- Opowiadanie: teofil - Droga do najgłębszej puszczy

Droga do najgłębszej puszczy

Dzię­ku­ję Is­san­de­ro­wi za cenne uwagi i su­ge­stie.

Wszel­kie po­do­bień­stwo do po­sta­ci książ­ko­wych, fil­mo­wych oraz wy­po­wie­dzi i zda­rzeń jest za­mie­rzo­ne. Imio­na są praw­dzi­we i hi­sto­ria wy­da­rzy­ła się na­praw­dę, cho­ciaż pew­nie i tak nie uwie­rzy­cie.

Za­pra­szam do lek­tu­ry.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Droga do najgłębszej puszczy

“…wszyst­kie dzi­kie ścież­ki, które mi po­ka­zał, mchy i szu­wa­ry, i wrzos, dom ku­li­ka i kszy­ka, tra­wia­ste pa­stwi­ska gęsi, wszyst­kie za­cza­ro­wa­ne pola i ma­gicz­ne wierz­by sto­ją­ce nad brze­giem trzę­sa­wi­ska, wszyst­kie miały prze­gnić, zo­stać ukry­te, sprze­da­ne i od­cza­ro­wa­ne przez tę strasz­li­wą siłę zwaną Po­stę­pem”.

― Lord Dun­sa­ny

 

Stwór sie­dział w ogrom­nym, bu­ja­nym fo­te­lu i mru­czał po­wo­li słowa, czy­ta­jąc Hob­bi­ta, czyli tam i z po­wro­tem. Od­głos przy­po­mi­nał ra­czej po­war­ki­wa­nia niedź­wie­dzia, niż mowę isto­ty ro­zum­nej. Osob­nik ziew­nął prze­cią­gle, odło­żył książ­kę na półkę, obok in­nych tomów. Z wy­tar­tych grzbie­tów le­d­wie dało się od­czy­tać na­zwi­ska nie­któ­rych au­to­rów: Verne, Tol­kien, Le Guin, Gard­ner. W wy­obraź­ni znowu zo­ba­czył wiel­kie, ka­mien­ne pa­ła­ce, la­ta­ją­ce ba­lo­ny, me­cha­nicz­ne wie­lo­ry­by, magię, tę praw­dzi­wą, którą cza­sa­mi na­zy­wa­li nauką. Wi­dział też sie­bie, pra­wie.

– Ach, trze­ba czło­wie­kom przy­znać, snują wspa­nia­łe opo­wie­ści, pełne cudów. – Ciem­ne, za­mglo­ne oczy roz­ma­rzy­ły się.

Czło­wie­ki. Kiedy za­czął po­zna­wać li­te­ra­tu­rę, zo­rien­to­wał się, że takie słowo nie ist­nie­je, cho­ciaż nie do końca ro­zu­miał dla­cze­go. Tylko że tak ma­wiał tatko. „Czło­wie­ki to”, „czło­wie­ki tamto”, „nigdy nie ufaj czło­wie­kom”.  Okrut­na iro­nio, bied­ny, po­czci­wy sta­ru­szek zmarł na dziw­ną cho­ro­bę, nie­dłu­go po spo­tka­niu z ludź­mi. Cią­gle wy­dmu­chi­wał z nosa dziw­ną wy­dzie­li­nę, na­rze­kał na kło­po­ty z od­dy­cha­niem i bóle głowy. Furfi był wtedy jesz­cze mały. Pew­ne­go dnia, kiedy tatko już na­praw­dę za­nie­mógł, po­że­gnał się z synem i po­wie­dział, że idzie od­po­cząć pod aka­cją. Tam go Furfi póź­niej zna­lazł, przy­kry­te­go ca­łu­nem ko­lo­ro­wych liści.

I tak zo­stał sam. Do dnia w któ­rym po­znał List­ka. Wcze­snym ran­kiem kąpał się w stru­mie­niu, nucąc ra­do­sną me­lo­dy­kę, aż spo­strzegł prze­pięk­ną złotą rybkę. Wpa­try­wał się ocza­ro­wa­ny jej pięk­nem, a ona zwró­ci­ła na niego by­stre oczy. Pod­pły­nę­ła, słusz­nie nie czu­jąc stra­chu, i za­czę­ła się po­pi­sy­wać, wy­wi­ja­jąc młyn­ki wokół nóg stwo­ra.

Nagle po­ja­wi­ło się coś więk­sze­go, może zwy­kły pstrąg, i po­żar­ło ma­lut­ką ry­beń­kę. Furfi rzu­cił się w dół i za­czął roz­pacz­li­wie młó­cić wodę, pró­bu­jąc zła­pać po­two­ra. W końcu udało się po­chwy­cić be­stię. Jed­nym ru­chem roz­darł ją na dwie czę­ści, jakby była kart­ką pa­pie­ru. Złota rybka żyła, uwol­nio­na przy­lgnę­ła mu do uda i za nic nie chcia­ła się od­kle­ić. Za­brał ją do domu.

Co jakiś czas cho­dzi­li nad mały staw i pły­wa­li razem, cza­sa­mi nad rzecz­kę. Li­stek za­wsze, gdy już się znu­dził, wpły­wał do szkla­nej kuli i wtedy wra­ca­li.

Furfi pod­szedł do szaf­ki, na któ­rej stał je­dy­ny nie­za­ku­rzo­ny przed­miot w norze – akwa­rium.

– Prze­żyć wiel­ką przy­go­dę, choć jeden raz…

W wy­po­le­ro­wa­nym szkle uj­rzał od­bi­cie – twarz gęsto po­ro­śnię­tą mie­dzia­no­brą­zo­wym fu­trem, groź­nie wy­sta­ją­ce kły i pła­ski nos. Prze­je­chał pod okiem dłu­gim, za­krzy­wio­nym pa­zu­rem, pło­sząc już i tak le­d­wie do­strze­gal­ny uśmiech. Nie zdą­żył za­py­tać: „Tato, a czemu ja je­stem taki?”.

Spoj­rzał w bok na półki ugi­na­ją­ce się pod cię­ża­rem ksią­żek. Do­strzegł Ele­men­tarz, klasa pierw­sza i od­ży­ły w nim wspo­mnie­nia z cza­sów, kiedy na­uczył się czy­tać. Pod­słu­chi­wał wtedy czło­wie­ków obo­zu­ją­cych w lesie. Do­ro­sły sa­miec naj­pierw tłu­ma­czył, a potem dziec­ko w kółko re­cy­to­wa­ło: „a, be, ce, de…”. Furfi wyrył to sobie w pa­mię­ci i po chwi­li po­wta­rzał już w my­ślach razem z ma­lu­chem. Potem chło­piec od­biegł, za­wo­ła­ny przez ro­dzi­ców. Ale zo­sta­wił otwar­tą książ­kę. Furfi po­rwał Ele­men­tarz, klasa pierw­sza i umknął z miej­sca gra­bie­ży.

W norze długo i do­kład­nie oglą­dał sym­bo­le wy­pi­sa­ne na stro­nie, która była wtedy otwar­ta. „A, be, ce, de…”. Na­stęp­nie pró­bo­wał od­czy­tać pierw­sze słowo – drze­wo, ale wy­szło „de­rze­twuo”. Przy­wo­łał w pa­mię­ci skraw­ki tłu­ma­cze­nia, które po­słu­chał i spoj­rzał na wy­ma­lo­wa­ny ob­ra­zek. W końcu się udało.

Furfi obu­dził się ze wspo­mnień i znowu skon­cen­tro­wał spoj­rze­nie na bi­blio­tecz­ce.

– Wiesz, cza­sa­mi za­sta­na­wiam się, z czego je wy­twa­rza­ją.

Rybka pa­trzy­ła bez wy­ra­zu.

– Do­bra­noc, List­ku. Może jutro na Fur­fie­go czeka coś do­bre­go.

Za­rzu­cił za­słon­kę na słoik ze świe­tli­ka­mi i po­miesz­cze­nie po­grą­ży­ło się w mroku.

 

***

 

Pusz­cza w tym dniu wy­jąt­ko­wo hoj­nie ob­da­ro­wy­wa­ła. W krót­kim cza­sie na­tra­fił na kilka rzad­kich, nie­za­stą­pio­nych ga­tun­ków flory.

Kiedy tak dziar­sko spa­ce­ro­wał, pró­bu­jąc uzu­peł­nić zapas ziół, usły­szał nie­po­ko­ją­ce od­gło­sy. Przy­cza­iw­szy się w za­ro­ślach, rad ze swo­je­go so­ko­le­go wzro­ku, za­czął ob­ser­wo­wać z mie­sza­ni­ną trwo­gi i fa­scy­na­cji. Ha­ła­so­wa­li nie­mi­ło­sier­nie – oba­la­li i pi­ło­wa­li drze­wa, wy­krzy­ku­jąc za­pra­wio­ne siar­czy­sty­mi okre­śle­nia­mi po­le­ce­nia. Z drew­na cio­sa­li pale na ostro za­koń­czo­ne ogro­dze­nie, a ka­wa­łek dalej stała już ma­lut­ka chat­ka. Nigdy nie ro­zu­miał, czemu lu­dzie nisz­czą coś, co już jest domem, żeby zbu­do­wać inny dom. Jakby nie mogli miesz­kać w norze pod kasz­ta­now­cem lub klo­nem, które gwa­ran­to­wa­ły nie­za­wod­ną osło­nę przed desz­czem, chło­dem, a latem przed pie­ką­cym słoń­cem. Furfi wzdry­gnął się i sku­lił, kiedy ko­lej­ny ma­je­sta­tycz­ny dąb upadł tuż obok.

Bły­ska­wicz­nie obu­dził się z otu­ma­nie­nia, gdy tylko jego spoj­rze­nie przy­kuł skarb, któ­re­go po­żą­dał – kil­ka­na­ście go­dzin sze­lesz­czą­ce­go szczę­ścia i za­po­mnie­nia. Przed naj­więk­szym na­mio­tem, błą­dząc ra­do­snym wzro­kiem po otwar­tym to­misz­czu, sie­dzia­ła do­rod­na sa­mi­ca. W mgnie­niu oka zde­cy­do­wał, że musi prze­czy­tać nową opo­wieść. Za­zwy­czaj nie kradł. Wy­star­cza­ło, że lu­dzie gu­bi­li albo ce­lo­wo zo­sta­wia­li w lesie roz­ma­ite przed­mio­ty, nie­kie­dy ucie­ka­li w po­pło­chu i mu­siał wów­czas sprzą­tać.

„Głu­pie czło­wie­ki, pusz­czy nie wolno za­śmie­cać” – mru­czał wtedy.

Ale ci przy­by­sze wy­da­wa­li się inni, bo chyba pla­no­wa­li osie­dlić się tutaj, więc tym bar­dziej nie chciał stra­szyć ani okra­dać no­wych są­sia­dów. Zde­cy­do­wał, że wśli­zgnie się w nocy i zo­sta­wi coś w za­mian. Tak, tak, ob­li­zał się. Ładny na­szyj­ni­czek z zębem ba­zy­lisz­ka albo po­ręcz­ny wa­chlarz z ol­brzy­miej ro­pu­chy.

Snuł wspa­nia­ły plan, kiedy pięk­ną chwi­lę zmą­cił jeden z osad­ni­ków. Jakby wy­czu­wa­jąc obec­ność, a może nawet nie­cne myśli pod­glą­da­cza, wy­pro­sto­wał się gwał­tow­nie i omiótł oko­li­cę czuj­nym spoj­rze­niem, wy­pa­tru­jąc cze­goś w za­ro­ślach. Wzro­stem zde­cy­do­wa­nie gó­ro­wał nad resz­tą, a cała jego po­sta­wa ema­no­wa­ła siłą i pew­no­ścią. Kon­trast buj­nych bo­ko­bro­dów i ogo­lo­nej żu­chwy odro­bi­nę roz­ba­wił Fur­fie­go, ale uśmiech szyb­ko spełzł mu z twa­rzy, kiedy nie­kwe­stio­no­wa­ny sa­miec alfa, zmru­żyw­szy oczy, wy­su­nął żu­chwę. Fur­fie­go prze­szył zimny dreszcz, bo do­strzegł w tych śle­piach sza­leń­stwo i żądzę mordu.

 

***

 

Wró­cił po zmro­ku. W księ­ży­co­wym bla­sku do­sko­na­le wi­dział wszyst­kie szcze­gó­ły i żaden kamyk czy ga­łąz­ka nie miały szan­sy sfu­sze­ro­wać akcji. Z dzie­cin­ną ła­two­ścią omi­nął war­tow­ni­ków, potem ko­lej­nych. Nie­wiel­ki pro­blem sta­no­wi­ła grupa grze­ją­ca się przy ogni­sku opo­dal wej­ścia do na­mio­tu. Ukrył się w cie­niu gę­stych krza­ków, na­słu­chu­jąc z za­cie­ka­wie­niem roz­mo­wy.

