Dramat w jednym akcie
Osoby:
Robert – młody, przystojny szlachcic. Prawdziwy dżentelmen.
Jakub – wierny sługa Roberta. Łysiejący, niewysoki mężczyzna z wydatnym brzuszkiem.
Cowell – arogancki szlachcic, rywal Roberta.
Sekundant – poplecznik Cowella. Rudy i piegowaty.
Sędzia – stary, tłusty i niski mężczyzna w eleganckim fraku.
Gęsty las, pełen wielkich, starych drzew. Panuje noc, na niebie gwiazdy i księżyc w pełni. Słychać pohukiwanie sowy, odległe wycie wilka. Drogą jedzie elegancki powóz zaprzężony w dwa konie. W powozie jadą ROBERT oraz JAKUB.
JAKUB
– Czy to naprawdę jest konieczne, sir?
ROBERT
z oburzeniem
– Żartujesz, Jakubie!? Nie wyobrażasz chyba sobie, że mógłbym puścić płazem taką zniewagę.
JAKUB
kaja się
– Oczywiście, sir, w żadnym wypadku. Chodziło mi o miejsce. Nie mogliśmy załatwić całej sprawy w bardziej cywilizowanej okolicy?
ROBERT
pełen uniesienia
– Ach, ależ tu właśnie o okolicę chodzi, mój drogi! Dwóch skąpanych w księżycowym blasku mężczyzn, toczących śmiertelny bój o honor w środku dziczy! Gdyby tylko w twej zgryźliwej duszy pozostała jakakolwiek doza romantyzmu natychmiast doceniłbyś czar tej sytuacji!
JAKUB
– Z wiekiem romantyzm wypierany jest przez reumatyzm. A ten daje o sobie znać coraz wyraźniej z każdym korzeniem, na który wjeżdża ten nieudolny woźnica.
ROBERT
– Nie obwiniaj o to biednego Edmunda, nie jest łatwo powozić w środku nocy.
JAKUB
– Dlatego też od początku uważałem, że ten pomysł…
ROBERT
– Cichaj już, Jakubie! Chyba dojeżdżamy.
Powóz zatrzymuje się na polanie. Jej środkiem płynie wąska rzeczka. Wzdłuż jej brzegów w grunt powbijane są płonące pochodnie. Na rzece most, przy nim stoją COWELL, SEKUNDANT i SĘDZIA.
ROBERT
patrząc w niebo
– Wspaniale. Bałem się, że będziemy mieć pochmurną noc i pojedynek trzeba będzie przełożyć na następny miesiąc, wszystko jednak wygląda doskonale.
zauważa ludzi przy moście
– Cowell już się stawił! A niech to, jesteśmy spóźnieni.
JAKUB
wyjmuje zegarek i spogląda na niego
– W żadnym wypadku. Do północy mamy jeszcze niemal pół godziny.
ROBERT
– To nie ma znaczenia, Jakubie. Przybył jako pierwszy, zmusiłem więc go do czekania na mnie, a takie zachowanie jest niegodne dżentelmena. Pierwszy punkt dla niego. No trudno, nic już na to nie poradzimy. Chodź, nie każmy mu czekać dłużej.
Podchodzą do reszty.
COWELL
agresywnie
– Spóźniłeś się, Turley!
ROBERT
– Och, pokornie proszę o wybaczenie. Zatrzymały mnie niezwykle frapujące sprawunki, którym to oddałem się bez reszty i straciłem rachubę czasu.
COWELL
z drwiną
– Wybierałeś sobie trumnę?
ROBERT
zdumiony
– Czemuż to miałbym robić coś tak irracjonalnego? Nie, w żadnym wypadku. W rzeczywistości zajęła mnie kwestia zastawy stołowej. Takie sprawy zazwyczaj pochłaniają mnie całego i zapominam wtedy o mniej ważnych rzeczach. Proszę sobie wyobrazić, że nie mogę podjąć decyzji, czy powinienem zamówić zastawę ozdobioną motywami orientalnych zwierząt, czy też może raczej wybrać…
COWELL czerwienieje na twarzy. ROBERT milknie, a po chwili odzywa się z troską w głosie.
– Czy wszystko w porządku, mój drogi? Jeżeli coś ci dolega, możemy przełożyć nasz pojedynek na bardziej sprzyjający ci termin.
COWELL
– Zaczynajmy już!
ROBERT
– Już? Niedopuszczalne! Dobry obyczaj nakazuje zaczynać pojedynek punktualnie. Do wyznaczonego terminu pozostało jeszcze… Jakubie?
JAKUB
zerka na zegarek
– Dwadzieścia trzy minuty.
ROBERT
– Dziękuję. Dwadzieścia trzy minuty, które z pewnością najlepiej jest spędzić na przyjemnej konwersacji.
COWELL
– Nie wywiniesz się czczą gadaniną, Turley. Łap za pistolet.
ROBERT
– Jeżeli faktycznie tak zależy ci na rychłym rozwiązaniu sprawy, służę z ochotą, jeżeli tylko sędzia nie wyrazi sprzeciwu.
spogląda na SĘDZIEGO
SĘDZIA
flegmatycznie
– Nie mam żadnych obiekcji panowie, możecie zaczynać. Zgodnie z ustaleniami, będą panowie pojedynkować się na pistolety, strzelając z przeciwnych brzegów rzeki. Każdemu z panów przysługują trzy kule. Jako wyzwany, pan Henry Cowell oddaje strzał jako pierwszy. Jeżeli spudłuje, strzelać będzie pan Robert Turley, następnie zaś cała procedura się powtarza, aż do trafienia lub wykorzystania wszystkich kul przez potykających się. Czy wszystko jest jasne?
