Nija umówiła się ze swoim mordercą w klubie ITRI, mieszczącym się w strefie czerwonego światła Pinga Nuru, placu tonącego w każdym odcieniu dowolnego istniejącego koloru. Oślepiające neony przyprawiały o mdłości przypadkowych przechodniów i wprawiały w ekstazę wszystkich stałych bywalców. Trzy sektory miasta krzyżowały się właśnie w tym miejscu, języki, zwyczaje i oczekiwania zderzone ze sobą pod kopułą tęczowych rozbłysków. Północ zwała miasto „Umbrą”, tak jak nazywała się przed budową pierwszych pyrgowców, jeśli wierzyć tym, którzy mieli jeszcze w głowie prawdziwą pamięć. Wschód nazywał je „Skią”, jak wołano na strzeliste wieżowce w dawnych osadach, które z czasem pochłonął ogromny miejski mrok. Z kolei czarnoskórzy imigranci przezywali pyrgopolis „Kivuli”, przybywając do niego z różnych stron świata, lecz z jedynym słowem na wargach. W tej kwestii panowała nadzwyczajna zgoda, gdyż wszystkie trzy nazwy znaczyły to samo. Cień. Ludzie w nim żyjący nie mieli złudzeń co do tego, że pogrzebał ich wszystkich.
Nija znajdowała się tak nisko, że nie musiała martwić się cieniem. Kopuła świata, przez który szła, sięgała zaledwie jednej dziesiątej wysokości miasta, wciąż jednak była na tyle daleko, żeby uznać ją za niebo, a rozbłyski neonów za gwiazdy. W rzeczywistości były to tylko połączone płytami, oknami i kablami piętra, sklepy oraz kontenery, tworzące razem dach czerwonej części Pinga Nuru. Dla wielu był to cały świat, tutaj rodzili się i umierali, błądząc pośród pulsujących kolorów. Nija rozkoszowała się tą perspektywą, przynajmniej przez jakiś czas. Niedługo, zaledwie do śmierci. Potem będzie mogła myśleć zupełnie inaczej lub też nie myśleć wcale, co również było częścią jej wyobrażenia o odzyskanej wolności.
O swoim mordercy nie wiedziała wiele. Na forum posługiwał się imieniem „Omondi” i pisał, że jest byłym pracownikiem k-nadzoru. Gdy go wybierała, zdała sobie sprawę, że przez całe życie bała się lustrzanych kontrolnych, majaczących z daleka prostokątnymi maskami i dwoma świetlikami zamiast oczu. Teraz jednak strach przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Nija miała nawet nadzieję, że Omondi przyjdzie w skrzącym pracowniczym stroju. Normalnie byłoby to niemożliwe, ale umierający mógł zażyczyć sobie, czego tylko zapragnął.
Przed śmiercią mogła wierzyć we wszystko, co tylko jej się podobało.
Neon nad zaułkiem prowadzącym do klubu świecił na czerwono.
«ITRI»
Szyld INTERSTELARNEJ TRANS-ROZRYWKI INTERBARWNEJ zapisany był w lyka, piśmie-kleju, który powstał przez wymieszanie się kultur wypełniających pyrgopolis.
Ściany zaułka były pokryte reklamami. Największa z nich była prawie rozładowana, ale nadal dzielnie prezentowała swoje hasła:
Chcesz się zabić? Czerwony to kolor twojej śmierci! Oferujemy trans kasujący zmartwienia!Jeszcze dzisiaj możesz być między gwiazdami :)
Uśmiechnięta buźka była przekreślona, a pod spodem namalowano:
:(
Drzwi do klubu były wyklejone mnóstwem jednakowych ulotek.
Zapraszamy morderców! Drinki wyostrzające zmysły (legalne)!
W środku dudniła muzyka, przy której hałaśliwie bawili się stłoczeni ludzie, wszyscy, których nie było stać na lepszą rozrywkę lub też ci, którzy z jakichś powodów nie mogli zadowolić szybciej swoich zmysłów. Byli też tacy, którzy po prostu lubili pot, brud i ogłuszające dzwonienie w uszach, póki ich pozbawione przytomności ciała nie legły na mokrym chodniku za lokalem. Nija była zdania, że należy pozwalać ludziom wybierać. Pokazała obraźliwy gest dzieciom sprzedającym narkotyki i podeszła do miejsca wydawania drinków, gdzie uwijał się pracownik ze stymulującymi okularami na nosie. Z prawego nozdrza zwisał mu cienki kabelek, ale mężczyzna nie był tego świadomy, całkowicie pochłonięty wstrzykiwaniem barwników do przezroczystych kubków.
