- Opowiadanie: drakaina - Noir

Noir

Ten tekst prze­szedł chyba naj­wię­cej me­ta­mor­foz ze wszyst­kich, jakie na­pi­sa­łam, ale jeśli za­cznę go znów zmie­niać, to zwa­riu­ję. Hi­sto­ria jest al­ter­na­tyw­na, więc pro­szę za bar­dzo nie gu­glać :P

Be­tu­ją­cym dzię­ku­ję za uwagi, choć w końcu ostat­nie zmia­ny po­szły w nieco innym kie­run­ku niż su­ge­ro­wa­no.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Noir

Do­rocz­ny ma­jo­wy bal u hra­bi­ny Elizy był wspa­nia­ły. Jak za­wsze. Sala roz­bły­ski­wa­ła fe­erią barw, od­bi­ja­nych przez lu­stra, po­sadz­kę i bi­żu­te­rię dam; tań­czą­cy zda­wa­li się pły­nąć w bla­sku. Ce­sar­ska ku­zyn­ka uwiel­bia­ła no­win­ki tech­nicz­ne, toteż miała nie­zli­czo­ne lampy naf­to­we, a na spe­cjal­nym po­stu­men­cie stał rów­nież pro­to­typ elek­trycz­nej la­tar­ni. Jej zimne, mocne świa­tło jed­no­cze­śnie fa­scy­no­wa­ło i od­rzu­ca­ło Adama. Na szczę­ście pa­ry­ża­nom ten wy­na­la­zek nie przy­padł do gustu i nic nie wska­zy­wa­ło na to, żeby miał się sze­rzej przy­jąć. Hra­bi­na po­sia­da­ła też inne modne no­win­ki – jak choć­by sto­ją­ce­go pod ga­le­ryj­ką me­cha­nicz­ne­go lo­ka­ja, któ­re­go głów­ną rolą wy­da­wa­ło się być zwięk­sza­nie efek­tu świa­teł, ma­lu­ją­cych sre­brzy­ste nitki ha­ftów na czar­nym atła­sie li­be­rii w ko­lo­ro­we wzory, a nie po­da­wa­nie prze­ką­sek i na­po­jów. Ma­da­me hojną ręką fi­nan­so­wa­ła po­my­sły wy­na­laz­ców, choć jedno po­zo­sta­wa­ło w jej oto­cze­niu tra­dy­cyj­ne: konie. Zwłasz­cza te pod wierzch, bo na dłuż­sze po­dró­że zda­rza­ło jej się za­przę­gać do cięż­kich po­wo­zów au­to­ma­to­ny.

– Nic nigdy nie bę­dzie się po­ru­sza­ło z taką gra­cją, jak praw­dzi­we araby – po­wta­rza­ła wie­lo­krot­nie Ada­mo­wi – ale me­cha­nicz­ne konie też mają w sobie nie­zwy­kłe pięk­no, pięk­no ludz­kie­go umy­słu.

Po­ta­ki­wał. Wie­dział, że hra­bi­na uważa jego nie­chęć do me­cha­ni­zmów za za­baw­ne dzi­wac­two, ale nie tłu­ma­czył się.

Adam nie był prze­ciw­ni­kiem po­stę­pu, skąd­że. Tylko że szum ma­szyn i kle­kot au­to­ma­to­nów na­peł­niał go pier­wot­nym lę­kiem, przy­po­mi­na­jąc o Czar­nym.

 

***

 

Czar­ny czaił się na obrze­żach jego świa­do­mo­ści od pew­nej nocy pra­wie dwa­dzie­ścia lat temu, kiedy Adam po­dró­żo­wał z ojcem przez Ar­de­ny. Gdzieś nie­da­le­ko go­spo­dy ro­dzi­ła ko­bie­ta, a jej nie­ludz­kie wrza­ski nie po­zwo­li­ły mu spać przez całą noc. Kiedy jed­nak rano na­po­mknął o tym ojcu, ten po­pa­trzył na niego ze zdu­mie­niem.

Wła­śnie tam­tej nocy zo­ba­czył Czar­ne­go po raz pierw­szy, jak stał w drzwiach izby z wy­ce­lo­wa­nym pro­sto w niego pi­sto­le­tem. Za­miast wy­strze­lić, wy­buch­nął nagle obłą­kań­czym śmie­chem, który prze­szedł w upior­ny stu­kot kolei pa­ro­wej.

Adam był pewny, że przez całą tę noc nie zmru­żył oka. Ko­bie­ta z są­siedz­twa darła się jak za­rzy­na­na, nad ranem zaś usły­szał wy­raź­nie krzyk dziec­ka. Dzi­wacz­ny, znie­kształ­co­ny, jakby i w niego wdarł się ten śmiech i ten stu­kot. Oj­ciec twier­dził, że mu się to wszyst­ko przy­śni­ło. Ale w jego oczach oprócz zdzi­wie­nia Adam do­strzegł jesz­cze cień nie­po­ko­ju. Po la­tach Adam zro­zu­miał: oj­ciec stra­cił na­dzie­ję, że ro­dzin­ne dzie­dzic­two, ro­dzin­ne brze­mię wraż­li­wo­ści na “czerń” i jej dzia­ła­nie, nie ob­ja­wi się w naj­młod­szym z jego dzie­ci.

 

***

 

– Ce­sarz nie może się do­wie­dzieć. – Z za­my­śle­nia wy­rwał go głos Fe­lik­sa. Do Adama do­tar­ły na po­wrót dźwię­ki mu­zy­ki i sze­lest ba­lo­wych su­kien. Pod­niósł wzrok na przy­ja­cie­la, do­strze­ga­jąc jego za­tro­ska­ną minę. – Jeśli je­steś pewny, zrób to, ale niech on o ni­czym nie wie. Tak, zdaję sobie spra­wę, że ci się to nie po­do­ba, nie lu­bisz nic przed nim ukry­wać.

Ada­mo­wi przy­po­mnia­ły się opo­wie­ści ojca o prze­pra­wie przez Alpy z mło­dziut­kim księ­ciem, po­cząt­kach przy­jaź­ni z obec­nym wład­cą. Rze­czy­wi­ście, przed tym czło­wie­kiem nie lubił mieć se­kre­tów. Nie­mniej tym razem… Wie­dział, jak bar­dzo ce­sarz chce od­su­wać od sie­bie wszyst­ko, co wy­kra­cza poza ra­cjo­nal­ne po­zna­nie. A misja Adama nie miała nic wspól­ne­go z ro­zu­mem.

– Mo­żesz być tego pewny. – Uśmiech­nął się. – Myślę na­to­miast, że po­wi­nie­nem po­roz­ma­wiać z twoją matką. Ona ma do­świad­cze­nie z po­dob­ny­mi… – Urwał, wi­dząc wyraz twa­rzy Fe­lik­sa.

W tym domu, tak peł­nym świa­tła i życia, za­wsze o tym za­po­mi­nał. Spoj­rzał na hra­bi­nę, po­grą­żo­ną w roz­mo­wie z czło­wie­kiem, któ­re­go gdzieś już wcze­śniej wi­dział, choć nie był pewny, w ja­kiej sy­tu­acji.

– Ja też mam do­świad­cze­nie – do­biegł go z od­da­li głos przy­ja­cie­la. – Kto jak kto, ale ty o tym wiesz…

Przez salę prze­mknął cień. Oj­ciec Fe­lik­sa nie­dłu­go po na­ro­dzi­nach syna po­rzu­cił ro­dzi­nę i do­łą­czył do zwo­len­ni­ków daw­nej mo­nar­chii, po­dob­no nawet do ludzi, któ­rzy ukła­da­li się z Czar­nym, ule­ga­li jego po­ku­som. Może nie po­wi­nie­nem tak mówić: Czar­ny, jakby to był ktoś kon­kret­ny, po­my­ślał Adam. W opo­wie­ściach ro­dzin­nych sty­kał się głów­nie z nie­okre­ślo­ną sub­stan­cją, czymś, co żyło wła­snym dzi­wacz­nym ży­ciem, ale pa­so­ży­to­wa­ło na lu­dziach, któ­rzy wie­rzy­li, że daje im moc… Bo daje, uświa­do­mił sobie z go­ry­czą.

A jed­nak w jego wi­zjach Czerń przy­bie­ra­ła kon­kret­ną po­stać, która prze­śla­do­wa­ła go na jawie i we śnie, od pra­wie dwu­dzie­stu lat, ata­ku­jąc ludzi, któ­rych ko­chał, i świat, który znał. Choć­by Fe­liks – trzy lata temu omal nie przy­pła­cił ży­ciem za­du­rze­nia w ko­bie­cie, która była na­rzę­dziem Czar­ne­go. Jego matka zaś… W prze­ci­wień­stwie do syna hra­bi­na Eliza sta­wia­ła temu od­waż­nie czoła: mę­żo­wi, któ­re­go odej­ście po­wi­ta­ła z nie­skry­wa­ną ulgą, ko­chan­ce syna, któ­rej te­atral­na ka­rie­ra za­koń­czy­ła się rów­nie szyb­ko, jak się za­czę­ła.

Hra­bi­na miała po­wo­dy do szcze­gól­nej sym­pa­tii dla Adama i wy­ro­zu­mia­ło­ści dla jego kon­ser­wa­tyw­nych dzi­wactw, jak je okre­śla­ła. Gdyby nie on, trzy lata temu…

 

***

 

Pew­nej mroź­nej nocy trzy lata temu Adam wró­cił z opery, gdzie miał się spo­tkać ze swoim przy­ja­cie­lem, ale ten wy­mó­wił się cho­ro­bą. Wszy­scy wie­dzie­li, że cho­ro­ba na­zy­wa­ła się Ma­de­mo­isel­le Mar­ti­ne, wy­stę­po­wa­ła w po­mniej­szych te­atrzy­kach i po­mi­mo mier­ne­go ta­len­tu ak­tor­skie­go samą urodą zdo­ła­ła za­wró­cić w gło­wie spo­rej gru­pie mło­dych pa­ry­żan.

Adam leżał w wan­nie, roz­ko­szu­jąc się go­rą­cą ką­pie­lą, kiedy w oknie uj­rzał Czar­ne­go. Tak wy­raź­nie, jak nigdy dotąd. Jego wy­krzy­wio­na dzi­wacz­nym uśmie­chem twarz była jak za­mar­z­nię­ta, po­kry­ta szro­nem i przy­kle­jo­na do szyby. Nie zdą­żysz, zda­wa­ła się mówić, nie zdą­żysz, choć­byś miał naj­szyb­sze me­cha­nicz­ne konie.

Za­mknął oczy, usi­łu­jąc ode­gnać tę marę i wtedy zo­ba­czył. Fe­lik­sa le­żą­ce­go w śnie­gu, w miej­scu, które było zna­jo­me. Bar­dzo zna­jo­me.

Wy­sko­czył z wanny i pra­wie się nie wy­cie­ra­jąc, za­ło­żył szyb­ko rzu­co­ne wcze­śniej na fotel ubra­nie, po­rwał jesz­cze tylko płaszcz i laskę, po czym bez ka­pe­lu­sza wy­biegł na mróz. Pę­dził przed sie­bie, na próż­no roz­glą­da­jąc się za do­roż­ką. Kiedy już my­ślał, że całą drogę z pod­pa­ry­skie­go Vil­liers do Tu­ile­ries przyj­dzie mu po­ko­nać bie­giem (nie zdąży, Czar­ny miał rację, że nie zdąży), usły­szał stu­kot kopyt i tur­kot kół. Wsko­czył do po­wo­zu, każąc ru­szać pędem i za­trzy­mać się przy bra­mie ogro­du.

Fe­liks leżał tak, jak uka­za­ła go wizja: twa­rzą w dół, w śnie­gu, pod po­są­giem Te­ze­usza wal­czą­ce­go z Mi­no­tau­rem, za­le­d­wie kil­ka­dzie­siąt kro­ków od pa­ła­co­wej bramy. Adam od­wró­cił ciało: jego przy­ja­ciel nie od­dy­chał, a twarz miał nie­na­tu­ral­nie białą.

Po­stać Czar­ne­go za­ma­ja­czy­ła na skra­ju pola wi­dze­nia. Adam wbił wzrok w ciem­niej­sze miej­sce na samej gra­ni­cy po­świa­ty rzu­ca­nej przez lampę ga­zo­wą – i on tam był. Stał spo­koj­nie, przy­glą­da­jąc się tej sce­nie, rękę z pi­sto­le­tem miał opusz­czo­ną. Adam się­gnął do kie­sze­ni – on sam zo­sta­wił broń w domu.

Jego roz­pacz­li­we krzy­ki przy­wo­ła­ły stra­że, a nad ranem, gdy tylko prze­bu­dził się z drzem­ki przy ko­min­ku w pa­ła­co­wym an­ty­szam­brze, pod­szedł do niego se­kre­tarz Fe­lik­sa.

– Pan hra­bia chce z panem roz­ma­wiać.

Adam już wie­dział, że przy­ja­ciel żyje. Wie­dział, od kiedy Fe­lik­sa za­nie­sio­no do pa­ła­cu, a jego sa­me­go na­po­jo­no go­rą­cą cze­ko­la­dą i usa­dzo­no pod cie­płym ple­dem przy ogniu. W prze­ra­że­niu nie wy­czuł sła­be­go ruchu klat­ki pier­sio­wej pod płasz­czem, a śnieg przy­kle­jo­ny do twa­rzy po­głę­bił wra­że­nie śmier­tel­nej bla­do­ści.

– Ma­de­mo­isel­le – wy­szep­tał Fe­liks, kiedy Adam po­chy­lił się nad nim. – Pro­szę… co z nią. Ona… Tam było coś… Za nią… wokół niej…

Adam do­my­ślił się, co to było, do­wie­dział się też szcze­gó­łów, ale nigdy nie wy­ja­wił ich przy­ja­cie­lo­wi. Ofi­cjal­nie panna Mar­ti­ne wy­je­cha­ła z Pa­ry­ża, roz­cza­ro­wa­na bra­kiem per­spek­tyw, ale plot­ki gło­si­ły, że opu­ści­ła mia­sto na roz­kaz hra­bi­ny Elizy, która nie pro­sto­wa­ła tych do­nie­sień. Ada­mo­wi opo­wie­dzia­ła jed­nak, że ciało ak­to­recz­ki zna­le­zio­no w jej domu, wy­schnię­te i po­marsz­czo­ne, jakby prze­le­ża­ło w su­chej piw­ni­cy kil­ka­dzie­siąt lat. Spra­wą zajął się wy­dział spe­cjal­ny po­li­cji mon­sieur Vi­do­cqa, in­spek­tor zaś po­sta­rał się, by żadna inna wer­sja, a zwłasz­cza ta o za­ko­cha­niu po­ło­wy pa­ry­skich zło­tych mło­dzień­ców w ofie­rze i na­rzę­dziu ja­kichś po­nu­rych sił, nie uj­rza­ła świa­tła dzien­ne­go.

 

***

 

– Chyba bę­dziesz miał oka­zję – po­wie­dział Fe­liks, wska­zu­jąc ru­chem głowy w kie­run­ku matki.

Hra­bi­na wpa­try­wa­ła się w Adama za­pra­sza­ją­co. Nie miał wyj­ścia – pod­szedł do pani domu, ukło­nił się z sza­cun­kiem i po­ca­ło­wał ją w dłoń.

– Mój drogi – po­wie­dzia­ła ni­skim gło­sem, któ­re­go brzmie­nie w po­łą­cze­niu z atle­tycz­ną syl­wet­ką i ob­ce­so­wym spo­so­bem bycia za­wsze wpra­wia­ło Adama w za­kło­po­ta­nie – po­zwól, że przed­sta­wię ci pana Vu­it­ton, o któ­re­go suk­ce­sach na dwo­rze mu­sia­łeś sły­szeć. Mam na­dzie­ję, mon­sieur – zwró­ci­ła się do swo­je­go go­ścia – że prze­ko­na pan tego opor­ne­go mło­dzień­ca, by wpro­wa­dził choć­by odro­bi­nę no­wo­cze­sno­ści do swego asce­tycz­ne­go domu.

Ubra­ny w ob­ci­sły gra­na­to­wy ża­kiet, na­wią­zu­ją­cy fa­so­nem do cza­sów Wiel­kiej Re­wo­lu­cji, ka­mi­zel­kę w wie­lo­barw­ne wzory na­ło­żo­ną na drugą, ciem­no­czer­wo­ną, z fan­ta­zyj­nym kra­wa­tem z po­cząt­ku wieku, w bi­no­klach z błę­kit­ne­go szkła i z he­ba­no­wą laską o srebr­nym oku­ciu w ręce, mon­sieur ide­al­nie wpi­sy­wał się w ostat­nią modę wśród wy­na­laz­ców. Modę, którą w dużej mie­rze sam wy­kre­ował. Vu­it­ton nie był in­ży­nie­rem – był ar­ty­stą ubie­ra­ją­cym au­to­ma­to­ny w wy­myśl­ne okry­cia, dzię­ki któ­rym ich me­cha­nicz­na na­tu­ra prze­sta­wa­ła rzu­cać się w oczy, a po­szy­cie można było ozda­biać w za­leż­no­ści od po­trzeb i moż­li­wo­ści fi­nan­so­wych po­sia­da­czy tych urzą­dzeń.

Adam ukło­nił się go­ścio­wi, ale spoj­rzał w oczy hra­bi­nie.

– Ma­da­me – po­wie­dział – jeśli pani po­zwo­li, po­trze­bu­ję za­mie­nić parę słów na osob­no­ści.

Przy­glą­da­ła mu się spod przy­mru­żo­nych po­wiek, jakby oce­nia­ła sto­pień jego de­spe­ra­cji.

– Przyjdź do mnie jutro na śnia­da­nie – po­wie­dzia­ła w końcu tonem nie­zno­szą­cym sprze­ci­wu. – A na razie daj się prze­ko­nać do za­ku­pu cze­go­kol­wiek, co za­mie­ni twój dom z za­tę­chłej nory w miesz­ka­nie cy­wi­li­zo­wa­ne­go czło­wie­ka. Mon­sieur do­ra­dzi, jak to ozdo­bić, by spro­stać kon­ser­wa­tyw­nym gu­stom. – Czy tylko mu się wy­da­wa­ło, czy hra­bi­na pu­ści­ła do niego oko?

Oczy­wi­ście, nie mogła wie­dzieć, skąd wzię­ły się te kon­ser­wa­tyw­ne gusta, bo Adam z nikim, nawet z Fe­lik­sem, nie po­dzie­lił się nigdy tą czę­ścią wizji, w któ­rej Czar­ny uno­sił się nad upior­ną lo­ko­mo­ty­wą…

 

***

 

Zda­rzy­ło mu się to po raz pierw­szy kilka ty­go­dni po zna­le­zie­niu w ogro­dach Tu­ile­ries wal­czą­ce­go o życie Fe­lik­sa. Obu­dził go huk po­cią­gu kolei że­la­znej. Lo­ko­mo­ty­wa pę­dzi­ła wprost na niego, a za jej ko­mi­nem w ob­ło­kach pary stał za­ku­ty w że­la­zną zbro­ję czło­wiek-ma­szy­na w pru­skiej pi­kiel­hau­bie. Po­ciąg minął Adama z grzmo­tem, to­cząc się dalej, a nad nim uno­sił się upior­ny śmiech Czar­ne­go.

Wi­dy­wał to jesz­cze wiele, zbyt wiele razy. A potem, czte­ry lata temu, zo­ba­czył tego sa­me­go czło­wie­ka na ga­ze­to­wej ry­ci­nie, ilu­stru­ją­cej ar­ty­kuł o przy­ję­ciu przez ce­sa­rza po­sel­stwa z Prus. Niż­szej rangi dy­plo­ma­ta był oczy­wi­ście zwy­czaj­nym czło­wie­kiem, ale Adam miał cał­ko­wi­tą pew­ność, że to jego twarz wi­dział w swo­jej wizji – star­szą, z wy­ra­zem upior­nej de­ter­mi­na­cji, za­ku­tą w ma­szy­no­wy hełm i wy­ra­sta­ją­cą z że­la­zne­go tu­ło­wia, który sta­no­wił jedno z po­cią­giem. A u jego boku, czy ra­czej uno­szą­cy się nad ma­szy­ną jak czar­ny ptak, on. Czar­ny.

Wizje stały się tak na­tar­czy­we, że Adam po­je­chał do At­ti­gny w Ar­de­nach, gdzie po raz pierw­szy Czar­ny wdarł się w jego myśli. Chciał od­szu­kać tamto dziec­ko – teraz już za­pew­ne mło­dzień­ca lub do­ra­sta­ją­cą pannę – ale wedle miej­skich re­je­strów nikt się owej nocy nie uro­dził. Nie­ca­ły mie­siąc wcze­śniej, ow­szem, na świat przy­szła córka ap­te­ka­rza, a ty­dzień póź­niej syn oko­licz­ne­go dzier­żaw­cy. Ni­ko­go tam­tej nocy, a Adam pa­mię­tał do­kład­nie datę.

Był już w drzwiach, kiedy usły­szał głos urzęd­ni­ka, który wy­szu­kał dla niego do­ku­men­ty.

– In­te­re­su­ją­ce…

Od­wró­cił się i spoj­rzał na męż­czy­znę py­ta­ją­co.

– Tej nocy, o którą pan pyta, zmarł Mar­tin Tro­ut­te… – Ar­chi­wi­sta za­wie­sił głos. – Wio­sko­wy głu­pek, jak o nim mó­wio­no. Tak na­praw­dę nie­szczę­śli­wy czło­wiek – dodał, kiedy Adam pod­szedł z po­wro­tem do jego biur­ka.

W pa­pie­rach zna­lazł nie­wie­le. Tro­ut­te po­cho­dził z At­ti­gny, był synem kupca bła­wat­ne­go. W roku 1805 wcie­lo­ny do armii, do­słu­żył się stop­nia ka­pi­ta­na, ale z po­wo­du ran od­nie­sio­nych pod Wa­gram po­wró­cił w 1810 do ro­dzin­ne­go mia­sta, po to tylko, by na­stęp­ne pięć lat póź­niej na ochot­ni­ka do­łą­czyć do we­te­ra­nów wal­czą­cych w ostat­niej, bel­gij­skiej kam­pa­nii sta­re­go ce­sa­rza… Cięż­ko ranny pod Ligny, prze­by­wał krót­ki czas w pru­skiej nie­wo­li, ale na zimę był już w domu.

Tylko że nie był już sobą, wy­ja­śnił urzęd­nik.

– Młody wtedy byłem – po­wie­dział – i chęt­nie słu­cha­łem jego dzi­wacz­nych hi­sto­rii. Zwłasz­cza tej, że to on w swo­jej ostat­niej bi­twie ustrze­lił konia pru­skie­go feld­mar­szał­ka, a byłby i sa­me­go Blüchera dobił, gdyby nim jakiś mo­carz na drugi ko­niec pola nie rzu­cił. Kiedy do­py­ty­wa­no, co to by mu­siał być za si­łacz, żeby pra­wie dwu­me­tro­wym chło­pem po oko­li­cy ci­skać, do­sta­wał drga­wek i za­czy­nał beł­ko­tać jak opę­ta­ny. Ale póki go kto o tego dia­bła nie pytał, spo­koj­ny był, choć same jego opo­wie­ści mogły w cza­sach bur­boń­skiej Re­stau­ra­cji ścią­gnąć na niego nie­szczę­ście.

– Dia­bła…? – za­py­tał Adam.

– Tak go na­zy­wa­li­śmy, bo kto inny po­sia­da taką siłę? A i Tro­ut­te tak go chyba wi­dział, bo wciąż roz­glą­dał się po ką­tach, jakby szu­kał tam siły nie­czy­stej.

Adam po­tak­nął – sam, mimo że bar­dzo sta­rał się być ra­cjo­na­li­stą, nie po­tra­fił po­wstrzy­mać się przed po­dob­nym my­śle­niem o Czar­nym.

– Ale naj­więk­sze­go ataku do­stał – cią­gnął ar­chi­wi­sta – kiedy do mia­stecz­ka przy­je­chał pokaz au­to­ma­to­nów. Nie wiem, czy to kle­kot tych ma­szyn, czy ich nie­ludz­kie twa­rze tak go prze­stra­szy­ły, ale po tym już nigdy nie wró­cił do zmy­słów i nie­speł­na rok póź­niej zmarł. No, wła­śnie w ten wie­czór, o który pan pyta, jak tu stoi na­pi­sa­ne.

W At­ti­gny do dziś nie było kolei że­la­znej, naj­bliż­sza linia prze­bie­ga­ła przez Reims.

– Czy Mar­tin Tro­ut­te wi­dział kie­dy­kol­wiek po­ciąg?

Urzęd­nik po­krę­cił głową.

– Wąt­pię. Po roku pięt­na­stym nie ru­szał się z mia­sta dalej niż do są­sied­nich wio­sek, gdzie snuł po go­spo­dach te swoje wy­wro­to­we opo­wie­ści. A potem stary już był i le­d­wie cho­dził, nawet zanim cał­kiem opu­ścił go rozum.

Sie­dząc go­dzi­nę póź­niej w po­wo­zie wio­zą­cym go z po­wro­tem do Pa­ry­ża, wsłu­chu­jąc się w ko­ją­ce rże­nie koni, Adam nie po­tra­fił otrzą­snąć się z myśli, że to śmierć Mar­ti­na Tro­ut­te wy­zwo­li­ła Czar­ne­go, który być może opę­tał go pod Ligny, za­mie­szał mu w umy­śle, na­ba­wił lęku przed ma­szy­na­mi, choć nie po­ko­nał…

Ale wtedy nie było jesz­cze au­to­ma­to­nów.

Coś in­ne­go jed­nak znacz­nie bar­dziej nie da­wa­ło mu spo­ko­ju. Prze­ko­na­nie, że to Czar­ny ura­to­wał pod Ligny feld­mar­szał­ka Blüchera.

 

***

 

Omal nie uległ na­mo­wom pana Vu­it­ton, po­nie­waż w po­bli­żu wy­czuł nie­da­ją­cy się po­my­lić z ni­czym za­pach per­fum. Wszy­scy ko­cha­li się w hra­bian­ce Eu­ge­nii, ale jej rękę zdo­był ten jeden, który ze wzglę­du na swój nie­spo­koj­ny cha­rak­ter i za­mi­ło­wa­nie do nauki z jed­nej, a ro­man­sów z dru­giej stro­ny, nie po­wi­nien był się z nią żenić.

Ski­nął roz­mów­cy głową, wy­mam­ro­tał coś o tym, że tak, oczy­wi­ście, muszą się spo­tkać i omó­wić szcze­gó­ły za­mó­wie­nia, podał nawet bilet wi­zy­to­wy, po czym od­wró­cił się ku wej­ściu, gdzie stali ksią­żę Lu­dwik i jego olśnie­wa­ją­ca mał­żon­ka. Za­uro­czo­ny jej ja­sno­zie­lo­ną suk­nią i de­kol­tem, na któ­rym skrzył się na­szyj­nik z ame­ty­stów rzeź­bio­nych w kwia­ty fioł­ków, nie za­uwa­żył, kiedy pod­pły­nę­ła pro­sto do niego. W wieku trzy­dzie­stu lat po­ru­sza­ła się nadal z gra­cją mło­dziut­kiej panny, co u Adama, a za­pew­ne i wielu in­nych męż­czyzn, po­wo­do­wa­ło nie­usta­ją­co za­wro­ty głowy.

– Ja panu wie­rzę – wy­szep­ta­ła. I szyb­ko do­da­ła, pra­wie się pło­niąc: – Pro­szę ze mną za chwi­lę za­tań­czyć.

Za­sko­czo­ny Adam od­cze­kał dwa walce, po czym pod­szedł do zgro­ma­dzo­nej wokół no­wo­przy­by­łych grup­ki i skło­nił się księż­nej.

– Ma­da­me – po­wie­dział, ca­łu­jąc ją w dłoń – skoro mał­żo­nek panią za­nie­dbu­je, może ze­chce mi pani po­da­ro­wać na­stęp­ny ta­niec?

– Od­waż­nie sobie po­czy­nasz, mój drogi – od­po­wie­dział mu ksią­żę, ale w jego wzro­ku nie było na­ga­ny, ra­czej roz­ba­wie­nie. – Zwłasz­cza jak na czło­wie­ka, który tak upar­cie od­ma­wia po­par­cia dla moich pla­nów re­for­my Po­li­tech­ni­ki…

Eu­ge­nia po­da­ła mu rękę. Po­pro­wa­dził ją na śro­dek sali. Or­kie­stra wła­śnie za­czy­na­ła ko­lej­ne­go walca.

– Po­pro­si­ła mnie pani o ta­niec w dość nie­kon­wen­cjo­nal­ny spo­sób – ode­zwał się, kiedy za­to­czy­li już pierw­szy krąg na par­kie­cie.

– Ow­szem – od­par­ła. – Pan wy­ba­czy, ale kilka dni temu w Sa­int-Clo­ud pod­słu­cha­łam przy­pad­kiem pewną roz­mo­wę… pana z ku­zy­nem mo­je­go męża.

Adam zbladł.

– Ro­zu­miem, że cho­dzi o syna na­szej go­spo­dy­ni? – Bar­dzo się sta­rał, żeby głos mu nie za­drżał. Eu­ge­nia była osobą z grun­tu dobrą, więc jeśli sły­sza­ła, jak prze­ko­ny­wał Fe­lik­sa o ko­niecz­no­ści do­ko­na­nia za­bój­stwa, to teraz na pewno bę­dzie pró­bo­wa­ła go od tego planu od­wieść. Jeśli zaś mu wie­rzy, to mogła uznać, że jest opę­ta­ny przez de­mo­ny i na­praw­dę chcieć mu pomóc.

Po­tak­nę­ła.

– Może wyda się to panu dziw­ne – po­wie­dzia­ła – ale wie­rzę w każde pań­skie słowo… – Za­wie­si­ła głos i przez chwi­lę da­wa­ła się uno­sić bez słowa w rytm mu­zy­ki. – To, co pan widzi, jest jak tamto czar­ne, tylko jesz­cze gor­sze, bo za­war­ło przy­mie­rze z po­stę­pem, z nauką.

Przez chwi­lę znów mil­cze­li, a walc z naj­now­szej ope­ret­ki mon­sieur Of­fen­ba­cha po­wo­li zbli­żał się do końca. Adam my­ślał już, że tylko tyle miała mu do po­wie­dze­nia, kiedy spoj­rza­ła mu pro­sto w oczy.

– Za­sta­na­wia się pan za­pew­ne, po­dob­nie jak wielu in­nych, dla­cze­go wy­szłam za mąż aku­rat za Lu­dwi­ka.

Omal nie zgu­bił kroku. Omal nie na­dep­nął na jej atła­so­wy pan­to­fe­lek albo rąbek de­li­kat­nej sukni. Mu­sia­ła to za­uwa­żyć, po­nie­waż uśmiech­nę­ła się.

– To bar­dzo pro­ste. My się uzu­peł­nia­my: ja po­cho­dzę z ro­dzi­ny, która, po­dob­nie jak pań­ska, od po­ko­leń wal­czy z tym czymś, a on jest uczo­nym, in­ży­nie­rem. Po­trze­bu­je­my sie­bie, jeśli mamy pro­wa­dzić wojnę z tym, co może nas znisz­czyć.

W gład­kie dźwię­ki smycz­ków wdar­ła się ka­ko­fo­nia zgrzy­tów i stu­ko­tów, ale naj­wy­raź­niej nikt poza Ada­mem jej nie sły­szał, a jego nogi na szczę­ście po­ru­sza­ły się nadal same w rytm mu­zy­ki.

– Mon­sieur le baron… – Głos Eu­ge­nii wy­rwał go z tego prze­ra­ża­ją­ce­go świa­ta dźwię­ków, w któ­rym już miał się po­ja­wić Czar­ny wraz z upior­ną lo­ko­mo­ty­wą. – Ta­niec się koń­czy, a ja jesz­cze muszę panu coś opo­wie­dzieć.

