Tabliczka błyszczała nowością. Dawid Gołębiewski westchnął z niesmakiem, gdy przeczytał napis:
Gustaw Pająk
hipnotyzer, terapeuta uzależnień
potomek naukowy samego Mesmera.
Dawid westchnął ponownie, bardzo chciał ostentacyjnie okazać zażenowanie Gustawową tabliczką, ale, niestety, siedział sam w poczekalni i nie miał dla kogo robić przedstawienia. Mężczyzna kręcił się na krześle i raz po raz zerkał na zegarek. Dochodziła osiemnasta, a hipnotyzer nadal nie wychylił się z gabinetu. Ile można czekać?
– Od kiedy to Mesmer miał doktorantów – Dawid prychnął pod nosem i otworzył skórzaną walizkę. Jakby zażenowania na dzisiejszy wieczór było mało, zaczął przeglądać listy otrzymane od amatorów. Każdego miesiąca dostawał korespondencję od kolejnych naiwniaków pełnych nadziei, że rozwiążą monumentalny matematyczny problem. Nigdy nie chodziło o jakiś podrzędny, malutki lemacik, tylko zawsze o teoretycznego Behemota w rodzaju położenia liczb pierwszych czy rozwiązania równań cieczy. Amatorów niestrudzenie wierzących, że ich chałupnicze, tępe narzędzia, które nigdy nawet nie stały obok formalnych definicji, osiągną coś, czego matematycy nie rozgryźli przez tysiące lat.
– Co tym razem? – spytał na głos Dawid, przyzwyczajony do mówienia do siebie. Rzucił okiem na pierwszy z listów. – Trysekcja kąta? Która to już z kolei… Następne było twierdzenie Fermata, a potem problem Collatza. Wszystkie wielkie, słynne i stare.
– Wszystkie błędne – stwierdził matematyk, gniotąc kolejny list. Mógłby ich nawet nie przeglądać, ale to było jego guilty pleasure, coś, jak oglądanie złych filmów.
Dawid wyjął ostatnią kopertę, trochę grubszą od poprzednich.
– A to co za bzdury? – Skrzywił się. Tym razem problem dotyczył dziedziny badań Gołębiewskiego. I nie był taki antyczny. Dawid szybko przekartkował notatki i spojrzał na ostatnią stronę z wnioskami.
– Co za bełkot – stwierdził, gdy nagle drzwi do gabinetu skrzypnęły i do poczekalni wszedł jakiś pryszczaty nastolatek o dziwacznej fryzurze w kształcie sporej kuli.
– Do widzenia – powiedział po krótkim wahaniu.
Matematyk spojrzał znad notatek. Dostrzegł coś specyficznego w oczach nastolatka. Ale nie potrafił tego sprecyzować. Pryszczaty nieśmiało skinął głową i wyszedł z mieszkania.
– Do widzenia – odparł Dawid z trochę opóźnionym zapłonem. – Pewnie kolejny ćpun – dodał szeptem. Potem wstał i zapukał do drzwi gabinetu rzekomego ucznia ucznia ucznia i tak dalej samego Mesmera.
Salę hipnozy przyozdobiono zakurzonymi księgami na temat magnetyzmu zwierzęcego oraz kilkoma żabami, dla których czas stanął w miejscu dzięki znakomitym własnościom formaliny.
Sam Wielki Gustaw Pająk siedział w purpurowej szacie na fioletowym fotelu. Lub na odwrót. Mesmerysta bawił się właśnie warkoczykami imponującej brody.
– Mogę już wejść? – spytał Gołębiewski.
– Pewnie, wchodź, stary. Widziałeś? Sprawiłem sobie nową tabliczkę.
– Tak, widziałem. Ale czemu wciskasz ludziom kit z tym Mesmerem? Wiesz w ogóle, kto to jest potomek naukowy?
– Oj tam, oj tam – stwierdził filozoficznie Gustaw. – Przepraszam, że musiałeś tyle czekać, ale miałem klienta.
– Ćpuna.
– Tak, to znaczy człowieka w okowach nałogu. Ćpun to takie brzydkie słowo. Nie powinieneś tak mówić, mam ci przypomnieć twoją przeszłość?
Dawid przełknął ślinę. Nie lubił swojej przeszłości. Nie, żeby pałał jakąś szczególną sympatią do teraźniejszości.
– Co to za papiery? – spytał hipnotyzer, przerywając ciszę, jeszcze zanim stała się niezręczna.
– To? Takie tam bazgroły od fanów. Czasem czytam, żeby się dowartościować.
– Nie obraź się, ale jesteś trochę arogancki.
– A od kiedy to wada? Ale serio, te listy są beznadziejne. Ludzie myślą, że zrobią trysekcję kąta, choć już ze dwieście lat minęło od dowodu niewykonalności!
– Fascynujące – stwierdził Gustaw i niezbyt zafascynowany kręcił młynka wahadełkiem jak prowizorycznym jojo.
– Ale to jeszcze nic. Ten ostatni list to już przesada. Jakiś koleś myśli, że rozwiąże problem paradoksu hipnotycznego na czterech stronach!
– To przecież twoja działka.
– Tak, zresztą twoja też.
– Ja jestem praktykiem – obruszył się Gustaw.
– Niech ci będzie. Jeśli dobrze zrozumiałem, wnioski, do których doszedł autor listu, to poprawnie przeprowadzony paradoks hipnotyczny…
– Tak?
– Unicestwi cały wszechświat w wybuchu logicznej osobliwości!
– A po ludzku?
– Wszystko zje absurd. Świat skończy się nie hukiem, ale wielkim WTF. Spokojnie, to jakaś pseudonauka. Z tego, co przejrzałem, nie powołał się nawet na twierdzenie Gołębiewskiego!
Brodacz poprawił się w fotelu i odchrząknął.
– W jakiej sprawie właściwie chciałeś się ze mną widzieć? Znowu jesteś w okowach…?