– Gestel – powitała go wrzaskiem, starając się przekrzyczeć muzykę. – Szukam Kaplicy.
Gość kiwał się do rytmu głośnej muzyki i mruczał pod nosem melodię wcale nieprzypominającą tej okładającej ściany i sufit. W świetle neonów Niji zdawało się, że dostał jakiegoś ataku.
– Hej, naświetleńcu. Mówię do ciebie.
Gdy znowu nie zareagował, wyciągnęła rękę ponad blat i szarpnęła za zwisający kabel, tak mocno, że okulary spadły mu z nosa i zawisły idiotycznie na jego podbródku. Twarz miał spuchniętą, a powieki ciemne od krwiaków. Przestał nucić i rozejrzał się z roztargnieniem wokoło.
– Nie obsługujemy bezmonitorowych – oświadczył ochryple, zezując na wyświetlający informacje blat. – Jesteś niepełnoletnia czy coś?
– Dzięki, ale nie.
– Nie mogę ci nic sprzedać. Te drinki wypalają prawdziwe żyły.
– Serio?
– Nie. – Wybałuszył suche, szare od stymulacji oczy.
– Nie mam ochoty na drinka – skłamała Nija. – Szukam Kaplicy.
– Wyświetl sobie – prychnął. Zamrugał szybko. Znowu wyglądał, jakby dostał drgawek. – A, nie możesz, bo…
– …nie mam monitora. To gdzie mam szukać tego ostatniego namaszczenia?
– Wchodzisz do paszczy smoka i idziesz w lewo, aż dojdziesz do niebieskich zasłon. Mają tabliczki. Poczekaj! – zawołał za nią, kiedy odwróciła się, żeby odejść. – Muszę sprawdzić twoją rezerwację. Wszystko ręcznie, skoro nie masz monitora. Chyba będziesz musiała się gdzieś podpisać? Nie wiem, nigdy nie obsługiwałem kogoś takiego. Dlaczego nie nosisz monitora?
– Podpiszę się, jak będę wracać, może być?
Gość poczochrał się ramieniem po uchu. Coś go niepokoiło, ale jednocześnie chciał jak najszybciej wracać za okulary. Nie mogła go za to winić, świat bez nich naprawdę nie był warty oglądania. Oparła się niedbale o ladę, kładąc rękę na biodrze. Chłopak gapił się na nią bezwstydnie.
– Dobra – odpowiedział. – Jestem Enit. Może skoczymy do zielonego dystryktu, jak już wyjdziesz?
– Pewnie – rzuciła beznamiętnie Nija, wiedząc, że kiedy chłopak obejrzy to wspomnienie w swoich okularach, ona będzie brzmieć na zachwyconą i chętną.
– Gestel – odparł uradowany i wcisnął okulary na nos, wracając do nucenia swojej melodyjki.
Pewnie będzie na nią czekał, być może nawet jej szukał. Niech sobie szuka. Nija poszła we wskazanym kierunku, przepychając się przez upojonych muzyką ludzi. Nim jeszcze dotarła do Kaplicy, wiedziała, że coś jest nie tak. Nie potrafiła określić, co ją zaniepokoiło, zwyczajnie mogła poczuć się dziwnie na widok miejsca, w którym miała umrzeć. Głupia, głupia Nija. Przecież nie wydała tylu pieniędzy, żeby sterczeć w korytarzu pełnym niebieskich kurtyn. Przyszła tutaj, żeby zginąć. Jeśli spotkanie się nie powiedzie, rzuci się z dachu któregoś wieżowca.
