- Opowiadanie: kchrobak - Terapia

Terapia

I had a dream...

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Terapia

Samochód, o ile dobrze pamiętam, zaparkowałem przy Przemyskiej, obok starego jeepa. Nie przepadam za tą częścią miasta. Nie urzekają mnie zapuszczone, zszarzałe kamienice, których elewacje upstrzone są, niczym ptasim łajnem, chaotycznie montowanymi szyldami i reklamami. Zanadto przypominają mi miasto, w którym dorastałem i z którego, z niemałym trudem, udało mi się wyrwać. Nie dla takiego Krakowa przeniosłem się tu z podlaskiej prowincji.

Poczekałem, aż ulicą przejedzie tramwaj i, przemykając przez jakieś zapyziałe podwórko, dotarłem do ulicy Dajwór. Co to w ogóle jest dajwór? Kto wymyśla takie nazwy?

Przeszedłem jeszcze kawałek, skręcając w kolejne uliczki. Przechodniów było niewielu, ale i tak miałem wrażenie, że wszyscy zerkają na mnie z dziwnym zainteresowaniem.

Kamienice tutaj były ładnie odnowione, a i szyldów znacznie mniej. Może nie taki zły ten Kazimierz. Na elewacji budynku odszukałem tabliczkę. Barbara Łęcka, psychoterapeuta. Uśmiechnąłem się pod nosem. Bezbłędna orientacja w terenie została mi jeszcze z czasów harcerskich. Ładnie odnowioną klatką dostałem się na piętro. Stojąc przed drzwiami zerknąłem na zegarek. Za dwanaście piąta. Srać na to, pomyślałem i nacisnąłem klamkę.

W poczekalni było kilka osób. Wszyscy, jak jeden mąż, wlepili we mnie swe kaprawe oczka. Siedzący w kącie facet coś burczał pod nosem. Na tyle cicho bym nie mógł zidentyfikować co, ale na tyle głośno by mnie to zirytowało. Posłałem mu paskudny, złośliwy uśmiech. Odwrócił ode mnie wzrok i skulił się w sobie. Ale przynajmniej przestał burczeć.

 

***

 

– Miewam dziwny sen. Może pani coś na to poradzić? – wypaliłem stając w drzwiach.

– Proszę wejść. – Pani Barbara okazała się sporo młodsza niż się spodziewałem. – Zamkniemy drzwi, porozmawiamy.

– Ale czy może mi pani…

Przerwała mi unosząc dłoń. Zamilkłem. Podeszła i, chwytając za ramię, zaprowadziła do eleganckiej leżanki. Choć w Krakowie należałoby chyba użyć słowa szezlong. Drzwi zatrzasnęły się ze stłumionym stuknięciem. Terapeutka wróciła na swój fotel. Splotła ręce opierając podbródek na kciukach. Kostką palca wskazującego lewej dłoni dotykała tego wgłębienia nad górną wargą, które łączy usta z nosem.

– Zatem – zaczęła po chwili – miewa pan sny.

– Nie! – wypaliłem, może nieco zbyt agresywnie – miewam jeden sen. Jeden, konkretny. Od dawna, ten sam.

– Proszę zatem opowiedzieć – zachęciła łagodnym, aksamitnym głosem.

– Hmm. Idę ulicą. Nie jakąś konkretną. Po prostu ulicą. Mijający mnie ludzie gapią się. Wszyscy. Czuję rosnące zdenerwowanie. I wtedy zauważam, że idę boso. Nie, nie boso. W skarpetach. Takich grubych, wełnianych.

– Jak te, które sprzedają góralki pod dworcem?

– Dokładnie. Takie grube, szare. Czasem są mokre. Znaczy… te skarpety, we śnie. Kiedy pada deszcz. Albo kiedy idę w śniegu. Kiedy indziej suche.

Zamilkłem, zbierając myśli.

– Ale to nie wszystko. Potem się okazuje, że jestem zakutany w kołdrę. Rozumie pani? – Zerwałem się na równe nogi. – W kołdrę! Idę po ulicy owinięty w pościel…

Psycholożka, nie odzywając się ni słowem, dała znak dłonią, bym usiadł. Klapnąłem zatem ciężko na leżankę.

– Jest pan nagi?

– Nagi? – zdziwiłem się szczerze, bo stanęły mi przed oczami pół ludzkie, pół wężowe wojowniczki z serii Heroes of Might and Magic.

– A… goły? – Zreflektowałem się po chwili. – Nie. Chyba nie. Nie wiem. Jestem cały zawinięty w kołdrę, więc nie wiem. Nie mam problemu z nagością. Proszę się nie doszukiwać…

Terapeutka spojrzała na mnie wymownie.

– Każdy ma. W ten czy inny sposób… Ale na razie odłóżmy to na bok. – Zrobiła dłońmi gest jakby odkładała niewidzialne pudełko na stolik stojący obok fotela.

– Zatem śni pan, że idzie przez miasto. Zawinięty w kołdrę. Prawie boso. Ludzie się na pana gapią. I to pana niepokoi?

– Nie! Nie to. Zawsze budzę się, nim dotrę do celu. Od długich miesięcy. Ba, lat nawet. Nigdy nie dotarłem do celu! Zawsze coś mnie, kurwa, budzi. – Ponownie zerwałem się na nogi i po sekundzie, może dwóch, znowu ciężko opadłem na szezlong. – Nigdy nie dochodzę…

Terapeutka wstała się z fotela. Zrobiła dwa kroki w moim kierunku. Podniosłem na nią wzrok. Było mi źle i smutno. Zimny dreszcz przebiegł mi od karku aż do lędźwi. Barbara Łęcka nachyliła się nade mną. Położyła mi dłoń na rozpalonym czole.

– Chłodny dzień dzisiaj – szepnęła patrząc w okno. – Mży. Przemarzł pan. Proszę się zdrzemnąć.

Sięgnęła po kołdrę, która skołtuniona leżała u stóp leżanki, i okryła szczelnie moje nagie ciało.

– Dzisiaj, wreszcie, pan dotarł – dodała, cicho zamykając za sobą drzwi.

 

 

Koniec

Komentarze

To było… dziwne. Ale lubię takie oniryczne klimaty! Przyjemnie się czytało, choć przeżyłbym bez poznawania ciekawostek o Krakowie.

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Okej, pod koniec udało ci się mnie zaskoczyć, choć nie czuję satysfakcji. Ot, taka opowieść o śnie, który się dopełnia. Masz za to dużego plusa za początkowe, swojskie wstawki o miejskiej geografii oraz za wspomnienie Nag z HoMM 3 ;)

Podsumowując: przyzwoicie, ale bez fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nie jestem pewna, czy zrozumiałam, a nawet chyba skłaniam się ku temu, że nie ;) Ale jeśli szorcik miał prowadzić do puenty, wedle której warto w końcu dojść pod adres terapeuty, to ze względu na zawód – doceniam ;)

Leżanek w dzisiejszych gabinetach terapeutycznych jednak nie uświadczysz (chyba że  jakichś bardzo konserwatywnych psychoanalityków – kto wie?), ale rozumiem, że z tym meblem zakończenie wypada lepiej ;o)

Hej. Kilka sugestii ode mnie ;)

 

Odwrócił ode mnie wzrok i skulił się w sobie. Ale przynajmniej przestał burczeć.

– bohater zdaje się zawiedziony efektem, a ja zastanawiam się na co liczył i co się nie powiodło. Może jakaś wybuchająca głowa wchodziła w grę ;)

Terapeutka wróciła do swojego fotela.

– może na swój fotel ?

– Nagi? – zdziwiłem się szczerze, bo stanęły mi przed oczami półludzkie (+,)półwężowe wojowniczki z serii Heroes of Might and Magic.

 

Mam wrażenie, że coś mi umyka. Czy sen który dopełnia się na jawie jest jakąś przenośnią? Czy to tylko zagrywka mająca zaskoczyć czytelnika? No i zachowanie terapeutki – przygarnia bidulka… jakby zakończyła proces leczenia. „Osiągnęliśmy przełom. Jest pan zdrowy. A tera musi to pan odespać…” ;)

 

Tak, czy inaczej, narracja pierwszoosobowa dobrze poprowadzona – bohater nie męczy konstrukcją swojej jaźni i tego jak widzi świat, a to już coś.

A sam szort z tych – „Przystawka za nami, a teraz poproszę coś konkretnego na ząb!” :)

 

Pozdrawiam

Czwartkowy Dyżurny

Całkiem zabawne, ale nic ponadto, w zasadzie dokładnie podzielam odczucia NoWhereMana (z docenieniem odniesienia do HoMMa włącznie), choć ja akurat zakończenie przewidziałem. Dodam jeszcze, że sam motyw rzeczywistości, która okazuje się snem, jest już baaardzo mocno wyeksploatowany.

No ciut mnie oszukałeś. Jeśli o to chodziło, to się udało. 

Dowiedziawszy się, o czym śni bohater, podejrzewałam zakończenie. Raczej nie zaskoczyło, choć nie przewidziałam, że na otuleniu kołderką się skończy. ;)

 

Sa­mo­chód, o ile do­brze pa­mię­tam, za­par­ko­wa­łem przy Prze­my­skiej… –> Sa­mo­chód, o ile do­brze pa­mię­tam, za­par­ko­wa­łem na Prze­my­skiej

Mieszkamy w domu przy jakiejś ulicy, ale samochód parkujemy na ulicy.

 

Ka­mie­ni­ce tutaj były ład­nie od­no­wio­ne, a szyl­dów nie było pra­wie wcale. –> Powtórzenie.

 

Ład­nie od­no­wio­ną klat­ką wsze­dłem na pię­tro. –> Czy na piętro wchodzi się klatką, czy może raczej schodami?

 

sta­nę­ły mi przed ocza­mi pół­ludz­kie pół­wę­żo­we wo­jow­nicz­ki… –> …sta­nę­ły mi przed ocza­mi pół ludz­kie, pół­ wę­żo­we wo­jow­nicz­ki

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Całkiem niezłe… chyba?

I’m confused…

Precz z sygnaturkami.

Hm, myślałam, że słowem kluczowym jest “dojść”, ale bohater jednak w końcu “dotarł”. :)

Dość zabawne, zakończenie mnie zaskoczyło.

Nie zrozumiałam. Chyba wolałabym prosty dowcip z dojściem. ;-)

Babska logika rządzi!

Też się spodziewałam, że z tym dochodzeniem to jednak będzie coś innego ; p

Sama nie wiem, co myśleć. Nie wiedziałam do czego to wszystko zmierza i zakończenie niewątpliwie mnie zaskoczyło. Ale, za NoWhereManem, zapytam: czy usatysfakcjonowało? Nie bardzo. Czegoś mi tu zabrakło, nie uchwyciłam co-Autor-miał-na-myśli.

Niemniej czytałam z zaciekawieniem.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

A może trudno zrozumieć szorta, bo to prawda. To znaczy, może nie scena u terapeutki, ale sam sen jest autentyczny, kchrobakowy ;-) Niełatwo doszukać się sensu w cudzuch snach, dlatego też teksty, dłuższe niż  szort, opierające się na motywie snu, są zazwyczaj nudne.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

No to teraz kilka słów od tfu’rcy:

  1. Nie odczytaliście puenty, bo jej tam nie ma. Nie miało być i nie będzie.
  2. Miało być za to tak, by w oczekiwaniu na tą nieistniejącą puentę, nie zmęczyć, nie znudzić samą treścią. Co, jak wnoszę z Waszych opinii, choć trochę się udało.
  3. Chciałem by było zaskoczenie, nieduże, ale jednak.
  4. @ ocha, Finkla, joseheim – alternatywne zakończenie oparte na motywie “dochodzenia” też powstało, ale… uznałem je za, nieco prostackie. Niemniej, ten wątek (sugestia raczej) miał też na celu wprowadzenie pewnego zamieszania.
  5. @ thargone – sen, rzeczywiście, choć zmodyfikowany nieco, jest autentyczny. Postanowiłem go tu rozwiązać. Dzisiaj śniło mi się coś innego… jak już obmyję się z krwi i pozacieram ślady, to może opiszę ;)
  6. Reasumując: głównym celem było to byście dobrnęli do końca i się przy tym nie znudzili, a może nawet zaciekawili… choć po finale nie odczuli zbyt wielkiej satysfakcji. Nawiązanie do uczucia (niespełnienia) bohatera zamierzone.* Czyli, jak mniemam, się udało.

*Traktuję czasem tę wspaniałą grupę jako pewien poligon doświadczalny, by sprawdzić czy mi się udaje osiągnąć to, co mi się wydaje, że chcę. Powyższe opinie utwierdzają mnie w przekonaniu, że mam rację.

 

 

 

Czy to jest sygnaturka?

Przyzwoicie napisane. Bohater trochę taki pocieszny i z przymrużeniem oka patrzyłem jak co chwila zrywa się z leżanki, ale nie zmęczył, a to najważniejsze. Zabrakło mi mocniejszego finału, było źle, ale nic ponad to.