Wy­szli do ogro­du, gdzie po­kie­ro­wa­ła go ku al­tan­ce tuż koło ta­ra­su. Usia­dła na ławce, a on stał obok, jak na­ka­zy­wa­ła uprzej­mość i przy­zwo­itość. Choć teraz był już pewny, że tak jak ona zgo­dzi­ła się to­le­ro­wać mi­łost­ki męża, tak i ksią­żę nie miał­by nic prze­ciw­ko jej ro­man­som. Gdyby tylko ona miała na nie ocho­tę, po­my­ślał z nutą żalu.

– Ja też widzę różne rze­czy – po­wie­dzia­ła bez wstę­pów. – Tylko że w mojej wizji wszyst­ko pło­nie. Wi­dzia­łam wiel­kie pole bitwy i mo­je­go męża sto­ją­ce­go na­prze­ciw­ko po­two­ra ze stali, ale z głową czło­wie­ka. Louis… był przy nim taki ma­leń­ki. – Bez­wied­nie skie­ro­wa­ła wzrok ku ta­ra­so­wi, na któ­rym ksią­żę roz­ma­wiał z grup­ką męż­czyzn, po czym spoj­rza­ła Ada­mo­wi pro­sto w oczy. – A potem wi­dzia­łam, że to już nie mój mąż, ale nasz Prin­ce Impérial, ksią­żę Vic­tor, a potem… Eugène, mój syn, jesz­cze nie do­ro­sły… Wi­dzia­łam, jak wszy­scy toną we krwi, w czar­nej krwi, która za­le­wa Fran­cję, po­chła­nia Paryż. Wi­dzia­łam, jak gasną świa­tła w Tu­ile­ries, jak za­pa­da czar­na noc.

Pa­trzy­ła na niego w na­pię­ciu.

– Niech pan za­bi­je Czar­ne­go – po­wie­dzia­ła w końcu. – Bła­gam, niech pan go znaj­dzie i za­bi­je.

Chciał coś od­po­wie­dzieć, ale świat nagle za­wi­ro­wał mu przed ocza­mi. Stał w tym samym ogro­dzie, wsłu­cha­ny w do­bie­ga­ją­cą z pa­ła­cy­ku mu­zy­kę, kiedy zza szpa­le­ru drzew ota­cza­ją­cych ogród do­biegł go naj­pierw od­głos szyb­kich kro­ków, a potem cien­ki głos ma­łe­go ga­ze­cia­rza.

– Wia­do­mość z ostat­niej chwi­li! – wy­krzy­ki­wał chło­pak. – Te­le­gram z Ber­li­na! Za­mach na pru­skie­go pre­mie­ra!

W sali ba­lo­wej na­stą­pi­ło po­ru­sze­nie, widać i tam do­tar­ło prze­ni­kli­we wo­ła­nie. Uci­chła mu­zy­ka, ktoś coś wołał, ale Adam sły­szał je­dy­nie stu­kot kół na to­rach. Lo­ko­mo­ty­wa wy­ło­ni­ła się zza za­krę­tu… W tej samej chwi­li po­czuł na swo­jej dłoni dotyk atła­so­wej rę­ka­wicz­ki, owio­nął go znów za­pach fioł­ków i ja­śmi­nu.

Wizja zni­kła. Z jasno oświe­tlo­ne­go sa­lo­nu do­bie­ga­ły dźwię­ki walca, śmiech i gwar roz­mów. Spo­mię­dzy ota­cza­ją­cych pa­ła­cyk drzew sły­chać było je­dy­nie od­gło­sy pta­ków i da­le­ki tur­kot kół do­roż­ki. Pod­niósł wzrok i na­po­tkał wpa­trzo­ne w niego w na­pię­ciu fioł­ko­we oczy Eu­ge­nii. Po­tak­nął, a ona ode­tchnę­ła z ulgą.

 

***

 

Kładł się spać prze­ko­na­ny, że ktoś wy­ko­na jego za­da­nie, że za­mach na pru­skie­go pre­mie­ra, kie­dy­kol­wiek na­stą­pi, za­ła­twi spra­wę. Ale obu­dził go obłą­kań­czy śmiech.

Tym razem wizja była nie­mal na­ma­cal­na. Stał w pa­ry­skim sa­lo­nie za ple­ca­mi Czar­ne­go, uno­szą­ce­go się trium­fal­nie nad le­żą­cym na pod­ło­dze cia­łem męż­czy­zny. Przy­stoj­ne­go męż­czy­zny o twa­rzy wy­krzy­wio­nej gry­ma­sem. Obok, z dy­mią­cym jesz­cze pi­sto­le­tem w ręce, stał czło­wiek, któ­re­go nie­daw­no po­znał na dwo­rze, ce­sar­ski kuzyn przy­by­ły do­pie­ro co do Pa­ry­ża. Adam chciał do niego po­dejść, ode­brać mu broń, ale w tym mo­men­cie Czar­ny roz­wi­nął skrzy­dła, jesz­cze ciem­niej­sze na tle wszech­ogar­nia­ją­ce­go mroku, wdzie­ra­ją­ce­go się teraz rów­nież z ulicy. Ro­sną­ce w siłę krzy­ki za oknem szyb­ko prze­mie­ni­ły się w zgiełk bitwy. Adama oto­czył huk wy­bu­chów i jęki ran­nych. Bro­dził w mroku, aż nagle ośle­pił go roz­błysk re­flek­to­rów. Po­ciąg z czło­wie­kiem-ma­szy­ną i uno­szą­cym się nad nim trium­fal­nie Czar­nym pę­dził na­prze­ciw­ko sto­ją­cej sa­mot­nie na polu bitwy po­sta­ci na koniu. Żywym koniu. To był ostat­ni z obroń­ców, któ­re­go po­przed­ni­ków uka­za­ła mu kilka go­dzin wcze­śniej Eu­ge­nia. Ce­sarz. Wiatr roz­wie­wał jego jasne włosy, a szczu­pła, wy­so­ka po­stać na bia­łym wierz­chow­cu wy­da­wa­ła się ma­leń­ka w po­rów­na­niu z ogro­mem pę­dzą­cej ku niemu ma­chi­ny. Adam zro­bił krok do przo­du, by osło­nić go wła­snym cia­łem – i zanim lo­ko­mo­ty­wa ude­rzy­ła w niego, zo­ba­czył zdu­mio­ny wzrok Czar­ne­go.

W pa­ry­skim sa­lo­nie ksią­żę Pier­re czy­tał ga­ze­tę. Na scho­dach roz­le­gły się kroki. Ale Adam już wie­dział. Jeśli ma po­wstrzy­mać Czar­ne­go, jeśli ma za­trzy­mać tę ma­szy­nę, która ze­trze na proch ce­sar­stwo, to ksią­żę nie może wy­strze­lić.

 

***

 

 Na­stęp­ne­go dnia w po­łu­dnie zja­wił się na grand déje­neur u hra­bi­ny Elizy. Przy śnia­da­niu dys­ku­to­wa­no nie­mra­wo o po­li­ty­ce, o per­spek­ty­wach za­koń­cze­nia wojny na wscho­dzie Eu­ro­py i pla­nach zor­ga­ni­zo­wa­nia w Pa­ry­żu kon­gre­su po­ko­jo­we­go, a także szan­sach na wy­wo­ła­nie przez ce­sar­skich ku­zy­nów re­wol­ty prze­ciw­ko nie­po­pu­lar­ne­mu na­stęp­cy tronu Wir­tem­ber­gii, który na do­da­tek, jak szep­ta­no, nigdy nie bę­dzie miał po­tom­ka.

Kiedy po­si­łek się skoń­czył, hra­bi­na ski­nę­ła na Adama i po­pro­wa­dzi­ła go do bi­blio­te­ki, gdzie na sto­li­ku le­ża­ły naj­now­sze ga­ze­ty. Adam przez chwi­lę wpa­try­wał się w nie w na­pię­ciu, jakby oba­wiał się, że zo­ba­czy wia­do­mość o za­ma­chu w Ber­li­nie. I na­głó­wek, który zdą­żył mu mi­gnąć we wczo­raj­szej wizji: pru­ski pre­mier prze­żył, choć bę­dzie mu­siał pod­dać się ope­ra­cji, w któ­rej nie­na­da­ją­ce się do ura­to­wa­nia po wy­bu­chu bomby koń­czy­ny zo­sta­ną za­stą­pio­ne przez me­cha­nicz­ne pro­te­zy.

– Chcia­łeś o czymś pil­nie po­roz­ma­wiać – ode­zwa­ła się z lek­kim prze­ką­sem hra­bi­na, kiedy mil­cze­nie prze­dłu­ża­ło się. – A ja nie mam ca­łe­go dnia, jesz­cze dziś wy­jeż­dżam do Bre­ta­nii.

Po­krę­cił głową.

– Prze­pra­szam, ma­da­me. – Unio­sła brew ze zdu­mie­niem, więc dodał: – Te ga­ze­ty… Mia­łem kosz­mar­ny sen. Ale… – Za­wa­hał się. – My­li­łem się. To nie on musi zgi­nąć. Czar­ny dzia­ła przez kogoś in­ne­go. – Uświa­do­mił sobie, że mie­sza to, co zo­ba­czył w wizji, z re­al­nym świa­tem. Pan von Bi­smarck jest tylko po­mniej­szym człon­kiem pru­skie­go po­sel­stwa, upo­mniał sam sie­bie, to wszyst­ko obłą­ka­ne wizje zsy­ła­ne mu przez Czar­ne­go.

Nie­mniej opo­wie­dział Eli­zie o wszyst­kim. O tam­tej nocy w At­ti­gny, o wszyst­kich swo­ich wi­zjach, o ich związ­ku z wy­pad­kiem Fe­lik­sa, o tym, co wi­dzia­ła Eu­ge­nia, o pa­ry­skim sa­lo­nie i tym, co się w nim może wy­da­rzyć… Hra­bi­na nie wy­glą­da­ła na szcze­gól­nie za­sko­czo­ną.

– Jak ro­zu­miem – ode­zwa­ła się po chwi­li mil­cze­nia – uwa­żasz, że mu­sisz kogoś zabić, żeby oca­lić mo­je­go nie­sfor­ne­go ku­zy­na przed oskar­że­niem o za­bój­stwo. To bar­dzo szla­chet­ne, choć nie je­stem pewna, czy Pier­re na to za­słu­żył…

Po­krę­cił głową. Jeśli ksią­żę wy­strze­li, to Czar­ny pod­bu­rzy lud prze­ciw­ko jego ro­dzi­nie. A wtedy nad­je­dzie lo­ko­mo­ty­wa i zmiaż­dży wszyst­ko, co ko­cha­li.

– Muszę kogoś zabić, żeby oca­lić Fran­cję. Ce­sa­rza. Nasz świat. Tylko nie wiem, kim jest ten czło­wiek, na­rzę­dzie Czar­ne­go. Je­stem pewny, że uro­dził się w At­ti­gny tej samej nocy, kiedy zmarł Mar­tin Tro­ut­te. Ale tam nikt się wtedy nie uro­dził. – Czuł, że przy­tła­cza go uczu­cie bez­rad­no­ści.

Eliza wpa­try­wa­ła się w okno, jakby sama do­strze­gła za szybą cień Czar­ne­go.

– Mó­wisz, że po­dró­żo­wa­łeś przez Ar­de­ny w roku trzy­dzie­stym ósmym?

Adam po­tak­nął.

– Wiesz, że Pier­re wtedy miesz­kał w tam­tej oko­li­cy, po­kłó­co­ny z ro­dzi­ną? Za­wsze były z nim same kło­po­ty. – Za­śmia­ła się szorst­ko. – Taki zbieg oko­licz­no­ści.

Na­stęp­nie wsta­ła i po­wol­nym kro­kiem po­de­szła do półki. Zdję­ła z niej cięż­ki atlas i za­czę­ła go kart­ko­wać, aż naj­wy­raź­niej zna­la­zła od­po­wied­nią stro­nę. Po­ło­ży­ła księ­gę przed Ada­mem i wska­za­ła na coś pal­cem. Po­chy­lił się i prze­czy­tał nazwę miej­sco­wo­ści. At­ti­gny. W Wo­ge­zach.

– Prze­jeż­dża­łam tam­tę­dy kie­dyś, wra­ca­jąc ze Szwaj­ca­rii – wy­ja­śni­ła. – Mam dobrą pa­mięć do nazw.

 

***

 

– Ow­szem – po­wie­dział zdzi­wio­ny nieco urzęd­nik me­ro­stwa, wer­tu­jąc księ­gę uro­dzin. – Tego dnia przy­szedł tu na świat syn na­sze­go świę­tej już pa­mię­ci szew­ca…

Mia­stecz­ko było tak ma­leń­kie, że ist­nie­nie w nim pań­stwo­we­go urzę­du za­sko­czy­ło Adama. I dzi­wacz­nie przy­gnę­bia­ją­ce: z żywej zie­le­ni oświe­tlo­nych słoń­cem wzgórz Adam wje­chał nagle w cie­ni­stą, wil­got­ną ko­tli­nę, do któ­rej zda­wa­ło się nie do­cie­rać świa­tło z ota­cza­ją­ce­go ją świa­ta. Zjeż­dża­jąc za­bło­co­ną mimo ład­nej po­go­dy drogą, miał wra­że­nie, że gdzieś na gra­ni­cy wzro­ku ma­ja­czą sze­re­gi żoł­nie­rzy upa­da­ją­ce pod na­po­rem od­dzia­łów w pi­kiel­hau­bach, w od­da­li wi­dział pola Al­za­cji za­la­ne krwią… Jak w wizji Eu­ge­nii.

– Yves mu było na imię. Matka, bie­dacz­ka, zmar­ła zaraz po po­ro­dzie. Sie­ro­tą była, pod­rzut­kiem, zna­le­zio­nym pod ko­ścio­łem, a że miała włosy ciem­ne jak noc, to ów­cze­sny mer dał jej na na­zwi­sko Noir. Choć ja myślę, że to któ­raś z pa­nien dzie­dzi­czek z oko­li­cy pew­nie nie­ślub­ne dziec­ko miała… Szewc się w niej potem za­du­rzył, ale długo nie po­ży­ła, nie­szczę­sna. – Urzęd­nik po­dra­pał się po gło­wie. – Bę­dzie już ponad rok, jak ten ich syn wy­je­chał do Pa­ry­ża, szu­kać szczę­ścia. Imię zmie­nił, bo przez ro­dzi­ców nada­ne wy­da­wa­ło mu się zbyt zwy­czaj­ne, a on chciał być kimś, zwy­cięz­cą. Za­wsze był tro­chę dziw­ny, dziki taki, agre­syw­ny, ojca nie sza­no­wał, panny bały się go nieco, choć chło­pak ładny, nie po­wiem, więc i oglą­da­ły się za nim. Wiele matek ode­tchnę­ło pew­nie z ulgą, kiedy wy­je­chał…

Mówił chyba coś jesz­cze, ale Adam wy­padł już z jego biura i wsko­czył do po­wo­zu, każąc wieźć się na sta­cję kolei w Épinal. Przed ocza­mi miał prze­glą­da­ną parę dni temu u hra­bi­ny ga­ze­tę. I na­zwi­sko pod jedną z po­mniej­szych no­ta­tek.

 

***

 

Tej nocy Czar­ny przy­glą­dał mu się przez szybę. Po raz pierw­szy stali tylko w mil­cze­niu, wpa­trze­ni w sie­bie. Adam zro­zu­miał, że Czar­ne­go nie zdoła zabić, bo on nie jest jed­nym z na­rzę­dzi, ale tym, z czym oni za­wie­ra­ją pakt. Wie­dział też jed­nak, że wróg bę­dzie mu­siał teraz znów szu­kać, a ksią­żę nie wy­strze­li i śmierć dzien­ni­ka­rza nie znaj­dzie się na pierw­szych stro­nach gazet, by wy­wo­łać za­miesz­ki. Ce­sarz nigdy się nie dowie, że ma­szy­na cze­ka­ła tylko, by go zgnieść, kiedy Czerń wy­pły­nie na ulice Pa­ry­ża, uno­sząc ze sobą tłumy, które też zdep­cze, kiedy już prze­sta­ną być jej po­trzeb­ne.

Za­mknął oczy i wszedł pew­nym kro­kiem do sa­lo­nu księ­cia, zanim po­ja­wi­li się tam dwaj męż­czyź­ni, któ­rych minął przed chwi­lą na ulicy, wziął do ręki le­żą­cy na ko­min­ku pi­sto­let i cze­kał. Skrzy­dła Czar­ne­go bez­sil­nie ude­rza­ły o szybę.

 

***

 

In­spek­tor Vi­do­cq bez trudu usta­lił w ciągu za­le­d­wie kilku dni, że Vic­tor Noir w za­sa­dzie jest straż­ni­kiem noc­nym, któ­re­go am­bi­cją jest zo­stać dzien­ni­ka­rzem i cza­sem do­sta­je nie­du­że prace re­dak­cyj­ne, a także po­zwa­la pod­pi­sy­wać swoim na­zwi­skiem tek­sty ra­dy­kal­nych re­pu­bli­ka­nów. Stary po­li­cjant za­ofe­ro­wał nawet wy­rę­cze­nie Adama, ale on wie­dział, że to nie jest zwy­kła roz­pra­wa z po­ten­cjal­nym za­gro­że­niem po­rząd­ku. To była jego oso­bi­sta spra­wa z Czar­nym.

Był wy­bor­nym strzel­cem, więc tra­fił pro­sto w serce. A potem pa­trzył, jak ciało czło­wie­ka, któ­re­go Czar­ny wy­brał sobie na na­rzę­dzie, kur­czy się i zsy­cha, jakby le­ża­ło w tej nędz­nej norze od wielu lat. Jak Ma­de­mo­isel­le Mar­ti­ne, o któ­rej losie nigdy nie opo­wie­dział Fe­lik­so­wi i pew­nie nigdy nie opo­wie. Po­zo­sta­nie ta­jem­ni­cą, jak los tego chło­pa­ka z Wo­ge­zów, który miał pecha uro­dzić się w go­dzi­nie śmier­ci in­ne­go nie­szczę­śni­ka, innej ofia­ry Czar­ne­go. Choć Adam był prze­ko­na­ny, że aku­rat Mar­ti­no­wi Tro­ut­te udało się na krót­ki czas po­skro­mić wroga.

 

***

 

Obu­dził go szcze­biot ptaka. Adam za­mru­gał po­wie­ka­mi, nie bar­dzo wie­dząc, gdzie się znaj­du­je, do tego stop­nia nie przy­wykł do braku kosz­ma­rów sen­nych. Na sto­li­ku obok jego łóżka sie­dział me­cha­nicz­ny ka­na­rek, ulu­bio­na ostat­nio ma­skot­ka za­moż­nych pań, i wy­śpie­wy­wał ra­do­sne tryle. Adam uniósł się i zo­ba­czył obok ptasz­ka nie­wiel­ką ko­per­tę. Otwo­rzył ją i wyjął bi­le­cik za­pi­sa­ny ele­ganc­kim pi­smem.

Nic nigdy nie bę­dzie śpie­wa­ło rów­nie pięk­nie jak praw­dzi­we ptaki, ale jego pieśń ma w sobie nie­zwy­kłe pięk­no, pięk­no ludz­kie­go umy­słu – prze­czy­tał.

Wśród po­ran­nej pocz­ty zna­lazł inny bi­le­cik, w ja­sno­zie­lo­nej ko­per­cie pach­ną­cej fioł­ka­mi, z jed­nym krót­kim zda­niem: Dzię­ku­ję za dobry sen.

Zbie­giem oko­licz­no­ści oba li­ści­ki były pod­pi­sa­ne mo­no­gra­mem E.

Koniec

Komentarze

nie tylko niezli­czo­ne lampy naf­to­we

nie brzmi do­brze

 

jak choć­by tego sto­ją­ce­go pod ga­le­ryj­ką me­cha­nicz­ne­go lo­ka­ja

po­trzeb­ne to słowo? i też jakby prze­cin­ków bra­ku­je

 

któ­re­go głów­ną rolą wy­da­wa­ło się zwięk­sza­nie efek­tu świa­teł

bra­ku­je być

 

Nic nigdy nie bę­dzie się po­ru­sza­ło z gra­cją taką, jak praw­dzi­we araby

dziw­nie to brzmi, od­wró­cił­bym szyk.

 

Wie­dział, że hra­bi­na uważa jego nie­chęć do me­cha­ni­zmów za za­baw­ne dzi­wac­two, ale po­zwa­lał jej na to, nie tłu­ma­cząc się.

Zda­nie skom­pli­ko­wa­ne. Za­miast czy­tać dalej, to za­sta­na­wiam się pięć minut z czego Adam miał się jej tłu­ma­czyć? ze swo­jej nie­chę­ci? że nie jest dzi­wa­kiem? …niby lo­gi­ka jest, ale płyn­ność lek­tu­ry bru­tal­nie zo­sta­ła prze­rwa­na. Nie za do­brze to dla opo­wia­da­nia. Chyba, że ce­lu­jesz w bar­dziej ogar­nię­tych czy­tel­ni­ków ;)

…ko­lej­ne zda­nie nieco spra­wę wy­ja­śnia, ale szko­da już za­ist­nia­ła.

 

Czar­ny czaił się na obrze­żach jego świa­do­mo­ści od pew­nej nocy pra­wie dwa­dzie­ścia lat temu, kiedy po­dró­żo­wał z ojcem przez Ar­de­ny.

Kto po­dró­żo­wał Czar­ny, czy Adam? Nie­ja­sne. Znowu muszę się za­sta­na­wiać za­miast czy­tać dalej.

 

W domu są­sia­du­ją­cym z go­spo­dą ro­dzi­ła ko­bie­ta i jej nie­ludz­kie wrza­ski nie po­zwo­li­ły mu spać przez całą noc.

za­miast “i”, dał­bym “, a”… bo tro­chę do brzmi jakby ko­bie­ty wrza­ski też ro­dzi­ły. “w domu są­sia­du­ją­cym z go­spo­dą” … nie pro­ściej “w są­sied­nim domu”? Czy frag­ment “są­sia­du­ją­cym z go­spo­dą” nie jest zda­niem wtrą­co­nym? Prze­cin­ki?

 

…resz­tę prze­czy­tam jutro. Do tego tek­stu trze­ba mieć świe­ży umysł, bo zmę­czo­ny gubi się w me­an­drach zło­żo­nych zdań.

 

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Dzię­ki, już po­pra­wiam :) Po­mysł i ory­gi­nal­na wer­sja tego opo­wia­da­nia jest sprzed kilku lat, wtedy pi­sa­łam upior­ny­mi cy­ce­roń­ski­mi okre­sa­mi i naj­wy­raź­niej nie udało mi się ich wszyst­kich tu wy­ko­sić, mimo że się sta­ra­łam, a więk­szość po­pra­wek miała na celu uprosz­cze­nie tek­stu…

 

Nie zga­dzam się tylko z go­spo­dą: jej po­mi­nię­cie ozna­cza­ło­by, że Adam tam miesz­kał w ja­kimś innym domu (mogę prze­my­śleć inną kon­struk­cję, ofkors), a co do wtrą­ce­nia – nie, to jest epi­tet i bez prze­cin­ków :)

http://altronapoleone.home.blog

Nie zga­dzam się tylko z go­spo­dą

Go­spo­da to nie pro­blem, cho­dzi­ło mi o uprosz­cze­nie zda­nia.

 

co do wtrą­ce­nia – nie, to jest epi­tet i bez prze­cin­ków :)

A wi­dzisz. Ja ta­kich niu­an­sów jesz­cze nie wy­czu­wam i sie­kam tego typu zda­nia prze­cin­ka­mi.

 

Wra­cam do tek­stu:

Jeśli je­steś pewny, zrób to, ale niech on o niczym nie wie. Tak, wiem, że ci się to nie po­do­ba, nie lu­bisz nic przed nim ukry­wać…

Sie­dem “ni” w dwóch zda­niach ;) + po­wtó­rze­nie “wie”

 

Dużo wie­lo­krop­ków sto­su­jesz… do­my­ślam się in­spi­ra­cji, ale… to nie po­ezja.

 

Może jed­nak nie po­wi­nie­nem tak mówić, zdał sobie spra­wę

Nie­ja­sne czyja to jest myśl, Adama czy Fe­lik­sa. Niby nar­ra­cja sku­pio­na jest na Ada­mie, ale w kilku miej­scach się po­gu­bi­łem.

 

W opo­wie­ściach ro­dzin­nych sty­kał się głów­nie z nie­okre­ślo­ną sub­stan­cją, czymś, co żyło wła­snym dzi­wacz­nym ży­ciem, ale pa­so­ży­to­wa­ło na lu­dziach, któ­rym wy­da­wa­ło się, że to coś daje im moc

Ko­lej­ny ta­sie­miec, który od­bie­ra mi przy­jem­ność lek­tu­ry, bo muszę wra­cać do po­cząt­ku i czy­tać ko­lej­ny raz by ogar­nąć pełne zna­cze­nie.

Su­ge­stia: na­pisz kilka drab­bli. Serio. Ćwi­cze­nie – ma­xi­mum tre­ści w mi­ni­mum ob­ję­to­ści. – Bę­dziesz od tego lep­sza.

 

Była mroź­na zi­mo­wa noc

Prze­ci­nek mię­dzy przy­miot­ni­ka­mi? 

 

Wszy­scy wie­dzie­li, że cho­ro­ba na­zy­wała się Ma­de­mo­isel­le Mar­ti­ne, wy­stę­po­wa­ła w po­mniej­szych te­atrzy­kach i po­mi­mo mier­ne­go ta­len­tu ak­tor­skie­go samą urodą zdo­ła­ła za­wró­cić w gło­wie spo­rej gru­pie mło­dych pa­ry­żan.

 

Na­zy­wa­ła – czy tu jest ko­niecz­ny czas prze­szły?

sprawdz też czy gdzieś tu nie bra­ku­je prze­cin­ków –> po­mi­mo mier­ne­go ta­len­tu ak­tor­skie­go

 

Tak wy­raź­nie, jak nigdy do­tych­czas

Nie­zo­bo­wią­zu­ją­ca su­ge­stia → “dotąd” brzmia­ło­by le­piej.

 

Za­mknął oczy, usi­łu­jąc ode­gnać tę marę i wtedy zo­ba­czył. Fe­lik­sa le­żą­ce­go w śnie­gu, w miej­scu, które było zna­jo­me… bar­dzo zna­jo­me.

Prze­ci­nek przed “i”?

IMHO krop­ka zbęd­na “zo­ba­czył Fe­lik­sa le­żą­ce­go w śnie­gu”

 

Wy­sko­czył z wanny i pra­wie się nie wy­cie­ra­jąc, za­ło­żył szyb­ko rzu­co­ne wcze­śniej na fotel ubra­nie, po­rwał płaszcz i laskę, za­po­mi­na­jąc o ka­pe­lu­szu, i wy­biegł na mróz.

3x “i” + 2x imie­słów w jed­nym zdnia­niu. Dla ludzi o pro­stym ro­zum­ku to za dużo jest.

 

Adam się­gnął do kie­sze­ni – on sam zo­sta­wił broń w domu.

Wer­sja light: “broń zo­sta­ła w domu”

 

Jego roz­pacz­li­we krzy­ki przy­wo­ła­ły stra­że, a nad ranem, gdy tylko prze­bu­dził się z drzem­ki przy ko­min­ku w jed­nym z [w] pa­ła­co­wy[m]ch an­te­szambr[ze]ów, pod­szedł do niego oso­bi­sty se­kre­tarz Fe­lik­sa.

W jed­nym zda­niu masz czte­ry zda­rze­nia, każde o innej porze: (1) krzy­ki, (2) drzem­ka, (3) prze­bu­dze­nie, (4) po­dej­ście se­kre­ta­rza.

Do tego, żeby nie było zbyt łatwo, jest jesz­cze “ko­mi­nek” (po­trzeb­ny tutaj?) i “jeden z pa­ła­co­wych an­te­szam­brów”.

Moja pro­po­zy­cja uprosz­cze­nia po­wy­żej.

 

ak­to­recz­ki

Zdrob­nie­nie na­da­je tu cech pe­jo­ra­tyw­nych. Nar­ra­tor wi­nien się po­wstrzy­mać od osą­dów Bogu ducha win­nej nie­wia­sty, jak­kol­wiek mier­ne by jej ak­tor­stwo nie było.

 

a zwłasz­cza ta o za­ko­cha­niu po­ło­wy pa­ry­skich zło­tych mło­dzień­ców w ofie­rze tam­tych, nie uj­rza­ła świa­tła dzien­ne­go.

Za­miast czy­tać, znowu pięć minut myślę: Kim są “tamci”? Mło­dzień­cy? Kto był czyją ofia­rą? Aaaa… pew­nie cho­dzi o “tam­tych Czar­nych” … cią­głość lek­tu­ry znów tra­fił szlag :(

 

…prze­rwa… resz­ta wkrót­ce.

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Tak wy­raź­nie, jak nigdy do­tych­czas Nie­zo­bo­wią­zu­ją­ca su­ge­stia → “dotąd” brzmia­ło­by le­piej.

To moja nie­po­trzeb­na idio­syn­kra­zja: dotąd – prze­strzen­nie, do­tych­czas – cza­so­wo. Ale słow­nik mówi, że prze­sa­dzam, więc po­wal­czę z tym ;)

 

Była mroź­na zi­mo­wa noc Prze­ci­nek mię­dzy przy­miot­ni­ka­mi? 

Nie, bo mroź­na okre­śla “zi­mo­wą noc”, a nie wy­mie­niam ko­lej­ne cechy nocy. Za­sta­na­wiam się na­to­miast, czy oba przy­miot­ni­ki są po­trzeb­ne. Szko­da, że Cię nie było na becie z tym wszyst­kim ;)

 

Na­zy­wa­ła – czy tu jest ko­niecz­ny czas prze­szły?

na moje oko tak, bo ona nie żyje, a na do­da­tek to re­tro­spek­cja, więc nie opo­wia­da­my o te­raź­niej­szo­ści w cza­sie prze­szłym

sprawdz też czy gdzieś tu nie bra­ku­je prze­cin­ków –> po­mi­mo mier­ne­go ta­len­tu ak­tor­skie­go

 nie, nie ma co roz­dzie­lić prze­cin­ka­mi :)

 

W jed­nym zda­niu masz czte­ry zda­rze­nia

Zde­cy­do­wa­nie za dużo Cy­ce­ro­na w szko­le ;)

 

IMHO krop­ka zbęd­na “zo­ba­czył Fe­lik­sa le­żą­ce­go w śnie­gu”

Jak dla mnie takie sty­li­stycz­ne za­bie­gi są ważne. Bez krop­ki masz zwy­kłe prze­zro­czy­ste zda­nie. Z krop­ką masz śle­dze­nie myśli bo­ha­te­ra, który zanim do­pu­ści do sie­bie, co widzi, za­trzy­mu­je się, nie chcąc się z tym po­go­dzić.

 

Nar­ra­tor wi­nien się po­wstrzy­mać od osą­dów Bogu ducha win­nej nie­wia­sty, jak­kol­wiek mier­ne by jej ak­tor­stwo nie było.