– Nie, chodzi właśnie o ten paradoks hipnotyczny – odparł Dawid. – Potrzebuję pomocy praktyka – dodał zawstydzonym tonem.
– Kamień z serca. Nie obraź się, ale z tymi waszymi teoriami zawsze byłem na bakier. Co to właściwie jest paradoks hipnotyczny?
– Ależ to bardzo proste. – Dawid uśmiechnął się i podał hipnotyzerowi przedmiot przypominający wizytówkę.
Gustaw zmarszczył czoło, nie miał ochoty na zagadki.
– Zdanie z tyłu jest fałszywe – przeczytał napis na karteczce. Potem ją odwrócił. – Zdanie z przodu jest prawdziwe.
– I co o tym sądzisz? Czy zdanie z przodu jest prawdziwe?
Mesmerysta ziewnął i rzucił kartkę na stolik.
– Znam to – skwitował. – Wiem, co to paradoks. Nie łapię jednak, co ma do tego hipnoza. Nie wiem, po co wy, jajogłowi, rzuciliście się na badanie mocy sugestii posthipnotycznej.
– Bo wy, praktycy, nie rozumiecie jej potencjału! Ostatnie badania potwierdziły istnienie pola psionicznego, choć początkowo też nikt w to nie wierzył!
– Potwierdziły, ale tylko teoretycznie.
– W swoim czasie. Do wytworzenia stabilnej telepatii potrzeba chyba pięćdziesięciu teraelektronowoltów. Mają zbudować Zderzacz Poltergeistów pod Chinami.
– Łapać duchy za pieniądze podatników…
– Niby tak, ale chińskich podatników, więc co cię to obchodzi?
– Psionika, telepatia, poltergeisty i inne cudeńka. Sugestia posthipnotyczna to co innego. – Gustaw nie krył oburzenia, że ktoś próbuje szkalować jego zawód i drogę życiową. – Wmawiasz człowiekowi w okowach nałogu…
– Ćpunowi?
– Wmawiasz jeńcowi uzależnienia, że heroina śmierdzi i szast-prast! Po wyjściu z mojego gabinetu nawet nie spojrzy na strzykawkę! Nie ma w tym żadnej magii.
– Chyba trochę upraszczasz.
– Troszeczkę.
– Ale modele matematyczne hipnozy i psioniki wykazują niespotykane podobieństwo! To coś więcej niż analogia. Teoretycznie powinno się dać wmówić człowiekowi w transie, że potrafi latać, i ten wyleci ci z gabinetu!
– Teoretycznie…
– Do lewitacji potrzeba od trzystu do pięciuset teraelektronowoltów. Zależnie od preferowanego modelu. Ale paradoks powinien być osiągalny w zwykłych warunkach!
Gustaw zniecierpliwiony postukał w stolik.
– Wytłumaczysz mi w końcu, co mam zasugerować zahipnotyzowanemu? Jaki to ma być paradoks? Najlepiej w praktyce.
– Jasne. Mam nawet ochotnika do zahipnotyzowania.
– Kogo?
– Siebie. Stęskniłem się już trochę za wahadełkiem.
***
– Robisz się senny i ociężały – polecił Wielki Gustaw.
Dawid siedział w tym czasie w fotelu i potulnie robił się ociężały i senny. Nie odrywał wzroku od srebrnego medalika, który wahał się w tę i we w tę, jak na wahadełko przystało.
– Jesteś coraz bardziej zmęczony, gdy zatrzymam wahadełko, zamkniesz oczy i zupełnie się rozluźnisz.
Medalik wahał się jeszcze chwilę w coraz krótszych okresach pomiędzy w tę i we w tę. Aż w końcu zatrzymał się, zawieszony w powietrzu jak napięty stryczek. Powieki Dawida opadły, a reszta Dawida utonęła w objęciach szalenie wygodnego fotela.
– Znajdujesz się na pla… – Gustaw urwał. Ostatnio za często zabierał hipnotyzowanych na plażę. Przydałoby się jakieś urozmaicenie. – Jesteś na pustyni. I wszędzie wokół masz żółty piasek. Wiatr smaga cię po twarzy.
Po opisaniu fikcyjnego krajobrazu hipnotyzer powtórzył jeszcze kilka typowych frazesów o wiotkich mięśniach i koncentracji na wydawanych komendach. Gdy pacjent pływał już głęboko w transie, Gustaw chrząknął i starał się przypomnieć sobie paradoksalną komendę. By niczego nie przekręcić, miał ją nawet spisaną.
– Gdy pstryknę palcami, wybudzisz się. A teraz, proszę cię, słuchaj uważnie. Gdy usłyszysz następujący dźwięk…
Gustaw zastukał w stolik.
– Gdy usłyszysz ten dźwięk, chciałbym, żebyś nie wykonywał tego polecenia. Rozumiesz? – spytał Gustaw, który sam niewiele z tego rozumiał. – Gdy usłyszysz takie stukanie, nie wykonuj polecenia, które właśnie wymawiam! Jeśli zrozumiałeś, pokiwaj głową.
Dawid posłusznie pokiwał głową, a gdy rozległ się dźwięk pstrykania, otworzył oczy. Matematyk przez chwilę mrugał i zastanawiał się, dlaczego czuje piasek między zębami. W końcu odezwał się rozemocjonowanym tonem.
– I jak? – spytał.
– Zaraz się dowiemy. – Hipnotyzer zastukał w drewniany blat.
I wtedy to właśnie nie stało się absolutnie nic. Chwilę czekali w milczeniu. Ale Dawid tylko siedział i tyle.
Nic się nie wydarzyło.
– Chyba nic.
– Nic?
– Ano. Idę się napić.
***
Knajpę nazywano „Kukułczym Gardłem” z co najmniej trzech powodów. Po pierwsze, ściany zdobił szereg zegarów, z których dokładnie o dziewiętnastej wystrzeliwały drewniane imitacje ptaków i głośnym jazgotem oznajmiały początek happy hours. Drugim powodem był jasnoczerwony wystrój, podobno inspirowany kolorem kukułczego gardła, które to, także podobno, posiadało hipnotyzujące własności. Arcydzieło ewolucji wykorzystywane przez pisklaki do robienia w bambuko przybranych rodziców.
No i jeszcze szyld z eksplicytnym napisem „Kukułcze Gardło”.
Dawid nie spodziewał się, co prawda, że eksperyment z paradoksalną sugestią przyniesie rezultat przy pierwszym podejściu. Jednak gorycz porażki pozostawała nieprzyjemny posmak, który matematyk próbował przyćmić goryczką piwa. Gdy kilkanaście kukułek wydostało się na wolność ze swoich drewnianych klatek, zamówił kolejne dwie szklanki. Dwie, gdyż towarzystwa dotrzymywała mu poznana kwadrans wcześniej kobieta.
Lidia Kwiecień wyglądała niesamowicie wręcz stereotypowo, jak emo, utrzymująca dość zaognione stosunki z życiem i światem. Uwagę Dawida zwróciły najpierw włosy splecione w dwa warkocze i ufarbowane na ciemny fiolet, kolczyk w nosie oraz pomalowane paznokcie. Jeszcze pół biedy, gdyby były czarne. Ale na czerni znajdowały się czaszki i piszczele. Jak dziesięciostatkowa flota pirackich okrętów.
Oczywiście, pozory czasami mylą, ale tym razem pozory grały uczciwie.
– No, to wracając do tematu podcinania żył – tłumaczyła Lidia. – To wbrew powszechnym mitom trzeba ciąć wzdłuż żyły, żeby odnieść skutek. Jak natniesz w poprzek, to tylko się pokaleczysz. No, chyba że o to chodzi. Albo o atencję.
Lidia zademonstrowała raz jeszcze z wykorzystaniem podkładki pod kufel w roli żyletki.
– Poziomo, żeby się zabić. A pionowo dla zwrócenia uwagi? – upewnił się Gołębiewski i upił kolejny łyk piwa. Sprawdził przy okazji, czy szklanka pesymistki nie jest pusta, choćby do połowy.
– Bardzo dobrze – pochwaliła kobieta.
– A można ciąć pomiędzy? Na ukos pod różnymi kątami. Można by wtedy mierzyć swój nastrój w radianach.
Pudło. Hermetyczny żart nie trafił i przeleciał co najmniej pół metra od tarczy. Dawid poczuł się jak kretyn. Podobnie, gdy próbował poderwać dziewczynę na dowcip o nieskończonej liczbie matematyków zamawiających piwo.
– Nie pamiętam, co to radiany – wytłumaczyła się Lidia. – Ale chyba wolę mierzyć nastrój w promilach. I podobno to ja jestem stereotypowa!
– No bo trochę jesteś… – wtrącił Dawid, patrząc na jej twarz, na której blada cera kontrastowała z czarną szminką.
– I kto to mówi? Nie wiesz, co mówią o typowych matematykach?
– Nie. Co niby mówią o typowych matematykach?
– No, że są pojebani.
Dawid przyjął osobliwy komplement z uśmiechem i wdzięcznością.
– Wiesz, mam nawet swoją amatorską teorię matematyczną – zaczęła niepewnie Lidia.
– Śmiało. Zawsze chętnie wysłucham amatorów – skłamał Dawid.
– Nazywam to teorią ujemnego totalnego szczęścia. Chodzi o to, że jeśli przyjmiemy, że celem etyki jest maksymalizacja sumy szczęścia ludzkości oraz, patrząc na wojny, głód, cierpienie, nowotwory czy ostatnie nielegalne eksperymenty psioniczne na więźniach, stwierdzimy, że ta suma jest ujemna… mocno na minusie, to lepszą opcją jest jej wyzerowanie.
– Jak to?
– Spokojnie, nie chodzi mi o masowe ludobójstwo.
– Tylko o masową sterylizację? – Dawid przełknął ślinę i bardzo zapragnął zmienić temat.
– Nie, głuptasie. Gdyby dało się jakoś po cichu i bezboleśnie uśpić świat. Sprawić, że ot tak zniknie… Gdyby, powiedzmy, Bóg przez przypadek wyłączył wszystko jakimś magicznym pstryczkiem-elektryczkiem. Zgasił światło. To może byłoby to moralnie uzasadnione.
– Chyba mnie nie przekonasz. Zresztą, to takie gdybanie. Nie wydaje mi się, by dało się uściślić etykę. A przynajmniej nic dobrego by z tego nie wyszło.
– No może. A czym dokładniej się zajmujesz?
– Matematycznymi modelami psioniki i hipnozy.
Lidia skrzywiła się.
– Mam nadzieję, że nie pomagałeś w badaniach CIA – powiedziała i przy słowie „badania” machnęła w powietrzu cudzysłów.
– Nie, w życiu. Pracuję obecnie nad rozwiązaniem tak zwanego paradoksu sugestii posthipnotycznej. – Dawid już chciał wyjaśnić towarzyszce, o co chodzi, ale gdy ta bez skrępowania ziewnęła, zmienił plany. – Ale ostatnio bez rezultatów. Czasem myślę, że najlepszy okres naukowy mam już za sobą. Od roku nic nie udowodniłem, upadłem tak nisko, że nawet szukam pomocy w wynikach doświadczalnych!
– Skandal. Może straciłeś inspirację?
– Może. Kiedyś naprawdę odnosiłem sukcesy, potrafiłem pracować całymi dniami nad jednym problemem, a teraz…
– Jak ona miała na imię?
– Kto?
– Inspiracja.
– To głupie, ale… miała na imię amfetamina.
– Bardzo ładne imię – stwierdziła Lidia. – Rzuciłeś ją?
– Tak, to był bardzo toksyczny związek. Nie było łatwo, poszedłem do kumpla, który zajmuje się hipnozą. Gustaw wmówił mi po kilku sesjach, że amfa śmierdzi jak oregano. A ja niesamowicie brzydzę się oregano.