Mi tekst przypadł do gustu. Szczerze przyznam, że końcówka mnie zaskoczyła, choć jak mniemam nie powinienem się tym chwalić :D Jeden moment mi zgrzyta, pogrubiłem go poniżej. Nie brzmi to zbyt dobrze.

– Dokładnie. Takie grube, szare. Czasem są mokre. Znaczy… te skarpety, we śnie. Kiedy pada deszcz. Albo kiedy idę w śniegu. Kiedy indziej suche.

 

@ wojownik cieszy

Może masz rację, że nie brzmi zbyt dobrze, ale… moim zdaniem naturalnie. Nie zawsze wypowiadane przez nas kwestie są gładkie i kwieciste. Zwłaszcza w stanie emocjonalnego podniecenia.

Czy to jest sygnaturka?

Samochód, o ile dobrze pamiętam, zaparkowałem…

…aż ulicą przejedzie tramwaj i, przemykając przez jakieś zapyziałe podwórko, dotarłem do ulicy Dajwór…

…z którego, z niemałym trudem, udało mi się wyrwać.

Wszyscy, jak jeden mąż, wlepili we mnie swe kaprawe oczka.

Rozdrażniło mnie w pierwszym fragmencie nagromadzenie takich zdań – z wtrąceniami w środku wydzielonymi przecinkami. Każde z nich można napisać inaczej, a są napisane na jedno kopyto. Potem też jest ich trochę. To nawet nie chodzi o zasady interpunkcji (choć też), ale o styl: gdy kolejne zdania są jak ze sztancy, to ja się właśnie albo rozdrażniam, albo męczę. To nie jest monotonne (bo można przecież chcieć taki efekt osiągnąć), to jest nudne.

Psycholożka to nie to samo, co terapeutka.

Generalnie mam jak niektórzy przedmówcy – nie wiem, co myśleć. Nic mnie tak nie nudzi w literaturze jak pisanie o snach. Niektórym autorom się udaje moją niechęć przełamać, Ty byłeś nawet przez moment blisko – gdy zacząłem sobie wyobrażać, kim jest bohater. To było po “paskundym, złośliwym uśmiechu” – opowiadał swój sen, a ja miałem przed oczami ten uśmiech i zastanawiałem się, jak się będzie miał do snu. Okazało się, że nijak. Mi akurat puenty nie są do niczego potrzebne, ale cel tekstu – już tak. Najczęściej ten cel muszę sobie dopowiedzieć, ale w tym wypadku zrobiłeś to sam:

głównym celem było to byście dobrnęli do końca i się przy tym nie znudzili, a może nawet zaciekawili… choć po finale nie odczuli zbyt wielkiej satysfakcji

I udało Ci się, przynajmniej częściowo – rzeczywiście nie odczułem zbyt wielkiej satysfakcji. Więc chyba gratulacje.

 

 

 

Dla podkreślenia wagi moich słów siłacz palnie pięścią w stół

@ Cerleg

Po części, w kwestii wtrąceń, masz rację, ale ostatnio tak mi jakoś wychodzi. Tu zmieniać nie będę, ale na przyszłość przemyślę…

Że psycholożka to niekoniecznie to samo co terapeutka, to tego, wybacz, mój podmiot liryczny albo nie wie, albo w zaaferowaniu pomija.

A propos celu i puenty, jakiś czas temu czytałem opowiadania Murakamiego (Mężczyźni bez kobiet), którego strasznie lubię i jakoś się chyba nim zainspirowałem. Co oznacza, że napisałem o niczym i na dodatek bez istotnej puenty. Taka próbka.

Czy to jest sygnaturka?

Że psycholożka to niekoniecznie to samo co terapeutka, to tego, wybacz, mój podmiot liryczny albo nie wie, albo w zaaferowaniu pomija.

To była świadoma decyzja, czy tak wyszło? Jeśli podmiot “liryczny” się myli, to jest to fakt dla tekstu znaczący. Takie znaczenia autor lub autorka powinien kontrolować, mam nadzieję, że tak było w tym wypadku.

Dla podkreślenia wagi moich słów siłacz palnie pięścią w stół

Zdecydowanie świadoma, co więcej konsultowana ze specjalistą. Także wspomniana przez Werwenę leżanka, która już powszechnie nie funkcjonuje, ale według mojego konsultanta merytorycznego, jeszcze gdzieniegdzie jest spotykana.

Czy to jest sygnaturka?

Nowa Fantastyka