Jednak Nija była gotowa na śmierć z nożem w brzuchu. To właśnie wybrała, przeglądając różne opcje na stronie dla mutualistów. Lubiła praktyczne rzeczy. Ona chciała umrzeć, a ludzie na forum szukali ofiar, chcąc legalnie kogoś zabić. Wystarczyło dobrać się w pary pod pryzmatem wspólnych preferencji. Nija napisała na swoim profilu: „Zwyczajny nóż, bez stymulacji i regulacji. Zwykły kuchenny nóż do krojenia mięsa”. Kiedy odezwał się Omondi, pytając, czy woli poderżnięte gardło, przebite serce czy wyprute jelita, Nija wiedziała, że znalazła swojego mordercę.
Być może połączyło ich coś więcej niż wspólne upodobania i to dlatego Nija wyczuła, że osoba czekająca na nią w Kaplicy nie jest człowiekiem, z którym się umówiła.
Korytarz był pusty i Nija chciała krzyknąć. Głównie po to, żeby usłyszeć echo swojego głosu. Potem dotarło do niej, że lepiej będzie wrzasnąć na nieproszonego gościa.
Podniosła ciężką kurtynę i weszła do małego, przytulnego pokoiku, kątem oka dostrzegając martwe piksele w hologramach kanap i poduszek. Ekran na wysokości jej brzucha nakazywał wybrać preferowaną scenerię. Nija wyzerowała wszystkie wskaźniki, a trzaski przestarzałego mechanizmu zabrały ze sobą sztuczny wystrój. Światło stało się mętne i rdzawe, a ściany blaszane, zimne i pozbawione jakichkolwiek ozdób. Na jedynym meblu, prostej pryczy – która chwilę temu była jeszcze wielkim, puchowym łożem – siedział samotny człowiek. Przycupnął niespokojnie, w każdej chwili gotów poderwać się na równe nogi. Nie wyglądał, jakby przyszedł tutaj z własnej woli, lecz jakby ktoś zmusił go do czekania na Niję, na której widok drgnął i głośno zaszurał butami o betonową podłogę.
Kiedy Nija przełknęła swój krzyk, poczuła się tak obojętnie, że przeszła jej ochota na cokolwiek. Później dopadł ją nagły wstręt, a potem współczucie. Towarzyszyło jej zawsze, gdy widziała młodego mężczyznę z różnokolorowymi soczewkami.
– Cześć, Sut – rzuciła chłodno.
– Nija, na boga. – Suterland często wzywał boga, co mogło znaczyć, że wierzy we wszystkich lub w żadnego. Wstał, a potem usiadł ponownie. Jego soczewki błysnęły w mdłym piwnicznym świetle, twarz miał straszliwie bladą. – A więc naprawdę przyszłaś. Umówiłaś się z kimś, żeby cię… Przyszłaś, by…
– Umrzeć. Serio, Sut, to nie jest takie trudne słowo. W swojej pracy na pewno używacie trudniejszych. Kto by pomyślał, że taki porządny przesiewacz jak ty pracował kiedyś dla paskudnego k-nadzoru.
– To nie ja jestem człowiekiem, który miał tutaj na ciebie czekać – oświadczył Suterland, mający w zwyczaju wygłaszanie oczywistości. Biedaczyna zawsze był przekonany, że wcale nie należą do oczywistych. Zawsze musiał być ktoś, z kogo śmiali się wszyscy inni, a ta niewdzięczna rola przypadła akurat najbardziej szczeremu i naiwnemu człowiekowi, jakiego znała Nija. – Zmieniłem czas waszego spotkania – wyznał Suterland z nutą wstydu w głosie. – Myśli, że ma być tutaj za godzinę.
– W takim razie kupiłeś mi godzinę życia. Dziękuję, ale nie trzeba było. Nie sądzę, żeby cokolwiek, co chcesz mi powiedzieć, miało trwać aż tak długo. – Rozejrzała się, ale jeśli chciała ulżyć nogom, musiała usiąść obok rozdygotanego Suterlanda. Nie mogła się na to zdobyć, stała więc dalej w drzwiach. – Chcesz drinka?
– Drinka? – spytał, zrozpaczony.
– Podobno tutejsze specjały wypalają żyły.
Zaczerpnął powietrza, żeby stłumić jęk.
– Nie. Boże, Nija. Nie chcę drinka. Musisz mnie wysłuchać. Ja… Nie wiem, jak powinienem zacząć. To znaczy, wiem, co muszę ci powiedzieć, ale…
Nija zrozumiała, dlaczego dał sobie aż godzinę. Mężczyzna musiał dostrzec jej minę, bo umilkł. Kolorowy płyn w soczewkach wirował niespiesznie po całej powierzchni jego oczu. Być może wlewał sobie litry jakiegoś apatycznego świństwa, a może tak wyglądała jego reakcja na stres.