Tu też się nie zga­dzam. Świa­do­mie w za­sa­dzie za­wsze (za wy­jąt­kiem Na po­łu­dniu bez zmian, z tek­stów na forum) piszę nar­ra­cję trze­cio­oso­bo­wą, ale bar­dzo mocno sper­so­na­li­zo­wa­ną (takie prze­pi­sa­nie pierw­szo­oso­bo­wej na trze­cią osobę), w związ­ku z czym nar­ra­tor może wszyst­ko, co może bo­ha­ter, z któ­re­go punk­tu wi­dze­nia pi­sa­na jest nar­ra­cja. Nie może na­to­miast być prze­zro­czy­sty i obiek­tyw­ny :) W za­ło­że­niu Adam współ­czu­je ko­bie­cie, którą wy­ko­rzy­sta­li i ze­żar­li jacyś wiel­cy przed­wiecz­ni, ale jed­nak poza tym widzi w niej ładne bez­ta­len­cie, ja­kich mnó­stwo było w wo­de­wi­lo­wych te­atrzy­kach. Zresz­tą, masz film z Ma­ry­lin Mon­roe: “Ksią­żę i ak­to­recz­ka”, w ory­gi­na­le show­girl ;)

 

Re: ostat­nia uwaga – ewi­dent­nie mi się ostat­nie po­praw­ki nie za­pi­sa­ły, bo “tam­tych” skru­pu­lat­nie wy­rzu­ca­łam z tek­stu (za­sta­na­wiam się, czy w ogóle co­kol­wiek z nich się za­pi­sa­ło), lecę spraw­dzać i po­pra­wiać :/

 

PS. Na drab­bla mu­sia­ła­bym mieć mega po­mysł, a nie mam… A bez tego ćwi­cze­nie sty­li­stycz­ne nic nie da.

http://altronapoleone.home.blog

Znów po­ka­za­łaś ka­wa­łek daw­ne­go wiel­kie­go świa­ta, tym razem wzbo­ga­ca­jąc go o au­to­ma­to­ny, na tle któ­rych nie­źle wy­pa­dły wizje i omamy z Czar­nym w roli głów­nej.

Obec­ność na­zwisk po­sta­ci hi­sto­rycz­nych i au­ten­tycz­nych miejsc spra­wi­ła, że opo­wia­da­nie wcale nie zdało mi się cał­kiem wy­my­ślo­ne i czy­ta­łam je z praw­dzi­wą przy­jem­no­ścią. ;)

 

Adam nie był prze­ciw­ni­kiem po­stę­pu, wręcz prze­ciw­nie. –> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

Tylko że szum ma­szyn i kle­kot au­to­ma­to­nów na­peł­niał go pier­wot­nym lę­kiem, przy­po­mi­na­jąc mu o Czar­nym. –> Czy oba za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

A ja nie mam ca­łe­go dnia czasu… –> Masło ma­śla­ne. Dzień to czas.

Wy­star­czy: A ja nie mam ca­łe­go dnia…

 

Zjeż­dża­jąc za­bło­co­ną mimo ład­nej po­go­dy drogą w dół… –> Czy mógł zjeż­dżać w górę?

 

to jej ów­cze­sny mer dał na na­zwi­sko Noir. –> Ra­czej: …to ów­cze­sny mer dał jej na na­zwi­sko Noir.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję, już po­pra­wiam, bo wszyst­kie uwagi celne :) I szcze­gól­nie mnie cie­szy, że się spodo­ba­ło!

 

PS. Czy “Adam nie był prze­ciw­ni­kiem po­stę­pu, by­naj­mniej.” jest ok, bo wiem, że z tym by­naj­mniej są ja­kieś dziw­ne spra­wy…

http://altronapoleone.home.blog

Dra­ka­ino, je­stem prze­ko­na­na, że za­do­wo­lo­nych czy­tel­ni­ków bę­dzie wię­cej, no bo jak może się nie spodo­bać opo­wia­da­nie trak­tu­ją­ce o zaj­mu­ją­cych spra­wach, w do­dat­ku po­rząd­nie na­pi­sa­ne. ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Hra­bi­na wpa­try­wa­ła się w Adama za­pra­sza­ją­co. Nie miał wyj­ścia – pod­szedł do go­spo­dy­ni, ukło­nił się z sza­cun­kiem i po­ca­ło­wał ją w dłoń.

“Go­spo­dy­ni” tu nie bar­dzo pa­su­je, ko­ja­rzy się bar­dziej z bab­cią w wiej­skiej cha­cie, niż z ary­sto­krat­ką.

 

po­wie­dzia­ła ni­skim gło­sem, któ­re­go brzmie­nie w po­łą­cze­niu z atle­tycz­ną syl­wet­ką i ob­ce­so­wym spo­so­bem bycia za­wsze wpra­wia­ło Adama w za­kło­po­ta­nie

Znowu prze­cin­ków mi bra­ku­je. “brzmie­nie wpra­wia­ło Adama w za­kło­po­ta­nie” – resz­ta jest wtrą­co­na.

Chęt­nie za­cze­kam na opi­nię in­nych osób, bo albo to jest źle, albo mam pro­blem z in­ter­punk­cją.

 

a po­szy­cie można było ozda­biać w za­leż­no­ści od po­trzeb i moż­li­wo­ści fi­nan­so­wych po­sia­da­czy tych urzą­dzeń

Wer­sja light: “ich po­sia­da­czy”

 

– Ma­da­me – po­wie­dział – jeśli pani po­zwo­li, po­trze­bu­ję za­mie­nić parę słów na osob­no­ści.

Po­trze­bu­ję? a nie le­piej “chciał­bym”, “za­mie­nił­bym” lub “muszę”, “na­le­gam”

 

nie po­dzie­lił się nigdy czę­ścią wizji, w któ­rej Czar­ny uno­sił się nad upior­ną lo­ko­mo­ty­wą…

Zbęd­ny za­imek?

“tą czę­ścią” – czy to zna­czy, że po­zo­sta­łą czę­ścią wizji się po­dzie­lił?

 

Obu­dził go huk to­czą­ce­go się po to­rach po­cią­gu kolei że­la­znej. Po­ciąg je­chał wprost na niego, a za ko­mi­nem lo­ko­mo­ty­wy w ob­ło­kach pary stał za­ku­ty w że­la­zną zbro­ję czło­wiek-ma­szy­na w pru­skiej pi­kiel­hau­bie. Po­ciąg minął Adama z grzmo­tem, to­cząc się dalej, a nad nim uno­sił się upior­ny śmiech Czar­ne­go.

Za dużo po­cią­gów.

 

Niż­szej rangi dy­plo­ma­ta był oczy­wi­ście zwy­czaj­nym czło­wie­kiem, ale Adam miał cał­ko­wi­tą pew­ność, że to jego twarz wi­dział w swo­jej wizji

Pro­po­no­wa­na wer­sja lżej­sza.

 

Chciał od­szu­kać tamto dziec­ko – teraz już za­pew­ne mło­dzień­ca lub do­ra­sta­ją­cą pannę – ale wedle miej­skich re­je­strów nikt się owej nocy nie uro­dził

Cze­pial­stwo: Do XIX w. bar­dziej pa­so­wa­ło­by słowo “na­ro­dził”.

 

Ni­ko­go tam­tej nocy, a Adam pa­mię­tał do­kład­nie datę.

Od­wró­cił­bym szyk: “pa­mię­tał datę do­kład­nie”, bo istot­ne jest nie to, że pa­mię­tał datę, ale że pa­mię­tął ją pre­cy­zyj­nie.

 

W 1805 wcie­lo­ny do armii, do­słu­żył się stop­nia ka­pi­ta­na, ale z po­wo­du ran od­nie­sio­nych pod Wa­gram po­wró­cił w 1810 do ro­dzin­ne­go mia­sta, po to tylko, by na­stęp­ne pięć lat póź­niej na ochot­ni­ka do­łą­czyć do we­te­ra­nów [+,] wal­czą­cych w ostat­niej bel­gij­skiej kam­pa­nii sta­re­go ce­sa­rza

Pro­po­no­wa­na wer­sja lżej­sza.

“bel­gij­skiej” nie­po­trzeb­ne. Daty i Wa­gram wy­star­cza­ją by wie­dzieć o któ­re­go ce­sa­rza cho­dzi i gdzie ostat­nia kam­pa­nia była.

 

Zwłasz­cza tej, że to on w swo­jej  [jak w] ostat­niej bi­twie ustrze­lił konia pru­skie­go feld­mar­szał­ka

od­chu­dza­nie

Kiedy do­py­ty­wa­no, co to by mu­siał być [był] za si­łacz,

Ory­gi­nał nie­na­tu­ral­ny, choć za­pew­ne po­praw­ny.

 

Adam po­tak­nął

A nie “przy­tak­nął”?

 

– Wąt­pię. Po roku pięt­na­stym nie ru­szał się z mia­sta dalej niż do są­sied­nich wio­sek, gdzie snuł po go­spo­dach te swoje wy­wro­to­we opo­wie­ści.

Zbęd­ne “te” lub “wy­wro­to­we” lub “swoje”.

 

Sie­dząc go­dzi­nę póź­niej w po­wo­zie wio­zą­cym go z po­wro­tem [ja­dą­cym] do Pa­ry­ża, 

od­chu­dza­nie

 

bi­żu­te­ria z ame­ty­stów rzeź­bio­nych w kwia­ty fioł­ków

Wi­dzia­łaś gdzieś taką bi­żu­te­rię? Ame­sty­sty mają po­stać kry­sta­licz­ną i ge­ne­ral­nie trud­no się w nich rzeź­bi. Zwy­kle szli­fu­je się je w fa­set­ki. W kwaty fioł­ków moż­na­by rzeź­bić w mi­ne­ra­łach/ska­łach skry­to­kry­sta­licz­nych: ne­fryt, chry­zo­praz, ala­ba­ster, mar­mur… jak mają być fio­le­to­we to chyba dał­bym “flu­oryt” lub “ró­żo­wy agat”, choć nie wiem czy są wy­star­cza­ją­co godne dla ary­sto­krat­ki.

 

co u Adama, a za­pew­ne i wielu in­nych męż­czyzn, po­wo­do­wa­ło nie­usta­ją­co za­wro­ty głowy

Re­ak­cja ra­czej ko­bie­ca niż męska. Pa­no­wie zwy­kle ina­czej re­agu­ją na atrak­cyj­ne ko­bie­ty. 

 

…resz­ta wie­czo­rem. 

 

PS.

Na drab­bla mu­sia­ła­bym mieć mega po­mysł, a nie mam… A bez tego ćwi­cze­nie sty­li­stycz­ne nic nie da.

Nie cho­dzi mi o ge­nial­ne dzie­ło z po­trój­nym twi­stem. Cho­dzi o prak­ty­ko­wa­nie wy­rzu­ca­nia nie­po­trzeb­nych słów. Wy­star­czy, że kilka scen z po­wyż­sze­go opo­wia­da­nia po­sta­rasz się za­pi­sać za po­mo­cą 100 słów, i sama się prze­ko­nasz, że to dużo da.

 

W mojej opi­nii ten Cy­ce­ron Cię skrzyw­dził okrut­nie. Co cie­ka­we, w ko­men­ta­rzach pi­szesz bar­dzo zwięź­le i kon­kret­nie… więc po­tra­fisz.

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Dra­ka­ino, je­stem prze­ko­na­na, że za­do­wo­lo­nych czy­tel­ni­ków bę­dzie wię­cej, no bo jak może się nie spodo­bać opo­wia­da­nie trak­tu­ją­ce o zaj­mu­ją­cych spra­wach, w do­dat­ku po­rząd­nie na­pi­sa­ne. ;D

Nie wi­dzia­łem tego ko­men­ta­rza ;)

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

“bel­gij­skiej” nie­po­trzeb­ne. Daty i Wa­gram wy­star­cza­ją by wie­dzieć o któ­re­go ce­sa­rza cho­dzi i gdzie ostat­nia kam­pa­nia była.

Po­czy­taj ko­men­ta­rze pod moimi in­ny­mi tek­sta­mi, to zro­zu­miesz, dla­cze­go mia­ła­bym wąt­pli­wo­ści… Zwłasz­cza że na­stęp­nie pada miej­sce bitwy, ale nie tej, któ­rej każdy by się spo­dzie­wał (i sorry, tak musi zo­stać, bo tam Blu­cher omal nie zgi­nął albo nie do­stał się do nie­wo­li), więc na­uczo­na do­świad­cze­niem wolę na zimne dmu­chać ;)

 

co u Adama, a za­pew­ne i wielu in­nych męż­czyzn, po­wo­do­wa­ło nie­usta­ją­co za­wro­ty głowy

Re­ak­cja ra­czej ko­bie­ca niż męska. Pa­no­wie zwy­kle ina­czej re­agu­ją na atrak­cyj­ne ko­bie­ty. 

To aku­rat ce­lo­wo. To jest głów­ny bo­ha­ter mo­je­go cyklu i on tak ma. Mogę wy­rzu­cić in­nych męż­czyzn, jeśli czy­ja­kol­wiek męska duma mia­ła­by na tym ucier­pieć :P A poza wszyst­kim to dzie­je się w cza­sach, kiedy aku­rat we Fran­cji (ta jest na do­da­tek al­ter­na­tyw­na) oby­cza­je były sto­sun­ko­wo luźne, ale w to­wa­rzy­stwie (i li­te­ra­tu­rze) jed­nak uży­wa­ło się ele­ganc­kie­go ję­zy­ka. U ta­kie­go Sten­dha­la na przy­kład mo­żesz mieć do­wol­ne po­ry­wy serca i bar­dzo kon­kret­ne re­ak­cje na pięk­ne ko­bie­ty, ale nikt nie bę­dzie uży­wał fi­zjo­lo­gicz­nych okre­śleń.

 

Wi­dzia­łaś gdzieś taką bi­żu­te­rię? Ame­sty­sty mają po­stać kry­sta­licz­ną i ge­ne­ral­nie trud­no się w nich rzeź­bi.

Ow­szem, w ka­ta­lo­gu dok­to­ra­tu mia­łam tro­chę gemm rzeź­bio­nych w ame­ty­ście, są ab­so­lut­nie cu­dow­ne. Jak są pie­nią­dze i umie­jęt­no­ści, to wszyst­ko, co jest moż­li­we, jest też wy­ko­nal­ne ;)

 

Cze­pial­stwo: Do XIX w. bar­dziej pa­so­wa­ło­by słowo “na­ro­dził”.

Nie chcę nad­mier­nie ar­cha­izo­wać…

 

Nad resz­tą uwag się za­sta­no­wię, nad­miar po­cią­gów opa­nu­ję, ale ra­dy­kal­ne­go od­chu­dza­nia nie za­sto­su­ję, bo mi nic z idio­syn­kra­tycz­ne­go stylu nie zo­sta­nie :P

 

http://altronapoleone.home.blog

PS. Czy “Adam nie był prze­ciw­ni­kiem po­stę­pu, by­naj­mniej.” jest ok, bo wiem, że z tym by­naj­mniej są ja­kieś dziw­ne spra­wy…

Moim zda­niem jest OK. Jed­na­ko­woż, gdy­byś nadal miała wąt­pli­wo­ści, pod­po­wia­dam:

Nie, Adam nie był prze­ciw­ni­kiem po­stę­pu.

Adam nie był prze­ciw­ni­kiem po­stę­pu, skąd­że.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

O, ład­nie. By­naj­mniej zro­bił mi nie­ste­ty Mły­nar­ski…

http://altronapoleone.home.blog

Mam po­dob­nie. Sły­sząc/ wi­dząc słowo by­naj­mniej, na­tych­miast mam przed ocza­mi prze­dział po­cią­gu da­le­ko­bież­ne­go… ;)

 

Wi­dzia­łaś gdzieś taką bi­żu­te­rię? Ame­sty­sty mają po­stać kry­sta­licz­ną i ge­ne­ral­nie trud­no się w nich rzeź­bi.

Ow­szem, w ka­ta­lo­gu dok­to­ra­tu mia­łam tro­chę gemm rzeź­bio­nych w ame­ty­ście, są ab­so­lut­nie cu­dow­ne. Jak są pie­nią­dze i umie­jęt­no­ści, to wszyst­ko, co jest moż­li­we, jest też wy­ko­nal­ne ;)

Mia­łam po ciot­ce złoty pier­ścio­nek z ame­ty­stem, w któ­rym wy­ry­ty był herb. Pier­ścio­nek, nie­ste­ty, ukra­dzio­no mi, ale mam od­ci­ski tej “pie­czę­ci”.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ow­szem, w ka­ta­lo­gu dok­to­ra­tu mia­łam tro­chę gemm rzeź­bio­nych w ame­ty­ście, są ab­so­lut­nie cu­dow­ne. Jak są pie­nią­dze i umie­jęt­no­ści, to wszyst­ko, co jest moż­li­we, jest też wy­ko­nal­ne ;)

A jest szan­sa bym do­stał kopię tego ka­ta­lo­gu? Za­in­te­re­so­wa­łem się bar­dzo :)

 

Po­czy­taj ko­men­ta­rze pod moimi in­ny­mi tek­sta­mi, to zro­zu­miesz, dla­cze­go mia­ła­bym wąt­pli­wo­ści… Zwłasz­cza że na­stęp­nie pada miej­sce bitwy, ale nie tej, któ­rej każdy by się spo­dzie­wał (i sorry, tak musi zo­stać, bo tam Blu­cher omal nie zgi­nął albo nie do­stał się do nie­wo­li), więc na­uczo­na do­świad­cze­niem wolę na zimne dmu­chać ;)

Myślę, że jak ktoś dat (1810+5) i Wa­gram nie sko­ja­rzy, to i słowo “bel­gij­ska” na nie­wie­le mu się zda.

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Ogól­nie tak, ale nie do wszyst­kie­go mam ob­raz­ki, nie­ste­ty :( A i tak wła­ści­wie z ob­raz­ka­mi nie po­win­nam udo­stęp­niać, bo co­py­ri­gh­ty :/ Jeśli wyj­dzie z tego książ­ka (jest go­to­wa, tylko nie mogę się z wy­daw­cą do­ga­dać, bo to jest ja­kieś 35 ar­ku­szy z tym ka­ta­lo­giem i rzecz w tym, jak to skró­cić), to sporo ob­raz­ków bę­dzie, ame­ty­sto­wych może też, bo na wy­da­nie mam co­py­ri­gh­ty od mu­ze­ów.

 

Myślę, że jak ktoś dat (1810+5) i Wa­gram nie sko­ja­rzy, to i słowo “bel­gij­ska” na nie­wie­le mu się zda.

Hmm.

http://altronapoleone.home.blog

Czy­ta­łam to wczo­raj i tro­chę ża­łu­ję, bo przej­rza­łam to teraz i wy­glą­da na to, że się prze­ja­śni­ło w tek­ście i jest jesz­cze le­piej. Po­do­ba­ją mi się takie au­to­ma­to­ny, wizje z tech­nicz­ną za­gła­dą i kon­se­kwen­cja ko­lo­ry­stycz­na E ;)

 

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Za­uro­czo­ny jej ja­sno­zie­lo­ną suk­nią i de­kol­tem, na któ­rym skrzy­ła się bi­żu­te­ria z ame­ty­stów rzeź­bio­nych w kwia­ty fioł­ków,

Męczy mnie to zda­nie. Żeby bi­żu­te­ria skrzy­ła, to muszą być fa­set­ki (pła­skie po­wierzch­nie mocno wy­po­le­ro­wa­ne lub na­tu­ral­ne krysz­ta­ły). Więc nawet jak mieli masę/skałę ame­ty­sto­wą, która się do rzeź­by nada­wa­ła, to wtedy koń­co­wy pro­dukt bę­dzie bar­dziej z “tłu­stym” po­ły­skiem, ale nie skrzą­cy się. Moż­na­by zro­bić kwiat z wy­szli­fo­wa­nych krysz­ta­łów ame­ty­stu, tak by każdy pła­tek był osob­nym krysz­ta­łem, i wtedy by skrzył, ale wów­czas nie pa­su­je tu słowo “rzeź­ba”. Gemmy ra­czej nie będą skrzy­ły, a da­wa­ły sub­tel­ną, je­dwa­bi­stą po­świa­tę (w za­leż­no­ści od stop­nia wy­po­le­ro­wa­nia). 

Cze­piam się za bar­dzo. Wiem. Spró­bu­ję się po­ha­mo­wać w dal­szej czę­ści.

 

– Zwłasz­cza jak na czło­wie­ka, który tak upar­cie od­ma­wia po­par­cia dla moich pla­nów re­for­my Po­li­tech­ni­ki

Jest to nazwa wła­sna?

 

 od po­ko­leń wal­czy z tym czymś, a on jest uczo­nym, in­ży­nie­rem. Po­trze­bu­je­my sie­bie, jeśli mamy pro­wa­dzić wojnę z tym, co może nas znisz­czyć.

 

– ko­niec ---

 

Pod­su­mo­wa­nie. 

Przy­ło­ży­łem się do czy­ta­nia tego tek­stu, stąd też dużo tych uwag było, jed­nak więk­szość to drob­nost­ki lub wąt­pli­wo­ści, a nie błędy.

Wła­ści­wie głów­nym za­rzu­tem z mojej stro­ny jest zbyt zło­żo­ny język, co mi oso­bi­ście prze­szka­dza czer­pać przy­jem­ność z lek­tu­ry. Jest to moja su­biek­tyw­na opi­nia, zwią­za­na z pew­nym za­mi­ło­wa­niem do pro­sto­ty. Cał­kiem moż­li­we, że oso­bom lu­bią­cym bar­dziej am­bit­ne po­dej­ście, taki styl się spodo­ba.

 

Na ko­niec kilka po­chwał, bo kry­ty­ki póki co było nie­pro­por­cjo­nal­nie zbyt dużo z mojej stro­ny.

– Ostat­nia część te­sk­tu (1/3), albo jest le­piej na­pi­sa­na, albo już się przy­wy­cza­iłem do Two­je­go stylu, bo czy­ta­ło się przy­jem­nie.

– Wiel­ki plus za kli­mat XIX-wiecz­nej Fran­cji. Bar­dzo wia­ry­god­nie stwo­rzo­ny i można się w nim za­to­pić.

– Fa­bu­ła nie za­ska­ku­je jakoś szcze­gól­nie, ale też chyba nie taki był Twój cel. Za­koń­cze­nie dość lek­kie i opty­mi­stycz­ne. Być może gdy­bym znał Twoje wczę­sniej­sze tek­sty, nieco ina­czej bym to opo­wia­da­nie ode­brał.

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Bar­dzo ładna wizja. Lubię ste­am­punk i wszyst­kie po­chod­ne hi­sto­rie. Do­dat­ko­wo umiesz stwo­rzyć od­po­wied­ni kli­mat, więc tym bar­dziej je­stem za­do­wo­lo­ny.

Fajna fa­bu­ła, choć mam dwie, małe uwagi. Pierw­sza to okre­śle­nie “Czar­ny”, zu­peł­nie mi nie leży, po­wiem szcze­rze, że wręcz draż­ni­ło mnie. Brzmi dla mnie jak ksywa ki­bi­ca Gór­ni­ka Za­brze lub coś w ten deseń, ale to su­biek­tyw­ne wra­że­nie. Dru­gie, to zbyt długo wiemy tyle samo o Czar­nym, to zna­czy niby Adam pró­bu­je coś robić, gdzieś cho­dzić, ale Czar­ny to cią­gle Czar­ny gdzieś za oknem. Umknę­ło mi ze­sta­rze­nie się dziew­czy­ny, to zna­czy nie umknę­ło, ale jakoś wy­sko­czy­ło tak z ka­pe­lu­sza. Do­pie­ro na ko­niec po­wią­za­łem fakty razem.

Gdyż finał jest już do­kład­nie w moim gu­ście. :) I za­bar­wio­ny per­fu­ma­mi li­ścik… Mio­dzio. :)

 

Żeby bi­żu­te­ria skrzy­ła, to muszą być fa­set­ki

Mó­wisz, masz… Na oko pierw­sza po­ło­wa XIX w., ra­czej bli­żej 1810 niż 1850

 

 

A fioł­ki są dla­te­go, że to były kwia­ty zna­czą­ce, zwłasz­cza za Re­stau­ra­cji sy­gna­li­zo­wa­ły na­po­le­oń­skie sym­pa­tie.

 

A tu in­ta­glio rzym­skie, czyli gemma po­dob­na do tych, które mia­łam w dok­to­ra­cie (tam był hel­le­nizm, co sty­li­stycz­nie nie­wie­le zmie­nia, zwłasz­cza że ta tu jest z okre­su w Rzy­mie mocno hel­le­ni­zu­ją­ce­go)

 

http://altronapoleone.home.blog

Dar­co­nie, Czar­ny musi być Czar­nym z po­wo­du ty­tu­łu :) A z Gór­ni­kiem Za­brze to chyba jed­nak dość ni­szo­we sko­ja­rze­nie… Ską­d­inąd brat mojej babci grał ama­tor­sko w tej dru­ży­nie, jesz­cze chyba przed wojną :D

 

A z do­tych­cza­so­wych ko­men­ta­rzy są­dząc, chyba po­win­nam wię­cej tego ste­am­pun­ku do opo­wia­dań wpu­ścić – on jest waż­nym ele­men­tem mo­je­go świa­ta, ale cią­gle boję się wziąć po­rząd­nie byka za rogi :/

http://altronapoleone.home.blog

Mó­wisz, masz… Na oko pierw­sza po­ło­wa XIX w., ra­czej bli­żej 1810 niż 1850

Super. To już wiemy o czym mowa.

 

Przy­kład pierw­szy:

 

Ame­ty­sty oszli­fo­wa­ne, wy­so­kiej czy­sto­ści, prze­zro­czy­ste. Będą się pięk­nie skrzy­ły, bo mają szlif fa­set­ko­wy. Nie­ste­ty z ta­kich fioł­ka nie zro­bisz… a jak zro­bisz, to utra­cą mocny po­łysk.

 

Przy­kład drugi:

 

Gemma ame­ty­sto­wa. Rzeź­bio­na. Tutaj po­łysk bę­dzie tłu­sto-je­dwa­bi­sty, bo kra­wę­dzie są za­okrą­glo­ne. Pięk­ne fioł­ki są do zro­bie­nia. Za­uważ jed­nak, że na fo­to­gra­fii skrzy się głów­nie srebr­na opra­wa. Sama gemma się prak­tycz­nie nie skrzy, za wy­jąt­kiem kilku punk­ci­ków na po­licz­ku i czole, które są efek­tem od­bi­cia bar­dzo moc­ne­go fle­sza od apa­ra­tu, który efekt po­ły­sku wy­ol­brzy­mił. U Cie­bie mamy na­to­miast XIX w. i świa­tła lamp bły­sko­wych nie ma. 

W rze­czy­wi­sto­ści w na­tu­ral­nym świe­tle lub sztucz­nym umiar­ko­wa­nej in­ten­syw­no­ści, ta gemma bę­dzie przy­po­mi­nać bar­dziej przy­tłu­mio­ny po­łysk rzeźb ala­ba­stro­wych, niż ogień bry­la­nów.

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Hmmm. Na pewno tekst ład­nie na­pi­sa­ny, na pewno czuć fran­cu­ski XIX wiek, mniej­sza o to, czy zmo­dy­fi­ko­wa­ny…

Za to fa­bu­ła mnie mniej uwio­dła. No, ma chło­pak ja­kieś wizje, wal­czy ze złem, jak po­tra­fi. Nie bar­dzo ro­zu­miem, skąd mu się te sny biorą. Z tek­stu wy­ni­ka, że zsyła je Czar­ny, ale po co? Dla utrud­nie­nia sobie ro­bo­ty? Gdyby zsy­łał jakiś biały, to co in­ne­go. Ale bia­łe­mu chyba nie wy­pa­da skła­niać do za­bój­stwa.

Ale ogól­nie na plus.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

@chro­ści­sko

U mnie skrzy się bi­żu­te­ria, a nie ame­ty­sty, więc można za­ło­żyć, że cza­sow­nik od­no­si się do opra­wy, która jest za­pew­ne srebr­na… Mogę zmie­nić na po­ły­ski­wa­ła, jeśli zwięk­szy to ilość szczę­ścia we wszech­świe­cie, acz­kol­wiek skrzy­ła się ład­niej brzmi :P

 

Fin­klo, dzię­ku­ję, także za zwró­ce­nie mi uwagi na coś, co jesz­cze po­sta­ram się wy­edy­to­wać. Opo­wia­da­nie jest z uni­wer­sum, a sama wiesz, jaki to ból – autor zna pewne za­ku­li­so­we wy­ja­śnie­nia i cza­sem za­po­mi­na je umie­ścić w tek­ście. Za­ło­że­nie jest takie, że Adam w dość szcze­gól­ny spo­sób re­agu­je na “czerń” (to samo, co było w Kro­kach Ko­man­do­ra, tylko z dru­giej stro­ny i pół wieku póź­niej ;)), stąd nie­kie­dy te wizje, które po pro­stu może mieć każdy, kto w ogóle jakoś na tych wiel­kich przed­wiecz­nych (;)) re­agu­je. Ale zgoda, że tu może nie jest to do końca oczy­wi­ste, więc po­sta­ram się jutro jakoś to do­pre­cy­zo­wać.

http://altronapoleone.home.blog

Ja mam spa­cze­nie na tym punk­cie z racji wy­kształ­ce­nia. Szan­sa, że komuś in­ne­mu bę­dzie to prze­ska­dzać jest nie­wiel­ka. Tym bar­dziej, że słowo "skrzyć" też można róż­nie in­ter­pre­to­wać.

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

 spa­cze­nie na tym punk­cie z racji wy­kształ­ce­nia.

Geo­lo­gia czy ju­bi­ler­stwo? Btw jak pro­wa­dzi­łam za­ję­cia na ar­cheo, to mia­łam tam m.in. ka­wa­łek o glip­ty­ce…

 

Ską­d­inąd sty­li­zo­wa­ne fioł­ki da­ło­by się chyba wy­ciąć z ka­mie­nia tak, żeby za­cho­wać ostre kra­wę­dzie a la fa­se­to­wa­nie.

 

Fin­klo, do­pi­sa­łam jedno zda­nie na końcu dru­gie­go “roz­dzia­li­ku” – czy teraz jest odro­bi­nę ja­śniej? Nie chcę robić nad­mier­ne­go in­fo­dum­pu, żeby nie zabić na­stro­ju.

http://altronapoleone.home.blog

Już bi­blio­tecz­ne kliki. Cóż, wto­rek, było do prze­wi­dze­nia, że nie zdążę ze swoim gło­sem (chcia­łam prze­czy­tać tekst po po­praw­kach), więc jest taki “nie­wi­dzial­ny” ode mnie :)

 

Po do­da­niu in­for­ma­cji do tek­stu, czy­ta­ło się bar­dzo do­brze. Co do stylu, nie można co­kol­wiek za­rzu­cić. Umiesz two­rzyć at­mos­fe­rę wy­bra­nych cza­sów, a dłu­gie zda­nia płyną po pro­stu. Trzy­masz cały czas wy­so­ki po­ziom, a i książ­ki nie mogę się do­cze­kać. Ale zde­cy­do­wa­nie po­win­naś od­waż­niej opi­sy­wać ele­men­ty ste­am­pun­ko­we. Są na­praw­dę cie­ka­we, ale z dru­giej stro­ny, jest coś fra­pu­ją­ce­go w trak­to­wa­niu tego ele­men­tu świa­ta przed­sta­wio­ne­go tak sub­tel­nie. Hi­sto­rią z Czar­nym w tle, za­ostrzy­łaś mój ape­tyt na wię­cej.

Geo­lo­gia czy ju­bi­ler­stwo?

Geo­lo­gia z so­lid­nym kur­sem gem­mo­lo­gii na czwar­tym roku. Co praw­da wieki temu, a do tego nie moja spe­cja­li­za­cja, ale to chyba zo­sta­je we krwi na całe życie, jak Cy­ce­ron ;)

 

sty­li­zo­wa­ne fioł­ki da­ło­by się chyba wy­ciąć z ka­mie­nia tak, żeby za­cho­wać ostre kra­wę­dzie a la fa­se­to­wa­nie.

Przy obec­nej tech­ni­ce może by się dało, choć nie wi­dzia­łem ni­cze­go ta­kie­go. Ostre kra­wę­dzie nada­ły­by bar­dzo no­wo­cze­sne­go/kan­cia­ste­go stylu tym fioł­kom. Myślę, że w XIX w. by­ło­by to ra­czej coś na wzór tej rzym­skiej gemmy, którą po­ka­za­łaś (tak swoją drogą to bar­dzo ładna). Je­steś pewna, że to jest in­te­li­go? Bo wy­glą­da jakby re­lief był wy­pu­kły.