ROBERT
– Jak księżyc nad nami, sir.
Pojedynkujący się oraz ich sekundanci odchodzą na pozycje po obu stronach rzeki.
JAKUB
– Prowadzimy dwa do jednego sir, a nikt nie oddał jeszcze żadnego strzału.
ROBERT
z udawaną obojętnością
– Och, nie interesują mnie słowne utarczki, Jakubie.
JAKUB
spogląda na drugi brzeg
– Pan Cowell wygląda na pewnego siebie.
ROBERT
kpiąco
– Cowell to nadęty bufon. Pewnie sądzi, że przywilej pierwszego strzału zapewni mu zwycięstwo. Nie trafiłby mnie nawet w samo południe z odległości trzech kroków.
JAKUB
– Cóż to więc za satysfakcja z pokonania kogoś takiego?
ROBERT
– Tu nie chodzi o satysfakcję, przyjacielu, lecz o zasady. Może jakiś mały zakład? Stawiam dwieście funtów, że trafię go w drugi guzik płaszcza.
JAKUB
– Człowiek stateczny stroni od hazardu. Zwłaszcza, gdy przegrał z panem ostatnie pięć zakładów, sir.
ROBERT
– Zero z ciebie pociechy, Jakubie. W każdym razie chyba powinieneś się odsunąć, czas zaczynać.
JAKUB
ironicznie
– Jeśli pan Cowell w istocie jest tak słabym strzelcem, najbezpieczniejszy byłbym stojąc u pańskiego boku, sir.
JAKUB odsuwa się kilka kroków. Pojedynkujący się zajmują pozycje. COWELL strzela, ale pudłuje. ROBERT z drwiącym uśmiechem celuje w księżyc i oddaje strzał. Rozwścieczony Cowell wyrywa broń SEKUNDANTOWI i szybko strzela, ponownie nie trafiając. ROBERT tym razem oddaje strzał do rzeki.
ROBERT
zawiedziony
– Miałem nadzieję, że uda mi się ustrzelić jakiegoś łososia.
JAKUB
podchodzi by podać ROBERTOWI naładowaną broń
– W tej rzece nie ma łososi, sir.
ROBERT
– Co tylko czyniłoby mój wyczyn jeszcze bardziej godnym uwagi.
Nagle rozlega się huk wystrzału.
JAKUB
pobladły na twarzy
– Trzecia kula. Nie poczekał nawet, aż się odsunę.
ROBERT
niewzruszony
– W istocie, pożałowania godny nietakt. Czas kończyć tę zabawę.
ROBERT unosi pistolet i strzela do COWELLA. COWELL, trafiony w pierś, pada na ziemię.
JAKUB
– Wyśmienity strzał, sir. Wydaje mi się jednak, że aby zwyciężyć w pojedynku wystarczyło zadrasnąć pana Cowella, nie musiał pan chyba postępować tak drastycznie.
ROBERT
– W istocie, wystarczyłoby. Nie cierpię jednak takich prostaków jak Henry Cowell. Towarzystwo w Londynie nic nie ucierpi na jego stracie.
JAKUB
wpatrując się w ciało COWELLA
– Nie byłbym tak prędki w osądach, sir. Wydaje mi się, że pan Cowell jeszcze się rusza.
ROBERT
– Coś takiego! Byłem pewien, że trafiłem go w serce.
Ciało COWELLA zaczyna skręcać się i wyginać. Słychać skowyt i warkot. Po chwili ubrania pękają w szwach, pokazując futro. COWELL zmienia się w WILKOŁAKA.
ROBERT
unosi brew
– Jakubie, czy wiadomo ci coś o tym, aby Henry Cowell był wilkołakiem?
JAKUB
szczękając zębami
– Nie, sir. Z pewnością bym pana o tym poinformował.
ROBERT
– Cóż za brak dobrych obyczajów! Nie wypada zatajać takich informacji! Jego sekundant powinien nas zawiadomić przed pojedynkiem.
WILKOŁAK rzuca się na SEKUNDANTA i rozrywa go na strzępy. SĘDZIA ucieka z krzykiem.
JAKUB
– Wydaje mi się, że sekundant pana Cowella nie będzie już wstanie wysłuchać pańskich pretensji, sir.
ROBERT
– Czy wziąłeś może przez przypadek srebrne kule, Jakubie?
JAKUB
kręci głową
– Nie, sir.
ROBERT
wzrusza ramionami
– Niezmiernie niefortunny zbieg okoliczności. Nic więc tu po nas. Udaj się, proszę, jeśli będziesz tak łaskaw, do Edmunda i przykaż mu szykować konie do drogi.
JAKUB
– Wedle życzenia, sir!
rzuca się pędem w stronę powozu, kilkukrotnie potykając się po drodze
ROBERT
patrząc na WILKOŁAKA pożerającego wnętrzności SEKUNDANTA
– Kompletny brak manier.
kręci głową z dezaprobatą, po czym rusza spokojnym krokiem za JAKUBEM
