- Opowiadanie: Finkla - Drang nach Osten

Drang nach Osten

Nie przepadam za surrealizmem, ale nie mogłam sobie odmówić udziału w konkursie i okazji do poszerzenia obszaru działalności i zainteresowań.

Za “główny” obraz uważam ten, do którego odwołuję się w końcówce, ale zahaczyłam również o inne.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Drang nach Osten

1. Heidi heido heida!

 

Tym razem druga wojna światowa wybuchła wyjątkowo wcześnie. Faszyści mieli ogromną przewagę techniczną nad przeciwnikami, toczyli się po Europie jak najeżona karabinami kula śniegowa po stoku.

Avida już dawno oduczył się wnikania, co powodowało odchylenia. Tak po prostu było i należało się z tym pogodzić. Miał za zadanie znaleźć Helenę Iwanownę, a nie odbierać chleb historykom.

Gazeta widoczna przez szybę kiosku powiedziała mu, że znalazł się na Wileńszczyźnie, w niedawnej Republice Litewskiej aktualnie okupowanej przez Niemców, jest rok 1938, a Wehrmacht zbliża się do Moskwy. Kompas pokazywał wschód, z niewielkim odchyleniem na północ. Zadrżał na ten widok. Czyżby jego ukochana nie wyjechała za Paulem do Francji? Zdążył już nieźle poznać geografię Europy. Jeśli Helena pozostała w Kazaniu, to dzieli ich około półtora tysiąca kilometrów. I dwie walczące armie. Wolał nawet nie rozpatrywać opcji, że Diakonowie siedzą w Moskwie, do której zbliża się – jeśli wierzyć propagandzie – okupant.

Odruchowo poklepał się po kieszeniach szarej kurtki o wojskowym kroju. Wyposażenie, skompletowane podczas poprzednich wypraw, tkwiło na miejscach.

 

Avida miał już pewne doświadczenie. Kiedy tylko dostrzegł niemiecki patrol, podbiegł do żandarmów, wymachując rękoma i krzycząc niezrozumiale. W takich wypadkach zawsze udawał Włocha. Wystarczyło żywo gestykulować i bardzo szybko mówić po katalońsku, wtrącając niekiedy głośniej włoskie słowo.

Patrol, zgodnie z oczekiwaniami, grzecznie lecz stanowczo zaprowadził cudzoziemca na najbliższy posterunek. Tam Avida – głównie po francusku, trochę łamanym niemieckim – opowiedział swoją bajeczkę, jak to ktoś upił go i ukradł dokumenty. A on przecież wykonuje ważne zadanie dla „liebe Hermann”. Wymienił kiedyś z Göringiem kilka listów na temat nowoczesnej sztuki, teraz pokazał jeden z nich, jak bezcenną relikwię. Na ten widok komendantowi ręka drgnęła do salutu, z trudem ograniczył się do trzaśnięcia obcasami. Fałszywy Włoch wspomniał jeszcze, że koniecznie musi dostać się do „Kunstmuseum in Moskau”. Pomoc miał już zapewnioną, ale na wszelki wypadek wzmocnił wrażenie kilkoma mądrymi uwagami na temat landszaftu wiszącego obok drzwi gabinetu.

 

Z dala od frontu wędrówka nie napotykała żadnych problemów. Raczej drobniutkie przeszkody wynikające z entuzjazmu. W jakimś mieście – Avida zapomniał nazwy, ale pamiętał, że kojarzyła mu się z waginą – musiał oglądać defiladę. Zażywny major, który miał wydać rozkazy co do dalszej drogi, godzinami tkwił na trybunie udekorowanej pąsowymi różami i swastykami. Salutował, uśmiechał się, machał… Przez cały czas promieniował radością, jakby maszerujący chłopcy utworzyli jedną monstrualną dłoń, która bez przerwy masturbowała oficera pod drewnianą osłoną mównicy. Po paradzie major zaprosił „włoskiego sojusznika” na kolację (rosół z kołdunami oraz bliny nadziewane grzybami – smaki w pełni wynagrodziły długie oczekiwanie) i dopiero potem przekazał w ręce kierowcy volkswagena.

 

2. Kennst du das Land?

 

Po przedostaniu się na teren byłej Rosyjskiej Republiki Radzieckiej skończyła się łatwa i beztroska podróż. Zaczęły się ziemie innej cywilizacji – inne kościoły, obce litery na tabliczkach… Nawet jeśli wyglądały znajomo, nie chciały układać się w sensowne napisy. Pogorszyło się jedzenie. Avida skazany został na martwą naturę wojskowych konserw, jedynie z rzadka urozmaicanych świeżą cebulą lub innym warzywem.

Zniknęły lasy przybrane na powitanie jesieni w tysiące harmonizujących barw, przepadły urokliwe nawet przez szyby zimnego wojskowego samochodu rozlewiska, w których odbijało się błękitne niebo i leniwe białe obłoczki. Zapanowały drogi wymęczone ciężarówkami z zaopatrzeniem, zmiażdżone gąsienicami czołgów i zdeptane tysiącami ubłoconych wojskowych buciorów. Niekończące się asfaltowe blizny okolone były przez rachityczne drzewa i krzaki z poobrywanymi liśćmi. Tę monotonię przerywały jedynie wraki popsutych i porzuconych pojazdów. Wzdłuż szos unosił się taki odór, że Avida godzinami nie odsuwał od nosa chusteczki. Woda kolońska o świeżym aromacie cedrów już dawno wywietrzała, ale sama myśl o zetknięciu się ze skażonym powietrzem, o lepkim smrodzie wlewającym się bezpośrednio do płuc, wywoływała mdłości.

Aura wydawała się dostosowywać do krajobrazu; albo mgły wstydliwie otulały poharataną ziemię, albo w górze zbierały się ołowiane chmury, by oblewać rany lodowatą jodyną deszczów.

 

Pojawiało się coraz więcej śladów niedawnych walk. Któregoś dnia, niedaleko za Wielkimi Łukami mijali zbombardowane miasteczko. Zostało dosłownie zrównane z ziemią. Z domów, sklepów, parków, mieszkańców została tylko połać gruzów przemieszanych z krwią i popiołem. Z zagonów śmierci dumnie sterczał jedyny pionowy element (ciekawe, co Zygmunt by o tym powiedział) – ruiny wieży. Pewnie ratusza. Jeszcze można było dostrzec resztki zegara – nadtopioną i powykręcaną tarczę oraz scalone ze ścianą grube krople metalu, w które zamieniły się wskazówki. Podczas nalotu temperatura musiała tu panować jak w piecu hutniczym.

Wojna zostawiała również swoje brudne odciski palców w ludziach. Już nie uśmiechali się, nie śpiewali, nie przyjmowali defilad. Unikali odkrytych przestrzeni, mówili niewiele, garbili się i chowali głowy w ramiona, jakby chcieli stanowić jak najmniejszy cel, nawet w bunkrze. Nie rzucali się w oczy. Ale gdzieś tu musieli wegetować. Kompas ciągle pokazywał na wschód, teraz z małym odchyleniem na południe. Tam była jego przyszła żona.

 

Dwa dni po minięciu miasteczka z samotną, falliczną wieżą Avida po raz pierwszy zajrzał prosto w nabiegłe krwią ślepia wojny.

Siedział wtedy w BMW, modelu 325 – najnowszym produkcie fabryki. Mimo świeżości, karoseria po lewej nosiła ślady kul, a w środku śmierdziało krwią. Prowadził rasowy Aryjczyk, nastoletni Gefreiter, który nie potrafił ukryć strachu i trzęsących się dłoni. Kierowca, kalecząc francuski, opowiedział, że opiekuje się autem dopiero od dwóch dni, bo poprzedni szofer, przyjaciel jeszcze z Hitlerjugend, został trafiony podczas jazdy. Zdołał dojechać do najbliższej brygady, ale wkrótce zmarł z upływu krwi.

Nerwom dzieciaka nie trzeba było wiele. Kiedy po pokonaniu kolejnego zakrętu zobaczyli dwa płonące tygrysy, kierowca natychmiast stanął na hamulcu, zbladł okropnie i wrzucił wsteczny.

– Schluss! – oznajmił kategorycznie. – Noch dabei nicht!

– A pańskie rozkazy?

Avida przekonywał we wszystkich znanych sobie językach, wyciągał list od Göringa… Bezskutecznie.

– Ja muszę… zameldowany o… – dukał chłopak po francusku. Chwilę szukał brakującego słowa, w końcu po prostu machnął ręką w stronę czołgów. – Od razu… Jetzt! Pan wracacie… z moim?

– Nie. Mam swoje zadania i swój honor!

Nawet odwołanie do czci nie pomogło, ale coś w dzieciaku drgnęło. Otworzył bagażnik, wyjął szynel, pewnie zdarty z jakiegoś sołdata, ale już pozbawiony dystynkcji.

– Sie brauchen das.

Po namyśle dołożył jeszcze plecak z kilkoma puszkami.

– Gdzie jesteśmy? – chciał wiedzieć Avida.

Gefreiter wyjął mapę, pokazał jakiś punkt na drodze, na południe od Yaropoletsu. Pasażer, już w płaszczu i z plecakiem, zabrał chłopakowi płachtę i pomaszerował w stronę zakrętu, zanim szofer zdążył sobie przypomnieć, że nie wolno mu pokazywać nikomu sztabówek.

Tygrysy dopiero w momencie śmierci udowadniały trafność swojej nazwy. Żywe oranże buszujących płomieni pięknie komponowały się z czarnymi pasami w poprzek nadwozia – mundury? Zwęglone ciała? A czy kogokolwiek to obchodziło? Kompozycja drgała w rozgrzanym powietrzu jak mięśnie pod futrem dzikiego kota szykującego się do ataku. Z oddali dobiegał terkot karabinów. Avida skierował się w stronę tych dźwięków. Na przełaj, bez żalu zostawił asfalt za plecami.

Wkrótce doszedł do lasu, znalazł przewrócone drzewo, rozsiadł się na nim i wyciągnął mapę.

Znajdował się około pięćdziesięciu kilometrów od Moskwy. Taką odległość mógł pokonać na pieszo w dwa, góra trzy dni. O ile nie napotka poważnych przeszkód. Bez problemu zdobyłby jakiś pojazd, ale afiszowanie głośnym silnikiem swojej obecności w okolicy frontu wydawało się głupim pomysłem.

W tej chwili najważniejsze pytanie brzmiało: gdzie jest Helena; w Moskwie czy w Kazaniu? Postanowił ominąć rosyjską stolicę szerokim łukiem, od północy i przekonać się, co pokaże kompas.

 

3. Mehr Licht!

 

Pierwsza noc w lesie skłoniła Avidę do zrewidowania planów. Mimo zbudowania prowizorycznego szałasu zmarzł okrutnie. Nic dziwnego – rano trawę pokrywał szron. Pewnie w ogóle by się nie obudził, gdyby nie szynel od kierowcy. Poszukiwacz ukochanej właściwie nie wierzył we własną śmierć, ale zaczął się zastanawiać, co by się stało, gdyby zmarł podczas którejś kolejnej wyprawy. Mimo wszystko wolał nie sprawdzać. Na domiar złego starannie pielęgnowane wąsy nasiąknęły wilgocią i zwisały smętnie jak wodorosty podczas odpływu. A wędrowiec nie miał ani odrobiny pomady. Szczęście, że lusterkiem też nie dysponował, bo chyba by się załamał na widok swojej chluby w takim opłakanym stanie.

Wbrew rozsądkowi rozpalił ognisko, aby rozgrzać się choć odrobinę. Mokre gałęzie dymiły na potęgę. Po długich zmaganiach, scyzorykiem wywiercił w konserwie dziurę, przez którą dało się wydłubać kawałki mielonki.