– Gustaw? Gustaw Pająk? Potomek naukowy samego Mesmera?
Dawid przewrócił oczami, dopił piwo i jeszcze raz nimi przewrócił.
– Błagam, z tym Mesmerem to takie hasło reklamowe. Skąd go znasz?
– Powiedzmy, że pomógł kilku moim kumplom w toksycznych związkach… Nie tęsknisz czasem za inspiracją? Jest pewna nowa substancja, która mogłaby ci pomóc. Można ćpać na okrągło i być w kółko na haju.
Mężczyzna wahał się tylko przez chwilę. Obiecał kiedyś, że skończy z używkami, gdy omal nie wywalili go przez nie z uczelni. Ale nieprzyjemny incydent zdążył już na tyle zatrzeć się w pamięci, że Dawid postanowił złamać przyrzeczenie. Tylko raz. Na próbę.
– Jak ma na imię ta nowa inspiracja? – spytał.
– Ludolfina.
– To bardzo ładne imię.
***
Gustaw miał opory, by testować paradoksalną sugestię na swoich pacjentach. Ale Dawid się upierał, błagał, że to przecież nieszkodliwe i dla dobra nauki. Hipnotyzer długo rozważał wszystkie za i przeciw, ale ostatecznie zdecydował się pomóc sfrustrowanemu przyjacielowi. Przede wszystkim dlatego, że był pewien, że żadna zagadka paradoksu nie istnieje. Że pod wpływem sugestii po prostu nic się nie dzieje. Że gdyby poprosić losowego przechodnia o trzaśnięcie obrotowymi drzwiami, ten ktoś po prostu spojrzy na ciebie jak na debila i sobie pójdzie. A poza tym nic się nie stanie.
Po przetestowaniu paradoksu na kilku pacjentach ponownie nic się nie wydarzyło. Dawid jednak nie chciał w to uwierzyć. W końcu wszystkie modele matematyczne zgadzały się co do istnienia ukrytego potencjału sugestii posthipnotycznej zapędzonej w kozi róg. Gustaw zauważył, że jego przyjaciel zachowuje się trochę podejrzanie, odkąd wyszedł utopić smutki w „Kukułczym Gardle”. Jednak hipnotyzer sądził, że przyczyną jest wypalenie zawodowe kumpla. I doskonale to rozumiał.
Od jakiegoś czasu hipnotyczna terapia odwykowa, w której się specjalizował, przynosiła coraz gorsze skutki. Podskórnie bał się, że osiągnął już szczyt kariery zawodowej i teraz czeka go tylko jazda w dół. A może po prostu się zestarzał.
Gustaw z wielkim smutkiem stwierdził, że jego ulubione wahadełko zaczęła pożerać rdza.
– Naprawdę nie wiem, czemu terapia tak długo trwa – powiedział do pacjenta o kulistej fryzurze, który odwiedzał gabinet już chyba po raz dwudziesty.
– Nie szkodzi, może już zawsze będę uzależniony. Nawet teraz zaczynam tęsknić za ludolfiną.
– Nie rozumiem, dlaczego hipnoza nie działa, dlaczego sugestia nie trzyma. Nie wiem, z jakiego gówna robią tę waszą ludolfinę.
– Podobno z odpadków po badaniach nad telekinezą. Pewnie pan słyszał… CIA czy inne FBI.
– Tak, coś mi się obiło o uszy. Właśnie z niewolnikami ludolfiny mam największy problem. Mogę panu zadać jeszcze jedno pytanie?
– Tak, jeśli to coś pomoże.
– Od razu poznam jeńca ludolfiny po źrenicach, perfekcyjnie, nienaturalnie okrągłych. Ale te wasze fryzury to chyba nie jest żaden objaw?
– Nie, to tylko rytuał.
– Rytuał? – zaniepokoił się Gustaw.
– Należałem do Kościoła Ludolfinistów.
– Do czego? Bo chyba nie dosłyszałem. – Hipnotyzer nachylił się w stronę pacjenta, przybliżając swoje włochate i badawcze ucho.
– Kościoła Ludolfinistów. Próbował pan kiedyś…?
– Nigdy w życiu nie miałem nawet papierosa w ustach – oburzył się mesmerysta i z dumą pogładził brodę.
– Gdyby pan zobaczył te wizje… Jak z innego świata. Jak z lepszego, piękniejszego miejsca. Wierzymy… Wierzyłem, że ludolfina to klucz do raju. Że na ludolfinowym haju spotykasz się ze stwórcą.
Hipnotyzer westchnął i wyjął z kieszeni płaszcza jakiś żółtawy przedmiot.
– Co to?
– Order z ziemniaka – odparł Gustaw i przekazał nagrodę w ręce zdziwionego pacjenta. – Za najlepszą racjonalizację i samooszukiwanie się. Narkotyki to ucieczka.
– Niech pan już nie gada, tylko mnie zahipnotyzuje. W końcu za to płacę, nie za pieprzenie głupot! – krzyknął narkoman i cisnął kartoflem w stronę słoika ze spreparowaną żabą.
Gustaw odchrząknął i odpowiedział spokojnym tonem:
– Obawiam się, że to nic nie da. Nadal pan wierzy w te banialuki?
– Wypraszam sobie. Gdyby pan widział tę dżunglę spirali…! To nie mogło być z tego świata.
– Ale było. Nawet wiem, z którego miejsca tego świata – stwierdził Wielki Gustaw i wskazał na głowę. – Czy nadal widzi pan w strzykawce z ludolfiną coś świętego? Jak… nie wiem… relikwię?
– Bardziej jak sakrament.
– W porządku, a czy w rzuceniu tego gówna widzi pan coś grzesznego?
– Poniekąd. Nie powinno się rezygnować z klucza do raju. To niewdzięczność.
– Bingo! – ryknął hipnotyzer i klasnął w dłonie. Odgłos triumfu rozniósł się po całym gabinecie.
– Ale, że co? – Pacjent nie ukrywał konsternacji.