Co do Two­je­go tek­stu, wspo­mniał bym mi­no­cho­dem o srebr­nej opra­wie fioł­ków, a wtedy i skrze­nie bę­dzie pa­so­wać, i rzeź­ba, i ame­ty­sty, a jak ład­nie to wple­ciesz, to i opis zyska.

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

One bar­dzo czę­sto na zdję­ciach wy­glą­da­ją jak re­lief wy­pu­kły, do tego stop­nia, że w przy­pad­ku dwóch zło­tych pier­ście­ni Pto­le­me­usza VI z Luwru do­pie­ro jak wzię­łam je do ręki, to uwie­rzy­łam, że są wklę­słe. Kamee jed­no­barw­ne są sto­sun­ko­wo rzad­kie, wy­bie­ra­no na nie ra­czej ka­mie­nie war­stwo­we, żeby uzy­ski­wać efek­ty ko­lo­ry­stycz­ne. Tak na oko 70-80% to in­ta­glia (za­le­ży, czy li­czyć także to wszyst­ko, co było w me­ta­lu, pa­ście szkla­nej, kości itd., czy nie).

 

A oto na­praw­dę wklę­słe pier­ście­nie:

 

http://altronapoleone.home.blog

Ładne :)

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Nie po­wiem ci zbyt wiele, czego nie na­pi­sa­no już wcze­śniej, ale zo­sta­wię ko­men­tarz na znak prze­czy­ta­ne­go opo­wia­da­nia. Tak jak więk­szość – mocno do­ce­niam cały kli­mat i od­wzo­ro­wa­ne re­alia. Widać, że sie­dzisz w te­ma­cie. Opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne też bar­dzo przy­stęp­nym ję­zy­kiem, więc czy­ta­ło się przy­jem­nie.

Muszę się też zgo­dzić, że jak na ste­am­punk, to mało mi tu ste­am­pun­ku. Ro­zu­miem, że opo­wia­da­nie jest osa­dzo­ne w więk­szym uni­wer­sum i dzie­ją­cym się w nim cyklu, ale jeśli brać pod uwagę je­dy­nie ten tekst, to szcze­rze mó­wiąc pew­nie można wy­ciąć z niego wszyst­kie wzmian­ki o stem­pun­ko­wych wy­na­laz­kach bez więk­szej stra­ty dla samej tre­ści. Przy­da­ło­by się tego trosz­kę wię­cej.

Po­cząt­ko­wo też aż za bar­dzo ta­jem­ni­czy był ten cały Czar­ny i cho­ciaż dalej nie je­stem pe­wien czym do końca jest, to jed­nak chyba nie czuję nie­do­sy­tu. Więc chyba jest ok.

Chciał­bym też tro­chę wię­cej Fe­lik­sa, cho­ciaż spo­dzie­wam się, że w in­nych opo­wia­da­niach z uni­wer­sum może być go wię­cej?

I na sam ko­niec – jak to jest z tym praw­dzi­wym imie­niem Noira? Bo jak tro­chę po­szu­ka­łem na jego temat (wiel­ki plus opo­wia­da­nia, jeśli lek­tu­ra za­chę­ca do szu­ka­nia więk­szej ilo­ści in­for­ma­cji), to w więk­szo­ści źró­deł jego imię po­da­wa­li jako Yvan. Yves zna­la­złem chyba tylko w fiń­skiej wer­sji wi­ki­pe­dii :D

Bar­dzo przy­jem­ny tekst!

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

No pro­szę, ktoś jed­nak po­gu­glał ;)

No więc nie wy­pa­da mi nie od­po­wie­dzieć: Yves dla­te­go, że jest to imię znacz­nie po­pu­lar­niej­sze i nie­zwra­ca­ją­ce uwagi, a skoro hi­sto­ria jest al­ter­na­tyw­na, to niech bę­dzie al­ter­na­tyw­nie (z da­ta­mi też trosz­kę na­mie­sza­łam) – II Ce­sar­stwo jest tu prze­cież też bar­dzo al­ter­na­tyw­ne… A po praw­dzie za­wsze mam pro­blem z ro­bie­niem złoli, zwłasz­cza po­mniej­szych, z praw­dzi­wych ludzi, nawet jeśli ich pry­wat­nie uwa­żam za sk*synów ;) No więc mogę uda­wać, że to ktoś inny. Za to dla wła­snej przy­jem­no­ści za­ba­wi­łam się na­zwi­ska­mi: nie pada praw­dzi­we, Sal­mon, ale za to po­zy­tyw­ne­go od­po­wied­ni­ka na­zwa­łam Tro­ut­te czyli pstrąg. Nie­mniej mia­łam na­dzie­ję, chyba zisz­czo­ną, że hi­sto­ryj­ka tłu­ma­czy się bez gu­gla­nia, bo je­steś pierw­szy…

Mogę się też przy­znać, że w hi­sto­riach al­ter­na­tyw­nych fa­scy­nu­je mnie naj­bar­dziej, że drob­ne wy­da­rze­nia by­wa­ją rów­nie ważne jak wiel­kie i nie prze­pa­dam za roz­wią­za­nia­mi typu ktoś inny wy­grał jedną bitwę.

 

Dzię­ku­ję za po­zy­tyw­ną opi­nię!

 

 

@chro­ści­sko

 

– Zwłasz­cza jak na czło­wie­ka, który tak upar­cie od­ma­wia po­par­cia dla moich pla­nów re­for­my Po­li­tech­ni­ki… Jest to nazwa wła­sna?

tak, w tym przy­pad­ku tak, we Fran­cji do dzis Po­ly­tech­ni­que to tylko i wy­łącz­nie Ecole Po­ly­tech­ni­que, ta pa­ry­ska (dziś pod­pa­ry­ska) z 1794/1804. Od niej oczy­wi­ście wziął nazwę typ szko­ły, ale tro­chę tak jak mawia(ło?) się adi­da­sy na do­wol­ne spor­to­we buty

http://altronapoleone.home.blog

Tłu­ma­czy się jak naj­bar­dziej, gu­gla­łem tylko po to, żeby spraw­dzić jakie są róż­ni­ce z praw­dzi­wą wer­sją wy­da­rzeń (po­mi­ja­jąc oczy­wi­ście ele­men­ty fan­ta­stycz­ne :D)

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Wpa­dam mocno spóź­nio­ny na im­pre­zę, ale mam na­dzie­ję, że lamp­ki jesz­cze się palą ;)

Bar­dzo ład­nie po­że­ni­łaś świat z tam­tej epoki z ele­men­ta­mi fan­ta­stycz­ny­mi. O ile ste­am­punk obec­ny jest ra­czej sym­bo­licz­nie, o tyle Czar­ny bar­dzo mi się spodo­bał. Jego nad­na­tu­ral­ny cha­rak­ter, spo­sób pre­zen­ta­cji i po­ka­zy­wa­ny wątek zro­bił wra­że­nie oraz trzy­mał w na­pię­ciu do sa­me­go końca.

Bo­ha­ter faj­nie od­da­ny jako dżen­tel­men z epoki, mocno do­kła­da się do ogól­ne­go po­czu­cia kli­ma­tu. Przy czym pre­zen­tu­jesz ją znacz­nie umie­jęt­niej niż choć­by w “Kro­kach ko­man­do­ra”. Nie czuć tutaj za­gu­bie­nia ani nigdy nie czu­łem się zmu­szo­ny, by się­gnąć nagle po Wi­ki­pe­dię, bo cze­goś nie ro­zu­miem.

Fa­bu­ła dla mnie za­pre­zen­to­wa­na zo­sta­ła na lep­szym po­zio­mie niż w po­przed­nich tek­stach. Szyb­ciej prze­cho­dzisz do wątku głów­ne­go, re­tro­spek­ty­wy są tak roz­pla­no­wa­ne, że nie męczą ani nie wy­da­ją się zby­tecz­ne. Ko­niec także jest dla mnie sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy.

I tylko jeden mały ele­ment budzi mój nie­po­kój – fakt, że tak ład­nie opi­sa­ny świat może być je­dy­nie “XVIII wie­kiem z au­to­ma­ta­mi”. Czę­sto wi­dzia­łem prze­rób­ki hi­sto­rycz­ne, gdzie pre­zen­to­wa­no wy­na­laz­ki, które od­mie­ni­ły­by ob­li­cze wojny o wiele moc­niej niż USS Mo­ni­tor czy kula Minie i w efek­cie dany kon­flikt hi­sto­rycz­ny po­wi­nien za­koń­czyć się ina­czej, bo głów­na przy­czy­na ta­kie­go a nie in­ne­go wy­ni­ku zo­sta­ła­by wy­eli­mi­no­wa­na. Jed­nak wiem z ko­men­ta­rzy, że mocno pa­sjo­nu­jesz się “ri­ser­czem” i do­kład­nym spraw­dza­niem tam­tej epoki. Tak więc po­wi­nie­nem być spo­koj­ny o wynik i jego do­kład­ność, choć lekki nie­po­kój po­zo­sta­je. Ech, pa­ra­no­ik ze mnie ;)

W każ­dym razie – bar­dzo ładny kon­cert fa­jer­wer­ków.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

NWM, le­jesz miód na moje sko­ła­ta­ne serce ;)

 

Co do epoki i “XVIII wieku z au­to­ma­ta­mi” – mam wiel­ką na­dzie­ję, że nie za­wio­dę po­my­słem na ste­am­punk, który zresz­tą bę­dzie mało roz­bu­cha­ny, bo ga­dże­ty bawią mnie w stop­niu mier­nym. Po­mysł mam głów­nie na to, jak to dzia­ła, i to – uchy­lę rąbka ta­jem­ni­cy – łączy się po tro­chu z tym, co było w Kro­kach. Hi­sto­rię al­ter­na­tyw­ną zaś opie­ram nie na wy­ni­kach bitew (są one bar­dzo prze­re­kla­mo­wa­ne, a jeśli już mia­ła­bym tak robić, czego nie wy­klu­czam w przy­pad­ku wojny fran­cu­sko-pru­skiej, to mam paru kan­dy­da­tów cał­kiem nie­ogra­nych li­te­rac­ko, a na­praw­dę mo­gą­cych sporo zmie­nić) i nawet nie na wy­na­laz­kach (zbyt ba­nal­ne), ale na tym, że kilka osób, które w realu zmar­ły młodo, ale bez trudu i wiel­kie­go na­gi­na­nia mogły w od­po­wied­nich wa­run­kach prze­żyć, prze­ży­ło, dzię­ki od­mien­nym oko­licz­no­ściom. Z tego wy­ni­ka­ją nieco inne ukła­dy sił, inne ukła­dy po­li­tycz­ne itd., no i oczy­wi­ście na paru eu­ro­pej­skich tro­nach sie­dzą inne osoby ;)

http://altronapoleone.home.blog

Be­tu­ją­cym dzię­ku­ję za uwagi, choć w końcu ostat­nie zmia­ny po­szły w nieco innym kie­run­ku niż su­ge­ro­wa­no.

D: Cóż za bunt jed­nost­ki!

 

Ja się oczy­wi­ście nie skro­iłam, że już tutaj byłam, więc za­czę­łam czy­tać i już chcia­łam po­zwać kogoś o pla­giat, a tu pro­szę. Dodam, że po mojej nie­daw­nej wi­zy­cie we Fran­cji do­dat­ko­wą przy­jem­ność spra­wił mi kli­mat. No i mój ulu­bio­ny me­cha­nicz­ny ka­na­rek jest na swoim miej­scu ;)

Witaj!

 

Na­pi­sa­łaś to bar­dzo ład­nym ję­zy­kiem. Ję­zy­ko­wo wła­śnie i sty­li­stycz­nie mio­dzio.

Ste­am­punk – czy wię­cej? Pew­nie, że mo­żesz dać wię­cej i bę­dzie faj­nie, albo i faj­niej, ale to co dałaś wy­star­czy­ło.

 

Po­ma­ru­dzę za to na fa­bu­łę. Bo jest li­nio­wa. Pro­sta. Tzn. może i za­wi­kła­na dla głów­ne­go bo­ha­te­ra, ale czy­tel­ni­ka pro­wa­dzisz jak po sznur­ku z punk­tu A do B do C i itd. Nie zna­la­złem zbyt­nio miej­sca na snu­cie do­my­słów, szu­ka­nie wska­zó­wek.Czyli fa­bu­lar­nie jest OK ale mogło by być le­piej! Nic nie mam co do samej hi­sto­rii, tylko wię­cej mięsa daj czy­tel­ni­ko­wi, żeby mu fraj­dę po­dwo­ić.

 

Fajne przej­ścia do re­tro­spek­cji, płyn­ne, na­tu­ral­ne.

 

Tyle ode mnie,

Po­zdra­wiam znad pla­sti­ko­we­go, ciem­no­gra­na­to­we­go ku­becz­ka z pa­ru­ją­cą, tanią czar­ną kawą (25 cen­tów) z cu­krem!

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Dzię­ku­ję, My­tri­xie, że wpa­dłeś i za ogól­nie po­zy­tyw­ną opi­nię.

 

Za­baw­ne jest tylko to, że po przy­go­dach z “Kro­ka­mi Ko­man­do­ra”, gdzie moim skrom­nym zda­niem akcja jest znacz­nie bar­dziej li­ne­ar­na (tylko re­tro­spek­cje), tu spo­dzie­wa­łam się po­dob­nych kło­po­tów czy­tel­ni­czych – jest w końcu kilka pla­nów cza­so­wych w prze­szło­ści plus wizje po­ten­cjal­nej przy­szło­ści i bo­ha­ter po­ru­sza­ją­cy się w nich wszyst­kich – a tu takie za­sko­cze­nie ;)

 

Po­zdra­wiam ciem­no­gra­na­to­wy ku­be­czek, choć pew­nie za­koń­czył już żywot…

http://altronapoleone.home.blog

Skoń­czył w zbio­ro­wej mo­gi­le ku­becz­ków :-)

 

Po­zy­tyw­na opi­nia bo to dobre jest, ale idź na ca­łość, bo warsz­ta­to­wo na piór­ko jest, tylko musi się akcja i fa­bu­ła roz­krę­cić.

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Zga­dzam się, gdyby tylko Dra­ka­ina była mniej sa­mo­lub­na ;) i wy­cię­ła tro­chę fran­cu­skich sma­ko­ły­ków (któ­rych z na­tu­ry nie jadam, nie mogę jeść je­dze­nia mo­je­go je­dze­nia), a do­da­ła czar­nej, dra­ma­tycz­nej, ka­sza­ny, też widzę piór­ko.

A mnie się po­do­ba­ło mniej od “Kro­ków ko­man­do­ra”.

Bo już wiem, że umiesz bu­do­wać kli­mat, że świet­nie od­da­jesz re­alia epoki, że umiesz bu­do­wać sma­ko­wi­te zda­nia. Tym razem jed­nak mę­czy­łem się z opo­wie­ścią, do któ­rej w każ­dym ko­lej­nym epi­zo­dzie wpro­wa­dza­łaś zni­kąd nowe po­sta­ci (Fe­liks, Vu­it­ton, Eu­ge­nia, Lu­dwik, Pier­re), po­sta­ci któ­rych zna­cze­nie dla dal­szej akcji było nie­pew­ne i które zni­ka­ły w nie­by­cie po wy­gło­sze­niu swo­ich kwe­stii. Za­bra­kło mi tutaj wy­raź­nej osi dra­ma­tur­gicz­nej, ca­łość była ro­ze­dr­ga­na nie tylko chro­no­lo­gicz­nie, czy fa­bu­lar­nie ale i przez ten ko­ro­wód po­sta­ci, zmie­nia­ją­cych się wokół bo­ha­te­ra jak we śnie.

No i nie ku­pu­ję roz­wią­za­nia ze zbież­no­ścią nazw miej­sco­wo­ści – na coś ta­kie­go mógł się na­brać Fra­nek Dolas (Stras­burg/Stras­berg) dla praw­dzi­we­go Czar­ne­go to słaby chwyt.

 

nie ku­pu­ję roz­wią­za­nia ze zbież­no­ścią nazw miej­sco­wo­ści

To tro­chę żart au­to­bio­gra­ficz­ny – mnie się na ja­kimś eta­pie mo­je­go życia po­my­li­ły te miej­sco­wo­ści, więc po­sta­no­wi­łam wy­ko­rzy­stać. A w ob­rę­bie świa­ta opo­wia­da­nia za­kła­dam, że to nie Czar­ny się po­my­lił, ale Adam usły­szał coś z bar­dzo da­le­ka, bo aku­rat no­co­wał w miej­sco­wo­ści o zbież­nej na­zwie. Może mało prze­ko­nu­ją­ce, ale tak się ta idea na­ro­dzi­ła.

 

A mnie się po­do­ba­ło mniej od “Kro­ków ko­man­do­ra”.

A ja wła­śnie toczę boje z re­dak­to­rem “KK” dla “Ja, le­gen­da”, bo re­dak­tor chciał­by w nim pra­wie wszyst­ko zmie­nić :/

http://altronapoleone.home.blog

Po­wo­dze­nia w bo­jach!

 

za­kła­dam, że to nie Czar­ny się po­my­lił, ale Adam usły­szał coś z bar­dzo da­le­ka, bo aku­rat no­co­wał w miej­sco­wo­ści o zbież­nej na­zwie.

a wi­dzisz, ja wcale nie my­śla­łem o po­mył­ce Czar­ne­go, tylko po­trak­to­wa­łem tę sy­tu­ację jako do­słow­ny opis jego re­in­kar­na­cji i dzi­wi­łem się, że jej moż­li­wo­ści są ogra­ni­czo­ne na­zwa­mi miej­sco­wo­ści. Wo­lał­bym coś bar­dziej ste­am­pun­ko­we­go, choć­by bez­po­śred­nie po­łą­cze­nie ko­le­jo­we ;)

“…był ar­ty­stą, który ubie­rał au­to­ma­to­ny w wy­myśl­ne okry­cia, dzię­ki któ­rym ich me­cha­nicz­na na­tu­ra prze­sta­wa­ła rzu­cać się w oczy…”

 

“A ja nie mam ca­łe­go dnia , jesz­cze dziś wy­jeż­dżam do Bre­ta­nii.” – zbęd­na spa­cja

 

“…i zmiaż­dży ten świat, który ko­cha­li.

– Muszę kogoś zabić, żeby oca­lić Fran­cję. Ce­sa­rza. Nasz świat.”

 

Na po­czą­tek po­wiem, że szcze­rze do­ce­niam wy­si­łek wło­żo­ny w próbę od­wzo­ro­wa­nia re­aliów – to nie mój konik i się nie znam, ale czy­ta­jąc od­nio­słam wra­że­nie, że Ty się znasz, a to chyba o to cho­dzi. Jest od­da­nych duch cza­sów, kli­mat itp. wła­ści­wie we wszyst­kim – w opi­sach, stro­jach, dia­lo­gach. Także pod tym wzglę­dem na­praw­dę wy­szło super.

Tekst czy­ta­łam jakiś czas temu i może coś mi się po­kieł­ba­si­ło, ale w sumie od­nio­słam wra­że­nie, że wy­na­laz­ki tech­nicz­ne są wpro­wa­dzo­ne tylko po to, by bo­ha­ter miał się czego oba­wiać, a nie dla­te­go, że od­gry­wa­ją jakąś szcze­gól­ną rolę w hi­sto­rii. To taka uwaga na mar­gi­ne­sie.

Czar­ny do mnie nie prze­mó­wił. Jakaś taka bli­żej nie­okre­ślo­na siła, która robi źle bo tak, ani nie ma cha­rak­te­ru, ani twa­rzy, ani w za­sa­dzie nie wia­do­mo skąd i po co się wzię­ła… Nie prze­ko­nu­je mnie taki an­ta­go­ni­sta.

Su­biek­tyw­nie dodam, że nigdy nie prze­pa­da­łam za wąt­kiem wizji. Bo­ha­te­ro­wi coś się udaje, bo miał ze­sła­ną przez kogo wła­ści­wie? wizję. Albo za­czy­na coś robić, bo ma wizję. I gdyby nie te wizje, to pew­nie błą­dził­by we mgle jak dziec­ko, bo wła­sny­mi dzia­ła­nia­mi bądź me­to­da­mi kon­wen­cjo­nal­ny­mi ni­cze­go by nie osią­gnął, nie, musi być wizja. Ale to oczy­wi­ście takie moje ma­ru­dze­nie.

A, no i nie ku­pu­ję wątku ze zbież­no­ścią nazwy miej­sco­wo­ści. Nie i już.

Pod­su­mo­wu­jąc – jest kli­mat i chwa­ła Ci za od­wzo­ro­wa­nie re­aliów, ale ta kon­kret­na osa­dzo­na w nich hi­sto­ria do mnie nie prze­mó­wi­ła.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Dzię­ku­ję, Jose, za opi­nię. Cie­szę się, że przy­naj­mniej re­alia epoki wy­cho­dzą, no, re­ali­stycz­nie ;)

 

W szcze­gó­ły cza­sem cał­kiem nie­źle tra­fiasz:

 

Jakaś taka bli­żej nie­okre­ślo­na siła

Tak, bo w uni­wer­sum jest to da­le­ki li­te­rac­ki po­to­mek lo­ve­cra­ftow­skich przed­wiecz­nych, a nie chcę macek ;) Lu­dzie nie ro­zu­mie­ją, co to jest, więc jawi się w różny spo­sób, ale za­sad­ni­czo nie­okre­ślo­ny (na razie). To nie jest an­ta­go­ni­sta sensu stric­to, ale ra­czej wy­obra­że­nie kon­kret­ne­go bo­ha­te­ra o tej sile.

 

wy­na­laz­ki tech­nicz­ne są wpro­wa­dzo­ne tylko po to, by bo­ha­ter miał się czego oba­wiać, a nie dla­te­go, że od­gry­wa­ją jakąś szcze­gól­ną rolę w hi­sto­rii.

I tak, i nie. Po­nie­waż roz­wią­za­nia w ro­dza­ju “ma­szy­ny wy­gry­wa­ją jedną bitwę i hi­sto­ria zmie­nia swój bieg” uwa­żam za tanie i nie­per­spek­ty­wicz­ne*, to za­sad­ni­czo ich nie ku­pu­ję. Po­sta­wi­łam na po­wol­ny roz­wój “no­wych tech­no­lo­gii” po czę­ści w związ­ku z tą nie­okre­ślo­ną siłą i tu bo­ha­ter po pro­stu widzi po­ten­cjal­ną przy­szłość, jeśli ten ma­riaż tech­ni­ki i “czer­ni” miał­by się zi­ścić.

*Lubię za­ba­wę two­rze­niem hi­sto­rii al­ter­na­tyw­nej, ukła­da­niem jej ce­gie­łek, a nie ro­bie­niem bum i po spra­wie – zresz­tą więk­szość au­to­rów w ogóle nie za­sta­na­wia się nad re­al­ny­mi kon­se­kwen­cja­mi ta­kie­go bum, tylko wpro­wa­dza sobie jakiś ele­ment i za­do­wo­le­ni, co naj­wy­żej ja­kieś ko­sme­tycz­ne zmia­ny.

 

Su­biek­tyw­nie dodam, że nigdy nie prze­pa­da­łam za wąt­kiem wizji.

Ja mam do nich am­bi­wa­lent­ne uczu­cia. Ale z kolei bo­ha­ter ma wśród da­le­kich przod­ków Fran­ka Blac­ka z Mil­le­nium (Car­te­ra, nie Lars­so­na, oczy­wi­ście ;)), więc one tro­chę muszą być, ale też nie za­kła­dam, że za­wsze mają uła­twiać, bo cza­sem ra­czej za­ciem­nia­ją obraz, pro­wa­dzą na ma­now­ce itp. To jest za­wsze pro­blem z tek­sta­mi z uni­wer­sum, że po­ka­zu­ją jakiś wy­ci­nek rze­czy­wi­sto­ści, która w gło­wie au­to­ra ma wię­cej roz­ga­łę­zień i uza­sad­nień. A żeby było za­baw­niej, po­zo­sta­łe na­pi­sa­ne już tek­sty z tym samym bo­ha­te­rem są zu­peł­nie inne…

http://altronapoleone.home.blog

“To jest za­wsze pro­blem z tek­sta­mi z uni­wer­sum, że po­ka­zu­ją jakiś wy­ci­nek rze­czy­wi­sto­ści, która w gło­wie au­to­ra ma wię­cej roz­ga­łę­zień i uza­sad­nień. A żeby było za­baw­niej, po­zo­sta­łe na­pi­sa­ne już tek­sty z tym samym bo­ha­te­rem są zu­peł­nie inne…”

Wiem jak to jest ;)

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

W swo­jej twór­czo­ści, którą się z nami tutaj dzie­lisz i którą dane mi było czy­tać, je­steś bar­dzo mo­no­te­ma­tycz­na, Dra­ka­ino. Można to od­bie­rać jako za­le­tę bądź wadę, każdy po­wi­nien sam oce­nić. Znowu za­bra­łaś mnie do XIX-wiecz­nej Fran­cji, ale muszę przy­znać, że tym razem to nie była jazda bez trzy­ma­ki i cze­ski film. Wręcz prze­ciw­nie, świat przed­sta­wio­ny mnie nie przy­tło­czył i sta­no­wił sza­le­nie in­te­re­su­ją­cą war­tość do­da­ną. Opo­wia­da­nie w bar­dzo przy­stęp­ny spo­sób przy­bli­ża tak eg­zo­tycz­ne dla mnie re­alia, za co je­stem wdzięcz­ny. Roz­ryw­ka i edu­ka­cja w jed­nym. :D

Sce­no­gra­fię zbu­do­wa­łaś z wy­czu­ciem i mą­drze do tego stop­nia, że po­zwo­li­ła przy­sta­wać i po­przy­glą­dać się ob­raz­kom, gdy fa­bu­ła nie na­dą­ża­ła. Tutaj nie­ste­ty jest we­dług mnie kiep­ściut­ko. Dość stan­dar­do­wo po­pro­wa­dzo­na, szczę­dzisz twi­stów, do tego okle­pa­ne i gór­no­lot­ne roz­wią­za­nia – nie­ja­snej etio­lo­gii wizje, czy nie­okre­ślo­ne “zło”, sper­so­ni­fi­ko­wa­ne jako pan w czer­ni. Może gdyby szło za tym ja­kieś nie­oczy­wi­ste roz­wią­za­nie czy na­wią­za­nie, bro­ni­ło­by się to cał­kiem do­brze w ze­sta­wie­niu z de­ko­ra­cja­mi, ale z tego, co dane mi było prze­czy­tać, od­nio­słem wra­że­nie, jak­byś chcia­ła po­ka­zać tę Fran­cję i tych ary­sto­kra­tów, a nie hi­sto­rię jako taką.

Nie­mniej nie mogę po­wie­dzieć, że czy­ta­łem bez przy­jem­no­ści. :)

Dzię­ki za opi­nię, mimo am­bi­wa­len­cji ;) Za­czy­nam mieć wra­że­nie, że fa­bu­ła padła tro­chę ofia­rą mojej nie­chę­ci do ło­pa­to­lo­gii i po­da­wa­nia in­for­ma­cji hi­sto­rycz­nych, bo w tej opo­wie­ści cho­dzi w sumie o po­wstrzy­ma­nie wojny, która była jed­nym z nie­do­ce­nia­nych punk­tów zwrot­nych w hi­sto­rii Eu­ro­py (a po­nie­kąd świa­ta, zwa­żyw­szy zna­cze­nie dla nie tyle wy­bu­chu, ile ukła­du sił w I wś), czyli wojny fran­cu­sko-pru­skiej… Czyli jak naj­bar­dziej o hi­sto­rię jako taką ;)

 

@mo­no­te­ma­tycz­ność – cóż, to wina tego, że sobie wy­kre­owa­łam pewne uni­wer­sum, roz­cią­gnię­te głów­nie na dwa stu­le­cia (XVIII/XIX), bo w każ­dej pi­sa­ni­nie lubię pisać o rze­czach, na któ­rych się znam. W związ­ku z tym hard sf wła­ści­wie dla mnie od­pa­da (chyba że taka w wer­sji bar­dzo light, nie wy­klu­czam), fan­ta­sy nie chcę pisać, a na fu­tu­ry­sty­kę nie mam po­my­słów ;)

http://altronapoleone.home.blog

Za­czy­nam mieć wra­że­nie, że fa­bu­ła padła tro­chę ofia­rą mojej nie­chę­ci do ło­pa­to­lo­gii i po­da­wa­nia in­for­ma­cji hi­sto­rycz­nych

Czy to pierw­szy raz, kiedy od­no­sisz takie wra­że­nie?

Znam ten ból.

Czy to pierw­szy raz, kiedy od­no­sisz takie wra­że­nie?

Nie pierw­szy, ale naj­bar­dziej bo­le­sny, bo wy­da­wa­ło mi się, że aku­rat tu idea pew­ne­go spe­cy­ficz­ne­go efek­tu mo­ty­la i za­gro­że­nia po­tęż­nym kon­flik­tem, któ­re­mu ktoś usi­łu­je za­po­biec usu­wa­jąc mo­ty­la, bo zo­ba­czył, że motyl może go wy­wo­łać, jest oczy­wi­sta bez ko­niecz­no­ści bar­dziej ło­pa­to­lo­gicz­ne­go wska­zy­wa­nia na kon­kret­ne wy­da­rze­nie ;) I tak na­zwi­sko Bi­smarc­ka było już dużym ustęp­stwem…

http://altronapoleone.home.blog

Ech… Prze­czy­ta­łem Twoje opo­wia­da­nie, dałem sobie dzień na prze­my­śle­nie wszyst­kie­go, na­pi­sa­łem ko­men­tarz, a potem prze­czy­ta­łem opo­wia­da­nie jesz­cze raz. Nie chcia­ło mi się bo­wiem wie­rzyć, że mógł po­wstać aż taki dy­so­nans mię­dzy no­mi­na­cją, zwłasz­cza Lo­żań­ską, a tym, jak jak ja ode­bra­łem ten tekst (choć z dru­giej stro­ny prze­sta­je mnie to też już po­wo­li dzi­wić). Nie­ste­ty jed­nak, choć po­wtór­na lek­tu­ra skło­ni­ła mnie do prze­re­da­go­wa­nia czę­ści ko­men­ta­rza, ogól­ny wy­dźwięk po­zo­sta­je ten sam. Tyle, że teraz sil­niej­szy nawet, bo wolny od wszel­kich wąt­pli­wo­ści wy­ni­ka­ją­cych z przy­pusz­cze­nia, że być może czy­ta­łem o zbyt póź­nej porze, bar­dziej zmę­czo­ny niż mi się zda­wa­ło, bez na­le­ży­te­go sku­pie­nia i w nie­sprzy­ja­ją­cych wa­run­kach, co mogło rzu­to­wać na mojej opi­nii.

 

No cóż, je­stem na nie. I – jak­kol­wiek bar­dzo przy­kro mi pisać takie rze­czy – tekst nie tyle odbił się od mo­je­go gustu, co po pro­stu jest zwy­czaj­nie ni­ja­ki, żeby nie po­wie­dzieć: słaby.

O tym, że męczy mnie ob­ra­ny przez Cie­bie spo­sób nar­ra­cji i styl pi­sa­nia – bez­na­mięt­na, suche re­la­cja nie da­ją­ca ja­kich­kol­wiek szans na za­an­ga­żo­wa­nie się w opo­wieść i ko­mu­ni­ka­cję z jej bo­ha­te­ra­mi – mó­wi­łem Ci już przy innej oka­zji. Jest taka mądra li­te­rac­ka praw­da, że le­piej czy­tel­ni­ko­wi pewne rze­czy po­ka­zy­wać, niż go o nich in­for­mo­wać (Show, not tell – w ję­zy­ku Szek­spi­ra i Dic­ken­sa). Ty na­to­miast, głów­nie po­przez taki a nie inny styl, o wiele, wiele wię­cej stwier­dzasz, niż po­ka­zu­jesz. I tutaj, jeśli co­kol­wiek się zmie­ni­ło, to tylko na gor­sze, bo do po­wyż­szych za­rzu­tów do­cho­dzą ko­lej­ne.