– Halt! Hände hoch!

Avida, z podniesionymi rękoma, zaczął opowiadać wylotom dwóch luf o misji zleconej przez Göringa. Nie wydawały się zainteresowane.

– Ihr Mantel! Schnell!

Ponaglany szturchnięciami karabinów, Avida wstał i powoli rozpiął trzy górne guziki płaszcza. Demonstracyjnie ostrożnie wyjął z kieszeni kurtki dezintegrator.

 

Dezintegrator pochodził z uroczego świata, chyba najpiękniejszego spośród wszystkich odwiedzonych, w którym zaawansowana technika przeplatała się ze sztuką. Każdy przedmiot, nawet masowo produkowany dla prostych szwejów, stanowił arcydzieło. Słuchawki telefonów miały wdzięczne kształty stworzeń morskich, ołówki i długopisy przypominały kwiaty, na maskach samochodów malowano twarze właścicieli lub paszcze dzikich zwierząt… Kiedyś Avida przez pół godziny leżał na wydmach i przez lornetkę śledził atak U-Bootów na dowódcę Westerplatte. Peryskopy łodzi z powodzeniem udawały łabędzie, z gracją kręciły łebkami we wszystkie strony, stroszyły pióra. Majestatycznie podpłynęły do majora przechadzającego się po molo. Oficer uśmiechnął się, podszedł do krawędzi desek i wyjął kanapkę. Jednak ledwie wrzucił do morza pierwsze kawałki chleba, U-Boot wynurzył się jeszcze odrobinę i rozwarł górny luk. Ze stalowej gęby wychynęła szara rura wzorowana na słoniowej trąbie. Z prędkością bicza owinęła się dookoła talii skamieniałego człowieka, przygniatając kaburę, po czym wciągnęła jeńca pod pokład. Taaak, nic nie mogło się oprzeć sile prawdziwej sztuki.

 

Dezintegrator również wyglądał niewinnie – jak wieczne pióro zdobione drobnymi łuskami. Złotymi. Czarne ślepia karabinów przestały wypatrywać serca Avidy, lufy jakby przywiędły i skupiły się na kroczu. Ich właściciele zgodnie postąpili krok naprzód. Ten wyższy nieznacznie odepchnął kamrata barkiem, stanął kilkanaście centymetrów bliżej.

Avida zdjął skuwkę, delikatnie pokręcił dwoma pierścieniami na obudowie, ustawiając zasięg na szeroki stożek półmetrowej długości, a potem skierował kryształową „stalówkę” na broń napastników i ścisnął końcówkę.

Atomy karabinów i bliższego bandyty ruszyły strumieniem w kierunku dezintegratora. Najcięższe, najsilniej powiązane z sąsiadami, najmocniej opierające się zasadzie nieoznaczoności molekuły przez chwilę jeszcze wisiały w zimnym powietrzu, tworząc cegiełkowate, materialne widma erkaemów. Dalsze, mniej zaawansowane w procesie rozkładu, części stopniowo traciły na twardości, rozciągały się jak guma, miękły… Niski szczęśliwiec puścił rozpadającą się broń i pognał w las, wyjąc opętańczo.

Avida dokończył niszczenie pechowego marudera, aby nie zostawiać niepotrzebnych śladów, schował przyjemnie gorący dezintegrator do kieszeni, po czym przegrzebał parującą kałużę, w którą wpadły resztki napastnika. Już dawno ustawił filtry urządzenia tak, aby nie wciągało złota ani srebra. Znalazł w błocie tuzin obrączek, kilka pierścionków bez oczek, garść monet i naszyjnik.

Pokrzepiony sukcesem, ciepłem ciągle promieniującym z kieszeni i skromnym skarbem, ruszył na wschód, odrobinę zbaczając na północ.

 

Avida czuł się bezpiecznie, jednak wolał unikać kontaktów z ludźmi – nigdy nie dowiedział się, czy dezintegrator będzie działał w nieskończoność, czy też potrzebuje jakiegoś źródła energii. Dlatego – kiedy w lesie nagle rozległy się głosy – Hiszpan zastygł, a potem jak najciszej przylgnął do pnia dużego drzewa. Obcy niewiele mówili, ale to na pewno nie był niemiecki, raczej rosyjski. Mężczyzna i kobieta, zapewne nieuzbrojeni. Ośmielony Avida podkradł się, aby obejrzeć potencjalnych przeciwników. No cóż, mużyk w papasze był wyposażony w pewnego rodzaju oręż, ale chłopa całkowicie pochłaniało dźganie swoją dzidą leżącej na rozesłanym płaszczu kobiety, która nawet nie myślała o odpieraniu ataków.

Poszukiwacz Heleny Iwanowny ominął kochanków. Szczęście mu sprzyjało – w pobliżu natknął się na oparty o dębczaka rower. Ukradł go bez namysłu.

Teraz przemieszczał się znacznie szybciej – ścieżkami (duktów raczej unikał) mniej więcej w upatrzonym kierunku. Kilometry raźnie uciekały spod opon.

Dawno już stracił orientację, ale po ponad dwóch godzinach jazdy wyjął kompas. Helena ciągle była na wschodzie, chociaż Moskwa musiała leżeć gdzieś na południu. Czyli jednak Kazań. Uff!

 

4. Jeder Schuss ein Russ

 

Po przekradnięciu się przez linię frontu (kosztem dwóch obrączek) Avida poczuł się swobodniej. Wśród Rosjan nie musiał już ukrywać swojej narodowości. Teraz podawał się za hiszpańskiego socjalistę. Sloganów zasłyszanych niegdyś od Buñuela wystarczało aż nadto. Mógłby nawet używać własnego imienia i nazwiska, ale przyzwyczaił się do przydomka. Kiedyś to złośliwe określenie go irytowało – wcale nie uważał siebie za chciwca, a już na pewno nie na dolary, one stanowiły wyłącznie środek do osiągnięcia cenniejszych rzeczy. Z czasem jednak złość odeszła, a zostało docenienie udanego anagramu.

Nie potrzebował żadnych papierów poświadczających misję w Kazaniu. Dawał do zrozumienia, że sprawa należy do tajnych i towarzysze przestawali wnikać w szczegóły. A być może pomagało to, że chętnie zostawiał napotkanym drobne złote suweniry – „dowody wsparcia dla radzieckich rewolucjonistów od hiszpańskich proletariuszy”.

Jak zawsze podziwiał kontrast między germańską mentalnością a słowiańską. Tutaj język był bardziej melodyjny, pieśni weselsze, koszule na cycatych dziewuszkach pięknie haftowane, ludzie chętnie błyskali w uśmiechach złotymi zębami… Tylko litery do niczego nie podobne, a wszelkie napisy tajemnicze.

Mimo że kraj został wyniszczony wojną (która jeszcze nie przetoczyła się po tych ziemiach, ale już żądała ogromnych wyrzeczeń), panowała nieustająca gościnność i serdeczność. Avidę podejmowano w każdym odwiedzanym miasteczku. Nawet pomadę do wąsów potrafili zdobyć. A w miarę cichnięcia salw, poczęstunki stawały się coraz bogatsze. „Ispanskij towariszcz” szybko nauczył się odmawiać wódki, tłumacząc, że nie przywykł do tak mocnych napitków. Dość było jednego okrutnego katzenjammera i widoku pewnego podstarzałego komisarza w dwutygodniowym zapoju.

Avida znowu wszedł w łatwą rolę paczki przekazywanej z wozu do wozu. Nawet nie spostrzegł, kiedy dotarł do Tatarstanu. Do południa wieziono go wzdłuż majestatycznego nurtu Wołgi. Koła – a to łazika, a to chłopskiej furmanki – mniej lub bardziej zachłannie połykały wiorsty dzielące Hiszpana od ukochanej. Po dotarciu do większego miasteczka, dostojny gość otrzymywał bukiecik kwiatków od dwojga pionierów z czerwonymi chustami. Potem dzieci prowadziły go na posiedzenie lokalnej wierchuszki. Tam następowała wymiana doświadczeń ludów pracujących w Hiszpanii i Związku Radzieckim. Wymiana o tyle problematyczna, że rzadko kiedy w miasteczku udawało się znaleźć niedobitego arystokratę, który mógłby tłumaczyć z francuskiego. Nieliczne znane rosyjskie słowa pozwalały Avidzie zrozumieć, że gospodarze przechwalają się wielkością produkcji rolnej i przemysłowej w regionie.

Pod koniec zebrania „socjalista” wyjmował złoty pierścionek lub obrączkę, na poczekaniu wymyślał jakąś wzruszającą historię wdowy, która na wieść o nieszczęściach radzieckich proletariuszy oddawała swój ostatni skarb, po czym uroczyście wręczał go najważniejszemu komuniście w pomieszczeniu. Po wylewnych podziękowaniach Avidę zapraszano na trwający do późnej nocy bankiet, podczas którego biesiadnicy przerywali picie jedynie po to, aby wygłaszać toasty. A te bywały rozbudowane i niezwykłe. Hiszpan zapamiętał jeden, wypowiedziany przez czterdziestokilkuletniego komisarza z bujnymi wąsami i czerwonym nosem, a przełożony szeptem przez chudego mężczyznę, który podobno niegdyś służył u hrabiostwa: „Piję za twoją śmierć!” – tu gość bardzo się zdziwił i lekko zaniepokoił, ale następne słowa rozwiały wątpliwości: „Obyś zginął w wieku stu dwudziestu pięciu lat, zastrzelony przez zazdrosnego męża swojej kochanki. I żeby on miał rację!”. Po puencie gość śmiał się razem z innymi, tym weselej, że miejscowi nie mogli dostrzegać ironii: przybysz miał wszak we własnym świecie poślubić rozwiedzioną kobietę.

Po uczcie Hiszpana prowadzono na spoczynek, a późnym rankiem trafiał pod opiekę kolejnego kierowcy i cykl zaczynał się od początku.

 

5. Tochter aus Elysium

 

Wreszcie, kiedy już z biżuterii zrabowanej przez hitlerowskiego marudera zostały raptem resztki, Avida zbliżył się do Kazania. Z Wasiljewa miał już raptem kilkanaście kilometrów do celu. Nie wątpił, że Helena znajduje się właśnie tam: igła kompasu tańczyła coraz śmielej, niekiedy nawet obracała się leniwie, kiedy jego właściciel się nie przemieszczał.

Kazał ostatniemu kierowcy, pyzatemu chłopakowi o czarnych włosach i oczach, zatrzymać się, gdy tylko zobaczył pierwsze budynki stolicy Tatarstanu. Wysiadł. Dalej już musiał sam sobie poradzić.

Nigdy dotychczas nie odwiedzał rodzinnego miasta ukochanej, ale z niezawodnym kompasem nie mógł pobłądzić. Po godzinie marszu zlokalizował niewielki ceglany domek otoczony zaniedbanym ogródkiem. Z wnętrza dobiegały wrzaski. Rzucił się biegiem. Bał się, że przybywa za późno. Ale nie, zdążył, jego ukochana żyła jeszcze.

