- Opowiadanie: Staruch - Rachunek na 105 orenów

Rachunek na 105 orenów

Kurz konkursowy już opadł, wyszły już “Szpony i kły”... Po głębokim i długim namyśle postanowiłem jednak, że moje odrzucone opko na konkurs wiedźmiński miast zaginąć w czeluściach mego twardego dysku, trafi na portal.

Chciałem, żeby było deczko niesztampowe, dlatego na miejsce akcji wybrałem... karczmę. Ale tylko po to, by pokazać, jak kłopotliwi w codziennym życiu mogą być Geralt i Jaskier.

“Rachunek...” jest moim  pierwszym napisanym opowiadaniem, dlatego pewnie roi się od błędów interpunkcyjnych i innych. Ze względu na jego wartość sentymentalną dla mnie, nic w nim nie będę poprawiał (sorry, Reg ;)). Chętnie jednak wczytam się w wasze uwagi – wszak człowiek uczy się na błędach.

Zapraszam więc!

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Rachunek na 105 orenów

Chroń mnie przed takowymi gośćmi o wielka Melitele, bo żeby wszyscy tyle kosztowali co ci dwaj hultaje zatraceni, tobym musiał z miseczką pod twoim chramem żebrać. No nic, mus to wyliczyć skrupulatnie, urząd podatkowy jego królewskiej mości (oby go Wieczny Ogień trawił) akuratny jest jak kostucha sama, nikomu nie przepuści.

Wpierw – za napitki (ech, ten śpiewak – dobrze że dwa dni jeno na chlebie i wodzie był) i jadło. Sześćdziesiąt orenów będzie za te siedem dni jak nic. A i strawę Nilfgaardczyków doliczyć się godzi (oni już przecie nie zapłacą, prawdaż?) i to co ze stołów postrącali. „Szkody w substancyi” też do rachunku doliczyć trzeba. Toż tak mądrzył się zeszłej zimy ten skarbowy gryzipiórek, co to najpierw z kaszą pół kopyści zeżarł, a potem cichcem za kaftan wrzucił pięćdziesiąt orenów, żeby mu się w łajno zamieniły.

Lichtarz – będzie pół orena. Sam go z ręki wypuściłem i potrzaskał się w drobny mak, jak ten cudak kocie gały na mnie wybałuszył, chędożona jego mać! Spać miał, łobuz jeden, bo to całymi dniami tego trubadura obchodził, wody dawał, płótna zmieniał jak jaka służka Wszechmatki. A ja przeciem tylko ten srebrny mieczyk chciał obejrzeć, bo go szelma ani razu nie wyciągnął jak z tamtymi tańcował. Powiadają, że za taką zabaweczkę to i tysiąc orenów można na targu w Wyzimie dostać. Szkoda, aleć ręki byłoby szkoda bardziej. Dobrze że ogarek zdążyłem zadeptać, bo cała karczma z dymem pójść mogła. Tfu, na psa urok z tymi wiedźminami!

Prześcieradła trzy (dwa bialuśkie, jedno trochę wymęczone, bo stara na nim rodziła) – z pół orena dać trza. Całkiem krwią nakleksowane. Uprać się nie da, próbowalim. I jeszcze jedno na bandaże podarte, ale to ani ćwierć orena nie będzie, wżdy już i całkiem jak sito było. Bo też śpiewak musiał ręce i nogi pod miecz nadstawiać. Pod trzy miecze tak po prawdzie. A uciec to przez okno (bo pod oknem siedział) nie mógł? Tylko pyskować musiał – „ostawcie ją”, „tak się niewiasty traktować nie przystoi”, „niech się miarkują, bo on na wiedźmina czeka” i takie tam. Sam wiedźmin mu potem prawił, co cesarskich zaczepiać nie trzeba. Szczególnie jak jest ich więcej. A to panowie tylko z Jeśką zabawić się chcieli, a ona, głupia, zamiast orena zarobić albo i dwa, to się stawiała, bo „zakochana”? A komuż to miłość w chędożeniu przeszkadza? Ech, jak tu była przed Jeśką Terka, to się i dziewkę samemu w komorze na workach… No nic, stare dzieje! A ten trubadur to co, lepszy? W cycki Jeśki gapił się jakby trupa samego króla Foltesta tam występowała. Ona też jakimiś maślanymi gałami na niego się gapiła. Ale, ale… Dobrze coby Jeśka, jak urodzi, znowu zaciążyła. Wszyscy jej się wtedy w cycki gapią, bo wielgachne ma, to i na wino nosem nie kręcą, i grosza nie skąpią… Jedno mnie tylko martwi – kto dziewce znowu brzuch dorobił? Ja anim dziewki nie tknął, Tregemirowi zabroniłem… Jakiś wagabunda ze wsi? Już ja jej bękarty z głowy wybiję! A co do wina – muszę starej powiedzieć żeby mniej wody dolewała, bo już i to ranione śpiewaczysko mnie zaczynało nagabywać, że to „mało wina w winie”. Pańskie podniebienie, żeby mu salamandra do polewki napluła! I jakoś się już na plewy nie chciał dać wziąć, a gładkim gadaniem nicem nie wskórał. Wiedźminem mnie zaczął straszyć! Mnie, najuczciwszego karczmarza po tej stronie Pontaru! Świat się kończy!!! Dobrze, że się ta zwada napatoczyła, bo musiałbym mu już dalej na własny koszt dolewać. A spust miał, że ho ho. Nawet drwal Dagobard tyle nie pije jak z dąbrowy zejdzie.

Caluśki sąg drzewa – z pięć orenów jak nic. Ale bo też i białowłosy prawił, coby „śladów nie zostawiać”. Że niby jak cesarscy przyjdą i się zwiedzą, to i karczmę, i całą wieś spalą. A przyjdą? Loszek jakowyś wykopać będzie trzeba, dla schronienia. Aha, starą z kociołkiem trzeba posłać, bo pono na ludzkich prochach najlepiej kapusta rośnie. Wierzyć, nie wierzyć, popróbować nie zawadzi.

Żuraw do studni – oren, bo całkiem nowy jest. Ale te ludziska głupie! Gadają, co woda z cebra takim żurawiem ciągnięta to zatruta jakaś, bo duch obwieszonego do niej pluje! A nawet jakby, czuć to? Żeby to ta hołota wiedziała, ile razy wielmoża Mojmir się do studni odlał. Narzygać też mu się po prawdzie zdarzyło (i po co takem narzekał jak teściu kopać zaczął studzieneczkę maluśką w piwnicy?). A ci jakowąś obwieszeńca śliną się turbują.  Na szczęście Tregemir ma znajomka, co stary żuraw ostruga, gdzieniegdzie siekierą draśnie i powie się, że nowy. To i oreny w kieszeni zostaną. Dobrze to czasem wielmoży posłuchać – „ciemny lud wszystko kupi”. Widać i Mojmirowe gadanie może się do czegoś przydać.

Szyld „Pod Śmigłą Pliszką” – z dziesięć orenów to nawet może być, by tego czarnego pokręciło. Nie miał to się gdzie na białowłosego zasadzić, tylko pod szyldem? Wiedział że ten za nim wyleci, to odbieżać nie mógł? Że krzaki tam są – bo muszą przecie. Ileż to razy jak chłop z karczmy wychodzi to zimnego powietrza tak się  nałyka, że albo górą, albo dołem płynów pozbyć się musi. To i w krzaki najporęczniej! A ten czarny, żeby go sam cesarski kat w zaświatach męczył, jak to mieczem machnie… I szyld na pół. Na podpałkę się tylko nada. Białowłosemu i tak by krzywdy nie zrobił, bo ten jakowoś skoczył, kucnął i czarnemu miecz wytrącił. I na co było machać? No a wiedźmin tylko jakoś palce powykręcał i tamten zaraz legł bez ducha. Czary to jakoweś musiały być! Ochlaptusy co prawda plotki rozsiewają, że ten czarny się na gównie jakowymś pośliznął i łbem w kamień gruchnął, ale temu wierzyć nie trzeba! Kulturalni ludzie, a nie chwaląc się tylko tacy moją karczmę nawiedzają, robią to w krzakach, a nie pod samymi drzwiami karczmy. A Mojmira, któremu się onegdaj zdarzyło nie zdążyć, nie było u nas od dwóch niedziel bezmała, kiej to lipy na podwórzu mało przyrodzeniem nie obalił, dziewki nie trafiając. Wiedźmińskie to czary musiały zwalić cesarskiego na ziem i basta! No i ludziska jak się zawzięli, że ten czarny to niby „wróg ludu Temerii”, to i od razu go – na powróz. Nawet białowłosego nie słuchali. Co też te nilfgaardzkie kmiotki robiły u nas? „Agenci” pono jakowyś. Ludziska bajając przy piwie cesarskim kolory nadali, to i prawią o jakowychś białych czy fioletowych, coby się w opowieściach nie mylili. Jeno wszyscy Nilfgaardczycy przecie na czarno byli. Pono żeby się „nie odróżniali od otoczenia”. Wyglądali też w karczmie jak węgle w piasek ciśnięte. No nic, na razie jeno kupka popiołu po nich została. Po czarnym (a co, też ich jakoś odróżniać muszę) jakaś bardziej czarna niż reszta. I usieczony szyld. Teraz to może go przemalujemy na „Pod Spasłym Sumem” he he he… Bo moja stara już bardziej jak rybsko wielgachne wygląda niż jak śmigła pliszka. A i wąsy jak u suma ma prawie, ino patrzeć jak się golić zacznie.