– …huk ro­bo­ty. Jak już wy­kar­czu­je­my so­lid­ną połać, po­sta­wi­my tym­cza­so­we cha­łu­py, trza bę­dzie spro­wa­dzić wię­cej chło­pa. Drew­na na bu­do­wę pod do­stat­kiem, a nawet sporo zbywa.

– Wkrót­ce wy­ty­czy­my opty­mal­ną trasę i roz­pocz­nie­my trans­port su­row­ca. Oko­li­ca ob­fi­tu­je w na­tu­ral­ne bo­gac­twa. Wy­sto­so­wa­łem list do kom­pa­nii z su­ge­stią in­we­sty­cji w trasę ko­le­jo­wą.

– A ja wam rzek­nę, że w tych la­sach czai się coś pa­skud­ne­go.  – Do dys­ku­sji włą­czył się chro­po­wa­ty głos. – Jakaś nie­ludz­ka, ohyd­na moc i źró­dło spa­cze­nia, prze­ciw­ne czło­wie­ko­wi, po­stę­po­wi i wszel­kiej pra­wej myśli. Nie po­wie­dzie nam się, do­pó­ki nie oczy­ści­my tej kra­iny.

Tym­cza­sem Furfi spo­strzegł na po­bli­skim klo­nie zna­jo­mą sowę, któ­rej dał niemy znak, aby od­wró­ci­ła uwagę ludzi i chwi­lę póź­niej, nieco przy­gar­bio­ny, stał we­wnątrz na­mio­tu. W ręku ści­skał kunsz­tow­ny, wła­sno­ręcz­nie wy­ko­na­ny, nie­wiel­ki szty­let ze smo­czej kości.

“To ko­bie­ca broń, po­ręcz­na i mała, dla małej istot­ki, na pewno jej się spodo­ba” – tłu­ma­czył w domu List­ko­wi. “Dar o wiele cen­niej­szy niż jedna tycia książ­czy­na”.

Chwi­lę roz­glą­dał się nie­pew­nie, odro­bi­nę za­fa­scy­no­wa­ny – tym­cza­so­we miesz­ka­nie czło­wie­ków miało bo­gat­sze wy­po­sa­że­nie niż jego stały dom. Wo­dził wzro­kiem po ozdo­bach, po­kaź­nym ze­sta­wie na­czyń, na­rzę­dziach i dzi­wacz­nej, po­skrę­ca­nej apa­ra­tu­rze, któ­rej prze­zna­cze­nia nawet się nie do­my­ślał. Odro­bi­nę do­kład­niej obej­rzał sztu­cer, śmier­cio­no­śny wy­na­la­zek, o któ­rym czy­tał pew­ne­go razu na skraw­kach po­rzu­co­nej ga­ze­ty.

W końcu do­strzegł wy­ma­rzo­ny łup, tuż obok sa­mi­cy śpią­cej pod ko­ca­mi. Wzrok uchwy­cił tytuł i au­to­ra: Świa­tło się mro­czy, Geo­r­ge R.R. Mar­tin. Za­kradł się na pal­cach i po­ło­żył wiel­gach­ną łapę na książ­ce.

Za­marł, kiedy istot­ka po­ru­szy­ła się.

– John, przy­sze­dłeś wresz­cie – wy­szep­ta­ła. – Wska­kuj pod koc, uko­cha­ny. – Prze­su­nę­ła dłoń i do­tknę­ła wło­cha­te­go przed­ra­mie­nia. Otwo­rzy­ła oczy, które mo­men­tal­nie wy­peł­ni­ły się pa­ni­ką.

– Ciiii… – Po­wo­li uniósł do ust dłoń, w któ­rej trzy­mał szty­let.

Z gar­dła ko­bie­ty wy­rwał się dziki wrzask, od któ­re­go Fur­fie­mu zje­ży­ło się całe futro. Cof­nął się prze­ra­żo­ny, po­trą­ca­jąc i tłu­kąc bu­tel­kę z al­ko­ho­lem. Upu­ścił pre­zent na zie­mię. Mi­nę­ło za­le­d­wie kilka se­kund i w wej­ściu do na­mio­tu po­ja­wił się on – Bo­ko­bro­dacz, z twa­rzą ki­pią­cą od zło­ści i zwie­rzę­cej agre­sji. Furfi znowu się od­su­nął i tym razem prze­wró­cił świecz­kę, która pod­pa­li­ła roz­la­ny al­ko­hol.

Sa­miec prze­niósł wzrok w bok, stwór po­dą­żył za jego spoj­rze­niem na sztu­cer opar­ty o skrzy­nię. Ru­szy­li rów­no­cze­śnie – czło­wiek po broń, Furfi ku uciecz­ce. Ogień roz­prze­strze­niał się w za­trwa­ża­ją­cym tem­pie, za­gra­dza­jąc przej­ście. Męż­czy­zna był pie­kiel­nie szyb­ki, już pod­no­sił lufę, kiedy Furfi do­padł do ścia­ny na­mio­tu. Roz­darł szpo­na­mi płach­tę i wy­sko­czył w cze­luść nocy, ści­ga­ny wście­kły­mi okrzy­ka­mi. Usły­szał wy­strzał, po któ­rym po­cisk świ­snął tuż obok ucha. Po chwi­li sza­leń­cze­go biegu, względ­nie bez­piecz­ny, zer­k­nął za sie­bie i zo­ba­czył po­chod­nię na­mio­tu. Z ulgą do­strzegł sto­ją­cą na ze­wnątrz sa­mi­cę. Ru­szył dalej, ści­ska­jąc w łapie tro­feum.

Gdy w końcu zna­lazł się w norze, za­czął roz­my­ślać o wy­da­rze­niach w obo­zo­wi­sku czło­wie­ków. Prze­cież nie był ni­cze­mu winny, a nawet przy­niósł cenny dar. Chciał za­cho­wać się z god­no­ścią i klasą.

Krą­żył nie­spo­koj­nie i mi­mo­wol­nie war­czał przez nos. Li­stek pły­wał w kółko, słu­cha­jąc w mil­cze­niu.

– To oni są in­tru­za­mi, oni bez­czesz­czą swoją obec­no­ścią pra­daw­ną pusz­czę, oni wy­ci­na­ją wie­ko­we dęby. Po­tra­fią tylko nisz­czyć.

Rzu­ci­li się nie­spro­wo­ko­wa­ni, nie za­da­jąc ani jed­ne­go py­ta­nia.

Czuł, jak fala gnie­wu wzbie­ra. Wy­cią­gnął do nich przy­ja­zną łapę, lecz ode­pchnę­li ją z nie­na­wi­ścią. Po­go­ni­li jak psa! Mu­siał ucie­kać z pod­wi­nię­tym ogo­nem ni­czym szcze­nię! Wróci tam, o tak. Jesz­cze tej nocy, zaraz. Po­ła­mie śmiesz­ną imi­ta­cję ogro­dze­nia, ro­ze­rwie idio­tycz­ne na­mio­ty, a na ko­niec znaj­dzie Bo­ko­bro­da­cza i spraw­dzi, czy jego głowa ode­rwa­na od tu­ło­wia bę­dzie wy­glą­da­ła rów­nie groź­nie. Po­rwał kubek i ci­snął nim w ścia­nę. Na­czy­nie roz­pa­dło się na ka­wa­łecz­ki, pry­ska­jąc odłam­ka­mi. Spory ka­wa­łek chlup­nął w szkla­nej kuli.

– Li­ste­eek! – Do­sko­czył do rybki. – Nic ci nie jest?! Prze­pra­szam, prze­pra­szam, zły Furfi, nie­do­bry. Nie może się zło­ścić. Prze­pra­szam… – Twarz stwo­ra za­la­ła się łzami.

 

 ***

 

Cały na­stęp­ny po­ra­nek i przed­po­łu­dnie cho­dził stru­ty. Obie­cał List­ko­wi, że spró­bu­je po­go­dzić się z czło­wie­ka­mi. Pój­dzie i wy­tłu­ma­czy. Prze­pro­si, że wtar­gnął bez za­pro­sze­nia. Po­roz­ma­wia­ją spo­koj­nie i jesz­cze wszyst­ko na­pra­wią. Drzew jest dużo, niech sobie już wezmą kilka, ale bez prze­sa­dy. Jed­nak nie bar­dzo wie­dział, jak się do tego wszyst­kie­go za­brać.

Naj­pierw po­sta­no­wił po­pra­co­wać nad wy­glą­dem, więc wy­po­le­ro­wał i ele­ganc­ko na­ostrzył kły, aż zro­bi­ły się bie­lut­kie i po­ły­sku­ją­ce. Na­stęp­nie chciał przy­strzyc futro na twa­rzy, jakoś na po­do­bień­stwo Bo­ko­bro­da­cza, ale w efek­cie wy­glą­dał jesz­cze bar­dziej cha­otycz­nie i dziko, więc wtarł tylko odro­bi­nę łoju i przy­gła­dził.

Kie­dyś wy­czy­tał, że ga­łąz­ka oliw­na jest sym­bo­lem po­ko­ju, ale w lesie krze­wy oliw­ne nie rosły, więc zde­cy­do­wał się na zwy­kły patyk, w za­sa­dzie wiel­gach­ny badyl – żeby był le­piej wi­docz­ny, a so­kiem z jagód za­mia­ro­wał na­ma­lo­wać oliw­ki.

Zde­cy­do­wał, że bę­dzie to coś eks­tra, nie pierw­sza lep­sza ga­łąz­ka, wiec w po­szu­ki­wa­niu od­po­wied­nie­go ma­te­ria­łu wszedł odro­bi­nę głę­biej w pusz­czę.

W pew­nym mo­men­cie usły­szał sze­lest za ple­ca­mi. Od­wró­ciw­szy się, do­strzegł na skra­ju łąki dziec­ko. Pa­trzy­li na sie­bie w mil­cze­niu, czas spo­wol­nił. W końcu mała istot­ka za­ma­cha­ła. To był pierw­szy raz, nigdy nie wy­mie­nił z nikim ta­kie­go po­zdro­wie­nia. Nie­zdar­nie pod­niósł ko­sma­tą łapę i me­cha­nicz­nie po­trzą­snął. Dziec­ko uśmiech­nę­ło się sze­ro­ko. Dziew­czyn­ka – po­my­ślał. Po­znał teraz płeć po prze­pięk­nym uśmie­chu i olśnie­wa­ją­cych wło­sach, które za­tań­czy­ły na wie­trze. Nagle od­wró­ci­ła się i po­bie­gła jesz­cze dalej w głąb pusz­czy, zni­ka­jąc za drze­wa­mi.

– Nie tędy! – krzyk­nął. – Wasze obo­zo­wi­sko znaj­du­je się w prze­ciw­nym kie­run­ku!

Kil­ko­ma wiel­ki­mi su­sa­mi prze­sa­dził po­la­nę, ale nie zna­lazł żad­nych śla­dów. Po chwi­li po­szu­ki­wań zre­zy­gno­wał i po­sta­no­wił po­trak­to­wać przy­pad­ko­we spo­tka­nie jako dobry omen.

Na przy­go­to­wa­niach ze­szło aż do wie­czo­ra. Wresz­cie ze­brał się na od­wa­gę i ru­szył na per­trak­ta­cje. Kro­czył dum­nie, wy­pro­sto­wa­ny, pełen opty­mi­stycz­nych ocze­ki­wań, jed­nak im bli­żej celu się znaj­do­wał, tym moc­niej biło serce.

Za­uwa­żył pierw­szą parę war­tow­ni­ków i skie­ro­wał ku nim kroki. Ga­mo­nie w ogóle go nie wi­dzie­li, więc kiedy zna­leź­li się już na wy­cią­gnię­cie łapy, od­chrząk­nął.

– Ekhm… – Oczy­wi­ście za­brzmia­ło to jak wark­nię­cie.

Rów­no­cze­śnie po­wo­li się od­wró­ci­li. Młod­szy na­tych­miast dał nura w krza­ki, zaś star­szy zbladł i wy­ją­kał:

– S–stój! Ani kro­ku-ku-ku da­le-ej!

Chciał po­wie­dzieć, tak jak ćwi­czył, że przy­by­wa w po­ko­jo­wych za­mia­rach, ale gula sta­nę­ła mu w gar­dle i zdo­łał le­d­wie wy­krztu­sić:

– Spo­kgh… jogu… knie. – Pod­niósł wy­so­ko nad głowę sym­bol po­ko­ju.

Czło­wiek sku­lił się, za­sło­nił ra­mie­niem i za­kwi­lił:

– B-b-be­stia! Jest tutaj!

Furfi od­wró­cił się zdez­o­rien­to­wa­ny.

– Be­stia? Gdzie?

Usły­szał hałas i prze­szy­wa­ją­cy ból w ra­mie­niu. Ude­rze­nie okrę­ci­ło nim i zo­ba­czył sta­rusz­ka z wy­ce­lo­wa­ną, dy­mią­cą du­bel­tów­ką. Do­tknął bo­le­sne­go miej­sce i po­czuł pod pal­ca­mi gęstą, cie­płą ciecz.

Nagle po­ja­wił się młod­szy. Wy­sko­czył z za­ro­śli i za­mie­rzył się ma­cze­tą w śmier­tel­nym cio­sie. Stwór zawył, od­ru­cho­wo pod­niósł łapę, osła­nia­jąc głowę. Po­czuł przy tym ruchu lekki opór i kiedy otwo­rzył oczy, uj­rzał na ziemi chło­pa­ka z roz­ora­ną pier­sią, na którą szyb­ko wy­pły­wa­ły szkar­łat­ne plamy. Jego wła­sna krew ska­py­wa­ła, mie­sza­jąc się z krwią mło­dzień­ca.

– Pad­nij!

Star­szy po­ło­żył się bły­ska­wicz­nie. Kil­ka­na­ście me­trów dalej, ni­czym wy­rzeź­bio­ny, stał Bo­ko­bro­dacz. Pi­ja­ny nie­na­wi­ścią, ce­lo­wał ze strzel­by, a w prze­past­nych oczach cza­iło się tylko pie­kło.

Furfi roz­pacz­li­wie od­sko­czył w bok, ale zbyt wolno i śrut wbił się w udo. Zawył ża­ło­śnie i rzu­cił się do uciecz­ki. Tym razem biegł, a ra­czej kuś­ty­kał, nie oglą­da­jąc się. Brnął ścież­ka­mi tak do­brze mu zna­ny­mi, prze­dzie­rał po­mię­dzy krza­ka­mi jeżyn i bu­kow­ca­mi, lecz one rów­nież zwra­ca­ły się prze­ciw niemu. Od­sta­ją­ce, ostro za­koń­czo­ne ga­łę­zie bo­le­śnie sma­ga­ły, cier­nie za­ha­cza­ły o rany, ale naj­bar­dziej cier­pia­ło serce, bo sama pusz­cza go od­trą­ca­ła, jak dziec­ko, które precz od­rzu­ca starą za­baw­kę, za­stą­pio­ną no­wy­mi.

Wpadł do nory i roz­trzę­sio­ny­mi ła­pa­mi otwo­rzył skrzy­nię, wy­cią­gnął pełną le­karstw i opa­trun­ków skrzy­necz­kę, którą nie­gdyś ukradł… po­ży­czył od czło­wie­ków. Za­war­tość jed­nak oka­za­ła się prze­gni­ła, reszt­ki me­dy­ka­men­tów po­że­ra­ły ro­ba­le.

– Czemu mi to ro­bisz?! – wy­krzy­czał w nie­okre­ślo­nym kie­run­ku i w tym samym mo­men­cie do­strzegł za­wie­szo­ną przy wej­ściu wią­zan­kę ziół, które zbie­rał w dniu, kiedy na­tknął się na nowe obo­zo­wi­sko.

Za­to­czył się, pod­parł o ścia­nę. Z czę­ści dziw­nych liści wy­ci­snął sok, który na­stęp­nie wtarł w rany, a resz­tę po­łknął.

– Nic się nie martw, Li­stecz­ku. Furfi miał mały wy­pa­dek – dy­szał cięż­ko.

Roz­ora­ne śru­tem udo, co praw­da nie za­go­iło się cał­kiem, ale prze­sta­ło krwa­wić. Furfi ode­tchnął z ulgą.

Sie­dział chwi­lę, aż nagle prze­krę­cił głowę, wy­tę­ża­jąc słuch. Krzy­ki. Zbli­ża­ją­ce się kroki, całe mnó­stwo. Jedną łapą chwy­cił szkla­ną kulę z rybką, a drugą na­rę­cze ksią­żek, i wy­to­czył się na ze­wnątrz. W ostat­niej chwi­li schro­nił się w cie­niu gę­stych olch, kiedy z dru­gie­go końca po­la­ny wy­bie­gły czło­wie­ki. Za­trzy­ma­li się pod dębem i za­czę­li wę­szyć.

– Ślady krwi pro­wa­dzą tutaj, panie puł­kow­ni­ku!

Bo­ko­bro­dacz pod­szedł nie­śpiesz­nie i oświe­tlił po­chod­nią wej­ście do nory.

– Leże plu­ga­stwa. – Splu­nął. – Wódkę!

Wrę­czo­no mu bu­tel­kę, którą le­ni­wie od­kor­ko­wał. Upiw­szy łyk, wylał resz­tę do nory. To­wa­rzy­sze pa­trzy­li lekko zdez­o­rien­to­wa­ni, aż wrzu­cił do środ­ka pło­ną­cą po­chod­nię.

– Uwiel­biam za­pach pło­ną­cych nie­lu­dzi o po­ran­ku. – Twarz wy­krzy­wił ma­nia­kal­ny uśmiech, a w sza­lo­nych oczach od­bi­ły się pierw­sze pło­mie­nie. – Albo wie­czo­ra­mi, albo przed świ­tem, i w po­łu­dnie też. Cho­le­ra, uwiel­biam to o każ­dej porze dnia i nocy!

Stado za­wtó­ro­wa­ło ra­do­śnie, kilka strzelb wy­strze­li­ło w górę. Ści­ska­li sobie dło­nie i kle­pa­li po ple­cach. Zna­la­zła się jesz­cze jedna flasz­ka, która tym razem za­czę­ła krą­żyć z rąk do rąk.

Furfi ob­ser­wo­wał w osłu­pie­niu, aż banda ode­szła. Ogień jesz­cze cał­kiem nie przy­gasł i oświe­tlił twarz, po któ­rej spły­wa­ły cięż­kie łzy. Pła­kał bez­gło­śnie, wpa­tru­jąc się z od­da­li w tlące szcząt­ki domu.

– List­ku… – Słowa z tru­dem prze­cho­dzi­ły przez gar­dło. – Co praw­da piszą wspa­nia­łe hi­sto­rie, ale w ser­cach mają po­two­ry. Może i chcia­łem być czę­ścią ich świa­ta, ale oni z pew­no­ścią nas tam nie chcą, a to jest teraz ich świat. Tak, są słab­si, ale nad­ra­bia­ją bez­względ­no­ścią i jest ich wielu.

Rybka po­ru­sza­ła war­ga­mi, wpa­tru­jąc się wprost w oczy stwo­ra.

– Co mó­wisz? Dziec­ko? Głupi Furfi nie po­tra­fi od­róż­nić dziew­czyn­ki od ru­sał­ki, bo głupi Furfi nigdy wcze­śniej nie wi­dział ru­sał­ki. Tatko opo­wia­dał mi o nich, że teraz już się tak czę­sto ich nie wi­du­je i wy­łącz­nie w naj­głęb­szej pusz­czy. Za­po­mnia­łem o nich, zdaje się nawet nigdy nie wie­rzy­łem. Wło­ży­łem je mię­dzy ba­śnie i le­gen­dy. – Wes­tchnął. – My też, List­ku, my też ukry­je­my się w naj­głęb­szej pusz­czy. Tam żyją ki­ki­mo­ry, leśne de­mo­ny, strzy­gi i am­fis­be­ny, ale nie ma czło­wie­ków, wiec może o nas też za­po­mną, a jeśli kie­dyś dotrą i tam, to bodaj w końcu umrze­my i już cały świat bę­dzie taki, jak chcą.

Spoj­rzał na okład­kę książ­ki, za którą za­pła­cił tak wy­so­ką cenę. Świa­tło się mro­czy.

Ob­ró­cił się i znik­nął za czar­ną ścia­ną lasu.

Koniec

Komentarze

Taka sobie bajka, w dość czar­no-bia­łych bar­wach. Ra­czej z ja­snym, ale nie­zbyt prze­ma­wia­ją­cym do mnie prze­sła­niem. Furfi jest stwo­rem dość oso­bli­wym – oczy­ta­ny, ale ludzi na­zy­wa czło­wie­ka­mi, ubo­le­wa nad ści­na­niem drzew, ale więzi rybkę. A tak w ogóle, to kim jest Furfi?

Za­gad­ką jest także czas opo­wie­ści – Furfi zdo­by­wa współ­cze­sną książ­kę, jeden z drwa­li pa­ra­fra­zu­je cytat z Czasu apo­ka­lip­sy, a jed­no­cze­śnie lu­dzie uży­wa­ją musz­kie­tów.

Prze­czy­ta­łam bez przy­kro­ści, ale i bez więk­szej sa­tys­fak­cji.

 

za­krzy­wio­nym pa­zu­rem , pło­sząc… –> Zbęd­na spa­cja przed prze­cin­kiem.

 

Może jutro na Fur­fie­go czeka coś do­bre­go. –> Czy to za­mie­rzo­ny rym?

 

– …huk ro­bo­ty. Jak już wy­kar­czu­je­my połeć lasu… –> – …huk ro­bo­ty. Jak już wy­kar­czu­je­my połać lasu

Sprawdź zna­cze­nie słów połećpołać.

 

Furfi do­sko­czył do ścia­ny na­mio­tu. Roz­darł szpo­na­mi płach­tę i wy­sko­czył w cze­luść nocy… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

Furfi ode­tchnął ulgą. –> Furfi ode­tchnął z ulgą.

 

Rybka po­ru­sza­ła usta­mi, wpa­tru­jąc się wprost w oczy stwo­ra. –> Ryby nie mają ust.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Lubię dziw­ne stwo­ry, a idea ludzi wi­dzia­nych ocza­mi ta­kie­go kogoś jest fajna, ale o Fur­fim wiemy za mało, żeby na­praw­dę go po­lu­bić. Sama przy­po­wiast­ka – do prze­łknię­cia, choć sty­li­stycz­nie ku­le­je nawet tam, gdzie nie ma wy­raź­nych błę­dów. Chro­no­lo­gia – jak za­uwa­żo­no, Mar­tin i cała resz­ta au­to­rów plus musz­kie­ty to co naj­mniej dzi­wacz­ne. Musz­kiet to w ogóle taka sobie broń do strze­la­nia ot tak, na wiwat, jak stado drwa­li, choć oczy­wi­ście nie jest to cał­kiem nie­moż­li­we. Tyle że na wiwat, po­dob­nie jak ostrze­gaw­czo, za­sad­ni­czo strze­la się w miarę pio­no­wo do góry, a w przy­pad­ku musz­kie­tu by­ło­by to cho­ler­nie nie­wy­god­ne (o ile w ogóle wy­ko­nal­ne), no i od­rzut mógł­by pa­skud­nie uszko­dzić bark (musz­kiet jest cięż­ki, duży i nie­po­ręcz­ny; to nie taka strzel­ba, którą da się wy­ma­chi­wać nad głową jak w we­ster­nach). I jesz­cze jedno: on na pod­sta­wie li­te­ra­tu­ry fan­ta­stycz­nej bu­du­je sobie, jak ro­zu­miem, jakiś wy­ide­ali­zo­wa­ny obraz ludz­ko­ści, a ci ko­lo­ni­ści go burzą? To byłby nawet fajny po­mysł.

 

“Stado za­wtó­ro­wa­ło ra­do­śnie, kilka musz­kie­tów wy­strze­li­ło w gorę.” → w górę

 

Co do czło­wie­ków – pełna zgoda z przed­mów­czy­nią. Furfi po­wi­nien ra­czej wy­ra­żać się bar­dzo li­te­rac­ko, skoro głów­nie czyta i ludz­kość zna z ksią­żek. Chyba że miał pecha i tra­fiał na fa­tal­ne prze­kła­dy ;)

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Taki ku­dła­ty ogr? OK, nawet sym­pa­tycz­ny, ino po­twor­nie nie­sko­or­dy­no­wa­ny ru­cho­wo. Mam taki ulu­bio­ny se­rial o pin­gwi­nach z Ma­da­ga­ska­ru, wy­ste­pu­ją w nim grubo cio­sa­ne, wiel­kie go­ry­le, wy­ra­ża­ją­ce się jed­na­ko­woż nad­zwy­czaj wy­kwint­nie i de­li­kat­nie, na­tych­miast mi się sko­ja­rzy­ło – rze­czy­wi­ście efekt fu­trza­ka-in­te­lek­tu­ali­sty i pięk­no­du­cha z wy­glan­so­wa­ny­mi kłami byłby ide­al­ny :). Ale nawet taki jaki jest u Cie­bie – w re­al­nej pusz­czy ra­czej długo by nie prze­żył (przez swą nie­zbor­ność ;).

A teraz wy­kład hi­sto­rycz­ny, bo kry­te­rium nie­wia­ry rów­nież i mnie się przez Twoje musz­kie­ty włą­czy­ło: Książ­ki wy­mie­nio­nych au­to­rów to wiek głów­nie XX , a nawet jego druga po­ło­wa, ew. wiek XIX – też druga po­ło­wa. Tym­cza­sem musz­kiet (zwany w Pol­sce także flin­tą – broń z lufą nie­gwin­to­wa­ną, ła­do­wa­na od­przo­do­wo) – z za­pa­łem LON­TO­WYM w do­dat­ku (a taki wy­stę­pu­je u Cie­bie) to po­ło­wa XVI wieku (do pierw­szej po­ło­wy XVII wieku, bo potem wszedł w musz­kie­tach w uży­cie zamek ko­ło­wy, a w końcu (pierw­sza po­lo­wa XIX wieku, kiedy musz­kie­ty de­fi­ni­tyw­nie wy­szły z uży­cia, wy­par­te przez ka­ra­bi­ny (w Niem­czech zwane sztu­ce­ra­mi) – zamek skał­ko­wy.

Sztu­cer (ka­ra­bin), broń je­grów (strzel­ców), to od końca wieku XVIII (zamek skał­ko­wy), aż do po­ło­wy XX wieku (zamek czte­ro­tak­to­wy, a potem sa­mo­pow­ta­rzal­ny) pod­sta­wo­wa broń pie­cho­ty, a w wer­sji wiel­ko­ka­li­bro­wej także broń my­śliw­ska. Pod­sta­wo­wa róż­ni­ca wobec musz­kie­tu – sztu­cer/ka­ra­bin jest znacz­nie krót­szy, lufę ma gwin­to­wa­ną, poza pierw­szy­mi wer­sja­mi, od po­ło­wy XIX wieku ła­do­wa­ny jest od­tyl­co­wo, a od końca XIX wieku – ma wie­lo­strza­ło­wy ma­ga­zy­nek. Naj­pierw z zam­kiem skał­ko­wym, potem ka­pi­szo­no­wym, a od po­ło­wy XIX wieku na pa­tro­ny/na­bo­je ze­spo­lo­ne w gil­zach, ela­bo­ro­wa­nych (wie­lo­ra­zo­we­go uży­cia) albo fa­brycz­nych, jed­no­ra­zo­wych.

W od­mia­nie my­śliw­skiej sztu­cer był (i jest nadal) pod­sta­wo­wą bro­nią na gru­be­go zwie­rza u my­śli­wych, zwłasz­cza w od­mia­nie dwu­lu­fo­wej, przy czym lufy są jedna nad drugą, albo jed­no­lu­fo­wej, z ma­ga­zyn­kiem za­zwy­czaj na pięć naboi. Lon­to­wych sztu­ce­rów nie było NIGDY rzecz jasna, bo to broń now­sza od musz­kie­tów (które były cięż­szym, XVI wiecz­nym roz­wi­nię­ciem ar­ke­bu­zów, nota bene;).

To teraz wnio­sek dla Cie­bie: albo zna­czą­co “po­sta­rzysz” książ­ki i ich au­to­rów, albo zde­cy­do­wa­nie od­mło­dzisz broń. Na­pi­szesz/za­mie­nisz po pro­stu sztu­cer za­miast musz­kiet, wy­wa­lisz ten tlący się lont i bę­dzie do­brze. Bo tak jak jest , gry­zie się ze sobą prze­po­twor­nie. Jeśli musz­kie­tu uzy­łeś ze wzglę­dów za­mie­rzo­nych (niż­sza zna­czą­co szyb­ko­strzel­ność od sztu­ce­ra, dzię­ki czemu Twój po­two­rek w ogóle prze­żył ostrzał), to ewen­tu­al­nie mo­żesz sztu­cer za­opa­trzyć w zamek ka­pi­szo­no­wy. Do dziś bo­wiem ta­kiej broni, czar­no­pro­cho­wej, uży­wa­ją ze świa­do­me­go wy­bo­ru my­śli­wi na całym świe­cie, ze wzglę­dów hob­by­stycz­nych przede wszyst­kim. Oraz etycz­nych (sztu­ce­ry czarn­pro­cho­we są naj­wy­żej dwu­strza­ło­we (poza słyn­nym ka­ra­bin­kiem Win­che­ste­ra;), trze­ba więc le­piej strze­lać niż w przy­pad­ku broni od­tyl­co­wej, szyb­szej, a więc być lep­szym my­sli­wym od pro­te­zu­ją­cych się od­tyl­ców­ka­mi słab­szych strzel­ców. Ale poza szyb­ko­strzel­no­ścią, ener­gia ki­ne­tycz­na po­ci­sków z broni czar­no­pro­cho­wej jest nie­wie­le mniej­sza od po­ci­sków ze sztu­ce­rów od­tyl­co­wych, z na­bo­ja­mi ela­bo­ro­wa­ny­mi pro­chem bez­dym­nym…

Dla­cze­go piszę tu o ener­gii ki­ne­tycz­nej? To pro­ste. Twój bo­ha­ter jest jed­nak nie­wie­le więk­szy od czło­wie­ka, ko­ściec ma pew­nie grub­szy, ale… No wła­snie. ener­gia ki­ne­tycz­na po­ci­sku ze sztu­ce­ra/ka­ra­bin­ka my­sliw­skie­go (ale i z koń­co­wych wer­sji wiel­ko­ka­li­bro­wych musz­kie­tów na po­ci­ski min­nie) jest taka, że GRU­CHO­CZE kości, nawet udowe. stąd tyle am­pu­ta­cji nawet po II woj­nie świa­to­wej – kiedy po­cisk z ka­ra­bi­nu/sztu­ce­ra wcho­dzi cen­tral­nie np. w udo, to nie ma czego ze­sta­wiać, można je­dy­nie am­pu­to­wać, bo ina­czej gan­gre­na – stąd po II wś aż tylu było in­wa­li­dów bez nóg albo rąk. (Ty na pewno tego nie pa­mię­tasz, ale ja jako dziec­ko trak­to­wa­łem jako zu­peł­nie nor­mal­ny widok na uli­cach War­sza­wy lat 70. XX w setki spo­ty­ka­nych na uli­cach bez­no­gich kom­ba­tan­tów) Dla­cze­go bez nóg? Po­strzał ze sztu­ce­ra wy­glą­da bo­wiem w prak­ty­ce tak: nie­wiel­ka rana wlo­to­wa, kanał prze­strze­li­ny (zmiaż­dżo­nych tka­nek) wzdłuż ka­na­łu prze­lo­to­we­go po­ci­sku – o mniej wię­cej 10-15 cen­ty­me­tro­wej śred­ni­cy (taki jakby krwa­wy tunel), ogrom­na rana wy­lo­to­wa. Mało osób zdaje sobie też spra­wę, jaką prze­bi­jal­nośc mają po­ci­ski ka­ra­bi­no­we/sztu­ce­ro­we. Nawet ka­ra­bin­ki na słab­szą amu­ni­cję po­śred­nią (7,62 – po­pu­lar­ne ka­ła­chy) – dziu­ra­wią w za­adzie bez stra­ty ener­gii mur z ceglu kra­tów­ki max 2x24 cm, prze­strze­li­wu­ją blok sil­ni­ka do mf126p, a także dziu­ra­wią na wylot szynę ko­le­jo­wą (w wer­sji z po­ci­skiem wzmac­nia­nym).

Więc twój po­two­rek sobie po po­strza­le ze sztu­ce­ra nie po­bie­ga, tym bar­dziej gdy my­sli­wi (bo­ko­bro­dzia­ści), natną czu­bek po­ci­sku na krzyż (i otrzy­ma­ją po­cisk roz­pry­sko­wy), albo zetną mu czu­bek (i otrzy­ma­ją kulę dum-dum, po­wszech­ną przy daw­nych po­lo­wa­niach sa­fa­ri, w któ­rej kanał prze­lo­to­wy nie ma 15 cm, a 30 cm…. No chyba że uży­wasz ka­ra­bin­ka ma­ło­ka­li­bro­we­go (ka­li­bru 5,56 mm) o dużej ener­gii ki­ne­tycz­nej po­ci­sku – wtedy masz w miarę czy­ste prze­strze­li­ny, ale to broń wy­bit­nie woj­sko­wa, ra­czej nie­do­stęp­na dla cy­wi­li . Sorry za szcze­gó­ły, ale tak to wła­śnie wy­glą­da.

Twój fu­trzak nie zro­bił by więc po opi­sy­wa­nym przez Cie­bie po­strza­le ANI KROKU, po pro­stu by się wy­ko­pyrt­nął i padł w ogniu. Do­brze zatem radzę, zmień po­strza­ły na ob­cier­ki i dra­śnię­cia, bo znów włą­cza się kry­te­rium nie­wia­ry u każ­de­go Czy­tel­ni­ka, który z bro­nią palną na­praw­dę miał do czy­nie­nia, a jest ich wbrew po­zo­rom na­praw­dę wielu. O, wla­śnie w tej chwi­li wpa­dlem na lep­szy chyba po­mysł – niech bo­ko­bro­dzia­ści strze­la­ją ze śru­to­wych du­bel­tó­wek! co praw­da obe­rwać z 50 me­trów chmu­rą oło­wia­nych śru­cin to nic przy­jem­ne­go, ale grube futro i so­lid­na gruba skóra na­sze­go stwor­ka (warto to za­zna­czyć w tek­ście) ogra­ni­czą głę­bo­kość pe­ne­tra­cję ta­kich śru­cin na takim dy­stan­sie do mak­sy­mal­nie 3-12 cm (no chyba że by uzyli bre­ne­ki na dzika albo łosia, strze­la­li z 5-20 me­trów (ma­sa­kra! – dla­te­go po­li­cyj­ne grupy AT mają wła­śnie śru­tów­ki), ale za­lóż­my że nie użyli bre­nek tym razem;), więc po pierw­sze nie są śmier­tel­ne, ino do­kucz­li­we, a po dru­gie, jesz­cze bar­dziej upraw­do­po­dob­nia­ją sy­tu­ację . Bo sku­tecz­ność ognia stan­dar­do­wej du­bel­tów­ki (a one nie są gwin­to­wa­ne za­zwy­czaj!, więc nie­zbyt celne) to ja­kieś 100 me­trów – stwo­rek mógł­by spo­koj­nie ujść w miarę cało, nawet gdyby na takim dy­stan­sie do­stał się w ogień krzy­żo­wy z ta­kiej broni.

Cóż, trze­ba dbać o re­se­arch, jak za­wsze radzę. Bo tej nie­przy­sta­wal­no­ści broni do re­aliów czasu (na którą zwró­ci­li uwagę inni oce­nia­ją­cy) oraz nie­przy­sta­wal­ność skut­ków jej uży­cia do re­aliów (na co zwró­ci­łem uwagę ja;)… Nie da się tego nijak wy­tłu­ma­czyć swo­bo­dą in­wen­cji Au­to­ra (czyli fan­ta­stycz­ną kra­iną ni­g­dy-ni­g­dy – wy­mie­nio­ne książ­ki są bo­wiem jak naj­bar­dziej nasze, ziem­skie, cy­wi­li­za­cyj­nie kom­pa­ty­bil­ne!). A proch i ołów to proch i ołów, nie­za­leż­nie od kra­iny.

Pozdr.

 

Dzię­ku­ję czy­tel­ni­kom za lek­tu­rę i ko­men­ta­rze. Kry­ty­kę przyj­mu­ję. Błędy po­pra­wi­łem, a nie­szczę­sny musz­kiet, tfu, sztu­cer zo­stał już po­trak­to­wa­ny za­krzy­wiar­ką cza­so­prze­strze­ni.

 

Słów kilka na obro­nę bo­ha­te­ra.

Furfi ow­szem ma wzbu­dzić po­zy­tyw­ne od­czu­cia, ale nie brak mu wad. Tro­chę jak… lu­dziom. Miewa na­pa­dy szału, nie widzi, że jego świat i dzia­ła­nia też nie są cał­ko­wi­cie odar­te ze skłon­no­ści do nisz­cze­nia i prze­twa­rza­nia.

Stwo­rek dużo czyta i nasz świat go nęci. Furfi z ksią­żek pró­bu­je do­wie­dzieć się jak naj­wię­cej i upodob­nić do ludzi, ale na każ­dym kroku za­wo­dzi, nawet w tak pro­stej i oczy­wi­stej spra­wie jak pod­sta­wy po­praw­ne­go wy­sła­wia­nia się. Póź­niej oka­zu­je się, że nie może wy­krztu­sić jed­ne­go zda­nia. Ak­cent po­ło­żo­ny jest na słowo “czło­wie­ki”, po­nie­waż wła­śnie ich Furfi nie ro­zu­mie.

 

Edit:

Rybak, dzię­ku­ję za roz­sze­rzo­ne wy­ja­śnie­nie. Do­brze to wie­dzieć. :)

Musz­kiet i jego czasy wy­da­wa­ły mi się bar­dziej ro­man­tycz­ne na tło opo­wia­da­nia, a au­to­rów i ty­tu­ły ksią­żek uzna­łem za cza­so­wo neu­tral­ne. Ist­nie­ją w li­te­ra­tu­rze pre­ce­den­sy, kiedy praw­dzi­we cy­ta­ty (nawet czę­sto) lub ty­tu­ły ksią­żek (tro­chę rza­dziej) po­ja­wia­ły się w ni­by­lan­diach.

Jed­nak sztu­cer i czasy współ­cze­sne ni­cze­mu nie wadzą, więc po­sze­dłem za radą, aby musz­kiet prze­stał razić w oczy.

Teo­fi­lu, do­czy­taj, pro­szę, mój mi­ni­wy­kła­dzik. Zwlasz­cza o skut­kach uży­cia broni dłu­giej… Pozdr.

Ry­ba­ku, przy­zna­ję się, że wcze­śniej, z za­mia­rem póź­niej­sze­go do­kład­niej­sze­go prze­czy­ta­nia, tylko rzu­ci­łem okiem drugą po­ło­wę Two­je­go mi­ni­wy­kła­dzi­ku.

Ob­cier­ki i otar­cia też mi pa­su­ją. Dziu­ry po ku­lach nie są sym­bo­licz­ne. Jed­nak za­sta­na­wiam się, czy Furfi jako ma­te­ria ma­gi­ca nie może być wy­trzy­mal­szy od zwie­rzy­ny łow­nej? Otar­cia i ob­cier­ki nie do­da­ją zbyt wiele dra­ma­ty­zmu. Jak są­dzisz?

Wrócę do tego po pracy.

Skoro za­no­to­wał prze­strze­li­ny, to zna­czy, że to stwo­rze­nie biał­ko­wo-wę­glo­we, z ko­mór­ko­wym cy­klem Kreb­sa. ;) Zresz­tą, nawet gdyby był opar­ty na krze­mie, wy­star­czy po­pa­trzeć na ytb, jak za­cho­wu­je się że­la­ty­na ba­li­stycz­na (si­li­ko­no­wa wła­śnie) po obe­rwa­niu kulą. Ma­sa­kra! Jego ma­gicz­ność, wy­da­je mi się po lek­tu­rze, bar­dziej po­le­ga chyba na ro­zum­no­ści w ciele be­stii, niż na ku­lo­od­por­no­ści;) . Oczy­wi­ście i tu masz wyj­ście: mo­żesz dać mu za ma­mu­się lub ta­tu­sia wil­ko­ła­ka, wtedy bo­ko­bro­dzia­ści szans nawet z ka­ra­bi­na­mi nie mają, bo uży­wa­ją kul oło­wia­nych, ew. płasz­czo­wych, a nie (na razie;) srebr­nych, jak w takim przy­pad­ku by na­le­ża­ło :D. co ty na to?

Musz­kiet i jego czasy wy­da­wa­ły mi się bar­dziej ro­man­tycz­ne na tło opo­wia­da­nia

W dobie ro­man­ty­zmu musz­kiet wła­śnie się osta­tecz­nie dez­ak­tu­ali­zu­je, więc za­baw­nie to za­brzmia­ło. Ską­d­inąd, ry­ba­ku, gdzieś wy­czy­tał, że one aż lon­to­we były?

 

a au­to­rów i ty­tu­ły ksią­żek uzna­łem za cza­so­wo neu­tral­ne.

Pra­co­wa­łam w miej­scu peł­nym post­mo­der­ni­stów, więc wła­ści­wie nie po­win­nam się w tej chwi­li zdzi­wić, ale jed­na­ko­woż jako prze­ciw­nicz­ka teo­rii w ro­dza­ju śmier­ci au­to­ra wno­szę za­sad­ni­czy sprze­ciw: pi­sa­rze żyli i two­rzy­li w okre­ślo­nym cza­sie i bez Tar­dis trud­no to zmie­nić, a nie­bie­skiej budki w świe­cie przed­sta­wio­nym nie za­uwa­ży­łam. Mo­żesz oczy­wi­ście, to wszyst­ko wy­mie­szać za po­mo­cą in­ne­go ga­dże­tu fan­ta­stycz­ne­go, wła­sne­go po­my­słu, ale ten ga­dżet musi funk­cjo­no­wać w opo­wia­da­niu, żeby czy­tel­nik wie­dział, o co cho­dzi

 

Ak­cent po­ło­żo­ny jest na słowo “czło­wie­ki”, po­nie­waż wła­śnie ich Furfi nie ro­zu­mie.

Ale skąd on wziął tę nie­po­praw­ną formę? I jakby ich na­zy­wał gra­ma­tycz­nie po­praw­nie, to by zna­czy­ło, że ich zro­zu­miał? Cie­ka­wa teo­ria, nawet na opo­wia­da­nie fan­ta­stycz­ne za­pra­wio­ne lin­gwi­sty­ką, ale tu jej za­bra­kło.

 

Słów kilka na obro­nę bo­ha­te­ra.

Le­piej wpisz to wszyst­ko jakoś zgrab­nie w opo­wia­da­nie (nie wprost, nie in­fo­dum­pem), bo czy­tel­nik nie bę­dzie się za­sta­na­wiał, co mia­łeś na myśli, tylko ma przed sobą kon­kret­ny tekst, z któ­re­go in­ten­cję au­tor­ską ma wy­czy­tać

 

Ist­nie­ją w li­te­ra­tu­rze pre­ce­den­sy, kiedy praw­dzi­we cy­ta­ty (nawet czę­sto) lub ty­tu­ły ksią­żek (tro­chę rza­dziej) po­ja­wia­ły się w ni­by­lan­diach.

W ni­by­lan­diach ma­ją­cych po­łą­cze­nie z na­szym świa­tem – tak. Ale ten “nasz” świat musi być na od­po­wied­nim eta­pie roz­wo­ju, żeby dany ele­ment mógł tam prze­nik­nąć. W gro­te­skach – tak. W po­waż­nej fan­ta­sy to za­zwy­czaj nie dzia­ła. Tutaj to aku­rat by­ło­by moż­li­we, gdyby Furfi ist­niał w innej cza­so­prze­strze­ni i jego okien­ka otwie­ra­ły się na różne czasy lo­so­wo, ale nadal pani od drwa­li z musz­kie­ta­mi nie mo­gła­by czy­tać Mar­ti­na.

 

Z tej hi­sto­ryj­ki da się zro­bić sym­pa­tycz­ną przy­po­wiast­kę, ale może przy­da­ło­by się jej po pro­stu so­lid­ne be­to­wa­nie?

http://altronapoleone.home.blog

Ak­cent po­ło­żo­ny jest na słowo “czło­wie­ki”, po­nie­waż wła­śnie ich Furfi nie ro­zu­mie.

 

Ale skąd on wziął tę nie­po­praw­ną formę?

Jak to skąd? Pew­nie oglą­dał “Ma­da­ga­skar”. ;D

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

– A ja wam rzek­nę, że w tych bo­rach czai się coś pa­skud­ne­go

Bór to las igla­sty, więc dęby zbyt­nio nie mogły tam upa­dać. Nawet te ma­je­sta­tycz­ne.

 

Poza tym przy­jem­na lek­tu­ra do her­ba­ty. Jasne prze­sła­nie, pro­sty kon­flikt, po­sta­cie po okre­ślo­nych stro­nach.

Co do “czło­wie­ków”: Po­mi­ja­jąc po­przed­nie ko­men­ta­rze, dziwi mnie, że w jed­nym miej­scu nar­ra­tor także przy­jął tę ma­nie­rę. Ce­lo­we? W in­nych miej­scach na­zy­wa ich po pro­stu ludź­mi.

Takie ta­jem­ni­cze isto­ty zni­kąd za­wsze spra­wia­ją mi pe­wien pro­blem. Kto na­uczył je czy­tać? Czy po­ro­zu­mie­wa­ją się w ten sam spo­sób co lu­dzie? Skąd znają aku­rat pol­ski czy an­giel­ski? Inne ję­zy­ki też? Nie mówię, że to błąd po pro­stu cza­sem się nad tym za­sta­na­wiam. :)

Ogól­nie miło, krót­ko, sym­pa­tycz­nie.

O, Re­gu­la­to­rzy, widzę, że nie prze­oczy­łem znowu tak dużo błę­dów :)

iro­nicz­ny pod­pis

Znowu ma­ru­dzi­cie :). Cał­kiem przy­jem­na opo­wiast­ka – tro­chę z “Pięk­nej i Be­stii”, tro­chę z opo­wie­ści o In­dia­nach. Na­pi­sa­na (wg mnie) też bar­dzo spraw­nie, pły­ną­łem przez tekst nie po­ty­ka­jąc się. Je­dy­nie te ana­chro­ni­zmy takie sobie, ale to już prze­wał­ko­wa­no wte i wewte. 

Kilka zgrzy­tów:

– “sie­dział na ogrom­nym, bu­ja­nym fo­te­lu” – sie­dzi się “w” fo­te­lu;

– “jak tylko jego spoj­rze­nie przy­kuł” – gdy tylko;

– “sztu­cer pod­par­ty o skrzy­nię” – opar­ty;

– “Do­tknął bo­le­sne miej­sce” – bo­le­sne­go miej­sca.

 

Bar­dzo po­rząd­na bajka IMHO!

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Och, Isan­drze, poza po­łciem/ po­ła­cią, to ra­czej uster­ki. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Sym­pa­tycz­na opo­wiast­ka. Może i zna­la­zło­by się kilka zgrzy­tów i nie­ści­sło­ści, ale o tym wspo­mi­na­li już po­przed­ni­cy. Po­sta­cie tro­chę jed­no­barw­ne, ale tekst wcią­gnął i prze­czy­ta­łam z przy­jem­no­ścią bez więk­sze­go wy­sił­ku.

Po­do­ba­ło mi się. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

Dzię­ku­ję nowym czy­tel­ni­kom za ko­men­ta­rze, są ni­czym bal­sam na mą duszę ;-).

Kilka zgrzy­tów zo­sta­ło wy­gła­dzo­nych. Bór też znik­nął (cho­ciaż to po­dob­no las głow­nie, a nie wy­łącz­nie igla­sty). :-)

 

Ry­ba­ku, świet­ny po­mysł z du­bel­tów­ką. Zatem naj­pierw Furfi umyka przed strza­ła­mi sztu­ce­ra, a za dru­gim razem ob­ry­wa śru­tem z du­bel­tów­ki.

 

Musz­kiet i jego czasy wy­da­wa­ły mi się bar­dziej ro­man­tycz­ne na tło opo­wia­da­nia

 

W dobie ro­man­ty­zmu musz­kiet wła­śnie się osta­tecz­nie dez­ak­tu­ali­zu­je, więc za­baw­nie to za­brzmia­ło. 

Nie mia­łem na myśli epoki ro­man­ty­zmu, ale znacz­nie szer­sze zna­cze­nie tego słowa.

 

Ak­cent po­ło­żo­ny jest na słowo “czło­wie­ki”, po­nie­waż wła­śnie ich Furfi nie ro­zu­mie.

 

Ale skąd on wziął tę nie­po­praw­ną formę?

Sam wy­my­ślił, pró­bu­jąc w do­myśl­ny spo­sób od­mie­nić słowo czło­wiek w licz­bie mno­giej. Tro­chę jak małe dziec­ko.

Dra­ka­ino, Twoje uwagi na temat ana­chro­ni­zmów oraz spo­strze­że­nia o utwo­rach fan­ta­stycz­nych i cy­to­wa­nych w nich książ­kach uzna­ję za słusz­ne i faj­nie, że się tym po­dzie­li­łaś. Musz­kie­ty już wy­le­cia­ły, więc opo­wia­da­nie zo­sta­ło prze­su­nię­te na linii czasu.

Czło­wie­ków też bym się po­zbył, bo widzę, że jest kilka osób, które po­strze­ga to jako nie­spój­ność, ale na tym eta­pie by­ło­by to odro­bi­nę pro­ble­ma­tycz­ne. Do­dat­ko­wo słów­ko czło­wie­ki pełni w tek­ście pewną rolę, o któ­rej wspo­mi­na­łem.

Czy­ta­jąc o Fur­fim nie mo­głem się oczy­wi­ście po­zbyć ob­ra­zu Gru­fal­la, ale to chyba do­brze. Bo tym w za­sa­dzie ten tekst jest – spraw­nie i zgrab­nie na­pi­sa­ną ba­śnią, bę­dą­cą czymś po­mię­dzy Gru­fal­lem a Pięk­ną i Be­stią. I to wła­ści­wie w po­rząd­ku, choć ze wzglę­du na pro­sto­tę wy­mo­wy, nie jest to opo­wia­da­nie, które od­ci­śnie jakiś trwa­ły ślad w mojej pa­mię­ci. 

Prze­czy­ta­łem juz po na­nie­sie­niu po­pra­wek, więc nie mam za­strze­żeń co do ana­chro­nicz­no­ści, ani wąt­pli­wo­ści na­tu­ry me­dycz­nej. Lecz muszę przy­znać, że za­sta­na­wia mnie, w jaki spo­sób Furfi na­uczył się czy­tać? 

Ale ogól­nie – fajny, po­rząd­ny tekst. 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Odro­bi­nę na­iw­ne opo­wia­da­nie, ale i cał­kiem przy­jem­ne. Zga­dzam się z przed­pi­ś­ca­mi, źe bra­kło do­świad­czo­ne­go be­ta­czy­ta­cza, który zwró­cił­by uwagę na cza­so­we nie­kon­se­kwen­cje. Do czło­wie­ków nic nie mam. Może być tak, że mimo do­brych wzor­ców – książ­ki -przy­swa­ja się formy błęd­ne (moje dzie­ci np upar­cie mówią "wziąść", mimo że je­dy­ne źrôdło j. pol. to ja i mąż i oboje mó­wi­my pra­wi­dło­wo).

... życie jest przy­pad­kiem sza­leń­stwa, wy­my­słem wa­ria­ta. Ist­nie­nie nie jest lo­gicz­ne. (Cla­ri­ce Li­spec­tor)

Tro­chę sym­pa­tycz­na opo­wiast­ka, tro­chę na­iw­na.

Stoi za­gad­ką, kim jest bo­ha­ter i w końcu nie da­jesz od­po­wie­dzi. Może to jakaś ma­gicz­na rasa, może pra­wnu­czek Tar­za­na, może GMO małpa, która ucie­kła z la­bo­ra­to­rium… Ar­te­fak­ty niby ma ma­gicz­ne, ale mógł tak sobie po­na­zy­wać zwy­kłe przed­mio­ty.

Fa­bu­ła uj­dzie, cho­ciaż nie grze­szy za­ska­ku­ją­cy­mi zwro­ta­mi akcji.

Widzę, że musz­kie­ty już wy­le­cia­ły, ale zo­sta­ła lampa naf­to­wa.

Le­gen­dy nie widzę.

Na­pi­sa­ne dość spraw­nie.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Thar­go­ne, rad je­stem, że tekst wy­warł po­zy­tyw­ne wra­że­nie. Sko­ja­rze­nia też mi się po­do­ba­ją, jest jesz­cze Gren­del od Gard­ne­ra z bi­blio­tecz­ki Fur­fie­go.

Lecz muszę przy­znać, że za­sta­na­wia mnie, w jaki spo­sób Furfi na­uczył się czy­tać? 

Furfi miał ro­dzi­ców, na ko­niec wspo­mniał o “tatku”.

 

Fleur­de­la­co­ur, cie­szę się, że lek­tu­ra oka­za­ła się przy­jem­na i wiem już komu wy­słać na­stęp­nym razem za­pro­sze­nie do be­to­wa­nia. ;-)

Pół żar­tem, pół serio, to na be­ta­li­ście wisi, już pra­wie prze­ze mnie za­po­mnia­ne, opo­wia­da­nie bę­dą­ce re­tel­lin­giem le­gen­dy o świę­tym Je­rzym.

 

Fin­kla, nawet nie wie­dzia­łem, że taki sym­pa­tycz­ny tekst mi wy­szedł. ;-) Już kilka osób okre­śli­ło go tym sło­wem, więc pew­nie coś w tym jest.

Le­gen­dą jest głów­ny bo­ha­ter, a w za­sa­dzie staje się nią na ko­niec opo­wia­da­nia, wy­pchnię­ty przez strasz­li­wą siłę Po­stę­pu, bo w nowym świe­cie nie ma już dla niego miej­sca. Przez całe opo­wia­da­nie sta­wia opór i do­pie­ro na ko­niec godzi się ze smut­ną praw­dą. Ma na­dzie­je, że lu­dzie prze­sta­ną w niego wie­rzyć, a wtedy być może prze­ży­je, w le­gen­dzie.

Oczy­wi­ście jeśli nie wy­brzmia­ło to wy­star­cza­ją­co wy­raź­nie, wina jest au­to­ra, zna­czy się moja. ;-)

Z ro­man­ty­zmem żar­to­wa­łam, wiem, że nie mia­łeś na myśli epoki – po pro­stu w kon­tek­ście dys­ku­sji o musz­kie­tach za­baw­nie to za­brzmia­ło.

 

Co do czło­wie­ków – Furfi miał­by szan­sę utwo­rzyć taką formę, gdyby uczył się ję­zy­ka ze słu­chu i nigdy formy po­praw­nej nie sły­szał. W książ­kach – nie ma szans, żeby jej nie na­po­tkał. Poza tym skoro miał ro­dzi­ców, od któ­rych się na­uczył czy­tać, to zna­czy, że oni znają język itd. Może na­le­ża­ło­by choć tro­chę miej­sca po­świę­cić – tekst jest krót­ki, masz dużo za­pa­su zna­ków – na po­wie­dze­nie czy­tel­ni­ko­wi nieco wię­cej o Fur­fim czy fur­fich? A może dać mu wła­śnie to, że jako pierw­szy w ro­dzie na­uczył się czy­tać – może nawet mówić? – w ludz­kim ję­zy­ku, bo oni mają jakiś swój wła­sny?

 

To jest na­praw­dę ma­te­riał na so­lid­ną, ładną i nie­ba­nal­ną przy­po­wiast­kę, ale może warto ją do­pra­co­wać?

 

Oczy­wi­ście jeśli nie wy­brzmia­ło to wy­star­cza­ją­co wy­raź­nie, wina jest au­to­ra, zna­czy się moja. ;-)

To po­praw, au­to­rze!

http://altronapoleone.home.blog

Hm… Tak, zde­cy­do­wa­nie do­pi­szę jesz­cze kilka aka­pi­tów tu i ów­dzie. Furfi za­słu­żył cho­ciaż na tyle. ;-)

PS. Re­tel­ling o św. Je­rzym mogę be­to­wać, ale tylko jeśli to smok wy­gry­wa. Nie­na­wi­dzę za­bi­ja­nia smo­ków.

http://altronapoleone.home.blog

PS. Re­tel­ling o św. Je­rzym mogę be­to­wać, ale tylko jeśli to smok wy­gry­wa. Nie­na­wi­dzę za­bi­ja­nia smo­ków.

No masz, wiedź­min­ka abo druid jaki. Muszę jesz­cze tro­chę po­pra­wić ten tekst i wtedy się do Cie­bie uśmiech­nę, ale nie obie­cu­ję z tym nie za­bi­ja­niem.

 

Do­pi­sa­łem frag­ment o prze­szło­ści Fur­fie­go. Wy­ja­śnia “czło­wie­ków”, “wię­zie­nie” zło­tej rybki, skąd fu­trzak na­uczył się czy­tać i jesz­cze kilka in­nych cie­ka­wo­stek:

 

– Ach, trze­ba czło­wie­kom przy­znać, snują wspa­nia­łe opo­wie­ści, pełne cudów. – Ciem­ne, za­mglo­ne oczy roz­ma­rzy­ły się.

Czło­wie­ki. Kiedy za­czął po­zna­wać li­te­ra­tu­rę, zo­rien­to­wał się, że takie słowo nie ist­nie­je, cho­ciaż nie do końca ro­zu­miał dla­cze­go. Tylko że tak ma­wiał tatko. „Czło­wie­ki to”, „czło­wie­ki tamto”, „nigdy nie ufaj czło­wie­kom”.  Okrut­na iro­nio, bied­ny, po­czci­wy sta­ru­szek zmarł na dziw­ną cho­ro­bę, nie­dłu­go po spo­tka­niu z ludź­mi. Cią­gle wy­dmu­chi­wał z nosa dziw­ną wy­dzie­li­nę, na­rze­kał na kło­po­ty z od­dy­cha­niem i bóle głowy. Furfi był wtedy jesz­cze mały. Pew­ne­go dnia, kiedy tatko już na­praw­dę za­nie­mógł, po­że­gnał się z synem i po­wie­dział, że idzie od­po­cząć pod aka­cją. Tam go Furfi póź­niej zna­lazł, przy­kry­te­go ca­łu­nem ko­lo­ro­wych liści.

I tak zo­stał sam. Do dnia w któ­rym po­znał List­ka. Wcze­snym ran­kiem kąpał się w stru­mie­niu, nucąc ra­do­sną me­lo­dy­kę, aż spo­strzegł prze­pięk­ną złotą rybkę. Wpa­try­wał się ocza­ro­wa­ny jej pięk­nem, a ona zwró­ci­ła na niego by­stre oczy. Pod­pły­nę­ła, słusz­nie nie czu­jąc stra­chu, i za­czę­ła się po­pi­sy­wać, wy­wi­ja­jąc młyn­ki wokół nóg stwo­ra.

Nagle po­ja­wi­ło się coś więk­sze­go, może zwy­kły pstrąg, i po­żar­ło ma­lut­ką ry­beń­kę. Furfi rzu­cił się w dół i za­czął roz­pacz­li­wie młó­cić wodę, pró­bu­jąc zła­pać po­two­ra. W końcu udało się po­chwy­cić be­stię. Jed­nym ru­chem roz­darł ją na dwie czę­ści, jakby była kart­ką pa­pie­ru. Złota rybka żyła, uwol­nio­na przy­lgnę­ła mu do uda i za nic nie chcia­ła się od­kle­ić. Za­brał ją do domu.

Co jakiś czas cho­dzi­li nad mały staw i pły­wa­li razem, cza­sa­mi nad rzecz­kę. Li­stek za­wsze, gdy już się znu­dził, wpły­wał do szkla­nej kuli i wtedy wra­ca­li.

Furfi pod­szedł do szaf­ki, na któ­rej stał je­dy­ny nie­za­ku­rzo­ny przed­miot w norze – akwa­rium.

– Prze­żyć wiel­ką przy­go­dę, choć jeden raz…

W wy­po­le­ro­wa­nym szkle uj­rzał od­bi­cie – twarz gęsto po­ro­śnię­tą mie­dzia­no­brą­zo­wym fu­trem, groź­nie wy­sta­ją­ce kły i pła­ski nos. Prze­je­chał pod okiem dłu­gim, za­krzy­wio­nym pa­zu­rem, pło­sząc już i tak le­d­wie do­strze­gal­ny uśmiech. Nie zdą­żył za­py­tać: „Tato, a czemu ja je­stem taki?”.

Spoj­rzał w bok na półki ugi­na­ją­ce się pod cię­ża­rem ksią­żek. Do­strzegł Ele­men­tarz, klasa pierw­sza i od­ży­ły w nim wspo­mnie­nia z cza­sów, kiedy na­uczył się czy­tać. Pod­słu­chi­wał wtedy czło­wie­ków obo­zu­ją­cych w lesie. Do­ro­sły sa­miec naj­pierw tłu­ma­czył, a potem dziec­ko w kółko re­cy­to­wa­ło: „a, be, ce, de…”. Furfi wyrył to sobie w pa­mię­ci i po chwi­li po­wta­rzał już w my­ślach razem z ma­lu­chem. Potem chło­piec od­biegł, za­wo­ła­ny przez ro­dzi­ców. Ale zo­sta­wił otwar­tą książ­kę. Furfi po­rwał Ele­men­tarz, klasa pierw­sza i umknął z miej­sca gra­bie­ży.

W norze długo i do­kład­nie oglą­dał sym­bo­le wy­pi­sa­ne na stro­nie, która była wtedy otwar­ta. „A, be, ce, de…”. Na­stęp­nie pró­bo­wał od­czy­tać pierw­sze słowo – drze­wo, ale wy­szło „de­rze­twuo”. Przy­wo­łał w pa­mię­ci skraw­ki tłu­ma­cze­nia, które po­słu­chał i spoj­rzał na wy­ma­lo­wa­ny ob­ra­zek. W końcu się udało.

Furfi obu­dził się ze wspo­mnień i znowu skon­cen­tro­wał spoj­rze­nie na bi­blio­tecz­ce.

– Wiesz, cza­sa­mi za­sta­na­wiam się, z czego je wy­twa­rza­ją.

 

Do­dat­ko­wo lampa naf­to­wa zo­sta­ła trans­mu­to­wa­na w świecz­kę i do­pi­sa­łem jedno zda­nie na ko­niec, żeby po­wią­za­nie z ha­słem kon­kur­so­wym było bar­dziej oczy­wi­ste: 

 

– Co mó­wisz? Dziec­ko? Głupi Furfi nie po­tra­fi od­róż­nić dziew­czyn­ki od ru­sał­ki, bo głupi Furfi nigdy wcze­śniej nie wi­dział ru­sał­ki. Tatko opo­wia­dał mi o nich, że teraz już się tak czę­sto ich nie wi­du­je i wy­łącz­nie w naj­głęb­szej pusz­czy. Za­po­mnia­łem o nich, zdaje się nawet nigdy nie wie­rzy­łem. Wło­ży­łem je mię­dzy ba­śnie i le­gen­dy – wes­tchnął. – My też, List­ku, my też ukry­je­my się w naj­głęb­szej pusz­czy. Tam żyją ki­ki­mo­ry, leśne de­mo­ny, strzy­gi i am­fis­be­ny, ale nie ma czło­wie­ków, wiec może o nas też za­po­mną, a jeśli kie­dyś dotrą i tam, to bodaj w końcu umrze­my i już cały świat bę­dzie taki, jak chcą.

Spoj­rzał na okład­kę książ­ki, za którą za­pła­cił tak wy­so­ką cenę. Świa­tło się mro­czy.

Ob­ró­cił się i znik­nął za czar­ną ścia­ną lasu.

 

Prze­czy­ta­łem. Sym­pa­tycz­na opo­wiast­ka, choć układ “źli lu­dzie, bied­ne X” (pod X wstaw na­tu­rę, ob­cych, ma­gicz­ne isto­ty itd) prze­ra­bia­łem tyle razy, że za­sko­cze­nia tutaj nie było.

Widzę też na­nie­sio­ne po­praw­ki. Wnio­ski Ry­ba­ka bar­dzo słusz­ne, do­brze że po­pra­wi­łeś ten motyw, bo bym od razu na to zwró­cił uwagę. Nadal czuję ana­chro­nizm od sa­mych ludzi (sługa i pan, do tego świe­cą po­chod­nią za­miast la­tar­ką), ale poza tym nie­źle.

Pod­su­mo­wu­jąc: nie­no­wy kon­cert fa­jer­wer­ków, lekko ana­chro­nicz­ny, ale jako opo­wiast­ka cał­kiem-cał­kiem :)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Prze­czy­ta­łam opo­wia­da­nie. Kwa­li­fi­ku­je się do kon­kur­su.

 

Kilka uwag:

Wy­ju­stuj sobie otwie­ra­ją­cy opko cytat.

Od­dziel bar­dziej gwiazd­ki od tek­stu.

„Dziew­czyn­ka”, po­my­ślał. ← twój spo­sób za­pi­su jest ok, za­zna­czam jed­nak, jak to ro­bi­my w Fan­ta­zma­tach: Dziew­czyn­ka – po­my­ślał.

Wło­ży­łem je mię­dzy ba­śnie i le­gen­dy(+.)wWes­tchnął. ← dużo się na­słu­cha­łam na ten temat od Na­czel­ne­go; wes­tchnął nie uzna­je­my za czyn­ność zwią­za­ną z mó­wie­niem danej kwe­stii, po­wi­nie­neś więc za­pi­sać to słowo dużą li­te­rą. Cho­ciaż nie­któ­rzy się z tym nie zga­dza­ją. Ale zrób­my po fan­ta­zma­to­we­mu :P

 

Opi­nia o fa­bu­le po za­koń­cze­niu kon­kur­su.

Życzę po­wo­dze­nia :)

 

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

No­Whe­re­Man, dzię­ki za lek­tu­rę i ko­men­tarz. :)

 

Naz, dzię­ku­ję za lek­tu­rę, ko­men­tarz i klik. Uwagi przy­ją­łem i wdro­ży­łem po­praw­ki. =)

Do­rzu­ca­jąc trzy gro­sze do dys­ku­sji o musz­kie­tach, wy­da­je mi się, że zamek skał­ko­wy upo­wszech­nił się tro­chę wcze­śniej niż na po­cząt­ku XIX wieku ;).

 

Hi­sto­ria Fur­fie­go jest dość po­nu­ra. Nie mówię, że to źle, ale trud­no było mi wy­cią­gnąć z niej coś poza do­łu­ją­cym prze­sła­niem. Ozna­czy­łeś tekst ta­giem “baśń”, a mnie w tym oko­ło­ba­śnio­wym na­stro­ju za­bra­kło po­ło­że­nia ak­cen­tu na za­koń­cze­nie, które po­zwa­la­ło­by otrzą­snąć się z bólu nie­zro­zu­mie­nia współ­od­czu­wa­ne­go z fu­trza­nym pro­ta­go­ni­stą, ską­d­inąd nieco sztam­po­we­go. Przy­cho­dzi mi na myśl film “La­bi­rynt Fauna”. Nie je­stem jego wiel­kim fanem, ale trze­ba przy­znać, że twór­cy z wy­czu­ciem opo­wie­dzie­li hi­sto­rię za­ra­zem smut­ną i pełną ta­jem­ni­cy. U cie­bie “naj­głęb­sza pusz­cza” po­ja­wia się i w ty­tu­le i w koń­ców­ce, ale bra­ku­je mi stop­nio­we­go od­kry­wa­nia jej se­kre­tów w tre­ści opo­wia­da­nia. Spo­tka­nie z ru­sał­ką, które tłu­ma­czysz do­pie­ro w ostat­nich zda­niach, to za mało.

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Nevaz of­ftop – Po­toc­ki w awa­ta­rze :) :) :)

http://altronapoleone.home.blog

Zga­dza się : ). Cie­ka­wa po­stać. Szko­da, że pisał po fran­cu­sku… Ale nikt nie jest do­sko­na­ły ;P

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Dla­cze­go szko­da? Dla mnie to w sumie nawet plus ;) A au­to­rem pierw­sze­go pol­skie­go prze­kła­du “Rę­ko­pi­su…” był tak ską­d­inąd prze­cie­ka­wy choć dzi­wacz­ny czło­wiek. To jeden z po­wo­dów, dla któ­rych jakoś cią­gle nie się­gam po to nowe tłu­ma­cze­nie, nie wy­obra­żam sobie innej pol­sz­czy­zny dla tego dzie­ła niż Cho­jec­kie­go… 

http://altronapoleone.home.blog

Czy Tylko mnie Furfi sko­ja­rzył się z Yeti, albo Wiel­ką Stopą ??? I spra­wa le­gen­dy za­ła­twio­na ;)

Prze­czy­ta­łem po wszyst­kich po­praw­kach, tak że mnie nie ra­zi­ły błędy które zdą­ży­łeś po­pra­wić, no i wie­dzia­łem że “czło­wie­ki”​ bo tak tatko ga­da­li ( bo zdą­ży­łeś wsta­wić ten frag­ment). No i faj­nie wy­brną­łeś ze złotą rybką ;)

Po­wtó­rzę po przed­pi­ś­cach, bar­dzo sym­pa­tycz­ne opo­wia­dan­ko. Tro­chę smut­ne w wy­mo­wie, ale nie­ste­ty tak to już jest że czło­wie­ki nie dadzą ni­ko­mu spo­koj­nie po­eg­zy­sto­wać. 

Nevaz, dzię­ku­ję za lek­tu­rę i opi­nię. Opo­wia­da­nie miało być smut­na­we, bo prze­sła­nie jest z ostrze­że­niem, wszak jesz­cze nie wszyst­kie dzi­kie ścież­ki i ma­gicz­ne wierz­by zo­sta­ły znisz­czo­ne lub od­cza­ro­wa­ne. Przy­zna­ję, że za­rów­no temat, jak i po­nie­kąd spo­sób jego pre­zen­ta­cji, by­wa­ły dosyć czę­sto eks­plo­ato­wa­ne w li­te­ra­tu­rze fan­ta­stycz­nej. Cho­ciaż­by u au­to­rów wspo­mnia­nych w tek­ście, ale tak na­praw­dę imię ich Le­gion.

A że za­gad­nie­nie uzna­łem za ak­tu­al­ne i w moim od­czu­ciu do­brze spi­na­ją­ce się z ha­słem kon­kur­su… ;-)

 

En­de­rek, cie­szę się, że opo­wia­da­nie przy­pa­dło do gustu. Sko­ja­rze­nia znowu jak naj­bar­dziej na miej­scu. Wiel­ka Stopa razem Gren­de­lem są bli­ską ro­dzi­ną Fur­fie­go, jed­nak na­zwa­nie bo­ha­te­ra Wiel­ką Stopą w tek­ście jakoś uzna­łem za zbyt na­chal­ne. Może nie­słusz­nie.

Yeti także cho­dził mi po gło­wie. Jest nawet pe­wien utwór mu­zycz­ny Berry’ego Wri­ght’a pt. “Yeti’s la­ment”, który był dla mnie źró­dłem in­spi­ra­cji. Może stąd taki smut­ny wy­dźwięk opo­wia­da­nia. Po­le­cam na deser: https://soundcloud.com/berryweight/yetis-lament

Miły tekst, Teo­fi­lu, pro­sty i ładny.

Nie­mi­ło je­stem na­to­miast za­sko­czo­ny ja­ko­ścią nar­ra­cji. Pa­mię­tam Twoje “Dzie­ci fan­ta­sty­ki” – na­praw­dę do­brze się czy­ta­ły. Tym razem co chwi­lę po­ty­ka­łem się o ja­kieś dziw­nie użyte słowa np.:

Przy­wo­łał w pa­mię­ci skraw­ki tłu­ma­cze­nia, które po­słu­chał

– chyba “pod­słu­chał”, ale czemu “skraw­ki”?

 

Snuł wspa­nia­ły plan, kiedy pięk­ną chwi­lę zmą­cił jeden z osad­ni­ków

 – zmą­cić można pięk­no chwi­li, nie chwi­lę pięk­na

 

żaden kamyk czy ga­łąz­ka nie miały szan­sy sfu­sze­ro­wać akcji.

– sfu­sze­ro­wać może sam wy­ko­naw­ca czyn­no­ści, nie oko­licz­no­ści po­bocz­ne

 

Sa­miec prze­niósł wzrok w bok, stwór po­dą­żył za jego spoj­rze­niem na sztu­cer

– “wzrok w bok” się ry­mu­je, a potem to już w ogóle jakaś dziw­na kon­struk­cja

 

Nie zro­zu­mia­łem też do końca, czy dziew­czyn­ka jest dziew­czyn­ką, czy ru­sał­ką.

Dzię­ku­ję, Co­bol­dzie, za lek­tu­rę i opi­nię. Cie­szę się, że po­zy­tyw­nie ode­bra­łeś moje opo­wia­da­nie i rów­no­cze­śnie ża­łu­ję, że ja­kość nar­ra­cji roz­cza­ro­wa­ła. Mogę tylko obie­cać, że na­stęp­nym razem jesz­cze bar­dziej się po­sta­ram. ;-)

Har­mo­no­gram kon­kur­su po­wstrzy­mu­je mnie od wpro­wa­dze­nia po­pra­wek, więc tylko po krót­ce od­pi­szę.

Przy­wo­łał w pa­mię­ci skraw­ki tłu­ma­cze­nia, które po­słu­chał

– chyba “pod­słu­chał”, ale czemu “skraw­ki”?

Pierw­sze to oczy­wi­ście li­te­rów­ka. Przy­zna­ję, że skra­wek jest odro­bi­nę nie­for­tun­ny, bo ra­czej su­ge­ru­je ma­te­rial­ny ka­wa­łek lub wy­ci­nek prze­strze­ni.

Snuł wspa­nia­ły plan, kiedy pięk­ną chwi­lę zmą­cił jeden z osad­ni­ków

 – zmą­cić można pięk­no chwi­li, nie chwi­lę pięk­na

Tego za bar­dzo nie czuję, ale skoro tak mó­wisz, to Ci za­ufam. ;-)

żaden kamyk czy ga­łąz­ka nie miały szan­sy sfu­sze­ro­wać akcji.

– sfu­sze­ro­wać może sam wy­ko­naw­ca czyn­no­ści, nie oko­licz­no­ści po­bocz­ne

Ok, tro­chę to nie­se­man­tycz­ne, chyba że sper­so­ni­fu­ku­je­my kamyk lub ga­łąz­kę. W póź­niej­szej czę­ści opo­wia­da­nia po­ja­wia­ją się su­ge­stie, że pusz­cza jest świa­do­ma, ale w tym miej­scu rze­czy­wi­ście może to źle wy­glą­dać.

Sa­miec prze­niósł wzrok w bok, stwór po­dą­żył za jego spoj­rze­niem na sztu­cer

– “wzrok w bok” się ry­mu­je, a potem to już w ogóle jakaś dziw­na kon­struk­cja

Ok, można to ująć ina­czej, bo tro­chę psuje me­lo­dię tek­stu.

Nie zro­zu­mia­łem też do końca, czy dziew­czyn­ka jest dziew­czyn­ką, czy ru­sał­ką.

Dziew­czyn­ka jest ru­sał­ką. Już przy pierw­szym spo­tka­niu pewne drob­ne szcze­gó­ły mogły na to wska­zy­wać, a na ko­niec słowa Fur­fie­go to po­twier­dza­ją (albo miały po­twier­dzać).

Za­po­zna­łam się z Twoją słod­ko – gorz­ką ba­śnią, teo­fi­lu. Bar­dzo mi się spodo­bał kli­mat, który stwo­rzy­łeś w tek­ście – z jed­nej stro­ny sie­lan­ka, a z dru­giej po­ja­wia­ją się lu­dzie i wpro­wa­dza­ją swój zamęt. Za­pa­ła­łam sym­pa­tią do po­sta­ci Fur­fie­go, który też mi się sko­ja­rzył z Wiel­ką Stopą.

Wiel­ki plus za wy­ko­rzy­sta­nie po­wie­ści Świa­tło się mro­czy. Nie za bar­dzo pa­mię­tam treść, ale za­koń­cze­nie chyba było po­dob­nie po­sęp­ne, jak w Twoim opo­wia­da­niu.

Rze­czy­wi­ście, całe szczę­ście, że zmie­ni­łeś te musz­kie­ty na sztu­ce­ry, bo takie ana­chro­ni­zmy mu­sia­ły walić po oczach. Po­wiem wię­cej, nadal walą. Po ro­dza­ju drzew do­my­ślam się, że mowa o ja­kichś za­chod­nich kra­jach. Gdzież zatem mamy takie lasy dzie­wi­cze z ru­sał­ka­mi? Ka­na­da? Któ­ryś z par­ków USA? W roz­mo­wie czło­wie­ków pada pro­po­zy­cja po­cią­gnię­cia kolei, to przy­wo­dzi na myśl czasy pio­nie­rów. A tym­cza­sem Mar­tin, Tol­kien, Le Guin itd. (coś dziw­nie samą fan­ta­sty­kę gu­bi­ły te czło­wie­ki w lesie)

No wła­śnie. Aż się prosi, by te wy­mie­nio­ne książ­ki miały ja­kieś zna­cze­nie dla fa­bu­ły. Wy­raź­nie na­wią­zu­je do niej wzmian­ka o au­to­rze “Gren­de­la”, ale za nic nie mogę zro­zu­mieć od­nie­sień do po­wie­ści Mar­ti­na. Znam ją. Nie ma nic wspól­ne­go z Twoją hi­sto­rią. Jest ona ważna dla wy­da­rzeń w opo­wia­da­niu, tylko że Ty wy­bra­łeś ją chyba na za­sa­dzie – ​a teraz wsta­wię do opo­wie­ści swoje ulu­bio­ne lek­tu­ry. Szko­da. Do­bra­nie od­po­wied­nie­go ty­tu­łu mo­gło­by dodać two­je­mu tek­sto­wi nieco wię­cej głębi. 

Na pewno warto po­chwa­lić warsz­tat i kli­mat opo­wiast­ki. Rze­czy­wi­ście jest to swo­ista, prze­peł­nio­na go­ry­czą ba­śnio­wa opo­wieść o po­stę­pie, który nisz­czy to, co ma­gicz­ne. Pro­sta opo­wieść, do­daj­my. Bo­ha­ter wzbu­dza sym­pa­tię i każ­de­mu, jak widzę, ko­ja­rzy się z inna po­sta­cią i hi­sto­rią. Ogr, Wiel­ka Stopa, Yeti itp. Oso­bi­ście pod­czas lek­tu­ry mia­łem dziw­ne sko­ja­rze­nia z bajką “Sezon na misia”, a facet z bo­ko­bro­da­mi przy­po­mi­nał mi my­śli­we­go z tej ani­ma­cji. 

Pod­su­mo­wu­jąc. Faj­nie na­pi­sa­na hi­sto­ryj­ka o złych lu­dziach nisz­czą­cych nie­na­zwa­ny i nie­po­zna­ny świat baśni i na­tu­ry. Tro­chę w niej nie­ści­sło­ści, tro­chę dziur lo­gicz­nych, ale ca­łość przy­jem­na w lek­tu­rze i z pro­eko­lo­gicz­no-pro­ba­śnio­wym prze­sła­niem. Bo­ha­ter – fu­trza­sty i po­ciesz­ny ale groź­ny i przy tym oczy­ta­ny in­te­lek­tu­ali­sta – do po­lu­bie­nia.

Dam klika.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

De­ir­driu, dzię­ku­ję za lek­tu­rę i po­zy­tyw­ny ko­men­tarz. Cie­szę się, że opo­wia­dan­ko przy­pa­dło do gustu. Za­koń­cze­nie w Świa­tło się mro­czy rze­czy­wi­ście było po­sęp­ne i do tego z nie­do­po­wie­dze­niem, po­zo­sta­wia­ją­cym czy­tel­ni­ko­wi prze­strzeń do in­ter­pre­ta­cji. Ale po­wią­za­niu książ­ki Mar­ti­na z tre­ścią opo­wia­da­nia za chwi­lę. :)

 

Mr. maras, rów­nież dzię­ku­ję pięk­nie za lek­tu­rę, opi­nię i klika. :-) Przy­zna­ję się, że teraz w opo­wia­da­niu pa­nu­je lekki anar­cho­nicz­ny misz­masz. Wcze­śniej wszyst­ko oprócz ty­tu­łów ksią­żek było osa­dzo­ne w cza­sach pio­nie­rów. Zgod­nie z su­ge­stią pierw­szych czy­tel­ni­ków do­pa­so­wa­łem nie­któ­re ele­men­ty do współ­cze­snych cza­sów, bo na­zwi­ska au­to­rów i ty­tu­ły ksią­żek mu­sia­ły zo­stać – nie miały być przy­pad­ko­we.

 

Zatem śpie­szę z krót­kim wy­ja­śnie­niem, jak po­wią­za­łem wy­mie­nio­ne książ­ki i pi­sa­rzy z opo­wia­da­niem.

Gren­de­la Johna Gard­ne­ra pięk­nie wy­ła­pa­łeś – dla­te­go Furfi “Wi­dział też sie­bie. Pra­wie”. W tek­ście po­ja­wia się rów­nież wy­po­wiedź Fur­fie­go, bę­dą­ca pa­ra­fra­zą słów Gren­de­la.

Verne – cho­dzi głow­nie o książ­ki na­wią­zu­ją­ce do po­stę­pu cy­wi­li­za­cyj­ne­go, wspa­nia­łych wy­na­laz­ków. Verne nie pisał cał­kiem wy­ssa­nej z palca fan­ta­sty­ki na­uko­wej, ale czy­tał prasę na­uko­wą (po­dob­nie jak wielu pi­sa­rzy obec­nie) i nie­kie­dy umie­jęt­nie prze­wi­dy­wał kie­ru­nek po­stę­pu. Furfi za­chwy­ca się po­stę­pem, nie zda­jąc sobie spra­wy, że ta “strasz­li­wa siła” sta­no­wi dla niego zgubę.

Tol­kien – motyw wę­drów­ki i przy­go­dy (”– Prze­żyć wiel­ką przy­go­dę, choć jeden raz…”).

Le Guin – sporo utwo­rów po­ru­sza te­ma­ty­kę od­mien­no­ści, to­le­ran­cji i ak­cep­ta­cji (np. Lewa ręka ciem­no­śći, Wy­dzie­dzi­cze­ni) oraz po­szu­ki­wa­nia swo­je­go miej­sca na świe­cie, sensu (Cza­ro­dziej z ar­chi­pe­la­gu). Sta­ra­łem się w tek­ście pod­kre­ślić, że te pro­ble­my do­ty­czą Fur­fie­go.

Świa­tło się mro­czy Mar­ti­na ode­bra­łem jako po­wieść o prze­mi­ja­niu, o umie­ra­ją­cej pla­ne­cie, na któ­rej w nie­pa­mięć od­cho­dzą stara tra­dy­cja i ko­deks. Na umie­ra­ją­cą pla­ne­tę wy­emi­gro­wa­li naj­bar­dziej kon­ser­wa­tyw­ni tra­dy­cjo­na­li­ści, dla któ­rych nie było miej­sca w nowym spo­łe­czeń­stwie. Tak samo nasz bo­ha­ter musi odejść do naj­głęb­szej pusz­czy, bo w świe­cie czło­wie­ków nie ma dla niego miej­sca. Do­dat­ko­wo na ko­niec spo­glą­da na tytuł Świa­tło się mro­czy (Dying of the light), wpa­tru­jąc się nocą w do­ga­sa­ją­ce szcząt­ki domu.

Oczy­wi­ście to wszyst­ko jest su­biek­tyw­ne i twór­czo­ści wspo­mnia­nych pi­sa­rzy nie można za­mknąć w ta­kich cia­snych ra­mach. Do tego na­kła­da się to na in­dy­wi­du­al­ny od­biór nie­któ­rych utwo­rów, np. wspo­mnia­ne­go Świa­tło się mro­czy. Nie­mniej jed­nak sta­ra­łem się w ten spo­sób coś do­dat­ko­wo prze­ka­zać. ;-)

Bar­dzo przy­jem­ne opko, Teo­fi­lu.

Bar­dzo lubię takie opo­wiast­ki, zwłasz­cza jak są kli­ma­tycz­nie na­pi­sa­ne.

Może ma swoje man­ka­men­ty, ale te za­wsze można po­pra­wić.

Cza­sem w pro­sto­cie i zwię­zło­ści jest siła, a cza­sem czy­tel­nik ża­łu­je, że Autor nie po­ku­sił się o roz­bu­do­wa­nie i wy­dłu­że­nie hi­sto­rii. Ja tak mam teraz i na­praw­dę chciał­bym wię­cej. :)

Dzię­ki za lek­tu­rę i po­wo­dze­nia w kon­kur­sie! ;)

Po­zdra­wiam!

 

P.S. Oczy­wi­ście nie mam żad­nych wąt­pli­wo­ści, że hi­sto­ria jest praw­dzi­wa… ;)

Dzię­ku­ję za lek­tu­rę i klika, Maj­ku­ba­rze. Cie­szę się, że przy­pa­dło do gustu.

 

PS. Na­resz­cie ktoś zwró­cił uwagę na praw­dzi­wość opo­wie­ści. ;-)

Mnie się po­do­ba­ło. Po­tra­fię prze­czy­tać takie krót­kie opo­wia­da­nie z przy­mru­że­niem oka. Nie pod­cho­dzę do tego na po­waż­nie. To po pro­stu bajka o sym­pa­tycz­nym stwo­rze i w ta­kich ka­te­go­riach to trak­tu­ję. Nie za­gło­su­ję na kon­kur­sie ani nic.

Prze­kaz jest, baj­ko­wa at­mos­fe­ra jest, tro­chę wzru­sze­nia dla dzie­ci jest. Na plus wątek li­te­ra­tu­ry i na­zy­wa­nie ludzi “czło­wie­ka­mi”. Ładne za­koń­cze­nie.

Jeśli mia­łeś takie po­dej­ście jak ja, to udało Ci się. Po­zdra­wiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Pietr­ku, dzię­ku­ję za lek­tu­rę i no­mi­na­cję do bi­blio­te­ki. Cie­szę się, że opo­wia­da­nie Ci się spodo­ba­ło. Nie pi­sa­łem pod mło­de­go czy­tel­ni­ka, ale przy­zna­ję, że tekst ma pewne cechy przy­po­wiast­ki dla dzie­ci.

Cho­dzi­ło mi nie tyle o pi­sa­nie dla dzie­ci, ale o two­rze­nie pro­stej bajki.

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Przy­jem­ny, baj­ko­wy tekst, spraw­nie na­pi­sa­ny. W sam raz na roz­po­czę­cie dnia :) Kli­czek za kli­mat i magię, którą udało Ci się stwo­rzyć :) Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie.

Katiu, dzię­ki pięk­ne za ko­men­tarz i no­mi­na­cję. Cie­szę się też, że kli­mat i magia zo­sta­ły tak po­zy­tyw­nie ode­bra­ne. :)

Zu­peł­nie nie moje kli­ma­ty. Tekst za bar­dzo ko­ja­rzył mi się z bajką dla dzie­ci, a nie dla “uni­wer­sal­ne­go czy­tel­ni­ka”, ale ogól­nie wy­pa­da cał­kiem sym­pa­tycz­nie. Nie jest to coś, co za­pad­nie mi na długo w pa­mięć, ale jako prze­ryw­nik spraw­dza się do­brze :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich ży­łach po­ma­rań­czo­wy sok!

Soku, dzię­ki za lek­tu­rę i ko­men­tarz.

Nowa Fantastyka