To dwóch komunistów o skośnych oczach pobierało „podatki” od mieszkańców. Inteligencka rodzina nie mogła zaoferować ziarna, prosiaka, ani nawet gęsi, więc urzędnicy wybrali inną formę opłaty w naturze. Jeden trzymał nagan przy głowie ojca Heleny (Avida poznał po obrazku w medaliku, który jego przyszła żona nosiła na szyi), drugi gwałcił dziewczynę. W tym świecie musiała urodzić się wyjątkowo późno, miała co najwyżej szesnaście lat, ale to na pewno była ona, jego Gala. Artysta wszędzie rozpoznałby tę twarz: niemal prostokątna, z wysokim czołem, prostym, szlachetnym nosem i blisko osadzonymi oczyma. Wydobyta z sukienki pierś również nie pozostawiała wątpliwości: drobna, dziewczęca (choć nawet w dojrzałym wieku nie miała nabrać wybujałych kształtów). Ileż razy miał kiedyś, w innej rzeczywistości ssać ten mały, brązoworóżowy sutek?

Ofiara gwałtu dostrzegła nieznajomego w drzwiach salonu. Oczywiście, nie rozpoznała tego, który mógłby zostać jej mężem, ale wystarczał jej jakikolwiek człowiek.

– Pomogitie, pożałujsta – wyszeptała.

Avida bez słowa cofnął się o krok, w głąb cienia zalegającego w przedpokoju. Chyba nie mógł ingerować w losy Gali, miał inne zadanie – obserwować. Obserwował więc, jak pierwszy kałmuk dochodzi, pojękując, jak zamieniają się z kamratem rolami… Stary Diakonow skorzystał z momentu nieuwagi przeciwników, rzucił się na bliższego z pięściami. Drugi błyskawicznie go zastrzelił. Gala zaczęła zrywać się z kanapy, ale komunista popchnął ją z powrotem. Zacisnął potężny kułak na poszarpanej sukience, przytrzymując ofiarę, a drugą ręką rozpinał rozporek. Dziewczyna wiła się i wierzgała, już zaspokojony komunista ruszył na pomoc towarzyszowi, złapał Helenę za nadgarstki, zachęcił kolegę do pośpiechu. Skutecznie, drugi gwałt nie trwał długo. Po wszystkim poderżnęli młodej kobiecie gardło.

Avida patrzył na tę scenę, chłonął szczegóły, zapamiętywał. Aż do śmierci ukochanej. Gdy ciało przestało się ruszać, misja się skończyła. Kolejny atom do przebogatego, wielostronnego wizerunku Gali był gotowy.

Ciekawe, jakie wnioski Zygmunt wyciągnąłby z tej historii, z tego świata. Avida musiał mu to kiedyś opowiedzieć.

Koniec

Komentarze

Jestem pierwszy, jestem pierwszy :) Eee, nie dam rady teraz przeczytać, ale będzie dzisiaj edit!

Gratuluję! ;-)

<jest pierwszy, jest pierwszy>

Nie edytuj, tylko napisz nowy, bo mogę szybko nie zauważyć.

Babska logika rządzi!

Pierwsza opinia!!!

 

Po wylewnych podziękowaniach Avidę zapraszano na trwający do późnej nocy bankiet, podczas którego biesiadnicy biesiadnicy przerywali picie jedynie po to, aby wygłaszać toasty.

 

Fajny pomysł.  Chyba wiem, o który obraz chodzi, ale nie pamiętam tytułu. Niestety fabuła jest dość nudna. Jak dla mnie za mało się dzieje, a na pewno nie wiele ciekawego. Z tym dezintegratorem trochę rozbudziło i ta świetna koncepcja światów, ale przez większość czasu to prima sort relacja z podróży. Ładnie napisana, ale nie wciągająca. Niezłe zakończenie. Krótko mówiąc – niezłe.

Pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Dziękuję, Pietrku. :-)

Połowę biesiadników zaraz wywalę.

Nudnawa relacja z podróży, powiadasz? Dobrze chociaż, że prima sort… ;-) I że pomysł w porządku.

Babska logika rządzi!

A już spodziewałam się jakiegoś cukierkowego zakończenia, wielkiej miłości i innych cudów. :D 

Mnie akurat opowiadanie wciągnęło. Chociaż dużo w nim opisów, czytało się je lekko. Obcojęzyczne wstawki dodały autentyczności. Przyznam szczerze, że surrealizm jest dla mnie problematyczny, bo czasem nie rozumiem zamysłu autora, a gdy już próbuję go szukać, to różne cuda z tego wychodzą. Tutaj jednak, mam nadzieję, pojęłam o co chodzi. Lubię teksty z motywem podróży, dlatego też opowiadanie o Avidzie przypadło mi do gustu. Swoją drogą, tłumaczenie tego imienia także wpłynęło na odbiór. ;)

 

Dziękuję, Rosso. :-)

Wielka miłość to chyba była. Ale od kiedy takie zjawiska kończą się cukierkami? Prędzej cukrzycą… ;-)

Cieszę, że Ciebie wciągnęło. I że doceniasz obcojęzyczne wstawki, bo męczące były – niemieckiego nie znam, a w rosyjskim transkrypcja na nasze literki jest upierdliwa.

Surrealizm i dla mnie jest problematyczny. Nawet nie próbuję zrozumieć obrazów Dalego. Szybciej skumam fizykę kwantową. ;-)

A jeśli mogę wiedzieć – w jaki sposób tłumaczenie Avidy wpłynęło?

Babska logika rządzi!

Bo tak sobie pomyślałam, że skoro avida to po włosku “chciwy”, to może bohater był… no właśnie, chciwy, a co za tym idzie, raczej egoistyczny. Cała ta jego miłość nie dotyczyła Gali, a jakiegoś wyobrażenia o niej. Patrzył sobie na to, co się dzieje, by później oddawać się swojemu cierpieniu (taka niespełniona miłość romantyczna, którą katuje się licealistów). Poza tym, czy on naprawdę nie mógł interweniować? Z zakończenia wynika, że sam nie jest pewien. Chce zagarnąć otaczającą go rzeczywistość… może w formie źródła inspiracji? Pewnie to nadinterpretacja, do której miewam skłonność, ale tak to rozumiem. ;) 

 

Dzięki. :-)

A to po włosku? Myślałam, że po hiszpańsku… Cóż, to prawdziwy przydomek. Znaczy, z naszego świata wzięty. Tak, bohater jest straszliwie egoistyczny. Nawet nie pomyślałam, że komuś samo słowo może coś powiedzieć i że od razu odpowiednio ustawi do protagonisty. Przypadkiem wyszło. Bardzo mi się podoba Twoja interpretacja miłości do Gali. Dobrze kombinujesz. :-)

Nie wie, czy mógł interweniować. Ale wolał tego nie sprawdzać.

Babska logika rządzi!

No cóż, nie pojęłam, o co tu chodzi. :(

Nie rozumiem pierwszego zdania. Wiem, że miało być surrealistycznie, ale wojna wybuchająca po wielokroć, w dodatku w różnym czasie, przerosła mnie. Przypadki, których doświadcza bohater w drodze na wschód, też nie porwały. Zakończenia również nie zrozumiałam.

 

Z domów, skle­pów, par­ków, miesz­kań­ców zo­sta­ła tylko połać gru­zów… – W jaki sposób mieszkańcy stali się połacią gruzów?

 

Dwa dni po mia­stecz­ku z sa­mot­ną, fal­licz­ną wieżą Avida po raz pierw­szy zaj­rzał pro­sto w na­bie­głe krwią śle­pia wojny. – Czy to znaczy, że w ślepia wojny najpierw spojrzało rzeczone miasteczko, a Avida dwa dni później?

 

Na­sto­lat­ka do­strze­gła nie­zna­jo­me­go w drzwiach sa­lo­nu. […] Po wszyst­kim po­de­rżnę­li na­sto­lat­ce gar­dło. – Opisujesz czas II wojny, a wtedy nie było nastolatek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Po wylewnych podziękowaniach Avidę zapraszano na trwający do późnej nocy bankiet, podczas którego biesiadnicy biesiadnicy przerywali picie jedynie po to, aby wygłaszać toasty.

– Pomogitie, pożałujsta – wyszeptała.

Drugie słowo to “proszę”? Wymawia się je “pażałsta”; “o” bez akcentu w rosyjskim jest wymawiane jako “a”.

 

Przede wszystkim, Finklo, podziwiam Twoje, że tak to ujmę, siły przerobowe. Tyle opowiadań i konkursów, a wszystkie trzymają poziom. Szacun!

Bardzo mi się podobało, chyba nawet bardziej niż zwykle. Szalenie ciekawy świat pokazałaś, z intrygującym bohaterem, z interesującym motywem fantastycznym. Wybór Rosji na miejsce akcji dodatkowo wpasował się w mój gust, bo odświeżam sobie właśnie Mistrza i Małgorzatę.

Zarzuty mam w sumie dwa. Puszczanie oka do czytelnika w postaci aluzji do seksu przestaje bawić gdzieś przy czwartym, piątym razie. I kim jest Zygmunt?

Dzięki, Reg. :-)

Trudno, wolałabym nie tłumaczyć, ale może przyszłe komentarze coś wyjaśnią.

Upieram się, że w tym szaleństwie jest jakaś metoda. No, przynajmniej kawałek. Zresztą, jury złożone z ludzi lubujących się w niedopowiedzeniach. Niech mają. ;-)

Dodam gruzom trochę materii organicznej i coś zrobię z miasteczkiem. Chociaż Twoja interpretacja też jest w pełni uprawniona – miasteczko zajrzało w ślepia wojny wcześniej niż Avida. ;-)

Z nastolatką jeszcze się zastanowię – bohater może znać to pojęcie. A “panna” albo “panienka” mi nie pasowało.

Babska logika rządzi!

Dzień dobry :)

 

Niby tekst wyraźnie “upoetyzowany”, liczne barwne opisy i tak dalej, ale jednak nadal bardzo Finklowy. Jedyną rzeczą, która delikatnie mi przeszkadzała, to narracja w II poł. opowiadania, a konkretnie nazywanie bohatera “Hiszpanem”, “gościem”, a nawet “poszukiwaczem Heleny” – powoduje to zwiększenie dystansu między czytelnikiem a bohaterem, który w I poł. był niewielki. Ja bym zamiast tego dał mu jakieś nazwisko :P

Poza tym – bardzo fajne i lekkie opko.

 

Pozdrawiam!

Precz z sygnaturkami.

Dzięki, Panie Jasnostronny. :-)

Biesiadnicy poprawieni już wcześniej. Co do rosyjskiego proszę – jakoś trzeba było zapisywać ichnie słowa. Zdecydowałam się na reguły transkrypcji na polski według słownika ortograficznego PWN. Tam po prostu jest wyliczone, jaką literą zastępować daną bukwę i w jakich okolicznościach.

Ale zdążyłam w ostatniej chwili – wczoraj skończyłam.

Cieszę się, że Rosja przypadła do gustu.

A czy tam jest aż tyle aluzji do seksu? Hmmm, wydawało mi się, że tylko ta wieża. Bo gwałt to żaden seks.

I kim jest Zygmunt?

Odmawiam odpowiedzi. :-) Sam kombinuj. Albo może w komentarzach wypłynie.

Babska logika rządzi!

Uch, ciągle mam poślizg. I to lubię. :-)

Dziękuję, Kosmito. :-)

Tak, bardzo finklowy – wróciłam w nim do swojego pierwotnego, reporterskiego stylu. A opisy i poetyckie bajdurzenie – takie wymogi konkursowe.

Bohater ma jakieś nazwisko. Tylko wolę, żeby Czytelnik sam je sobie odgadł. :-) I przez to musiałam szukać synonimów. Może i czasami są przekombinowane…

Babska logika rządzi!

Też myślę, Finklo, że z komentarzy kolejnych czytelników wyłowię to, co mi umknęło. :)

 

Mam wrażenie, że mniej by mnie raziło dwu- lub nawet  trzykrotne powtórzenie słowa dziewczyna, niż użycie określenia nastolatka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No to już we dwie czekamy na komentarze. ;-)

No dobrze, poszukam jakiegoś zamiennika dla nastolatki.

Babska logika rządzi!

:)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ech… Nie przemówiło do mnie. Moją piętą Achillesową są wszelkie nawiązania do II wojny światowej, nie lubię tego tematu w utworach fantastycznych. Muszę rzec, że pierwsza połowa nie wciągnęła mnie, dalej było trochę lepiej, ale jednak ciężko było przełknąć tę wojnę. Spodobał mi się za to finał, żałuję że reszta opowiadania nie była tak surrealistycznie sensowna, ale i tak za to duży plus.

Widzę nawiązania do 1944 Salvador Dali – Sen spowodowany lotem pszczoły wokół jabłka granatu na jedną sekundę przed przebudzeniem.

Dzięki za opinię, Darconie.

No, nie przemówiło, to nie przemówiło.

Tak szczerze, to ja też nie lubię wojny, ze szczególnym uwzględnieniem jatki zwanej drugą światową. Ale pomysł nie chciał negocjować… Przynajmniej omijałam opisy walk i broni.

“Sen spowodowany…”, powiadasz? Hmmm. Myślałam, żeby to uwzględnić, to znaczy, żeby bohater przekroczył front przy pomocy sztucznych pszczół usypiających wybrane obiekty, ale doszłam do wniosku, że wtedy miałabym zbyt wiele odjechanych gadżetów. I w końcu z tego obrazu zrezygnowałam. Chyba że podświadomość coś jednak przemyciła…

Ale możesz strzelać dalej. :-)

Babska logika rządzi!

Szukałem jeszcze obrazu z Niemcami (ludźmi), bo ten wydawał mi się najwłaściwszy, ale w końcu nie znalazłem.

Napisałam w przedmowie, że za główny uważam ten, do którego odwołuję się na samym końcu. A tam już Niemców nie ma.

A Dali malował Niemców?

Babska logika rządzi!

Umknęło mi to w przedmowie. Na pewno Hitlera i gdzieś jakiś w tle, ale mogłem sobie ubzdurać.

Ja nie kojarzę, ale Salvador tyle tego natrzaskał, że nie sposób spamiętać wszystkich.

Babska logika rządzi!

Avida Dollars…

 

Finkla, a mi się opowiadanie wyjątkowo spodobało. Pewnie dlatego, że kocham surrealizm. Czasami mam wrażenie, że sama jestem surrealistyczna (hmm… chyba lepiej się do tego nie przyznawać). 

Dali i jego muza Gala. Najbardziej podobało mi się zakończenie. Skojarzyło mi się z obrazem “​Atomowa Leda”​. Może dlatego, ze to jeden z moich ulubionych. A związek Salvadora i Gali zawsze mnie fascynował.

Pomysł na powtarzającą się wojnę też przypadł mi do gustu. Ciągnące się w nieskończoność życie, wracające do początku, który nie istnieje. I człowiek zatopiony w chaosie, w świecie , w którym pojęcie czasu straciło całkiem swoją wartość…

I Zygmunt Freud, we wszystkich widzący seksualne demony :)

 

Powodzenia w konkursie.

 

Dziękuję, Katiu. :-)

No, ten komentarz powinien wiele wyjaśnić wszystkim, którzy nie wcześniej nie znali tych informacji. Polecam uwadze.

Interesująca interpretacja, w wielu punktach zgodna z moją.

Niezupełnie chodziło mi o “Atomową Ledę”, ale właściwie też by pasowało. W sumie, Gala pojawia się na tylu portretach, że jest w czym wybierać. ;-)

Babska logika rządzi!

Końcówka zaskakuje. Nastawiałem się na ratunek, na typową opowieść, a dostałem dosyć ciekawe i na swój sposób “brudne” zakończenie ;)

Opisy wojny i strachu młodzieńca , kierowcy BMW, bardzo na plus. Spodobał mi się też ten surrealistyczne fragment o ataku U-bootów na majora Sucharskiego.

Najgorzej z częścią czwartą. Nie wiem, na ile zmieniony jest w tamtej rzeczywistości obraz ZSRR, ale w naszym wymiarze to był kraj bardzo zamknięty, a “hiszpański towarzysz” nie mówiący po rosyjsku, bez dokumentów (nie wyczytałem, czy takowe miał) trafiłby raczej na posterunek NKWD i przesłuchanie niż wiejską imprezę. Bo samo gadanie o tajności misji to mało. Zwłaszcza, że za Ural przerzucano całe rosyjskie faktorie, rekrutacja do Armii Czerwonej trwała aż miło, toteż tamtejsza ludność miała co robić i o co się martwić. A i chcących się wykazać czekistów nie brakowało, co to nawet na złapaniu fikcyjnego szpiega czy dywersanta chcieli kariery robić. Znacznie bardziej realne byłoby, gdyby Avida nosił listy od Stalina lub Berii, na część rosyjską miał przygotowany mundur czekisty (u Niemców mógłby uzasadnić, że jest dywersantem – były takie oddziały) i tak przygotowany jeździł dalej, jako hiszpański socjalista zagrzewający obecny lud do walki z niemieckim nazizmem. Obecnie podany sposób w opowieści brzmi dla mnie bardzo nierealnie, brak mu uwiarygadniających szczegółów.

Podsumowując: tekst okej, czasem coś grzmotnęło na niebie, zwłaszcza w końcówce, choć mocniejsze zgrzyty też są obecne.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuję, NoWhereManie. :-)

Końcówka miała zaskakiwać. Takie pitu-pitu i ratunek w ostatniej chwili, byłyby nudne.

Obawiam się, że masz rację – ZSRR wygląda za słodko. Ale nie miałam czasu na kombinowanie, jak ominąć przeszkody z NKWD. Próbowałam to wyjaśnić zawoalowanymi łapówkami. Listy nie wchodziły w grę – bohater miał sympatie faszystowskie, ale socjalistycznych już nie. Zresztą, dwa razy ten sam wybieg w jednym tekście? Mundur… No, to jest jakiś pomysł. Ale musiałabym wyposażać bohatera w plecak. A niech startuje z tym, co ma w kieszeniach. I tak ma za łatwo.

No i zawsze mogę zwalić winę na alternatywność świata – skoro w ‘38 Niemcy byli już pod Moskwą, to historia się musiała całkiem inaczej potoczyć. Może nawet czasu na czystki zabrakło…

Babska logika rządzi!

No i zawsze mogę zwalić winę na alternatywność świata – skoro w ‘38 Niemcy byli już pod Moskwą, to historia się musiała całkiem inaczej potoczyć.

To byłoby IMO najlepsze. Jedna wzmianka, że ten ZSRR taki łagodny od tych innych, gdzie bywał, powinna załagodzić sprawę.

A z mundurem startować nie musiałby, mógłby zdobyć w plenerze lub od Niemców – jak wspominałem, były oddziały dywersyjne, które się przebierały w czekistowskie mundury. Fakt faktem, że rzadkie, ale to opowieść, więc mógł akurat na takową składnicę trafić :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Z tym się zgodzę, ale już po czasie. :-(

Edytka: Zdobycie munduru też dobre.

Babska logika rządzi!

Przeczytałam.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

A ja napisałam! ;-)

Babska logika rządzi!

A ja skomentowałam ;) em.

A ja odpowiedziałam. :-)

Babska logika rządzi!

Moim skromnym zdaniem obrazem inspirującym opowiadanie jest “Galatea sferyczna”. Uwielbiam ten obraz i Twoją interpretację. W każdym razie, zrozumiałam, że Dali, aby móc namalować portret, chciał zobaczyć różne “wersje” ukochanej. Jedna z nich znalazła się w Rosji. Może popłynęłam, a może nie, w końcu surrealizm i moim zdanie świetnie Ci to wyszło.

Dziękuję, Deirdriu. :-)

Zgadza się, ten obraz miałam na myśli.

Fajnie, że moja interpretacja przypadła Ci do gustu. Ja Twoją też uznaję. Ale nie twierdzę, że to jedyna możliwa. ;-)

Babska logika rządzi!

Uff, interpretacja uznana. W obrazie jest tyle tych sfer, więc i tyle możliwości zrozumienia ;)

Albo tyle podróży do odbycia. ;-)

Babska logika rządzi!

Galatea sferyczna? A tam jest gwałt na obrazie? Rany, ja to chyba niewiele widzę…

Nie, gwałt to już mój wkład własny. ;-)

Babska logika rządzi!

Tu byłem.

Jest tu kto?! ;-)

Babska logika rządzi!

bardzo fajne!

Dziękuję, Kaaamilo. :-)

Babska logika rządzi!

Mam wrażenie, Finklo, że odrobiłaś lekcję z Dalego – zarówno obrazów, jak i biografii artysty – ale nie poczułaś ducha. A na pewno ja nie poczułem tu Dalego. Chyba że takiego włożonego na siłę. Na przykład tygrysy: ciekawa sztuczka, ale płonące pojazdy są realistyczne, a nie surrealistyczne. Stercząca wieża, bo u Dalego też częste są motywy falliczne? I co z tego? Nawiązanie do Freuda też do mnie nie przemówiło. 

Widzę to tak: miałaś pomysł na zakończenie – które podoba mi się z tego wszystkiego najbardziej – ale zabrakło pomysłu na całą historię. Opisujesz drogę Dalego przez różne dziwne okoliczności i skojarzenia, wsadzasz tam surrealistyczne lub pseudosurrealistyczne motywy, które można by swobodnie wymienić na inne, bo nie mają związku z końcówką. Rzucasz garść składników, nie patrząc, jak się razem skomponują. Surrealizm Dalego jest chaotyczny, ale nie w ten sposób. Przecież na jego obrazach panuje też jakiś porządek (może oprócz “Tuna Fishing”): są elementy na pierwszym planie i jest tło. Ja dostrzegam tam estetykę. A w Twoim tekście jest jak na niektórych okładkach Pratchetta – naciupane mnóstwo różności. 

A zakończenie to zupełnie inna sprawa. Naprawdę dobry pomysł. Inspirowane “Galateą sferyczną”? W sumie jeden z tych finałów, który mimo słabej reszty może zapisać się w pamięci. Za to szacun. 

Zastanawiam się też, dlaczego używasz tu pseudonimu “Avida”? Bohater nie uważa się za chciwego, ale czy to przewrotny zabieg, bo w istocie jest chciwy różnych wersji Gali? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dzięki, Fun. :-)

Jestem skłonna się z Tobą zgodzić – research z biografii zrobiłam, ale ducha Dalego tu nie ma, bo ja tego widma nie widzę. No, na innych falach nadajemy, siedzę w realizmie ni ciut ciut niemagicznym. Prawa fizyki, te rzeczy… Zrobiłam z tematu to, co mogłam, co ogarnęłam swoim analitycznym rozumkiem.

Falliczna wieża – niezupełnie o to mi chodziło. Chciałam wydobyć motyw miękkiego zegara i dobudowałam mu taką scenerię, w jakiej byłby logiczny i widoczny z daleka. Ale skoro już wyrosła wieża, to dowiązałam do niej Freuda.

Pomysł na zakończenie wcale nie był pierwszy. ;-) Zaczęło się od U-Bootów z łabędzimi szyjami na Westerplatte. Ale to by musiało być opowiadanie wojenne, a czegoś takiego nie jestem w stanie pociągnąć. Jednak scenka mi się podobała, więc zrobiłam z niej retrospekcję.

Że przeżycia po drodze nie są związane z finałem – masz rację. Ale jakie by były? Jakie nie zdradziłyby przedwcześnie zakończenia? Na ile mogłam, na tyle zachowywałam zależności przyczynowo-skutkowe. Przestraszony chłopak odmawia dalszej jazdy, ale daje szynel => na płaszczyk łakomią się maruderzy => zostaje z nich złoto => wykorzystywane do dalszej podróży.