 

Adam, głów­ny prze­cież bo­ha­ter, po­zo­stał dla mnie po­sta­cią tak samo nie­zna­ną i – praw­dę mó­wiąc – nie­cie­ka­wą po za­koń­cze­niu lek­tu­ry, jak na jej po­cząt­ku. Poza tym, że jest dzie­dzi­cem ro­do­wej klą­twy/daru/spe­cy­fi­ki (ale co to za ród – nie wiem) i do­sko­na­łym strzel­cem, wiem o nim, jako o czło­wie­ku, o ile co­kol­wiek, to bar­dzo nie­wie­le. Poza kil­ko­ma pod­sta­wo­wy­mi przy­mio­ta­mi Adama jako po­sta­ci – wi­dze­nie Czar­ne­go, wizje, przy­na­leż­ność i ja­kieś tam ko­nek­sje z eli­ta­mi – prak­tycz­nie nie kreu­jesz jego zwy­kłe­go, ludz­kie­go ob­li­cza; chęć prze­le­ce­nia cu­dzej żony i po­wstrzy­ma­nia Czar­ne­go oraz ura­to­wa­nie przy­ja­cie­la mimo sty­gną­cej w wan­nie wody to jed­nak zde­cy­do­wa­nie za mało, by czy­tel­nik mógł się do go­ścia jakoś tak… na­praw­dę usto­sun­ko­wać.

O bu­do­wa­niu po­sta­ci po­bocz­nych nawet nie ma co wspo­mi­nać. Muszę na­to­miast nad­mie­nić, że jest ich tutaj zde­cy­do­wa­nie zbyt wiele i w więk­szo­ści są one zbęd­ne, bo nie wno­szą do opo­wia­da­nia nic waż­ne­go czy cie­ka­we­go, a tylko po­mna­ża­ją i tak już cięż­ki do ogar­nię­cia chaos nar­ra­cyj­ny. Ma się wra­że­nie, że więk­szość z nich zna­la­zła się w tek­ście i do­sta­ła swoją w nim rolę – tu­dzież rólkę – bo fak­tycz­nie prze­wi­ja­li się przez karty hi­sto­rii, więc wspo­mnieć o nich wy­pa­da. Albo wręcz, że od­czu­wasz po­trze­bę po­chwa­le­nia się głę­bo­ką z nimi zna­jo­mo­ścią – w końcu XIX-wiecz­na Fran­cja to Twój konik.

Weźmy dla przy­kła­du taką Eu­ge­nię, któ­rej wątek jest w tek­ście dosyć mocno roz­bu­do­wa­ny, a któ­rej rze­czy­wi­sta rola spro­wa­dza się do tego, że wy­ra­zi­ła swój strach i po­pro­si­ła Adama o coś, co ten i tak za­mie­rzał prze­cież zro­bić – czyli, de facto, nie wnio­sła do samej hi­sto­rii zu­peł­nie nic. Ba­wie­nie się tą po­sta­cią – czy in­ny­mi, jak choć­by tym pro­jek­tan­tem ciu­chów dla ma­szyn, czy znów zaj­mu­ją­cym zbyt wiele miej­sca, a za to po­zba­wio­nym głęb­sze­go zna­cze­nia Fe­lik­sem i jego przy­go­dą – przy­po­mi­na mi więc taką tro­chę li­te­rac­ką ko­kie­te­rię; ba­wie­nie się z czy­tel­ni­kiem i po­ka­zy­wa­nie mu już nawet nie tyle ludzi i kli­ma­tu epoki, co po pro­stu faktu, że Ty się na tej epoce, lu­dziach, kli­ma­cie i oby­cza­jach znasz. Jak­kol­wiek może to być opi­nia krzyw­dzą­ca, wła­śnie tak to wy­glą­da z mojej per­spek­ty­wy i nic na to nie po­ra­dzę; ot, nad­mier­ne two­rze­nie bytów, które chwi­la­mi i ow­szem, wi­zu­al­nie uatrak­cyj­nia­ją tekst, ale mają nie­wiel­ką war­tość do­da­ną, szcze­gól­nie jeśli cho­dzi o fa­bu­łę; i bez tego ko­lej­ną słabą (a nawet naj­słab­szą) stro­nę opo­wia­da­nia.

Sam nie wiem, czy opo­wieść bar­dziej nie sidła mi dla­te­go, że za­sad­ni­czo nie dzie­je się tutaj nic, dla­te­go, że jest to “nic” nie­zwy­kle po­plą­ta­ne i nie­ja­sne (choć ku tej opcji bym się skła­niał, praw­dę mó­wiąc), czy w końcu dla­te­go, że jest to “nic” opar­te na po­my­śle, który – w moim od­czu­ciu – oka­zał się kom­plet­nie nie­tra­fio­ny. Praw­da leży za­pew­ne gdzieś po­środ­ku, a do­cie­ka­nie jej mija się z celem, bo efekt i tak po­zo­sta­je nie­zmien­ny: nie po­do­ba­ła mi się ta hi­sto­ria zu­peł­nie.

Ale może po kolei:

Opo­wia­da­nie liczy sobie ja­kieś trzy­dzie­ści ty­się­cy zna­ków, a ja­kiej­kol­wiek praw­dzi­wej akcji jest jak Sap­kow­skie­go pro­cen­tów ze sprze­da­ży wia­do­mej gry. Przez cały czas prak­tycz­nie nic, tylko ga­da­ją albo lecą opisy. Za tym wszyst­kim kryje się jakaś in­try­ga hi­sto­rycz­na, któ­rej nie zdo­ła­łaś mi jed­nak skład­nie wy­ja­śnić, i która nie­wie­le mnie przez to in­te­re­su­je.

I tu wła­śnie prze­cho­dzi­my do tego mie­sza­nia w opo­wia­da­niu. O tym, że prze­wi­ja się tu sze­reg zbęd­nych, coraz bar­dziej roz­my­wa­ją­cych kla­row­ność opo­wie­ści po­przez two­rze­nie sztucz­ne­go tłoku po­sta­ci, już mó­wi­łem. Ale to tylko wierz­cho­łek pro­ble­mu. Gu­bi­łem się bo­wiem nie tylko w po­sta­ciach, ich nie­ja­snych ro­lach i jesz­cze mniej zro­zu­mia­łych mo­ty­wa­cjach (wku­rza­ło mnie, że wszy­scy na­oko­ło wie­rzą w Czar­ne­go albo wręcz są świa­do­mi jego ist­nie­nia i są skłon­ni na po­czet tej wiary zabić czło­wie­ka), ale też – w ra­mach ciągu przy­czy­no­wo-skut­ko­we­go – w samej in­try­dze.

I tak do tej pory nie wiem, kto kogo miał pier­wot­nie za­strze­lić i dla­cze­go. Było coś o Bi­smarc­ku, o ja­kichś pru­skich po­słań­cach, o feld­mar­szał­kach, księ­ciach, pre­mie­rach, dzien­ni­ka­rzach i sam już nie wiem, o kim jesz­cze, na­to­miast bra­kło mi wy­ja­śnie­nia ja­kich­kol­wiek za­leż­no­ści mię­dzy wszyst­ki­mi tymi po­sta­cia­mi, ich mo­ty­wa­cja­mi i po­stę­po­wa­niem. Adam na po­cząt­ku chyba chciał od­strze­lić ja­kie­goś Szkop­skie­go pre­mie­ra – nie wiem, po co – a potem, pod wpły­wem wizji, od­krył, że to jakiś ce­sar­ski kuzyn ma zabić tego szko­pa, ale do tego nie można do­pu­ścić, bo opi­nia pu­blicz­na, na co z kolei wmie­szał się ten cały Noir, który wziął się nie wia­do­mo skąd (poza tym, że się uro­dził w pa­mięt­ną noc) i który miał do ode­gra­nia prze­zna­czo­ną przez Czar­ne­go rolę jakąś, ale jaką – tego rów­nież nie wiem. Chyba miał stać się ofia­rą tego księ­cia Pier­ra, który jed­nak wcze­śniej chyba pla­no­wał, po­dob­nie jak Adam, zabić pru­skie­go pre­mie­ra (też nie wiem, dla­cze­go), a nie Noira (więc dla­cze­go nagle ten Noir?), ale w końcu nie zabił ni­ko­go, bo Szko­pa sobie od­pu­ści­li (chyba), a Noira po cichu i za po­zwo­le­niem władz zabił Adam, wła­śnie po to, by Pier­re nie mu­siał… No, coś ta­kie­go.

Jest to wszyst­ko na­pi­sa­ne tak cha­otycz­nie, że za­strzel mnie, ale zu­peł­nie nie ogar­niam. Do tego wy­chwy­ci­łem pa­skud­ne, a jed­nak nic nie wno­szą­ce uprosz­cze­nia, jak choć­by to, że na­za­jutrz po balu Adam po­szedł na to po­da­wa­ne w po­łu­dnie śnia­da­nie, na które zo­stał za­pro­szo­ny, a pod­czas któ­re­go (no dobra – tuż po) przy po­mo­cy hra­bi­ny – oczy­wi­ście cu­flem tak cham­skim, że aż pro­szą­cym się o skwi­to­wa­nie prat­chet­tow­skim tek­stem z za­cho­wa­niem prat­chet­tow­skie­go tonu: “Szan­sa jedna na mi­lion spraw­dza się w dzie­wię­ciu przy­pad­kach na dzie­sięć” – wpadł na trop tego dzie­cia­ka, który ro­dził się dwa­dzie­ścia lat wcze­śniej w… i tu też się już po­plą­ta­łem… chyba ja­kiejś innej wio­sce o ta­kiej samej na­zwie jak ta, w któ­rej tam­tej nocy prze­by­wał Adam; wio­sce znaj­du­ją­cej się nawet w po­bli­żu tej pierw­szej (w tym samym re­jo­nie). Nie wiem na­to­miast dla­cze­go Adam sły­szał płacz dziec­ka znaj­du­ją­ce­go się w zu­peł­nie innym miej­scu, tyle, że no­szą­ce­go taką samą nazwę. Nie wiem też, czy Adam roz­ma­wiał z dwoma wy­jąt­ko­wo kom­pe­tent­ny­mi i ob­da­rzo­ny­mi do­sko­na­łą pa­mię­cią pra­cow­ni­ka­mi lo­kal­nych urzę­dów stanu cy­wil­ne­go, czy z jed­nym, który naj­pierw za­po­mniał o synu szew­ca, a potem go sobie jed­nak przy­po­mniał. Za­ło­że­nie, że mó­wi­my o dwóch róż­nych wio­skach i dwóch róż­nych urzęd­ni­kach wy­da­je się mieć wię­cej sensu, ale i tak jest to dla mnie nie­ja­sne, mętne, po­plą­ta­ne, po­mie­sza­ne, nie­zro­zu­mia­łe, za­gma­twa­ne, za­ciem­nio­ne, i tak dalej, i tak dalej (a przy tym jest to ko­lej­ne wred­ne uprosz­cze­nie, wręcz im­pe­ra­tyw nar­ra­cyj­ny; po­dob­nie zresz­tą jak przy­pad­ko­we wy­cią­ga­nie przed sze­reg tego sta­re­go żoł­nie­rza, co ponoć zbzi­ko­wał i umarł tej pa­mięt­nej nocy).

Od­no­śnie po­my­słu na kre­ację świa­ta przed­sta­wio­ne­go, to jest on dla mnie zwy­czaj­nie prze­kom­bi­no­wa­ny, a przez to zu­peł­nie nie­ape­tycz­ny. Ste­am­pun­ko­wa Fran­cja sama w sobie – choć ni­czym ory­gi­nal­nym oka nie cie­szy – jesz­cze spoko, ale po wy­mie­sza­niu z de­mo­no­lo­gią dała efekt, który aż mnie raził. I nie cho­dzi tutaj tylko o zu­peł­nie nie­prze­ko­nu­ją­cą, bo w grun­cie rze­czy nie­uza­sad­nio­ną w tek­ście (i nie da­ją­cą się wy­ja­śnić na chłop­ski rozum) sym­bio­zę mię­dzy tymi dwoma ele­men­ta­mi – ma­chi­ne­rią i Czar­nym (cały motyw wy­glą­da jak próba uspra­wie­dli­wie­nia obec­no­ści w tek­ście obu tych fan­ta­zma­tów i nic po­nad­to) – ale też o oni­rycz­ne wizje Adama z po­cią­giem zmu­to­wa­nym w czło­wie­ka – względ­nie od­wrot­nie – nad któ­rym latał sobie Czar­ny. To już bar­dzo su­biek­tyw­ne spo­strze­że­nie, nie­mniej dla mnie ta scena była zwy­czaj­nie gro­te­sko­wa, o wy­dźwię­ku bar­dziej ko­micz­nym niż ja­kim­kol­wiek innym. Poza tym rodzi się py­ta­nie, po co Czar­ny w ogóle zsy­łał Ada­mo­wi wizje, skoro to dzię­ki nim zo­stał po­ko­na­ny? A jeśli nie Czar­ny, to kto?

 

No i jest też wy­raź­na nie­ści­słość mię­dzy pew­ny­mi in­for­ma­cja­mi i da­ta­mi.

Otóż, jak stoi w tek­ście, hi­sto­ria z oca­le­niem Fe­lik­sa wy­da­rzy­ła się trzy lata przed ma­jo­wym balem i wła­ści­wym cza­sem akcji.

Pew­nej mroź­nej nocy(,) trzy lata temu(,) Adam wró­cił z opery, gdzie miał się spo­tkać ze swoim przy­ja­cie­lem, ale ten wy­mó­wił się cho­ro­bą.

Tym­cza­sem, kiedy na scenę wkra­cza po­ciąg-wid­mo, czy­ta­my:

Zda­rzy­ło mu się to po raz pierw­szy kilka ty­go­dni po zna­le­zie­niu w ogro­dach Tu­ile­ries wal­czą­ce­go o życie Fe­lik­sa. Obu­dził go huk po­cią­gu kolei że­la­znej. Lo­ko­mo­ty­wa pę­dzi­ła wprost na niego, a za jej ko­mi­nem w ob­ło­kach pary stał za­ku­ty w że­la­zną zbro­ję czło­wiek-ma­szy­na w pru­skiej pi­kiel­hau­bie. Po­ciąg minął Adama z grzmo­tem, to­cząc się dalej, a nad nim uno­sił się upior­ny śmiech Czar­ne­go.

Wi­dy­wał to jesz­cze wiele, zbyt wiele razy. A potem, czte­ry lata temu, zo­ba­czył tego sa­me­go czło­wie­ka na ga­ze­to­wej ry­ci­nie, ilu­stru­ją­cej ar­ty­kuł o przy­ję­ciu przez ce­sa­rza po­sel­stwa z Prus.

 

Wy­cho­dzi więc na to, że Adam oca­lił Fe­lik­sa trzy lata temu, ale mimo, że po­ciąg widmo ob­ja­wił mu się po raz pierw­szy już po tym wy­da­rze­niu, a póź­niej jesz­cze wiele, wiele razy, już czte­ry lata temu – czyli na rok przed tym, jak po raz pierw­szy zo­ba­czył we śnie po­ciąg – Adam roz­po­znał w ga­ze­cie twarz czło­wie­ka, któ­re­go wcze­śniej już od dawna wi­dy­wał w swo­ich o tym po­cią­gu snach; snach, które jesz­cze nie za­czę­ły się po­ja­wiać.

Wnio­sek z tego pły­nie taki, że nie tylko ja się w tym tek­ście za­plą­ta­łem.

 

Ko­lej­na spra­wa, to to zda­nie:

Za­uro­czo­ny jej ja­sno­zie­lo­ną suk­nią i de­kol­tem, na któ­rym skrzył się na­szyj­nik z ame­ty­stów rzeź­bio­nych w kwia­ty fioł­ków, nie za­uwa­żył, kiedy pod­pły­nę­ła pro­sto do niego.

Wy­bacz do­sad­ność, ale strasz­nie to tanie i na­iw­ne, a przy tym nie­do­rzecz­ne. Jak z ja­kie­goś Har­le­qu­uina (jak­kol­wiek się to pisze) albo pod­rzęd­nej fan­ta­sy dla na­sto­la­tek. A przy tym mogę Cię za­pew­nić, że jest to też to­tal­ne prze­kła­ma­nie, jako że żaden za­ab­sor­bo­wa­ny ko­bie­cym pięk­nem facet nie zdo­łał­by nie za­uwa­żyć, że pięk­no to w całym swoim ma­je­sta­cie się do niego zbli­ża.

 

Pod­su­mo­wu­jąc, “Noir” za­wo­dzi na całej linii. Tekst na­pi­sa­ny jest to­tal­nie bez­ład­nie i w spo­sób dla mnie bar­dzo mę­czą­cy, wręcz nudny, bo nie dość, że re­la­cyj­ny, to jesz­cze nie­mi­ło­sier­nie prze­ga­da­ny – choć warsz­ta­to­wo nie­mal do­sko­na­ły – i po­zba­wio­ny ja­kiej­kol­wiek akcji i dy­na­mi­ki; bez żad­nej wy­ra­zi­ście wy­kre­owa­nej po­sta­ci, a za to z po­sta­cia­mi, które zo­sta­ły wy­kre­owa­ne bez żad­ne­go wy­raź­ne­go po­wo­du, i które nie mają żad­ne­go zna­cze­nia – jeśli nie dla tek­stu, to dla hi­sto­rii z pew­no­ścią.

Dobra, wiem, że o do­brej kre­acji świa­ta świad­czą takie wła­śnie dro­bia­zgi; ele­men­ty, które po­zwa­la­ją czy­tel­ni­ko­wi się od­na­leźć, po­czuć swoj­sko i spra­wia­ją, że uni­wer­sum, mimo iż wy­raź­nie obce, daje się jed­nak oswo­ić i po­lu­bić. Tyle tylko, że tutaj – mam wra­że­nie – to wła­śnie Twoje uni­wer­sum, a nie dzie­ją­ca się w nim hi­sto­ria, wy­su­wa się na pierw­szy plan, resz­tę byle jak upy­cha­jąc po ką­tach. Co rów­nie istot­ne – i zgub­ne (a o czym już Ci kie­dyś pi­sa­łem) – je­steś na tyle le­ni­wa jako Au­tor­ka, że bez­tro­sko zrzu­casz pewne obo­wiąz­ki na czy­tel­ni­ka. Tyle, że czy­tel­nik za­zwy­czaj nie ma kom­pe­ten­cji i moż­li­wo­ści, by tym obo­wiąz­kom spro­stać, co fi­nal­nie koń­czy się to­tal­nym za­gu­bie­niem. Tak, dla przy­kła­du, rzecz ma się z tymi wio­ska­mi sprzed dwu­dzie­stu lat – czy­tel­nik nie­obe­zna­ny z mapą Fran­cji jest prak­tycz­nie bez szans, by w pierw­szej chwi­li zo­rien­to­wać się, że w tek­ście mowa o dwóch róż­nych miej­scach (o ile jest mowa o dwóch róż­nych miej­scach). Teo­re­tycz­nie nawet wy­ni­ka to z kon­tek­stu, ale że cała in­try­ga (nie tylko w tym punk­cie) jest zwy­czaj­nie na­cią­ga­na i zu­peł­nie nie­ja­sna, bez wy­raź­ne­go po­sta­wie­nia spra­wy ( – Mój Boże, więc jest jesz­cze jedno Pa­ca­no­wo!?) ska­zu­jesz czy­tel­ni­ka na jesz­cze więk­szą kon­ster­na­cję. Po­dob­nie z po­sta­cia­mi i wy­da­rze­nia­mi, które za­pew­ne są tutaj od­bi­ciem ja­kichś cieni z za­mierz­chłej rze­czy­wi­sto­ści, a któ­rych hi­sto­ria dla więk­szo­ści ludzi jest zwy­czaj­nie nie­zna­na i ra­czej nie­zbyt zaj­mu­ją­ca.

Je­steś je­dy­ną znaną mi spe­cja­list­ką od tej Fran­cji nie­szczę­snej, o czym warto by pa­mię­tać, kiedy wrzu­casz in­nych na me­an­dry swo­jej bez­sprzecz­nie ogrom­nej i dosyć cie­ka­wej wie­dzy – po pro­stu po­da­waj czy­tel­ni­ko­wi rękę i po­pro­wadź go przez swoje po­let­ko tak, żeby mógł Cię zro­zu­mieć i jesz­cze się cze­goś dzię­ki Tobie na­uczył, a nie tylko stał w miej­scu, sko­ło­wa­ny i sfru­stro­wa­ny, z po­czu­ciem, że jest idio­tą.

 

Prze­pra­szam za szcze­rość po­wyż­szą i jesz­cze bar­dziej za tę, któ­rej do­pie­ro za­mie­rzam się do­pu­ścić, bo wiem, że za jej przy­czy­ną spra­wię jesz­cze więk­szą przy­krość Tobie, a przy tym do­tknię­te po­czu­ją się rów­nież inne osoby. Nie­mniej mam tego pecha, że po­wie­dzieć to po pro­stu muszę:

Coraz czę­ściej zda­rza mi się w ra­mach obo­wiąz­ków, któ­rych się z Wa­szej woli pod­ją­łem, czy­tać opo­wia­da­nia w mojej pry­wat­nej opi­nii zu­peł­nie nie za­słu­gu­ją­ce nie tylko na piór­ko, ale nawet na no­mi­na­cje do tego wy­róż­nie­nia.

Osob­ną, acz też nie­zbyt po­zy­tyw­nie na­stra­ja­ją­ca mnie do całej sy­tu­acji kwe­stią jest to, czy takie tek­sty piór­ka fak­tycz­nie otrzy­mu­ją, nie­mniej zja­wi­sko jest dla mnie ze wszech miar nie­po­ko­ją­ce. Wy­ja­śnie­nia widzę wła­ści­wie tylko trzy, z czego wszyst­kie na swój spo­sób sta­no­wią po­waż­ny pro­blem. Tak więc albo po­ziom ocze­ki­wań wobec na­praw­dę do­bre­go tek­stu na por­ta­lu dra­ma­tycz­nie spadł (co być może ma jakiś zwią­zek z na­pły­wem no­wych użyt­kow­ni­ków i no­wych stan­dar­dów, do któ­rych ja – czło­wiek sprzed co naj­mniej trzech, czte­rech “por­ta­lo­wych po­ko­leń” – prze­ko­nać się nie po­tra­fię, nie chcę i nie za­mie­rzam), albo piór­ko fak­tycz­nie stało się ra­czej kon­kur­sem po­pu­lar­no­ści niż miarą ta­len­tu i umie­jęt­no­ści, albo wresz­cie to ja sta­no­wię w całym tym rów­na­niu błąd, który na­le­ża­ło­by jak naj­szyb­ciej wy­eli­mi­no­wać. I który pew­nie w końcu wy­eli­mi­nu­ję, bo je­stem na skra­ju go­to­wo­ści, by przy­znać, iż dla mnie wszyst­ko to zu­peł­nie traci sens.

Jesz­cze raz prze­pra­szam, jeśli ktoś po­czuł się do­tknię­ty i prze­pra­szam za to szcze­rze. Nie­mniej, jeśli ze­chce­cie mnie roz­szar­pać – nie za­mie­rzam sta­wiać oporu.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Nie je­stem oczy­wi­ście osobą gło­su­ją­cą w spra­wie pió­rek, więc mój ko­men­tarz tutaj jest tro­chę takim wpy­cha­niem się w nie­na­leż­ne mi miej­sce, ale nie mogę się oprzeć po­ku­sie stwier­dze­nia tu i teraz jed­nej kon­kret­nej rze­czy: jak bar­dzo róż­nie i in­dy­wi­du­al­nie czy­ta­my. Gdy­bym ja miała się za­sta­no­wić, w którą stro­nę Dra­ka­ina grze­szy prze­ciw­ko przy­ka­za­niu “Show, don’t tell” (je­że­li/kiedy prze­ciw niemu grze­szy), to z wła­sne­go do­świad­cze­nia ob­sta­wia­ła­bym wła­śnie w drugą stro­nę: że cza­sa­mi za mało mówi, za mało ko­men­tu­je, a za dużo po­ka­zu­je bo­ha­te­rów w dzia­ła­niach, wpi­sa­nych czę­sto w hi­sto­rycz­ne kon­tek­sty, a przez to nie za­wsze dla czy­tel­ni­ka stu­pro­cen­to­wo ja­snych. Ja aku­rat takie za­wi­kła­nie lubię, ale nie każdy musi.

Cie­niu Burzy, mia­ła­bym pew­nie wię­cej punk­tów nie­zgod­no­ści z Twoim po­wyż­szym ko­men­ta­rzem, ale nie mam za bar­dzo szans ogar­nąć teraz (wie­czór, jutro praca i nowi stu­den­ci) swoje myśli na tyle, żeby je w for­mie pi­sem­nej spre­cy­zo­wać.

ninedin.home.blog

Cie­niu, dzię­ku­ję za to, że aż tyle czasu i miej­sca po­świę­ci­łeś tek­sto­wi, który Ci się nie po­do­bał. Wy­bacz, że nie od­nio­sę się do wszyst­kich ar­gu­men­tów, bo długo za­sta­na­wia­łam się, czy w ogóle na­le­ży od­po­wia­dać na opi­nie, które za­wie­ra­ją takie okre­śle­nia jak “wred­ne uprosz­cze­nia” i “cu­flem tak cham­skim“. (Po­mi­nę kwe­stię albo kna­jac­ko­ści, albo ni­szo­wo­ści tego ostat­nie­go wy­ra­że­nia, zwa­żyw­szy że na gu­gla­nie cufla wy­cho­dzi je­dy­nie kufel – jak wi­dzisz, każdy może podać czy­tel­ni­ko­wi coś nie­zro­zu­mia­łe­go.) Ale po na­my­śle do­szłam do wnio­sku, że ob­ra­ża­nie się jest cechą godną przed­szko­la­ka, więc jed­nak do ogól­nych uwag się od­nio­sę dość zbior­czo, nie od­ko­men­to­wu­jąc szcze­gó­ło­wych uwag o fa­bu­le – z więk­szo­ścią się nie zga­dzam, ale ocena tego jest su­biek­tyw­na i po­zo­sta­wiam ją czy­tel­ni­kom.

 

Ro­zu­miem, że nie lu­bisz tego, co piszę – masz do tego świę­te prawo. Za­ło­ży­łam już jakiś czas temu, że za­pew­ne nigdy nie na­pi­szę opo­wia­da­nia, które Ci się spodo­ba, bo nie piszę pod ni­czyj gust – ale przede wszyst­kim mogę spo­koj­nie żyć bez apro­ba­ty dość do­wol­nej jed­nost­ki ludz­kiej dla mojej twór­czo­ści. Każdy autor cie­szy się przede wszyst­kim czy­tel­ni­ka­mi, któ­rym się po­do­ba i ja rów­nież przy tym po­zo­sta­nę. Inna spra­wa, że uwa­żam, iż nawet naj­gor­sze opi­nie można prze­ka­zy­wać kul­tu­ral­nie, a nie z czymś, co spra­wia wra­że­nie wy­cie­czek ad per­so­nam. Je­stem nawet w sta­nie zro­zu­mieć, że nie lu­bisz hi­sto­rii, nie znasz jej i masz do mnie pre­ten­sje, że nie wy­ło­żę kawę na ławę na przy­kład tego, kim były różne osoby w realu albo co to za wojna, albo sama nie wiem, co Cię aż tak bar­dzo roz­ju­szy­ło. Nie­ste­ty, nie mam tego jak zro­bić bez przy­pi­sów, któ­rych w li­te­ra­tu­rze nie uzna­ję, a zresz­tą więk­szość szcze­gó­ło­wych in­for­ma­cji hi­sto­rycz­nych ma zni­ko­me zna­cze­nie dla fa­bu­ły.

Przy­znam po­nad­to, że czę­ści za­rzu­tów naj­zwy­czaj­niej nie ro­zu­miem. W nar­ra­cji sper­so­na­li­zo­wa­nej, z kon­kret­ne­go, bar­dzo wy­raź­ne­go punk­tu wi­dze­nia, nie ma miej­sca na roz­wi­ja­nie po­sta­ci bo­ha­te­rów dru­go­pla­no­wych (fe­tysz tego, że każda po­stać ma coś wno­sić – co kon­kret­nie?? – jest dla mnie ogól­nie nie­zro­zu­mia­ły, jakby wzię­ty z ja­kie­goś pod­ręcz­ni­ka cre­ati­ve wri­ting), po­nie­waż to, co nar­ra­cja prze­ka­zu­je czy­tel­ni­ko­wi, jest ogra­ni­czo­ne wie­dzą i od­czu­cia­mi nar­ra­to­ra, który jest mi­ni­mal­nie tylko zo­biek­ty­wi­zo­wa­nym bo­ha­te­rem. Ko­niec krop­ka. Trze­cio­oso­bo­wa nar­ra­cja z punk­tu wi­dze­nia jest od­po­wied­ni­kiem pierw­szo­oso­bo­wej, tylko prze­trans­po­no­wa­nej na trze­cią osobę. W nar­ra­cji pierw­szo­oso­bo­wej za­pew­ne nie miał­byś pro­ble­mu z tym, że bo­ha­ter spo­ty­ka ko­lej­ne po­sta­cie, do­wia­du­je się od nich cze­goś i idzie dalej, a tekst nie roz­wi­ja wąt­ków tych po­sta­ci. No więc w przy­ję­tym prze­ze mnie świa­do­mie spo­so­bie nar­ra­cji jest tylko ta de facto gra­ma­tycz­na trans­po­zy­cja na trze­cią osobę, która po­zwa­la na mi­ni­mum dy­stan­su nar­ra­tor­skie­go do po­sta­ci, ale za­ra­zem bar­dzo mocno ogra­ni­cza to, czego czy­tel­nik z sa­me­go tek­stu może się do­wie­dzieć . Można woleć nar­ra­to­ra wsze­wie­dzą­ce­go, można woleć zmien­ne punk­ty wi­dze­nia – ale to wszyst­ko są de­cy­zje ar­ty­stycz­ne, w moim przy­pad­ku bar­dzo świa­do­me. Po pro­stu tak na­pi­sa­ne tek­sty naj­bar­dziej lubię czy­tać.

Co do opo­wia­dań piór­ko­wych – cóż, ja rów­nież czy­ta­łam kilka ta­kich, które mi się bar­dzo, ale to bar­dzo nie po­do­ba­ły i nie ro­zu­mia­łam, za co zo­sta­ły na­gro­dzo­ne. Za­pew­ne na nie­któ­re gło­so­wa­łeś na “tak”, nie będę teraz spraw­dzać. Po­dob­nie zresz­tą jest ze sporą czę­ścią no­mi­na­cji opo­wia­da­nio­wych i po­wie­ścio­wych do Zaj­dla (oraz Nobla, oraz Nike). Piór­ko jest na­gro­dą jak każda inna, de­cy­du­je jury, w któ­rym za­sia­da­ją osoby o róż­nych gu­stach. Ide­al­nie jest, kiedy po­tra­fią oce­niać obiek­tyw­nie utwo­ry z ga­tun­ków, któ­rych nie lubią lub nie ro­zu­mie­ją, ale pew­nie sam sobie zda­jesz spra­wę, że nie za­wsze jest to moż­li­we. W kwe­stii kre­owa­nia się na je­dy­ne­go spra­wie­dli­we­go, który ma obiek­tyw­ne na­rzę­dzia do oce­nia­nia no­mi­no­wa­nych opo­wia­dań (i ich no­mi­no­wa­nia?), zmil­czę.

 

Na za­sa­dzie łyżki miodu w becz­ce dzieg­ciu, od­nio­sę się do je­dy­ne­go kon­kret­ne­go aka­pi­tu, bo w nim przy odro­bi­nie do­brej woli mogę się do­pa­trzeć cie­nia życz­li­wo­ści (pun not in­ten­ded):

Je­steś je­dy­ną znaną mi spe­cja­list­ką od tej Fran­cji nie­szczę­snej, o czym warto by pa­mię­tać, kiedy wrzu­casz in­nych na me­an­dry swo­jej bez­sprzecz­nie ogrom­nej i dosyć cie­ka­wej wie­dzy – po pro­stu po­da­waj czy­tel­ni­ko­wi rękę i po­pro­wadź go przez swoje po­let­ko tak, żeby mógł Cię zro­zu­mieć i jesz­cze się cze­goś dzię­ki Tobie na­uczył, a nie tylko stał w miej­scu, sko­ło­wa­ny i sfru­stro­wa­ny, z po­czu­ciem, że jest idio­tą.

Po­mi­ja­jąc fakt, że pod kil­ko­ma moimi opo­wia­da­nia­mi to­czy­ły się cał­kiem cie­ka­we dys­ku­sje o epoce na­po­le­oń­skiej, czyli jed­nak ten i ów coś kuma, po pro­stu nie lubię ło­pa­to­lo­gii. Nie uwa­żam zresz­tą, żeby zna­jo­mość re­aliów była tu ko­niecz­na. Na­praw­dę tak dużo w od­bio­rze fa­bu­ły zmie­ni­ła­by wie­dza, że ksią­żę Lu­dwik to w realu Na­po­le­on III (Lu­dwik Na­po­le­on Bo­na­par­te jako pre­zy­dent II re­pu­bli­ki), a Eu­ge­nia była ce­sa­rzo­wą? Że Eliza Ca­me­ra­ta ho­do­wa­ła konie w Bre­ta­nii? Że Vic­tor Noir na­praw­dę miał na imię Yvan, a nie Yves? Beta po­ka­za­ła, że kto chciał, wy­gu­glał, a więk­szość czy­tel­ni­ków nie od­czu­ła ta­kiej po­trze­by.

Wie­dza o II Ce­sar­stwie w pol­skim spo­łe­czeń­stwie jest tak zni­ko­ma, że w tek­ście, który nie jest o ro­zej­ściu się w moim uni­wer­sum hi­sto­rii re­al­nej i al­ter­na­tyw­nej, nie ma sensu roz­pi­sy­wać się, kto jest ce­sa­rzem, bo o księ­ciu Re­ich­stad­tu też mało kto sły­szał… Dla tych, któ­rzy sły­sze­li, jest dość in­for­ma­cji: wy­so­ki, ja­sno­wło­sy, a Lu­dwik i Eu­ge­nia to za­le­d­wie ksią­żę­ta, ale dla tego kon­kret­ne­go tek­stu nie ma to wiel­kie­go zna­cze­nia. Bi­smarck bę­dzie zbro­ił Prusy, ma­rzył o zjed­no­cze­niu Nie­miec i dążył do wojny nie­za­leż­nie od tego, kto kon­kret­nie rzą­dzi we Fran­cji.

Jak­bym to wszyst­ko wpa­ko­wa­ła w tekst, to na pewno zja­wił­by się ktoś, kto za­rzu­cił­by mi in­fo­dump. Wolę więc tę wie­dzę o świe­cie, o któ­rym piszę, daw­ko­wać po tro­chu w róż­nych tek­stach, po­zwo­lić czy­tel­ni­ko­wi po­gu­glać z wła­sne­go za­in­te­re­so­wa­nia (to jest dy­dak­tycz­nie lep­sze), może na­pi­sać kie­dyś książ­kę po­pu­lar­no­nau­ko­wą, ale nie wci­skać in­for­ma­cji ło­pa­to­lo­gicz­nie do opo­wia­da­nia, w któ­rym nie są ko­niecz­nie po­trzeb­ne. Nie­mniej pewno nic chcę, żeby kto­kol­wiek prze­ze mnie czuł się idio­tą, ale oba­wiam się, że na to aku­rat nic nie po­ra­dzę ;) Sama czę­sto czuję się idiot­ką przy tech­no­beł­ko­cie w sf – i jakoś z tym żyję. I nawet część ta­kich ksią­żek mi się po­do­ba.

Sama w po­wie­ściach ba­wią­cych się hi­sto­rią czy hi­sto­rią al­ter­na­tyw­ną naj­bar­dziej lubię takie sy­tu­acje, kiedy “blink and you miss it”, ale to nic nie zmie­nia – wy­ła­piesz alu­zje i smacz­ki, punkt dla cie­bie, czy­tel­ni­ku, ale nie wy­ła­piesz, mała stra­ta. Męczą mnie takie po­wie­ści dzie­ją­ce się w XIX w., w któ­rych musi się po­ja­wić pe­wien usta­lo­ny ze­staw po­sta­ci. Naj­czę­ściej są to Ri­chard Bur­ton, kró­lo­wa Wik­to­ria, Kuba Roz­pru­wacz i Isam­bard King­dom Bru­nel, ewen­tu­al­nie do wy­bo­ru któ­ryś poeta, Byron albo Swin­bur­ne, o kimś rów­nie sztam­po­wym pew­nie za­po­mi­nam, ale pora późna. Za­sad­ni­czo za­zwy­czaj wszy­scy są dość od­le­gli od swo­ich pier­wo­wzo­rów, bo au­to­rzy mało o nich wie­dzą. Jeśli coś ob­ra­ża in­te­li­gen­cję czy­tel­ni­ka, to moim zda­niem wła­śnie to – ser­wo­wa­nie prze­tra­wio­nej wiele razy papki ze zna­ny­mi ele­men­ta­mi, ope­ro­wa­nie wy­łącz­nie oczy­wi­sty­mi na­zwi­ska­mi, bez za­głę­bie­nia się w bio­gra­fie i cha­rak­te­ry po­sta­ci, które się wy­ko­rzy­stu­je. Ską­d­inąd dla czy­stej za­ba­wy tą nie­lu­bia­ną kon­wen­cją na­pi­sa­łam Na po­łu­dniu bez zmian.

 

I jesz­cze na ko­niec coś, co mnie w sumie dość bawi. W becie po­ja­wił się już Twój ar­gu­ment o fa­ce­tach i ich re­ak­cjach. Za­pew­ne macie obaj sporo racji, je­ste­ście prze­cież fa­ce­ta­mi (choć męż­czyzn wśród czy­tel­ni­ków było wię­cej, a tylko dwaj na to uwagę zwró­ci­li…). Jako ko­bie­ta mie­wa­łam do czy­nie­nia z fa­ce­ta­mi w róż­nym stop­niu za­uro­cze­nia wza­jem­ne­go i bez wza­jem­no­ści i w róż­nych jego fa­zach. Adam jest w fazie, kiedy sza­leń­cze za­ko­cha­nie w Eu­ge­nii jest za­sad­ni­czo prze­szło­ścią, to jedno, więc re­ak­cję opie­ram po czę­ści na wła­snym do­świad­cze­niu z róż­ny­mi eks­a­mi. Ale waż­niej­sze jest co in­ne­go. To mia­no­wi­cie, że pi­sząc o XIX wieku chcę rów­nież pisać w stylu tego wieku i mieć ludzi, któ­rzy nie są ubra­ny­mi w ko­stium po­sta­cia­mi z na­szych cza­sów, bo jeśli jest coś, czego naj­bar­dziej nie zno­szę w szta­fa­żu hi­sto­rycz­nym, to wła­śnie tego. Czyli kiedy mój bo­ha­ter “mówi/myśli” (typ nar­ra­cji!) o uko­cha­nej ko­bie­cie, robi to tak, jak w pa­mięt­ni­kach z epoki, a nie jak współ­cze­sny wy­zwo­lo­ny z kon­we­nan­sów i chcą­cy być “edgy” facet.

Czy­tam, z przy­czyn za­wo­do­wych i li­te­rac­kich, bar­dzo dużo pa­mięt­ni­ków i po­wie­ści z tego okre­su – nawet pro­ści lu­dzie (bo w armii na­po­le­oń­skiej uczo­no obo­wiąz­ko­wo czy­tać i pisać, a także tań­czyć, co za­owo­co­wa­ło ogrom­ną licz­bą ta­kich me­mu­arów) nie na­pi­szą o sobie – a nar­ra­cja jest z punk­tu wi­dze­nia mło­de­go męż­czy­zny z to­wa­rzy­stwa – że “na jej widok mi sta­nął”. Po pro­stu tak nie na­pi­szą, bo to są czasy, kiedy aspi­ru­je się do ogła­dy i ele­gan­cji. Mam pięk­ny przy­kład, choć z odro­bi­nę innej becz­ki: kiedy pa­mięt­ni­karz cy­tu­je pew­ne­go puł­kow­ni­ka hu­za­rów, który po pi­ja­ku używa prze­kleń­stwa, ten pa­mięt­ni­karz je wy­krop­ko­wu­je w swoim tek­ście i pisze wprost, że nie bę­dzie tego po­wta­rzał. I mój bo­ha­ter, jeśli ma być wia­ry­god­ny w swo­ich cza­sach i śro­do­wi­sku, musi być dla nas ana­chro­nicz­ny. Gdy­bym chcia­ła pisać o współ­cze­snych lu­dziach, to pi­sa­ła­bym o współ­cze­snych lu­dziach…

 

PS. Nie­ści­słość chro­no­lo­gicz­ną po­pra­wię, bo jest ona wy­ni­kiem wie­lo­krot­nej re­dak­cji i na­praw­dę wy­star­czy­ło­by mi na to życz­li­wie zwró­cić uwagę, bo takie aku­rat wpad­ki zda­rza­ją się każ­de­mu i cza­sem w wy­daw­nic­twie do­pie­ro ko­rek­ta je wy­ła­pu­je – albo nie. Po­dob­nie jak li­te­rów­ki na okład­kach.

A grand de­je­neur to we Fran­cji od­po­wied­nik lun­chu, ale ta nazwa sty­li­stycz­nie nie pa­su­je z róż­nych po­wo­dów, a nie śnia­da­nia, ergo kla­so­we zło­śli­wo­ści tro­chę nie na miej­scu… Dziś używa się rów­nież czę­sto słowa lunch, ale roz­róż­nie­nie za­cho­wa­ło się w na­zwie śnia­da­nia, które za­wsze jest petit de­je­neur.

http://altronapoleone.home.blog

Ok, więc ni­szo­we ;) Dzię­ku­ję za in­for­ma­cję, bo dla mnie było cał­ko­wi­cie nie­czy­tel­ne (mimo da­le­kich ro­dzin­nych związ­ków ze Ślą­skiem), a go­ogle mi tego nie pod­su­nę­ły… bo wpi­sa­łam cufel, nie zna­jąc formy pod­sta­wo­wej (cufal wg norm ję­zy­ko­wych po­wi­nien od­mie­niać się: cu­fa­la, cu­fa­lo­wi, cu­fa­lem, a nie cu­flem). Głów­ny ar­gu­ment jed­nak po­zo­sta­je – każdy może na­pi­sać coś nie­zro­zu­mia­łe­go dla in­nych, nawet cał­kiem nie­in­ten­cjo­nal­nie.

http://altronapoleone.home.blog

Po­sta­ram się krót­ko – więc i tro­chę po łeb­kach – bo fak­tycz­nie późno.

Miło, że się nie za­mie­rzasz ob­ra­żać, bo ostat­nim, czego bym chciał, jest ob­ra­że­nie Cie­bie, czy ko­go­kol­wiek tutaj. Jeśli tak ode­bra­łaś ton mo­je­go ko­men­ta­rza, to przy­kro mi i prze­pra­szam. Nie było w nim jed­nak żad­nych wy­cie­czek per­so­nal­nych, a do­sad­ne zwro­ty, jak ten cham­ski cufal (Dzię­ki, Wy­bra­nietz­ko), miały je­dy­nie pod­kre­ślać siłę moich re­ak­cji na po­dob­ne roz­wią­za­nia fa­bu­lar­ne, bo to taka na­praw­dę niż­sza półka w ciem­nym kącie ma­ga­zy­nu pod­rzęd­nej księ­gar­ni. Da­le­ko po­ni­żej po­zio­mu tego, czego ocze­ki­wał­bym od tek­stów piór­ko­wych.

Jeśli na­to­miast cho­dzi o wy­ja­śnie­nie nie­ści­sło­ści cza­so­wych, to tak już mam, że sta­ram się do­kład­nie wy­ło­żyć co i dla­cze­go mi nie gra (szcze­gól­nie, że cza­sem sam sie­bie muszę upew­nić, że do­brze kmi­nię). Nie trak­tuj tego jak pa­stwie­nie się.

Py­tasz, czy ma ja­kieś zna­cze­nie wie­dza o tym, kim ten czy tam­ten bo­ha­ter był w realu. I tak, i nie, wszyst­ko za­le­ży od tego, o czym na­praw­dę jest Twoja opo­wieść. Bo wi­dzisz, wszyst­ko roz­bi­ja się o to, że opo­wia­da­nie jest dla mnie zu­peł­nie nie­czy­tel­ne. Jak już Ci pi­sa­łem, tak wszyst­ko po­gma­twa­łaś, że po pro­stu nie wiem, co i dla­cze­go się tam wy­da­rzy­ło bądź miało wy­da­rzyć. Moż­li­we, że wy­raź­niej­szy kon­tekst hi­sto­rycz­ny co­kol­wiek by tutaj zmie­nił, ale ra­czej wąt­pię. Praw­da jest bo­wiem taka, że nawet gdyby to była zu­peł­nie zmy­ślo­na hi­sto­ria, wciąż nic bym z niej nie ro­zu­miał. Nie cho­dzi więc o bo­ha­te­rów, re­alia i fakty hi­sto­rycz­ne (hi­sto­rię aku­rat bar­dzo lubię, pro­szę Pani), tylko o to, że przed­sta­wi­łaś je w spo­sób prak­tycz­nie unie­moż­li­wia­ją­cy mi zro­zu­mie­nie tego czy owego. I jeśli coś mnie roz­ju­szy­ło – co nie jest stwier­dze­niem w żaden spo­sób ade­kwat­nym – to wła­śnie ta nie­czy­tel­ność i wy­ni­ka­ją­ca z niej lekka fru­stra­cja. Nie jest też wcale tak, że nie ma ni­cze­go po­mię­dzy nie­do­mó­wie­nia­mi a in­fo­dum­pa­mi.

Od­no­śnie sa­mych bo­ha­te­rów na­to­miast, to mój za­rzut – choć to może za duże słowo – ty­czył nie ich sa­mych, tylko roli, jaką mieli do ode­gra­nia w opo­wia­da­niu i miej­sca, które im na sce­nie zo­sta­wiasz; miej­sca, któ­re­go jest nie­współ­mier­nie dużo do tych – zni­ko­mych, moim zda­niem – ról.

Tylko dla­cze­go od razu stwier­dze­nie, że skoro bo­ha­te­ro­wie nie wno­szą nic do opo­wia­da­nia, to są z punk­tu wi­dze­nia fa­bu­ły zbęd­ni i służą jako być może ładny, ale ge­ne­ral­nie nie­istot­ny do­da­tek, co nie­ko­niecz­nie mi się po­do­ba, roz­bi­ja się od razu o jakąś fe­ty­szy­za­cję? Tutaj mógł­bym stwier­dzić, że to wcale nie gor­sza wy­ciecz­ka per­so­nal­na niż te rze­ko­me moje. Tylko po co?^^

Ge­ne­ral­nie Tekst-re­la­cja, niech­by i na­pi­sa­ny ład­nie, mę­czył już sam w sobie, a po­szcze­gól­ne sceny oraz brak dy­na­mi­ki i ja­kiejś praw­dzi­wej akcji wy­cho­dzą­cej poza ga­da­ją­ce głowy, zwy­czaj­nie nu­ży­ły. Źle (czy po pro­stu prak­tycz­nie bez żad­nej przy­jem­no­ści) mi się to czy­ta­ło. A gdy się jesz­cze oka­za­ło, że i tak nie­wie­le z tego wszyst­kie­go wy­ni­ka… I z tym przede wszyst­kim mia­łem pro­blem. Nar­ra­cja pierw­szo, czy trze­cio­oso­bo­wa (względ­nie jakaś wa­ria­cja obu) nie ma tutaj zu­peł­nie nic do rze­czy.

 

Co dalej?

Za wy­kład o “sta­wa­niu” dzię­ku­ję, ale szcze­rze mó­wiąc wy­da­je mi się, że zu­peł­nie roz­mi­nął się on z celem. Uwaga o tych fa­ce­tach była po­wiedz­my-że-żar­to­bli­wą formą zwró­ce­nia Ci uwagi na to, że wkradł Ci się in­fan­tyl­ny frag­ment rodem z ja­kichś Zmierz­chów czy in­nych Grey­ów (nie, żebym wie­dział, o czym mówię ;), co nie dość, że wy­glą­da na­praw­dę pa­skud­nie (tego okre­śle­nia nie za­mie­rzam się wy­pie­rać ani zmie­niać) – zwłasz­cza w ze­sta­wie­niu z cała resz­tą bądź co bądź li­te­rac­ko ład­ne­go, po­waż­ne­go opo­wia­da­nia – to jesz­cze trąci strasz­li­wym ki­czem na po­zio­mie samej lo­gi­ki. A przy tym, uwa­żam, wy­raź­nie od­sta­je od całej resz­ty opo­wia­da­nia, któ­re­go kli­mat idzie z du­chem, że po­zwo­lę sobie na uprosz­cze­nie “pa­mięt­ni­ko­wej idei”, więc ra­czej nie ma z nią wiele wspól­ne­go.

 

W kwe­stii kre­owa­nia się na je­dy­ne­go spra­wie­dli­we­go, który ma obiek­tyw­ne na­rzę­dzia do oce­nia­nia no­mi­no­wa­nych opo­wia­dań (i ich no­mi­no­wa­nia?), zmil­czę.

Co mam Ci na to po­wie­dzieć, żebyś znów nie po­czu­ła się do­tknię­ta? Bo, praw­dę mó­wiąc, nic ponad “Skąd Ci w ogóle przy­szły do głowy coś ta­kie­go?” jakoś nie chce przyjść mi do głowy. Być może je­stem tutaj tym wła­śnie kto­siem, który za­wsze naj­gło­śniej sprze­ci­wia się lu­dziom pró­bu­ją­cym mówić innym, co i jak mają pisać, Co jest dobre, a co nie. I sam je­stem bar­dzo da­le­ki od wy­cią­ga­nia po­dob­nych wnio­sków, tego mo­żesz być pewna. Ale tak, pewne obiek­tyw­ne na­rzę­dzia do oce­nia­nia po­zio­mu tek­stu mam, i ow­szem. Z tym, że każdy choć tro­chę ogar­nię­ty czy­tel­nik je ma, a ja ni­g­dzie nie twier­dzi­łem i twier­dzić nie za­mie­rzam, że jest ina­czej, by­naj­mniej.

Jak pi­sa­łem, pro­blem z tym, że – moim zda­niem – po­ziom na por­ta­lu spada, może rów­nie do­brze mieć źró­dło we mnie i tylko we mnie. Nie prze­kształ­caj więc, pro­szę, moich su­biek­tyw­nych opi­nii w twier­dze­nia ex ca­the­dra.

 

Na ko­niec po­wiem Ci, że to jed­nak smut­ne, iż za­kła­dasz, że nie na­pi­szesz nigdy nic, co mo­gło­by mi się spodo­bać. Taki tro­chę bez­za­sad­ny fa­ta­lizm. Zresz­tą nie je­steś pierw­szą osobą, która go wy­zna­je. I – czego szcze­rze życzę nam oboj­gu – w razie czego, nie bę­dziesz też pierw­szą, dla któ­rej oka­zał się on nie­praw­dzi­wy.

 

Jeśli po­mi­ną­łem coś waż­ne­go albo coś po­plą­ta­łem, to być może jesz­cze nad­ro­bię i po­pra­wię.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Praw­da jest bo­wiem taka, że nawet gdyby to była zu­peł­nie zmy­ślo­na hi­sto­ria, wciąż nic bym z niej nie ro­zu­miał.

Skoro je­steś pierw­szą osobą, która aż tak ra­dy­kal­nym nie­zro­zu­mie­niem re­agu­je na tę fa­bu­łę, to może jed­nak wina nie leży w ca­ło­ści po stro­nie fa­bu­ły? Opo­wia­da­nie było w becie (pod­krę­ci­łam pewne nie­do­po­wie­dzia­ne ele­men­ty świa­ta i akcji), a na­stęp­nie ku mo­je­mu za­sko­cze­niu w ciągu 24 go­dzin tra­fi­ło do bi­blio­te­ki. Czyli ktoś jed­nak ro­zu­mie. Żeby było za­baw­niej, w dal­szych opi­niach po­ja­wił się nawet za­rzut o “stan­dar­do­wo po­pro­wa­dzo­ną” fa­bu­łę… Tak, zgoda (Mr. B.), roz­wią­za­nia są pro­ste (acz­kol­wiek, Cie­niu, urzęd­ni­cy wer­tu­ją do­ku­men­ty, co jest za­zna­czo­ne w tek­ście, a miej­sco­wo­ści są tak małe, że lu­dzie się znają i dzi­wacz­ne lo­kal­ne in­dy­wi­dua ra­czej pa­mię­ta­ją lub łatwo sobie przy­po­mi­na­ją; zresz­tą w du­żych mia­stach o cie­ka­wych osob­ni­kach z miej­skie­go kra­jo­bra­zu też się długo pa­mię­ta), ale w opo­wia­da­niu z kil­ko­ma pla­na­mi cza­so­wy­mi i in­ter­pre­to­wa­niem przez bo­ha­te­ra snów i prze­czuć zsy­ła­nych przez mrocz­ną siłę, nie chcia­łam do­dat­ko­wo mącić tym, że bo­ha­ter bę­dzie krę­cił się w kółko i do­pie­ro za któ­rymś razem cze­goś się dowie (w zbiu­ro­kra­ty­zo­wa­nym od dawna kraju zna­le­zie­nie in­for­ma­cji nie jest bar­dzo trud­ne, do­pó­ki ktoś ich ce­lo­wo nie ukrył lub nie znisz­czył). Pe­wien skrót fa­bu­lar­ny był za­mie­rzo­ny, nie do wszyst­kich tra­fił – trud­no.

 

roli, jaką mieli do ode­gra­nia w opo­wia­da­niu i miej­sca, które im na sce­nie zo­sta­wiasz; miej­sca, któ­re­go jest nie­współ­mier­nie dużo do tych – zni­ko­mych, moim zda­niem – ról.

Sorry, ale nadal nie ro­zu­miem, jak Twoim zda­niem na­le­ża­ło­by tych bo­ha­te­rów po­trak­to­wać. Nie twier­dzę, że jak mi to wy­ło­żysz, to się z Tobą zgo­dzę, ale przy­naj­mniej będę wi­dzia­ła, o co kon­kret­nie Ci cho­dzi. Od razu za­zna­czam, że nie je­stem zwo­len­nicz­ką tego, że każdy ele­ment tek­stu musi mieć zna­cze­nie, cza­sem coś się wpro­wa­dza dla tła, dla na­stro­ju. Nie je­stem też zwo­len­nicz­ką tego, że bo­ha­ter ma mieć mak­sy­mal­nie trzech “po­moc­ni­ków” (w sen­sie ana­li­zy for­mu­lar­nych fabuł wg Prop­pa), któ­rzy wy­ja­śnią mu wszyst­ko, a nawet nie­wy­ro­bio­ny czy­tel­nik łatwo to ogar­nie, bo w życiu tak nie jest, no i może czas wy­zwo­lić fan­ta­sty­kę z oko­wów for­mu­lar­no­ści. Ciąg dal­szy w na­stęp­nym aka­pi­cie.

 

dla­cze­go od razu stwier­dze­nie, że skoro bo­ha­te­ro­wie nie wno­szą nic do opo­wia­da­nia, to są z punk­tu wi­dze­nia fa­bu­ły zbęd­ni i służą jako być może ładny, ale ge­ne­ral­nie nie­istot­ny do­da­tek, co nie­ko­niecz­nie mi się po­do­ba, roz­bi­ja się od razu o jakąś fe­ty­szy­za­cję

Z dwóch po­wo­dów: 1) spo­ty­kam się z tym na forum nie po raz pierw­szy i nie po raz drugi, ale ko­lej­ny, i za­sta­na­wiam się, z czego to się wzię­ło, jako że idzie wbrew wszyst­kie­mu, czego w życiu uczo­no mnie o li­te­ra­tu­rze ar­ty­stycz­nej; 2) je­stem prze­ciw­nicz­ką po­glą­du, że w li­te­ra­tu­rze liczy się wy­łącz­nie fa­bu­ła i to, co dla niej nie­zbęd­ne. Moim zda­niem liczą się rów­nież “ładne i nie­istot­ne do­dat­ki”.

Uwa­żam wręcz, że pol­ska fan­ta­sty­ka en masse (bo są chwa­leb­ne i zna­ko­mi­te wy­jąt­ki) cier­pi do­kład­nie na nad­miar utwo­rów, w któ­rych dla au­to­ra liczy się wy­łącz­nie fa­bu­ła (na do­da­tek wcale nie za­wsze cie­ka­wa i do­brze po­pro­wa­dzo­na), a bra­ku­je “ład­nych i nie­istot­nych do­dat­ków”, które two­rzą świat, język, na­strój i nie­rzad­ko do­pie­ro one spra­wia­ją, że mam ocho­tę o takim świe­cie czy­tać wię­cej. Oczy­wi­ście to musi być wy­wa­żo­ne, bo ostat­nio po­le­głam na książ­ce, która cier­pi na brak fa­bu­ły w stop­niu tak prze­ogrom­nym, że nawet ja wy­sia­dłam, choć cza­sem lubię tek­sty na­stro­jo­we ze szcząt­ko­wą fa­bu­łą. I jest to książ­ka roz­ryw­ko­wa (może w tym pro­blem, bo prze­rost jest śmiesz­no­ści, a nie na­stro­ju), a nie głę­bo­ka du­ka­jo­za. Do­dat­ki mają być do­dat­ka­mi, a nie za­stę­po­wać fa­bu­łę w ca­ło­ści.

 

Co do uwag o tym, jak roz­mi­nę­łam się z Two­imi in­ten­cja­mi – cóż, może nie były wy­ło­żo­ne dość jasno. W tek­ście, któ­re­go ton jest na­pa­stli­wy, z ja­kich­kol­wiek szla­chet­nych po­bu­dek ta sty­li­sty­ka by nie wy­ni­ka­ła, trud­no aż tak wy­si­lać dobrą wolę, żeby nie wi­dzieć cze­pial­stwa. Zwłasz­cza że po­wo­dy, dla któ­rych coś na­pi­sa­łeś, tłu­ma­czysz do­pie­ro teraz. Cho­dzi np. kon­kret­nie o wy­ja­śnie­nie o Zmierz­chu, któ­re­go nie czy­ta­łeś, ale wiesz, jak tam bo­ha­te­ro­wie opi­su­ją swoje uczu­cia ;) Nie żebyś się bar­dzo mylił, nie­mniej – choć znam tylko klony Zmierz­chu, które tłu­ma­czy­łam (jest to epi­zod, o któ­rym wo­la­ła­bym za­po­mnieć) – mam wra­że­nie, że nie­win­ne i me­ta­fo­rycz­ne “za­wro­ty głowy” (od­po­wied­nik tego, co wcze­śniej jest opi­sa­ne – o innej ko­bie­cie – “za­wró­ci­ła im w gło­wie”), to jed­nak nie jest język ta­kich ro­man­sów. I znów: to Twoje od­czu­cie i jesz­cze jed­nej osoby z bety. Tak, mogę zmie­nić sfor­mu­ło­wa­nie, pro­szę bar­dzo, nie je­stem do niego jakoś szcze­gól­nie przy­wią­za­na. Nie­mniej opi­nia nadal po­zo­sta­je mniej­szo­ścio­wa.

 

Bo, praw­dę mó­wiąc, nic ponad “Skąd Ci w ogóle przy­szły do głowy coś ta­kie­go?” jakoś nie chce przyjść mi do głowy.

Prze­je­cha­łeś się ostro po opi­niach in­nych w ogól­nej kwe­stii no­mi­na­cji do pió­rek. Dałeś do zro­zu­mie­nia, że lu­dzie, w tym z Loży, no­mi­nu­ją opo­wia­da­nia, które uwa­żasz za nie­do­bre, a to ozna­cza ogól­ny upa­dek (cały ten gór­no­lot­ny aka­pit o tym, co traci sens i że się wy­eli­mi­nu­jesz). Zmil­cza­łam, po­nie­waż to aku­rat nie było do mnie – jesz­cze nigdy nie no­mi­no­wa­łam do piór­ka żad­ne­go tek­stu, ale wy­da­je mi się, że tro­chę po­je­cha­łeś po ban­dzie, dając wszyst­kim no­mi­nu­ją­cym do zro­zu­mie­nia, że albo są bez­gu­ścia­mi, albo ob­ni­ży­li stan­dar­dy. Ergo wy­kre­owa­łeś się na je­dy­ne­go, który stan­dar­dy ma wy­so­kie.

Piór­ko to poza wszyst­kim “na­gro­da mie­sią­ca”, czyli dla naj­lep­szych tek­stów mie­sią­ca. Jeśli mia­ła­by być dla tek­stów szcze­gól­nie wy­róż­nia­ją­cych się tym czy owym, nie po­win­na być dzie­lo­na na mie­sią­ce, ale no­mi­na­cje po­win­ny być cią­głe, ba, roz­cią­gnię­te w prze­szłość, bo cza­sem w tej prze­szło­ści od­ko­pu­je się nie­słusz­nie po­mi­nię­te pe­reł­ki. Ale jest, jak jest, jest to na­gro­da mie­sią­ca. Jeśli na uczel­ni sty­pen­dium do­sta­je “20% stu­den­tów wg ran­kin­gu wy­ni­ków”, to może zda­rzyć się i tak, że za­ła­pie się ktoś ze śred­nią 3,5. Tu aku­rat tego nie ma, bo można piór­ka za dany mie­siąc nie przy­znać, ale póki co jed­nak jest to na­gro­da mie­sią­ca czyli dla naj­lep­szych opo­wia­dań mie­sią­ca. Przy­zna­łeś się gdzieś, że ostat­nio mało czy­tasz por­ta­lo­wych opo­wia­dań, a może po­rów­na­nie by się jed­nak przy­da­ło? Pew­nie, do­cho­dzi­my tu do dys­ku­sji, która może do­ty­czyć wszel­kich na­gród: czy je­że­li ogól­ny po­ziom jest słaby, to na­le­ży na­gra­dzać wszyst­ko, co się ponad ten po­ziom wy­bi­ja. Abs­tra­hu­jąc od kon­kret­nych przy­pad­ków – uwa­żam, że tak, po­nie­waż to mo­bi­li­zu­je. W uza­sad­nie­niu za­wsze można dodać od­po­wied­ni ko­men­tarz.

 

Na ko­niec po­wiem Ci, że to jed­nak smut­ne, iż za­kła­dasz, że nie na­pi­szesz nigdy nic, co mo­gło­by mi się spodo­bać.

Sorry, ale sam sobie to zro­bi­łeś, kry­ty­ku­jąc z po­zy­cji su­biek­tyw­nej ko­lej­ne moje opo­wia­da­nie jako obiek­tyw­nie bez­na­dziej­ne… Nie za­mie­rza­jąc za­kła­dać, że oso­bi­ście pod­pa­dłam Ci czymś, o czym nie mam po­ję­cia, bo świad­czy­ło­by to fa­tal­nie o nas oboj­gu, za­kła­dam po pro­stu, że są au­to­rzy, któ­rzy do nas tra­fia­ją i tacy, któ­rzy nie tra­fia­ją, c’est la vie, a ja nie mam am­bi­cji zo­sta­nia au­tor­ką dla sze­ro­kich mas. W każ­dym razie nie w opo­wia­da­niach, które piszę dla przy­jem­no­ści kre­owa­nia al­ter­na­tyw­ne­go świa­ta epoki, którą szcze­gól­nie lubię, bo lada mo­ment wy­da­ję współ­au­tor­ską po­wieść nie­wąt­pli­wie po­nie­kąd ko­mer­cyj­ną, co nie zna­czy, że na­pi­sa­ną bez serc i bez ducha. No i le­piej pe­sy­mi­stycz­nie za­ło­żyć, że się nie uda i w razie czego prze­żyć po­zy­tyw­ne za­sko­cze­nie, niż na od­wrót, bo to dru­gie ozna­cza­ło­by, że usi­ło­wa­ła­bym na­pi­sać coś, co Ci się spodo­ba (i miała szan­se polec na tych pró­bach), np. ana­li­zu­jąc Twoje wła­sne tek­sty oraz to, czemu wy­sta­wi­łeś po­zy­tyw­ne re­cen­zje, a to prze­cież nie ma sensu.

 

A co do ad per­so­nam: stwier­dze­nia (w dru­giej oso­bie) o le­ni­stwie au­to­ra i su­ge­ro­wa­nie, że ce­lo­wo wy­ko­rzy­stu­je on(a) swoją zna­jo­mość dość ni­szo­we­go za­gad­nie­nia, żeby gnę­bić in­nych i do­pro­wa­dzać ich do fru­stra­cji, są dość oso­bi­ste. W roz­mo­wie takie ar­gu­men­ty robią inne wra­że­nie niż w pi­śmie, więc może w pi­sem­nych ko­men­ta­rzach warto po­wścią­gnąć re­to­rycz­ne za­pę­dy i po­wstrzy­mać się od do­sad­ne­go uj­mo­wa­nia uczuć, bo może to być opacz­nie ode­bra­ne? Jako cho­le­rycz­ka znam ten pro­blem z au­top­sji.

http://altronapoleone.home.blog

Bę­dzie wedle ko­lej­no­ści nie­ko­niecz­nie chro­no­lo­gicz­nej. Trud­no.

 

Piór­ko to poza wszyst­kim “na­gro­da mie­sią­ca”, czyli dla naj­lep­szych tek­stów mie­sią­ca.

Nie. Zu­peł­nie nie – Piór­ko to na­gro­da dla naj­lep­szych opo­wia­dań za­miesz­cza­nych na por­ta­lu, przy­zna­wa­na co mie­siąc. A to ogrom­na róż­ni­ca. A ja je­stem tutaj już na­praw­dę dosyć długo – nie tylko w Loży, na por­ta­lu w ogóle – by jed­nak przy­pi­sy­wać sobie prawo do wła­sne­go zda­nie na temat ja­ko­ści no­mi­no­wa­nych tek­stów kie­dyś, w in­nych kie­dyś i teraz. Nie twier­dzę, że to dzia­ła na za­sa­dzie: drze­wiej było tylko do­brze, teraz jest tylko źle; nic po­dob­ne­go. Nie­mniej był taki okres, że kiedy sia­da­łem do czy­ta­nia tek­stu no­mi­no­wa­ne­go (czy wręcz piór­ko­we­go), to mia­łem prak­tycz­nie pew­ność, że bę­dzie to opo­wia­da­nie co naj­mniej dobre na po­zio­mie ję­zy­ko­wym, warsz­ta­to­wym i fa­bu­lar­nym; coś, czego lek­tu­ra – nawet jeśli nie za­chwy­ci – bę­dzie przy­jem­na. Ostat­nio na­to­miast tego prze­świad­cze­nia już nie mam – biorę się do każ­dej jed­nej lek­tu­ry nie­mal z nie­po­ko­jem, co też mnie znowu czeka. I coraz czę­ściej spo­ty­ka­ją mnie praw­dzi­we roz­cza­ro­wa­nia. Coś więc się zmie­ni­ło. Nie twier­dzę jed­nak, że to wy­łącz­na (o ile w ogóle) wina ja­kich­kol­wiek czyn­ni­ków ze­wnętrz­nych – bo nie wiem tego; po pro­stu się za­sta­na­wiam, teraz już na głos – więc bądź tak dobra i prze­stań mi po­dob­ne rze­czy wma­wiać. (”Dałeś do zro­zu­mie­nia, że lu­dzie, w tym z Loży, no­mi­nu­ją opo­wia­da­nia, które uwa­żasz za nie­do­bre, a to ozna­cza ogól­ny upa­dek”.)

 

stwier­dze­nia (w dru­giej oso­bie) o le­ni­stwie au­to­ra i su­ge­ro­wa­nie, że ce­lo­wo wy­ko­rzy­stu­je on(a) swoją zna­jo­mość dość ni­szo­we­go za­gad­nie­nia, żeby gnę­bić in­nych i do­pro­wa­dzać ich do fru­stra­cji, są dość oso­bi­ste.

Tyle, że wzmian­ka o le­ni­stwie była wy­łącz­nie me­ta­fo­rą, w do­dat­ku ty­czą­cą osoby au­to­ra nie jako per­so­ny, a au­to­ra jako au­to­ra wła­śnie (“je­steś na tyle le­ni­wa jako Au­tor­ka, że bez­tro­sko zrzu­casz pewne obo­wiąz­ki na czy­tel­ni­ka). Spró­bu­ję to roz­ja­śnić jesz­cze bar­dziej, skoro sy­tu­acja tego wy­ma­ga: cho­dzi­ło mi o to – co Ci zresz­tą już kie­dyś pi­sa­łem (o czym też już pi­sa­łem – cho­ler­na in­cep­cja ;) – że rzu­casz czy­tel­ni­ka w świat (re­alia geo­gra­ficz­ne i hi­sto­rycz­ne), który dla Cie­bie jest do­sko­na­le znany, ale który czy­tel­ni­ko­wi nie­ko­niecz­nie mówi co­kol­wiek, a potem zo­sta­wiasz go w tym świe­cie bez na­le­ży­tych dro­go­wska­zów, wska­zó­wek i in­for­ma­cji, żeby sobie ra­dził – tak, jak­byś za­kła­da­ła, że czy­tel­nik ma Twoją wie­dzę i sam się ze wszyst­kim ogar­nie – albo zgi­nął, jak ja. I w tym tkwi wła­śnie to Twoje “le­ni­stwo”: nie bu­du­jesz świa­ta przed­sta­wio­ne­go, nie ob­ja­śniasz jego niu­an­sów i rze­czy istot­nych dla fa­bu­ły, przez co traci za­rów­no tekst jak i czy­tel­nik, który nie może się w tym tek­ście na­le­ży­cie ro­ze­znać – to oczy­wi­ście tylko moje od­czu­cie, ale nie­mal z każ­dym ko­lej­nym Twoim opo­wia­da­niem wraca ono do mnie z tą samą siłą.

Na­to­miast jeśli cho­dzi o moje rze­ko­me su­ge­stie, ja­ko­byś po­stę­po­wa­ła w ten spo­sób świa­do­mie, spe­cjal­nie i zło­śli­wie, to wskaż mi, pro­szę, gdzie na­pi­sa­łem coś ta­kie­go, bo ja nic po­dob­ne­go sobie nie przy­po­mi­nam. Chcia­łem Ci je­dy­nie za­sy­gna­li­zo­wać ist­nie­nie pro­ble­mu i za­su­ge­ro­wać, byś za­czę­ła pod­cho­dzić (albo cho­ciaż to roz­wa­ży­ła) do kre­owa­ne­go przez sie­bie uni­wer­sum tak, jak robi to każdy pi­sarz fan­ta­sty­ki (zresz­tą nie tylko fan­ta­sty­ki, bo każdy plan, nawet ist­nie­ją­cy w realu, wy­ma­ga pew­ne­go opisu. Chyba że ktoś za­kła­da, iż akcja jego po­wie­ści, dzie­ją­ca się w War­sza­wie, czy­ta­na bę­dzie wy­łącz­nie przez War­sza­wia­ków) i bu­do­wa­ła je kom­plek­so­wo, by czy­tel­nik nie­obe­zna­ny z hi­sto­rią i geo­gra­fią Fran­cji nie miał mind­fuc­ka na każ­dym kroku. Jak w przy­pad­ku tej wio­ski, co do któ­rej nadal nie wiem, czy była jedna, czy dwie. Ot, zo­sta­wia­nie choć­by pro­stych wska­zó­wek (“– Mój Boże, więc jest jesz­cze jedno Pa­ca­no­wo!?”), które na­praw­dę uła­twi­ły­by od­bior­cy życie, a by­naj­mniej nie są in­fo­dum­pem. Oczy­wi­ście, że zro­bisz z tą su­ge­stią co Ci się po­do­ba i jak Ci się po­do­ba, ale przyj­mij do wia­do­mo­ści, że w oma­wia­nym frag­men­cie mo­je­go ko­men­ta­rza od­no­si­łem się wy­łącz­nie do tego, jak pi­szesz, a nie do Cie­bie jako osoby.

Sorry, ale sam sobie to zro­bi­łeś, kry­ty­ku­jąc z po­zy­cji su­biek­tyw­nej ko­lej­ne moje opo­wia­da­nie jako obiek­tyw­nie bez­na­dziej­ne…

Ko­lej­ne wy­ol­brzy­mie­nie. Chyba że pokaż mi, gdzie na­pi­sa­łem, że uwa­żam to opo­wia­da­nie za bez­na­dziej­ne. Inna kwe­stia, że pewne wa­lo­ry tek­stu (fa­bu­ła, wy­ko­na­nie) jed­nak można oce­nić obiek­tyw­nie i – co­kol­wiek byś o tym nie my­śla­ła – tak to wła­śnie oce­niam, nie­za­leż­nie od tego, czy opo­wia­da­nie jest “w moich kli­ma­tach”. No więc, dla przy­po­mnie­nia: wy­ko­na­nie – w sen­sie warsz­ta­tu – super. Fa­bu­ła – co twier­dzę nadal – albo jest przed­sta­wio­na nie­na­le­ży­cie, albo po pro­stu ma spore dziu­ry.

Tu jed­nak mo­że­my zro­bić eks­pe­ry­ment po­dob­ny do tego, który pro­po­no­wa­łaś przy innym ze swo­ich tek­stów.

Zrób mi stresz­cze­nie fa­bu­ły, punkt po punk­cie, z do­kład­ny­mi ob­ja­śnie­nia­mi wszyst­kie­go, co się w danej chwi­li dzie­je i dla­cze­go, zmie­nia­jąc przy tym imio­na i prze­rzu­ca­jąc hi­sto­rię do ja­kie­goś wy­my­ślo­ne­go uni­wer­sum, nie­ma­ją­ce­go nic wspól­ne­go z Fran­cją, Eu­ro­pą i XIX-XX wie­kiem. Je­stem cie­kaw nie tylko tego, czy w takim wy­da­niu cała hi­sto­ria bę­dzie dla mnie zro­zu­mia­ła, ale – praw­dę mó­wiąc – rów­nież samej hi­sto­rii. I to nie tylko dla­te­go, że tak już jakoś mam, iż rze­czy, któ­rych nie ro­zu­miem, za­zwy­czaj mnie iry­tu­ją i fru­stru­ją. A tej hi­sto­rii nie ro­zu­miem zu­peł­nie, o czym być może już gdzieś wspo­mnia­łem. Żeby nie robić nie­po­trzeb­nych spo­ile­rów, spo­koj­nie mo­żesz wy­słać mi taki kon­spek­cik pry­wat­nie. Oczy­wi­ście o ile bę­dzie Ci się chcia­ło w to bawić. Ewen­tu­al­ną na­gro­dą bę­dzie pu­blicz­ne z mojej stro­ny przy­zna­nie, że fak­tycz­nie je­stem po­jazd chry­stu­so­wy. Albo cho­ciaż ko­lej­na do­głęb­na ana­li­za, która być może powie Ci coś no­we­go o tym opo­wia­da­niu.

 

Co do uwag o tym, jak roz­mi­nę­łam się z Two­imi in­ten­cja­mi – cóż, może nie były wy­ło­żo­ne dość jasno.

Może. A może ktoś prze­czy­tał, co chciał prze­czy­tać.

Ow­szem, cze­piam się. Z tym, że ja za­wsze się cze­piam, kiedy mam czego, a już szcze­gól­nie, kiedy pod­cho­dzę do opi­nio­wa­nia tek­stu jako czło­nek Loży (w tym wy­pad­ku wszel­kie sko­ja­rze­nia pew­nie jak naj­bar­dziej na miej­scu) czy juror. Z na­tu­ry je­stem mal­kon­ten­tem i per­fek­cjo­ni­stą, nie­mniej od tek­stów no­mi­no­wa­nych czy kon­kur­so­wych wy­ma­gam jesz­cze wię­cej niż nor­mal­nie – z przy­czyn wia­do­mych – i jeśli coś mi nie pa­su­je, to sta­ram się to wy­ja­śnić tak kla­row­nie, jak to tylko moż­li­we. Ale do tego, ja­ko­by mój ton był w ta­kich wy­pad­kach na­pa­stli­wy, nie przy­zna­ję się, bo je­stem nie­win­ny. Może to Ty bie­rzesz wszyst­ko zbyt­nio do sie­bie, tak jak z tymi niby wy­ciecz­ka­mi ad per­so­nam?

Co do frag­men­tu a’la Zmierzch (nie czy­ta­łem w ca­ło­ści – po­dob­nie Greya – ale jak chyba każdy chcą­cy się roz­wi­jać li­te­rat przy­spo­so­bi­łem sobie uryw­ki, żeby wie­dzieć o co tyle krzy­ku, by wy­ro­bić sobie jakąś opi­nię o po­zio­mie li­te­rac­kim wzmian­ko­wa­nych dzieł oraz o gu­stach współ­cze­sne­go homo (ledwo) sa­pien­sa na pod­sta­wie tych dzieł fe­no­me­nu, i wresz­cie, by móc brać udział w dys­ku­sjach po­dob­nych do tej, a przy oka­zji wy­ra­zić szcze­re współ­czu­cie od­no­śnie pew­nych epi­zo­dów z Two­je­go życia), to nie cho­dzi­ło mi o “za­wra­ca­nie w gło­wie”, tylko o in­for­ma­cję, że Adam tak za­ga­pił się na Eu­ge­nię, że nie za­uwa­żył, iż rze­czo­na do niego po­de­szła. Chyba je­dy­nym uspra­wie­dli­wie­niem rów­nie non­sen­sow­nej in­for­ma­cji by­ło­by to, że Au­tor­ka za­ło­ży­ła, iż fa­ce­ci rze­czy­wi­ście są zdol­ni re­ago­wać w po­dob­ny spo­sób. Z tym, że – co na­pi­sa­łem w pierw­szym ko­men­ta­rzu – to zwy­czaj­nie nie­praw­da. I dla­te­go wła­śnie to zda­nie wy­glą­da jakby ze­rwa­ło się z li­te­ra­tu­ry dla pod­lot­ków. Tyle, aż tyle i tylko tyle.

 

Skró­ty fa­bu­lar­ne i role przy­pi­sa­ne bo­ha­te­rom – skoro nadal muszę to tłu­ma­czyć – po­sta­ram się spiąć jedną klam­rą. Go­rzej, że nie bar­dzo wiem jak to zro­bić, nie po­wta­rza­jąc po pro­stu wszyst­kie­go, co pi­sa­łem już wcze­śniej.

Od razu za­zna­czam, że nie je­stem zwo­len­nicz­ką tego, że każdy ele­ment tek­stu musi mieć zna­cze­nie, cza­sem coś się wpro­wa­dza dla tła, dla na­stro­ju. Nie je­stem też zwo­len­nicz­ką tego, że bo­ha­ter ma mieć mak­sy­mal­nie trzech “po­moc­ni­ków” (w sen­sie ana­li­zy for­mu­lar­nych fabuł wg Prop­pa), któ­rzy wy­ja­śnią mu wszyst­ko, a nawet nie­wy­ro­bio­ny czy­tel­nik łatwo to ogar­nie, bo w życiu tak nie jest, no i może czas wy­zwo­lić fan­ta­sty­kę z oko­wów for­mu­lar­no­ści.

Już w po­przed­nim aka­pi­cie pi­sa­łem, że je­stem zde­kla­ro­wa­nym prze­ciw­ni­kiem na­rzu­ca­nia ko­mu­kol­wiek ja­kich­kol­wiek form i tre­ści, poza pi­sa­niem wedle wy­tycz­nych sze­ro­ko ro­zu­mia­nej po­praw­nej pol­sz­czy­zny. Teraz do­rzu­cę ko­lej­ne­go w moim wy­da­niu kla­sy­ka: od do­brej hi­sto­rii wolę do­brze opo­wie­dzia­ną hi­sto­rię. Tu się więc, mniej wię­cej, zga­dza­my. Nie zga­dza­my się chyba na­to­miast co do tego, czym jest dobra hi­sto­ria, ani jak wy­glą­da ta do­brze opo­wie­dzia­na. Co jest jed­nak nie­istot­ne, bo gust i gust to dwa różne gusta, wia­do­mo. Py­tasz jed­nak o ten mój – a nie o żadną “praw­dę ob­ja­wio­ną”, je­dy­ną i słusz­ną, co do czego, mam na­dzie­ję, nikt nie bę­dzie żywił wąt­pli­wo­ści – więc o nim (z jego/mojej per­spek­ty­wy) będę Ci pisał, opie­ra­jąc się oczy­wi­ście na “No­irze”.

Otóż w tym opo­wia­da­niu nie po­do­ba mi się mię­dzy in­ny­mi to, że po­świę­casz może i wię­cej niż po­ło­wę tek­stu na rze­czy, które fi­nal­nie oka­zu­ją się zu­peł­nie nie­istot­ne albo nie­mal zu­peł­nie nie­istot­ne z punk­tu wi­dze­nia samej hi­sto­rii, a gdy przy­cho­dzi co do czego, to rze­czy­wi­stą akcję – to co dla roz­wo­ju fa­bu­ły na­praw­dę istot­ne – spły­casz do ba­nal­ne­go im­pe­ra­ty­wu, może wręcz deus exa; ot, przez cały czas prak­tycz­nie nic się nie dzie­je, tylko dużo ga­da­ją – z czego w sumie nie­wie­le wy­ni­ka – albo lecą re­tro­spek­cje – z któ­rych też tylko część pcha opo­wieść w ja­kim­kol­wiek kie­run­ku – akcja za­sad­ni­czo cały czas stoi w miej­scu, a potem nagle siup! i zwy­kły przy­pa­dek roz­wią­zu­je wła­ści­wie wszyst­kie pro­ble­my Adama. Póź­niej już tylko strzał i ko­niec. Jak dla mnie są to bar­dzo nie­od­po­wied­nio roz­ło­żo­ne ak­cen­ty, co w ze­sta­wie­niu z ogól­nym po­gma­twa­niem fa­bu­ły, czyni całą hi­sto­rię nie tylko nie­zro­zu­mia­łą, ale i zu­peł­nie nie­atrak­cyj­ną, ni­ja­ką. Oso­bi­ście zde­cy­do­wa­nie wo­lał­bym, żebyś skró­ci­ła wątki nie­istot­ne – które od­bie­ram (i znów po­wtór­ka) jako Twoje pry­wat­ne za­baw­ki w tej pia­skow­ni­cy; ele­men­ty słu­żą­ce po pro­stu bar­dziej Tobie niż opo­wia­da­niu (co samo w sobie nie musi być złe, by­naj­mniej) – a ich kosz­tem sen­sow­niej i czy­tel­niej po­cią­gnę­ła fa­bu­łę. Albo po pro­stu, żebyś po­cią­gnę­ła fa­bu­łę – wszak nie ogra­ni­czał Cię żaden po­waż­ny limit przy tym tek­ście, więc mo­głaś to zro­bić; mo­głaś po­szu­kać ja­kie­goś ba­lan­su mię­dzy akcją (z na­ci­skiem na więk­szą kla­row­ność wy­da­rzeń i za­leż­no­ści mię­dzy po­sta­cia­mi), a… no wła­ści­wie całą resz­tą. Już by to wszyst­ko wy­glą­da­ło ina­czej, gdyby po­szcze­gól­ne scen­ki-ozdob­ni­ki fak­tycz­nie miały co ozda­biać.

 

Okey, z mojej stro­ny na ten mo­ment chyba by­ło­by wszyst­ko.

A nie, jesz­cze nie – nie chcę, żebyś pró­bo­wa­ła pisać coś pode mnie, broń Cię Bóg! Ży­czył­bym sobie na­to­miast, żebyś pi­sa­ła to, co pisać lu­bisz w taki spo­sób, by usa­tys­fak­cjo­no­wać w końcu i pew­ne­go gbur­ka.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Nie twier­dzę, że to dzia­ła na za­sa­dzie: drze­wiej było tylko do­brze, teraz jest tylko źle; nic po­dob­ne­go. Nie­mniej był taki okres, że kiedy sia­da­łem do czy­ta­nia tek­stu no­mi­no­wa­ne­go (czy wręcz piór­ko­we­go), to mia­łem prak­tycz­nie pew­ność, że bę­dzie to opo­wia­da­nie co naj­mniej dobre na po­zio­mie ję­zy­ko­wym, warsz­ta­to­wym i fa­bu­lar­nym

A nie do­pusz­czasz myśli, że po pro­stu kie­dyś mia­łeś wyż­szy po­ziom to­le­ran­cji na twór­czość in­nych? Piszę dla­te­go, że sama, lur­ku­jąc od dwóch lat i ak­ty­wi­zu­jąc się sto­sun­ko­wo nie­daw­no, prze­czy­ta­łam w spo­rej dawce w dość krót­kim cza­sie więk­szość piór­ko­wych opo­wia­dań z drze­wiej i żeby wszyst­kie mnie za­chwy­ci­ły, nie po­wiem. Były takie, przy któ­rych na­praw­dę prze­cie­ra­łam oczy ze zdzi­wie­nia, za co. Po­ziom wy­da­je mi się na prze­strze­ni czasu dość wy­rów­na­ny, choć oczy­wi­ście nie mam da­nych co do no­mi­na­cji. Fakt, że w ar­chi­wach (po­cze­kal­ni) trud­niej tra­fić na tek­sty kosz­mar­nie słabe, ale to od­ręb­na spra­wa. Inna spra­wa rów­nież, bo tro­chę Two­ich nie­daw­nych re­cen­zji jed­nak z wro­dzo­nej cie­ka­wo­ści przej­rza­łam, że nasze gusta się tro­chę (choć za­ska­ku­ją­co wcale nie aż tak bar­dzo) roz­jeż­dża­ją i na nieco inne aspek­ty zwra­ca­my uwagę. Z pa­ro­ma Two­imi en­tu­zja­stycz­ny­mi opi­nia­mi bym się nie zgo­dzi­ła, ale nie za­mie­rzam w tym wątku dys­ku­to­wać o opo­wia­da­niach osób trze­cich.

 

Ale do tego, ja­ko­by mój ton był w ta­kich wy­pad­kach na­pa­stli­wy, nie przy­zna­ję się, bo je­stem nie­win­ny.

 

Może istot­nie kwe­stia wraż­li­wo­ści, dla mnie pewne okre­śle­nia i sfor­mu­ło­wa­nia na­le­żą po pro­stu do re­per­tu­aru nie­ko­niecz­nie dżen­tel­meń­skie­go ;)

 

W kwe­stii mę­skiej ok, pod­da­ję się, bo chyba istot­nie za bar­dzo za­su­ge­ro­wa­łam się po­do­bień­stwem z po­zor­nie ana­lo­gicz­ną, ale jed­nak inną uwagą z bety. Było późno, ela­bo­rat długi, a ogól­ny ton (nie kon­kret­ne za­rzu­ty, ton) nie na­stro­ił mnie do roz­k­mi­nia­nia głę­biej ukry­tych in­ten­cji i tu, biję się w pier­si, do­pie­ro teraz za­ła­pa­łam, o co bar­dzo kon­kret­nie Ci cho­dzi­ło. Nie o fi­zy­kal­ną re­ak­cję, ale nie­do­strze­że­nie osoby. W tym jed­nym szcze­gó­le skła­dam broń.

 

Co do fa­bu­ły. Pew­nie, w wol­nej chwi­li mogę ją uło­żyć chro­no­lo­gicz­nie i stre­ścić z uży­ciem ge­ne­ric fan­ta­sy­lan­do­wych nazw, jest to ja­kieś ćwi­cze­nie. Ale chyba roz­mi­ja­my się na znacz­nie bar­dziej pod­sta­wo­wym po­zio­mie. Po­sta­ram się zatem wy­łusz­czyć moje za­ło­że­nia wzglę­dem tego opo­wia­da­nia. Nie lubię od­au­tor­skich roz­k­mi­nów, ale cza­sem się nie da bez.

Ono jest o moż­li­wej przy­szło­ści. Bo­ha­ter po­sta­na­wia dzię­ki zmu­sze­niu prze­ciw­ni­ka do ujaw­nie­nia mu być może wię­cej, niż by chciał, za­po­biec ja­kiejś wer­sji przy­szło­ści, jed­nej z po­ten­cji tkwią­cych w świe­cie. Stąd pa­ra­le­lizm akcji re­al­nej z tą w wy­obra­że­niach czy wi­zjach, które bo­ha­ter uczy się kon­tro­lo­wać i prze­kła­dać na re­al­ne dzia­ła­nie. Dla­te­go akcji w te­raź­niej­szo­ści jest nie­wie­le – bo­ha­te­ra w dzia­ła­niu de­ter­mi­nu­je to, co wy­czy­tu­je na temat przy­szło­ści. Czy ma rację – nie da się oce­nić w ob­rę­bie tego tek­stu. Może tylko od­wle­ka nie­uchron­ne, może spra­wia, że bę­dzie mniej groź­ne? (W pew­nym sen­sie efekt mo­ty­la i to mo­gła­bym moc­niej za­ak­cen­to­wać, ale wy­da­wa­ło mi się oczy­wi­ste w ob­rę­bie tego ro­dza­ju hi­sto­rii. ) Idzie po nitce do kłęb­ka? No tak, bo jak chwy­cić tę nitkę, a on ma punkt za­cze­pie­nia, to nie­trud­no ją śle­dzić… Forma miała być od­po­wied­ni­kiem tej po­szat­ko­wa­nej rze­czy­wi­sto­ści, stąd re­tro­spek­cje i fu­tu­ro­spek­cje.

A tak po praw­dzie cały ten roz­k­min jest chyba nie­po­trzeb­ny, choć praw­dzi­wy, bo wła­śnie do­szłam do wnio­sku, że w sumie masz mię­dzy wier­sza­mi rację: ten tekst jest w więk­szym stop­niu o świe­cie niż o zda­rze­niach. Po­ka­zu­je świat te­raź­niej­szo­ści, ale do­ty­czy po­ten­cjal­nej przy­szło­ści tego świa­ta. I chyba taki w za­mie­rze­niu miał być ;)

 

zwy­kły przy­pa­dek roz­wią­zu­je wła­ści­wie wszyst­kie pro­ble­my

To aku­rat wy­da­je mi się dość re­ali­stycz­ne ;) O ile wiem, nawet kilka waż­nych od­kryć na­uko­wych tak na­stą­pi­ło. Ale po­waż­nie: co by dało roz­pi­sa­nie tego na jesz­cze wię­cej po­bocz­nych po­sta­ci albo go­dzi­ny ślę­cze­nia bo­ha­te­ra nad atla­sa­mi, albo w ogóle ja­kieś sze­ro­ko za­kro­jo­ne po­szu­ki­wa­nia nie wia­do­mo czego? Mo­gła­bym nim przez na­stęp­ne Xk zna­ków rzu­cać po całej Fran­cji albo i Eu­ro­pie, ale po co?

 

Może wrzu­cę na próbę w naj­bliż­szym cza­sie, roz­wa­żam to, opo­wia­da­nie z tym samym bo­ha­te­rem, ale z cał­ko­wi­cie ina­czej na­pi­sa­nej serii (Noir jest inny od po­zo­sta­łych, miał być wstę­pem, ale nie wiem, czy nim po­zo­sta­nie, bo tro­chę mi się po dro­dze wizja ca­ło­ści zmie­ni­ła, choć styl nar­ra­cji po­zo­sta­je po­dob­ny w sen­sie in­tro­wer­tycz­ne­go punk­tu wi­dze­nia). A, w Fan­ta­zma­to­wej Dra­go­ne­zie bę­dzie jedno.

http://altronapoleone.home.blog

A nie do­pusz­czasz myśli, że po pro­stu kie­dyś mia­łeś wyż­szy po­ziom to­le­ran­cji na twór­czość in­nych?

Oczy­wi­ście że do­pusz­czam. Wszak po coś z upo­rem za­zna­czam, że wina – mie­dzy in­ny­mi w ta­kiej wer­sji – może leżeć po mojej wy­łącz­nie stro­nie.

 

Co do efek­tu mo­ty­la, to w po­szcze­gól­nych sce­nach widać go zu­peł­nie ład­nie, nie­nie­mej nie­któ­re wątki i tak nie chcą mi się ze sobą jakoś po­skle­jać, więc jeśli znaj­dziesz czas na zro­bie­nie tego “ćwi­cze­nia”, zu­peł­nie szcze­rze się nie ob­ra­żę.

 

Skoro do­szli­śmy już do tego, że w końcu w miarę się ro­zu­mie­my, a przy tym znów lu­bi­my (bo się lu­bi­my, praw­da?), rad je­stem nie­zmier­nie i chyba po­zwo­lę sobie na tym za­koń­czyć dys­ku­sję – acz­kol­wiek w razie dal­szych pytań i uwag służę uwagą – jako że mam na ce­low­ni­ku ko­lej­ne­go bie­da­ka, nad któ­rym muszę się tro­chę po­pa­stwić. Życz mu cufla.^^

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Nie­mniej był taki okres, że kiedy sia­da­łem do czy­ta­nia tek­stu no­mi­no­wa­ne­go (czy wręcz piór­ko­we­go), to mia­łem prak­tycz­nie pew­ność, że bę­dzie to opo­wia­da­nie co naj­mniej dobre na po­zio­mie ję­zy­ko­wym, warsz­ta­to­wym i fa­bu­lar­nym; coś, czego lek­tu­ra – nawet jeśli nie za­chwy­ci – bę­dzie przy­jem­na. Ostat­nio na­to­miast tego prze­świad­cze­nia już nie mam – biorę się do każ­dej jed­nej lek­tu­ry nie­mal z nie­po­ko­jem, co też mnie znowu czeka.

Jest praw­do­po­dob­ne, Cie­niu, że z cza­sem wzra­sta­ją Twoje wy­ma­ga­nia. To pra­wie nie­unik­nio­ne, gdy dużo się czyta. Masz mój sza­cu­nek za tak ob­szer­ne i kon­struk­tyw­ne ko­men­ta­rze, które nie­jed­no­krot­nie muszą zaj­mo­wać go­dzi­ny. Nie­je­den czło­nek Loży mógł­by się od Cie­bie uczyć, jak je pisać. Nie chcę tu rzu­cać żad­nych oskar­żeń, ro­zu­miem bo­wiem, że czy­ta­jąc bar­dzo dużo, trud­no jest ko­men­to­wać każdy tekst, jakby był wy­jąt­ko­wy.

Wra­ca­jąc do Cie­bie, moż­li­we jest, że po prze­czy­ta­niu tutaj ponad ty­sią­ca opo­wia­dań, wy­ma­gasz wię­cej na star­cie, w tym przy­pad­ku, no­mi­na­cji piór­ko­wej.

Chęt­nie się o tym prze­ko­nam, su­biek­tyw­nie. Mo­żesz mi po­le­cić dwa, trzy opo­wia­da­nia, w któ­rych byłeś na TAK w pierw­szym roku Two­je­go urzę­do­wa­nia?

 

Dzię­ki, Dar­co­nie, ale ostroż­nie, pro­szę, z ta­ki­mi opi­nia­mi, bo jesz­czem gotów sobie wmó­wić, że je­stem ja­kie­goś ro­dza­ju au­to­ry­te­tem^^, gdy tym­cza­sem praw­da jest taka, że to ja cały czas uczę się bar­dzo wiele tak od Loży jak i od Was wszyst­kich – że tak sobie wejdę w po­pu­lar­ny ostat­nio (ale tym razem przy­naj­mniej w miarę uczci­wy) ton twa­rzy z pla­ka­tów; twa­rzy, któ­rych na­oglą­da­łem się i na­oglą­dam jesz­cze zde­cy­do­wa­nie zbyt wiele, jak Pol­ska długa, sze­ro­ka i przed­wy­bor­cza (co śmia­ło można uznać za denne, ale jed­nak uspra­wie­dli­wie­nie opóź­nio­nej re­ak­cji na Twój ko­men­tarz – za co oczy­wi­ście prze­pra­szam).