Wybuch radości terapeuty zdziwił go jeszcze bardziej niż ziemniaczany medal.
– Sugestia hipnotyczna to nie żadne hokus-pokus. Nie możesz zmusić człowieka do zrobienia, co tylko zapragniesz! Słyszałem kiedyś historię o jakimś hipnotyzerze, który w trakcie pokazu na scenie wprowadził w trans kobietę z widowni i kazał jej się rozebrać na dźwięk pstryknięcia palcami.
– I co? – spytał zdębiały ludolfinista, nie rozumiejąc, do jakiego morału zmierza ta anegdota.
– Po pstryknięciu palcami kobieta dała mu w twarz ku uciesze publiki!
– No i? Jaki to ma związek?
– Nie można zmusić kogoś do zrobienia czegoś niemoralnego. Czegoś, co ten ktoś uważa za złe. Nie możesz zasugerować złamania czyjegoś prywatnego kodeksu. Czy kiedykolwiek słyszał pan, żeby ktoś kogoś zabił pod wpływem hipnozy?
Pacjent zaprzeczył ruchem głowy.
– No właśnie! To niewykonalne lub bardzo trudne. I dlatego nie potrafię obrzydzić panu ludolfiny. Bo uważa ją pan za świętość!
– Czyli nie pomoże mi pan?
– Mogę tylko doradzić zmianę wyznania.
***
Dawid ponownie odnalazł wenę. Miała zielonkawy, jaskrawy kolor, rzadką konsystencję i dumnie spoczywała na liście substancji zakazanych. Prezentowała się wręcz magicznie w porównaniu z topornym białym pudrem amfetaminy, której to jednak Dawid zawdzięczał swój sukces naukowy i godną podziwu mnogość opublikowanych artykułów z dziedziny psioniki teoretycznej.
Ludolfina wspomagała Dawida w inny sposób: zamiast zwiększać produktywność, stanowić rodzaj akademickiego dopingu, wprowadzała w rodzaj dziwacznego, surrealistycznego transu.
– To jak nazywacie te wizje? – spytała Lidia, zginając papierosa w popielniczce. Wyglądało, jakby łamała mu kręgosłup.
– Co? – spytał Dawid, który był na tyle ospały, że nie dosłyszał pytania.
– To, co widzi się po wstrzyknięciu ludolfiny. Te miraże, witraże i inne takie…
– A, to. Matematycy nazywają takie obrazy fraktalami. W ogóle te całe wizje są jakby z innego świata. Wiesz, niektórzy, może nawet większość moich kolegów z pracy wierzy, że matematyczne byty istnieją naprawdę jak platońskie idee. W jakimś abstrakcyjnym kosmosie. A co, jeśli ludolfina to dosłownie moja inspiracja?
– Nie obraź się, ale gadasz jak ci sekciarze z bulwiastymi fryzurami.
– A co, jeśli to drzwi do tamtego świata?
– Jakiego świata? Cyferek?
– Nie tylko. Idei, analogii, figur, dowodów…
– A czy w takim świecie istnieje cierpienie? – przerwała Lidia.
Dawida zupełnie zbiło z tropu to pytanie. Nie wiedział, co powiedzieć.
– Bo jeśli nie istnieje – kontynuowała kobieta, nie czekając na odpowiedź. – A na dobrze naoliwionym świecie nie powinno istnieć cierpienie, to chętnie bym tam uciekła. W ogóle chętnie bym uciekła. Gdziekolwiek.
Dawid obracał w dłoni strzykawkę z limonkowym płynem.
***
– Na razie bez żadnych efektów. Nic się dzieje.
Gustaw przechadzał się wzdłuż gablot ze spreparowanymi płazami. Omiatał dywan burgundowym płaszczem.
– Jesteś pewien, że dobrze formułowałeś sugestię? – upewniał się Dawid. Ukradkiem sprawdził swoje odbicie w szybie. Jeszcze rano bujał w ludolfinowych obłokach, ale zdecydowanie wolał zachować to w tajemnicy przed hipnotyzerem-terapeutą.
– Tak, przecież mi ją podyktowałeś. Każę im wykonać polecenie polegające na niewykonywaniu polecenia, które właśnie wymawiam.
– I co?
– I nic.
– No cóż. Ale ostatnio coś ruszyło w teorii. Jakoś lepiej mi się pracuje.
– To bardzo ciekawe. Właśnie zauważyłem, że już nie łazisz taki sfrustrowany. Coś się zmieniło? – zapytał Gustaw i spojrzał przyjacielowi prosto w oczy. Dawid poczuł, że za chwilę zapadnie się pod ziemię.
– Nie, to znaczy… Zacząłem biegać. To pewnie to. A wracając do tematu paradoksu, to…
– Powinniśmy znowu spróbować na tobie – stwierdził nagle Gustaw i wziął do ręki rdzewiejące wahadełko.
– Znowu na mnie?
– No bo wiesz, ci moi klienci to przecież zwykłe ćpuny. Sam tak mówiłeś – powiedział Gustaw i wskazał na fotele.
Przyjaciele usiedli naprzeciwko siebie.
– Pewnie znowu się nie uda – zaczął Gołębiewski, ale hipnotyzer przerwał mu gestem.
– Ale nie zaszkodzi spróbować. Dla dobra nauki. Prawda?
– W porządku – poddał się Dawid i pokornie wlepił wzrok w wahadełko.
W tę i we w tę. I znowu w tę. A potem we w tę.
– Będziesz teraz odpowiadał na moje pytania. Dobrze? – rozkazał Wielki Gustaw.
Dawid, który oczyma zwiedzionej hipnozą wyobraźni, widział teraz pustynny krajobraz, pokiwał głową.
– Doskonale.
Gustaw zerknął na kartkę ze spisaną treścią paradoksalnej sugestii, ale teraz jej nie potrzebował.
– Jak się nazywasz?
– Nazywam się Dawid Gołębiewski – odparł Dawid Gołębiewski, patrząc zza zamkniętych powiek, jak wiatr rozsypuje piasek z wydm.