Tak, to ten obraz, chociaż znałam tylko angielski tytuł: “Galatea of the Spheres”.

Używam pseudonimu, żeby utrudnić życie Czytelnikowi. Gdyby protagonista miał na imię “Salvador”, byłoby zbyt prosto. A tak – może niektórzy uświadomią sobie tożsamość bohatera podczas lektury i odczują z tego powodu satysfakcję (optymalne rozwiązanie). :-)

Babska logika rządzi!

Też znałem angielski tytuł i pozwoliłem sobie przetłumaczyć ;)

Hm, na początku myślałem, że to nie Dali. Ale przy wąsie nie było już wątpliwości ;)

Jak poprowadzić wydarzenia, by miały związek z finałem? Może zrezygnować z deus ex machina, jakim jest kompas? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Nie bez kozery dołożyłam wzmianki o wąsach. :-)

Bez kompasu? Ale skąd, w obcej rzeczywistości, wiedziałby, gdzie szukać lubej? Toż oni się wcale nie poznali w Kazaniu. A Salvador raczej starał się unikać wojen i wiał, aż się kurzyło.

Babska logika rządzi!

No właśnie wokół tych trudnych poszukiwań można by osnuć ciekawszą fabułą. A przynajmniej ja bym to tak widział. Ale przecież wielu czytelników jest co najmniej zadowolonych. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Wyszłam z założenia, że konieczność przekroczenia frontu i dogadania się z dwoma armiami po drodze powinna wystarczyć. :-)

Hmmm. Nie wyobrażam sobie, jak można po Europie poszukiwać mało znanej, prywatnej osoby. No, nie przed erą Internetu, maila itd. ;-)

Co nie znaczy, że nie masz racji.

Babska logika rządzi!

Na urodziny chcę łabędziego u-boota. Trzeba tylko ogarnąć, gdzie takie produkują.

Przeczytane :).

Jest taki świat… Ale nawet Avida może nie potrafić podać namiarów.

Z braku laku – w wielu knajpach serwują inne U-Booty. Też potrafią zaatakować znienacka! ;-)

No to już mam komplet, czekam na wyniki i rozwinięcia zajawek jurorskich. :-)

Babska logika rządzi!

Finkla – znak jakości zastrzeżony.

Tak sobie właśnie wyobrażałem inspirację surrealizmem – gdzieś w tle, w scenerii (tutaj w kwestiach czasowych czy ogólnym koncepcie), ale z normalną, logiczną, zrozumiałą i ciekawą historią na pierwszym planie. Dodam nieskromnie, że dostrzegam w opowiadaniu próbę trafienia w gusta co najmniej jednego z jurorów – zabawa nazwiskami, mrugnięcia okiem do czytelnika, solidny research biograficzny.

Zwróciłem uwagę na ładnie wplecione motywy z Dalego: stopione zegary i płonące tygrysy – fajnie pomyślane i napisane.

Co mi się nie podobało – przede wszystkim kreacja sowieckiej rzeczywistości. Bardziej to przypomina Jugosławię z „Jak rozpętałem drugą wojną światową”, czy Odessę Machulskiego z czasów NEP niż rzeczywistość frontową. Z drugiej strony taki obraz nieco zwodzi czytelnika i pozwala mocniej wybrzmieć finałowi. Nie zachwycił mnie dezintegrator – jakiś taki z innej bajki.

Opowiadanie długo tłoczyło się u mnie z innymi na najniższym szczeblu podium. Wygrało jakością narracji – głównie za fragment zaczynający się od: „Zapanowały drogi wymęczone ciężarówkami z zaopatrzeniem, zmiażdżone gąsienicami czołgów i zdeptane tysiącami ubłoconych wojskowych buciorów”.

Dziękuję za udział w konkursie.

U mnie numer trzy.

Dziękuję, Jurorze Coboldzie. :-)

Trochę próbowałam trafić w zbiorcze gusta Jurorów (tak, jak ja je sobie wyobrażam na podstawie Waszych tekstów – a niekiedy są odległe od tego, co sama preferuję). Research i mrugnięcia do Czytelnika to już chyba moje standardowe techniki.

Zegary i tygrysy. A nie zauważyłeś łabędzi? Opis działania dezintegratora to też nawiązanie do jednego obrazu. Dobra, nie będę zdradzać wszystkich tajemnic kuchni…

Wizja ZSRR – OK, tu dałam ciała, przyznaję. Chyba przeważył patriotyzm i chęć pokazania wyższości Słowian nad Aryjczykami.

Cieszę się, że udało się wepchnąć na Twoje trzecie miejsce. Jak podejrzewam – to i tylko to dało mi wyróżnienie. :-)

Babska logika rządzi!

 

Nie powiedziałabym, że to „lekkie” opowiadanie, a takie określenie gdzieś w komentarzach padło ;) Ciekawy sposób na uniknięcie surrealizmu. Opowiadanie było dla mnie zrozumiałe i muszę przyznać, że pomysł jest całkiem fajny. Podobały mi się rozsiane po tekście odniesienia do rzeczywistości , łącznie z pseudonimem. Przyznam, że nad Zygmuntem musiałam chwilę pomyśleć. Pierwsze zdanie jest naprawdę dobre, od razu zaciekawia.

 

Nie wiem, jak z realiami historycznymi (choć z Rosją radziecką to cóż, sama wiesz), ale ładnie odmalowałaś krajobraz wojny i rewolucji, w tekście nie zabrakło klimatu. Natomiast sam bohater – obserwator podobał mi się trochę mniej. Rzeczywiście podróż jest długa, a opowiadanie krótkie, ale on gdzie by się nie znalazł, tam z pomocą paru gładkich kłamstw od razu uzyskuje pomoc. Niemal nic, tylko jest wożony, karmiony i przyjmowany z honorami ;) Właściwie najlepsze w tym opowiadaniu są migawki ze świata, ostatnia scena z wyjaśnieniem i dezintegrator. W samej fabule dzieje się niewiele.

 

W jednym miejscu nazwałaś bohatera “Avido”, nie “Avida”.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Dziękuję, Mirabell. :-)

Ja już sama nie wiem, kiedy Czytelnicy odbiorą mój tekst jako lekki albo śmieszny. Loteria…

Uniknięcie surrealizmu? No cóż, mogło tak być. Dobrze, że chociaż sposób ciekawy.

Tak, z Rosją już wiem – za różowa wyszła, a nie krwistoczerwona.

Bohater. Chciałam, żeby się nie angażował zbytnio w relacje. Nie zawsze uzyskuje pomoc – jednego zabija. ;-) Ale zasadniczo – zarzut biorę na klatę.

Avido zaraz poprawię. Nie znam języka, ciągle mi się myliło…

Babska logika rządzi!

 

Ode mnie masz szósteczkę :)

 

A dla czytaczy mam spoiler alert. 

 

Wyznam szczerze, że uwielbiam surrealizm i czerpałem ogromną przyjemność z tekstu. Pragnę nakreślić kilka zdań na temat odczuć.

 

Najpierw bardzo nienachalnie pojawiają się akcenty nadrealizmu i odniesienia do dzieł Dalego – nie mówiąc o nazwisku/przezwisku bohatera, wiadomo Avida Dollars – :

– Dla mnie zegar nadtopiony pożarem i eksplozjami, falliczna wieża i płonące tygrysy to cień mistrza, delikatnie zarysowane odniesienia będące w zasadzie tylko echem, bo nie są stricte czymś nadnaturalnym. Podoba mi się ten tok myślowy.

– Dezintegrator – genialny. W ogóle idea atomizacji, rozbijania rzeczy na molekuły i piksele jest bardzo Katalońska :)

– Zakończenie: majstersztyk. Dość brutalnie i jednocześnie niezwykle pomysłowo popełniłaś wariację na temat biografii Galariny. Dali był w końcu podglądaczem :)

 

Całościowo napisane zgrabnie, a całkiem prosta fabuła daje niezłe pole manewru dla nadrealizmu. Hm… będę musiał teraz zatopić się w kontemplacji nad tym, co przeczytałem.

 

Pozdrawiam!

Dziękuję, Piotrze. :-)

Fajnie, że znalazłeś surrealizm, bo nie wszystkim się to udaje. ;-) Ja tam nie wiem, nie znam się.

Falliczna wieża wyszła przypadkowo – to tylko stojak pod zegar. ;-)

Echo, powiadasz? Cóż, w zamierzeniu to miał być ten kamyczek wpadający do wody, którego plusk dopiero budzi echa. Ale nie będę się upierać.

Tak, idea atomu w twórczości SD jest dość popularna, więc sobie nie żałowałam.

Kontempluj do woli, tylko się nie utop. ;-)

Babska logika rządzi!

Jak zawsze mocno stąpająca po ziemi Finkla :). Nawet kiedy w opowiadaniu sam Dali przemierza różnorakie wymiary, całość pozostaje utrzymana w realistycznej konwencji. Nie było miejsca dla odrobiny takiej czystej, malowniczej ekstazy. Było brudno, było wojennie, było brutalnie. Ale i brud był naturalny, wojna jak każda inna, a brutalność czysto ludzka. I w tej właśnie idei – żal mi za łabędzimi u-bootami. Pominięcie tego właśnie wymiaru było jak policzek w słowiczy dziób (tak, właśnie zgwałciłem metaforę na kilka różnych sposobów). 

Żebyś mi jeszcze tego nie pokazała, to bym nie był zły! A tak, od tej właśnie sceny czytałem mocno rozczarowany. Nie dlatego, że opowiadanie było złe, ale dlatego, że wybrałaś smak dużo mniej wyrazisty, mając w garnku obok coś znacznie ciekawszego (pod ręką, cholera, pod ręką!).

Ale wracając. Dobrze zamocowany akcent w pierwszym akapicie. Haczyk zadziałał odpowiednio i powiem szczerze, że gdyby nie on, z dużo mniejszym zainteresowaniem czytało by się dalsze fragmenty. Bo były też one opowieścią drogi, ale że użyję mocnych słów, taką bez duszy. 

Przykładem chociażby płonące tygrysy. To miało okazję być soczyste, tak naprawdę, naprawdę. Mogło zrobić wrażenie, wprawić w taki chwilowy zachwyt, może nawet zadumę. Tak, jak to kiedyś zrobił Kanadyjczyk w "Krajobrazie ze słoniem płonącym w tle". Ten sam akcent, a wrażenia dużo głębsze (nawet jeśli cierpienie zwierząt jest dość łatwym chwytem – trzeba to poprowadzić z odpowiednią gracją).

No, a gracji Ci przecież w stawianych literkach nie brakuje :). Jest dobrze, bez jakichś szarż, czy innych językowych eskapad, ale wszystko czyta się nad wymiar gładko i przyjemnie. No i finał. Finał, Finklo, jest znakomity. Tak znakomity, że prawie przyćmił niedostatki opowiadania i ukłucie tęsknoty za łabędzimi u-bootami.

 

Było fajnie, ale mogło być cudownie.  Mieć w głowie zwycięski tekst (:P) i tak beszczeInie go porzucić! I dlatego właśnie, droga Finklo, jestem zły :P.

