
Rumor przybierał na sile. Wstrząsające naszą ziemią gargantuiczne maszyny wyłaniały się z mlecznej mgły wiszącej w powietrzu.
Patrzałyśmy na nie zdumione, przerażone apokalipsą. Żadna z nas nie widziała czegoś tak dziwnego. Oto nadszedł nasz kres.
* * *

Aromatyczny zapach herbaty drażnił jej zmysł węchu. Brunetka dyskretnie poprawiła suknię i poprawiła włosy za ucho. Przygryzła wargę, kiedy gospodarz delikatnie napełniał swoją filiżankę. Spojrzała na jego sumiaste wąsy.
Wyraźnie słyszała cichy szum autosamowaru. Nie czuła się tu bezpiecznie, czteronożna maszyna poruszała odwłokami. Odchodziła, spełniwszy swe zadanie.
Wielmoża spojrzał na nią lubieżnie.
To był dziwny dzień. Nie śniła.
Sięgnęła po daną jej kartkę. „Fotografia”, stwierdziła. Nie widziała jej za dobrze, słońce odbijało się od laminowanej powierzchni. Nachyliła się lekko.
Sarmata dopijał herbatę.
– Co to jest? Kiedy zostało zrobione to zdjęcie? – Wiedziała doskonale. Nic nie powiedział.
Dziennikarka rejestrowała każdy szczegół zdjęcia. Humanoidalne mechanizmy zrównywały wieś z ziemią ku strapieniu wieśniaków. Czuła się jakby tam była, za nimi. I tylko jedna dziewucha patrzyła na nią. Rozmazana twarz nie uspokajała.
– Teraz już pani to rozumie.
Była tego świadoma aż za dobrze. Siedziała otoczona podobnymi mechanizmami, wokół których odbywał się najzwyklejszy piknik. Czuła się, jakby oszukiwano ją całe życie.
– Niemożliwe… – zdołała wyszeptać. – To dlatego tak mało wiedzieliśmy.
Roześmiał się:
– Zdaje sobie pani sprawę z tego, że ten projekt jest objęty najściślejszą tajemnicą.
Analityczny umysł reporterki połączył wszystkie aluzje.
* * *
Wieś nie da sobie w kaszę dmuchać. Pokazaliśmy to. Jestem dumna ze swojego Stacha. Każda z nas jest solidarna ze swoimi bohaterami. Wiedzcie, moje dzieci, mogą was nazywać awanturnikami i warchołami. Ale znajcie swoją wartość i godność. Mogą was bić i grozić wam bronią. Ale zwyciężycie. Zwyciężymy. Nie jesteśmy jedyni. Są nas milijony.
Ich żywność jest w naszych rękach.
* * *
Przypomniała sobie tajemnicze śmierci w kilku wsiach. Bojówki szykujące kolejne prowokacje. Agencja Telegraficzna podająca lakoniczne treści. Węszący pismacy, czytelnicy prześcigający się w domysłach, lud żądający zemsty.
Sama pisała o skutecznych działaniach państwa odpowiadających na opór prowokatorów i terrorystów. Na łamach gazety chwaliła premiera za odpór bezprzykładnego gwałtu na obywatelach. Nie miała pojęcia. Nie wiedziała…
Takie dni zmieniają całe życie.
Jako redaktorka jedynej zaufanej gazety zapewniła magnata o swej lojalności.
Nie musiała, znał ją jak nikt dotąd.
– Państwowe Zakłady Inżynierii są jedną z najlepiej rozwiniętych instytucji tego typu na świecie. – Wziął od niej fotografię.
Była gotowa mu uwierzyć. Mechanizmy poruszały się tu swobodnie, z dala od niepożądanych spojrzeń. Mogła je obserwować w pełnej krasie. Choć była z techniką na bakier, potrafiła docenić kunsztowność dzieła inżynierów.
– Czy to znaczy, że tamte osoby na fotografii…?
– Tak. Sama pani rozumie, co by się stało, gdyby więcej osób zobaczyło coś, czego nie mają prawa znać… Pacyfikacja agitatorów przebiegła zgodnie z planem. Wszyscy świadkowie zostali unieszkodliwieni.
Dopiła herbatę.
Wciąż pamiętała niepokojące informacje o rozwrzeszczanym tumulcie. Pisała to, co było jej mówione, cytowała wojewodów, minimalizowała znaczenie wiejskich gromadek. Utrzymanie spokoju w państwie zależało od jej zgrabnego pióra.
Nabrała powietrza w płuca i odchyliła się na fotelu. Co za piękny, dziwny dzień.
* * *
Wszakże czym zawiniliśmy? Beznadziejne dni niedostatku, niedojadania… O, cześć wam, panowie magnaci… Taka przyszłość dla moich córeczek?
Wszyscy pytali: czy jesteśmy swoimi gospodarzami? Czy niewolnikami? Czy mamy siłę i moc do decydowania o sobie? Czy mamy biernie wyczekiwać śmierci swoich dzieci?
Dziś państwo to nie naród. I naród to nie państwo. I chcieliśmy to naprawić. Zażądać swoich praw. Demokracji, a nie dyktatury.
Czy to naprawdę nasza wina?
I oto przyszła zemsta.
* * *
– Czego pan ode mnie oczekuje? – spytała. Wiatr łagodnie rozwiewał jej włosy, gdzieś zaśmiały się młode dziewczęta. Jej dociekliwe oczy zarejestrowały zmianę napięcia na naczelnikowskim obliczu.
– Dalszego działania w służbie Ojczyzny.
Uśmiechnęła się ponuro. Pomimo mętliku w głowie – uzmysłowiła sobie jedno. Lepiej by było, gdyby tu nie przyszła. Jej usta wypowiedziały:
– Sytuacja wymagała ofiar. Sami się o to prosili. Polacy zasługują na spokój.
Pochylił się ku niej na znak szacunku:
– Jest pani prawdziwą patriotką.
* * *
Maryśka obróciła się. Moje ostatnie wspomnienie. Nie pamiętam nawet jej lica. Zdębiała.
W natłoku myśli jedna była szczególnie nieznośna.
Spojrzałam tam, gdzie ona.
Widok przeszył mi serce.