo tytuł sam na to wska­zy­wał, a i al­che­mik rów­nież dawał wy­raź­ne sy­gna­ły, jak to się roz­wi­nie. Sporo obrzy­dli­wo­ści. Jak na mój gust tro­chę za dużo, ale do­ce­niam za­mysł au­to­ra.

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Bar­dzo dobry tekst. 

Po­zdrów­ka.

Dobry, mocny tekst. Prze­wi­dy­wal­ne za­koń­cze­nie, choć i tak opo­wia­da­nie oce­niam na plus. Po­zdra­wiam.

„Ph'nglui mglw'nafh Cthul­hu R'lyeh wgah'nagl fhtagn”. H.P. Lo­ve­craft

Nowa Fantastyka