– Czy w ostatnim czasie brałeś jakieś narkotyki?
– Tak.
– Co?
– Ludolfinę.
Gustaw uśmiechnął się pod nosem, choć nie dowiedział się niczego nowego. Idealnie okrągłe źrenice wydały Dawida jeszcze przed przesłuchaniem.
– Skąd ją miałeś?
– Od Lidii.
– Jakiej Lidii?
– Lidii Kwiecień.
– Znam ją. – Przypomniał sobie na głos hipnotyzer. – Chyba kiedyś nawet była u mnie na terapii… To ta, co ubiera się na czarno i przypomina trupa w makijażu?
– Tak – potwierdził Dawid, którego świadomość spędzała właśnie wczasy w Egipcie.
– Pamiętam tę dziewczynę. Widziałem ją kiedyś w „Kukułczym Gardle”. Jakaś świrnięta emo. Pewnie ma na tyłku wytatuowanego Schopenhauera.
– Nie ma – powiedział Dawid.
– Co? Skąd ty to… To nawet nie było pytanie! – krzyknął Gustaw i pstryknął palcami tuż przy uchu Dawida.
Silny powiew zdmuchnął pustynię i rzucił mężczyznę z powrotem w oschłe objęcia rzeczywistości.
– I jak? – spytał matematyk, gdy już otrząsnął się z transu. – Sprawdzasz paradoks?
– Czy w ostatnim czasie brałeś jakieś narkotyki? – zapytał ponownie Gustaw.
Dawid zmarszczył czoło i otworzył usta. Gapił się jak idiota jeszcze przez chwilę. Dopiero potem się odezwał.
– Nie. Skąd ci to przyszło do głowy?
– To ciekawe, bo minutę temu mówiłeś coś innego.
– Co?! – Dawid gwałtownie wstał z fotela. – Przesłuchiwałeś mnie? Pod hipnozą? W transie? Jesteś z jakiegoś pieprzonego CIA? To w ogóle jest legalne? Myślałem, że jesteśmy kumplami.
– Bo jesteśmy. I właśnie dlatego się o ciebie martwię.
– Posłuchaj, rzuciłem amfę…
– Nie mówię o amfetaminie. Od kiedy wstrzykujesz sobie ten zielony syf?
– Wiesz, co to ludolfina? – spytał Dawid, kierując się w stronę wyjścia.
– Oczywiście, że wiem! Jestem terapeutą, do cholery! Od kiedy to bierzesz?
– Miałeś już okazję mnie dzisiaj przesłuchać!
– Wiesz, że mogę ci pomóc. Tak jak kiedyś.
– Ale ja nie potrzebuję twojej pomocy! Dzięki ludolfinie znów widzę matematykę tak wyraźnie, jak wcześniej! Ja ją dosłownie widzę! Rozumiesz? To jak brama do świata idei…!
Gustaw westchnął z politowaniem i włożył rękę do kieszeni płaszcza.
– W takim razie, mam coś dla ciebie.
– Tylko spróbuj dać mi ten swój order z kartofla, a naprawdę dostaniesz w ryj! – krzyknął Dawid i wyszedł z gabinetu mesmerysty.
Drzwi trzasnęły z hukiem, prawie zrzucając tabliczkę.
***
Lubili uciekać. Ale Dawid nie miał pewności, czy wspólne narkotykowe sesje z Lidią umacniają ich związek. Chociaż używaniu jednej strzykawki trudno odmówić romantyzmu, co najwyżej aseptyki, sam trans nie był wspólnym doświadczeniem. Narkotyk otwierał kochankom wrota do świata bez cierpienia, jednak każde z nich wkraczało do krainy abstrakcji przez inne wejście. Nawet ludolfinowe halucynacje nie mają trybu multiplayer.
Dawid obawiał się, że zwiększenie dawki to nie najlepszy pomysł. Lecz mężczyzna nigdy nie grzeszył asertywnością i pokornie wbił igłę w przedramię. Zagłębiła się w żyle jak kłujka komara i wlała w Dawida mieszaninę popiołu, skruszonego szkła, mleczka makowego i odpadków psionicznych.
Istniał jeszcze jeden powód uległości Dawida. Po tygodniach pracy pod natchnieniem psychodeli czuł, że jest już blisko teoretycznego rozwiązania paradoksu hipnotycznego. Od sukcesu dzielił go tylko jeden cieniutki wzór. Potrzebował formuły i musiał ją znaleźć. A najlepiej zobaczyć na własne oczy.
Świat zaczął drżeć, wirować. Kręcić coraz szybsze i coraz bardziej finezyjne piruety.
Dawidowi zdawało się, że widzi pustynię. Wyglądała bardzo znajomo, choć nie miał pojęcia dlaczego. Wiatr porywał drobinki piasku z wydm i przenosił kilka metrów dalej. A świat nadal się kręcił, pokrywając wizję coraz bardziej poplątanymi spiralami.
Gdy wiatr skończył swoje wiekopomne dzieło, Dawid ujrzał przed sobą wrota. Otworzył je i znalazł się w pomieszczeniu, którego kształt przypominał wnętrze ostrosłupa. Piramidy…
Spojrzał na pochyloną trójkątną ścianę, ale zamiast hieroglifów zobaczył znajome symbole teorii psioniki. Ostateczny model sugestii posthipnotycznej. Swojego naukowego Świętego Graala.
Ale świat nadal drżał i nie przerywał tańca. Piasek spadał na głowę podróżnika, bryła mogła w każdej chwili się zawalić. Znaczki na ścianie stawały się coraz bardziej mgliste. Przy mocniejszym wstrząsie kilka z nich wyskoczyło i zaczęło mknąć w kierunku wyjścia. Dawid nie nadążał ich łapać. Symbole uciekły na dobre. Niedługo potem ostrosłup zapadł się pod wpływem trzęsienia ziemi.
