Był już ranek. Pociąg tłukł się niemiłosiernie. Powolny ruch i zgrzyt obudził Marcina. Było mu zimno. Spojrzał na zegarek. Piąta po południu. Słońce błyskało w szczelinach listowia mijanego zagajnika. Zielony półmrok gęstwiny i rażące wzrok, złote błyski. Pociąg toczył się wolno, trawersując skarpę. Marcin nie pamiętał dokładnie godziny przyjazdu, ale na pewno było już blisko. Ziewnął i przetarł zaspane oczy. Czuł się parszywie nieświeżo. Całonocna podróż w przegrzanym pociągu… Pamiętał, że męczył się długo zanim zasnął w niewygodnej, siedzącej pozycji. Teraz kiedy się obudził, mimo że nieumyty i połamany, czuł się dobrze, wreszcie sam w pustym, słonecznym przedziale. Lato. Jechał do niej. Była jego snem, marzeniem milionów… A to jemu się spełniało.
Otworzył okno i poczuł na twarzy chłodne, poranne powietrze. Zagajnik, który mijał pociąg, okazał się wstępem do wcale gęstego lasu. Otoczyła go ciemna, soczysta zieloność i wilgotny świeży zapach. Pociąg przyspieszał. Powiew na twarzy wzmógł się. Mimo to Marcin, mrużąc oczy wychylił się przez okno i spojrzał w kierunku lokomotywy. Zbliżała się do tunelu. Dziwne, tunel tutaj? Zapadła ciemność, stukot wzmógł się w krótkim, ostrym pogłosie. Uśmiechnął się, walczył ze strachem. Tkwił w oknie z daleko wychyloną głową, nic nie widział, w każdej chwili mógł nią o coś uderzyć… Głupia, szczeniacka próba…
Tunel nie był długi. Po chwili pociąg wynurzył się z niego, zadziwiając Marcina widokiem. Przed nim, daleko w dole, poza skalnym urwiskiem, wiła się szmaragdowo błękitna rzeka. A po drugiej stronie, na wspinającym się stromo zboczu, w zieleni drzew, jak rodzinka muchomorów we mchu, tkwiły czerwone dachy jakiegoś miasteczka. Droga wiodąca do miasteczka wiła się wzdłuż rzeki, to tu to tam pojawiała się wśród drzew. Jaskrawość kolorów i przestrzeń… Czysta i namacalna, robiła kojące wrażenie.
Gdzie był? Nie wiedział, ale nie był zaniepokojony. Czuł, że wszystko jest w porządku. Tkwił w oknie jadącego pociągu i z wytrzeszczonymi oczami chłonął bajkowy krajobraz.
Tymczasem pociąg zbliżał się do kolejnego tunelu. Znów ciemność i wzmożony stukot. Tym razem cofnął głowę. Wyczuwał, że tor pochyla się. Pociąg przyspieszył. Kiedy wyjechał z tunelu, naprzeciw okna ukazała się chropowata, pionowa, skalna ściana. Tor stawał się coraz bardziej stromy. Łagodnym łukiem kierował się w stronę gdzie za skalną ścianą powinna być rzeka. Pociąg pędził już z taką szybkością, że jazgot kół stawał się nie do zniesienia. Po chwili z olbrzymim pędem przemknął przez gęsty, wysoki las i wpadł z impetem na most. Marcin był przerażony. Zatrzasnął w panice okno. Usiadł, zamknął oczy i zatkał uszy. Huk kół i pęd przemykających za oknem stalowych dźwigarów przyspieszał w obsesyjnym rondzie. Wiedział, że musi to przetrwać. Jeżeli wytrzyma i nie zacznie krzyczeć, wszystko dobrze się skończy… Był coraz bliższy szaleństwa. Gdy nagle… pociąg zwolnił nienaturalnie i miękko wsunął się do przestronnej hali jakiegoś dworca. Zatrzymał się przy peronie, który bardziej przypominał wnętrze banku niż nawet najbardziej zadbane wnętrze kolejowe. Marcin wyjrzał przez okno, bał się. Widząc jednak, że nie dzieje się nic niebezpiecznego zebrał bagaże i wysiadł.
– Pan pozwoli, pomogę. – Nie wiadomo skąd zjawił się bagażowy. – Panna Sterling czeka na pana przy okienku numer pięć. – Bagażowy wskazał palcem w kierunku rzędu okienek bankowych stojących przy peronie. Marcin poszedł w stronę wielkiej piątki widniejącej na szkle jednego z nich. Za pulpitem stało wspaniałe łóżko wodne z baldachimem, a na nim, zupełnie naga, leżała… Dolla Sterling. Czekała na niego. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. To ona, piękna, powabna i subtelna. Leżała z delikatnie rozsuniętymi nogami, otoczona aurą pożądania wzmocnioną zapachem pola kukurydzy, wśród której w dzieciństwie po raz pierwszy zrozumiał po co są dziewczynki. Nie zwlekał dłużej. Sprawnie przeskoczył niską szybę i wpadł w jej ramiona. A potem… ogarnął go błogi niebyt.
Gdy się obudził było już koło południa. Leżał sam w pościeli we własnym domu. W powietrzu czuł dziwny, słomiany, chocholi zapach. Obok odrzucona kołdra i wgłębiona poduszka. A na niej karteczka: „1300 $ na numer 094747-09487-843746 Suisse Bank de Convoitise. Pa!”. Zawiedziony rozejrzał się po sypialni. Mógł tylko krzyknąć.
-I już po wszystkim!? – i pozostało echo.