- Opowiadanie: ttsz - nowy świat I

nowy świat I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

nowy świat I

1

– Pobudka!!! – Wiktoria wrzasnęła Aleksowi do ucha.

– Nie… przecież dzisiaj jest sobota – jęknął chłopak i przykrył głowę kocem.

– Skleroza nie boli, co? – zapytała.

– Co? – chłopak usiadł i się skrzywił. – A myślałem, że mi to się śniło – powiedział, rozglądając się po niewielkiej namiocie. – Mógłby to być nawet całkiem fajny sen.

– Jak się obudziłam, to też tak myślałam – roześmiała się Wiktoria.

– A ty, to po co się tak szczerzysz? – ziewnął Aleks.

– Słuchaj, wczoraj nie mogłam długo zasnąć i dużo myślałam…

– O, coś nowego.

– Zamknij się. Nie rozumiesz, co się stało?

– No, wylądowaliśmy w jakimś kopniętym średniowieczu.

– W średniowieczu by ci się tak nie podoba…

– A tu mi się podoba?

– Tak, tu jest dużo fajniej. Wprawdzie nie wierzę w żadne przeznaczenie, ale po coś tu w końcu jesteśmy i może być całkiem ciekawie, Korynes, o ile możemy mu wierzyć, zapewnił, że wrócimy do domu, że nikt nie będzie się o nas martwił, bo czas leci tu inaczej. Zawsze chciałam coś takiego przeżyć…

– Naoglądałaś się za dużo filmów. A ja tam i tak nie wierzę temu wariatowi.

Ktoś wszedł do ich namiotu

– O, wstaliście już. – To chyba był ten, co tak nie chciał, żeby jechali z nimi.

– No, tak jakby – odrzekł Aleks.

– To dobrze, bo Korynes chce z wami pogadać, aha i jestem Tarneus. – powiedział.

– No fajnie, tylko, że chciałbym się ubrać – odezwał się chłopak.

– No i? – zapytała Wiktoria.

– Mogłabyś wyjść? – zirytował się.

– Dobra, już sobie idę…

Aleks poczekał, aż oboje opuszczą namiot i powoli zaczął wciągać na siebie ubrania. Jeszcze nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Pokiwał głową. W ciągu kilku sekund znaleźli się tutaj (nawet nie wiedział jak mógłby określić to miejsce), co zachwiało ich całe postrzeganie świata, a na dodatek wpakowali się na jakąś wyprawę w nieznanym im kierunku z osobami, które wcale się z tego nie cieszyły.

– No, nieźle – powiedział do siebie. – A miałem jechać tylko na zwykły biwak z kumplami.

– Już? – usłyszał nagle znudzony głos siostry dochodzący zza ścianki namiotu.

– Ty chyba nie stałaś tam przez cały czas? – zapytał.

– Aż taka głupia to ja nie jestem – prychnęła. – Ruszaj się.

– Naprawdę? – zakpił, kiedy wychodził z pokoju.

– To wcale nie było śmieszne…

– Wiem, to było tragiczne – uśmiechnął się.

No tak, wylądował w tym świecie z siostrą, z którą nawet nie umiał rozmawiać bez docinek. Jak chyba każde rodzeństwo kłócili się ile tylko było można, a czasami dochodziło między nimi nawet do „rękoczynów", jak to zawsze nazywał. Fakt, nie dogadywali się najlepiej, a tutaj będą mogli liczyć tylko na siebie. „Cóż to za ironia – pomyślał – to chyba nam na złość".

– A co? Wolałbyś być tu z Drucikiem? – z zamyślenia wyrwała go Wiktoria.

– Co? – zdziwił się. Skąd ona może wiedzieć, o czym on myśli?

– Słuchaj, co chwilę, gapisz się na mnie z takim niesmakiem, że do razu widać, o czym myślisz.

– Aha, czyli też uważasz, że masz pecha, będąc tu ze mną?

– No popatrz, jakiś ty domyślny.

– Dobra, przestańcie się już kłócić i chodźcie – powiedział Tarneus i poprowadził ich do namiotu Korynesa.

– O, jesteście – na widok przybyłych jego oblicze rozjaśniło się. – Długo musiałem na was czekać. Chciałbym z wami porozmawiać o waszym świecie. Aha, i jeszcze jedno. Skoro już jutro wybieracie się na wyprawę, musicie być odpowiednio przygotowani. Pewnie nie macie nic innego, niż tylko ubrania?

– Nie bardzo… – odezwał się Aleks.

– Więc po drodze pójdziecie do jakiegoś sklepu i kupicie sobie całe wyposażenie. Tarneus o to zadba.

– Co?! Ja?!

– Hm, faktycznie – królewski brat zastanowił się przez chwilę. – Pójdzie z tobą Efir.

– Ale my nie mamy pieniędzy – bronił się Tarneus.