Mężczyzna zamrugał. Tym razem znajdował się w prostopadłościanie. Zupełnie swojskim. Nieprzyzwoicie wręcz prozaicznym. Dawid leżał na łóżku w sypialni. Zgiął rękę i spojrzał na zegarek. Percepcja nadal drżała, nadludzkim wysiłkiem przywołał zmysły do porządku i odczytał zamazany cyferblat. Od wzięcia ludolfiny minęły trzy godziny.
Po prawej leżała Lidia, nadal w stanie transu. Delikatnie poruszała końcówkami palców. Dawid uśmiechnął się. Słyszał kiedyś w jakimś dokumencie o zwierzakach domowych, że podobnie robią koty, gdy im się coś śni. Pomyślał, że gdyby Lidia była kotem, na pewno miałaby czarne umaszczenie. I celowo przebiegałaby drogę wszystkim przechodniom.
Wtedy przypomniał sobie piramidę i dowód. Wystrzelił z pościeli jak pocisk i pognał w poszukiwaniu czegoś do pisania. Znalazł jakiś czarny mazak, ale nigdzie nie widział papieru. Próbował liczyć oddechy, żeby uspokoić drżące dłonie. Świadomość nadal migotała. Dawid czuł, że wspomnienie symboli na ścianie coraz bardziej blaknie. W końcu pobiegł do stołu, zrzucił obrus z zastawą na podłogę i zaczął odtwarzać z pamięci widziane znaczki.
Gdy skończyło się miejsce na stole, przeniósł obliczenia na szafki i lodówkę. Na lodówce pisało się najtrudniej. Dawid omijał slalomem naklejki i magnesy i kopiował na wpół zatarte wizje.
Niestety, kuchnia nie była zbyt pojemna i matematyk musiał wykorzystać także podłogę.
Dopiero gdy skończył, runął na swoje ostatnie zapiski i zasnął.
Po przebudzeniu z rozczarowaniem stwierdził, że przespał kolejne pięć godzin. Rozejrzał się i zobaczył swoje szalone notatki.
Jęknął.
Notatki nie były trywialne.
Nie były nawet błędne.
Były zupełnym, pozbawionym sensu bełkotem. Postawione na chybił-trafił znaczki jak w listach, które Dawid otrzymywał od amatorów.
Tak bardzo nie chciał przyjąć do wiadomości, że jego inspiracja mogła stanowić jedynie placebo. Nic więcej. Ludolfina nie otwierała żadnych drzwi do świata matematyki. Już prędzej do świata toksykologii.
Dopiero wtedy zorientował się, że zamiast mazaka użył do notatek szminki Lidii.
Lidii. Pognał do sypialni.
Kobieta wyglądała jeszcze bladziej, niż zwykle. Końcówki palców już nie drżały jak u kociaka. W ogóle się nie poruszały. Dawid podbiegł do łóżka, omal nie nadziewając się na leżącą na podłodze igłę.
„Można ćpać na okrągło i być w kółko na haju” – przypomniał sobie słowa wypowiedziane przez Lidię w dniu, w którym po raz pierwszy się spotkali. Słowa bardzo dalekie od prawdy. Przypudrowane bezwstydnie jak hasło reklamowe.
– Obudź się, proszę. – Dawid dotknął policzka Lidii.
Ale ludolfinowa księżniczka nie posłuchała. Dawid z trudem powstrzymał narastającą panikę i sprawdził puls.
Lidia jeszcze żyła.
***
Gdy przywiózł ją do szpitala, nadal nie odzyskała przytomności. Lekarze na OIOM-ie wypytywali o szczegóły jak na jakimś przesłuchaniu. Przypomniał sobie mimochodem, jak nauczyciel przyłapał go na paleniu trawki, gdy miał piętnaście lat.
– Czy należy do Kościoła Ludolfinistów? – zapytał doktor w zielonym fartuchu.
– Nie.
– Słyszał pan o nich? Tych z włosami w kształcie kopuły?
– Mówiłem już, że nie należała do żadnej sekty. Czemu to takie ważne?
– Oni wierzą, że dzięki ludolfinie zobaczą niebo. A niektórzy nie chcą spędzać w raju tylko wakacji.
– Nie rozumiem, co pan sugeruje.
– W takim razie zapytam wprost. Czy Lidia Kwiecień chciała popełnić samobójstwo?
– Nie – odparł szybko Dawid. I przed oczami stanęły mu wszystkie bezpośrednie rozmowy z Lidią o śmierci, cięciu żył pod odpowiednim kątem i nieistniejącym świecie jako lepszym od świata z cierpieniem. Ale myślał, że to tylko taka poza. Tylko taka niewinna emo-etykietka. – Tak – zmienił zdanie.
– Czyli?
– Po prostu jej pomóżcie.
Czekał. Skarcił się, gdy myśli automatycznie wędrowały w stronę matematycznych problemów. Nie teraz, nie w takiej chwili. Odganiał się od mentalnych natrętów, jakby przenosiły malarię. Stwierdził, że najwyższa pora na detoks. Także od pracy naukowej. Nadal odczuwał ból po tym, jak zdradziła go inspiracja o barwie limonki.
Dawid skupił się na tykaniu ściennego zegara. Tik i tak. Tik, a potem ponownie tak.
Po trzech tysiącach tików i o jeden mniejszej liczbie taków, pozwolili mu wejść.
W skromnym szpitalnym pokoju dominował kolor zgniłej zieleni. Lidia leżała z głową opartą o ścianę i tępo patrzyła przed siebie.
– Jak się czujesz?
– Jestem rozczarowana.
***
– Rzuciłeś to?
– Od tygodnia jestem czysty. Jesteśmy – poprawił się Dawid i objął ramieniem Lidię.
– Jestem z was dumny. To kto idzie na pierwszy ogień? – spytał Gustaw i wskazał drzwi z nieskromną tabliczką. – W takim razie, zapraszam – dodał, gdy kobieta zgłosiła się na ochotniczkę. – Czego się najbardziej brzydzisz? Nie wiem, czy Dawid ci mówił, ale on nie znosi oregano. Terapia będzie polegać na skojarzeniu z pomocą sugestii hipnotycznej ludolfiny z czymś ohydnym. Zatem, czego nie cierpisz?