Drzwi do karczmy – tu chyba tylko oren będzie, bo drzwi porządne, dębowe, wytrzymały. Tylko zawiasy trzeba dorobić. Ale też jak białowłosy czarnego w rzyć kopnął, to ten przez drzwi wyleciał jak kamień z katapulty przy oblężeniu Cintry, co to dziadunio o nim tyle prawił. Czemuż on taki zawzięty, ten białowłosy? Że trubadura te trzy pokurcze zaczepiały? Małoż to w karczmie dogadywań, a i czasem kuksaniec się zdarzy? Bywały człek w karczmie sporów nie sprawia, jeno na trakcie się zasadzi, a potem na miecze wyzwie lubo strzałę w plecy wypuści – wedle uznania. Cywilizowanie! A nie w karczmie rwetes robić.

Trzy worki mąki – ze dwa oreny jak nic, bo krwią przesiąkły aż do samego dołu. Szczęściem świnie nie wybrzydzają, wszyćko zjedzą. I na co było do piwniczki uciekać temu białemu (jaki on tam po prawdzie biały, ale jak już krew z niego zeszła to jakiś taki blady się zrobił)? Dyć widział, jak fioletowy w karczmie padł, to i uciec się spodziewał? A tu jak mu białowłosy po grdyce haratnął, to sikało jak z wodospadu w Górach Mahakamskich. No i trzy worki zmarnowane. Szczęściem szynki, kiełbasy, trzy kwarty grochu i chleba pięć bochenków (tak stara marudziła, że sczerstwiały – a tu proszę, jak się przydało, że jak kamień są) obmyć można. Nawet stary Cedric nie pozna, chocia on w gębie wszystko najdłużej obraca, bo zębów nie ma.

Pięć mis (z najprzedniejszej gliny, w Wyzimie samej kupione) kufli i pucharów naście – piętnaście orenów. Skorupy same zostały. Na targ się trzeba będzie wozem wybrać, boć na plecach nosił nie będę, a Tregemirowi oreny do ręki dać – to kupi jakieś „poezyje” albo lutnię co nie daj bogowie. Ale też skakali po tych stołach, spuść im Lwiogłowy Pająku zgniliznę na kości, aż wszystkie obskakali. Żelastwem machali jak cepami – dobrze że stara i Jeśka po głowach nie dostały, mięsiwa i polewki z stołów uprzątając. A iskry się sypały… Ale ten białowłosy to jakowyś czarodziej alibo jednak to prawda, co o wiedźmińskich sztuczkach powiadają, bo ani razu go nie trafili, choć samotrzeć naskakiwali na niego. Ten fioletowy (tak o nim gadają, bo flaki jakoweś takie fiołkowe miał) to ani się obejrzał, jak żelazo miał w bebechach. Dobrze, że trociny na klepisku mam zawsze świeże, bo to i juchy dużo było, i jelita się po trocinach smykały. A tak się tylko wymiecie i nowymi podsypie.

Kaftan mój i koszula – pięć orenów. Albo dziesięć dam, żałował nie będę, każdy kto do „Śmigłej Pliszki” wchodzi, widzieć musi że to porządna karczma, nie spelunka jakaś. I gospodarz to nie byle kto. Ale żem się tego białowłosego wystraszył, jak w drzwiach stanął. Bo to i wzrok dziki, i suknia plugawa… a właściwie to jakowymś „śluzem” cała opluta. Chyba coś musiał słyszeć co się w środku dzieje, bo miecz miał już w ręce. Ciekawym jak mógł słyszeć, skoro drzwi i okna zawarte były? Może on to jakowyś wybryk natury, co to o nich tyle ludziska gadają? Ten, jak mu tam, „mujtant” czy coś! Bo to i w nocy widzi, i przez ściany słyszy, no i miecz się go nie ima. A ten śluz to podobno wyverny. Właściwie to po co „przedstawicielkę wymierającego gatunku zwierząt” (tako prawił o niej Mojmir, co to raz nawet w stolicy uniwersytet widział) ubijać? Komu to wyverna na uroczysku przeszkadzała? Każdy głupi wie, coby tam nie chodzić! A tak… Jak to białowłosy skoczył do środka, to i otrząsnął ów „śluz” na mój kaftan i koszulę. Dobrze że i staremu Cedricowi się trochę dostało, może już tyle przy drzwiach spał nie będzie, moczymorda jeden. Teraz kaftan i koszula tak wyglądają i śmierdzą, że nawet Tregemir ich nie weźmie. Może synowi szwagra damy? Stara już od roku głowę suszy, że na otrzęsiny nic nie dalim. No i – będzie jak znalazł. Przytnie się trochę i jak nowe będą. Prawie. A i z mięsa wyverny, co z Tregemirem z uroczyska przytargalim, stara coś narobi. Kotlety, pulpety jakieś czy może stołeczne dziwadło, co się szyszakiem zwie czy jakoś tak. Wielmoże ponoć gonią za takimi cudami i orenów dużo płacą za michę takiego dziwactwa. Że im też już świnie, krowy czy koty nie nastarczą? Albo szczury! Ja bym żadnego takiego paskudztwa do gęby nie wziął, bo wyvernie mięso cuchnie jak Cedricowe onuce.