– No tak, czego innego mógłbym po was oczekiwać?– westchnął Korynes. – Zanim pójdziecie, przyjdziesz do mnie i dam ci pieniądze. Ale pamiętaj, nie szczędź ich. Chcę, żeby moi przyjaciele mieli dobre wyposażenie – rodzeństwo zwróciło uwagę na ten zwrot. Od kiedy to są przyjaciółmi królewskiego brata? – O, i jeszcze załatwisz im broń.

– Co?! Panie, im dawać broń? – jęknął wojownik.

– Będą musieli się jakoś chyba bronić, prawda?

– Tak, panie… ale przecież…

– Nie chcesz chyba mnie zawieść?

– Tak, panie, to znaczy nie – Tarneus miał już najwyraźniej ochotę stąd jak najszybciej uciec.

– Dobrze, możesz już iść – Korynes machnął ręką.

– Dziękuję, panie… – oddalił się, jak najszybciej mógł.

– Rozsiądźcie się wygodnie. Chcielibyście o coś jeszcze zapytać?

Aleks zastanowił się przez chwilę. Nie przychodziło mu do głowy żadne inteligentne pytanie.

– No to skoro wy nie macie żadnych pytań, to opowiecie mi o swoim świecie… – i zaczęło się. Do południa tłumaczyli Korynesowi, co znajduje się w ich świecie. Królewski brat chciał wiedzieć niemal wszystko, co robi się tam codziennie, jak wyglądają ludzie, w co się ubierają. Największy problem mieli z samochodami i wszystkimi innymi urządzeniami. Jednak okazały się zbyt skomplikowane dla elfa, mimo, że robił mądre miny, wiedzieli, że nie zrozumiał nic z tego, co usiłowali mu wyjaśnić.

Przed południem do namiotu wszedł Wospad.

– A ty co tu robisz? – zdziwił się Korynes.

– Przecież kazałeś nam panie zawiadomić cię, kiedy będziemy wyruszać. – powiedział elf.

– Ale mieliśmy jechać dopiero po południu.

– Już jest po południu.

– A tak dobrze mi się z wami rozmawiało – westchnął królewski brat. – Będziemy musieli powtórzyć to, kiedy wrócicie.

– Jeśli wrócą – szepnął do siebie Wospad.

– Ty masz tego dopilnować. Chociaż jestem stary, mam jeszcze dobry słuch.

– Oczywiście, panie.

– To co tu jeszcze robisz? Mieliśmy przecież wyjeżdżać.

Kiedy wyszli na zewnątrz, zobaczyli, że wszystko było już uprzątnięte i każdy zbierał się do wyjazdu. Pozostawało jeszcze zwinąć namiot Korynesa i ruszać w drogę. Na szczęście mieli jeszcze zapasowego konia, na którym miało jechać rodzeństwo. Oboje stwierdzili, że jest stanowczo za wysoki, żeby bez problemu na niego wsiąść, ale jakoś sobie z tym poradzili.

Na początku podróży wszystko było w porządku. Korynes ze swoimi ludźmi odłączył się od nich. Później się dowiedzieli, że wrócił do swojego domu. Wospad próbował ich zagadywać, ale niespecjalnie mu to wychodziło. Powiedział, że jadą do Kironu, do Białego Miasta, aby uzgodnić zasady sojuszu Gimanu i Kironu z królową Karizis. Mieli przejechać przez jakiś Mglisty Las, który był dość niebezpiecznym miejscem. Właśnie na tym tle odbywała się wczoraj kłótnia – kilkoro z nich nie miało najmniejszego zamiaru lecieć na żniwiarzach.

– Na czym?! – Aleks pomyślał, że się przesłyszał.

– Na smokach – tym razem Wospad spojrzał na niego z niepewną miną. – Takie latające gady…

– Wiem, co to smok – rozzłościł się chłopak. – Nie wiedziałem tylko, że one istnieją.

– No pewnie, że istnieją.

– A zieją ogniem? – zapytała Wiktoria.

– Ogniem? Skąd ten pomysł? – zaśmiał się elf.

– No nie wiem… niektórzy tak mówią…

A jak już byli przy żniwiarzach, to Wospad musiał koniecznie wspomnieć o potężnej ich hodowli w Gimanie. A jak już byli przy Gimanie, to koniecznie musiał zacząć się rozwodzić na temat tego królestwa.

Elf twierdził, że jest to twierdza niemal nie do zdobycia. Żeby do niej dotrzeć, najpierw trzeba przedrzeć się przez gęsty las, potem pokonać mury miasta, w którym ulice były tak zaprojektowane, że praktycznie za każdym rogiem można było ustawiać barykady, a wróg w każdej chwili mógł się zorientować, że wpadł w zasadzkę. Dachy domów były odpowiednim miejscem dla łuczników, którzy bez przeszkód mogliby cały czas prowadzić ostrzał, a z jednego dachu na drugi mogliby wycofywać się za pomocą drabin. Każdą piędź ziemi oddawaliby krwawym kosztem. Na koniec zaś, jako miła niespodzianka, czekało na wroga pokonanie stromej góry znajdującej się pod stałym ostrzałem i zwieńczonej murami zamku grubości kilku i wysokości kilkunastu metrów. A to była tylko jedna strona tej twierdzy. Pozostałe trzy znajdowały się nad olbrzymim urwiskiem. Lecz jeśli znalazłby się ktoś na tyle odważny, albo głupi, żeby się po nich wspinać do zamku, to nie licząc kilkugodzinnego trudu wdrapywania się na nie, musiałby wpierw pokonać gigantyczne rozlewisko rzeki Błękitnej, która otaczała wszystkie trzy strony gór. Właściwie, to sam zamek został wbudowany w litą skałę wapienną. Nawet część piwnic była wykuta w kamieniu, zaś pod nimi znajdowały się setki naturalnych pieczar połączonych korytarzami, które były stworzone przez człowieka. Nie było w Gimanie takiej osoby, która znałaby, chociaż połowę tych podziemnych korytarzy. Wiele z nich było po prostu zasypanych, inne służyły jako tajemne przejścia z czasem zapomniane przez ludzi, ale nikt nie miał zbytniej ochoty zapuszczać się tam, ponieważ nikt nie miał nawet pojęcia, co może się tam znajdować. Chociaż były przypadki, że niektórzy tam zabłądzili podczas poszukiwania olbrzymiego skarbu, który ponoć tam się znajdował, sądząc po bezcennej rzeźbie tam znalezionej, która wykonana była z kruszcu cenniejszego niż złoto.

Gdyby byli teraz w Gimanie, mogliby zobaczyć widok, którego jeszcze nikt nie zapomniał, choćby ujrzał go tylko przez chwilę. Były to figury prawie wszystkich królów rządzących grodem, wyrzeźbione w litej skale nad zamkiem. Bardzo dawno temu, bo za czasów Pradawnych (Giman był chyba jedyną ich twierdzą, z tak dobrym systemem obronnym, że przetrwał Wielką Wojnę, która zakończyła okres wspaniałości w dziejach ludzkości), wymyślił to jeden z pierwszych władców. Na początku wszyscy sceptycznie odnosili się do pomysłu wykucia jego postaci w skale nad zamkiem tak, ażeby z każdego miejsca w Gimanie można było ją zobaczyć. Był to pomysł bardzo niebezpieczny, gdyż pracownicy otoczeni by byli z każdej strony przepaścią, a poza tym, to nikt nie wyobrażał sobie czegoś takiego, król powiedział wiec wtedy swoim najwyższym dostojnikom, że otaczają go sami przyziemni ludzie i nikt w królestwie nie umie tak naprawdę tworzyć. Urzędnicy długo się jeszcze wzbraniali mając za wymówkę olbrzymie koszty, jakie musieliby ponieść, ale ku ich wielkiemu strapieniu, co pan każe, to sługa musi, a pan się porządnie uparł i w końcu postawił na swoim.

Koniec

Komentarze

Co to niby jest? Sagala...?
Gadające głowy, dialogi pompatyczne i sztuczne (A- Jesteś ranny?; B- Tak, jestem ranny; A- Oh, więc jestes ranny!) - zupełnie jakbym obserwował chłopczyka, który bawi się action-figurkami i mówi za każdą z nich... Narracja (a raczej - przez pierwszą połowę - jej brak) rzuca czytelnika cholera wie gdzie i przez cały czas człowiek czuje, jakby wszedł w połowie serialu, którego wcześniej nigdy nie widział. I ma ochotę wyjść jak najszybciej. 

 

- Wiem, to było tragiczne - uśmiechnął się.
Trochę zbyt ostra samokrytyka, ale prawidłowo ukierunkowana. ;) 

„rękoczynów", jak to zawsze nazywał - słowo rękoczyn istnieje i jest powszechnie używane, więc każdy by to tak nazywał.

Nie jest dobrze. Powyższy tekst jest praktycznie o niczym. Podzielam spostrzeżenia Mortycjana.
Dla mnie dialogi przypominają wypowiedzi graczy podczas sesji RPG podczas napadu głupawki.

Styl kiepski.
Nie podobało mi się i raczej nie zmuszę się do czytania kontynuacji. Przed autorem sporo pracy.

Moja ocena - 2.

Początkowy dialog odpycha i to strasznie. Nie do przetrawienia są te gadki, jak to dobrze określił Mortycjan: gadające głowy. Chociaż nie przepadam za opisami: miłoby było poznać jakoś wygląd, czy cechy charakterystyczne bohaterów: znacząco ułatwia to zaakceptowanie bohaterów, co jest istotne, aby czytelnik czuł coś do nich, a nie traktował jak kolejnych statystów do odstrzału. Ostatnie akapity czytałam trochę na siłe, byle dobrnąć to końca... Bez polotu, ciąg słów niczym z karabinu maszynowego: trata-tata-tata-tata-o, już koniec? Ciężko, ciężko...

Nowa Fantastyka