Dziękuję, Słowiku. :-)

Cóż, wiem wystarczająco dużo o fizyce, żeby grawitacja nie chciała mnie puścić tak bez walki. Nie każdemu natura dała skrzydełka. ;-)

Od łabędzich U-Bootów tak naprawdę się zaczęło. Ta scenka mi się bardzo spodobała, ale nie czułam się na siłach, żeby napisać dalszy ciąg wojennej historii do niej. Bo ja pacyfistka jestem, lektury o II światowej raczej omijam, a tu by trzeba całą alternatywną historię wymyślać. Nie, za cienka w uszach jestem. Stanęło na przeniesieniu scenki jako retrospekcji do mniej wojennej opowieści. OK, może i garnek z kawałkiem egzotycznego mięcha stał tuż obok, ale wszystkie książki kucharskie i przyprawy znajdowały się na innym kontynencie. Chyba lepiej usmażyć i podać gościom zwyczajnego schaboszczaka niż spitolić stek z przedstawiciela ginącego gatunku.

Że opowieść bez duszy, możesz mieć rację. Świadomie i z premedytacją nie angażowałam bohatera w związki z napotkanymi ludźmi. Inaczej finał byłby od czapy. A może bezduszność z czegoś innego wynikała… Diabli wiedzą, gdzie się ta dusza podziała. ;-)

Z tygrysów wycisnęłam wszystko, co potrafiłam. Moje zdolności do poetyzowania mają swoje granice. Dość ciasne, przyznaję.

No, nie wkurzaj się już. Ciągle się uczę i cieszę się, że spróbowałam swoich sił w tym trudnym (dla mnie) temacie. :-)

Babska logika rządzi!

“Chyba lepiej usmażyć i podać gościom zwyczajnego schaboszczaka niż spitolić stek z przedstawiciela ginącego gatunku.”

Porażki rozwijają. A takie odniesione na obcym nam polu, to jest to, co tworzy pisarza. Tak mówiąc górnolotnie, jak na słowika przystało ;).

Generalnie, mając porządny warsztat aż bym się źle czuł nie szarżując na obce mi tereny :o (na tyle, że nawet bez warsztatu to robię ;)). Obiecuję, kiedyś spróbuję napisać harlekina. Nie ma że nie. Tylko tutaj to nie strach przed jego pisaniem, a strach, że mi się to spodoba.

 

Pogniewam się jeszcze kilka dni i mi przejdzie. Najpierw muszę przestać zachwycać się łabędzimi u-bootami, a dalej już będzie z górki ;).

Ale głupio tak, jeśli goście wyjdą głodni. Albo się strują…

Obce tereny. Heloł! Wystartowałam w surrealistycznym konkursie czy nie?

A poznałeś obraz od U-Bootów?

Babska logika rządzi!

Połączenie łabędzie + słonie trudno przeoczyć. Ale przyznam zupełnie szczerze, że już o samej Galatei wiem dopiero z “supertajnego wątku”. Nie zaskoczyła mi w trakcie czytania ;).

Historia od zawsze była moim konikiem i od dawna lubuje się w utworach z nurtu tzw alterhistorii, więc po prostu musiałem przeczytać. W tego typu opowieściach, aby zadowoliły moje wymagające oczekiwania i po prostu kleiły się kupy, podstawą jest jednak baza historyczna. Ważne jest też zaznaczenie przez autora, w którym momencie nastąpiło odchylenie. Jeśli autor coś zmieniam, to musi być to uzasadnione i być jedną z wersji prawdopodobnych. Świat przedstawiony musi mieć twarde podstawy. Nie trawię całkowitych odlotów, dlatego nie będę skupiał się na przecinkach, metaforach i innych duperelach, ale na bazie wink

 

Tym razem druga wojna światowa wybuchła wyjątkowo wcześnie. – Nie chcę się rozpisywać, ale gdyby tak było, to nie urosłaby do rangi światowej.

 

Faszyści mieli ogromną przewagę techniczną nad przeciwnikami. – Przecież nie masz na myśli Włochów, tylko Niemców, więc naziści. I z czego wynikała taka ogromna przewaga? Współpracowali z kosmitami?

 

Po przedostaniu się na teren byłej Rosyjskiej Republiki Radzieckiej – Takie państwo istniało tylko w latach 1917-1918.

 

Niekończące się asfaltowe blizny – asfaltowe drogi w latach ‘30 w ZSRR – oj, nie.

 

Kiedy po pokonaniu kolejnego zakrętu zobaczyli dwa płonące tygrysy – z zoo uciekły? Powinno być dużą literą. Rzeczywiście przyśpieszyła ta myśl technologiczna.

 

atak U-Bootów na dowódcę Westerplatte (…) podpłynęły do majora przechadzającego się po molo – ja rozumiem, że fantastyka i te sprawy, ale…

 

materialne widma erkaemów – z rkm na patrol się raczej nie chodzi.

 

Wśród Rosjan nie musiał już ukrywać swojej narodowości. - To w takim razie po co udaje Włocha przed Niemcami? Hiszpańska Błękitna Dywizja, też walczyła na froncie wschodnim. Najprawdopodobniej przy takim spotkaniu od razu zarobiłby kulkę, bo prosty człowiek widząc obcego na swojej ziemi w czasie wojny nie pyta o poglądy.

 

Po przekradnięciu się przez linię frontu (kosztem dwóch obrączek) – nie ma szans.

 

Nie potrzebował żadnych papierów poświadczających misję w Kazaniu. Dawał do zrozumienia, że sprawa należy do tajnych i towarzysze przestawali wnikać w szczegóły – ZSRR to było państwo policyjne. Zwłaszcza w czasie wojny. Za linią frontu stały dywizje NKWD i jak wyżej – nie ma szans.

 

ludzie chętnie błyskali w uśmiechach złotymi zębami – dawno by sprzedali za worek mąki.

 

panowała nieustająca gościnność i serdeczność. – Na bezpośrednim zapleczu frontu jednak raczej nieufność i strach.

 

Avidę podejmowano w każdym odwiedzanym miasteczku. Nawet pomadę do wąsów potrafili zdobyć. A w miarę cichnięcia salw, poczęstunki stawały się coraz bogatsze. – jw

 

Cała podróż głównego bohatera jest kompletnie nierealna. Już łatwiej uwierzyć w dezintegrator.

 

Takie sceny jak w końcówce rozgrywały się po przekroczeniu Armii Czerwonej dawnej granicy w marszu na zachód.

 

Jak dla mnie zbyt wiele błędów merytorycznych, nawet jeśli opowiadanie jest inspirowane surrealistycznym obrazem, żeby było akceptowalne.

 

 

 

 

 

 

Słowiku, bo nikt jeszcze o tym obrazie nie wspomniał. A fajny jest. Prawie jak Arcimboldiego. ;-)

 

Zrywosławie, dziękuję. :-)

Nie ukrywam, że o II wojnie wiem niewiele.

Będę się bronić tym, że mojego bohatera nie interesują punkty bifurkacji i tym podobne. On ma swój cel. To któryś kolejny odwiedzany świat i nie wnika w szczegóły. OK, może powinnam mimo wszystko mieć ten świat lepiej przemyślany.

Tym razem druga wojna światowa wybuchła wyjątkowo wcześnie. – Nie chcę się rozpisywać, ale gdyby tak było, to nie urosłaby do rangi światowej.

Dla bohatera to wojna rozpoczęta niemiecką ekspansją na wschód, czyli II światowa. Jakiś jej odpowiednik.

Przecież nie masz na myśli Włochów, tylko Niemców, więc naziści. I z czego wynikała taka ogromna przewaga? Współpracowali z kosmitami?

OK, pewnie “naziści” byliby lepszym słowem. Ale dlaczego nie można tak nazwać Niemców? Przewaga mogła wynikać ze zbudowania bomby atomowej. W naszej rzeczywistości dużo im chyba nie brakło. A może wystarczyło ulepszenie V1 i V2?

Po przedostaniu się na teren byłej Rosyjskiej Republiki Radzieckiej – Takie państwo istniało tylko w latach 1917-1918.

Chodziło mi o RFSRR, ale pełna nazwa wyglądała paskudnie i psuła mi zdanie, a bałam się, że skrótu nikt nie rozpozna. Zresztą, doszłam do wniosku, że skoro wcześniej się tak nazywała, to “była" rozwiąże problem.

Niekończące się asfaltowe blizny – asfaltowe drogi w latach ‘30 w ZSRR – oj, nie.

OK, o tym nie wiedziałam. Z czego w takim razie budowali drogi?

Kiedy po pokonaniu kolejnego zakrętu zobaczyli dwa płonące tygrysy – z zoo uciekły? Powinno być dużą literą. Rzeczywiście przyśpieszyła ta myśl technologiczna.

Słownik PWN podaje małą, także w znaczeniu czołgu. O samochodach można pisać fiat i Fiat, w zależności od tego, czy ma się na myśli egzemplarz jeden z wielu (jak u mnie) czy unikalny model.

atak U-Bootów na dowódcę Westerplatte (…) podpłynęły do majora przechadzającego się po molo – ja rozumiem, że fantastyka i te sprawy, ale…

Tak, tu już pojechałam. Nie wiem, ile stóp wody potrzebuje łódź podwodna ani ile tego jest przy molo. Ta scenka zbyt mi się podobała, żeby z niej rezygnować. Przynajmniej nie zdjęły faceta z plaży. ;-)

materialne widma erkaemów – z rkm na patrol się raczej nie chodzi.

To nie był patrol, tylko maruderzy, może nawet dezerterzy.

Wśród Rosjan nie musiał już ukrywać swojej narodowości. - To w takim razie po co udaje Włocha przed Niemcami? Hiszpańska Błękitna Dywizja, też walczyła na froncie wschodnim. Najprawdopodobniej przy takim spotkaniu od razu zarobiłby kulkę, bo prosty człowiek widząc obcego na swojej ziemi w czasie wojny nie pyta o poglądy.

Bo w większości światów Włosi są sojusznikami Niemców, uznał, że w tym też tak jest i się nie zawiódł. No dobra, przyznaję, że z gościnnością Rosjan, sielankowością i łatwością podróży przesadziłam. Tu już nawet nie ma co dyskutować.

Takie sceny jak w końcówce rozgrywały się po przekroczeniu Armii Czerwonej dawnej granicy w marszu na zachód.

Owszem, ale chyba nie tylko tam i wtedy? Bydło wszędzie takie samo…

OK, rozumiem Twoją opinię. Trudno nie odmówić Ci racji – ten świat nie był dopracowany.

Babska logika rządzi!

OK, o tym nie wiedziałam. Z czego w takim razie budowali drogi?

Z niczego nie budowali. To były “polne” drogi, które jesienią zamieniały się w grzęzawiska, a zimą zamarzały.

 

To nie był patrol, tylko maruderzy, może nawet dezerterzy.

Tym bardziej. To jest jednak zbyt duża broń, żeby z nią uciekać. Dezercje w szeregach Wermachtu prawie się nie zdarzały u rodowitych Niemców. Dobrze wiedzieli, że nie mają dokąd uciec.

 

Tak, tu już pojechałam. Nie wiem, ile stóp wody potrzebuje łódź podwodna ani ile tego jest przy molo. Ta scenka zbyt mi się podobała, żeby z niej rezygnować. Przynajmniej nie zdjęły faceta z plaży. ;-)

Tu nawet nie chodzi o głębokość, ale o samo spotkanie w realiach walki na Westerplatte.

 

Szczegóły potrafią zepsuć cały koncept, a u ciebie cały świat przedstawiony jest niestety położony.

 

 

Broń. Wobec tego co proponujesz? Myślałam o mauserach, ale one chyba były za stare.

Westerplatte. Aaaa, nie napisałam tego, ale scenka rozgrywa się przed wybuchem walk. Atak znienacka i bez wypowiedzenia wojny.

Babska logika rządzi!