To ile to w sumie będzie? Sto pięć orenów? Ładna sumka, nie ma co! Szczęściem białowłosy (Geraltem go trubadur zwał) sakieweczkę zostawił. Że niby Geralt za opiekę nad panem Jaskrem (tak się trubadur kazał wołać jak ostatnio u nas był) płaci, i za szkody w karczmie, i za pomoc. Bo też ta jego chabeta Płotka to co i rusz zwiedzać się wybierała nasze zadupie. Gonić ją trzeba było z wójta koniczyny… Chuda też jakaś taka, to i owsa (na siano, pańskie bydlę, pyskiem kręciła, psiajucha) żarła tyle, żem się bojał co w całej Temerii nie starczy! Pegaz pana Jaskra też niczego sobie konisko! Żadnej klaczce na wioskowych łąkach nie przepuścił. Aż się miejscowi dziwowali – czy to trubadur wybrał ogiera, czy ogier trubadura? Bo dobrali się jak w korcu maku. No ale pan Jaskier płaci dobrze, to i koniem opiekować się trza. Jak był u nas ostatnio (rok? pół roku temu?) to cały loszek wina i miodów wysuszył. Aleć i ludziska walili do karczmy, coby śpiewu bywałego artysty wysłuchać, to parę dodatkowych groszy do kiesy wpadło.

W tej sakieweczce wiedźminowej monety dwie złote się chowały i srebrnych  tuzin. Nigdym takich na oczy nie widział. Pan Jaskier powiedział że to „elfia waluta” jest. Jeszcze sprzed króla Sambuka. Strasznie ponoć dużo warta. Akurat, nie takie rzeczy goście w karczmie do ręki próbują wepchnąć. Ja się tam byle czym zbyć nie dam! Ale może po te zakupy do Wyzimy się wybrać? Daleko co prawda, ale kuzyn starej handluje tam rybami, to i pomóc może wymienić „walutę” z sakiewki na oreny. Przecie stratny być nie mogę!

 

Koniec

Komentarze

Podoba mi się taki bilans w głowie karczmarza, człowieka interesownego i chciwego zapewne. I za ten oryginalny dosyć punkt widzenia i wybór narratora pierwszy duży punkt. Udana moim zdaniem jest także stylizacja językowa. Starałeś się autorze wpasować w świat i język AS dosyć wiarygodnie. Także odniesienia do miejsc i postaci z sagi o wiedźminie w sam raz. Nie za dużo, bo to brzmiałoby sztucznie, nie za mało. 

Cała sytuacja przypomina mi jeden z moich ulubionych filmów Rosencrantz i Guildenstern nie żyją. ​Tam postaci z drugiego planu uczestniczą niejako w Hamlecie od zaplecza i zakulisowo pokazują wydarzenia wielkiego dramatu ze swojego punktu widzenia. Potem Andrzej Sapkowski napisał świetne i klimatyczne Maladie o zakulisowych i późniejszych wydarzeniach, jakie przeżywają drugoplanowe postacie Tristana i Izoldy. ​Teraz Staruch zastosował podobny chwyt na wiedźminie Sapkowskiego. Za tę przewrotność, nieistotne, zamierzoną czy nie, kolejny duży punkt.

Murowana biblioteka.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Sympatyczny tekst. Niby strumień świadomości, ale wyjątkowo rozsądny i pozwala odtworzyć wydarzenia. Bardzo fajnie to sobie wszystko karczmarz podliczył. No i ta jego chciwość – zniszczoną koszulę powinowatemu, żarcie z krwi można obmyć, żuraw ostrugać… Piękne również przekleństwa kierowane pod adresem wrogów. :-)

Z interpunkcją wykrakałeś – nie jest dobrze. Zasadniczo, jeżeli w zdaniu masz dwa czasowniki, to potrzebujesz dobrego powodu, żeby nie oddzielić ich przecinkiem.

Babska logika rządzi!

Nie wykrakałem, tylko zdaję sobie sprawę z moich możliwości interpunkcyjnych. Bo o ile “twarda” ortografia i literówki to moja mocna strona, tak interpunkcja… jak widać.

Co do narracji – takie były moje zamierzenia. Czekam jeszcze na zarzuty o mizoginizm i pomniejszanie ról kobiet w narracji, bo to też jakoś tam celowe było. 

Dziękuję za pochwały!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Pulpety z wyverny rozłożyły mnie na łopatki. :)

Chciałbym napisać coś sensownego i rozbudowanego, ale mogę chyba wysilić się jedynie na proste “podobało mi się”.

Dużo sympatyczniejsze niż “Kurs na Lotnisko”.

Faktycznie trochę zgrzyta interpunkcja i konstrukcja zdań, ale ja nie jestem “szczególarzem”.

Niezła stylizacja, ale jakbym miał czytać coś dłuższego w tym stylu, to zapewne by znużyło.

Tekst kojarzy mi się z takim książkowym przerywnikiem. Jak dobrze pamiętam, to Sapkowski czasami stosował podobny zabieg zmiany perspektywy narratorów w książkach.

Ogólnie przeczytałem z przyjemnością, ale trochę za mało treści w tej historii na opowiadanie pełną gębą, jeśli za wzorzec przyjąć teksty AS. Ot, przyjemna chwilka. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Zalth, trafiłeś w sedno z tą treścią. Dlatego opowiadanie odpadło z konkursu. Ale to był mój debiut “pisarski”, więc mimo błędów (a właściwie z powodu nich), to bardzo pożyteczne doświadczenie :).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Pomysł na opowiadanie wydaje mi się przedni. Wyliczenia karczmarza i towarzyszące im opisywane wydarzenia to naprawdę sprytny fabularny zabieg. Odrobinę przeszkadzał w czytaniu blok tekstu, podzielenie na mniejsze akapity byłoby lepszym rozwiązaniem. Nie jestem fanem takiej stylizacji, ale tutaj jakoś bardzo mi to nie przeszkadzało.

Ogólnie sympatyczny tekst, zasługujący na miejsce w Bibliotece :)

Fajny słowotok chytrego karczmarza. Chłop wie, jak zarobić ;) Przy dłuższym tekście taka forma pewnie nieźle by umęczyła, ale przy 12k znaków czuło się jedynie przyjemność. 

Bardzo zręczna stylizacja, Staruchu. Co prawda w dłuższej formie zapewne męcząca, ale na kilkanaście tysięcy znaków – w sam raz. Wiedźmiński świat jak żywy. Nie lubię opowiadań w formie relacji, ale Twoja jest jedną z ciekawszych, jakie czytałem. Trochę zgrzytały mi wyceny karczmarza, niektóre towary wydawały się niedoszacowane, niektóre przeszacowane. ;) To jednak drobiazg. Uznaję lekturę za satysfakcjonującą, ale nie zapadającą na długo w głowie.

Pozdrawiam.

Przyznam, że z cenami miałem spory problem. Najgorzej było z ceną wiedźmińskiego srebrnego miecza. Ale gdzieś w internetowej encyklopedii wiedźmińskiej znalazłem cenę w innej walucie (chyba z “Sezonu burz”?), potem poszukałem przelicznika tejże waluty na oreny i voila – jest cena. Ale to jednak więcej fantazji niż twardej ekonomii. Tak też jest z rzeczami powszedniego użytku. Wiem, że sporo nad tym główkowałem, ale to było jednak ponad półtora roku temu i detale wywietrzały mi z pamięci.

A co do “niezapadania w głowie”. No cóż, dawno już doszedłem do wniosku, że nowym Dostojewskim, Bułhakowem czy Lemem nie zostanę. Ba, nie zostanę nawet Burroughsem czy Peteckim. Toteż zdecydowałem pisać (a czynię to rzadko) to, co sam chciałbym czytać – w miarę nieskomplikowane czytadła, którym można poświęcić czas w pociągu albo poczekalni u dentysty. I to chyba tu akurat mi się udało :).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ano nie zostaniesz żadnym z wymienionych autorów, ponieważ żyjemy w innych czasach niż oni. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że utwory owych wielkich pisarzy zostałyby posłane przez współczesnych kreatorów rynku w stronę przeuroczej ikonki na pulpicie z napisem “kosz” pod spodem.

Pytanie o trudność napisania kawałka dobrej, oryginalnej, spójnej pod względem światotwórstwa i pomysłu literatury rozrywkowej? Wydaje mi się, że z każdym kolejnym pokoleniem pisarzy jest to sztuka coraz bardziej złożona. Zauważ, że cała armia ludzi eksploatuje typowe scenariusze dotyczące zjawisk społecznych zachodzących między ludźmi, pionierzy literatury mieli pod tym względem “z górki”. Ale powodzenia.

Z cenami też miałem problem – szczególnie zastanowiła mnie wielokrotnie wyższa cena za misy i kufle w porównaniu do prac remontowych przy żurawiu i drzwiach karczmy. Aż takie przebicie za zwykłe gliniane naczynia? ;)

Naczyń było wiele. Do tego z samej Wyzimy. W najlepszej karczmie po tej stronie Pontaru nie podaje się w byle czym. Poza tym – lepsze towarzystwo (a za takie z pewnością uważał się Jaskier, jak i pewnie cesarscy agenci) na zwykłej glinie nie jada. Co najmniej glina zdobiona, a może też i artystyczne szkło?

A ze współczesną literaturą jest jak z muzyką – wszystko już było. No chyba że się ma nie całkiem równo pod sufitem (nowatorstwo treści i stylu), albo niemożebnie cierpi (większa łatwość przelania uczuć na papier). No, można jeszcze ćpać i brać pomysły z halucynacji. Żadna z tych dróg do oryginalności jakoś do mnie nie przemawia :). Zostaje rzemiosło na miarę możliwości!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Mam problem z tym opowiadaniem. Z jednej strony, poradziłeś sobie z formą i mocno nawiązałeś do Sapkowskiego. Sapkowski sam stosował takie zabiegi, ale u niego było to bardziej wyważone. Cały tekst utrzymany w tym stylu trochę nuży. Jest zbyt przegadany. Lepiej by to wyszło, gdybys chociaż dał tu z dialog, czy dwa. A tak wyszła zwykła gawęda. 

Z drugiej strony, cała ta wyliczanka, podczas której opowiadasz historię, jest niezłym pomysłem. Zręcznie oddałeś styl, rodem z książek AS-a. Całe opowiadanie jest bardzo naturalne. Plusem jest, że Wykreowałeś jakąś rzeczywistość. Stosownie, w odpowiednich odstępach wtrącasz wzmianki o postaciach, które nie mają wpływu na fabułę. 

Chciałbym się jeszcze odnieść do przedmowy. Wg mnie osadzenie akcji w karczmie nie jest awangardowe. Wręcz jest sztampowe. U samego Sapkowskiego była masa scen odgrywających się w karczmach. Karczmy są miejscem, gdzie zbierają się wszyscy bohaterowie fantastyki.

Kończąc, opowiadanie jest niezłe. Masz ode mnie głos do Biblioteki. Pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Możliwe, Staruchu. Naturalnie – artystycznie zdobione szkło czy kosztowna zastawa mogłaby kosztować niemałą fortunę. Tylko czy wtedy karczmarz byłby aż tak prostym człowiekiem, jakim go przedstawiłeś? Czy jego wypowiedź nie byłaby bliższa stylowi bogatego, oczytanego kupca niż prostego wioskowego ciury?

Szklane czy kryształowe puchary, zdobne misy w prostej drewnianej chałupie? Hmm… Nie spójniej – w rozbudowanym gościńcu, z liczną i niewątpliwie zbrojną czeladzią, którego panem jest wykształcony, dostojnie odziany szlachcic, pełniący w okolicy rolę kogoś w rodzaju lokalnego starosty/magnata? ;)

Podajesz mi podpowiedzi do napisania powieści czy mininoweli co najmniej? Nie skorzystam ;).

Karczmarz jest prosty (i chytry), co nie znaczy, że nie może mieć kosztownych sprzętów dla specjalnych gości. Karczma ma dobrą lokalizację, więc i obroty spore, i klientela różnorodna, nawet ta o wyrafinowanych gustach. Dla kogo gospodarz chciał “szyszak” z wyverny przyrządzić :)? 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

No wiesz – opisuję tylko własne przypuszczenia i domysły. Ostatecznie to Ty jesteś autorem, więc decydujesz o wszystkim – cenach, wydarzeniach i bohaterach. Opowiadanie mogłoby rozgrywać się w gościńcu, prowadzonym przez starostę w czapce z piórkiem, gdybym to ja je napisał. Jak to mówią – wolnoć Tomku w swoim domku.

A póki co, napisałem tylko parę komentarzy w Twoim wątku po przeczytaniu opowiadania :)

A czy czasem nie było jakiegoś zakazu zabraniającego szlachcie tak przyziemnych rzeczy jak handel czy prowadzenie karczmy? W arendę zdawali, ale sami raczej się nie zajmowali.

Babska logika rządzi!

@silver_advent – ależ ja się bardzo cieszę, że moje opowiadanie skłoniło cię do napisania kilku komentarzy. Czyli dało ci do myślenia (w taki czy inny sposób). A sporo rzeczy jest pewnie przeze mnie “niedomyślanych” – gdzie ta karczma? Co z sąsiadami? Jak daleko do wielkiego miasta? Itp. Ale zawsze to nauka na przyszłość – nawet drobne detale wrzucone w w narrację, mogą uwierać przy lekturze. 

@Finkla – karczmarz jest na dorobku. Karczma jest w miarę nowa (albo dopiero niedawno ją przejął?). Właściciel jest na najlepszej drodze do zdobycia szlachectwa – przecież to dutki o tym decydują. I wtedy zleci zarządzanie kolejnemu pokoleniu chytrych kombinatorów.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

A ja bardziej do Silvera piłam. :-)

Babska logika rządzi!

Finklo, prawdopodobnie masz rację. Podałem rozwiązanie "od czapy".

Mnie jednak wymęczyło, nie dając w zamian na tyle, bym był kontent, bo historii, tak po prawdzie, to tu nie ma żadnej. Jaskier chojraczy, Geralt sprząta, nic nowego. Poza formą, a ta, choć ciekawa, jednak przekombinowana i zbyt ciężka, by czytało się z przyjemnością (zresztą nie lubię takiej listownej czy quasi-listownej – względnie: pamiętnikowej – narracji). Niby tylko dwanaście kilko znaków, a mam wrażenie, że przebrnąłem przez trzykroć tyle, i to gorszego znacznie tekstu.

Ale że i Sapek potrafił czasem wymęczyć i lubi sobie grubo przekombinować, to nie jestem pewien, czy powinieneś traktować to jako przytyk, czy jako pochwałę jednak, skoro w jakimś sensie się z ASem zrównałeś.

Poza tym, że jest trochę jednak nudno i ciężko, momentami popłynąłeś też z tą archaizacją i ubarwianiem języka. Na przykład tutaj:

A ten trubadur to co, lepszy? W cycki Jeśki gapił się jakby trupa samego króla Foltesta tam występowała.

Do teraz nie jestem pewien, czy chodzi Ci o ekipę nadwornych błaznów króla, czy o jego zwłoki.^^ Czasem też się zwyczajnie gubiłem w opisach, jak choćby z tą piwnicą.

 

Humor na plus, podobnie z kreacją postaci – Geralt i Jaskier, opisani tak z boku, wypadli zupełnie jak, no cóż, Geralt i Jaskier.

 

Peace!

 

 

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Już się Cieniu przyzwyczaiłem, że moja twórczość ci nie leży. Bywa.

A “trupa(…)występowała” chyba mówi sama za siebie.

 

War ;)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Chcesz uczyć się na błędach, to masz: raz piszesz wywerna, innym razem wyverna. No jak tak można! Aha, za uwagi pobieram pół orena od sztuki. Oj, nie zarobię na twoim opowiadaniu. Wręcz przeciwnie – winienem ci słono dopłacić za przyjemność czytania! Spodobał mi się pomysł przedstawienia historii. Nawet chaos narracyjny jest na miejscu, bo w końcu to nerwowe myśli skąpca, który musi wydać fortunę. Ma to tę zaletę, że można wytłumaczyć wszelkie nieścisłości opowieści (choć nie twierdzę, że takie są, ale czasem nie do końca wszystko kleiłem).

Zatem ode mnie wiele się nie nauczysz :(

Machające wesoło brwi – ^^ – też mówią same za siebie.^^

Niemniej z początku w Cienia Burzy mózg nieduży wbił się lancą kontekst ze zwłokami, a słowo “występowała” uznałem jako błąd w sztuce. Trwało to zaledwie chwilę – tak to sobie przynajmniej teraz wmawiam – ale jednak.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

@Tfurca – point taken! Zaraz poprawię. A czytałem to setki razy…

@Cień – ^^ w takim razie :).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Należę do tej ułomnej mniejszości, która “Wiedźmina” nie potrafiła docenić, więc oprócz dwóch podejść dała sobie z nim spokój. Dlatego też na pewno nie jestem w stanie docenić wszystkich nawiązań w Twoim opowiadaniu. Na pewno fajnie wyszła Ci stylizacja. Zgadzam się z tymi, którzy piszą, że gdyby tekst był dłuższy, to byłby męczący. Z drugiej strony trudno mi sobie wyobrazić, w jaki sposób ten koncept i sposób jego opisania można by nawet spróbować zastosować w dłuższym tekście. Bo i pomysł jest na krótki tekst, i sposób pomysłu opisania jest na krótki tekst. Więc generalnie wszystko się zgadza.

Wszystko da się wyobrazić, ocho :). Ale ogólnie taki był zamiar – krótko i na temat (w miarę). Nie jestem w stanie ogarnąć moim ułomnym postrzeganiem, jak można tworzyć sagi na wieleset stron. Toż to jakaś katorga i harówka nad pojęcie…

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Mam natychmiastowy banan na twarzy jak tylko poczuję ten bogaty w epitety swojski wiedźmiński klimat. Przy Twoim opowiadaniu banan był obecny, a to zasługuję na pochwałę :d Momentami trochę za ciężko, ale to chyba nieuniknione we wszystkim co inspirowane Sapkowskim.

 

Oby poczciwy karczmarz nie był stratny, niech go prowadzi miłosierna Melitele!

Spodobały mi się niezwykle obrazowe rozważania towarzyszące drobiazgowej wycenie strat. A choć cały czas miałam świadomość, że to tylko karczmarz mamrocze do siebie, to z tego mamrotania wyłoniła się całkiem zacna i dość szczegółowa opowieść o wydarzeniach, które do powstania rzeczonych strat walnie się przyczyniły. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję drogie panie :). Czyż nie o to chodzi skrobiącemu te słowa – o zadowolenie czytających? Czuję się spełniony!

Bogini, chętnie nauczyłbym się czegoś na własnych błędach. I choć drżę jak uczniak przed maglowaniem, pokornie proszę o wskazanie niedociągnięć celem samobiczowania ;). BTW – jak można się cieszyć lekturą o trzeciej na ranem surprise?

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Uważasz, że tekst jest ciekawy tylko w godzinach pracy urzędów? ;-)

Babska logika rządzi!

Finkla, o trzeciej nad ranem nawet przeczytanie ze zrozumieniem czytanki z “Elementarza” Falskiego byłoby dla mnie wyzwaniem ;). 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Boginie nie muszą spać. ;-)

Babska logika rządzi!

Staruchu, napisałeś opowiadanie w taki sposób, że nie wydaje mi się, abym mogła wskazać jakieś jego niedostatki. Tekst jest monologiem i obawiam się, że gdybym zaczęła poprawiać karczmarza, zrobiłabym Wam – Tobie i karczmarzowi – taką przysługę, jaką korekta chciała uczynić Unfallowi i kapitanowi Victimowi, usiłując poprawić opowiadanie Unfalla Wściekłe zombi szczały z dachu. ;D

 

…jak można się cieszyć lekturą o trzeciej na ranem?

Wielce, Staruchu, wręcz nieopisanie. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki Reg :). Czyli moja (a może karczmarza?) interpunkcja dalej niestety będzie kuleć.

I mówisz, że o trzeciej nad ranem da się nieopisanie cieszyć lekturą? Muszę kiedyś spróbować. Wezmę jakąś Ann Bishop czy inny “Zmierzch” i rzucę się na głęboką wodę :D. No chyba, że usnę wcześniej. 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Wezmę jakąś Ann Bishop czy inny “Zmierzch” i rzucę się na głęboką wodę :D.

Desperat z Ciebie, Staruchu. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Technikalia sam oceniłeś w przedmowie. Co do treści – strasznie mi się podobało :) Bardzo dobry pomysł na opowiedzenie historii, prezentację postaci i wydarzeń. Szczególnie zaintrygowałeś początkiem, szkicując ogólny obraz i potem stopniowo wypełniając go ciekawymi szczegółami. No i koniec końców też się dobrze skończyło… Chyba, bo to świat wiedźmina :)

Podsumowując: oryginalna forma opowiadania oddaje ciekawą treść. Bardzo ładny koncert fajerwerków :) 

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dopiero teraz znalazłem czas przeczytać i całkiem mi się spodobało. Bardzo dużo dobrych, ciekawych pomysłów się tam przewinęło.

ironiczny podpis

Dziękuję bardzo panowie :). Podoba mi się, że wam się podobało.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Stylizacja faktycznie udana, jednak przez to męczyło mnie czytanie. Innym nie, więc jak widać kwestia gustu. Pomysł na narratora przedni.

Niby wydarzenia jakoś tam zostały opisane, ale nie ogarnąłem czemu wiedźmin taką sieczkę zrobił w karczmie. Jasne, Jaskier miał zatarg, ale Geralt niezbyt chętnie chwyta za miecz gdy nie musi i w pierwszej chwili raczej spróbowałby załagodzić konflikt niekrwawo.

Do tego znalazłem jedną literówkę(!), co w Twoim tekście wydawało się niemożliwe:

“Tylko zawiasy trzeba dorobić. Ale też jak białowłosy czarnego w rzyć kopnął, to ten przez drwi wyleciał jak kamień z katapulty przy oblężeniu Cintry,(…)”

Opowiadanie do przeczytania, ale jakiegoś większego wrażenia nie zrobiło.

Dzięki, Natan! “Drwi” poprawione. Dopiero przy własnej “tfurczości” widać, że łatwiej zauważyć słomkę gdzie indziej, niż belkę u siebie. Mimo że czytałem to opko chyba sto razy. Tym większy szacun dla redaktorów NF odczuwam.

Czemu Geralt wziął się od razu do sieczenia? Jaskier już był ranny, to i nie było czasu negocjować. A jak już się zacznie…

A i styl, i pomysł – kwestia gustu. Tobie się nie podobało, na szczęście dla mnie byli tacy, którzy przeczytali z przyjemnością :). 

W każdym razie – jeszcze raz dzięki za odwiedziny!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Misię czytało z przyjemnością. Zasłużone gwiazdki i zdziwienie, że tekst został odrzucony, jak napisałeś w przedmowie. Może jury chciało być bardziej wiedżmińskie od wiedźminów. :)

Został odrzucony, bo tak napisał o nim Juror:

Niby odrzucam, ale trochę pochwalę, bo forma i narzucony nią styl mi się podobały – to był jakiś pomysł, nawet ciekawy. W czym więc problem? Jakby tak tej formy się pozbyć, to nie widzę tu naprawdę ciekawej historii skrytej w tych skrawkach opowieści. Szkoda, bo połączenie tego pomysłu na perspektywę z opowieścią dobrą dałoby efekt godny finału.

No cóż, gdybyż każdy tekst drukowany w NF miał ciekawą historię… ;)

 

Dziękuję Misiowi za odwiedziny i miły komentarz :D

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nowa Fantastyka