– Nie cierpię cierpienia – odparła Lidia. Mówiła serio, ale zdaniem Gustawa zabrzmiała raczej komicznie, w stylu smerfa Marudy.
– A może coś mniej abstrakcyjnego?
– W sumie, to nie lubię brokułów.
– Doskonale. Zatem, proszę się rozgościć.
Gołębiewski został w poczekalni i gdy tylko zamknęły się drzwi gabinetu, zaczęło mu się nudzić. Z przyzwyczajenia wyjął z walizki nowe listy od matematycznych laików.
***
Lidia siedziała w fotelu wśród podręczników hipnozy i zwierzęcych eksponatów. Ale jej zmysły bujały w obłokach hipnotycznego transu.
– Gdy się wybudzisz, będziesz przekonana, że ludolfina śmierdzi jak brokuły. Rozumiesz?
– Tak – potwierdziła Lidia, której percepcja właśnie nurkowała w chmurze z waty cukrowej.
Na stoliku nadal leżała treść paradoksalnej sugestii. Gustaw zastanawiał się przez moment, skubiąc brodę. W końcu obiecał Dawidowi, że będzie ją testować na każdym kliencie.
– Gdy usłyszysz następujący dźwięk…
Hipnotyzer zastukał w drewno.
– Gdy usłyszysz takie stukanie, chciałbym, żebyś nie wykonywała tego polecenia. Rozumiesz? Gdy usłyszysz takie stukanie, nie wykonuj polecenia, które właśnie wymawiam! Jeśli zrozumiałaś, pokiwaj głową.
Lidia skinęła.
***
Dawid zdziwił się, że ktoś jest na tyle natrętny, by wysyłać dwa razy ten sam list. Z braku lepszego zajęcia postanowił przejrzeć rzekome „Elementarne rozwiązanie problemu paradoksu hipnotycznego”. Od razu zauważył, że nowa wersja ma bardziej rozbudowany wstęp:
„Bardzo przepraszam za uciążliwość, ale pilnie muszę się z panem skontaktować. Przyznaję, że jestem samoukiem i nie mam formalnego wykształcenia matematycznego. Wiem, że moje argumenty są bardzo nieścisłe, jednak wnioski, do których doszedłem, są zbyt ważne, by je zignorować. Po pierwsze, odkryłem przyczynę niepowodzeń w badaniach doświadczalnych. Istnienie moralnej blokady…”.
Matematyk przeskoczył na koniec pracy, gdzie znajdowało się podsumowanie wniosków. Lecz ujrzał tam te same apokaliptyczne bzdury, co wcześniej.
Po tym, jak ludolfina okazała się fałszywym pasterzem, Dawid trochę spokorniał. I z większą życzliwością podchodził do amatorskich notatek. Tak bardzo nudziło mu się w poczekalni, że postanowił poszukać, gdzie autor listu popełnił błąd. Analizował linijka po linijce, tłumacząc w głowie intuicyjne argumenty laika na formalną dedukcję. Serce biło mu coraz szybciej, gdy zbliżał się do ostatnich akapitów, ale nadal nie przydybał pomyłki.
Wszystko się zgadzało.
Najpierw poczuł zazdrość, a potem wbiegł jak oparzony do gabinetu hipnotyzera.
***
Gdy Dawid wparował do środka, Gustaw właśnie stukał w stolik, dając sygnał do uruchomienia paradoksu.
Oczekiwał, że jak zawsze nic się nie wydarzy.
Ale wtedy coś się stało. Nawet bardzo się stało.
Lidia siedziała spokojnie i cicho się śmiała, gdy wokół świat dostawał głupawki.
Wahadełko wyleciało z ręki Gustawa i poszybowało w stronę stosu książek na temat zwierzęcego magnetyzmu. Następnie przekształciło się w jojo i zaczęło wywijać w powietrzu ósemki.
Racjonalne fundamenty kosmosu rozerwały się, wpuszczając przez szczelinę demony szaleństwa.
Stolik począł stepować, a ponieważ z czterema nogami szło mu to raczej średnio, dokonał amputacji za pomocą kartki.
Obłęd wyciekał coraz szerszym strumieniem, puszczały zawory rozsądku.
Żaba w formalinie zmieniła się w królewicza w formalinie.
Stało się jeszcze ze sto innych rzeczy i każda mniej sensowna od poprzedniej.
Dawid najpierw pomyślał, że może nadal widzi ludolfinowe halucynacje. Ale szybko zrozumiał, że to coś dużo gorszego. Był świadkiem powstania logicznej osobliwości, która pożerała świat ze smakiem, począwszy od gabinetu hipnotyzera. Nonsens wypływał z każdego zakątka. Przedmioty przekształcały się jedne w drugie, a gdy stężenie absurdu przekraczało poziom krytyczny, po prostu znikały. Cicho i bezboleśnie, jakby Bóg zgasił je magicznym pstryczkiem-elektryczkiem.
Tak jak przewidział to list. Paradoksalna sugestia niszczyła logiczne fundamenty wszechświata, wysysając sens z każdego napotkanego obiektu. Jakby jakiś sztubak nieroztropnie podzielił przez zero, zanim jeszcze dowiedziałby się, że tak nie wolno.
Lidia nadal chichotała, nie przejmując się specjalnie, że zamiast nóg ma wielką kałamarnicę.
– Przestań! – krzyknął Gustaw, zupełnie nie rozumiejąc, co się wokół niego dzieje. – Przestań to robić…!
– Co robić? – spytała Lidia.
– Przestań… unicestwiać świat! – rozkazał Dawid, a potem zmienił się w mumię i zniknął zdmuchnięty nonsensem.
– Nie mogę przestać.
– Czemu? – spytała traszka, która jeszcze przed chwilą była hipnotyzerem Gustawem Pająkiem.
– Bo to niemoralne!
