- Opowiadanie: Łukasz Kuliński - Przygoda wesoła i niebezpieczna Pupca Sierotki

Przygoda wesoła i niebezpieczna Pupca Sierotki

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Przygoda wesoła i niebezpieczna Pupca Sierotki

Dzwon­ki, dzwo­necz­ki roz­dzwo­nio­ne, bądź­cie za­wsze na czap­ce tego lu­dzi­ka, al­bo­wiem kró­le­stwo po­myśl­no­ści do bła­znów na­le­ży.

Char­les de Co­ster Przy­go­dy Dyla So­wi­zdrza­ła

 

W pewną ma­jo­wą noc, gdy księ­życ świe­cił w pełni, w mie­ście Dun­port, przy­szedł na świat Gil­bert, syn Ma­teu­sa i Ewy. 

Na­ro­dzi­nom jego to­wa­rzy­szy­ły ma­gicz­ne znaki, które świad­czy­ły o nie­zwy­kłym prze­zna­cze­niu dzie­cię­cia.

Po pierw­sze, do­bi­jał się do chat­ki, stu­ka­jąc w szybę, lelek ko­zo­dój, o któ­rym po­wszech­nie wia­do­mo, że jest zwia­stu­nem nie­sa­mo­wi­to­ści. Co praw­da pta­szek ten bywał w domu co­dzien­nie, był bo­wiem przez miesz­kań­ców do­kar­mia­ny, lecz pewne rze­czy na­le­ży prze­mil­czeć dla dobra hi­sto­rii.

Po dru­gie, wyły psy, a od­bie­ra­ją­ca poród aku­szer­ka, ko­bie­ta pełna lu­do­wej mą­dro­ści, orze­kła że za­wo­dzi­ły tej nocy wy­jąt­ko­wo pa­skud­nie, a wręcz szy­der­czo.

Po trze­cie zaś, i to na­le­ży chyba uznać za naj­waż­niej­sze, Gil­bert nie na­ro­dził się, jak to zwy­kli czy­nić inni w jego po­ło­że­niu, to jest głową do przo­du, lecz zu­peł­nie od­wrot­nie – wy­szedł tą stro­ną, którą nie­po­li­tycz­nie wy­sta­wiać na widok pu­blicz­ny, chyba że się jest no­wo­rod­kiem – wy­szedł pupą.

Wzbu­dził tym, już w pierw­szych chwi­lach swego życia, śmiech. Śmia­ła się ko­bie­ta od­bie­ra­ją­ca go na świat, mó­wiąc, że nie­chyb­nie chło­piec wy­ro­śnie na głup­ka, kogo bo­wiem bo­go­wie wy­pchnę­li z łona matki tyłem do przo­du, ten musi być po­my­lo­ny. Spra­wi­ła tym przy­krość ro­dzi­com. Po­chy­lił się więc nad dziec­kiem Ma­teus, człek po­czci­wy i do­bro­dusz­ny, mó­wiąc:

 – Nie tro­skaj się zło­śli­wym re­cho­tem, mój synku. Wy­pnij się nań!

Słowa ojca oka­za­ły się dla Gil­ber­ta pro­ro­cze.

O ro­dzi­cach wła­ści­wie nie można po­wie­dzieć już nic wię­cej. Speł­ni­li swoje skrom­ne prze­zna­cze­nie i zmar­li pięć lat póź­niej, gdy mia­sto na­szła za­ra­za. Dziec­ko prze­ży­ło i wio­dło od tego czasu smut­ny żywot sie­ro­ty. Wy­cho­wy­wa­ne w przy­tuł­ku, wy­śmie­wa­ne i wy­ty­ka­ne ze wzglę­du na nie­zwy­kłe oko­licz­no­ści na­ro­dzin, do­cze­ka­ło się no­we­go imie­nia.

Wo­ła­li na chłop­ca Pu­piec Sie­rot­ka.

Choć ojca pa­mię­tał mgli­ście, to bar­dzo go ko­chał i wziął sobie do serca prze­ka­za­ną mu mą­drość. Każdy śmiech po­gar­dli­wy, który sły­szał, wzbu­dzał w nim we­so­łość i od­wra­cał się doń pupą wła­śnie, za którą cho­wał się jak za tar­czą. Pupą byli dla niego krnąbr­ni ko­le­dzy, pupą zło­śli­we na­uczy­ciel­ki, które ćwi­czy­ły go rózgą i pupą było życie.

Gdy dożył lat pięt­na­stu, za­czął kraść.

Naj­pierw ukradł majt­ki pani bur­mi­strzo­wej, które chciał póź­niej od­sprze­dać w por­cie jako płót­no dla ża­glow­ców. Za­brał też cy­ga­ra pana bur­mi­strza, na ich miej­sce wkła­da­jąc do wy­twor­ne­go puz­der­ka kozie bobki, zna­le­zio­ne na łące. I może uszło­by mu to pła­zem, zrzu­co­ne na karb mło­dzień­cze­go buntu i trud­ne­go dzie­ciń­stwa, gdyby nie do­pu­ścił się zbrod­ni naj­gor­szej.

Ukradł cnotę córki pana bur­mi­strza i bar­dzo pręd­ko wy­lą­do­wał w aresz­cie.

Pierw chcia­no go prze­ćwi­czyć batem, aby tym spo­so­bem wy­tłuc zeń wszel­kie de­fek­ty pod­łej na­tu­ry. Gdy jed­nak pró­bo­wa­li zakuć go w dyby, cwany zło­śli­wiec na­dep­nął na stopę jed­ne­go ze straż­ni­ków, ugo­dził dru­gie­go mię­dzy nogi i sam wsko­czył w przy­go­to­wa­ne klesz­cze – lecz nie głową, jak to zwy­kli czy­nić inni w jego po­ło­że­niu, ale stro­ną zu­peł­nie od­wrot­ną.

Wy­wo­łał tym po­wszech­ną we­so­łość. Zbie­rał się na placu lud Dun­por­tu i śmia­no się, prze­ka­zu­jąc wia­do­mość:

– Pu­piec Sie­rot­ka znów do­ka­zu­je!

A gdy ro­ze­źlo­na straż wy­mie­rza­ła tęgie razy, zo­sta­wia­jąc czer­wo­ne pręgi na wy­sta­wio­nych dum­nie, ob­fi­tych pół­dup­kach, Gil­bert pisz­czał lub wył tak uciesz­nie, że szyb­ko za­prze­sta­no kaźni. Wy­my­ślo­no zatem inną karę, którą pod­su­nął ktoś z tłumu. Po­sła­no umyśl­ne­go do ra­tu­szo­wych piw­nic, gdzie w za­ku­rzo­nym ku­frze, umiesz­czo­nym tam w dawno za­po­mnia­nych cza­sach, spo­czy­wał strój bła­zna.

Ubra­no w niego Sie­rot­kę.

Ko­stium oka­zał się pa­so­wać wy­bor­nie i pre­zen­to­wał się do­sko­na­le. Czer­wo­ne pan­ta­lo­ny wy­sa­dza­ne błysz­czą­cy­mi ce­ki­na­mi, wy­god­ne, mięk­kie ba­let­ki, kur­tecz­ka wy­szy­ta w róż­no­barw­ne trój­ką­ty oraz rzecz naj­waż­niej­sza – czap­ka. Za­koń­czo­na trze­ma ośli­mi usza­mi, z któ­rych zwi­sa­ły jak pąki kwia­tów me­ta­lo­we dzwo­necz­ki, po­brzę­ku­jąc we­so­ło przy każ­dym ruchu.

Ude­ko­ro­wa­ny w ten spo­sób nie­szczę­śnik za­mknię­ty zo­stał w dużej klat­ce na środ­ku rynku. Od tej pory krnąbr­ny bła­zen żył w nie­wo­li, wy­sta­wio­ny na widok pu­blicz­ny, dzień i noc zno­sząc pod­ło­ści i śmiech do­brych miesz­kań­ców Dun­por­tu.

Cier­piał przez rok. Gdy się zaś nada­rzy­ła oka­zja, otwo­rzył drzwi wię­zie­nia, po­słu­gu­jąc się w tym celu ukra­dzio­ną spin­ką i uciekł. Nim opu­ścił mia­sto, nie omiesz­kał po­dzię­ko­wać miesz­cza­nom na różne wy­myśl­ne spo­so­by. Przez całą noc sikał na wy­cie­racz­ki, ma­lo­wał na mu­rach, a sa­me­mu bur­mi­strzo­wi od­ci­snął na drzwiach zacną po­do­bi­znę swej tyl­nej fi­zjo­no­mii. A skoro świ­ta­ło, wkradł się do staj­ni i za­bie­ra­jąc osioł­ka o mą­drym i re­zo­lut­nym wy­ra­zie pyska, zbiegł, wi­ta­jąc się z przy­go­dą.

***

Tym­cza­sem w Fan­go­rii, kró­lew­skim mie­ście bez króla, na środ­ku areny ubi­tej z żół­te­go pia­sku i kości dziel­nych nie­szczę­śni­ków, stał Ol­brzym.

Mókł. Z nieba le­ciał deszcz, który od­bi­jał się od me­ta­lo­wej po­wierzch­ni jego pan­cer­nej skóry. Wiel­ko­lud nie przej­mo­wał się tym jed­nak, gdyż nie po­tra­fił. Za­miast tego kłę­bi­ła mu się w gło­wie, w takt ma­gicz­nych wy­ła­do­wań, jedna myśl. Nie była to myśl skom­pli­ko­wa­na. Brzmia­ła:

STAĆ

Na razie tyle wy­star­czy­ło. Ciem­na syl­wet­ka twór­cy przyj­rza­ła się słowu, za­cie­ra­jąc ręce. Gdy zaś na­cie­szy­ła się już wła­sną pod­ło­ścią, wzię­ła do ręki ka­wa­łek bia­łej kredy i do­pi­sa­ła ko­lej­ne, które na­tych­miast roz­ja­śni­ło się bladą łuną nie­bie­skiej ener­gii.

Słowo nie było jesz­cze ak­tyw­ne. Ale to miało zmie­nić się nie­dłu­go.

***

– Rusz się, ty zwy­rod­nial­cu!

Osio­łek nie po­słu­chał. Za­miast tego spoj­rzał na bła­zna po­gar­dli­wie i prych­nął oślim spo­so­bem, opry­sku­jąc ro­ze­źlo­ne­go ad­wer­sa­rza śliną. Ten roz­ju­szył się nie na żarty. Zła­pał za uzdę i za­pie­ra­jąc się no­ga­mi o so­lid­ny kawał skały, szarp­nął. Bez efek­tu.

– Wy­glą­da na to, że na­praw­dę po­trze­bu­jesz po­mo­cy.

 Na wy­so­kim sio­dle, uśmie­cha­jąc się przy­jaź­nie, sie­dział ry­cerz. Świad­czy­ły o tym nie­za­wod­nie: zbro­ja, hełm z fan­ta­zyj­nym, sze­ro­kim pió­ro­pu­szem oraz kro­pierz pięk­nie ha­fto­wa­ny w żółte psz­czo­ły, któ­rym okry­ty był jego koń. Męż­czy­zna był pulch­ny i za­ró­żo­wio­ny od słoń­ca. Nie spra­wiał wra­że­nia tę­gie­go wo­jow­ni­ka. Wy­glą­dał ra­czej jakby, co naj­wy­żej, gotów był wy­grać w jed­nym z tych kon­kur­sów, w któ­rych mu­sisz zjeść jak naj­wię­cej pącz­ków.

– Pu­piec Sie­rot­ka, wę­drow­ny bła­zen, do usług!

Gil­bert pu­ścił oślą uzdę i wy­wi­nął ho­łub­ca, za­koń­czo­ne­go głę­bo­kim ukło­nem, po­dzwa­nia­jąc przy tym we­so­ło dzwo­necz­ka­mi.

– Czy sza­now­ny pan ry­cerz nie po­sia­da przy­pad­kiem gar­ści bobu?

Zbroj­ny po­dra­pał się po spo­co­nym po­licz­ku i wydął mię­si­ste wargi.

– Dziw­ne no­si­cie imię, panie błaź­nie. A na cóż wam bób?

– Dla mego to­wa­rzy­sza, Pi­ta­go­ra­sa, oczy­wi­ście. Jest on osłem tyleż upar­tym, co wy­bred­nym i jada wy­łącz­nie ten przy­smak. Za­sta­ła nas w dro­dze pora po­sił­ku i zwie­rzak nie ruszy się, póki nie zje obia­du.

Męż­czy­zna po­pa­trzył, prze­krę­ca­jąc głowę. Osio­łek uczy­nił do­kład­nie to samo.

– Istot­nie, mogę was po­ra­to­wać…

Kwa­drans póź­niej je­cha­li już razem, koń w osła.

– Wasze miano, wy­ba­wi­cie­lu?

 – Tulio de Ra­mi­rez Ga­lvan­do y Na­var­ra, ze sło­necz­nej Fan­go­rii – przed­sta­wił się ry­cerz.

– Po sto­kroć dzię­ki ci, szla­chet­ny Tulio de Ra­mi­re­zie Ga­lvan­do y Na­var­ra, ze sło­necz­nej Fan­go­rii!

– Wy­star­czy Tulio.

– Po sto­kroć ci wy­star­czy, Tulio!

– Za­baw­ny z cie­bie czło­wie­czek.

Je­cha­li przez chwi­lę w mil­cze­niu. Je­dy­nie zwie­rzę­ta po­mla­ski­wa­ły i par­ska­ły, pa­trząc na sie­bie z ukosa.

– Zmie­rzasz na arenę, panie błaź­nie?

Sie­rot­ka spoj­rzał na to­wa­rzy­sza i wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Nic mi nie wia­do­mo o żad­nej are­nie, wasza sza­cow­ność. Jadę tam, gdzie mnie po­nio­są nogi Pi­ta­go­ra­sa. Ktoś bę­dzie wal­czył?

Zbroj­ny za­gwiz­dał.

– Jeśli nie wiesz, bę­dzie chyba naj­le­piej jeśli po pro­stu to zo­ba­czysz.

***

Ol­brzym po­czuł, że nad­szedł czas.

Bły­ska­wi­ca ma­gicz­nej ener­gii na­ro­dzi­ła się we wnę­trzu jego prze­past­nej głowy. Wpa­dła w wy­drą­żo­ne ścież­ki sta­ro­daw­nych za­klęć i po­mknę­ła w dół. Przedar­ła się przez kark, za­ja­śnia­ła w pier­siach i przez wy­ry­te dłu­tem trze­wia we­szła do nogi. War­cząc i sy­piąc nie­bie­ski­mi iskra­mi, oży­wi­ła ko­la­no i zmu­si­ła je do po­wol­ne­go wzno­sze­nia.

Ol­brzy­ma wy­peł­nia­ła tylko jedna, cał­kiem ra­do­sna myśl.

DEP­TAĆ

***

He­rold chrząk­nął i za­anon­so­wał.

– A teraz, wy­stą­pi przed wami sza­cow­ny przed­sta­wi­ciel Ga­lan­driań­skich Kró­lestw Środ­ka. Po­wi­taj­my grom­ki­mi bra­wa­mi dziel­ne­go mar­ki­za de Pom­pon!

Ry­cerz wy­je­chał. Ude­ko­ro­wa­ny był w barwy swego kraju – nie­bie­skie lilie. Prze­je­chał wzdłuż try­bun, uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko i ma­cha­jąc ręką do wi­wa­tu­ją­ce­go tłumu. Szyb­ko za­skar­bił sobie sym­pa­tię głod­ne­go wi­do­wi­ska ludu. W prze­ci­wień­stwie do po­przed­ni­ków nie pła­kał, a na arenę nie trze­ba było wy­py­chać go wi­dła­mi, co za­wsze sta­no­wi­ło dla Fan­gor­czy­ków miłą od­mia­nę. Wię­cej – pierw­szy raz zda­rzy­ło się, żeby za­wod­nik gwiaz­do­rzył.

Sie­rot­ka i Tulio sie­dzie­li na jed­nej z ław. Nie pa­trzy­li jed­nak na mar­ki­za.

Po dru­giej stro­nie areny stał jego prze­ciw­nik. Wzro­stem gó­ro­wał nad try­bu­na­mi, tak że nawet ci sie­dzą­cy w naj­wyż­szych rzę­dach mu­sie­li za­dzie­rać czoła, aby na niego spoj­rzeć. Głowę zro­bio­ną miał z że­la­zne­go dzwo­nu, pierś sze­ro­ką jak burta okrę­tu, a pię­ści skon­stru­owa­ne z przy­mo­co­wa­nych do rąk ko­wa­deł.

Golem.

Stał cier­pli­wie w słoń­cu, zno­sząc pa­nu­ją­cą wokół wrza­wę z fi­lo­zo­ficz­nym spo­ko­jem. Nie prze­szka­dzał mu wrzesz­czą­cy tłum, nie przej­mo­wał się pie­ką­cym żarem, nie za­re­ago­wał nawet, gdy od­pię­to mu z rąk i nóg grube łań­cu­chy. Cze­kał.

Kiedy ry­cerz na­cie­szył się już chwi­lą sławy, usta­wił się do ataku i ru­szył. Oglą­da­ją­cy za­rze­ka­li się póź­niej, że była to pięk­na szar­ża, a można im wie­rzyć, gdyż wi­dzie­li ich już wiele. Mar­kiz po­pro­wa­dził konia we­dług wszel­kich pra­wi­deł sztu­ki, jego ramię nie za­drża­ło, gdy opusz­czał kopię, a okrzyk bo­jo­wy po­niósł się sze­ro­kim echem, za­pew­nia­jąc sce­nie od­po­wied­nią dra­ma­tur­gię.

Potem Ol­brzym uniósł stopę i opu­ścił ją, po­wo­du­jąc ciche mla­śnię­cie.

***

– Mo­że­my mówić swo­bod­nie? – za­py­tał karcz­marz, sta­wia­jąc trzy wy­peł­nio­ne po brze­gi kufle.

Tulio nie od­po­wie­dział od razu, po­świę­ca­jąc pier­wej uwagę za­spo­ko­je­niu pra­gnie­nia. Potem otarł ma­lut­kie wą­si­ki z piany i spoj­rzał py­ta­ją­co.

– Ach, on? Tak, spo­tka­łem go na szla­ku. Jest w po­rząd­ku. 

Star­szy męż­czy­zna po­pa­trzył z po­wąt­pie­wa­niem i po­krę­cił głową z dez­apro­ba­tą.

– Mu­sisz uwa­żać, kogo tu spro­wa­dzasz, przy­ja­cie­lu! Jeśli Jo­nasz dowie się o nas, na­ło­ży mi na lokal takie po­dat­ki, że wszy­scy bo­go­wie…

Sie­rot­ka sie­dział mię­dzy roz­ma­wia­ją­cy­mi, ob­ra­ca­jąc spoj­rze­nie raz w prawo, raz w lewo, przy­słu­chu­jąc się z za­cie­ka­wie­niem, acz bez zro­zu­mie­nia, a dzwo­necz­ki na czap­ce po­brzę­ki­wa­ły przy każ­dym ruchu. Tra­fi­li do tego miej­sca zaraz po tur­nie­ju. Gdy walka się skoń­czy­ła, he­rold ogło­sił zwy­cięz­cę, a roz­ocho­co­na pu­blicz­ność sza­la­ła jesz­cze przez jakiś czas. Potem Gil­bert za­ob­ser­wo­wał jak czte­rech męż­czyzn, ubra­nych w czar­ne stro­je po­grze­bo­we, wy­bie­gło na arenę i po­ma­ga­jąc sobie szpa­chel­ka­mi, sprząt­nę­li reszt­ki wa­lecz­ne­go mar­ki­za do gu­stow­nej tru­mien­ki.

Sam Ol­brzym wró­cił zaś do po­przed­niej po­zy­cji, cze­ka­jąc na ko­lej­ne­go śmiał­ka.  

Bła­zen chciał wy­py­tać o szcze­gó­ły ca­łe­go zaj­ścia, ale pulch­ny to­wa­rzysz nie nada­wał się do roz­mo­wy. Wy­glą­dał wła­ści­wie jakby był w szoku. Sie­dział osłu­pia­ły i nie od­zy­wał się sło­wem, nawet gdy Gil­bert ma­chał mu ręką przez ocza­mi i dłu­bał w uchu po­śli­nio­nym pal­cem. Po ja­kimś cza­sie Tulio oprzy­tom­niał jed­nak na tyle, iż zdo­łał wy­du­sić z sie­bie, że po­trze­bu­je się napić. Tak tra­fi­li do Wol­ne­go Rynku, obe­rży scho­wa­nej za staj­nia­mi dla przy­jezd­nych.

– Czy szla­chet­ni pa­no­wie wy­ja­śnią mi w końcu, o co tutaj cho­dzi?

– Masz ja­kieś kon­kret­ne py­ta­nia? – Jo­achim, wła­ści­ciel przy­byt­ku, po­chy­lił się nad sto­łem.

– No nie wiem, może na przy­kład, co to za chory po­mysł, żeby wal­czyć z tym wiel­kim, sta­lo­wym by­dla­kiem!? – wy­buch­nął bła­zen i zła­pał się za dzwon­ki, które brzęk­nę­ły jak roz­złosz­czo­ne.

Karcz­marz po­pa­trzył na niego zdzi­wio­ny, a potem spoj­rzał na ry­ce­rza.

– To ten mały nic nie wie?

– Nic a nic – stwier­dził Tulio – Mó­wi­łem, że spo­tka­łem go na szla­ku, mo­co­wał się z osioł­kiem. Po­mo­głem mu i po­szli­śmy razem obej­rzeć walkę mar­ki­za. Przy­był z da­le­ka.

– No do­brze. – Sta­rzec długo dumał nad czymś, nim za­czął ob­ja­śniać: – Czy znasz le­gen­dę o królu Ar­tu­rze?

– Każdy zna hi­sto­rię o Ar­tu­rze – żach­nął się Gil­bert.

– A tę o Je­rzym i smoku? Ko­ja­rzysz?

– Tak, ale co to ma do…

– A le­gen­dy o kró­le­stwie Fan­go­rii, znasz?

Sie­rot­ka spoj­rzał po­dejrz­li­wie i za­sta­no­wił się. I cho­ciaż znał dużo opo­wie­ści, lubił bo­wiem bawić się ich słu­cha­niem, a czę­sto wy­my­śla­niem, nie po­tra­fił przy­to­czyć żad­nej o tym kon­kret­nym miej­scu. Coś tam niby sły­szał. Było to ma­lut­kie kró­le­stwo, wci­śnię­te mię­dzy Ga­la­drię a Pół­noc­ną Tru­vię, któ­re­go ja­kimś tra­fem nie pod­bił nigdy żaden z bo­ga­tych są­sia­dów. Fan­go­ria była – i w za­sa­dzie nie­wie­le wię­cej.

Karcz­marz po­cze­kał kilka se­kund i trium­fal­nie pstryk­nął pal­ca­mi.

– Otóż to! Nic, praw­da? Nawet ma­lut­kiej, prza­śnej opo­wiast­ki. Nie ma le­gend o Fan­go­rii.

– No do­brze – zgo­dził się Gil­bert – nie ma. Ale wciąż nie ro­zu­miem, co to ma do rze­czy.

– Wi­dzisz, mały – pod­jął tam­ten – mie­li­śmy kie­dyś w mie­ście króla. Ta­kie­go praw­dzi­wie mą­dre­go i za­rad­ne­go mo­nar­chę. Rzą­dził bez mała pięć­dzie­siąt lat, tak jak jego oj­ciec i dziad przed nim. Nie wtrą­cał się za bar­dzo w życie miesz­kań­ców, za cośmy wszy­scy bar­dzo go lu­bi­li i udało mu się tak roz­ma­wiać z są­sia­da­mi, że nigdy nie za­wę­dro­wa­ła do nas obca armia. Na­zy­wał się Al­bert Zwy­czaj­ny.

– Zwy­czaj­ny?

– Tak. I tu go bo­la­ło. Bo wi­dzisz, Al­bert bar­dzo pra­gnął, aby jego kró­le­stwo wy­ka­za­ło się czymś nie­sa­mo­wi­tym. Żeby opo­wia­da­no o nas le­gen­dy. Że­by­śmy byli sław­ni. Pech chciał, że nic ta­kie­go nigdy się nie dzia­ło. Je­ste­śmy spo­koj­nym ludem. Ro­bi­my dobre piwo. I tyle.

– I tu po­ja­wia się Jo­nasz – wtrą­cił smut­no Tulio. – Mo­głeś zo­ba­czyć go dziś po po­łu­dniu. To ten dzia­dy­ga z dłu­gi­mi pej­sa­mi i dziw­ną czap­ką, który re­cho­tał, gdy Ol­brzym zdep­tał mar­ki­za.

Gil­bert rze­czy­wi­ście wi­dział kogoś ta­kie­go. Za­sia­dał w loży. Cią­gle za­cie­rał ręce i śmiał się, kiedy ry­cerz wy­je­chał na arenę, a gdy zgi­nął, sta­rzec mało nie udu­sił się z ra­do­ści. Wy­glą­dał na zło­śliw­ca.

– Jo­nasz jest ka­ba­li­stą – wy­ja­śnił Jo­achim – czyli ma­giem. Nie wia­do­mo, kiedy po­ja­wił się na dwo­rze króla, ale wy­słu­chał jego na­rze­kań i za­pro­po­no­wał roz­wią­za­nie. Stwo­rzył Ol­brzy­ma, po­stać z le­gend. Nie­po­ko­na­ne­go, mi­tycz­ne­go stwo­ra, który zgnie­cie każ­de­go, kto ośmie­li się sta­wić mu czoła.

Gdy król zo­ba­czył be­stię, nie po­sia­dał się z ra­do­ści. Wresz­cie miał to, czego tak bar­dzo pra­gnął. Ogło­sił zatem de­kret, który mówi, że kto zwy­cię­ży po­two­ra, ten za­sią­dzie na tro­nie.

– Fiu, fiu! Ale to i tak głu­po­ta, wal­czyć z czymś takim. Nie mo­że­cie na­pi­sać no­we­go de­kre­tu? Albo ina­czej wy­brać króla? 

– Może i mo­gli­by­śmy, gdyby nie Jo­nasz. – Tulio zła­pał się za głowę i cięż­ko oparł łok­cie na stole. – Teraz, kiedy umarł Al­bert, stary nie­po­dziel­nie włada mia­stem.

– Ledwo zi­pie­my – po­wie­dział po­nu­ro karcz­marz. – Pej­sa­ty drań na­kła­da mi na karcz­mę takie opła­ty, że nie mogę nor­mal­nie pro­wa­dzić in­te­re­su. Ak­cy­za od piwa, po­da­tek od nie­ru­cho­mo­ści, po­da­tek od klien­ta, na­leż­ność do­cho­do­wa – za­czął wy­li­czać smut­no. – Nie­dłu­go będę mu­siał za­mknąć lokal. Wy­lą­du­ję na ulicy, jeśli ktoś w końcu nie wygra walki.

Sta­ra­my się z Tu­liem coś z tym zro­bić. Na­kła­nia­my ry­ce­rzy z róż­nych stron, żeby zmie­rzy­li się z go­le­mem. Ale ostat­nio jest coraz trud­niej. Nikt już nie jest na tyle głupi, żeby się od­wa­żyć. Wszy­scy wie­dzą, jak to się koń­czy. – Tutaj sę­dzi­wy karcz­marz uniósł rękę i ude­rzył otwar­tą dło­nią w mokry od piwa blat stołu. Po­nio­sło się cha­rak­te­ry­stycz­ne mla­śnię­cie.

Za­pa­dła długa cisza, prze­ry­wa­na je­dy­nie sior­ba­niem.

– Jutro wal­czę z Ol­brzy­mem – wy­znał nagle ry­cerz.

– Co!? – Bła­zen wy­trzesz­czył oczy. – Zgłu­pia­łeś? Zgi­niesz!

– Nie­chaj wszy­scy wie­dzą! – Tulio nie­ocze­ki­wa­nie pod­eks­cy­to­wał się i wszedł na stół. – Sły­szy­cie, lu­dzie? Ogła­szam wszem i tego… wobec! Że ja, Tulio de Ra­mi­rez Ga­lvan­do y Na­var­ra, mąż nie­po­śled­niej od­wa­gi, zmie­rzę się jutro z be­stią i wy­zwo­lę nasze zie­mie spod opre­sji uzur­pa­to­ra!

– Ucisz się, na li­tość bogów! – Gil­bert szar­pał go za ramię, ale było już za późno. Pulch­ny ry­cerz, pod­pi­ty i nie­zdro­wo roz­go­rącz­ko­wa­ny, cią­gnął prze­mo­wę. Naj­gor­sze było jed­nak to, że zna­lazł słu­cha­czy. Kilku gości za­czę­ło po­ta­ki­wać, a jakiś nad­gor­li­wiec wy­sko­czył z wnę­trza obe­rży i za­czął roz­gła­szać no­wi­nę na ulicy.

Po go­dzi­nie całe mia­sto wie­dzia­ło już, że na­za­jutrz od­bę­dzie się walka.

***

– Pod­sadź mnie tro­chę wyżej!

Gil­bert, ucze­pio­ny gzym­su, maj­ta­jąc bez­rad­nie no­ga­mi, usi­ło­wał wspiąć się po ścia­nie bu­dyn­ku. Szło mu nie­zbyt zgrab­nie, a chli­pią­cy pod nim ry­cerz wcale nie po­ma­gał.

– Nie ro­zu­miem, co mnie opę­ta­ło – la­men­to­wał. – Zginę tam na pewno. Umrę. To już ko­niec, ro­zu­miesz?

– Prze­sta­niesz się ma­zga­ić, trąbo? Pod­sadź mnie, pró­bu­ję ci pomóc!

Byli pod re­zy­den­cją Jo­na­sza Goldsz­taj­na. Po tym jak Tulio wy­trzeź­wiał tro­chę i zo­rien­to­wał się co zro­bił, pró­bo­wa­li z Sie­rot­ką usta­lić, jak mu pomóc. Pró­bo­wa­li – to zna­czy bła­zen my­ślał nad roz­wią­za­niem, a ry­cerz żalił się na chwi­lo­wą nie­po­czy­tal­ność, któ­rej do­świad­czył.

Nie mając zni­kąd po­mo­cy, gdyż Jo­achim wró­cił do za­rzą­dza­nia in­te­re­sem, Gil­bert po­sta­no­wił wziąć spra­wy w swoje ręce. Tak oto zna­leź­li się przed domem ar­cyw­ro­ga, a wła­ści­wie na jego ty­łach, sta­ra­jąc się do­stać do ma­łe­go, ła­zien­ne­go okien­ka. Czego Sie­rot­ka miał na­dzie­ję do­ko­nać, kiedy już znaj­dzie się w środ­ku, do­kład­nie nie wie­dział. Miał na­to­miast pew­ność, że musi po­stą­pić w taki wła­śnie spo­sób.

Chło­pak miał bo­wiem ta­jem­ni­cę, z któ­rej nigdy ni­ko­mu się nie zwie­rzył. Zwią­za­na ona była ze stro­jem, z któ­rym nie roz­sta­wał się nigdy, cho­ciaż nie miał już przy­mu­su, aby go nosić. Był on ma­gicz­ny. Gil­bert do­wie­dział się tego jesz­cze w Dun­por­cie i od tej pory skwa­pli­wie ko­rzy­stał z jego nie­zwy­kłych wła­ści­wo­ści. A były one takie, że jeśli za­pla­no­wał coś zło­śli­we­go, śmiesz­ne­go lub zwy­czaj­nie głu­pie­go, ko­stium za­pew­niał mu po­myśl­ność w przed­się­wzię­tym dzia­ła­niu. Im dur­niej­szy i bar­dziej po­krę­co­ny pla­no­wał fi­giel, tym więk­sza była szan­sa, że się uda. Wy­star­czy­ło, że po­my­ślał o czymś, a jeśli prze­dziw­ny duch bła­zeń­stwa, który tkwił w czer­wo­nych pan­ta­lo­nach i oślej czap­ce uznał to za cie­ka­we – dawał o tym znać brzę­cze­niem dzwo­necz­ków.

Teraz zaś brzę­czał jak dziki.  

Wresz­cie Gil­bert zna­lazł się na od­po­wied­niej wy­so­ko­ści. Zła­pał za uchy­lo­ną okien­ni­cę, otwo­rzył ją na oścież i po chwi­li był już w środ­ku. Wyj­rzał na ze­wnątrz. Tulio cze­kał na dole, ner­wo­wo drep­cząc w kółko.

– Psst…! – Świe­żo upie­czo­ny wła­my­wacz zło­żył dło­nie w tubę i za­wo­łał: – Idź do domu! Spo­tka­my się, kiedy skoń­czę. Nic mi nie bę­dzie.

Pulch­ny to­wa­rzysz nie­chęt­nie kiw­nął głową i po­czła­pał w stro­nę mia­sta. Gil­bert ode­tchnął. Zde­cy­do­wa­nie le­piej było iść dalej sa­me­mu, wie­dząc, że ry­ce­rza nie bę­dzie w po­bli­żu. Gotów byłby znowu zro­bić coś głu­pie­go. A nawet gdyby bła­zen wpadł w ta­ra­pa­ty i tam­ten chciał mu pomóc, cóż po­ra­dzi prze­ciw­ko ma­go­wi? 

W łaźni, do któ­rej wła­śnie wszedł Sie­rot­ka, nie było ni­ko­go. Pod­szedł więc ostroż­nie do drzwi i bar­dzo po­wo­li uchy­lił je na sze­ro­kość jed­ne­go palca. Za nimi znaj­do­wał się ko­ry­tarz, jak się oka­za­ło, rów­nież pusty. Wy­szedł więc i stą­pa­jąc ostroż­nie, prze­szedł po mięk­kim dy­wa­nie, zdo­bio­nym w czer­wo­ne kwia­ty. Na ścia­nach, wzdłuż holu, znaj­do­wa­ły się ob­ra­zy. W więk­szo­ści były to por­tre­ty. Lu­dzie pa­trzą­cy na skra­da­ją­ce­go się chło­pa­ka po­dob­ni byli do wła­ści­cie­la domu. Męż­czyź­ni uwiecz­nie­ni zo­sta­li w jed­nej po­zy­cji – za­cie­ra­jąc ręce – jakby gest ten nie­od­łącz­nie to­wa­rzy­szył wszyst­kim po­ko­le­niom Goldsz­taj­nów, od po­cząt­ku ich ist­nie­nia. Mieli dłu­gie pejsy i czę­sto no­si­li gęste brody. Ko­bie­ty przed­sta­wio­ne na ob­ra­zach rów­nież wy­ka­zy­wa­ły pewne wspól­ne cechy. Szcze­gól­nie oka­za­łe nosy rzu­ca­ły się w oczy.

Gdy za­szedł do końca ko­ry­ta­rza, sta­nął przed pół­okrą­gły­mi scho­da­mi. Wybór drogi oka­zał się jed­nak cał­kiem pro­sty, gdyż na dole do­strzegł świa­tło. Nie chcąc spo­tkać się z go­spo­da­rzem, ob­ró­cił się na pię­cie i po­wę­dro­wał na górę. Sta­nąw­szy przed cięż­ki­mi drzwia­mi, za­parł się mocno i pchnął.

Zna­lazł się w pra­cow­ni cza­ro­dzie­ja. I cho­ciaż nigdy nie wi­dział żad­nej pra­cow­ni na oczy, o po­mył­ce nie mogło być mowy.

Zo­ba­czył licz­ne półki, za­peł­nio­ne po brze­gi książ­ka­mi. Gil­bert nigdy nie wi­dział naraz tak wielu tomów, a od kurzu i cha­rak­te­ry­stycz­ne­go za­pa­chu za­krę­ci­ło mu się w nosie. Z boku, pod ma­lut­kim, okrą­głym okien­kiem stało biur­ko. Le­ża­ło na nim mnó­stwo pa­pie­rów, pióro z ka­ła­ma­rzem, cyr­kle i inne pre­cy­zyj­ne na­rzę­dzia, któ­rych prze­zna­cze­nia bła­zen nawet się nie do­my­ślał. Nie to jed­nak sta­no­wi­ło rzecz naj­dziw­niej­szą. Naj­dziw­niej­sza była po­stać na środ­ku po­ko­ju.

Golem. Iden­tycz­ny z tym, który stał na are­nie, jed­nak­że znacz­nie mniej­szy. Ule­pio­ny, co Gil­bert stwier­dził po po­bież­nym ba­da­niu, z gliny. Wokół niego zaś, wy­ry­so­wa­ne na pod­ło­dze, mie­ni­ły się nie­bie­ska­wym bla­skiem koła, pen­ta­gra­my i geo­me­trycz­ne za­wi­ja­sy roz­ma­itych kształ­tów. Trud­no było nie za­uwa­żyć kunsz­tu i nie­spo­ty­ka­ne­go pięk­na, jakie przed­sta­wia­ła sobą ta nie­ty­po­wa plą­ta­ni­na ry­sun­ków – zda­wa­ły się żyć i prze­su­wać przed ocza­mi. Hip­no­ty­zo­wa­ły. Sie­rot­ka stał i wpa­try­wał się w zja­wi­sko z za­chwy­tem.

Póki z odrę­twie­nia nie wy­rwał go nagły krzyk.

– Hej, ty!

***

– Ja? – pal­nął głu­pio i od­wró­cił się. Za ple­ca­mi nie miał jed­nak ni­ko­go. Pokój był pusty. Za­mknął więc drzwi i ro­zej­rzał się czuj­nie.

– A wi­dzisz tu kogoś in­ne­go, ośle?

Tym razem udało się zlo­ka­li­zo­wać źró­dło dźwię­ku. Bła­zen zro­bił kilka ostroż­nych kro­ków i sta­nął przed… ob­ra­zem. Przed­sta­wiał on Jo­na­sza, choć dużo star­sze­go i ubra­ne­go w długą, czar­ną szatę. Pod pachą trzy­mał księ­gę i uśmie­chał się chy­trze. Płót­no było przedar­te w po­ło­wie. Co cie­ka­we, męż­czy­zna ru­szał się i za­cie­rał ręce.

– Po­ży­czyć ci pie­nią­dze? – za­py­tał i znie­ru­cho­miał.

Sie­rot­ka zdę­biał. Potem nie­pew­nie, po­krę­cił głową.

– To co, do cho­le­ry, ro­bisz w mojej pra­cow­ni!? – ryk­nął nagle tam­ten i za­czął wy­ma­chi­wać pię­ścią. – Wynoś się z tego domu, ty kupo bła­zeń­skie­go łajna!

– Ćśśś…! – syk­nął Sie­rot­ka i zła­pał się za głowę. – Bła­gam, uspo­kój się pan!

Ku jego uldze, po­stać z ob­ra­zu rze­czy­wi­ście za­mil­kła i spoj­rza­ła po­dejrz­li­wie.

– Co ty tu wła­ści­wie ro­bisz, mały?

– Ja… Eee…

– Taak?

– Cho­dzę sobie. – Tutaj wy­szcze­rzył się głu­pio. – Ty je­steś Jo­nasz Goldsz­tajn?

– Chyba zdur­nia­łeś do resz­ty, chłop­cze, że bie­rzesz mnie za tego ry­bie­go chuja, tfu! – wrza­snę­ło ma­lo­wi­dło w od­po­wie­dzi. – Nie. Je­stem jego dziad­kiem, jeśli mu­sisz już wie­dzieć. Mam na imię Bal­ta­zar.

– A ja je­stem Gil­bert Sie­rot­ka, ale wo­ła­ją na mnie Pu­piec, gdyż wszyst­ko mam w tyle. – Ukło­nił się nisko, brzę­cząc czap­ką.

Mag po­pa­trzył na bła­zna, szar­piąc się za brodę. Lu­stro­wał go i mru­czał coś do sie­bie, nie­zde­cy­do­wa­ny. W końcu wy­ce­lo­wał kro­gul­czy palec i wy­char­czał:

– Wła­ści­wie to mo­żesz mi pomóc, Gil­ber­cie Sie­rot­ko. Za­mknij się – wark­nął, gdy chło­pak otwo­rzył usta, aby coś od­po­wie­dzieć. – Może i żyję na płót­nie, ale nie je­stem głupi. Wsze­dłeś tutaj w środ­ku nocy. Mój upo­śle­dzo­ny wnuk nigdy nie wpu­ścił­by cię do pra­cow­ni, więc mu­sisz być zło­dzie­jem. A skoro wła­ma­łeś się tutaj, mo­żesz szu­kać tylko jed­nej rze­czy. Chcesz wy­grać z Ol­brzy­mem, co, gnoj­ku?

Gil­bert kiw­nął tylko głową.

– Wi­dzisz, ja i mój wnu­czek nie do­ga­du­je­my się zbyt do­brze. Wła­ści­wie to wcale. Życzę mu wrzo­dów na dupie i stu lat nie­szczę­ścia za to, co mi zro­bił.

– A co ta­kie­go zro­bił, wasza sza­cow­ność?

– Za­brał mi żonę – burk­nął Bal­ta­zar i wska­zał na miej­sce, w któ­rym płót­no zo­sta­ło ze­rwa­ne. – Scho­wał ją gdzieś w po­sia­dło­ści i nie chce oddać, mały za­sra­niec. Za­szan­ta­żo­wał mnie, żebym po­wie­dział, jak to zbu­do­wać. – Wska­zał na gli­nia­ne­go go­le­ma. – A teraz trzę­sie mia­stem i bawi się we wład­cę. Moim kosz­tem! – krzyk­nął roz­wście­czo­ny. – Jeśli ją znaj­dziesz, zło­dzie­ju, przy­rze­kam, że po­wiem ci jak po­ko­nać be­stię. Z przy­jem­no­ścią utrę nosa mo­je­mu wred­ne­mu po­tom­ko­wi.

***

Gdy Gil­bert scho­dził pół­okrą­gły­mi scho­da­mi, miał mie­sza­ne od­czu­cia. Z jed­nej stro­ny cięż­ko było mu uwie­rzyć we wła­sne szczę­ście. Jeśli żona wul­gar­ne­go maga rze­czy­wi­ście jest gdzieś w domu, a wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że jest tak w isto­cie, to jego za­da­nie stało się nagle cał­kiem wy­ko­nal­ne. Znaj­dzie spo­sób na po­ko­na­nie go­le­ma i po­mo­że Tu­lio­wi. Oba­wiał się jed­nak spo­tka­nia z go­spo­da­rzem. Nie miał ocho­ty spę­dzić resz­ty życia jako ga­da­ją­cy obraz, a po­dob­na per­spek­ty­wa zda­wa­ła się być re­al­na, jeśli da się zła­pać. Szedł więc bar­dzo ostroż­nie.

Gdy do­tarł na par­ter, sta­nął przed drzwia­mi spod któ­rych są­czy­ła się linia świa­tła. Co jakiś czas padał na nią cień, co zna­czy­ło, że po dru­giej stro­nie Jo­nasz cho­dził po po­ko­ju. Gil­bert przy­ło­żył ucho do drzwi.

 – Po­da­łeś mu elik­sir, tak jak ci ka­za­łem? – Usły­szał star­cze rzę­że­nie.

– Tak, panie. Za­dzia­łał wy­bor­nie! – od­po­wie­dział ktoś inny. Brzmiał zna­jo­mo. – Kiedy już na­po­iłem go na­pa­rem, sam za­pra­gnął zmie­rzyć się z Ol­brzy­mem. Stało się tak, jak chcia­łeś.

– Do­brze. Tłum pra­gnie igrzysk. Mu­si­my za­pew­nić go­le­mo­wi ry­ce­rzy.

– Oczy­wi­ście, mój panie. Czy do­brze się spi­sa­łem? – za­skom­lał głos.

– Tak. O co chcesz mnie pro­sić?

– Ma­lut­ką ulgę, mój do­bro­dzie­ju. In­te­res ledwo się trzy­ma, nie mogę już pod­no­sić ceny piwa, klien­ci od­cho­dzą! – żalił się czło­wiek. – Od­puść mi tro­chę, zacny Jo­na­szu. Daj żyć!

Gil­bert odjął ucho od drzwi i po­pu­kał się po czole. Jo­achim! Wred­ny, mały obe­rży­sta wlał do piwa elik­sir, po któ­rym Tulio wy­zwał Ol­brzy­ma na po­je­dy­nek. Cała afera od po­cząt­ku wy­da­wa­ła się po­dej­rza­na. Czy po­wi­nien po­wie­dzieć o tym ry­ce­rzo­wi? A jeśli nie, to jak ina­czej za­ła­twić spra­wę?

Roz­my­śla­nia prze­rwał dźwięk zbli­ża­ją­cych się kro­ków. Sie­rot­ka rzu­cił się pod scho­dy, trzy­ma­jąc za dzwo­necz­ki na czap­ce. Drzwi otwo­rzy­ły się i wy­szli Jo­nasz z Jo­achi­mem. Pierw­szy szedł przez ko­ry­tarz ener­gicz­nym kro­kiem, trzy­ma­jąc w dłoni lampę, drugi zaś wlókł się za nim, sta­ra­jąc się rów­no­cze­śnie do­trzy­mać kroku i kła­niać się w pas.

Gdy tylko od­da­li­li się na bez­piecz­ną od­le­głość, bła­zen wpadł do po­miesz­cze­nia i ro­zej­rzał się uważ­nie. W po­ko­ju znaj­do­wał się ko­mi­nek, nad nim zaś wi­siał obraz. Gil­bert uśmiech­nął się. Płót­no było prze­rwa­ne w po­ło­wie.

***

– Czemu tak długo zwle­ka­łeś? – na­rze­ka­ła ko­bie­ta, trzy­ma­jąc się pod boki. – Pew­nie do­brze ci było mar­no­tra­wić czas na le­pie­niu gli­nia­nych bał­wa­nów, za­miast spę­dzać go z żoną, co?

– Na li­tość bogów, ko­bie­to! – wy­buch­nął Bal­ta­zar. – Czy ty nigdy nie mo­żesz do­ce­nić, kiedy coś dla cie­bie robię? Trze­ba było zo­sta­wić cię tam w cho­le­rę. Bodaj byś zgni­ła nad tym ko­min­kiem.

– Ooo, więc bę­dzie­my roz­ma­wiać w taki spo­sób?

– Nie, nie bę­dzie­my, bo mam cię dosyć!

– Wła­śnie, że bę­dzie­my, Bal­ta­za­rze, wła­śnie teraz mam ocho­tę po­roz­ma­wiać. Po­wiedz mi, czyj to był durny po­mysł, żeby mówić na­sze­mu wnu­ko­wi…

– Em… prze­pra­szam? – wtrą­cił nie­pew­nie Sie­rot­ka.

– Tak, zło­ciut­ki? – Ko­bie­ta ob­ró­ci­ła się w jego stro­nę.

– Nie chcę pań­stwu prze­szka­dzać. Na pewno macie dużo do prze­dys­ku­to­wa­nia i w ogóle… Ale pan Bal­ta­zar… tego… obie­cał mi po­wie­dzieć jak znisz­czyć go­le­ma. I jeśli można…

– Po pro­stu weź kredę i na­pisz coś w tym zło­tym kwa­dra­cie, pod zna­kiem אמת. Co­kol­wiek na­pi­szesz, praw­dzi­wy Ol­brzym wy­ko­na. Baw się do­brze, ko­cha­nie.

Gil­bert po­dzię­ko­wał głę­bo­kim ukło­nem i po­chy­lił się nad wska­za­nym miej­scem. Potem zma­zał słowo, które tam zna­lazł i za­stą­pił je innym.

Za­do­wo­lo­ny, brzęk­nął dzwon­ka­mi i wy­szedł z po­ko­ju.

***

 – Za­ufaj mi, wszyst­ko bę­dzie do­brze.

Tulio sie­dział w sio­dle i trząsł się cały. Od areny dzie­li­ła go za­le­d­wie sta­lo­wa krata, która już pod­no­si­ła się z kle­ko­tem łań­cu­cha. Spoj­rzał na Gil­ber­ta bła­gal­nie.

– Masz, napij się. To elik­sir siły, spra­wi, że po­wa­lisz dra­nia jed­nym kich­nię­ciem.

Ry­cerz ode­brał bu­tel­kę i po­cią­gnął so­lid­ny łyk.

– Sma­ku­je jak bim­ber.

– Na­wa­rzy­łem go tak, żeby bar­dziej ci sma­ko­wał. A teraz pokaż im, bo­ha­te­rze!

Klep­nął konia po za­dzie i nim jeź­dziec zdą­żył po­now­nie za­pro­te­sto­wać, zna­lazł się na ze­wnątrz. Po­wi­tał go ryk tłumu, spra­gnio­ne­go krwi.

He­rold za­czął anon­so­wać.

Gdy skoń­czył, roz­trzę­sio­ny ry­cerz zła­pał kopię, po­chy­lił się nisko w sio­dle i roz­po­czął szar­żę. Zie­mia za­drża­ła…

***

Tym­cza­sem w gło­wie Ol­brzy­ma zro­dzi­ła się bły­ska­wi­ca.

Wy­pa­dła z prze­past­ne­go czoła i po­wę­dro­wa­ła ścież­ka­mi wzdłuż krę­go­słu­pa. Sta­lo­we ciało za­ja­śnia­ło we­wnątrz nie­bie­ską ener­gią, a iskry po­sy­pa­ły się ka­ska­da­mi.

Magia wy­brzmia­ła nie­zna­nym dotąd sło­wem:

PUPA

***

Gdy czu­bek kopii do­tknął sta­lo­we­go pan­ce­rza, tłum za­marł. Golem przy­jął ude­rze­nie i przez kilka trwa­ją­cych w nie­skoń­czo­ność se­kund, stał nie­ru­cho­mo. Potem zaś prze­chy­lił się na pięty i z ma­je­sta­tem pa­da­ją­cej góry lo­do­wej, bar­dzo po­wo­li usiadł.

W to, co się wy­da­rzy­ło, nie wie­rzył nikt.

I być może trwa­li­by tak, za­sty­gnię­ci w zdzi­wio­nej mi­nia­tu­rze: ry­cerz, tłum i pe­wien zło­śli­wy ka­ba­li­sta, gdyby na arenę nie wy­sko­czył bła­zen. Pod­szedł do osłu­pia­łe­go zwy­cięz­cy, po­gwiz­du­jąc we­so­ło i co jakiś czas prze­ska­ku­jąc fi­glar­nie z nogi na nogę. Był wy­raź­nie za­do­wo­lo­ny. Gdy zaś sta­nął obok Tulia, zła­pał jego opan­ce­rzo­ną rękę, uniósł ją i krzyk­nął:

– Niech żyje król!

Lud osza­lał. Jak za do­tknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdż­ki, zdję­te zo­sta­ły okowy zdu­mie­nia i ciszy. Naraz roz­pę­ta­ło się pie­kło, które póź­niej wspo­mi­na­ne było jako naj­więk­szy fe­styn w dzie­jach Fan­go­rii.

Le­gen­dar­ny fe­styn.

***

– Je­steś pe­wien, że to dobry po­mysł?

Król stał ze skrzy­żo­wa­ny­mi rę­ka­mi i przy­glą­dał się kry­tycz­nie Jo­na­szo­wi.

Ten zaś, ubra­ny w czer­wo­ne pan­ta­lo­ny, mięk­kie ba­let­ki, wy­szy­wa­ną w ko­lo­ro­we trój­ką­ty kur­tecz­kę oraz oślą czap­kę, szar­pał za dzwon­ki na gło­wie i tupał ze zło­ścią. Tłum wył z ucie­chy, gdy bie­dak mio­tał się po nie­gdy­siej­szej are­nie, teraz prze­bu­do­wa­nej na te­atral­ną scenę. Na­prze­ciw­ko niego stał zaś Jo­achim. Prze­bra­ny za sta­lo­we­go go­le­ma, po­brzę­ki­wał ele­men­ta­mi zbroi i od czasu do czasu wy­mie­rzał bła­zno­wi kop­nia­ka, są­dząc po wło­żo­nym w ude­rze­nie en­tu­zja­zmie – cał­kiem so­lid­ne­go.

– Tak – od­po­wie­dział Gil­bert i uśmiech­nął się, przy­glą­da­jąc się zma­ga­niom.

– Nie za­żą­da­łeś wiele za to, czego dla mnie do­ko­na­łeś – stwier­dził Tulio. – Mo­żesz mieć, co­kol­wiek ze­chcesz.

– Dom wy­star­czy. – Chło­pak uśmiech­nął się i wło­żył do ust garść bobu. – Myślę, że będę tutaj cał­kiem szczę­śli­wy.

Koniec

Komentarze

Opo­wia­dan­ko łatwe, lek­kie i przy­jem­ne. Na­wią­za­nia cał­kiem faj­nie po­łą­czo­ne (Don Ki­chot, golem). Więk­szych błę­dów nie za­uwa­ży­łem, a nie bawi mnie ślę­cze­nie i wy­szu­ki­wa­nie li­te­ró­wek, czy bra­ku­ją­cych prze­cin­ków. W tym się le­piej Reg spraw­dza i nie za­mie­rzam jej w tym wy­rę­czać ;)

Kon­kur­su pew­nie nie wy­grasz, bo hi­sto­ryj­ka tro­chę ba­nal­na, spo­dzie­wa­łem się wię­cej hu­mo­ru zgod­nie z za­po­wie­dzią, a tro­chę go przy­ma­ło, no a przy ta­kiej opo­wia­st­ce można było za­sza­leć pod tym wzglę­dem. Pewne nie­ści­sło­ści (może tro­chę moje cze­pial­stwo), bo na­po­mkną­łeś o cu­dow­nych wła­ści­wo­ściach stro­ju bła­zna, a wła­ma­nie do Jo­na­sza Gold­staj­na ra­czej żar­tem nie było. No chyba że ta pupa go­le­ma, ale gdzie tu roz­dzwo­nio­ne dzwo­necz­ki. No i pu­en­ta li­chut­ka.

Pod­su­mo­wu­jąc, nie jest źle, ale mogło być le­piej.

Opo­wia­dan­ko łatwe, lek­kie i przy­jem­ne.

Cie­szę się zatem :). Takie miało być. 

Więk­szych błę­dów nie za­uwa­ży­łem

Jeśli wi­dzisz mniej­sze, to po­wiedz, po­pra­wię. 

 

hi­sto­ryj­ka tro­chę ba­nal­na, spo­dzie­wa­łem się wię­cej hu­mo­ru zgod­nie z za­po­wie­dzią, a tro­chę go przy­ma­ło, no a przy ta­kiej opo­wia­st­ce można było za­sza­leć pod tym wzglę­dem.

Szko­da, że ode­bra­łeś hi­sto­rię jako ba­nal­ną, nie miała taka być. Może na­stęp­nym razem bę­dzie wię­cej hu­mo­ru, jeśli uwa­żasz, że go bra­kło :). 

 

Pewne nie­ści­sło­ści (może tro­chę moje cze­pial­stwo), bo na­po­mkną­łeś o cu­dow­nych wła­ści­wo­ściach stro­ju bła­zna, a wła­ma­nie do Jo­na­sza Gold­staj­na ra­czej żar­tem nie było.

No jak to, prze­cie upu­pił Jo­na­szo­wi go­le­ma, to naj­więk­szy żart jaki się w tym kró­le­stwie wy­da­rzył od… za­wsze :). 

 

No i pu­en­ta li­chut­ka.

Pytam z cie­ka­wo­ści – jaka ona jest, we­dług cie­bie, i co w niej li­che­go? 

 

Pod­su­mo­wu­jąc, nie jest źle, ale mogło być le­piej.

Dzię­ki, że prze­czy­ta­łeś i sko­men­to­wa­łeś :).

Sym­pa­tycz­ny tekst. Bez szału, ale w po­rząd­ku.

Bo­ha­te­ro­wie tro­chę ste­reo­ty­po­wi – bła­zen, błęd­ny ry­cerz. Z dru­go­pla­no­wych: karcz­marz, bur­mistrz. Takie ucie­le­śnie­nie cech po­szcze­gól­nych za­wo­dów i nic po­nad­to. No, jeden Pu­piec ma ja­kieś cechy szcze­gól­ne.

Spodo­ba­ło mi się na­wią­za­nie do le­gen­dar­ne­go go­le­ma (cie­ka­we po­dej­ście kon­kur­so­we). Do­ce­niam też Don Ki­cho­ta i Dyla So­wi­zdrza­ła, któ­re­go pełen tytuł rów­nież za­czy­na się od słowa “le­gen­da”. :-)

Mniej mi się po­do­bał ra­si­stow­ski wy­dźwięk. No, niby golem to ży­dow­ski wy­na­la­zek, ale mimo wszyst­ko…

Fa­bu­ła też nie po­wa­la bły­sko­tli­wo­ścią, ale jest w nor­mie. Taka so­lid­na czwór­ka.

Na­pi­sa­ne cał­kiem przy­zwo­icie, acz tra­fia­ją się dro­bia­zgi.

Gil­bert pu­ścił oślą uzdę i wy­wi­nął ho­łup­ca,

I edy­tor tego nie pod­kre­ślał?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz, Fin­klo. 

 

Sym­pa­tycz­ny tekst. Bez szału, ale w po­rząd­ku.

Sku­pię się na pierw­szym zda­niu i po­wiem, że się cie­szę :).

 

Mniej mi się po­do­bał ra­si­stow­ski wy­dźwięk.

Tekst nie jest ra­si­stow­ski. 

 

I edy­tor tego nie pod­kre­ślał?

Nie! Dzię­ki za czuj­ność :)

 

Zmień edy­tor. ;-)

Nie mówię, że jest ra­si­stow­ski, ale takie ja­kieś mia­łam nie­mi­łe wra­że­nie. Nie lubię ob­wi­nia­nia ze­wnętrz­nych sił za to, że źle się dzie­je w kra­inie. Żydzi od wie­ków są wdzięcz­nym celem róż­nych za­rzu­tów. Że za­tru­wa­ją stud­nie, że li­chwia­rze, że spi­sku­ją, że pro­wa­dzą karcz­my i roz­pi­ja­ją lud­ność. Wy­star­czy wy­pę­dzić/ za­ga­zo­wać i zrobi się tak pięk­nie… No, ile można w kółko tak samo? Fakt, ostat­nio po­ja­wi­ły się uroz­ma­ice­nia: ma­so­ni, cy­kli­ści, we­ge­ta­ria­nie… Wku­rza mnie takie my­śle­nie. A Twoim bo­ha­te­rom jest do niego dziw­nie bli­sko.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Moi bo­ha­te­ro­wie mają bar­dzo kon­kret­ny powód żeby ob­wi­niać ka­ba­li­stę. Ten powód jest wiel­ki, sta­lo­wy i za­bi­ja każ­de­go, kto pró­bu­je zmie­nić po­rzą­dek rze­czy ;).

Tak, to ro­zu­miem. Znam nawet zwią­zek mię­dzy Ży­da­mi a go­le­ma­mi, więc wybór an­ta­go­ni­sty chyba mu­siał być taki. Dla­te­go nie cze­piam się bar­dzo mocno. W końcu klik­nę­łam, nie?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Wiem, dzię­ku­ję :). 

A tak na po­waż­nie – nie piszę tek­stów z pod­tek­sta­mi ide­olo­gicz­ny­mi, po­li­tycz­ny­mi czy świa­to­po­glą­do­wy­mi. Mam po­glą­dy, ale nie prze­ka­zu­ję ich w opo­wia­da­niach. 

Fajny tekst, jak już na­pi­sa­no – lekki, za­baw­ny, przy­jem­ny. Błę­dów nie za­uwa­ży­łem.

Pu­en­ta rze­czy­wi­ście mo­gła­by być lep­sza. Trud­no mi stwier­dzić, co ozna­cza “lep­sza”… Może gdyby na­wią­zy­wa­ła do całej wcze­śniej­szej hi­sto­rii Gil­ber­ta, a nie tylko zaj­ścia z go­le­mem? Nie ma w niej też ni­cze­go za­ska­ku­ją­ce­go, takie ot, zwy­czaj­ne za­koń­cze­nie. Ale to tylko takie moje spe­ku­la­cje, w każ­dym razie po­zo­stał mi pe­wien nie­do­syt.

Co do wspo­mnia­ne­go w ko­men­ta­rzach ka­ba­li­sty – tro­chę zdzi­wi­ło mnie, że wrzu­ci­łeś do świa­ta fan­ta­sy po­stać o re­al­nie ist­nie­ją­cej na­ro­do­wo­ści (nawet jeśli nie na­zwa­łeś jej wprost ;)), zwłasz­cza, że brak w tek­ście wzmia­nek o ja­kich­kol­wiek in­nych na­cjach. Niby wiąże się z go­le­mem, ale nie sądzę, żeby ja­kim­kol­wiek uchy­bie­niem było wy­ko­rzy­sta­nie w opo­wia­da­niu go­le­ma, nie od­no­sząc się do jego “po­cho­dze­nia”.

Tak czy ina­czej – opo­wia­da­nie za­słu­gu­je na klika, któ­re­go wła­śnie zgła­szam.

 

Pewne nie­ści­sło­ści (może tro­chę moje cze­pial­stwo), bo na­po­mkną­łeś o cu­dow­nych wła­ści­wo­ściach stro­ju bła­zna, a wła­ma­nie do Jo­na­sza Gold­staj­na ra­czej żar­tem nie było.

Tutaj bro­nił­bym au­to­ra, bo prze­cież:

A były one takie, że jeśli za­pla­no­wał coś zło­śli­we­go, śmiesz­ne­go lub zwy­czaj­nie głu­pie­go, ko­stium za­pew­niał mu po­myśl­ność w przed­się­wzię­tym dzia­ła­niu.

Wła­ma­nie do Gold­staj­na speł­nia co naj­mniej 2/3 wa­run­ki. ;)

 

Edit: mia­łem po­dob­ne nie­mi­łe wra­że­nie jak Fin­kla, ale przyj­mu­ję Twoje wy­ja­śnie­nia w ko­men­ta­rzach.

Paper is dead wi­tho­ut words; Ink idle wi­tho­ut a poem; All the world dead wi­tho­ut sto­ries; /Ni­gh­twish/

Po­mysł, choć nie po­wa­la ory­gi­nal­no­ścią, oka­zał się na tyle nie­zły, że po­wsta­ło cał­kiem przy­jem­ne opo­wia­da­nie, a jego bo­ha­te­ro­wie, mimo kłód rzu­ca­nych im pod nogi, po­tra­fi­li nie tylko wy­brnąć z opre­sji, ale przy oka­zji także roz­ba­wić. ;)

 

Z nieba le­ciał sąż­ni­sty deszcz… –> Na czym po­le­ga sąż­ni­stość desz­czu?

 

Na­sta­ła nas w dro­dze pora po­sił­ku… –> Na­sta­ła nam w dro­dze pora po­sił­ku… Lub: Za­sta­ła nas w dro­dze pora po­sił­ku

 

pierw­szy raz zda­rzy­ło się żeby za­wod­nik gwiaz­do­rzył. –> Gwiaz­do­rze­nie zu­peł­nie mi tu nie pa­su­je, al­bo­wiem to słowo zbyt współ­cze­sne.

 

Oglą­da­ją­cy za­rze­ka­li się póź­niej, że była to naj­pięk­niej­sza szar­ża jaką oglą­da­li… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

Tulio nie od­po­wie­dział od razu, po­świę­ca­jąc pierw­szą uwagę na za­spo­ko­je­nie pra­gnie­nia. –> Ra­czej: …po­świę­ca­jąc pierw­ej uwagę za­spo­ko­je­niu pra­gnie­nia.

 

Tak tra­fi­li do Wol­ne­go rynku, obe­rży scho­wa­nej… –> Tak tra­fi­li do Wol­ne­go Rynku, obe­rży scho­wa­nej

 

Na ścia­nach, wzdłuż całej dłu­go­ści holu… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

sta­nął przed pół okrą­gły­mi scho­da­mi. –> …sta­nął przed półokrą­gły­mi scho­da­mi.

 

Gil­bert nigdy nie wi­dział na raz tak wielu tomów… –> Gil­bert nigdy nie wi­dział naraz tak wielu tomów

 

Od areny dzie­li­ło go za­le­d­wie kilka me­trów chod­ni­ka… –> Skąd w tym świe­cie znano metry?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Sym­pa­tycz­na bajka! Ste­reo­ty­po­wa, z pew­ny­mi cie­ka­wy­mi wa­ria­cja­mi (hm, pupa, Don Ki­chot). Tro­chę może wstęp przy­dłu­gi. Bar­dzo spraw­nie na­pi­sa­na, płyn­nie i gład­ko się czyta.

Moje uwagi:

– “Na­sta­ła nas w dro­dze pora po­sił­ku i nie ruszy się, póki nie zje obia­du” pora po­sił­ku się nie ruszy ;)? i ra­czej “za­sta­ła nas”;

– “przed pół okrą­gły­mi scho­da­mi” – błąd: “pół­okrą­gły­mi”, jesz­cze gdzieś dalej też jest.

 

Ogól­nie – na­da­je się do zbio­ru przy­po­wie­ści lu­do­wych, ale daje sporą fraj­dę pod­czas czy­ta­nia :)! 

 

EDIT: Bo­gi­ni mnie ubie­gła :).

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Ey Lobo Muy­ma­lo, dzię­ku­ję za wi­zy­tę, klik i miły ko­men­tarz. Bar­dzo się cie­szę, że tekst przy­padł ci do gustu. Jeśli miło spę­dzi­łeś czas na lek­tu­rze, a przy oka­zji uśmiech­ną­łeś się parę razy to je­stem bar­dzo za­do­wo­lo­ny z efek­tu. 

 

Reg, jak za­wsze miło, że zaj­rza­łaś. Cie­szę się, że uzna­łaś opo­wia­da­nie za przy­jem­ne, a ła­pan­ka oka­za­ła się ra­czej krót­sza, niż dłuż­sza. Zaraz na spo­koj­nie przej­rzę wszyst­kie wy­mie­nio­ne uster­ki i wpro­wa­dzę po­praw­ki, jeśli się z nimi zgo­dzę. Będę je­dy­nie pysz­czył przy sło­wie “gwiaz­do­rzyć”. Przy­ją­łem przy pi­sa­niu za­ło­że­nie, że jeśli słowo nie do końca zga­dza się z kon­wen­cją fan­ta­sy, ale jest za­baw­ne, to i tak na­le­ży je wpro­wa­dzić. Cza­sow­nik “gwiaz­do­rzyć” uzna­ję za taki wła­śnie przy­pa­dek. 

 

Sta­ru­chu, mimo że Reg już zdą­ży­ła Cię ubiec, cie­szę się, że nie tylko po­świę­ci­łeś czas na lek­tu­rę tek­stu, ale jesz­cze po­chy­li­łeś się nad uster­ka­mi. Po­dzi­wiam wy­trwa­łość w ko­men­to­wa­niu, prze­czy­ta­łeś chyba wszyst­kie le­gen­dar­ne opki ;). Faj­nie, że uzna­łeś tekst za cie­ka­wy i sym­pa­tycz­ny. 

Łu­ka­szu, to Twoje opo­wia­da­nie i wy­łącz­nie od Cie­bie za­le­ży, ja­ki­mi sło­wa­mi bę­dzie na­pi­sa­ne. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Łu­kasz, za­po­mnia­łem jesz­cze dodać – po­do­bał mi się też kli­mat przy­wo­dzą­cy na myśl lu­do­we le­gen­dy, a fa­bu­łę skon­stru­owa­łeś cie­ka­wie i mia­łem takie fajne od­czu­cie, że wszyst­kie jej ele­men­ty były prze­my­śla­ne i do sie­bie pa­su­ją (mimo mojej uwagi od­no­śnie za­koń­cze­nia :)).

Paper is dead wi­tho­ut words; Ink idle wi­tho­ut a poem; All the world dead wi­tho­ut sto­ries; /Ni­gh­twish/

Fajne, lek­kie, przy­jem­ne :) Przy­jem­na lek­tu­ra do obia­du, choć może nie­ko­niecz­nie zo­sta­nie ze mną na dłu­żej. Jed­nak klika do Bi­blio­te­ki jest de­fi­ni­tyw­nie warta.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Bar­dzo dzię­ku­je, No­Whe­re­Man. :)

Dużo w tym lu­do­wo­ści. Może się po­do­bać. Kon­kret­ne od­wo­ła­nie do te­ma­tu.

Wpa­dły mi w oko prze­cin­ki: 

Wię­cej – pierw­szy raz zda­rzy­ło się[+,] żeby za­wod­nik gwiaz­do­rzył.

– Mo­że­my mówić swo­bod­nie? – za­py­tał karcz­marz, sta­wia­jąc trzy[-,] wy­peł­nio­ne po brze­gi kufle.

– Mu­sisz uwa­żać[+,] kogo tu spro­wa­dzasz, przy­ja­cie­lu!

Wy­obra­zi­łam sobie bła­zna skra­da­ją­ce­go się po domu maga – z “brzę­czą­cy­mi jak dzi­kie” dzwo­necz­ka­mi ;)

Dla mnie ten spi­sek karcz­ma­rza z Jo­na­szem w za­sa­dzie nie jest w ogóle po­trzeb­ny. Lu­dzie pod wpły­wem al­ko­ho­lu za­cho­wu­ją się dzi­wacz­nie sami z sie­bie prze­cież ;)

Ogól­nie taka lekka, za­baw­na opo­wiast­ka.

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Ale spi­sek sta­no­wi do­dat­ko­wy sma­czek – jesz­cze moc­niej życzy się bo­ha­te­rom zwy­cię­stwa, skoro ich łaj­za-karcz­marz oszu­kał.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Mi też się spi­sek po­do­bał. Sam al­ko­hol byłby wy­ja­śnie­niem może wy­star­cza­ją­cym, ale jed­nak odro­bi­nę na­cią­ga­nym (żeby się zaraz na śmierć pchać ;)).

Paper is dead wi­tho­ut words; Ink idle wi­tho­ut a poem; All the world dead wi­tho­ut sto­ries; /Ni­gh­twish/

Fin­kla i El Lobo Muy­ma­lo – obroń­cy spi­sku ;))))))

Mnie nie prze­szka­dzał, ale i nie był po­trzeb­ny. Mu­sia­łam się prze­cież od­nieść do tre­ści ;)

Przy­no­szę ra­dość :)

No, ktoś musi być ten zły, żeby le­piej było widać, jaki pro­ta­go­ni­sta jest szla­chet­ny. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

do­uble­_ma­ma, dzię­ku­ję, że prze­czy­ta­łaś i zo­sta­wi­łaś ko­men­tarz :). 

 

Anet, bar­dzo się cie­szę, że wpa­dłaś. Co do spi­sku – myślę, że fa­bu­ła po­win­na od czasu do czasu skrę­cić w nie­ocze­ki­wa­nym miej­scu, żeby utrzy­mać czy­tel­ni­ka na pal­cach. Poza tym, jak na­pi­sał El Lobo Muy­ma­lo, sam al­ko­hol byłby chyba nie­zbyt zręcz­nym po­su­nię­ciem, żeby pchnąć fa­bu­łę do przo­du. Można się upić, ale żeby od razu pchać się na pewną śmierć, to chyba prze­sa­da :). Poza tym, jak na­pi­sa­ła Fin­kla, ła­twiej ki­bi­co­wać bo­ha­te­rom, któ­rzy zo­sta­li tak podle oszu­ka­ni ;). Ro­zu­miem, że piwo się chrzci tro­chę dla dobra in­te­re­su, ale żeby od razu ma­gicz­ny­mi na­pa­ra­mi? To już pod­łość :).

Dzię­ku­ję ser­decz­nie za klik, bar­dzo się cie­szę :).

Ja też się cie­szę ;)

Przy­no­szę ra­dość :)

Prze­czy­ta­łam opo­wia­da­nie. Kwa­li­fi­ku­je się do kon­kur­su.

 

Uwagi:

 

Wy­cen­truj gwiazd­ki i od­dziel od tek­stu ;)

Dziec­ko prze­ży­ło i wio­dło od tego czasu smut­ny żywot sie­ro­ty. Wy­cho­wy­wa­ny w przy­tuł­ku, wy­śmie­wa­ny i wy­ty­ka­ny ze wzglę­du na nie­zwy­kłe oko­licz­no­ści na­ro­dzin, do­cze­kał się no­we­go imie­nia. ← wy­cho­wy­wa­ny nie pa­su­je ani do pod­mio­tu, jakim jest dziec­ko, ani do sie­ro­ty. Bra­ku­je no­we­go pod­mio­tu lub zmia­ny formy.

Za­koń­czo­na trze­ma ośli­mi usza­mi, z któ­rych zwi­sa­ły jak pąki kwia­tów me­ta­lo­we dzwo­necz­ki, które po­brzę­ki­wa­ły we­so­ło przy każ­dym ruchu.

Ude­ko­ro­wa­ny w ten spo­sób nie­szczę­śnik za­mknię­ty zo­stał w dużej klat­ce, którą umiej­sco­wio­no na środ­ku rynku.

nie za­re­ago­wał nawet(+,) gdy od­pię­to mu z rąk i nóg grube łań­cu­chy. ← przed gdy za­wsze prze­ci­nek, po­dob­nie tu:

jego ramię nie za­drża­ło(+,) gdy opusz­czał kopię

co to za chory po­mysł(+,) żeby wal­czyć z tym

mię­dzy Ga­la­drię, a Pół­noc­ną Tru­vię

– Wi­dzisz(+,) mały – pod­jął tam­ten

a jeśli prze­dziw­ny duch bła­zeń­stwa, który tkwił w czer­wo­nych pan­ta­lo­nach i oślej czap­ce(+,) uznał to za cie­ka­we

Mnó­stwo było na nim pa­pie­rów, pióro z ka­ła­ma­rzem, cyr­kle i inne pre­cy­zyj­ne na­rzę­dzia, któ­rych prze­zna­cze­nia bła­zen nawet się nie do­my­ślał. Nie to jed­nak było naj­dziw­niej­sze. Naj­dziw­niej­sza była po­stać na środ­ku po­ko­ju.

Był to golem. 

Potem nie­pew­nie, po­krę­cił prze­czą­co głową.

– To co(+,) do cho­le­ry(+,) ro­bisz w mojej pra­cow­ni!?

Chyba zdur­nia­łeś do resz­ty(+,) chłop­cze, że bie­rzesz

Za­mknij się – wark­nął, gdy chło­pak otwo­rzył usta, aby coś od­po­wie­dzieć(+.) – Może i żyję

Chcesz wy­grać z Ol­brzy­mem, co(+,) gnoj­ku?

że Jo­nasz po dru­giej stro­nie, cho­dził po po­ko­ju. ← że po dru­giej stro­nie Jo­nasz cho­dził po po­ko­ju

Pew­nie do­brze ci było mar­no­tra­wić czas na le­pie­niu gli­nia­nych bał­wa­nów, za­miast spę­dzać czas go z żoną, co?

Ooo(+,) więc bę­dzie­my roz­ma­wiać w taki spo­sób?

 

Opi­nia o fa­bu­le po za­koń­cze­niu kon­kur­su.

Życzę po­wo­dze­nia :)

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Po­do­ba­ło mi się bar­dzo, bar­dzo. Pu­piec Sie­rot­ka (imię jest wspa­nia­łe) to tak cha­rak­te­ry­stycz­na po­stać, że aż nie da się jej nie lubić. Hi­sto­ria jest na­praw­dę sym­pa­tycz­na, po­zwa­la się wcią­gnąć. Za­rzut do koń­ców­ki po­dzie­lam z po­przed­ni­ka­mi, nie utrzy­ma­ła po­zio­mu resz­ty tek­stu.

Styl przy­padł mi do gustu. Czy­ta­ło się lekko i z uśmie­chem. Zda­rza­ły mi się tylko zda­nia, jakby ode­rwa­ne, nie pa­su­ją­ce do resz­ty. Np:

dawał o tym znać brzę­cze­niem dzwo­necz­ków.

Teraz zaś brzę­czał jak dziki.  

Po­wtó­rze­nie, jak ro­zu­miem, ce­lo­we, ale dziki brzę­czą? Do­my­ślam się, że to taki hu­mo­ry­stycz­ny skrót my­ślo­wy, ale ani mi tu nie pa­su­je, ani nie trzy­ma kli­ma­tu resz­ty. Jed­nak to dro­bia­zgi, bo sam tekst jest super.

Do­dat­ko­wo nie je­stem prze­czu­lo­ny na temat dys­kry­mi­na­cji, ra­si­zmu, kse­no­fo­bii i in­nych obii, więc Jo­nasz pa­so­wał bar­dziej niż bar­dzo. Pej­sa­ty w peł­nej ste­reo­ty­po­wej kra­sie jest pięk­ny. Można za­cho­wać dy­stans i po pro­stu do­brze się bawić pod­czas czy­ta­nia. :)

Naz, dzię­ki za czuj­ną lek­tu­rę. Cze­kam na ko­men­tarz fa­bu­lar­ny :).

 

ac, dzię­ku­ję, że prze­czy­ta­łeś, cie­szę się mocno, że opo­wia­da­nie przy­pa­dło do gustu, jak rów­nież, że nie dałeś się po­nieść po­wszech­nej po­praw­no­ści i zwy­czaj­nie cie­szy­łeś z hu­mo­ru ;). 

 

Co do za­zna­czo­ne­go zda­nia, to brzę­czał duch bła­zeń­stwa. A brzę­czał jak dziki tzn. w dziki spo­sób. Leśne dziki się nie po­ja­wi­ły :).

Bar­dzo fajne. Lekko na­pi­sa­ne, toteż czy­ta­ło się w try­mi­ga. Fi­lo­zo­fia ży­cio­wa Pupca wy­da­je się cał­kiem nie­głu­pia. Do tego cie­ka­we mo­ty­wy ży­dow­skie, za­ba­wa ste­reo­ty­pa­mi. ;)

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Szysz­ko­wy­Dziad­ku, cie­szę się zatem ;). Dzię­ki za wi­zy­tę i ko­men­tarz.

Jak nie prze­pa­dam za mot­ta­mi w fan­ta­sty­ce (jakoś mi to prze­mie­sza­nie po­rząd­ków nie leży), tak sam fakt cy­to­wa­nia de Co­ste­ra mnie ujął ;)

A opo­wia­da­nie cał­kiem sym­pa­tycz­ne jak na lekką fan­ta­sy, so­wi­zdrzal­stwo nawet nie­źle wy­szło, za­ba­wa róż­ny­mi tra­dy­cja­mi też.

http://altronapoleone.home.blog

dra­ka­ina, bar­dzo się cie­szę. Faj­nie, że ci się po­do­ba­ło i zo­sta­wi­łaś ko­men­tarz. 

Bar­dzo fajne opo­wia­da­nie. Barw­ne, wcią­ga­ją­ce, za­baw­ne i na­praw­dę bar­dzo sym­pa­tycz­ne, wy­wo­ła­ło uśmiech na twa­rzy i już go na niej po­zo­sta­wi­ło :) Mam wpraw­dzie jeden mały za­rzut tre­ścio­wy, ale to kiedy in­dziej, bo trwa kon­kurs. Póki co, pier­dół­ki tech­nicz­ne: “sta­nął pod drzwia­mi, spod któ­rych są­czy­ła się linia świa­tła” – zro­zu­mia­łe, o co cho­dzi, ale jed­nak nie bar­dzo mi to jakoś, ję­zy­ko­wo, ta są­czą­ca się linia ;) Może tro­chę ina­czej to ująć? I druga pier­dół­ka: “trzy­ma­jąc za dzwo­necz­ki na czap­ce”… może ra­czej np.:“przy­trzy­mu­jąc dzwo­necz­ki”, albo “chwy­ta­jąc dzwo­necz­ki”?…

Blu­e_I­ce, bar­dzo się cie­szę, że opo­wia­da­nie wy­wo­ła­ło uśmiech na twa­rzy. Twój ko­men­tarz uczy­nił to samo ;). 

Co do tech­ni­ka­liów: ze zda­nia o są­czą­cej się linii świa­tła je­stem za­do­wo­lo­ny, po­do­ba mi się, wy­da­je mi się barw­ne. Dla­te­go zo­sta­wię. Jeśli cho­dzi o trzy­ma­nie i przy­trzy­my­wa­nie to nie widzę róż­ni­cy. :)

Do­łą­czam do Blu­e_I­ce – linia nie może się są­czyć, świa­tło czy po­świa­ta na­to­miast jak naj­bar­dziej.

http://altronapoleone.home.blog

@au­tor – no po­mię­dzy sa­my­mi tymi po­je­dyn­czy­mi sło­wa­mi istot­nie, róż­ni­ca nie­wiel­ka, ale też i mnie nie o tę róż­ni­cę cho­dzi­ło. Nie będę jed­nak dalej ar­gu­men­to­wa­ła, rób jak uwa­żasz :)

Pod drzwia­mi jest linia świa­tła. Ta linia roz­pły­wa się dalej, czyli sączy, rzu­ca­jąc świa­tło na dal­sza część pod­ło­gi. Sączy się samo świa­tło, ale linia dalej jest, dla­te­go wy­szło, że “sączy się linia świa­tła”. Nie upie­ram się jakoś mocno, ale wciąż wy­da­je mi się, że nie ma tu nie­zręcz­no­ści.

Linia jest, ale to nie ona się sączy, tylko świa­tło. Jest linia i są­czą­ce się świa­tło – ono już nie jest linią. I to nie linia się sączy, ale świa­tło, które jak się sączy, to już nie jest linią. Nie wiem, jak jesz­cze ująć tę on­to­lo­gicz­ną kwe­stię ;)

http://altronapoleone.home.blog

Jest linia, która jest świa­tłem. Świa­tło się sączy. A jeśli linia i świa­tło są tym samym, to linia się sączy :).

Ten błąd ro­zu­mo­wa­nia opi­sał już bodaj Ary­sto­te­les. Linia i świa­tło nie są tym samym – linia jest tylko tym, jak świa­tło wi­dzi­my, jego kształ­tem, po­wiedz­my. Jak świa­tło się roz­le­wa/sączy, to prze­sta­je być linią (=być wi­docz­ne jako linia), a staje się fi­gu­rą geo­me­trycz­ną za­zwy­czaj czwo­ro­kąt­ną.

http://altronapoleone.home.blog

Ale w ta­kiej sy­tu­acji jak w tek­ście, wi­docz­na jest za­rów­no linia, jak i plama świa­tła przed nią. 

Ale to tak czy siak nie linia się sączy, ale świa­tło… Linia w osta­tecz­no­ści może się w coś roz­le­wać (w inny kszta­ły), ale nie są­czyć, nie ten fra­ze­olo­gizm. Choć i tak le­piej, żeby roz­le­wa­ło się też po pro­stu świa­tło. Sorry, taki mamy język.

 

Sta­nął pod drzwia­mi, pod któ­ry­mi wid­nia­ła linia świa­tła, roz­le­wa­ją­ce­go się na pokój. Sta­nął pod drzwia­mi, spod któ­rych są­czy­ło się świa­tło, wi­docz­ne jako jasna linia na tle mroku.

 

 

 

 

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Bar­dzo fajne, lek­kie opo­wia­dan­ko – uba­wi­łem się set­nie!

To dla­cze­go gwiaz­dek dałaś tak mało? Tak z cie­ka­wo­ści pytam…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fak­tycz­nie za mało – po­pra­wi­łem się – na­ci­skam te gwiazd­ki – stro­na miga i do­sta­ję oczo­plą­sów.

Czy­tam inne tek­sty kon­kur­so­we i przez nie­któ­re z nich po pro­stu nie mogę się prze­bić. Zer­k­nę­łam do Two­je­go i wsią­kłam. Pro­sta hu­mo­ry­stycz­na hi­sto­ryj­ka, wła­śnie taka, jak lubię. Nie­źle się ba­wi­łam, czy­ta­jąc o pe­ry­pe­tiach Pupca. Fajne na­wią­za­nie do go­le­ma i chło­pa­ków z pej­sa­mi. ;)

Zgrzyt­nę­ła mi tylko jedna rzecz:

Przez całą noc sikał na wy­cie­racz­ki,

Po­jem­ny miał pę­cherz sku­ba­niec. ;)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

Tu parę kro­pel, tam parę i star­czy… Nie żebym miał w tej kwe­stii do­świad­cze­nie.

Paper is dead wi­tho­ut words; Ink idle wi­tho­ut a poem; All the world dead wi­tho­ut sto­ries; /Ni­gh­twish/

AQQ Ja bym się o to si­ka­nie nie cze­piał – jeśli star­czy­ło mu na 2 wy­cie­racz­ki przez całą noc, to już wy­czer­pu­je licz­bę mogą. To hu­ma­ni­sty­ka jest nie bę­dzie­my każ­dej kro­pli li­czyć :)

Ja się tam nie znam. Po­dob­nie jak El Lobo nie mam w tej kwe­stii do­świad­cze­nia.

Zro­zu­mia­łam, że latał po całym mie­ście i sikał na wszyst­kie wy­cie­racz­ki. A tak w ogóle, to czy oni tam mieli wy­cie­racz­ki? ;P

 

Edit: Macit, zde­cy­duj się, czy je­steś w końcu fa­ce­tem czy ko­bie­tą, bo jak za­uwa­ży­łam kom­cie pi­szesz raz tak a raz tak, a w pro­fi­lu stoi jak byk, że ko­bi­ta. :P

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

Tak się za­pi­sa­ło przy re­je­stra­cji i nie po­tra­fię tego zmie­nić. AQQ czy robi Ci to róż­ni­cę czy z ko­bi­tą czy fa­ce­tem ga­dasz? Jeśli pisze z te­le­fo­nu to naj­pierw słow­nik su­ge­ru­je ro­dzaj żeń­ski i cza­sem to mogę prze­oczyć. Na mar­gi­ne­sie, czuje się przez to dys­kry­mi­no­wa­ny przez jedną ame­ry­kań­ską firmę z nie­do­je­dzo­nym jabł­kiem w logo.

W każ­dej chwi­li mo­żesz edy­to­wać pro­fil i zmie­nić płeć. ;)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

AQQ, cie­szę się, że opo­wia­da­nie ode­bra­łaś jako cie­ka­we i przy­jem­ne :). 

 

Tu parę kro­pel, tam parę i star­czy… Nie żebym miał w tej kwe­stii do­świad­cze­nie.

Umar­łem :D. Nie wiem, praw­dę po­wie­dziaw­szy, jak po­jem­ny jest pę­cherz Pupca, ale jeśli re­alizm nie zga­dza się z hu­mo­rem, to tym go­rzej dla re­ali­zmu, a zło­śli­wy bła­zen, la­ta­ją­cy po mie­ście z opusz­czo­ny­mi pan­ta­lo­na­mi i si­ka­ją­cy lu­dziom pod drzwia­mi, wy­da­je mi się za­baw­nym wła­śnie ;). 

 

Macit, cie­szę się, że ci się po­do­ba­ło i że zo­sta­wi­łeś ko­men­tarz. Te­le­fon su­ge­ru­je naj­pierw ro­dzaj żeń­ski? Ta po­praw­ność :). 

Wy wie­cie, jak wolno cho­dzi się z opusz­czo­ny­mi por­t­ka­mi? Nie, żebym miała w tej kwe­stii do­świad­cze­nie… ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Chyba, żeby rze­czy­wi­ście latał, wtedy nawet mo­gły­by mu po­wie­wać :P Nie tylko pan­ta­lo­ny, zresz­tą ;)

– Fin­kla -Prze­cież jak się czło­wiek orien­tu­je, że za­bra­kło pa­pie­ru, to już zwy­kle jest po wszyst­kim. Po­śpiech wtedy jest zbęd­ny ;)

Ta ja­ko­by pro­sta i za­baw­na hi­sto­ryj­ka nosi pod pod­szew­ką istot­ne prze­sła­nie:  spo­łe­czeń­stwo prze­łknie każdą ty­ra­nię, jeśli tylko tyran zadba o zor­ga­ni­zo­wa­nie od­po­wied­nio głu­pa­wej roz­ryw­ki. Do­dat­ko­we punk­ty, jeśli owo igrzy­sko szarp­nie za stru­nę za­wist­ne­go scha­den­freu­de w du­szach mo­tło­chu i obej­mie barw­ny lincz na przed­sta­wi­cie­lach elit. Gil­bert i Tulio uczy­li się od swych nie­przy­ja­ciół i jak widać w epi­lo­gu, rze­let­nie od­ro­bi­li tą lek­cję. Tak na­praw­dę opo­wia­da­nie jest dys­to­pij­ną re­flek­sją o cy­klach wła­dzy i men­tal­no­ści re­wo­lu­cyj­nej. Autor kła­mie w ty­tu­le. To smut­na hi­sto­ria.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Wi­siel­cu, dzię­ku­ję Ci za lek­tu­rę tek­stu. Cie­szy mnie, że zna­la­złeś nie tylko za­baw­ną hi­sto­ryj­kę, ale rów­nież coś wię­cej. 

Czy­ta­ło się tę sym­pa­tycz­ną opo­wiast­kę rze­czy­wi­ście gład­ko, płyn­nie i bez zgrzy­tów. Pi­szesz lekko i ze swo­bo­dą. Za­ska­ku­jesz in plus wie­lo­ma dro­bia­zga­mi za­rów­no w fa­bu­le, opi­sach, jak i nar­ra­cji. Lek­tu­ra spra­wi­ła mi przy­jem­ność na po­zio­mie stylu i ję­zy­ka, cho­ciaż z cza­sem, pod ko­niec zwłasz­cza, i styl i język, a nawet fa­bu­ła i dow­cip nar­ra­to­ra jakby le­ciut­ko stra­ci­ły na ja­ko­ści. Taka jakby ob­niż­ka formy czy może po­zio­mu. Ale że star­to­wa­łeś z na­praw­dę sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce­go dla czy­tel­ni­ka le­ve­lu to ca­łość so­lid­na i robi dobre wra­że­nie.

Po­dob­nie jak Fin­kla mia­łem lekki zgryz z tym ży­dow­skim ne­ga­tyw­nym bo­ha­te­rem i cho­ciaż ro­zu­miem lo­gi­kę ta­kie­go do­bo­ru po­sta­ci (ka­ba­ła, golem), to jed­nak odro­bi­nę mi to za­zgrzy­ta­ło. Te opisy pej­sów, za­cie­ra­nia rąk itd. To już mi le­ciut­ko trą­ci­ło sa­ty­rą z dzien­ni­ka na­ro­dow­ców.

Ale sama hi­sto­ryj­ka, mimo że pro­sta i dosyć prze­wi­dy­wal­na, broni się swoją baj­ko­wą sym­pa­tycz­no­ścią, lek­ko­ścią i de­li­kat­nym hu­mo­rem. Autor mruga do czy­tel­ni­ka i bawi się za­rów­no kon­wen­cją, jak i tre­ścią. Po­sta­cie dosyć ste­reo­ty­po­we, ale wcale im to nie prze­szka­dza. Do­sko­na­le wpi­su­ją się w kli­mat i od­gry­wa­ją swoje role z gra­cją.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Faj­nie, że zaj­rza­łeś mr.marasie. Dzię­ki za ko­men­tarz i cie­szę się, że lek­tu­ra oka­za­ła się przy­jem­ną. 

Mu­sia­łam czy­tać z prze­rwa­mi, ale za każ­dym razem jak wra­ca­łam do tek­stu, od pły­nę­łam z hi­sto­rią Pupca Sie­rot­ki. Przy­znam, że bar­dzo po­do­bał mi się wstęp o na­ro­dzi­nach głów­ne­go bo­ha­te­ra – nada­ło świet­ny ton w dal­szych czę­ściach. 

De­ir­driu, cie­szę się zatem i dzię­ku­ję za ko­men­tarz :).

Bar­dzo faj­nie wsze­dłeś, Łu­ka­szu, w kli­mat opo­wie­ści so­wi­zdrzal­skiej. Do tego stop­nia że byłem prze­ko­na­ny, że gdzieś już czy­ta­łem po­dob­ną scenę na­ro­dzin. Ale przy­zna­ję – się­gną­łem na półkę i nie zna­la­złem. W ogóle w tych pierw­szych frag­men­tach po­brzmie­wa mi i “Kan­dyd” i “Kubuś Fa­ta­li­sta” i “Hi­sto­ria Toma Jo­ne­sa” i go­le­my od Prat­chet­ta i nawet “Shrek”. Bar­dzo przy­jem­ny kok­tajl.

Potem jest sła­biej, bo od­cho­dzisz od tej za­ba­wy kon­wen­cją i na­wią­za­nia­mi i prze­cho­dzisz do zwy­kłej przy­go­dów­ki. Też zwró­ci­łem uwagę na ka­ry­ka­tu­ral­ne przed­sta­wie­nie Jo­na­sza. Ja ro­zu­miem, że twór­ca go­le­ma po­wi­nien mieć pejsy, ale to chci­we za­cie­ra­nie rąk, zwie­lo­krot­nio­ne na ob­ra­zach i grube nosy to już fak­tycz­nie trąci “Pro­to­ko­ła­mi mę­dr­ców Sy­jo­nu”. Nie spodo­bał mi się też frag­ment ujaw­nia­ją­cy wła­ści­wo­ści stro­ju Pupca – nosi zna­mio­na in­fo­dum­pu, tyleż nie­zręcz­ne­go, co zbęd­ne­go. No i cały czas nie da­wa­ło mi spo­ko­ju, jak on się skra­dał z tymi brzę­czą­cy­mi dzwo­necz­ka­mi na czap­ce?

Sam po­mysł na upu­pie­nie go­le­ma może nie naj­wyż­szych lotów, ale na­wią­zu­ją­cy do ży­cio­we­go motta głów­ne­go bo­ha­te­ra. Ostat­nia scena nawet fajna, choć ni­g­dzie wcze­śnie nie sy­gna­li­zo­wa­łeś, co jest ży­cio­wym ma­rze­niem Pupca.

 

Bar­dzo faj­nie wsze­dłeś, Łu­ka­szu

heart

Ale przy­zna­ję – się­gną­łem na półkę i nie zna­la­złem.

No wiesz Co­bol­dzie, o pla­giat mnie po­są­dzasz :D. Za­smu­ci­łeś mnie. 

 

Potem jest sła­biej, bo od­cho­dzisz od tej za­ba­wy kon­wen­cją i na­wią­za­nia­mi i prze­cho­dzisz do zwy­kłej przy­go­dów­ki.

Rze­czy­wi­ście, może być to za­rzut, z któ­rym się po czę­ści zgo­dzę. Lecz ja lubię przy­go­do­we opo­wie­ści, dla­te­go czuję, że gdy­bym sam był czy­tel­ni­kiem tego tek­stu, nie miał bym au­to­ro­wi za złe po­dob­ne­go za­bie­gu. Co kto lubi, jak sądzę. Ale ro­zu­miem. 

 

Też zwró­ci­łem uwagę na ka­ry­ka­tu­ral­ne przed­sta­wie­nie Jo­na­sza.

Prze­wraż­li­wie­nie. Gdy­bym po­ka­zał w opo­wia­da­niu, bo ja wiem, pi­ja­ne­go sar­ma­tę, co rzyga pod sto­łem, nikt by się nie za­jąk­nął. Gdyby ten sar­ma­ta był tłu­sty – zero re­ak­cji, no może by się ktoś za­śmiał. Ale Żyd?! Aj waj, nie­do­brze. Gdyby był to Polak w klap­kach? Chiń­ski tu­ry­sta z apa­ra­tem? Śmiesz­ne. Ale np. gej, który stra­szy ludzi na uli­cach bie­ga­jąc w skó­rza­nych sli­pach? Ho­mo­fo­bia. 

Ja się wzo­rem mo­je­go bo­ha­te­ra, wy­pi­nam na po­dob­ne my­śle­nie. 

Klap­ka­mi też bym się zra­ził, na Sar­ma­tę po­na­rze­kal­bym, że mało ory­gi­nal­ny, ale Chin­czyk już by mnie za­in­try­go­wał – za­wsze my­śla­łem, że ci z apa­ra­ta­mi to Ja­poń­czy­cy;)

Też bym ob­sta­wia­ła Ja­poń­czy­ków. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Gdy­bym po­ka­zał w opo­wia­da­niu, bo ja wiem, pi­ja­ne­go sar­ma­tę, co rzyga pod sto­łem, nikt by się nie za­jąk­nął. Gdyby ten sar­ma­ta był tłu­sty – zero re­ak­cji, no może by się ktoś za­śmiał.

Tak. Po­nie­waż sko­ja­rzy­ło­by mu się z Za­gło­bą czyli z memem o wy­dźwię­ku po­zy­tyw­nym. To, jak dziś od­bie­ra­my ste­reo­ty­py, za­le­ży po czę­ści od ich ory­gi­nal­ne­go kon­tek­stu, po czę­ści od tego, jak były hi­sto­rycz­nie wy­ko­rzy­sty­wa­ne, a po czę­ści od tego, jaki jest kli­mat hic et nunc.

Ską­d­inąd ja na przy­kład sar­ma­ty­zmu nie zno­szę jak mało czego, za Sien­kie­wi­czem też nie prze­pa­dam, a jed­nak sama po­stać Za­gło­by lo­ku­je mi się w spek­trum po­zy­tyw­nym, oczy­wi­ście po czę­ści przez inne kul­tu­ro­we po­wią­za­nia, ale jed­nak.

http://altronapoleone.home.blog

Opo­wia­da­nie jest po pro­stu sym­pa­tycz­ne. Ale nic wię­cej. 

Ocze­ki­wa­łem tro­chę wię­cej magii dzie­ciń­stwa po baj­ko­wej otocz­ce. Jak w np fil­mie “Hook” Spiel­ber­ga. Gdy­bym miał nada­wać temu ka­te­go­rię wie­ko­wą, to miał­bym pro­blem. To nie jest ani dla dzie­ci, ani dla do­ro­słych. 

Fa­bu­ła jest ba­nal­na, choć uśmie­cha się po­mysł ma­gicz­ne­go ko­stiu­mu. Wła­ści­wie to po­stać Pupca Sie­rot­ki jest głów­nym atu­tem opo­wia­da­nia i two­rzy jego at­mos­fe­rę. 

Po­zdra­wiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Masz rację Dra­ka­ino, ale nie o to mi cho­dzi­ło. Może sar­ma­ta nie był naj­szczę­śliw­szym przy­kła­dem. Cho­dzi­ło mi o to, że taki mamy kli­mat, żeby nie do­ty­kać te­ma­tu Żydów czy gejów ina­czej niż po­zy­tyw­nie, a le­piej – to­le­ran­cyj­nie. I na ten stan rze­czy wy­pi­nam się jak Pu­piec. 

 

Pietr­ku, jest to jed­nak opo­wia­da­nie dla do­ro­słych. Świad­czy o tym cho­ciaż­by po­wyż­sza dys­ku­sja. Dzię­ki ser­decz­ne za wi­zy­tę i ko­men­tarz. 

Cał­kiem sym­pa­tycz­ny i lekki tekst. Nie po­czu­łem się roz­ba­wio­ny, po­sta­cie są dość ste­reo­ty­po­we, a sama fa­bu­ła też nie na­le­ży do naj­bar­dziej wcią­ga­ją­cych. Opko jak naj­bar­dziej do prze­czy­ta­nia, ale też do za­po­mnie­nia. 

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich ży­łach po­ma­rań­czo­wy sok!

Bar­dzo sym­pa­tycz­ne opo­wia­da­nie, Łu­ka­szu. Na­pi­sa­ne ład­nie i z lekką nutą hu­mo­ry­stycz­ną. Pierw­sza część, bę­dą­ca przed­sta­wie­niem Pupca, naj­bar­dziej mnie urze­kła. Fi­na­ło­wy dow­cip z go­le­mem, choć do­brze wpa­so­wu­ję się w ca­łość, to jed­nak tro­chę za mało za­ska­ku­ją­cy.

Re­asu­mu­jąc – cał­kiem przy­jem­ne opo­wia­dan­ko. :-)

Soku, Teo­fi­lu, dzię­ki za nowe ko­men­ta­rze. 

Nad­cho­dzę z uzu­peł­nie­niem/pod­su­mo­wa­niem swo­je­go ko­men­ta­rza: do­brze na­pi­sa­ne, barw­ne, świet­na ksywa bo­ha­te­ra. Jest to tekst, ow­szem, ty­po­wo roz­ryw­ko­wy, no ale w końcu głów­na przy­wo­ła­na po­stać to Dyl So­wi­zdrzał, a ten miał głów­nie figle w gło­wie :) Nie ma się tu do czego przy­cze­pić (dro­bia­zgi już wy­tknę­łam za po­przed­nim tutaj po­by­tem). Miało być roz­ryw­ko­wo i nie chy­bi­ło celu, a też i ro­dzaj za­ba­wy przy­padł mi oso­bi­ście do gustu. Czy­ta­łam z dużą przy­jem­no­ścią, od po­cząt­ku do końca. Kla­row­ny, we­so­ły “przy­go­do­wiec” ;)

Jest taki mu­zycz­ny utwór Ri­char­da Straus­sa (nie­miec­ki post­ro­man­tyzm) “Uciesz­ne figle Dyla So­wi­zdrza­ła” – po­le­cam po­słu­chać! :)

Dzię­ku­ję, Blu­e_I­ce :).

Będę z tobą cał­ko­wi­cie szcze­ra: z po­cząt­ku czy­ta­łam, bo kon­kur­so­we opko to cho­ciaż zer­k­nę. Tak do pierw­szej gwiazd­ki tro­chę mi się nie chcia­ło i jak­bym nie była aku­rat w pracy, to chyba bym je po­rzu­ci­ła. Jed­nak cie­szę się, że tego nie zro­bi­łam, bo jak przy­wy­kłam do całej tej “pupy”, czy­ta­ło się smacz­nie. Sama lubię pisać ra­czej emo­cjo­nal­nie i smut­no, ale czy­tać wolę za to tek­sty lek­kie i przy­jem­ne, więc do­brze spę­dzi­łam te kilka minut i serio bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Taki tro­chę Don Ki­chot. 

Przy­cze­pić mogę się tylko do za­koń­cze­nia, a kon­kret­nie do ostat­nie­go aka­pi­tu. Nie wiem, jak ina­czej mo­gło­by się skoń­czyć, ale czu­łam jakby za­bra­kło ci zna­ków – takie na­pręd­ce, byle jak naj­kró­cej. Nie roz­cza­ro­wu­je, ale też nie pod­trzy­mu­je tego mi­łe­go uczu­cia to­wa­rzy­szą­ce­go pod­czas lek­tu­ry. 

No ale bądź co bądź tekst świet­ny. Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie, drogi Łu­ka­szu! ;)

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Dzię­ku­ję La­na­Val­len. Cie­szę się, że tekst jed­nak cię do sie­bie prze­ko­nał :).

Po­do­ba­ło mi się, bo takie lek­kie, ga­wę­dziar­skie, ko­ja­rzy­ło mi się z Prat­chet­tem, zanim nie za­po­mniał, jak się pisze.

 

Nawet wy­do­by­ło ze mnie sen­si­ble chuc­kle w któ­rymś mo­men­cie.

Po­do­bał mi się por­tret i jego re­la­cje z żoną, ale prze­ry­so­wa­nie Żydów już mniej.

Wo­la­ła­bym wi­dzieć wy­raź­niej­szą cha­rak­te­ry­za­cję Pupca – by­strzej­sze­go lub bar­dziej na­iw­ne­go, bo teraz jest taki letni tro­chę, ale swój urok ma ;)

Sama koń­ców­ka też bez szału – jakby nie-don-ki­cho­te po ko­ro­na­cji wy­my­ślił dru­gie­go, więk­sze­go go­le­ma, to by miał Pu­piec pole do po­pi­su!

 

Fajne wie­lo­po­zio­mo­we uży­cie le­gen­dy – i jej braku w wy­pad­ku kró­le­stwa.

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

ko­ja­rzy­ło mi się z Prat­chet­tem, zanim nie za­po­mniał, jak się pisze.

Przy­znam bez wsty­du, że mocno mi ten ko­men­tarz schle­bił. 

Dzię­ku­ję za miły ko­men­tarz oraz no­mi­na­cję w gło­so­wa­niu :). 

Fajne :) (na lic. Anet) 

Mą­drość mi­sio­wa: Bła­zen może być mę­dr­cem, trud­niej mę­dr­co­wi zo­stać bła­znem.

Fajne :) (na lic. Anet) 

Roz­ba­wi­ło mnie to ;). Dzię­ki, Koalo!

Nowa Fantastyka