– Suterland, proszę cię, wyjdź stąd.
– Nie, posłuchaj, musisz…
– Nic nie muszę. O to właśnie chodzi. W końcu nic już nie muszę.
– Nija…
– Wyjdź! – krzyknęła.
– Chodzi o twojego ojca.
Wiedziała. W chwili, kiedy zobaczyła jego bladą twarz. Fala wściekłości, która rozeszła się po jej ciele, zostawiła po sobie posmak krwi w ustach.
– Nie chcę tego słuchać. Zostaw mnie. Inaczej wezwę paralizatory. Oni naprawdę lubią to miejsce, mają nawet dzieciaki z niektórymi z tutejszych dziewczyn. Nie przestraszą się żadnego durszlaka.
Suterland nie ustąpił, co w jego przypadku było wyjątkową odwagą.
– Twój ojciec miał wypadek podczas zlecenia. Osiewał odbitkę, ale doszło do zwarcia. Spięcie spaliło jego monitor. Jakimś cudem przeżył śmiertelną dawkę porażenia, powiedział, że to nic takiego i próbował wrócić do odsiewania, ale zatruł się środkami przeciwbólowymi. Tymi naprawdę mocnymi, od naszego Resortu. Nie wiem, dlaczego wziął aż tyle… Wiedział, że…
– Po co mi to mówisz?
Ukrył twarz w dłoniach. Głos, który wydobywał się spomiędzy rozcapierzonych palców, brzmiał jak szloch.
– Ja miałem tam lecieć, nie on. To było moje wezwanie. Poszedłem do niego, bo nie miałem odwagi się tam stawić. Obóz pełen odbitek… Myślałem… Bałem się, że… zobaczę tam… drugiego mnie. Każdy się tego boi. Przecież każdy by oszalał, jeśli spotkałby kopię samego siebie. Rozumiesz mnie, prawda?
„Proszę, powiedz, że nie jestem tchórzem”, błagało echo jego słów. Nija usiadła po przeciwnej stronie zimnej pryczy.
– Wyłącz soczewki.
– Co?
– Chcę zobaczyć twoje prawdziwe oczy. Nigdy mi ich nie pokazywałeś.
Opuścił ręce.
– Nie… nie mogę ich wyłączyć. Mam… Mam leukomę. Bielmo, na obu oczach. Bez nich nie widzę. – Odwrócił głowę, jakby jej wzrok go oparzył. Odetchnął parę razy, a potem Nija przestała słyszeć jego oddech. W pokoju zapanowała cisza, dobiegał ich tylko stłumiony hałas klubowej muzyki. – Nie przyszedłem tutaj, żeby namawiać cię, żebyś zmieniła zdanie – podjął spokojniejszym głosem Suterland. – Myślałem, że tego właśnie chcę, ale nie mam prawa mówić ci, co masz robić. – Wstał, powoli. Zwykle poruszał się jak spłoszone zwierzę i ta nagła zmiana wydała się Niji fałszywa. – Chciałem tylko, żebyś usłyszała o tym, zanim… Zanim umrzesz. Dlatego przełożyłem spotkanie. Nie odwołałem go, chociaż mogłem to zrobić.
Czy w jego głosie pobrzmiewała przechwałka? Nim Nija zdążyła ją rozszyfrować, nuta zniknęła. Wbiła paznokcie w kolana, żeby poczuć ból.
– Nie możesz tak po prostu pojawiać się i psuć mi planów.
– Śmierć nie jest planem. Przecież to niesprawiedliwe. – Jego twarz skrzywiła się, kiedy próbował zrozumieć, że ktoś mógłby chcieć dobrowolnie się zabić. – Nija, wiem. Możesz to przełożyć.
– Przełożyć umieranie?
Kiwnął sztywno głową.
– Jaką śmierć wybrałaś? – zapytał.