Wra­ca­jąc jed­nak do sedna, i to tak zu­peł­nie serio, to bar­dzo moż­li­we, że masz rację i im wię­cej czy­tam, tym bar­dziej mam wy­sma­ko­wa­ny gust, więc i siłą rze­czy bar­dziej wy­śru­bo­wa­ne wy­ma­ga­nia. Ale też może robię się coraz bar­dziej wy­ma­ga­ją­cy – o ile fak­tycz­nie robię się coraz bar­dziej wy­ma­ga­ją­cy – bo po pro­stu pa­trzę na wszyst­ko i wszyst­kich przez pry­zmat mo­je­go, jak mi się zdaje, po­tę­gu­ją­ce­go się wciąż per­fek­cjo­ni­zmu. Jed­nak z mojej per­spek­ty­wy wy­glą­da to wszyst­ko tak, że jak­kol­wiek fak­tycz­nie ra­czej cięż­ko mnie do sie­bie prze­ko­nać, to jed­nak “w sta­rych do­brych cza­sach” od­se­tek opo­wia­dań, któ­rych no­mi­na­cję po­tra­fi­łem zro­zu­mieć i nawet po­pie­rać, nawet jeśli osta­tecz­nie byłem na NIE, był znacz­nie wyż­szy niż obec­nie. A nie chce mi się przy tym wie­rzyć – szcze­gól­nie, że nie jest to pod­par­te żad­ny­mi wy­raź­ny­mi prze­słan­ka­mi – by nagle gust już nawet nie tyle “za­ostrzył mi się”, co po pro­stu ra­dy­kal­nie zmie­nił. Ge­ne­ral­nie jed­nak nie wiem, co o tym wszyst­kim my­śleć.

Zresz­tą mniej­sza już z tym, bo pew­nie wszyst­ko i tak roz­bi­je się o pro­sty fakt, że tak długo jak bę­dzie­cie po­wo­ły­wać mnie do służ­by, ja pew­nie będę na tej służ­bie trwał. Co brzmi jed­no­cze­śnie strasz­nie, try­wial­nie, głu­pio i – co naj­gor­sze – prze­ra­ża­ją­co praw­dzi­wie.

Twoją proś­bę o po­le­can­ki tek­sto­we speł­nię z przy­jem­no­ścią i roz­ma­chem wy­kra­cza­ją­cym poza tej proś­by ramy, jako że jest na skom­po­no­wa­nej prze­ze mnie li­ście co­kol­wiek wię­cej niż dwa czy trzy tek­sty, które warto po­le­cić. Nie wiem tylko, czy – nawet jeśli z po­żyt­kiem pu­blicz­nym – nie by­ło­by nad­uży­ciem go­ścin­no­ści Dra­ka­iny, pod któ­rej tek­stem ta i tak już nie­me­ry­to­rycz­na prze­cież dys­ku­sja się toczy, gdy­bym za­czął tutaj rzu­cać cu­dzy­mi pra­ca­mi. Na dzień dzi­siej­szy ogra­ni­czę się więc do kilku nic­ków, a póź­niej (kie­dyś), za­leż­nie od roz­wo­ju sy­tu­acji, spre­zen­tu­ję Ci sen­sow­niej­szą listę w ten czy inny spo­sób. Tak więc gra­vel, Wer­ben­ka Re­inee czy Krzyś Adam­ski – ot, wy­jąt­ko­wo ra­do­sne wspo­mnie­nia roku szes­na­ste­go i wy­jąt­ko­wo bo­le­sne uświa­do­mie­nie upły­wa­ją­ce­go czasu.

 

Peace!

 

P.S.

Dra­ka­ino, sorry za spam.

 

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Dra­ka­ino, sorry za spam.

You’re we­lco­me :)

http://altronapoleone.home.blog

Dzię­ki za info, zaj­rzę do 2016.

Wra­cam z ko­men­ta­rzem piór­ko­wym.

Tekst zgło­si­łem za ba­lans, które lubię. Wcią­gną­łem się w roz­wią­zy­wa­nie in­try­gi Czar­ne­go, po­lu­bi­łem bo­ha­te­ra, spodo­ba­ło mi się świa­do­me ko­rzy­sta­nie z epoki i nie banie się od­wo­ły­wa­nia się do wie­dzy z tym zwią­za­nej. Tym bar­dziej, że teraz ten ele­ment zo­stał przed­sta­wio­ny bez nad­mier­ne­go epa­to­wa­nia, jak u mnie się nie raz i nie dwa zda­rza ze zna­jo­mo­ścią fi­zy­ki re­la­ty­wi­stycz­nej.

No i je­stem pies na dobre świa­to­twór­stwo. A tutaj widzę fajny ka­wa­łek ma­te­ria­łu, ład­nie wple­cio­ny w fa­bu­łę. Bo lubię, gdy tekst nie tylko opo­wia­da o ja­kimś bo­ha­te­rze, ale rów­nież przed­sta­wia mi uni­wer­sum. Pew­nie to efekt gra­nia w RPG, bo co książ­ka/anime/film, to lu­bi­łem na­świe­tlo­ne tło, by potem ma­so­wo wy­ko­rzy­sty­wać na se­sjach :)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Sorry, Win­ne­tou, je­stem na NIE.

Wiem, że tekst ma swoje za­le­ty, jak za­wsze widać Twoją wie­dzę o dzie­więt­na­sto­wiecz­nej Fran­cji, jest do­piesz­czo­ny, od­da­łaś na­strój itd.

Ale wady też ma. Ra­zi­ła mnie nie­ja­sność fa­bu­ły. Ma bo­ha­ter ja­kieś zwidy i się w związ­ku z nimi miota. Jasne, jak się widzi umie­ra­ją­ce­go przy­ja­cie­la, to trze­ba go ra­to­wać, jed­nak za­bra­kło mi po­rząd­nej osi fa­bu­lar­nej. Bar­dzo moż­li­we, że ona tu jest, tylko ta głów­na nitka zgu­bi­ła się w kłęb­ku. Po­dej­rze­wam, że tło hi­sto­rycz­ne ma zna­cze­nie więk­sze, niż ogar­nia nikłe świa­teł­ko mojej wie­dzy.

No i prze­szka­dza­ło mi, że – jak ja to zro­zu­mia­łam – Czar­ny zsyła bo­ha­te­ro­wi wizje, tym samym utrud­nia­jąc sobie życie.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dra­ka­ino, już w dru­gim Twoim opo­wia­da­niu widzę po­ten­cjał, ale znowu hi­sto­ria po­zo­sta­wia mnie obo­jęt­nym, a nawet lekko znu­dzo­nym. Wy­da­je mi się, że sło­wa­mi ope­ru­jesz ra­czej spraw­nie; z tech­nicz­ne­go punk­tu wi­dze­nia nie mam się do czego przy­cze­pić, tyle że coś za­wo­dzi na takim bar­dziej in­tu­icyj­nym po­zio­mie. Może cho­dzi nie o same słowa, tylko ich zna­cze­nie? Może nie ope­ru­jesz od­po­wied­ni­mi sko­ja­rze­nia­mi? Może nie pro­wo­ku­jesz mojej wy­obraź­ni do ry­so­wa­nia cie­kaw­szych ob­ra­zów? Ja mogę tylko gdy­bać, a Ty mo­żesz – i może nawet po­win­naś – szu­kać naj­lep­szej drogi do głów i serc czy­tel­ni­ków. 

Po­dob­ne pro­ble­my mam z hi­sto­rią. Nie zgo­dzę się z My­tri­xem, który za­rzu­cał Ci li­nio­wość. Widać, że kom­bi­nu­jesz z fa­bu­łą, by nie było ba­nal­nie. Masz też cie­ka­we, nie­na­chal­ne po­my­sły – chyba rzad­kość w obec­nej fan­ta­sty­ce, w któ­rej naj­le­piej od razu wal­nąć wi­do­wi­sko­we i efek­tow­ne uni­wer­sum. Ten Czar­ny mnie za­in­try­go­wał.

Masz w za­na­drzu sporą wie­dzę, o czym do­brze wiesz. 

No tylko że jako czy­tel­nik nie czuję emo­cji. Oglą­dam Twój świat przez szybę, za­miast w nim uczest­ni­czyć. Wszyst­ko wy­da­je mi się zbyt pła­skie, bez­na­mięt­ne. Może le­piej by­ło­by Ci w po­wie­ścio­wej for­mie? A może po­win­naś okro­ić na­stęp­ne hi­sto­rie? Bo­ha­te­rów fak­tycz­nie było dużo i po­ja­wia­li się, by wy­gło­sić swoje kwe­stie. 

Jeśli miał­bym coś ra­dzić, to ra­dził­bym: na­stęp­nym razem uprość. Po­zbądź się zbęd­nych ozdob­ni­ków, a za­dbaj o wię­cej duszy w tek­ście. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

(fe­tysz tego, że każda po­stać ma coś wno­sić – co kon­kret­nie?? – jest dla mnie ogól­nie nie­zro­zu­mia­ły, jakby wzię­ty z ja­kie­goś pod­ręcz­ni­ka cre­ati­ve wri­ting)

Nie­do­brze, że bro­nisz się przed tym wnio­skiem. Po­sta­cie błą­ka­ją­ce się po opo­wia­da­niu bez celu za­mu­la­ją fa­bu­łę i szko­dzą ja­ko­ści go­to­we­go tek­stu.

Po­dob­nie wy­da­rze­nia. Sceny nie­zwią­za­ne z pro­wa­dzo­nym wąt­kiem na­le­ży wy­ciąć, ina­czej tekst staje się cha­otycz­ny.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Może to dla­te­go, że jak dla mnie li­te­ra­tu­ra nie skła­da się wy­łącz­nie z po­sta­ci i fa­bu­ły (wy­da­rzeń) i, jak już pi­sa­łam, lubię ozdob­ni­ki, byle nie w nad­mia­rze. Nie uwa­żam, że wszyst­ko, co nie jest ważne dla fa­bu­ły, jest zbęd­ne. No nie uwa­żam i już.

 

Ba, uwa­żam wręcz, że są książ­ki, w któ­rych liczy się świat, a nie fa­bu­ła. Np. moje uko­cha­ne “Inne pie­śni”. Za­pew­ne sporo po­sta­ci można by wy­rzu­cić, za­pew­ne fa­bu­ła mo­gła­by być bar­dziej po­ry­wa­ją­ca (ba, w ogóle bar­dziej kon­wen­cjo­nal­nie być). I co? Jak dla mnie ar­cy­dzie­ło i nie po­trze­bu­je lep­szej fa­bu­ły ani mniej­szej licz­by po­sta­ci.

 

Dla­te­go ob­sta­ję przy swoim: fe­tysz wy­pro­du­ko­wa­ny przez kursy cre­ati­ve wri­ting. Wszyst­ko ma być na swoim miej­scu, wszyst­ko ma cze­muś słu­żyć. Tylko że 80% tak na­pi­sa­nych po­wie­ści można roz­szy­fro­wać w po­ło­wie albo i jed­nej trze­ciej.

http://altronapoleone.home.blog

Eee… W “In­nych pie­śniach” ra­czej wszy­scy są po­trzeb­ni. Jeśli nie wpy­cha­ją bo­ha­te­ra w ko­lej­ne formy (czy mógł­by być ojcem bez dzie­ci?), to coś po­ka­zu­ją (roz­mo­wa z kra­ti­sto­sem) albo cze­muś służą (pa­ster­ka z Two­je­go cy­ta­tu).

IMO, wszyst­ko ma cze­muś słu­żyć. Nie­ko­niecz­nie fa­bu­le, może być po­ka­za­nie świa­ta albo pod­kre­śle­nie ja­kiejś cechy bo­ha­te­ra. Albo pod­rzu­ce­nie fał­szy­we­go tropu. Ale po coś.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fin­klo, z Twoją wer­sją “roz­sze­rzo­ną” (”cze­muś”, a nie wy­łącz­nie fa­bu­le) mogę się zgo­dzić, bo ozdob­ni­ki mogą np. bu­do­wać at­mos­fe­rę, do­da­wać szcze­gó­łów świa­tu, cha­rak­te­ry­zo­wać po­śred­nio po­sta­cie, a choć­by i two­rzyć re­tar­da­cje itd. Oczy­wi­ście nie je­stem zwo­len­nicz­ką po­ety­ki no­uve­au roman ;)

Ale uwagi o za­mu­la­niu fa­bu­ły i sce­nach nie­zwią­za­nych z pro­wa­dzo­nym wąt­kiem – non po­ssum. Nie samą fa­bu­łą li­te­ra­tu­ra żyje.

 

Co do “In­nych pie­śni” – nie twier­dzę, że po­sta­cie są nie­po­trzb­ne sensu stric­to. Ra­czej, że gdyby część tych scen czy po­sta­ci po­bocz­nych, po­ja­wia­ją­cych się raz wy­rzu­cić, to “sama fa­bu­ła” by nie ucier­pia­ła. Scena z pa­ster­ką dla fa­bu­ły jest ra­czej obo­jęt­na, two­rzy na­to­miast kli­mat i mówi coś o bo­ha­te­rze. Bez tego fa­bu­ła bę­dzie taka, jak była, bo ta scena nic nie zmie­nia.

A żeby nie było tylko o ar­cy­dzie­łach. Po­dob­nie jak Sap­kow­ski na­le­żę do osób lu­bią­cych fan­ta­sy Ed­ding­sa (piszę to, bo w Pol­sce jest to ra­czej rzad­kie, za co po czę­ści winię nie­uda­ne tłu­ma­cze­nia, w przy­pad­ku nie­któ­rych tomów wręcz kosz­mar­ne). Mię­dzy in­ny­mi za kilka scen, które są ozdob­ni­ka­mi, a dla mnie two­rzą świat bar­dziej niż fa­bu­ła. Jedna to scena dość na po­cząt­ku Bel­ga­ria­dy, kiedy jeden z bo­ha­te­rów sły­szy gra­ją­ce­go na fle­cie wiej­skie­go chłop­ca – ten chło­piec potem po­ja­wia się w sce­nie bitwy i ginie. Druga to epi­zod, w któ­rym Bel­ga­rath ulega wiedź­mie z ba­gien i daje dar mowy stwo­rze­niom bę­dą­cym jej to­wa­rzy­sza­mi. Nic z tego, zwłasz­cza ten epi­zod na ba­gnach, dla fa­bu­ły nie ma żad­ne­go zna­cze­nia. Ale dla mnie to wła­śnie takie dro­bia­zgi spra­wia­ją, że ta w dużej mie­rze pa­sti­szo­wa fan­ta­sy li­te­rac­ko wzno­si się o sto­pień wyżej od mnó­stwa bar­dziej “fa­bu­lar­nie ory­gi­nal­nych” po­wie­ści tego ga­tun­ku.

http://altronapoleone.home.blog

Hmmm. Czy­ta­łam coś Ed­ding­sa i sztam­pa z pa­to­sem omal mnie nie za­bi­ły.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ojtam, sztam­pa z pa­to­sem – to jest prze­cież bar­dzo wy­raź­nie pa­stisz ga­tun­ku, dla­te­go oczy­wi­ście, pewne ele­men­ty są prze­ry­so­wa­ne. Na do­da­tek w ory­gi­na­le na­pi­sa­ny wy­jąt­ko­wo do­brym ję­zy­kiem – przez to po­mstu­ję na tłu­ma­cze­nia, które styl za­rżnę­ły mo­de­lo­wo; Ed­dings był li­te­ra­tu­ro­znaw­cą i wie­dział, co robi. Mimo re­ko­men­da­cji ASa, u nas pra­wie wszy­scy w tym widzą po­waż­ną – i w związ­ku z tym sztam­po­wą – fan­ta­sy, a to jest wszyst­kim, ale nie tym… Ech. Te dwie sceny, które opi­sa­łam, są zresz­tą aku­rat wy­jąt­ko­wo sub­tel­ne i fa­bu­lar­nie i na­stro­jem. Zwłasz­cza ta na ba­gnach, to w ogóle jest taka mi­nia­tu­ra – roz­dział, który jako krót­kie nie­za­leż­ne opo­wia­da­nie by się spraw­dził, gdyby wy­ciąć nie­wiel­kie ka­wał­ki na­wią­zu­ją­ce do całej fa­bu­ły, i to takie opo­wia­da­nie na wszel­kie moż­li­we na­gro­dy – za na­strój, język i pro­blem (ma­gicz­na in­ter­wen­cja w na­tu­rę, przy­spie­sza­nie ewo­lu­cji czy też zmie­nia­nie jej biegu). Jak już na­pi­sa­łam, dla mnie kwin­te­sen­cja do­brze na­pi­sa­nej li­te­ra­tu­ry.

http://altronapoleone.home.blog

Dra­ka­ino, zwra­caj uwagę na po­wtó­rze­nia w tek­stach. ;)

Może to dla­te­go, że jak dla mnie li­te­ra­tu­ra nie skła­da się wy­łącz­nie z po­sta­ci i fa­bu­ły (wy­da­rzeń) i, jak już pi­sa­łam, lubię ozdob­ni­ki, byle nie w nad­mia­rze. Nie uwa­żam, że wszyst­ko, co nie jest ważne dla fa­bu­ły, jest zbęd­ne. No nie uwa­żam i już.

 

Ba, uwa­żam wręcz, że są książ­ki, w któ­rych liczy się świat, a nie fa­bu­ła. Np. moje uko­cha­ne “Inne pie­śni”.

 

Jak na do­da­tek do wszyst­kie­go za­cznę edy­to­wać li­te­rac­ko swoje ko­men­ta­rze, to nie na­pi­szę już żad­ne­go opo­wia­da­nia, bo jesz­cze ar­ty­ku­ły na­uko­we nade mną wiszą ;P

http://altronapoleone.home.blog

Ale wiesz, dla­cze­go aku­rat to za­zna­czy­łem? ;)

Nie uwa­żam, nie uwa­żam, uwa­żam za­czy­na lekko brzmieć, hm… nie­re­for­mo­wal­nie. :)

Okej, ro­zu­miem – w tym kon­kret­nym przy­pad­ku to było taki rze­czy­wi­ście mocne stwier­dze­nie po wielu wcze­śniej­szych po­wtó­rze­niach (hier stehe ich und kann nicht an­ders). Ale za­zwy­czaj (np. we wcze­śniej­szych wy­po­wie­dziach w tym wątku) wy­ni­ka to z cze­goś in­ne­go – mam aler­gię na for­mu­ło­wa­nie su­biek­tyw­nych wra­żeń w for­mie obiek­tyw­nych stwier­dzeń i wy­ro­ków, dla­te­go ob­se­syj­nie pod­kre­ślam (jak się na tym zła­pię, to tro­chę tnę), że to jest moja opi­nia, a nie wy­rocz­nia. Nie­mniej na ab­so­lut­ny pry­mat fa­bu­ły nie dam się na­wró­cić – to nie­re­for­mo­wal­ne ;)

No i tro­chę cho­ro­ba pol­skiej hu­ma­ni­sty­ki – na stu­diach uczą nas, żeby pisać za­cho­waw­czo (praw­do­po­dob­nie, za­pew­ne, być może, wy­glą­da na to), a nie for­mu­ło­wać mocne sądy. W dys­ku­sji prze­kła­da się to na taki su­biek­ty­wizm: we­dług mnie, uwa­żam, wy­da­je mi się. Udało mi się to zwal­czyć w tek­stach na­uko­wych, ale old ha­bits die hard.

http://altronapoleone.home.blog

Ba, uwa­żam wręcz, że są książ­ki, w któ­rych liczy się świat, a nie fa­bu­ła. Np. moje uko­cha­ne “Inne pie­śni”. Za­pew­ne sporo po­sta­ci można by wy­rzu­cić, za­pew­ne fa­bu­ła mo­gła­by być bar­dziej po­ry­wa­ją­ca (ba, w ogóle bar­dziej kon­wen­cjo­nal­nie być). I co? Jak dla mnie ar­cy­dzie­ło i nie po­trze­bu­je lep­szej fa­bu­ły ani mniej­szej licz­by po­sta­ci.

Ja się zga­dzam z Fin­klą, Inne Pie­śni mają bar­dzo prze­my­śla­ną struk­tu­rę i kom­po­zy­cję. Po­wieść jest sceną ście­ra­nia się form i kon­cep­cji fi­lo­zo­ficz­nych, a nie­któ­rzy bo­ha­te­ro­wie epi­zo­dycz­ni służą temu, żeby te kon­cep­cje re­pre­zen­to­wać lub wręcz uosa­biać.

Je­stem bar­dzo da­le­ki od wnio­sku, że Inne Pie­śni po­zba­wio­ne są kla­sycz­nej fa­bu­ły. Hie­ro­nim Ber­be­lek prze­cho­dzi mo­de­lo­wą po­dróż bo­ha­te­ra. Kre­acja świa­ta gra tu nie­ba­ga­tel­ną rolę, ale Du­ka­jo­wi udaje się bu­do­wać nar­ra­cję tak, by przed­sta­wio­ne sceny jed­no­cze­śnie ma­lo­wa­ły tło i po­su­wa­ły fa­bu­łę na­przód.

Czym innym jest nie­spiesz­ność i roz­ło­ży­stość nar­ra­cji, a czym innym za­śmie­ce­nie kom­po­zy­cji.

Roz­dzia­ły In­nych Pie­śni za­ty­tu­ło­wa­ne są li­te­ra­mi grec­kie­go al­fa­be­tu. Za­uważ, że kilku liter bra­ku­je. Za­py­ta­ny o to w wy­wia­dzie Dukaj od­po­wie­dział, że usu­nął sceny, które za­mu­la­ły kom­po­zy­cję całej hi­sto­rii. Czyli autor, na któ­re­go po­wo­łu­jesz się jako twór­cę nie­kla­sycz­ny fabuł, sam sie­bie ocen­zu­ro­wał w miej­scach, gdzie uznał, że za­nad­to od­bie­ga od te­ma­tu.

Proza nie różni się w tym wzglę­dzie od ma­lar­stwa. Gdy­byś chcia­ła na­ma­lo­wać in­tym­ną scenę bal­ko­no­wą z Romea i Julii, to nie umie­ścisz na ob­ra­zie wszyst­kich przed­sta­wi­cie­li rodów Mon­te­kich i Ka­pu­le­tów, ani stra­ga­nia­rza z targu, ap­te­ka­rza, che­ru­bin­ków z trąb­ka­mi, bi­sku­pa We­ro­ny, pa­try­cja­tu miej­skie­go i ty­sią­ca in­nych rze­czy, które są w isto­cie barw­ne i cie­ka­we, ale nie ma dla nich miej­sca w kom­po­zy­cji.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Hmmm, re­al­ly?

 

To przyj­rzyj­my się dwu ar­cy­dzie­łom. Zwłasz­cza kom­po­zy­cji. Przy­kła­dy można mno­żyć, te dwa przy­szły mi do głowy na­tych­miast.

 

Ten obraz ma tytuł “Lik­to­rzy przy­no­szą Bru­tu­so­wi ciała jego synów” (Les lic­teurs rap­por­tent à Bru­tus les corps de ses fils)

 

 

A to się na­zy­wa ory­gi­nal­nie “Upa­dek Ikara” (De val van Ica­rus):

 

 

W myśl po­da­nej przez Cie­bie za­sa­dy na ob­ra­zie nr 1 nie po­win­no być zwłasz­cza grupy ko­bie­cej (w do­dat­ku, o zgro­zo, na pierw­szym pla­nie! zaj­mu­ją­cej ponad po­ło­wę płót­na, które nie na­zy­wa się “żona Bru­tu­sa opła­ku­je synów”!), a lik­to­rów i ciał oglą­da­ją­cy nie po­wi­nien szu­kać na ob­ra­zie. O nr 2 jest świet­ny esej Iwasz­kie­wi­cza, więc nie będę się roz­pi­sy­wać.

W każ­dym razie je­stem sobie w sta­nie wy­obra­zić zna­ko­mi­ty obraz na za­da­ny temat z Romea i Julii z mnó­stwem ele­men­tów nie­bę­dą­cych bal­ko­nem i dwie­ma po­sta­cia­mi ;) Co wię­cej, scenę in­tym­ną, mimo mnó­stwa ele­men­tów do­dat­ko­wych.

http://altronapoleone.home.blog

Sądzę, że od­czu­wasz fi­zycz­ny ból, kiedy trze­ba przy­znać komuś rację, nawet w kwe­stiach zu­peł­nie oczy­wi­stych :] 

Nie ma zna­cze­nia, jaka jest nazwa ob­ra­zu, nawet ja, laik w kwe­stii ma­lar­stwa, widzę, że za­cho­wa­nie ko­biet sta­no­wi kon­trast do po­sta­wy Bru­tu­sa i ta sek­cja płót­na wzbo­ga­ca wy­mo­wę dzie­ła. Grupa ko­bie­ca jest zatem zwią­za­na z prze­ka­zem i tre­ścią ob­ra­zu. Gdyby na­to­miast w tle były wy­ści­gi ry­dwa­nów, byłby to ele­ment nie­po­trzeb­ny i psu­ją­cy kom­po­zy­cję.

Otrzy­ma­łaś od wielu czy­tel­ni­ków in­for­ma­cję, że Twoje opo­wia­da­nia za­wie­ra­ją epi­zo­dy spra­wia­ją­ce wra­że­nie przy­pad­ko­wych i stąd kom­po­zy­cja hi­sto­rii wy­da­je się być cha­otycz­na. Przy­chy­lam się do tej opi­nii. Uwa­żam, że to dla Cie­bie po­ży­tecz­na uwaga i za­sto­so­wa­nie się do niej po­zwo­li Ci roz­wi­nąć swój warsz­tat. 

Jeśli nie­za­leż­ne głosy kry­tycz­ne po­wta­rza­ją tę samą opi­nię, to warto ją roz­wa­żyć. Trzy­mam kciu­ki, bo cenię fik­cję hi­sto­rycz­ną i uwa­żam, że pi­szesz dobre rze­czy, mocne warsz­ta­wo­wo i barw­ne pod wzglę­dem szta­fa­żu. Jed­no­cze­śnie jed­nak do­strze­gam po­wta­rza­ją­ce się man­ka­men­ty: epa­to­wa­nie nad­mia­rem na­wią­zań, wpro­wa­dza­nie po­sta­ci hi­sto­rycz­nych bez wy­ja­śnie­nia, kim są i prze­ła­do­wa­nie ele­men­ta­mi w myśl fi­lo­zo­fii “im wię­cej tym le­piej”.

Za­sła­nia­nie się ar­gu­men­tem “ja nie piszę dla mas” trąci nie­po­trzeb­ną aro­gan­cją. Proza nie jest stru­mie­niem świa­do­mo­ści, musi pa­no­wać w niej po­rzą­dek.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Prze­czy­ta­łem i stwier­dzi­łem, że zbyt obca jest dla mnie ‘praw­dzi­wa’ hi­sto­ria, żeby al­ter­na­tyw­ną do­ce­nić.

Hej, Dra­ka­ina :) Prze­czy­ta­łam i muszę wy­znać, że opo­wia­da­nie nie jest w moim kli­ma­cie. O ile ste­am­punk mi leży – to ja po pro­stu oso­bi­ście nie lubię ta­kich “sa­lo­no­wych” scen, na­pom­po­wa­nych bali, sta­rej ary­sto­kra­cji itp.

Zga­dzam się z kil­ko­ma opi­nia­mi po­wy­żej, że bo­ha­te­rzy są słabo za­ry­so­wa­ni i bar­dzo cięż­ko jest po­czuć z nimi ja­ką­kol­wiek więź (dodam jesz­cze, że moim zda­niem Vu­it­ton jest zbęd­ny… ^^’). I nie­ste­ty ja rów­nież się w nich tro­chę gu­bi­łam – są wpro­wa­dza­ne, że tak po­wiem, “bez ostrze­że­nia”, zwłasz­cza Pier­re – czy­tam sobie, czy­tam, a tutaj nagle jakaś kom­plet­nie ode­rwa­na od fa­bu­ły scena z ja­kimś Pier­rem (?!). Nie­ste­ty, na hi­sto­rii znam się bar­dzo słabo – i do­pie­ro po zer­k­nię­ciu na ko­men­ta­rze zo­rien­to­wa­łam się, że jest to opar­te na po­sta­ciach praw­dzi­wych. Być może komuś zo­rien­to­wa­ne­mu/uprze­dzo­ne­mu czy­ta­ło­by się to ła­twiej, bo znał­by jakiś kon­tekst, ja­kieś po­wią­za­nia – ja w wielu mo­men­tach czu­łam się za­gu­bio­na.

 

Kilka rze­czy, które bym po­pra­wi­ła (tak, wiem, opo­wia­da­nie ma kilka lat ;)):

 

W At­ti­gny do dziś nie było kolei że­la­znej, naj­bliż­sza linia prze­bie­ga­ła przez Reims.

– Czy Mar­tin Tro­ut­te wi­dział kie­dy­kol­wiek po­ciąg?

Za­mie­ni­ła­bym to w ten spo­sób:

– Czy Mar­tin Tro­ut­te wi­dział kie­dy­kol­wiek po­ciąg? – W At­ti­gny do dziś nie było kolei że­la­znej, naj­bliż­sza linia prze­bie­ga­ła przez Reims.

Urzęd­nik (…)

Teraz to dru­gie zda­nie wy­ja­śnia, dla­cze­go takie py­ta­nie zo­sta­ło za­da­ne, toteż czy­tel­nik wie, skąd się wzię­ło w tek­ście – na ten mo­ment po­ja­wia się ni z tego, ni z owego, a czy­tel­nik myśli sobie: “eeee?!” – i do­pie­ro py­ta­nie mu to wy­ja­śnia. ;)

 

, wziął do ręki le­żą­cy na ko­min­ku pi­sto­let i cze­kał.

Moim zda­niem sto razy le­piej brzmia­ło­by, gdyby to było osob­ne, krót­sze zda­nie:

. Wziął do ręki le­żą­cy na ko­min­ku pi­sto­let i cze­kał.

 

Kiedy po­si­łek się skoń­czył

Po skoń­czo­nym po­sił­ku? :>

 

Na plus – po­do­ba mi się Twój język. I nie da się za­prze­czyć, że wie­dzę to Ty masz. ;) Ale, tak jak sama stwier­dzi­łaś w Sho­ut­bo­xie, ba­aar­dzo to her­me­tycz­ne. ^^’

Zer­k­nę w wol­nym cza­sie na inne Twoje opo­wia­da­nia. :)

Po­zdra­wiam!

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell any­one, and she never even loved me. Now that’s love.

Hej, miło, że wpa­dłaś, choć ostrze­ga­łam przed her­me­tycz­no­ścią… To jest jedno z ab­so­lut­nie pierw­szych opo­wia­dań, jakie skoń­czy­łam, i ma wszel­kie wady bycia wcze­snym dzie­łem osoby prze­ko­na­nej, że prze­ka­zu­je jasno swoje ukry­te myśli – pew­nie je kie­dyś mocno prze­ro­bię na czy­tel­niej­sze, bo z tego uni­wer­sum już to i owo się uka­za­ło. A i po­wieść pra­wie go­to­wa. Potem por­tal mnie wiele na­uczył, a naj­czy­tel­niej­sze są pew­nie te tek­sty piór­ko­we, skoro lu­dzie je do­ce­ni­li ;)

Dzię­ki za uwagi!

http://altronapoleone.home.blog

Tak, tak, do­my­ślam się, że przez te kilka lat tro­chę się zmie­ni­ło ;)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell any­one, and she never even loved me. Now that’s love.

Nowa Fantastyka