- Opowiadanie: Torcik - In the Air Tonight

In the Air Tonight

Witam :) 

To moje pierwsze opowiadanie wstawione tutaj, dlatego będę bardzo wdzięczna za wszelkie komentarze. Nie wiem czy przedmowa jest właściwym na to miejscem, ale chciałabym zaznaczyć, że do czegokolwiek co piszę,  staram się zawsze przygotowywać merytorycznie, więc jeśli cokolwiek co tu znajdziecie, wyda wam się interesujące na tyle, żeby poszperać więcej na ten temat – serdecznie polecam :)

Miłej lektury. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy, Staruch

Oceny

In the Air Tonight

Odwróciłam się niechętnie. Miałam po osadki czułek tego pierdolenia. W kółko ta sama śpiewka. Że też im się to nie znudzi.

– Barman! Jeszcze raz to samo – zwróciłam się do perfekcyjnie nijakiego gościa, przecierającego blat ścierką.

– Chcesz o tym pogadać? – Spytał, patrząc na mnie poważnie, po czym zaczął wprawnie nalewać wysokoprocentowy strumień danych. Na jego twarzy odbijała się szczera troska, dyskrecja i pełen profesjonalizm. Każdy by się przed nim otworzył, no nie?

– Daj spokój – odparłam tylko. Przez chwilę taktownie dawał mi czas do namysłu. Potem jednak zorientował się, że mówię serio, więc wzruszył ramionami i wrócił do czyszczenia kufli. Zera i jedynki zamigotały przede mną w trójkątnym kieliszku na cienkiej nóżce. Wysunęłam ssawkę i zaczęłam sączyć dane. A potem podniesione głosy i salwy śmiechu sprawiły, że znowu spojrzałam w kąt sali.

Tłumek otaczający Kanapkę Która Nie Leżała Pięciu Sekund jeszcze zgęstniał. Banda fałszywych kretynów. Żłopali… co tam kto żłopał, i rechotali głupkowato po każdym jej tandetnym, zużytym żarcie. „Och, doprawdy wyborne, Kanapko!” , „Ka-pi-ta-lne! Po prostu ka-pi-ta-lne!”, „<<Przepraszam za najście!>> Haha! Doskonałe! Koniecznie muszę to powtórzyć Mike’owi!”. Rzygać mi się chce.

Rozejrzałam się po całej sali. Zauważyłam całkiem sporo takich grupek – w centrum każdej jakiś nadęty bubek, który myśli, że jest królem świata. Albo chociaż królem najbliższej okolicy. Dostrzegłam Czarne Końcówki Bananów całe rozchichotane, bo ktoś ciągle stawiał im kolejkę. Brzytwiarza, Morderczą Niańkę i Psychopatę z Hakiem przy wspólnym stole, wraz z grupką przyjaciół rozprawiających przy czystej whisky o swoich wyczynach. Mój wzrok prześlizgnął się po jakimś młodym facecie i staruszce, którzy zdawali się nie tyle zażarcie kłócić, co dramatycznie wymieniać okrągłe frazy – coś jakbym oglądała tragedię grecką albo niezbyt udany stand-up. Po każdej dłuższej pauzie z siedzącego wokół nich tłumku chwilowych przyjaciół wstawał gość ze słuchawką na uchu, ubrany w błękitną koszulę i granatową kamizelkę, i entuzjastycznie klaskał.

Żałosne. Wydaje im się, że są coś warci, ale ledwie minie ich pora, natychmiast wszyscy o nich zapomną. Skoro nawet mój czas minął… A przecież mnie bał się cały świat! Ja trzęsłam całą planetą, a nie tylko jakimś zasranym grajdołkiem! I co z tego? Przewróciłam oczami, kiedy Kierowca Autobusu po raz kolejny wstał i zaczął klaskać. Co mi po tym teraz? Kończy się twoja pora, i tyle, game over, wynocha. Wszystkich ich to czeka, prędzej czy później. Skończy się klepanie po pleckach (czy po czym tam kto ma). I wtedy dopiero zobaczymy, kto jest cokolwiek wart, kto potrafi przetrwać – na pewno nie te ciastowate, wątłe humanoidy – na tę myśl po raz pierwszy uśmiechnęłam się z satysfakcją. Wyobraziłam sobie ich zapadnięte z głodu policzki, wychudzone ręce, żebrzące o odrobinę uwagi. Nawet tę cholerną Kanapkę w końcu zje pleśń… Poczułam się nieco lepiej.

A potem bar, przy którym siedziałam, zatrząsł się od kolejnej salwy śmiechu, wywołanej przez jakiś bardzo-śmieszny-dowcip któregoś z tych idiotów. Zera i jedynki zadrżały na dnie kieliszka. Dopiłam jednym haustem i wróciłam do swoich rozmyślań. Barman bez słowa nalał mi znowu do pełna. Skinęłam mu tylko nieznacznie, z aprobatą. Czy to możliwe, że to ten hałas obudził mnie z hibernacji? W pierwszej chwili zdawało mi się to niemal oczywiste – huk głosów zaraz po przebudzeniu ogłuszał mnie kompletnie. Ale im dłużej siedziałam tu i piłam, tym wyraźniej docierało do mnie, że  tutaj zawsze było tak głośno. Gdyby miało mnie to obudzić, to dlaczego akurat dzisiaj, czemu nie kiedykolwiek indziej podczas ostatnich…

– Hej – zwróciłam się do barmana. – Ile właściwie czasu mnie nie było?

Facet spojrzał na mnie, kończąc nalewać drugie piwo. Podał je Jaszczuroludziowi, który upewnił się jeszcze raz, które jest koszerne, podziękował uprzejmie, wziął obie szklanki i wrócił do swojego towarzysza przy stoliku. Barman poskrobał się za uchem.

– Dobre kilkanaście lat… Może nawet dwadzieścia? Nie, już wiem, osiemnaście.

Wbiłam wzrok w swój kieliszek. Osiemnaście lat… Cholerny kawał czasu. Całe pokolenie. Czy to możliwe, żeby ktoś…?

– Te, lalunia, masz dosyć picia na swój koszt?

– A ty czego ode mnie chcesz? – Zdziwiłam się na widok Gołębia Kebabowego, który przyfrunął właśnie z ciemnego kąta sali i wpatrywał się teraz we mnie głodnym wzrokiem.

– Osobiście wolałbym cię zeżreć, ale zdaje się, że wpadłaś w oko tamtemu staruchowi. Kazał postawić ci drinka i zaprosić do siebie. – Wskazał niedbale skrzydłem.

– Odkąd niby robisz za pager? Myślałam, że to robota dla Gołębi Pocztowych?

– Pager? Lalunia, gdzieś ty się chowała?

Zignorowałam go i spojrzałam w kierunku końca sali, gdzie przy okrągłym stoliku siedział łysy gość z kozią bródką.

– Mówił coś jeszcze?

– Tylko tyle, że wie, gdzie znaleźć najsmaczniejsze robale – zarechotał Gołąb. – Ale to chyba cię nie interesuje, co?

– I ja niby miałabym do niego pójść? Czy tobie odkroili już nie ten kawałek co trzeba?

Gołąb żachnął się urażony.

– Ja mam same najlepsze kawałki! Nie to, co te głupie szczury.

Westchnęłam i przewróciłam oczami.

– Spływaj stąd  – rzuciłam zniecierpliwiona. Gołąb dopił swoją porcję wody z rynny i wzbił się w powietrze.

– Jak se chcesz. A, było jeszcze coś o budzeniu z hibernacji – gruchnął od niechcenia – ale jak cię nie przekonał darmowy drink… – I odleciał.

Mimowolnie zastrzygłam czułkami, ale nie odwróciłam się i nie zatrzymałam go. Nawet nie uniosłam głowy – wbiłam wzrok w swój kieliszek. No brzmiało to idiotycznie. Serio, jakiś staruch handluje robalami i myśli, że przybiegnę do niego w podskokach, bo postawi mi drinka i wspomni coś o budzeniu z hibernacji? I co, może frytki do tego? Gorszej bzdury od dawna nie słyszałam. Właściwie to od…jak on powiedział? Osiemnastu lat? Ech…Z drugiej strony Gołąb mógł sobie gadać co chciał, i tak by mnie nie zjadł – za dużo krzemu (i na pewno za dużo informacji na jego ptasi móżdżek). Ciekawe, czy ten facet o tym wiedział? Jeśli nie, można by pójść i go wybadać – jak spróbuje mnie capnąć na karmę dla gołębi, to się chłopak zdziwi. Ale jeśli wiedział, kim jestem, to czego mógł ode mnie chcieć? Spóźniony fan?

Westchnęłam ciężko, rzuciłam zapłatę barmanowi i zwinnie zbiegłam z baru na podłogę. Z dołu nieco trudniej było wypatrzeć łysego faceta, podążyłam jednak w z grubsza znanym kierunku. Nie witały mnie już okrzyki grozy pomieszanej z zachwytem, pełnego szacunku przerażenia – te czasy bezpowrotnie się skończyły. Teraz musiałam raczej walczyć o to, żeby w ogóle zostać zauważona i żeby któraś z mijających mnie par nóg nie postanowiła zrobić jakiegoś niebacznego kroku, który skończyłby się dla obu stron bardzo nieprzyjemnie. Chociaż, nie oszukujmy się, na skali nieprzyjemności zeskrobywanie pluskwy z podeszwy (nawet bardzo dużej) było raczej daleko od bycia zeskrobywaną.

W końcu dostrzegłam parę wysłużonych lakierków, ustawionych niezwykle symetrycznie pod okrągłym stolikiem. Wyżej nogi obleczone były w szare, uprasowane w kant spodnie od garnituru, który zdaje się pamiętał lepsze czasy (chyba, że to tylko taka stylówka, kto to dzisiaj zrozumie tych wszystkich, jak im tam, hipsterów?). Łydki tworzyły z udami idealny kąt prosty, a palce żadnej ze stóp nie wystawały ani na milimetr przed drugą. Zastanawiałam się przez chwilę, czy ten człowiek jest naprawdę żywy. Wspięłam się po nodze stolika, przebiegłam po blacie od spodu, żeby w końcu wynurzyć się na górze, naprzeciwko mężczyzny. Spodziewałam się tego, a jednak i tak zaskoczyło mnie, jak sztywno siedział – z obiema rękami ułożonymi idealnie równo na stole, wyprostowany jak struna. Przed nim stał malutki kieliszek pełen przezroczystego płynu. Drugi, taki sam, znajdował się teraz tuż obok mnie. Poza tym, na stoliku nie było niczego.

Facet przeniósł szklisty wzrok na mnie, po raz pierwszy nieznacznie poruszając głową. Wzdrygnęłam się.

– Cieszę się, że zdecydowałaś się przyłączyć – głos mężczyzny był dźwięczny, płynny i melodyjny i…zupełnie nie zgrywał się z mechanicznymi, jakby wymuszonymi ruchami ust. Wyglądało to trochę tak, jakby ktoś niezbyt wprawnie poruszał drewnianą kukiełką, puszczając dźwięk z playbacku. Facet sztywno wskazał dłonią mój kieliszek, gestem jak się zdawało symbolizującym gościnność, po czym sięgnął po swój.

– Na zdarowje – powiedział i opróżnił kieliszek jednym łykiem, odrzucając głowę w tył.

 

***

 

Paul jeszcze raz przeczesał brodę. Nie bardzo pomogło – ten jeden irytujący włosek wciąż uparcie odstawał od skądinąd porządnie ułożonego zarostu. Paul westchnął i poprawił poły fraka.

– Nie martw się, wyglądasz świetnie – Dusty cmoknęła go w policzek, po czym szybko starła chusteczką ślad szminki. Też się denerwowała, oczywiście, ale rozpierająca ją duma tłumiła większość innych uczuć.

Paul spojrzał na nią i bohatersko spróbował się uśmiechnąć. Wyjrzał za okno, poprawiając okulary. Hotel oferował piękny widok na zatokę Nybroviken, pełną promów działających jak miejskie autobusy. I na starówkę. Paul nie widział stąd oczywiście gmachu Filharmonii Sztokholmskiej, ale wiedział, że tam jest. Czeka. Wiele razy występował publicznie, opowiadając z entuzjazmem i charyzmą o swoich odkryciach. Ale to było zupełnie co innego. No cóż, teraz już nie ma odwrotu, pomyślał. Spojrzał w lustro, ostatni raz przeczesał brodę, przygładził rzadkie włosy, po czym wraz z Dusty skierowali się do wyjścia.

***

Nie tknęłam płynu. Nieporuszona wpatrywałam się w niego, kiedy ocierał usta.

– Kim jesteś? – spytałam w końcu, bo najbardziej oczywista odpowiedź jakoś mnie nie satysfakcjonowała.

– Włodzimierz Iljicz – skłonił się lekko.

– Nie rżnij idioty, tyle widzę – skrzywiłam się. – Ale co niby Lenin miałby robić w tym miejscu? Zresztą nie zachowujesz się…po ludzku – nie bardzo wiedziałam, jak ubrać w słowa swoje spostrzeżenia. – I czego właściwie ode mnie chcesz?

– Ależ nie, nie wyraziłem się jasno – odparł gładko. – Nie jestem człowiekiem. Lenin-Grzyb, do usług. I mam dla ciebie propozycję.

***

– Jesteśmy bardziej spokrewnieni z królestwem grzybów niż z jakimkolwiek innym. Te same patogeny nas atakują (dlatego tak chętnie korzystamy z antybiotyków pochodzenia grzybowego), tym samym tlenem oddychamy, wydychając dwutlenek węgla. Nie dziwi więc, że dzieląc potrzeby, szukamy podobnych rozwiązań. We wczesnych latach 90. zasugerowałem, że grzybnia, splatająca się w gigantyczne, podziemne sieci, dostarczająca składników odżywczych i, co ważniejsze, informacji, na wielokilometrowe odległości, to naturalny Internet Ziemi. Grzyby, tak samo jak my, szukały sposobów, żeby kontaktować się na odległość, a dzięki dostarczanym w ten sposób danym, podejmować najlepsze decyzje. To nowe informacje pozwalają nam zmieniać zdanie, kształtować opinie, szukać nowych rozwiązań, dlatego właśnie jako mykolodzy połączyliśmy siły z informatykami, badaczami sieci neuronowych. Wierzę, że materia daje życie – tworzy pojedynczą komórkę, komórki stają się łańcuchami, łańcuchy siecią. Jest to naturalna kolej rzeczy, a właśnie natura jest najlepszą nauczycielką. Ludzie często ignorują grzyby. Z tego miejsca chciałbym podziękować za docenienie w mojej osobie wysiłku wszystkich mykologów i uhonorowanie nie tylko mojej pracy, ale też niesamowitej pomysłowości tych niezwykłych organizmów. Mój znakomity współpracownik, Vladimir Vapnik, nie mógł być tutaj dzisiaj, dlatego również w jego imieniu chciałbym powiedzieć, jak ogromne znaczenie ma dostrzeżenie potencjału grzybni w konstrukcji sieci neuronowych dla naszego rozwoju. Wykorzystanie grzybni przy tworzeniu uczących się maszyn stanowi drogę do lepszego poznania – nie tylko nas samych jako istot biologicznych, ale i całego Ziemskiego Globu. Nasze najnowsze prace nad połączeniem działania grzybni ze sztuczną inteligencją otwierają kolejny rozdział w historii poznania. Dlatego raz jeszcze dziękuję członkom Akademii za to wyróżnienie, w imieniu nie tylko swoim oraz swoich współpracowników, ale także wszystkich organizmów wspólnie zasiedlających naszą planetę.

***

– Lenin-Grzyb? To ty jeszcze żyjesz? – parsknęłam. Słyszałam o nim kiedyś, chociaż w moich czasach raczej już podpierał ściany. Nie do końca jednak mogłam sobie przypomnieć, jak to miało działać… Grzyb w środku, Lenin na zewnątrz? To chyba miało coś wspólnego z nadmiernym spożyciem grzybów? Zdawało mi się, że był raczej jednym z tych lokalnych celebrytów, chociaż jak bardzo lokalnych nie umiałam powiedzieć.

– Bez przesady, nie jestem wiele starszy od ciebie. Urodziłem się na początku lat dziewięćdziesiątych… Może nie byłem nigdy tak potężny jak ty, ale i ja miałem swoją chwilę – powiedział z teatralnym żalem. – W Leningradzie po moich telewizyjnych narodzinach całe wycieczki chodziły do lasu, zbierały grzyby i jadły je, chcąc być jak Lenin. Miałem fanów wśród najwyżej postawionych figur w upadającym Związku Radzieckim!

– Jasne – przewróciłam oczami. – Ale los zdaje się nie był dla ciebie łaskawy w ostatnich latach – ironicznie spojrzałam na przetartą marynarkę.

– To prawda – odparł on poważnie. Męczył mnie już tym swoim przynudzającym, nadętym stylem. – Ale grzyby to niesamowite i niezwykle pomysłowe organizmy. Stworzyłem formę przetrwalną, z której na nowo rozwijam się w sprzyjających warunkach. Tak samo jak ty, kiedy nie mam się na kim żywić, potrafię bardzo długo czekać, aż nadarzy się odpowiednia okazja…

Brzmiało to całkiem ciekawie, ale nie dałam po sobie poznać zainteresowania. Ten gość z pewnością czegoś ode mnie chciał, a ja musiałam się najpierw dowiedzieć więcej.

– Wszystko pięknie, ładnie – przerwałam mu kwaśno – ale co to niby ma wspólnego ze mną?

– No cóż… – Lenin-Grzyb skinął w stronę baru. Po chwili pojawił się barman, niosąc kolejne dwa kieliszki wódki. Kiedy postawił je na stoliku i oddalił się, Włodzimierz Iljicz kontynuował. – Czy nie zastanawiało cię, dlaczego właśnie teraz, dzisiaj, po osiemnastu latach, wybudziłaś się z hibernacji?

Milczałam. Nieznacznie wzruszyłam przednią parą nóg.

– Co sprawiło, że warunki stały się na tyle korzystne dla ciebie, by przerwać twój wymuszony sen? – Jego oczy zapalały się coraz bardziej niezdrowym blaskiem. – Otóż, moja droga Pluskwo Milenijna, dokładnie to samo, co i moją formę przetrwalną zmusiło do rozpoczęcia nowego cyklu… – Mężczyzna zrobił dramatyczną pauzę.– Amerykańscy Naukowcy.

Uniosłam czułki.

– To znaczy, ściśle rzecz biorąc zespół amerykańsko-rosyjski – uzupełnił Lenin. I umilkł, najwyraźniej przekonany, że wszystko doskonale wyjaśnił. Mnie jednak brakowało szczegółów.

– Od kiedy ludzie słuchają naukowców? Co to ma wspólnego z nami? A w ogóle, mówiłeś o jakiejś propozycji.

– Nie słuchają, oczywiście – Lenin zniecierpliwiony machnął ręką. – Nie tak naprawdę. O to przecież właśnie chodzi. Czy niczego się jeszcze nie nauczyłaś? Posłuchaj: wczoraj niejaki Paul Stamets odebrał Nobla za wykorzystanie grzybni w pracy nad sieciami neuronowymi…

Powoli zalewała mnie fala zrozumienia.

– Sztuczna inteligencja na bazie grzybów! – wykrzyknęłam. Lenin kiwnął głową.

– Pamiętasz Czarną Wołgę? – spytał.

– Chyba Czarne BMW – poprawiłam odruchowo.

– No właśnie.

– Właśnie co? – czułam, że znowu tracę wątek.

– Najsłynniejszy przypadek rebrandingu. Niemal legendarny. Była już

prawie martwa, rdza zjadała jej karoserię, rozkład toczył mistyczne istoty z

wnętrza. I wtedy właśnie Wołga zmieniła taktykę. Porzuciła przestarzały

interfejs, całą tę zapomnianą, nieatrakcyjną zewnętrzną powłokę. Wybrała

zamiast tego coś stylowego, na czasie. Dodała kilka modnych bajerów, jak rogi

zamiast lusterek, czy same szóstki w rejestracji – i nie dość, że odbiła się od

dna, to wtedy, kiedy ty zmuszona byłaś zapaść w hibernację, ona znów święciła

swoje triumfy. Dziś wciąż każdy wie czym jest Czarne BMW.

– I o tym mówisz? O rebrandingu?

– Tak. Co ty na to? – spytał Grzyb z wnętrza Lenina. – Połączymy siły?

Aligator Z Kanałów przemknął obok mimochodem. Dwa kieliszki wódki uniosły się w geście toastu.

 

***

– Lepiej wydrukuj – stwierdziła z przekonaniem Agnieszka.

– Ale zapisałam sobie w chmurze i na komputerze domowym – uspokoiła ją Ola.

– Jak uważasz. Ale ja zawsze na wszelki wypadek wszystkie ważne dokumenty drukuję. Nie ma to jak papier – odparła tamta, pewnym siebie głosem. – Mojej znajomej kiedyś wszystkie PITy zniknęły z dysku i gdyby nie miała podrukowanych, to miałaby niezłe problemy. Trzeba się pilnować. Zwłaszcza teraz, z tą Pluskwą Grzybową…

– Pluskwą Grzybową? – Ola otworzyła szeroko oczy.

– No co ty, nie słyszałaś? Chodzi o te grzybnie, które naukowcy wykorzystują do tworzenia sztucznej inteligencji.

– A, coś chyba słyszałam. No i co?

– No, podobno mają zainfekować komputery. Chodzi o niekompatybilność biologiczną.

– Niekompatybilność…?

– Widziałam na youtube. – Głos Agnieszki nie znosił sprzeciwu. – Lada chwila cały internet może wylecieć w powietrze. No, ale rób jak uważasz, oczywiście.

Ola z niedowierzaniem pokręciła głową. A potem, kiedy Agnieszka poszła po kawę, Ola na wszelki wypadek włączyła drukarkę.

 

 

Koniec

Komentarze

Oryginalne. Ładnie potraktowane miejskie legendy. Choć twist na końcu trochę mnie zawiódł, lektura całkiem satysfakcjonująca.

Autorko, po wielokropkach powstawiaj spacje. Formatowanie się w pewnym miejscu rozjechało.

Parę bugów ;):

– “Rozejrzałam się po całej sali” – a można rozejrzeć się po ćwiartce sali np.?;

– “słuchawką na uchu” – słuchawki (l.mn.) mogą leżeć na uszach, ale słuchawka (l.poj.) raczej tkwi “w uchu”;

– “palce żadnej ze stóp nie wystawały” – a butów Lenin nie miał?;

– “pochodzenia grzybowego” – “pochodzenia odgrzybowego” – ale szanujący się naukowiec użyłby łaciny; nie wiem jak to miałoby brzmieć, może coś w stylu “fungalnego” albo podobnie;

– “ale i całego Ziemskiego Globu” – po co te wielkie litery?;

– “wzruszyłam przednią parą nóg” – z tego co pamiętam z biologii, owady mają odnóża, a nie nogi.

 

Całkiem sympatyczne, rozrywkowe opowiadanie. Na plus!

Ode mnie jeszcze plusik dodatkowy za Collinsa i Star Treka (choć Discovery to… grzybnia :)).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Miło mi, że Ci się podobało :) Dziękuję za uwagi, wezmę je pod uwagę chociaż nie ze wszystkimi się zgadzam: – słuchawka jakiej używają kierowcy zaczepiana jest na małżowinie usznej, a nie wewnątrz kanału – nawet w butach nadal miał palce od stóp ;) Co do Star Treka – jak już pisałam w przedmowie, polecam posprawdzać nazwiska, których użyłam, bo i twórcom serialu należy się plusik za odniesienia (Paul Stamets jest znanym mykologiem) :D

Nie musisz się ze wszystkim zgadzać – to tylko moje subiektywne wrażenia, a opowiadanie jest tylko Twoje :).

Z tym Stametsem to dla mnie nowość, dobrze wiedzieć. Ale ten serial został koncertowo skopany zakończeniem, czuję do niego olbrzymią awersję, to i nie chciało mi się guglować :).

Sorry za offtop!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

No z zakończeniem to się zgadzam! Ale np ucieszyło mnie też jak znalazłam, że Shenzou to nazwa typu chińskich wahadłowców ;) takie smaczki mnie kupują :)

Przeczytałam opowiadanie. Czas poprawek i szlifów minął, a opowiadanie dalej ma potknięcia. Ponadto nie jest dla mnie odpowiednio rozwinięte (zbyt oszczędne scenki), ponieważ chciałabym dowiedzieć się wszystkiego, co niezbędne, z samego utworu. Nie mogę go zakwalifikować.

Mam jednak nadzieję, że dalej będziesz u nas publikować, bo pomysł ma potencjał, a i styl nie razi :)

 

Przykłady potknięć:

 

Zły zapis dialogów:

– Chcesz o tym pogadać? – Sspytał, patrząc na mnie

– Nie martw się, wyglądasz świetnie(+.) – Dusty cmoknęła go w policzek,

– Włodzimierz Iljicz(+.)sSkłonił się lekko.

– Nie rżnij idioty, tyle widzę(+.)sSkrzywiłam się.

– Nie słuchają, oczywiście(+.) – Lenin zniecierpliwiony machnął ręką.

Wpadło mi w oko: Podał je Jaszczuroludziowi, który upewnił się jeszcze raz, które jest koszerne

Zmieniasz w połowie czas narracji, ponieważ wprowadzasz jakąś nieokreśloną wypowiedź. Wtrącenie z przemówieniem nie ma tła zakotwiczającego. Zbyt wiele pozostaje do domysłu.

Nieznacznie wzruszyłam przednią parą nóg. ← kontrowersyjne, jak wzrusza się nogami, choćby przednią parą?

W pewnym momencie tekst jest niewyjustowany.

Gwiazdki raz są oddzielone od tekstu, raz nie.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Przykro mi, że nie zakwalifikowałaś mojego tekstu. Nie bardzo rozumiem uwagi do dialogów, bo raz poprawiasz na małe, raz na duże litery. Znak zapytania zamyka zdanie tak samo jak kropka. Które elementy według Ciebie są niewystarczająco rozwinięte? Niedopowiedzenie jest zarówno narzędziem literackim, jak i jednym z głównych elementów miejskich legend i teorii spiskowych. Wszystkie elementy, których użyłam pochodzą z istniejących legend mniej lub bardziej popularnych. Podobnie jak w horrorze niedopowiedzenie buduje nastrój grozy, tak tutaj oddaje klimat miejskiej legendy. Czy Twoim zdaniem akapit tym jak Paul szykuje się do wygłoszenia przemówienia nie jest wystarczającym tłem zakotwiczającym i dlaczego? EDIT: Dziwna sprawa, właśnie trzy razy próbowałam dodać entery w tym komenatrzu, ale cały czas wyświetla się jako jeden blok tekstu. Wygląda na to, że jest jakiś problem z formatowaniem?

Mnie się podobało. W pierwszej chwili myślałam, że piszesz o memach i viralnych filmikach, ale najwyraźniej także o miejskich legendach. Ciekawy pomysł, ciekawie opowiedziany. Jestem na tak. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Zerknij proszę do poradnika zapisu dialogów, który był podlinkowany w zasadach jako podstawa.

Gdybyś dodała opowiadanie wcześniej, miałabyś czas na poprawki, które zdążyliby dać inni użytkownicy, w tym ja.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dziękuję. Obawiam się, że w vademecum podlinkowanym na stronie z zasadami brakuje bibliografii. Czy odniesiesz się do moich pozostałych pytań?

Mamy ostateczny termin. Tekst jest niewyjustowany i niekonsekwentnie sformatowany, z kontrowersyjną kompozycją, źle zapisanymi dialogami, niezręcznościami wspomnianymi trafnie przez Starucha, wciąż niepoprawionymi. Scenki powinny być lepiej spięte.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Jestem autorem vademecum i gwarantuję, że bibliografia jest tutaj zbędna, a dodatkowo zajmuję się redagowaniem zawodowo. ;)

https://fantazmaty.pl

@Naz: Nie pytałam czemu nie zostałam zakwalifikowana. Nie odpowiedziałaś na żadne z moich pytań. Nadal. Chociaż nie ukrywam, że trochę dziwi mnie, że renomowanej gazety nie stać na redakcję – to osobny zawód. @Fenrirr: Lenin był grzybem. Nie potrzebuję podawać do tego źródeł – jestem zawodowym mykologiem. Bibliografia zawsze jest konieczna.

Po pierwsze: konkurs jest przedsięwzięciem prywatnym i nie ma nic wspólnego z czasopismem, więc naturalną siłą rzeczy wydawca nie oddeleguje redaktorów. Już pomijam fakt, że trochę żenujące jest stawianie sprawy “od poprawiania jest redakcja”.

Po drugie: jeśli nasze vademecum ci nie odpowiada, to w sieci znajdziesz inne opracowania na ten temat. O zgrozo, też bez bibliografii, także na PWN. :)

https://fantazmaty.pl

Autorko, mam jeszcze dwadzieścia tekstów do przeczytania i zakwalifikowania ASAP. Skoro nie masz wątpliwości, czemu nie zostałaś zakwalifikowana, to się cieszę. 

Niestety nie wiem, o jakiej gazecie czy redakcji piszesz.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Bibliografia zawsze jest konieczna.

Em, ale to nie jest portal mykologiczny. Ani w ogóle naukowy do publikowania tekstów akademickich. Gdzie bibliografia niewątpliwie jest konieczna. Skądinąd myślę, że jestem w stanie podać główną pozycję bibliograficzną każdego poradnika dotyczącego redagowania w języku polskim: “Słownik języka polskiego PWN” [Państwowe Wydawnictwo Naukowe z siedzibą w Warszawie], dostępny online, w dodatku wraz z poradnią językową.

 

A opowiadanie zabawne, lekkie i przyjemne, miło się rozszyfrowuje te kolejne urban legends, więc gdyby nie zostało wrzucone niemal w ostatniej chwili, zapewne by nie przepadło. Jeśli chodzi o kompozycję, to czytało mi się to trochę jak niepowiązane scenki, potem dopiero wątek grzyba robi się centralny (infodump mykologiczny nieco bym przycięła), ale to nie jest jakiś wielki mankament.

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Ciekawy pomysł użycia legend, też nieźle mi się podobały te swoiste “kalambury”, co akurat nam przedstawiasz. Jednak poza tym raczej nic na dłużej nie zostanie z tego samego powodu, co nadmienił Staruch – puenta jakoś nie trafiła w gust. W efekcie to miły koncert fajerwerków, ale dłużej w mej pamięci nie zabawi.

Co do wykonania technicznego, to już się lepsi wypowiedzieli. Chwytaj przydatne linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Podoba mi się pomysł z legendami miejskimi. :-) Szkoda, że nie zdążyłaś poprawić tych dialogów, bo reszta mi się podobała.

Fabuła szału nie robi – to raczej kilka scenek – przydałoby się je mocniej powiązać. Bohaterowie głównie gadają, niewiele robią, ale nie jest źle.

Bohaterowie słabo przedstawieni, ale bawiło mnie zgadywanie, kto jest kim.

Legenda jest, mocno i wyraźnie.

Plus za wartości edukacyjne.

Styl lekki i przyjemny.

No i tylko te losowo pisane dialogi…

We wczesnych latach 90. zasugerowałem,

W beletrystyce liczby raczej pisze się słownie, zwłaszcza w dialogach.

Babska logika rządzi!

Hmm może to kwestia gustu, ale według mnie scenki były odpowiednio ze sobą spojone. To rodzaj puzzli i kiedy się je ułożyło, to powstał jeden obrazek. Nie zauważyłam, żeby tekst był pod tym względem ułomny, mi tam się podobało.

Oryginalna, nieco absurdalna fabuła, ale duży plus za to, że zrobiłaś odpowiedni “risercz” ;)

Pluskwa Grzybowa – :D

 

Co do usterek językowych – odrobinkę się ich pojawiło, ale nie na tyle, by psuły przyjemność z czytania. Fajnie, gdybyś poprawiła ten fragment, w którym tekst nie jest wyjustowany – jakoś dziwnie się rozjeżdża i wybija z rytmu.

 

Co do zapisu dialogów – przedpiścy mają rację. I nie trzeba do tego bibliografii, takie po prostu są zasady. Tak jak ta, że “uje” się nie kreskuje ;)

 

Na zachętę – klik.

Pomysł niezły, historia zabawna, szkopuł w tym, że opowiadanie jest napisane, delikatnie mówiąc, nie najlepiej. I właśnie wykonanie zepsuło mi całą przyjemność czytania. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Staruch miał rację (dzięki za cynk!). Pomysł na opowiadanie taki, że je po prostu zapamiętam. Minie rok, miną dwa, a ja nadal będę pamiętał o tym fajnym opowiadaniu, w którym miejskie legendy wspominają dni minionej chwały. Wiele opowiadań czytam, wiele opowiadań doceniam, wiele opowiadań jest napisanych lepiej – ale niewiele jest równie wartych zapamiętania. 

Trochę daje to do myślenia – czy lepsze jest opowiadanie z chwytliwym pomysłem i nieperfekcyjnym wykonaniem – czy opowiadanie napisane perfekcyjne, ale oparte na fabule pozbawionej mocy? Moją odpowiedź, jako miłośnika past, na pewno znacie.

Cholernie szkoda, że dyskusja w komentarzach potoczyła się tak jak się potoczyła i Torcik nie opublikowała niczego więcej. 

@Pliszka-Czajka – wyjmujesz słowa z moich ust. Telepatia??

 

Ale… No właśnie!

Ja jestem z tych, co pomysł, pomysł, pomysł!

Resztę się da wyszlifować. Konceptu – nie!

Trochę jestem zły na Naz, że tak zareagowała. Trudno! Ale opko Torcika jest w moim Top 5 konkursu!

A jakby siadła na nie zgraja redaktorów, to mogłoby być…

Ech! Szkoda!!!

 

Torcik, doceniamy Cię!!! Odezwij się!!!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nowa Fantastyka