Musiał wiedzieć. Skoro użył jej konta, żeby zmienić czas spotkania, musiał sprawdzić szczegóły zaplanowanego mordu, zerknąć na licencję, podpisy i wszystko, co dotyczyło przyszłej śmierci Niji Arden. Dlaczego więc pytał? Czy chciał usłyszeć to od niej, czy też dawał jej szansę na okazanie skruchy? A może kłamał, i tak naprawdę przyszedł tutaj, żeby zmusić ją do zmiany decyzji? W końcu odsiewał ludzi. Potrafił manipulować ich uczuciami. Był durszlakiem, przez jego kable przechodziły ludzkie problemy, zostawiając w umyśle pacjenta jedynie przykry posmak. I choć Suterland był najgorszym przesiewaczem na świecie, wciąż był jednym z nich.
– Nóż – odpowiedziała głucho. – Wbity w brzuch, trochę poniżej mostka. Nie wyjmie go, póki nie umrę. Będzie czekał przy moim boku. Będzie płakał, naprawdę płakał. Mówił, że zawsze to robi. Po wszystkim zmienia scenerię na jesienny las. Martwe liście grzebią martwego człowieka, zabierają go ze sobą tam, dokąd same idą. Chcę pójść z nimi, Sut.
Suterland wysłuchał tego z zaciśniętą szczęką. Choć wyglądał na złego, jego złość zdawała się być wycelowana w niego samego. Soczewki stężały, zmieniając kolor na zupełnie czarne. Wyglądało to tak, jakby pękły mu źrenice, a przypominająca atrament ciecz rozlała się po powierzchni oczu.
– Twój ojciec… – zaczął.
– Nie dba o to, co się ze mną stanie. Sam mi to powiedział, ostatni raz, kiedy go widziałam.
– A czy ty dbasz, co się stanie z nim?
Muzyka wydała się Niji odrobinę głośniejsza. Zdawała się wstrząsać ścianami, wyginać stare płyty szarej blachy. Wtem, w jednej chwili, to miejsce wydało się Niji paskudne. Zawsze wiedziała, że takie jest, jednak teraz w pełni to do niej dotarło, odrażające, podłe i ohydne, służące tylko do jednego. Może i Nija chciała umrzeć, ale nie tutaj. Światło wydawało dźwięk podobny do szczękających z zimna zębów. Lepki półmrok kleił się do ciała jak brud, który można odrywać paskami ze skóry. Nija spojrzała na swoje ręce, zamęczone głodówką dłonie o chudych, kościstych palcach, z których każdy unosił się i opadał we własnym rytmie, jakby usiłując uspokoić się przed tym, co miało nastąpić.
Jej drżące dłonie chwyciły ciepłe przedramiona.
Suterland patrzył na nią białymi oczami niewidomego człowieka.
Nija chciała krzyczeć, chciała zdzielić go w twarz, jego albo siebie, chciała wypić drinka wypalającego żyły, dwa, cztery, dwanaście… Poczuła łzy napływające do oczu i otarła je rękawem, choć przecież nikt prócz niej nie mógł ich zobaczyć.
– Co niby zrobimy? – zapytała. Gardło miała ściśnięte. – Pójdziemy do mojego ojca i co potem? Przebaczy mi, czy raczej mnie wyklnie? A może umrze, kiedy będę trzymała go za rękę, a ja do końca życia będę się za to winić? No, Sut? Czy wszystko będzie dobrze i jednak przekonam się, że życie jest piękne? – Głos jej się załamał, ironia zabrzmiała jak pytanie wystraszonej dziewczynki. – Odpowiedz mi, do cholery. Co teraz zrobimy?
– Nie wiem – odpowiedział krótko ślepiec. – Ale zanim stąd pójdziemy, zostaw tutaj swoje stare ciało, dobra?
Gdy morderca Omondi wszedł do Kaplicy dla umierających, zastał jesienny las, gdzie suche, czerwono-złote liście stawały się stosami pogrzebowymi zabitych nożem ludzi. Było ich naprawdę wiele i wszystkie wyglądały podobnie, spadające w nieskończoność, wirujące w powietrzu liście, usypujące sterty w kształcie leżących ludzkich ciał.
Morderca uniósł prostokątną maskę pracownika k-nadzoru, żeby przeczytać liścik zostawiony na najbliższym z kopców.
„Spieszyło mi się, możesz już wyjąć nóż.”