W jakimś mieście – Avida zapomniał nazwy, ale pamiętał, że kojarzyła mu się z waginą – musiał oglądać defiladę. Zażywny major, który miał wydać rozkazy co do dalszej drogi, godzinami tkwił na trybunie udekorowanej pąsowymi różami i swastykami. Salutował, uśmiechał się, machał… Przez cały czas promieniował radością, jakby maszerujący chłopcy utworzyli jedną monstrualną dłoń, która bez przerwy masturbowała oficera pod drewnianą osłoną mównicy.

Trochę za duże zagęszczenie tego typu metafor, moim zdaniem.

Podczas nalotu temperatura musiała tu panować jak w piecu hutniczym.

Do tego momentu natknąłem się na kilka niezręcznie złożonych zdań [zazwyczaj tych dłuższych], których z czystym sumieniem nie mógłbym “wytknąć” jako jakiś zgrzyt, bo nie wybiły mnie z rytmu aż tak bardzo, ale kiedy widzę kolejne z nich, no to chyba wspomnę.

To zdanie sugeruje, że “podczas nalotu, było tu tak samo jak w piecu hutniczym – panowała temperatura”. No i oczywiście rozumiem, co miałaś na myśli, nie mniej myślę, że gdyby zmienić szyk na “Podczas nalotu musiała tu panować temperatura jak w piecu hutniczym”, byłoby dużo zręczniej. I właśnie takich naprawdę lekkich niezręczności trochę już zauważyłem, szyk dłuższych zdań momentami wypada nienaturalnie.

O, następne zdanie – następny przykład:

Wojna zostawiała również swoje brudne odciski palców w ludziach.

Odciski były brudne, czy palce były brudne?

Dwa dni po minięciu miasteczka z samotną, falliczną wieżą Avida

Ooooookay, teraz zaczynam się zastanawiać, czy to jest w jakiś sposób celowe. jeśli tak, to… po co?

mundury? Zwęglone ciała? A czy kogokolwiek to obchodziło?

Najwyraźniej tego, kto zadał dwa poprzednie pytania ;]

 

[z przyczyn dyżurniczo-cwaniackich, komentarz dzieję na dwie części, z których pierwsza ukazuję się własnie teraz, a druga ukaże się dopiero jutro – czyli za jakieś trzy minuty :D ]

No nieźle.

Dziękuję, Skoneczny. :-)

Odpowiadać zacznę od razu.

Trochę za duże zagęszczenie tego typu metafor, moim zdaniem.

Hmmm. Niby tak, ale żadnej nie potrafię niczym zastąpić. IMO, są niezbędne. Wagina – patrzyłam przy pisaniu na mapę i jedyne miasto w okolicy, którego nazwę mogłabym skojarzyć z czymkolwiek w języku znanych bohaterowi (a ze wspólnych mamy tylko angielski) to Wisaginia. Słowiańskich skojarzeń – skolko ugodno, ale z bardziej zachodnimi krucho. Masturbowanie – to odwołanie do jednego z obrazów Dalego.

A falliczna wieża z kolei ściśle wiąże się z Zygmuntem.

Temperatura. Polski jest dosyć elastyczny, jeśli chodzi o szyk. W tym przypadku chciałam podkreślić właśnie temperaturę. Ale jeśli jeszcze komuś taki szyk przeszkadza, to zmienię.

Odciski palców. Jedno i drugie było brudne. Ale bohater widział odciski, nie same palce. I to o nich myślał.

Kogo to obchodziło. No, jednak protagonisty nie bardzo obchodziło, czy to ciała się tak ładnie jarają, czy coś innego. Ten fragment miał budować sylwetkę bohatera.

Babska logika rządzi!

[ Trzy minuty? Miałem na myśli trzydzieści trzy minuty xD ]

 

Po puencie gość śmiał się razem z innymi, tym weselej, że miejscowi nie mogli dostrzegać ironii: przybysz miał wszak we własnym świecie poślubić rozwiedzioną kobietę.

Skoro kobieta rozwiedziona, to bo ja wiem, czy to aż taka ironia.

 

Jest to tekst na Płonące Żyrafy, więc wpisałem w google “dali freud”, co potwierdziło moje podejrzenia, co do tożsamości tajemniczego Zygmunta. 

Niemniej do takiego tytanicznego wysiłku poszukiwawczego zmusiło mnie zakończenie, bo miałem nadzieję, że ma to wszystko może jeszcze jakieś drugie dno. Troszkę się zawiodłem, bo wygląda na to, że nie ma, tak czy inaczej plus za taki smaczek, ciekawa ciekawostka. Miałem nadzieję na trochę bardziej zaskakujący finał, ten też jest może zaskakujący ale w taki bardzo… neutralny sposób [łał, wiecie, co zrobił? Nic nie zrobił], choć muszę przyznać, że wizja artysty wypranego z emocji przez [jak się domyślam] niezliczone podróże po różnych wersjach rzeczywistości, którego zadowalają już tylko najbardziej skrajne doświadczenia, jest całkiem ciekawa.

Wydaje mi się, że tekst mógłby być też troszkę krótszy, niektóre wstawki, służące kreowaniu świata przedstawionego mogłoby być z powodzeniem wycięte, zwłaszcza, że ten świat w praktyce [w miejscach akcji?] nie różnił się wiele od faktycznej, “naszej” historii.

Trochę mało fantastycznie, bardziej historycznie-przygodowo, co mogłoby się przełożyć na nudę, ale nie przełożyło się. Czytało się płynnie, opowiadanie wciąga.

Dobre, podobało mi się. yes

No nieźle.

Ślub z rozwódką. No, jeśli się zostaje mężem swojej kochanki, to chyba jakaś ironia jednak jest. Ale może mam spaczone poczucie humoru.

Drugie dno. Zygmuś może nim być, jeśli wybierzesz jedną z możliwych interpretacji całości. W reszcie pozostaje tylko smaczkiem.

Mówisz, że trochę byś przyciął? Hmmm. Po nożyczki już nie będę sięgać.

Fajnie, że ogólnie się podobało i wciągnęło. :-)

Babska logika rządzi!

No, jeśli się zostaje mężem swojej kochanki

Ale to w takim razie w tekście nigdzie nie ma, że ta rozwódka była przed rozwodem jego kochanką.

 

Czy ta możliwa interpretacja, o której mówisz zakłada, że musiałbym się doedukować, co do relacji obu panów? Bo jeżeli tak, to trochę mi to zgrzyta, że całość fabuły nie znajduje się w tekście, tylko gdzieś na zewnątrz :/

No nieźle.

Ale to w takim razie w tekście nigdzie nie ma, że ta rozwódka była przed rozwodem jego kochanką.

Angielska wiki podaje, że poznali się w ‘29, kiedy Gala była jeszcze żoną Eluarda. I że żyli ze sobą od ‘29, a ślub wzięli w ‘34. Wspomina również o romansie. Nie, w tekście tego nie ma, tylko pojawia się cień w tym komentarzyku na temat toastu.

Interpretacja. Wydaje mi się, że to nie wymaga specjalnej dedukcji. Czym się zajmował Zygmunt, uczą w szkole. No, przynajmniej mnie wspominali na polskim.

I kto to pisze? Już nie lubisz niedopowiedzeń? ;-) Popatrz sobie, jak to fajnie, kiedy nie siedzi się we łbie autora, a ten cholernik nie tłumaczy wszystkiego wprost. ;-)

No dobrze – IMO, całość fabuły jest w tekście. Ale. Po pierwsze, trzeba sobie zgadnąć tożsamość bohaterów (w nagrodę od razu widzi się więcej rzeczy w opowiadaniu :-) ). Po drugie, można sobie wybrać z kilku możliwości, czym była ta cała podróż. I w ten wybór już staram się zbytnio nie ingerować.

Babska logika rządzi!

Ale to w takim razie w tekście nigdzie nie ma

Angielska wiki podaje

:D

 

Nadal bardzo lubię niedopowiedzenia, ale takie, nad którymi można się zastanawiać znając tylko tekst, czytając opowiadanie nie szukam czegoś na tyle interaktywnego, żebym się musiał zagłębiać w zewnętrzne źródła, żeby wszystko wyłapać. 

Czym się zajmował Zygmunt, uczą w szkole.

Lwia część moich studiów to jest dystansowanie się do Zygmunta i patrzenie na jego twórczość oraz na całą jego dziedzinę mniej jak na prawdy objawione, a bardziej jak na paranaukowe przypuszczenia [momentami].

Więc spokojnie, wiem, czym się zajmował. :D

 

Żeby było jasne –  nie mam z tym zakończeniem problemu interpretacyjnego, jeśli bonusowe atrakcje dla czytelników angielskiej wiki są… bonusowe. Jeśli to są odwołania na zasadzie mrugnięcia okiem do znawców tematu, to bardzo dobrze, że są, bo niektórym wzbogacą tekst.

Zgrzyt pojawia się, jeśli tutaj kluczowa jest jakaś warstwa interpretacji, do której muszę mieć zewnętrzne informacje.

A z tego, co rozumiem… nie jest tak. Więc wszystko ok :]

No nieźle.

No to możemy się zgodzić, że to smaczki dla znawców (kurczę, w konkursach chyba pisze się pod jury, a skoro zorganizowali, to powinni znać ;-) ).

Sama nie cierpię Zygmunta (podejrzewam, że to moja podświadomość chciała się zemścić za wpychanie fallusów, gdzie się tylko da (a nawet nie tylko tam) w analizie bajek Bettelheima i rąbnąć Zygę wieżą po łbie), ale bohater lubił.

Do kluczowych rzeczy chyba można zaliczyć rozszyfrowanie bohatera. Bez tego jednak z tekstu za mało zostaje, żeby się spodobał. Ale to nie wydaje mi się bardzo trudne. Wymiatacze zrobią to już w drugim akapicie, ale i większość zwykłych zjadaczy bułek powinna sobie poradzić.

Babska logika rządzi!

Pomysł ciekawy, treściwa zawartość, warsztat finklowy. Przeczytałem z zaciekawieniem, ale styl zdecydowanie nie jest przystępny. Bardzo dużo tu informacji, porównań  i do tego podanych w szybkim tempie. Lektura wymaga skupienia, co nie musi być wadą. Opowiadanie jest bardziej enigmatyczne niż surrealistyczne, co, jak dla mnie, nie ułatwia odbioru. Ogólnie ciekawe, ale nie porwało mnie. 

Dziękuję, Blackburnie. :-)

No cóż, ja się męczyłam przy pisaniu surrealizmu, niech i Czytelnik nie ma lekko. ;-)

A tak poważniej, dużo informacji? Hmmm, wydawało mi się, że raczej dużo niewiele wnoszących do akcji opisów, ale co człowiek, to opinia i wymarzony ideał tekstu.

Babska logika rządzi!

Wow, ile komentarzy… drang nach Finkla. Albo raczej prawdziwy blitzkrieg smiley

Zwykle mam dużo komentarzy. Ordnung muss sein. ;-)

Babska logika rządzi!

– Alles klar!

– Hande hoch!

– Nicht schossen!

Was ist das? ;-)

Babska logika rządzi!

Kapusta i kwas! cheeky

:-)

Babska logika rządzi!

Jak zwykle trzymasz poziom, droga Finklo, a w moim odczuciu, na tle innych Twoich opowiadań, to jest jeszcze bardziej udane. Jest tu tajemnica, wysoka stawka oraz fabuła (której istnienie nie jest oczywiste w Twoich opowiadaniach). Poza tym czyta się jak dobrą historyczno-obyczajową powieść drogi (wyjąwszy takie wątki jak "dezintegrator"). Dość szczegółowo opisujesz świat, co powoduje (to my-private-opinion), że w takiej formie Twoja twórczość prezentuje się najlepiej.

Najbardziej zaskoczony zostałem motywacją głównego bohatera. Zamiast spodziewanego obrazu miłości zobaczyłem okrucieństwo mistrza portretującego swoją muzę i ofiarę jednocześnie, maniaka owładniętego obsesją "posiadania" żony perfekcyjnej. Osobiście wolałbym czytać o ofiarnej miłości (przyznaję się), ale to nie umniejsza wartości tego, co napisałaś.

Pierwsze zdanie Twojego tekstu wzbudziło mój entuzjazm, czyli odwrotne niż u Reg. Ale trzeba wziąć pod uwagę fakt, że jestem czytelnikiem mocno skażonym fascynacją twórczością Philipa K. Dicka, bo po takim wstępie już zacieram ręce, mając w głowie hasła: "światy równoległe", "alternatywna wersja historii", być może "pętla czasowa". Myślę, że to idealne zdanie na rozpoczęcie dobrego opowiadania, którego fabułę i język trzymałaś cały czas pod kontrolą.

Poza tym lektura jest wymagająca. Wymagasz od czytelnika wiedzy, której posiadanie nie jest oczywiste, tj. szczególny charakter związku Salvadora i Gali a także fakt, że Dali był inspirowany ideą psychoanalizy Zygmunta Freuda (chyba jak cały surrealizm). Myślę, że mogłabyś trafiać do szerszego audytorium, gdybyś mniej kodyfikowała puentę.

Czasem widzę, jak pod tekstem forowicze głowią się nad znaczeniem jakiegoś opowiadania, a ja wśród nich. Tak też jest w tym przypadku. Po przeczytaniu – chwila konsternacji, a potem małe śledztwo.

Niemniej jednak serię wrażeń u mnie wywołałaś, dlatego uważam to opowiadanie za wyjątkowo udane.

Dziękuję, Nimrodzie. :-)

Nie potrafiłabym określić, czy ten tekst jest lepszy od innych moich, czy gorszy. Jest inny – pisany w specyficznym celu, na specyficzny temat, pod specyficzną publiczność. Niektórym się to odchylenie od trendu podoba, innym nie. Nie ukrywam, że wiele detali potraktowałam po łebkach – bo surrealizm, więc nie musi być logicznie. IMO, Jurorzy lubią niedopowiedzenia, więc unikałam łopatologii. Jestem świadoma, że przez to zwykli śmiertelnicy mogą się gubić w interpretacjach. Ale jeśli ktoś się zgłasza to sędziowania w takim konkursie, to zwykłym śmiertelnikiem nie jest. ;-)

Fabuła nie jest u mnie oczywista? Hmmm. Będę musiała popracować nad tym elementem.

Szczegółowe opisy świata na plus? OK, zapisuję. To było ewidentnie pod konkurs – zazwyczaj tylko szkicuję reguły, resztę pozostawiam wyobraźni Czytelnika. Tak mi się wydaje. Możliwe, że to słaba strategia.

Tak, wiele wymagam od odbiorcy. I mocno jechałam po biografii Dalego – nie rozumiem surrealizmu, nie znam się na tym, wykorzystałam to, co skumałam. Ponabijać się z Freuda jest łatwiej. ;-)

Babska logika rządzi!

Przeczytałem w oderwaniu od wymogów konkursów, bo  jakoś przeszedłem obok niego. Podobało mi się, ładnie narysowana scenografia ogarniętego wojną kraju, ciekawe zakończenie.

Dziękuję, Zygfrydzie. :-)

W oderwaniu od konkursu? Ciekawe podejście… Miło, że się spodobało.

Babska logika rządzi!

Zajrzałem zupełnie przypadkiem, bez żadnych zasadniczo intencji, ale pierwsze zdanie weszło mi w kadr i zainteresowało na tyle, że już jakoś tak zostałem do końca. No, a teraz spotęguj sobie znaczenie powyższego zdania, mniej więcej do kwadratu, a może zdołasz sama sobie oddać siłę tego mojego “zainteresowało”. Mocna piątka z postawionym bez zadumy plusikiem na rzecz trudnej sztuki wzbudzania w czytelniku zainteresowania i przyciągania jego uwagi.

Potem też jest dobrze. Ale nie idealnie. Generalnie, to chciałoby się trochę więcej wyjaśnień natury, nazwijmy to, technicznej. Skąd, po co, jak, i tak dalej. Z drugiej jednak strony muszę przyznać, że ogólny obrys jest na tyle czytelny, że można się bez tej wiedzy obejść.

Za próbę – nieskuteczną (HA!) – germanizacji foch, i to o tyle fochowaty, że dla mnie zupełnie, ale to zupełnie niezrozumiałą, a przy tym zbędną i szkodliwą, bo o ile niemieszkawy wpleciony w dialogi jak najbardziej gut, to jednak tytuł i podtytuły zgrzytały mi w zębach niczym piach po – powiedzmy, że romantycznym – randez vous na plażach świata.

Nie jestem ekspertem z dziedziny sztuki ani historii, ale wydaje mi się, że Dali wiele wspólnego z Niemcami nie miał, więc tym bardziej zabieg dla mnie niejasny.

Napisane świetnie, powiedziałbym nawet, że to taka Fifkowość Wyższa, generalnie bardzo mi się. Szczególnie fragment z defilady, ten o wielkiej ręce i jeszcze większej uciesze. Miszczosztwo.

Odnośnie samej fabuły, to czytałem z niegasnącym zainteresowaniem (choć dezintegrator i świat łabądków moim zdaniem niepotrzebne ze wskazaniem na “niewskazane”. Jakoś tak popsuło mi to trochę klimat i zawoniało zdeczka przysmolonym imperatywem, albo na siłę próbą usajfajnowania i tak już przecież sajfajowego tekstu. Albo – i tutaj wypadło to o wiele gorzej – usurrealnienia tekstu generalnie niezbyt surrealistycznego. Tak czy inaczej, nie przekonało mnie to. Podobnie, choć nie tak intensywnie, bynajmniej, motyw kompasu. Ale to dlatego, niemal na pewno, że mocno skojarzył mi się on z wesołą busolką Jacka Sparrowa; Kapitana Jacka Sparrowa. A to źle, generalnie, z dwóch powodów: po pierwsze, bo się kojarzy, i to mocno fest, tak po prostu, a po drugie, bo ten kompas Kapitana, po katastrofie, jaką były ostatnie Piraty, z rzeczy w jakiś sposób dla mnie kultowej stał się przyczyną mentalnej w chuj zgagi (ciekawe, czy beryle wyłapie jednego ptaszka w całej tej kakofinii słów?;), której wyleczyć nie potrafię do tej pory.

Ergo – z gadżety i inne bzdety (hejtuję, bo się rymuje) nie bardzo. Cała natomiast reszta, ze wskazaniem na finał-petardę, już i owszem, bardzo tak, dziękuję.

Lubię drogę. Lubię ją pod stopami i pod kołami, na papierze i na ekranie. W głośnikach też ją lubię. Droga jest mi droga, bo jestem powsinoga. Co tylko pozornie jest dygresją. W rzeczywistości próbuję bowiem powiedzieć, że siadła mi tematyka, i to o tyle jeszcze “tym bardziej”, że jest ciekawie, bogato i ładnie.

No i ten finał. Ech…

Jedno, co mi zostaje, to przeprosić za niechlujność rekordu lipcowego, którego nieparzystość nagle jakoś tak przestała mnie satysfakcjonować.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dzięki, Cieniu. :-)

Ech, szkoda w takim razie, że nie zajrzałeś wcześniej. :-/

Więcej wyjaśnień – świadomie i z premedytacją waliłam w bęben niedopowiedzeń. Pod ulubiony rytm Jurorów. ;-)

Germanizacja. Tak jakoś wyszło. Zaczęło się od tytułu, który mi się bardzo spodobał. A potem w miarę naturalnie pomysł rozlał się na śródtytuły. Już tylko musiałam znaleźć wystarczająco znane hasła, żeby nawet nieszprechający człek załapał.

Dali wykazywał kiedyś sympatie faszystowskie. W odróżnieniu od kumpli, którzy raczej byli socjalistami. Chyba nawet z tego powodu wywalili go z jakiegoś TWA.

Świat łabądków – od tego pomysł wykiełkował. Jest taki obraz Dalego, który nawet mi się spodobał. To on nasunął mi na myśl scenę z U-Bootami. Reszta jest doczepką. Za usurrealnienie też to spokojnie można uznać – dezintegrator również stanowi odwołanie do kolejnego obrazu. I jeszcze trochę sur-ideologii dołożyłam. ;-)

Busolki Jacka Sparrowa nie znam. Cud, że samego Jacka kojarzę. :-) Ale mój bohater po prostu musiał mieć jakiś gadżet, żeby znaleźć nikomu nie znaną kobietę w obcym świecie bez Internetu.

Ptaszka redachtory wyłapią, nie bój grzyba. Z pewnością już któryś zajrzał.

Fajnie, że się droga spodobała. Chociaż zapiaszczona gdzieniegdzie. ;-)

Babska logika rządzi!

Podobało mi się :)

Bardzo dobre zakończenie.

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet. :-)

Miło, że zakończenie przypadło do gustu.

Babska logika rządzi!

Spokojnie, przeczytam wieczorem. A jak już zajrzałaś do mojego, to wypadałoby coś o nim napisać, a nie tylko reklamować własne.

Babska logika rządzi!

Nie znam biografii Dalego w ogóle i tylko kilka obrazów z krótkiego widzenia. Mimo to opowiadanie mi się spodobało. I dlatego nie masz racji, Finklo, że ta znajomość jest kluczowa. Nie potrafię powiedzieć właściwie, czemu mi się spodobało. Warsztat? Wyobraźnia? Talent? Może wszystkiego po trochu.

Ten Dali z opowiadania… ktoś powiedział, że jest egoistyczny. Ja powiem więcej (czasem lubię nazywać rzeczy po imieniu). To człowiek etycznie odrażający. Dysponując śmiercionośną bronią, przygląda się biernie gwałtowi na swojej “ukochanej”i jej zamordowaniu dla zrealizowania jakiś swoich artystycznych obserwacji. To dewiacja! I bez znaczenia jest to, że to jedna z rzeczywistości, które odwiedził.

Sowiecka Rosja w opowiadaniu rzeczywiście wydaje się nieco sielankowa, cukierkowa w porównaniu z tą prawdziwą. Ale to można prosto wytłumaczyć. Skoro w tej alternatywnej rzeczywistości II wojna zaczęła się wcześniej, to równie dobrze mógł jeszcze wcześniej przeważyć jakiś łagodniejszy nurt w rosyjskim komunizmie (taki “przedłużony” NEP), zamiast stalinizmu. Nie znalazłem w opowiadaniu wzmianki o Stalinie.

Abstrahując od szczegółów, opowiadanie ma swoją oryginalną urodę. Tak bym to ujął.

Dziękuję, Mjacku. :-)

Cieszę się, że tekst przypadł do gustu mimo słabej znajomości Dalego żywota i obrazów. Mnie to się wydawało potrzebne, ale skoro nie, to nie będę reklamować. ;-)

Tak, to nie jest miły facet. Ale i w rzeczywistości daleko mu było do rycerza na białym koniu. Jakoś tak dziwnym trafem znikał z kraju, kiedy tylko wybuchała wojna. A może nawet przed wybuchem…

Już nie pamiętam, co tam za historię wymyśliłam dla Rosji. Zdaje się, że chciałam uniknąć głodu na Ukrainie i w okolicach, więc może i złagodziłam ten ustrój powszechnego szczęścia dla ludu pracującego.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka