- Opowiadanie: Sam Peckinpah - Las

Las

Opowiadanie wojenne.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Las

Las

 

Sturmscharführer Jürgen Hirsch nie pamiętał już, kiedy ostatni raz opuścił las. Może było to kilka dni temu. Może tydzień. A może jeszcze wcześniej. W ogóle niewiele już pamiętał. Czasami wydawało mu się wręcz, że zawsze był tylko ten przeklęty las.

I potwory.

Choć zaraz potem strofował się w myślach. Przecież gdzieś tam, w odległej Karyntii, czeka na niego ukochana Ulrike i mały Heiko. Pamiętał wyraźnie ich twarze. Na pewno ich sobie nie wymyślił.

Opisywał w myślach każdy zapamiętany szczegół związany z rodziną. Jak na przykład mały pieprzyk, który Urlike chowała w tym słodkim, intymnym miejscu, zarezerwowanym tylko dla niego. Albo gęstą blond czuprynę małego Heiko. Robił to, żeby zupełnie nie zwariować. Choć może już zwariował?

Pozostałe wspomnienia spowijała coraz gęstsza mgła, pozostawiając tylko skromne kontury dawnych zdarzeń. Jedno jednak pamiętał bardzo wyraźnie. Moment, gdy pojawiła się Armia Czerwona, która wtoczyła się do nowej germańskiej Europy niczym olbrzymi walec, z niszczącą siłą równając wszystko co stanęło na jej drodze. To wtedy po raz pierwszy znalazł się w lesie.

Nie był wówczas sam. Było ich więcej. Mieli zapasy, broń, siłę by iść. I zdarzało im się opuszczać las, głównie w poszukiwaniu pożywienia. Do czasu…

Ci przeklęci Czerwonoarmiści! Swym krwawym marszem obudzili jakąś mroczną, prastarą, słowiańską siłę, która teraz zabierała ich, dumnych synów wielkiego narodu niemieckiego, po kolei, jednego po drugim, w mistyczną otchłań, z której nie było już powrotu.

Najpierw Thomasa, najmłodszego z nich wszystkich, jeszcze dzieciaka. Potem Steffena i Marko. Wtedy jeszcze o tym nie rozmawiali. Nie mieli świadomości. Ale gdy zginął Jörg…

Już wiedzieli.  

Sigmund nie wytrzymał i sam się zastrzelił. Detlef gdzieś przepadł, poszedł własną drogą. Być może też już nie żyje. W ten sposób Jürgen został sam. Chyba to właśnie od tego momentu przestał opuszczać las. Paradoksalnie tylko w nim czuł się w miarę bezpiecznie.

Zmierzchało, gdy wyczerpany usiadł na miękkiej trawie, opodal dorodnej brzozy. Dawno już nie jadł porządnego posiłku. Od czasu gdy skończyły mu się zapasy żywił się tylko tym, co znalazł w lesie. A było tego niewiele. Jakieś jagody, liście szczawiu, grzyby, czasami trafiła się jakaś padlina. Rozpalał wówczas niewielkie ognisko, opalał niecierpliwie, zjadał łapczywie na wpół surową, a potem wymiotował żółcią. Ale nie mógł się powstrzymać. Głód był nie do zniesienia.

Dziś na kolację znów były tylko jagody. Jürgen połknął szybko kilka garści, po czym sięgnął po manierkę. Pomacał kciukiem miejsce, gdzie wygrawerowane były dwie błyskawice. Przynosiło mu to ulgę, wywołując bliżej nieokreślone lecz przyjemne uczucie. W głowie pojawiło się od razu niejasne wspomnienie dawnego, lepszego życia.

Z wielkim namaszczeniem wypił kilka drobnych łyków, po czym zakręcił manierkę i schował do plecaka. Oparł się o pień, próbując zasnąć. Bezskutecznie. Mięśnie paliły go niczym rozgrzana w piecu hutniczym stal. Drzewa, wraz z postępującą nocą coraz bardziej przypominające długie, posępne cienie, zaczęły wirować wokoło. W takim tempie, że go zemdliło i prawie zwymiotował. Serce kołatało jak oszalałe. Ale najgorsze było to, co czuł trochę poniżej mostka. Miał wrażenie, że żołądek, od dawna niczym nie wypełniony, zaczął zjadać sam siebie. W rozpaczy zaczął bić się pięściami w brzuch, chcąc desperacko pozbyć się tego paskudnego uczucia pustki. W końcu żołądek dał za wygraną. Głód ustąpił. Jürgen mógł powoli odpłynąć myślami do górzystej Karyntii.

Zbudziły go jakieś dziwne odgłosy. Noc powoli ustępowała z posterunku; znak że za moment wstanie słońce. Wsłuchał się wyraźnie w niepokojące dźwięki. Ludzie…? Nie… To nie były ludzkie głosy. Coś podszywało się nieudolnie pod ludzi… Im Jürgen bardziej się skupiał, tym wyraźniej słyszał, że dźwięki były coraz mniej ludzkie, a coraz bardziej przypominały jakieś szczekanie. Lecz na pewno nie były to psy.

Potwory! – Ta nagła myśl przebiegła przez jego umysł, niczym prąd o wysokim napięciu, pobudzając przy tym każdy, najmniejszy nawet, mieszek włosowy. Całe ciało zdrętwiało w przerażeniu. Tymczasem szczekanie narastało. Coś zmierzało w jego kierunku.

– Co one tu robią?! Jak mnie znalazły?! Zaraz zginę! To koniec, koniec, koniec! – W jego głowie wybuchł nagły pożar, którego nie był w stanie w żaden sposób opanować. Myśli sparaliżowały go zupełnie. W końcu jednak przyszła chwila otrzeźwienia.

– Uciekaj stąd, głupcze! – Skarcił się w myślach. Rozejrzał się wokoło. Nie zauważył niczego niepokojącego i miał nadzieję, że sam, póki co, pozostał niezauważony. Niewiele myśląc chwycił pistolet, plecak i pognał przed siebie, w kierunku przeciwnym do miejsca, skąd dobiegały złowrogie dźwięki.

Biegł jak oszalały, stąpając ciężko po ściółce, swymi chwiejnymi nogami. Co chwilę zahaczał o krzaki i gałęzie, co wytrącało go skutecznie z równowagi. Jakby las chciał mu za wszelką cenę przeszkodzić w ucieczce. Jürgen jednak nie poddawał się. Upadał, podnosił się i parł. Parł przed siebie, napędzany strachem, który całkowicie przejął kontrolę nad jego członkami.

Jego ciało, wycieńczone wielodniową głodówką, nie było jednak w stanie długo utrzymać tego szaleńczego tempa. Jürgen przebiegł kilkaset metrów. W końcu nie miał już siły podnieść się po kolejnym upadku na ziemię. Leżał, zapluty gęstą śliną, ciężko dysząc. Biegnąc porwał sobie ubranie w wielu miejscach. Teraz czuł, że nie tylko strój był porozdzierany. Z wielu piekących, drobnych ran sączyła się krew, tworząc niewielkie plamy na trawie. I wtedy stał się cud.

Hirsch podniósł głowę nasłuchując. Poza delikatnym szumem liści i swoim oddechem nie słyszał nic więcej. Żadnych odgłosów. A co najważniejsze, żadnego szczekania. Spojrzał przed siebie. Teraz dopiero zauważył, że leżał w cieniu wielkiego dębu. To był bardzo dobry znak.

Jürgen uśmiechnął się w myślach. Dąb. Drzewo, pod którym zjednoczyła się rzesza niemiecka. Silne i szlachetne, tak jak cały naród germański. Patrząc na okazały pień i rozległą koronę Jürgen nie miał wątpliwości, dlaczego to właśnie liście dębu ozdabiały krzyż żelazny.

– Dzięki ci, Panie. W samym środku tego słowiańskiego piekła. – Pomyślał. Czuł, że nagle wstępują w niego nowe siły. Dźwignął się z ziemi i zaczął wspinaczkę, przechodząc z gałęzi na gałąź. Zatrzymał się, gdy wlazł na konar znajdujący się jakieś pięć metrów nad ziemią. Rozsiadł się, na szerokim, grubym pniu, uznając, że w tym miejscu jest wystarczająco schowany przed oczyma, które mogłyby go wypatrzeć.

Poczuł się bezpiecznie, niemal jak w domu. Brakowało tu tylko Ulrike i Heiko. Gdybyż tu teraz byli… Mógłby z nimi spędzić wieczność, w objęciach tego potężnego drzewa. Nagle zrobiło mu się przyjemnie i ciepło. Odpłynął.

Ocknął się, gdy omal nie spadł z gałęzi. Mogła minąć może z godzina, gdyż dzień już wstał. Spojrzał w dół. I zamarł.

Wokół dębu krążyło stado potworów, o kudłatych, czerwonych mordach i pękatych nosach. Kilkanaście przekrwionych oczu wpatrywało się w niego z rosnącym pożądaniem. Jürgen dobrze wiedział czego chcą. Jego krwi.

Straszliwe gęby otworzyły się; oczom Hirscha ukazały się rzędy żółtych, ostrych zębów, czekających tylko na to, aby go rozszarpać. Potwory zaczęły w podnieceniu szczekać i wydawać szeleszczące dźwięki, które wwiercały się w umysł Jürgena niemal rozsadzając mu głowę.

– Przeklęte słowiańskie demony! – zawył Hirsch.

Potwory tymczasem osaczyły dąb. Osaczyły jego umysł. Nie było już ratunku.

Myśl, która od dawna tliła się gdzieś w zakamarkach, teraz rozbłysła z całą mocą, dodając mu nagłej otuchy. Wymacał pistolet. Sprawdził, ile ma naboi. Przeżegnał się. Wycelował.

– Za Hitlera. Za Rzeszę!

*****

– Verfluchte slawische Dämonen! Verfluchte slawische Dämonen! – Niemiec, siedzący na drzewie, darł się przeraźliwie. Oddział kapitana Jana Oleszuka, zwanego Igłą, przyglądał się z zaciekawieniem całej sytuacji.

– Co z nim? – zapytał kapitan Oleszuk.

– Nie mogę nawiązać kontaktu. W ogóle nas nie słucha. Jest w swoim świecie. Musiał z głodu nażreć się bielunia albo wilczych jagód i zwariował. Pełno tego tu rośnie. – Kapral Franciszek Jeschke wskazał na rosnące wokół krzaki. – Kapitanie, niech pan uważa! – ostrzegł nagle kapral. Za późno.

– Aj! – Oleszuk złapał się za głowę. Spadający z drzewa żołądź pozostawił na kapitańskim czole czerwony ślad.

– Nie do wiary. Teraz rzuca w nas żołędziami. Chyba wydaje mu się, że strzela! – Szeregowy Józef Kiszka prawie opluł się ze śmiechu. – Kapitanie, mamy odpowiedzieć ogniem?

– Poczekajmy, aż skończą mu się pociski. – odparł kwaśno, masując czoło, Oleszuk, odsuwając się przy tym na bezpieczną odległość.

Po chwili żołędziowa kanonada ustała.

– Ulrike, Heiko, ich liebe euch! – zawył ochrypłym głosem Niemiec. Po czym, z całej siły, uderzył się w głowę ostatnim żołędziem, który posiadał. Po chwili, niczym zdmuchnięty przez wiatr liść, spadł z drzewa, wprost pod nogi partyzantów.

– Nie do wiary! – Kręcił głową kapral Jeschke, spoglądając na nieruchome ciało. – Czegoś takiego jeszcze w życiu nie widziałem. A widziałem wiele. Chyba popełnił samobójstwo. I to przy pomocy żołędzia.

– Nie. Żyje. Oddycha. – stwierdził po krótkich oględzinach szeregowy Domański. – Co z nim zrobimy kapitanie? Dobijamy szkopa?

– To zwykły szeregowiec. Proponuję, zostawmy go tu, tak jak leży. Długo i tak nie pociągnie, skóra i kości. Szkoda kuli. – wtrącił kapral Jeschke.

– Sprawdźcie, czy ma jakieś dokumenty. – nakazał kapitan. – Zobaczmy najpierw, z kim mamy do czynienia.

Kapral obrócił nieprzytomne ciało i sprawdził wszystkie kieszenie.

– Nic. Nichts. Nichego. – stwierdził w kilku językach, po dokładnej rewizji.

– Tam, spójrzcie. Na drzewie. – szeregowy Kiszka wskazał palcem grubą gałąź, z której spadł przed chwilą Niemiec. – To chyba jego plecak. – Po czym, nie czekając na rozkaz, wdrapał się, zwinnie niczym kot, na drzewo, by po chwili wrócić ze zdobyczą. Będąc z powrotem na ziemi przejrzał dokładnie zawartość plecaka. – Kapitanie, nic ciekawego. No może poza tym. – Józef Kiszka wręczył dowódcy manierkę z wygrawerowanymi na korku błyskawicami.

Twarz kapitana momentalnie się zmieniła. Oleszuk zrobił się niemal biały, jakby cała krew z głowy wyparowała lub odpłynęła w niewiadomym kierunku. Jego towarzysze doskonale wiedzieli co to oznacza.

– Ta świnia nie zasługuje na kulkę w łeb. – syknął przez zaciśnięte wargi. Po czym zwrócił się do wciąż stojącego nad ciałem kaprala.

– Jeschke, obudź to ścierwo. Pora, aby zapoznało się bliżej z prawdziwymi słowiańskimi demonami. 

END

Koniec

Komentarze

Czytało się przyjemnie i szybko. Bardzo mi się podobało. Moje klimaty. 

W kilku dialogach zniknęły spacje:

-Przeklęte słowiańskie demony! – zawył Hirsch.

– Dzięki ci, Panie. W samym środku tego słowiańskiego piekła.– Pomyślał

– Co one tu robią?! Jak mnie znalazły?! Zaraz zginę! To koniec, koniec, koniec!- W jego głowie wybuchł nagły pożar, którego nie był w stanie w żaden sposób opanować.

 

Wiem, że nic nie wiem.

Druga wojna to nie moje klimaty, a słowiańskich demonów mam ostatnio trochę dość, ale napisane to dość sprawnie. Nie porwało, ale dało się przeczytać.

 

Drobiazgi co ważniejsze (nie wszystkie, bo mam słabe połączenie i zjada mi czasem komentarze, więc nie chce ryzykować):

 

Potwory tymczasem osaczyły dąb. – mam wrażenie, że osaczyć można zwierzę albo człowieka, ale nie roślinę

 

Liczba mnoga od Dämon to Dämonen, nie Dämons.

 

Co robi to angielskie END na końcu?

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję za komentarze. Młocie, cieszę, że się podobało. Spacje dodałem, liczbę mnogą poprawiłem. Jeśli chodzi o pytanie, co robi “END”? Po prostu jest.

No cóż, tak po prawdzie, to nie bardzo wiem, Samie, co miałeś nadzieję opowiedzieć. Historia niemieckiego marudera, głodnego i wycieńczonego, samotnie błąkającego się w lesie i doznającego omamów, niestety, nie zrobiła na mnie szczególnego wrażenia. W dodatku zabrakło mi fantastyki – przywidzenia Hirscha to jednak trochę za mało.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Zmierz­cha­ło, gdy wy­czer­pa­ny usiadł na mięk­ką trawę… –> Zmierz­cha­ło, gdy wy­czer­pa­ny usiadł na mięk­kiej trawie

Siadamy na czymś, nie na coś.

 

Roz­pa­lał wów­czas nie­wiel­kie ogni­sko, opa­lał nie­cier­pli­wie… –> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Roz­pa­lał wów­czas nie­wiel­kie ogni­sko, opiekał nie­cier­pli­wie

 

Z wiel­kim na­masz­cze­niem wziął kilka drob­nych łyków… –> Z wiel­kim na­masz­cze­niem wypił kilka drob­nych łyków

 

Lu­dzie…? Nie… To nie były ludz­kie głosy. Coś pod­szy­wa­ło się nie­udol­nie pod ludzi… Im Jürgen bar­dziej się sku­piał, tym wy­raź­niej sły­szał, że dźwię­ki były coraz mniej ludz­kie… –> Czy to celowe powtórzenia?

 

– Co one tu robią?! Jak mnie zna­la­zły?! Zaraz zginę! To ko­niec, ko­niec, ko­niec! – W jego gło­wie wy­buchł nagły pożar, któ­re­go nie był w sta­nie w żaden spo­sób opa­no­wać. Myśli spa­ra­li­żo­wa­ły go zu­peł­nie. –> Myśli zapisuje inaczej niż dialogi, mam wrażenie, że przyda Ci się poradnik o zapisywaniu myśli: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/;10328

 

Nie­wie­le my­śląc chwy­cił Ru­ge­ra, ple­cak… –> Nie­wie­le my­śląc chwy­cił ru­ge­ra, ple­cak

Nazwy broni zapisujemy małymi literami. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745;

 

Biegł jak osza­la­ły, stą­pa­jąc cięż­ko po ściół­ce, swymi chwiej­ny­mi no­ga­mi. –> Zbędny zaimek. Czy mógł stąpać cudzymi nogami?

 

Co chwi­lę za­ha­czał o wy­sta­ją­ce ko­na­ry i ga­łę­zie, co wy­trą­ca­ło go sku­tecz­nie z rów­no­wa­gi. –> Mógł zawadzać o wystające korzenie czy gałęzie niższych drzew, ale konary są na tyle wysoko, szczególnie w starym lesie, że o nie zawadzać raczej nie mógł.

 

Kil­ka­na­ście prze­krwio­nych oczu wpa­try­wa­ło się… –> Raczej: Kil­ka­na­ście par prze­krwio­nych oczu wpa­try­wa­ło się

 

oczom Hir­scha uka­za­ły się rzędy żół­tych, ostrych zębów. Cze­ka­ją­cych tylko na to, aby go roz­szar­pać. –> …ostrych zębów, cze­ka­ją­cych tylko na to

 

– Prze­klę­te sło­wiań­skie de­mo­ny! – zawył Hirsch. Po­two­ry tym­cza­sem osa­czy­ły dąb. Osa­czy­ły jego umysł. Nie było już ra­tun­ku. –> Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550  

Winno być:

– Prze­klę­te sło­wiań­skie de­mo­ny! – zawył Hirsch.

Po­two­ry tym­cza­sem otoczyły dąb. Osa­czy­ły jego umysł. Nie było już ra­tun­ku.

 

Wy­ma­cał swo­je­go Ru­ge­ra. –> Wy­ma­cał ru­ge­ra.

Czy mógł wymacać cudzą broń?

 

Spa­da­ją­cy z drze­wa żo­łądź po­zo­sta­wił na ka­pi­tań­skim czole spo­rych roz­mia­rów czer­wo­ny ślad. –> Bez przesady. W czasie, kiedy w lesie można pożywiać się garściami jagód, żołędzie są jeszcze na tyle małe, że, trafiając kogoś w czoło, raczej nie zostawią na nim spo­rych roz­mia­rów czer­wo­nego śladu.

 

– Nic. Nichts. Ni­che­go. – stwier­dził w kilku ję­zy­kach… –> Ni­che­go – w jakim to języku?

A może miało być: – Nic, nichts, ni­czewo – stwier­dził w kilku ję­zy­kach

 

 

Jeśli chodzi o pytanie co robi “END”? Po prostu jest.

A dlaczego “END” po prostu jest, skoro niżej napisano KONIEC?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jeśli po niemiecku, to Ende. To raz. Dawka śmiertelna wilczej jagody dla dorosłego mężczyzny to 10-20 jagódek. Po kilku garstkach nasz plutonowy byłby dwno martwy. Bieluń wogóe nie jest podobnydo jagód i nie rośnie w lesie, to typowa roślina tzw ruderalna, rośnie po ruinach najchętniej. Przy płotach etc. I też by sobie nie pojadł:))). No i najiększy błąd: Jaki znoru ruger?? Ruger to amerykańska marka broni, firma założona w roku 1949 dopiero. Dobra broń krótka, zwłaszcza jednak rewokwery. Strzelałem, to wiem:). Niemcy mieli LUGERY, czyli tzw P 08 parabellum. Skoro piszesz o esesmanie, TAKIE rzeczy powinieneś wiedzieć od razu. I faktycznie – gdzie tu fantastyka?

 

Mnie się podobało. Napisane sprawnie, czytało się lekko i płynnie. Fabuła też ciekawa, a momentami nawet śmieszna (żołędzie rozwaliły system).

Kiedyś dostanę Nobla.

Po prawdzie to po przeczytaniu nie mam zielonego pojęcia, co było celem tekstu. Zaczynasz jak horror, ale pod koniec robisz woltę w stronę humoreski – tylko nie za bardzo wiem, co spowodowało takie halucynacje Niemca. Tak więc przeczytałem, potencjał był, ale koniec końców treść przeszła bokiem.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Regulatorzy, Rybaku – dziękuję za Wasze uwagi, wprowadziłem kilka zmian. Jeśli chodzi o “gdzie tu fantastyka” – opowiadanie zaklasyfikowałem jako “inne” czyli, w moim rozumieniu, nie fantastyczne. Nie wiem więc, skąd to pytanie/zarzut. NoWhereMan – nie wszystko co zaczyna się jak horror musi się też tak kończyć, wybacz jeśli Cię tym rozczarowałem.

Jeśli chodzi o “gdzie tu fantastyka” – opowiadanie zaklasyfikowałem jako “inne” czyli, w moim rozumieniu, nie fantastyczne. Nie wiem więc, skąd to pytanie/zarzut.

Ano, zarzut jest dlatego, że to portal fantastyczny i spodziewamy się, że będą tu zamieszczane opowiadanie fantastyczne.

Tag INNE, dotyczy opowiadań fantastycznych, które wymykają się proponowanym oznaczeniom.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W jednym miejscu Ulrike zmienia się w Urlike.

 

“Nichego” – jeśli to miał być rosyjski, to sugerowałbym polską transkrypcję w polskim tekście : ).

przed chwilą znalazłem stronkę, która może być pomocna w takich zabiegach – https://www.ushuaia.pl/transliterate/

 

Przyznaję, że puenta tekstu mnie rozbawiła, choć zakończenie pobrzmiewa już zgoła odmienną, niewesołą nutą.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Mnie też brakowało fantastyki.

Też mi się wydaje, że przy żywieniu się wilczymi jagodami, nie skończyłoby się na omanach.

To esesmana się rozpoznaje po manierce? Myślałam, że oni mieli inne mundury niż Wehrmacht.

Babska logika rządzi!

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka