- Opowiadanie: cobold - Na obraz i podobieństwo

Na obraz i podobieństwo

Opo­wia­da­nie za­ję­ło dru­gie miej­sce w kon­kur­sie “Fan­ta­zma­tów” i uka­za­ło się wio­sną w pierw­szym tomie an­to­lo­gii. Z oka­zji pre­mie­ry tomu dru­gie­go, za zgodą Fen­ri­ra, pu­bli­ku­ję je rów­nież tutaj.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Na obraz i podobieństwo

– Pro­fe­sor Neu­mann?

– Tak?

– Chciał­by pan zo­ba­czyć, jak rodzą się bo­go­wie?

 

***

 

Teraz myślę, że te pierw­sze słowa, tak jak pierw­sze zda­nia książ­ki, ukształ­to­wa­ły mnie do końca całej hi­sto­rii. Gdyby nie padły, miał­bym dla was zu­peł­nie inną opo­wieść. Nic na to nie po­ra­dzę, tak już jest z mi­ta­mi.

Wtedy jed­nak słowa Nguy­ena nie zro­bi­ły na mnie spe­cjal­ne­go wra­że­nia. W bogów, przy­naj­mniej w po­wszech­nym tego słowa zna­cze­niu, nie wie­rzy­łem. Tak jak teraz nie wie­rzę w czło­wie­ka. Przy­naj­mniej w po­wszech­nym tego słowa zna­cze­niu.

Z dru­giej stro­ny, w Chi­nach byłem pierw­szy raz, świe­żo po suk­ce­sie mojej ostat­niej książ­ki. Po wy­gło­sze­niu za­kon­trak­to­wa­nych wy­kła­dów cier­pia­łem na kry­zys speł­nie­nia. Nie mia­łem żad­nych pla­nów, mia­łem za to mnó­stwo wol­ne­go czasu, sta­bil­ną sy­tu­ację fi­nan­so­wą i cał­ko­wi­cie roz­pie­przo­ne życie oso­bi­ste. Po­trze­bo­wa­łem no­we­go po­cząt­ku.

Tak oto tra­fi­łem do Edenu.

 

***

 

W dro­dze Nguy­en nie­wie­le opo­wia­dał o pro­jek­cie, do któ­re­go zo­sta­łem za­pro­szo­ny, co nie zna­czy, że był złym to­wa­rzy­szem po­dró­ży. Do­wie­dzia­łem się od niego na przy­kład, że chiń­ska wódka na­zy­wa się ba­ijiu i można ją robić z sorga. I że, nie­du­zi prze­cież, Chiń­czy­cy mają za­ska­ku­ją­co mocne głowy.

– Nie je­stem Chiń­czy­kiem, tylko Wiet­nam­czy­kiem – pro­sto­wał z upo­rem Nguy­en. – Ale wam, Niem­com, to za­wsze wszyst­ko jedno.

– Nie je­stem Niem­cem, tylko Szwaj­ca­rem – od­po­wia­da­łem, nie­zbyt chyba wy­raź­nie.

Za­wsze za­sta­na­wia­ło mnie to, że lu­dzie w róż­nych za­kąt­kach świa­ta, zu­peł­nie nie­za­leż­nie od sie­bie, po­tra­fi­li opra­co­wać tyle metod pro­duk­cji al­ko­ho­lu. W pew­nym sen­sie sta­no­wi­ło to ana­lo­gię do tego, czym zaj­mo­wa­łem się za­wo­do­wo.

 

***

 

Eden był ośrod­kiem ho­dow­li i badań nad szym­pan­sa­mi. Taki chiń­ski ka­prys – jakby nie mieli wy­star­cza­ją­co dużo swo­ich za­gro­żo­nych ga­tun­ków. O prze­zna­cze­niu kom­plek­su miała in­for­mo­wać szcze­rzą­ca zęby, drew­nia­na fi­gu­ra małpy z kosz­ma­ru, usta­wio­na przy le­śnej dro­dze oraz fan­ta­zyj­na brama wjaz­do­wa w kształ­cie gi­gan­tycz­nych, skrzy­żo­wa­nych ba­na­nów. Na to, że nie cho­dzi wcale o ochro­nę przy­ro­dy, wska­zy­wa­ły z kolei ota­cza­ją­ce ośro­dek za­sie­ki, licz­ne punk­ty kon­tro­li i po­zdra­wia­ni przez Nguy­ena, uzbro­je­ni żoł­nie­rze. Droga pro­wa­dzi­ła mię­dzy wy­so­ki­mi pa­ne­la­mi z plek­si­gla­su. Przez po­kry­te wil­go­cią two­rzy­wo prze­świ­ty­wa­ły kłęby zie­le­ni.

Do­pie­ro gdy za­trzy­ma­li­śmy się przed roz­le­głym, oszklo­nym pa­wi­lo­nem, po­czu­łem, jak parne było po­wie­trze. Nguy­en wy­sko­czył zza kie­row­ni­cy jeepa, otwo­rzył mi drzwi i wska­zał wej­ście do bu­dyn­ku.

We­wnątrz pa­no­wał przy­jem­ny chłód. Było czy­sto, wręcz ste­ryl­nie. Za bia­łym kon­tu­arem sie­dział ko­lej­ny umun­du­ro­wa­ny straż­nik. Spoj­rzał na nas bez emo­cji i wró­cił do śle­dze­nia ob­ra­zu na sto­ją­cym przed nim mo­ni­to­rze. Ru­szy­li­śmy przez jasny, pusty hol w kie­run­ku je­dy­nych wi­docz­nych drzwi. Mój to­wa­rzysz wstu­kał kod i prze­szli­śmy do na­stęp­ne­go po­miesz­cze­nia.

Ude­rzy­ła mnie w oczy so­czy­sta zie­leń. Całą prze­ciw­le­głą ścia­nę po­kry­wa­ły ogrom­ne mo­ni­to­ry. Kilka było wy­łą­czo­nych, ale więk­szość przed­sta­wia­ła wnę­trze dżun­gli. I małpy. Ska­czą­ce, iska­ją­ce się, wy­ma­chu­ją­ce ła­pa­mi. Za­cho­wy­wa­ły się jak dzie­ci, choć miały po­marsz­czo­ne twa­rze sta­rych ludzi.

Dwa dolne, środ­ko­we ekra­ny prze­sła­niał nie­wy­raź­ny cień. Jego kon­tu­ry drża­ły w se­le­dy­no­wej po­świa­cie. Cień od­wró­cił się i do­pie­ro teraz roz­po­zna­łem w nim czło­wie­ka – po­tęż­ne­go męż­czy­znę, bę­dą­ce­go do­brze po pięć­dzie­siąt­ce, z siwą brodą, twa­rzą ry­ba­ka da­le­ko­mor­skie­go i uśmie­chem god­nym re­ki­na.

– Witam, pro­fe­so­rze – po­wie­dział mięk­kim gło­sem.

Za­ska­ku­ją­co zwin­nie jak na kogoś swo­jej po­stu­ry zbli­żył się, żeby zmiaż­dżyć moją dłoń.

– Björn Tho­rvald­sen – przed­sta­wił się.

Aha. Wi­king w środ­ku chiń­skiej dżun­gli.

Bro­dacz zro­bił kilka kro­ków do tyłu i za­trzy­mał się przy mo­ni­to­rach. Nie mu­siał nic do­da­wać, do­my­śli­łem się, że jest w tym bu­dyn­ku sam­cem alfa.

– Wraz ze zna­nym już panu dok­to­rem Nguy­enem i – Tho­rvald­sen wska­zał na nie­wi­docz­ną wcze­śniej, sto­ją­cą z boku drob­ną bru­net­kę – dok­tor Pen­tan­ge­li sta­no­wi­my radę pro­jek­tu. Wobec za­ist­nie­nia no­wych fak­tów rada uzna­ła, że pana obec­ność w ośrod­ku może być… wska­za­na.

Zmie­rzył mnie kry­tycz­nym wzro­kiem i dodał jesz­cze:

– Nie­jed­no­gło­śnie.

Wyraz jego twa­rzy nie po­zo­sta­wiał złu­dzeń, kto gło­so­wał prze­ciw.

Scho­wa­łem prawą rękę za ple­ca­mi i kil­ka­krot­nie roz­pro­sto­wa­łem palce. Po­sła­łem uśmiech w stro­nę dok­tor Pen­tan­ge­li – trze­ba było bu­do­wać dru­ży­nę na wy­pa­dek ataku drak­ka­rów. Od­po­wie­dzia­ła przy­mknię­ciem po­wiek.

– Jak panu za­pew­ne wia­do­mo – kon­ty­nu­ował Tho­rvald­sen – pro­wa­dzi­my tutaj dłu­go­fa­lo­we ob­ser­wa­cje na­czel­nych. Oto nasza naj­star­sza para szym­pan­sów. – Wy­cią­gnął rękę w kie­run­ku jed­ne­go z mo­ni­to­rów. – Adam i Ewa.

– Gra­tu­lu­ję in­wen­cji. – Wska­za­łem na są­sied­ni ekran, który przed­sta­wiał parę awan­tu­ru­ją­cych się mię­dzy sobą małp. – A to za­pew­ne Kain i Abel?

– Ich już od­da­li­śmy do ogro­du zoo­lo­gicz­ne­go w New Delhi, ale mamy jesz­cze Seta, He­no­cha, Noego, Ra­che­lę i Sarę.

– Za­pro­si­li­ście mnie, żebym po­mógł wam do­brać ko­lej­ne imio­na? – Wciąż pró­bo­wa­łem od­zy­skać ini­cja­ty­wę. Ręka nie prze­sta­wa­ła boleć.

– Nie, chcie­li­śmy panu po­ka­zać coś in­ne­go.

Tho­rvald­sen ge­stem ma­gi­ka włą­czył ko­lej­ny ekran na bocz­nej ścia­nie. Na bia­łym tle po­ja­wił się czar­ny ry­su­nek. Wy­ma­lo­wa­ny grubą, nie­rów­ną kre­ską sym­bol skła­dał się z pio­no­wej linii za­koń­czo­nej u góry ko­śla­wą pę­tel­ką. Ca­łość wy­glą­da­ła jak wa­ria­cja trzy­lat­ka na temat li­te­ry „P”. Tho­rvald­sen do­tknął pa­ne­lu ste­ru­ją­ce­go i uka­zał się ko­lej­ny ob­ra­zek. Tym razem kre­ska była bar­dziej zde­cy­do­wa­na i roz­dwa­ja­ła się w dol­nej czę­ści, a w środ­ku pę­tel­ki można było do­strzec czar­ny punkt.

Spoj­rza­łem na ota­cza­ją­cych mnie na­ukow­ców – z wy­jąt­kiem Nguy­ena, wy­glą­da­li na zu­peł­nie po­waż­nych.

Na­stęp­ne prze­źro­cze: do­łą­czy­ły dwa sko­śne od­cin­ki i ca­łość za­czę­ła przy­po­mi­nać pa­ty­ko­wa­te­go lu­dzi­ka z wo­do­gło­wiem. Na ko­lej­nym ob­raz­ku pa­ty­czak był wy­raź­nie wku­rzo­ny – wy­ma­chi­wał trzy­ma­nym w ręce oszcze­pem. I wresz­cie ostat­nie zdję­cie: dwie sty­li­zo­wa­ne ludz­kie po­sta­ci, jedna więk­sza, druga mniej­sza, obie z au­re­ola­mi lub w heł­mach, pro­wa­dzi­ły mię­dzy sobą trze­cią, małą isto­tę, po­zba­wio­ną owej ta­jem­ni­czej ozdo­by głowy.

Wi­dzia­łem już takie ry­sun­ki u Do­go­nów albo na pła­sko­wy­żu Nazca. A naj­wię­cej w dzie­ciń­stwie, w książ­kach Däni­ke­na.

– Nie je­stem spe­cja­li­stą od sztu­ki pier­wot­nej.

– Ale zna się pan na re­li­giach. A nie­któ­rzy z nas uwa­ża­ją, że te ob­raz­ki przed­sta­wia­ją bogów – od­po­wie­dział Tho­rvald­sen.

– Ja­kich bogów?

– Naj­wy­raź­niej ten więk­szy to ja, a ten mniej­szy to Nguy­en.

Zdez­o­rien­to­wa­ny spoj­rza­łem na świe­cą­ce ze ścia­ny mo­ni­to­ry.

– One?

Okej, nie byłem w cza­sie po­dró­ży tutaj aż tak pi­ja­ny, żeby nie za­sta­na­wiać się, po co ba­da­czom szym­pan­sów ko­niecz­na obec­ność re­li­gio­znaw­cy. Spo­dzie­wa­łem się krót­kiej za­ba­wy, po któ­rej wy­bi­ję go­spo­da­rzom z głowy głu­pie po­my­sły. Ry­sun­ków, któ­rych wy­pra­co­wa­nie za­ję­ło na­szym przod­kom dzie­siąt­ki ty­się­cy lat, nie było w pla­nie.

Szef ośrod­ka wzniósł ręce w te­atral­nym ge­ście, przy­zy­wa­jąc wy­ima­gi­no­wa­ne au­dy­to­rium na świad­ków mojej nie­kom­pe­ten­cji. Zga­nił mnie wzro­kiem raz jesz­cze i prze­niósł spoj­rze­nie na dok­tor Pen­tan­ge­li. Ko­bie­ta od­po­wie­dzia­ła de­li­kat­nym ski­nie­niem głowy. Tych dwoje sku­tecz­nie za­da­wa­ło kłam ste­reo­ty­pom do­ty­czą­cym tem­pe­ra­men­tu swo­ich nacji.

– Nguy­en, pokaż na­sze­mu go­ścio­wi młod­szych krew­nych Adama i Ewy – po­le­cił znu­żo­nym gło­sem Tho­rvald­sen.

Mój kum­pel od ba­ijiu włą­czył ko­lej­ny ekran.

– Pro­fe­so­rze, przed­sta­wiam panu Tar­za­na i Jane.

– Co to jest?! Pie­przo­ny Park Ju­raj­ski?

– Plej­sto­cen, pro­fe­so­rze, tylko na cie­pło.

Obraz z ka­me­ry przed­sta­wiał dwoje ludzi, brud­nych, wło­cha­tych, na­gich i brzyd­kich. Przy­po­mi­na­li Abo­ry­ge­nów. Oboje byli ru­do­wło­si, krę­pej bu­do­wy ciała. Znaj­do­wa­li się na skra­ju ja­kiejś po­la­ny, na tle drzew. Bro­da­ty męż­czy­zna, pod­pie­ra­jąc się kijem, kucał, nieco od­wró­co­ny, więc nie wi­dzia­łem do­kład­nie jego twa­rzy. Ko­bie­ta sie­dzia­ła na pię­tach i trzy­ma­nym w ręce ka­mie­niem tarła po po­wierzch­ni le­żą­ce­go przed nią pła­skie­go głazu. Na chwi­lę prze­rwa­ła i spoj­rza­ła pro­sto w naszą stro­nę. Ka­me­ra za­re­ago­wa­ła na­tych­mia­sto­wym zbli­że­niem. Błę­kit­ne oczy nie pa­so­wa­ły do ni­skie­go czoła, zro­śnię­tych po­środ­ku brwi, sze­ro­kie­go nosa i wy­dat­nych warg. Skóra ko­bie­ty była bled­sza niż jej to­wa­rzy­sza, pra­wie ró­żo­wa. Na peł­nych pier­siach wy­raź­nie od­ci­na­ły się duże, brą­zo­we au­re­ole.

– To zna­czy, że wy… tu… krzy­żu­je­cie ludzi z… – wy­ją­ka­łem.

– Björn, on nas chyba uważa za ja­kichś sza­lo­nych na­ukow­ców. – Cie­pły głos na­le­żał do dok­tor Pen­tan­ge­li.

– Za dużo pan się na­czy­tał kiep­skich ksią­żek – skwi­to­wał wład­ca Edenu i zro­bił kilka kro­ków, prze­cho­dząc na śro­dek po­miesz­cze­nia. Uniósł obie ręce. Facet na­praw­dę mógł­by zro­bić ka­rie­rę w we­ne­zu­el­skim prze­my­śle fil­mo­wym.

 – Pro­fe­so­rze, my tylko ra­tu­je­my wy­mar­łe ga­tun­ki… – Za­wie­sił głos, dając mi czas na przy­swo­je­nie tej in­for­ma­cji. Jego oczy były oce­ana­mi nie­win­no­ści. – Przy­znam, że po­cząt­ko­wo my­śla­łem o czymś innym. – Za­czął wy­li­czać na pal­cach: – Dodo. Wilk wor­ko­wa­ty. Może nawet mamut. Jed­nak nasi chiń­scy przy­ja­cie­le po­sta­wi­li na ne­an­der­tal­czy­ka.

– Ale to są lu­dzie. Nie mo­że­cie ich tutaj tak… ho­do­wać!

– Uważa pan, że le­piej by się czuli w środ­ku wiel­kie­go mia­sta? – od­po­wie­dział z do­bro­tli­wym uśmie­chem. – W Zu­ry­chu albo w Nowym Jorku na Times Squ­are?

– Nie o to cho­dzi. W ogóle nie po­win­ni być… – Znowu za­bra­kło mi słów. „Stwo­rze­ni” jakoś nie chcia­ło przejść przez gar­dło.

– A to cie­ka­we… – Tho­rvald­sen naj­wy­raź­niej do­brze się bawił. – Pana zda­niem jest rze­czą nie­etycz­ną umoż­li­wić ist­nie­nie cze­muś, co do ist­nie­nia jest zdol­ne?

– Ale co to za życie? Pod ści­słą kon­tro­lą?

– Nie są tego świa­do­mi – prze­rwał Nguy­en.

– I nie mają żad­nej przy­szło­ści – kon­ty­nu­owa­łem, szu­ka­jąc po omac­ku ar­gu­men­tów na po­twier­dze­nie tego, co wy­da­wa­ło mi się tak oczy­wi­ste. Nie­ste­ty, byłem spe­cja­li­stą od re­li­gii pier­wot­nych, nie dys­po­no­wa­łem ar­se­na­łem środ­ków przy­go­to­wa­nych na taką oka­zję przez po­ko­le­nia my­śli­cie­li i ety­ków. – Prze­cież ich jest tylko dwoje, nigdy nie utwo­rzą ga­tun­ku!

– Sta­wia pan ga­tu­nek ponad jed­nost­ką? Wy­bor­nie! Pro­szę po­zwo­lić, że coś panu po­ka­żę.

Tho­rvald­sen z uśmie­chem na ustach ru­szył w moim kie­run­ku, pró­bu­jąc za­gar­nąć mnie niedź­wie­dzią łapą. Od­su­ną­łem się, rzu­ca­jąc spoj­rze­nie Nguy­eno­wi. Mały Wiet­nam­czyk uspo­ka­ja­ją­co po­ki­wał głową, wska­zu­jąc rów­no­cze­śnie na drzwi po lewej stro­nie sali. Kątem oka do­strze­głem jesz­cze zie­wa­ją­cą dok­tor Pen­tan­ge­li. Obej­rza­łem się na po­dą­ża­ją­ce­go za mną ol­brzy­ma i ru­szy­łem we wska­za­nym kie­run­ku, po­ty­ka­jąc się przy tym na rów­nej po­sadz­ce. Do­padł mnie przy samej ścia­nie. Drzwi otwie­ra­ły się do środ­ka. Usta­wi­łem się w złym miej­scu i kiedy Tho­rvald­sen szarp­nął je, obe­rwa­łem w bark.

– Niech pan uważa, pro­fe­so­rze – po­wie­dział z wy­raź­ną tro­ską.

Prze­pu­ścił mnie w drzwiach. Zde­cy­do­wa­nie wo­lał­bym mieć go przed sobą. Ostroż­nie prze­kro­czy­łem próg.

Po­miesz­cze­nie wy­glą­da­ło jak skrzy­żo­wa­nie po­ko­ju biu­ro­we­go z la­bo­ra­to­rium. Ścia­ny i pod­ło­gę wy­ło­żo­no bia­ły­mi ka­fel­ka­mi. Po obu stro­nach stały rzędy pro­stych sza­fek przy­kry­tych wspól­nym bla­tem. W jed­nym kącie do­strze­głem coś w ro­dza­ju okapu ku­chen­ne­go, pod nim tro­chę szkla­nych na­czyń i sto­ja­ki z ko­lo­ro­wy­mi pi­pe­ta­mi. Na­prze­ciw­ko duża, chro­mo­wa­na szafa – chyba lo­dów­ka. Na bla­cie pliki pa­pie­rów, dwa lap­to­py, mi­kro­skop. Tho­rvald­sen po­pchnął mnie w jego kie­run­ku.

– Gdzie to jest? – mru­czał, od­su­wa­jąc kubek z reszt­ką kawy na dnie.

Spoj­rza­łem na wi­szą­cą nad bla­tem kor­ko­wą ta­bli­cę. Mię­dzy kil­ko­ma wy­dru­ka­mi ja­kichś ta­be­li krzy­wo przy­cze­pio­no dzie­cię­cy ry­su­nek. Trzy po­sta­ci, chyba ro­dzi­na. Ko­lo­ro­we ślady kre­dek przy­po­mi­na­ły ob­raz­ki, które oglą­da­łem przed chwi­lą. Tho­rvald­sen dalej roz­gar­niał pię­trzą­ce się bez­ład­nie stosy pa­pie­rów, aż wresz­cie wy­cią­gnął spod nich małe, szkla­ne na­czy­nie, jakby po­piel­nicz­kę z prze­zro­czy­stym wiecz­kiem. Pod­su­nął mi ją przed oczy. Na war­stwie ró­żo­we­go żelu wy­kwi­ta­ły pstro­ka­te klek­sy. Wy­glą­da­ły jak pleśń. Spoj­rza­łem na niego py­ta­ją­co.

He­la­cy­ton gar­tle­ri. Sze­rzej znany jako linia ko­mór­ko­wa HeLa – wy­ja­śnił. – Po­bra­ny przed kil­ku­dzie­się­ciu laty z ciała cho­rej na raka Hen­riet­ty Lacks i od tej pory bez­u­stan­nie na­mna­ża­ny w la­bo­ra­to­riach ca­łe­go świa­ta. Krew z na­szej krwi i kość z kości, odro­bi­nę zmo­dy­fi­ko­wa­ne przez wirus bro­daw­cza­ka. Zda­niem nie­któ­rych, teraz już osob­ny ga­tu­nek. A z ge­ne­tycz­ne­go punk­tu wi­dze­nia naj­bliż­szy ży­ją­cy krew­ny homo sa­piens.

 Zaj­rza­łem jesz­cze raz do wnę­trza na­czy­nia.

– To nie żyje.

– Żyje! Od­ży­wia się, wy­da­la, roz­mna­ża. Zna­la­zło swoją wła­sną niszę eko­lo­gicz­ną w szal­kach Pe­trie­go. Można po­wie­dzieć, że we­szło w sym­bio­zę z na­szym ga­tun­kiem. A przy tym nie ma na­tu­ral­nych wro­gów i jest nie­śmier­tel­ne. Czyż to nie ko­lej­ny krok na dro­dze na­szej ewo­lu­cji?

Po­krę­ci­łem głową.

– To nie jest czło­wiek.

– No wła­śnie. Tar­zan i Jane też nie są ludź­mi.

 

***

 

Wie­czo­rem po­sta­no­wi­łem ude­rzyć w słab­sze ogni­wo. Mniej­sze, choć wy­jąt­ko­wo od­por­ne na pro­duk­ty fer­men­ta­cji sorgo.

– To, co ro­bi­cie, jest nie­le­gal­ne!

– No coś ty! Wszyst­ko jest w pełni zgod­ne z chiń­skim pra­wem. Zresz­tą, uwierz mi, gdyby Tho­rvald­sen ze­chciał, mógł­by robić nie takie rze­czy. – Nguy­en wy­raź­nie wie­rzył w bo­skość swo­je­go szefa. – Ale on się uparł, że kie­dyś opu­bli­ku­je wy­ni­ki i bar­dzo pil­nu­je, żeby wszyst­ko było w po­rząd­ku.

– Na przy­kład?

– Na przy­kład po­mysł z klo­no­wa­niem ne­an­der­tal­czy­ka za­kła­dał kie­dyś wy­ko­rzy­sta­nie ko­mór­ki ja­jo­wej ko­bie­ty. Szef prze­wi­dział, że etycy mogą z tego robić pro­blem i wy­my­ślił, że weź­mie ko­mór­kę od sa­mi­cy szym­pan­sa i że to ona bę­dzie su­ro­gat­ką. Tar­zan i Jane są uro­dze­ni przez małpy, wy­cho­wa­ni przez małpy i żyją jak małpy, więc czym innym mogą być?

– I zga­dzasz się, że to takie pro­ste? – za­py­ta­łem.

– Je­stem we­te­ry­na­rzem. Mi­cha­el, mówię ci, oni w środ­ku wy­glą­da­ją zu­peł­nie jak małpy.

– Kro­iłeś ich?

– W sumie dla­te­go tu je­steś – od­po­wie­dział, na­le­wa­jąc mi ko­lej­ny kie­li­szek.

 

***

 

Jak się oka­za­ło, klu­czo­wym punk­tem eks­pe­ry­men­tu Tho­rvald­se­na miało być do­cho­wa­nie się przez parę sklo­no­wa­nych ne­an­der­tal­czy­ków zdro­we­go po­tom­stwa. Tar­zan i Jane mieli po szes­na­ście lat i od dawna już pró­bo­wa­li. Efekt wcale nie mu­siał być po­zy­tyw­ny. Nguy­en wy­tłu­ma­czył mi, że DNA do ich klo­no­wa­nia po­bra­no z dwóch ciał za­kon­ser­wo­wa­nych w ty­be­tań­skich lo­dach. Zna­le­zi­ska po­cho­dzi­ły z róż­nych cza­sów – ko­bie­ta była kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy lat młod­sza. W efek­cie para ne­an­der­tal­czy­ków z Edenu róż­ni­ła się mię­dzy sobą bar­dziej niż współ­cze­śni lu­dzie i twór­cy ma­lo­wi­deł z La­scaux. W ta­kich sy­tu­acjach po­ję­cie ga­tun­ku traci na jed­no­znacz­no­ści. Ale nic tak nie de­fi­niu­je wspól­no­ty jak wspól­ne dzie­ci.

Kiedy brzuch Jane za­okrą­glił się wy­raź­nie, Tho­rvald­sen po­padł w eu­fo­rię. Nguy­en chciał zba­dać cię­żar­ną, ale szef ośrod­ka na to nie po­zwo­lił. Jed­nym z za­ło­żeń eks­pe­ry­men­tu był cał­ko­wi­ty brak in­ge­ren­cji z ze­wnątrz. Po­dróż ne­an­der­tal­czy­ków do czło­wie­czeń­stwa nie mogła prze­bie­gać na skró­ty.

Pro­ble­my za­czę­ły się przy po­ro­dzie. Czasz­ka ne­an­der­tal­czy­ka ma więk­szą ob­ję­tość niż ta współ­cze­sne­go czło­wie­ka. Bied­na Jane mę­czy­ła się przez kilka go­dzin, a Tho­rvald­sen ponoć zde­mo­lo­wał całą salę z mo­ni­to­ra­mi. Nguy­en opo­wia­dał, że w pew­nym mo­men­cie mu­siał we­zwać straż­ni­ków, ale ci tylko zaj­rze­li do środ­ka i wy­co­fa­li się na widok świę­tej furii. W końcu szef pro­jek­tu ska­pi­tu­lo­wał. On i Nguy­en prze­bra­li się w spe­cjal­ne kom­bi­ne­zo­ny ma­ją­ce chro­nić miesz­kań­ców Edenu przed cho­ro­ba­mi za­kaź­ny­mi i ła­miąc wszel­kie re­gu­ły, we­szli do środ­ka.

Tho­rvald­sen zna­le­zio­nym kijem od­ga­niał bro­nią­ce­go part­ner­ki Tar­za­na, a Nguy­en podał Jane środ­ki znie­czu­la­ją­ce. Wspól­nie wcią­gnę­li nie­wiel­kie ciało do bu­dyn­ku. Dawka leku naj­wi­docz­niej była zbyt duża, bo akcja po­ro­do­wa zu­peł­nie usta­ła. Zde­cy­do­wa­li się na ce­sar­skie cię­cie.

Dziec­ko uro­dzi­ło się żywe. Zmar­ło po dwóch go­dzi­nach. Jane nigdy go nie wi­dzia­ła.

Wła­śnie wtedy, trzy ty­go­dnie temu, za­czę­ła two­rzyć ob­raz­ki.

 

***

 

Na­stał po­ra­nek, dzień drugi. Obu­dzi­ły mnie świa­tło, uczu­cie nie­sma­ku i pra­gnie­nie. Zwlo­kłem się z twar­dej ko­zet­ki i po­czła­pa­łem w kie­run­ku wyj­ścia z po­ko­ju. Otwo­rzy­łem drzwi. Tuż za nimi stał Tho­rvald­sen. W jed­nej ręce trzy­mał szklan­kę wody, w dru­giej plik pa­pie­rów. Pa­trzył na mnie tym swoim wzro­kiem roz­cza­ro­wa­ne­go ojca.

– Ile to już trwa? – za­py­ta­łem.

– Ponad sie­dem­na­ście lat. – Do­brze wie­dział, co mia­łem na myśli.

– I nikt o tym nie sły­szał? Nie było żad­nych prze­cie­ków? Sami się nie chwa­li­li­ście?

– To dobre miej­sce. Mamy czas i mo­że­my wszyst­ko zro­bić po­rząd­nie. Nie mu­si­my się mar­twić o fi­nan­se, nasi chiń­scy part­ne­rzy za­pew­nia­ją nam w tej sfe­rze kom­fort – tłu­ma­czył spo­koj­nie. – Z nikim też się nie ści­ga­my. Na za­cho­dzie biu­ro­kra­cja i wy­mo­gi bio­etycz­ne sku­tecz­nie ha­mu­ją roz­wój nauki.

Spoj­rzał na swoje ręce, jakby się wahał, co jest waż­niej­sze, a potem wrę­czył mi szklan­kę z wodą. Wpu­ści­łem go do środ­ka. Minął mnie szyb­kim kro­kiem, pod­szedł do ni­skie­go sto­li­ka i rzu­cił pa­pie­ry na blat.

– To są kopie ry­sun­ków, gdyby chciał je pan prze­stu­dio­wać.

Sta­łem z tą szklan­ką w ręce, ale nie piłem. Pa­trzy­łem na niego uważ­nie.

– Pan wie, że ja nie wie­rzę w bogów? – za­py­ta­łem.

– Ale wie­rzy pan w mity. Wszy­scy cza­sem wie­rzy­my. Bo tak jest ła­twiej i pięk­niej. Chciał­by pan, żeby Tar­zan i Jane byli ludź­mi, praw­da? Ach, jaka pięk­na hi­sto­ria, jaka tra­ge­dia! – Na­krę­cał się, ge­sty­ku­lu­jąc wol­ny­mi teraz rę­ka­mi. – Wolny wybór. Każdy widzi po swo­je­mu, każdy two­rzy swoją opo­wieść. Ale to tylko do­wo­dzi tego, że jest pan czło­wie­kiem.

– A pan?

Po­chy­lił się nad sto­li­kiem i przy­kle­pał dło­nią przy­nie­sio­ny przez sie­bie plik pa­pie­rów.

– A ja wy­zna­czy­łem sobie cel: przy­go­to­wać obiek­tyw­ny ra­port z wy­ko­na­nia pro­jek­tu.

 

***

 

Wy­sze­dłem na ko­ry­tarz i szarp­ną­łem za klam­kę drzwi do po­ko­ju Nguy­ena. Były za­mknię­te. Prze­sze­dłem przez salę z mo­ni­to­ra­mi, od­wra­ca­jąc od nich wzrok. Trza­sną­łem drzwia­mi wyj­ścio­wy­mi. Straż­nik w holu spoj­rzał na mnie ze znu­dze­niem i wró­cił do swo­ich zajęć. Wy­sze­dłem na ze­wnątrz. Lało, jakby cała Zie­mia le­czy­ła kaca. Ro­zej­rza­łem się, mru­żąc oczy. Ni­g­dzie nie do­strze­głem za­par­ko­wa­nych sa­mo­cho­dów.

Nie wie­rzy­łem w bogów. Nie mo­głem wie­rzyć w to, co ba­da­łem. Nie był­bym obiek­tyw­ny. Wy­glą­da­ło jed­nak na to, że bo­go­wie uwie­rzy­li we mnie.

Sta­ną­łem na środ­ku pod­jaz­du i spoj­rza­łem w górę. Kro­ple desz­czu chło­sta­ły moją twarz. Za­mkną­łem oczy. Za­nu­rzy­łem się w pul­su­ją­cym szu­mie. Potem otwo­rzy­łem usta i piłem wodę pro­sto z nieba.

Wró­ci­łem do swo­je­go po­ko­ju i nie zdej­mu­jąc mo­kre­go ubra­nia, po­ło­ży­łem się do łóżka. Nie byłem zdzi­wio­ny, kiedy wie­czo­rem od­wie­dził mnie Nguy­en i po­wie­dział, że ulewa uszko­dzi­ła drogę do­jaz­do­wą i chwi­lo­wo je­ste­śmy uwię­zie­ni w ośrod­ku.

 

***

 

Tho­rvald­sen, Nguy­en i ta cała Pen­tan­ge­li przy­ję­li tak­ty­kę trzech chiń­skich małp. Nie wi­dzie­li zła, nie sły­sze­li zła i nie­spe­cjal­nie chcie­li o nim roz­ma­wiać. W efek­cie przy­pa­dła mi rola au­to­ry­te­tu etycz­ne­go i su­mie­nia Edenu. Wszy­scy bo­go­wie świa­ta mogli po­twier­dzić, że wy­jąt­ko­wo kiep­sko nada­wa­łem się do tej roli.

– To dla­te­go, że je­steś tu nowy – po­cie­szał mnie Nguy­en. – Zo­ba­czysz, z cza­sem po­zbę­dziesz się wąt­pli­wo­ści. To zu­peł­nie tak jak z ba­ijiu. Nie pró­bo­wa­łeś jej wcze­śniej, dla­te­go tak mocno na cie­bie dzia­ła.

Mia­łem na­dzie­ję, że dzię­ki Tho­rvald­se­no­wi znaj­dę w kom­plek­sie jakąś po­rząd­ną skan­dy­naw­ską wódkę. Nie­ste­ty, szef pro­jek­tu oka­zał się abs­ty­nen­tem. W tej sy­tu­acji walkę z su­mie­niem wspo­ma­ga­ły lo­kal­ne wy­na­laz­ki, które Nguy­en zdo­by­wał od pil­nu­ją­cych ośrod­ka żoł­nie­rzy.

Trze­ciej nocy do­łą­czy­ła do nas dok­tor Pen­tan­ge­li. Też miała mocną głowę. Na­stęp­ne­go wie­czo­ra Nguy­en gdzieś się za­wie­ru­szył i po kilku kie­lisz­kach wy­lą­do­wa­li­śmy z panią dok­tor w łóżku. Mu­sia­ło do tego dojść. Na­uko­wiec za­wsze jakoś do­ga­da się z na­ukow­cem. Ann była pry­ma­to­lo­giem. Też mu­sia­łem spraw­dzić w Go­ogle, co to zna­czy. Za­py­ta­łem ją o przy­czy­nę ta­kie­go wy­bo­ru drogi ży­cio­wej.

– Sły­sza­łeś o Jane Go­odall? – za­py­ta­ła.

– To jedna z tych słyn­nych ba­da­czek małp?

– Tak, wła­śnie ta, która zaj­mo­wa­ła się szym­pan­sa­mi. Jako pierw­sza nada­wa­ła im imio­na. Wcze­śniej ob­ser­wo­wa­ne małpy ozna­cza­no nu­me­ra­mi.

– Za­im­po­no­wa­ła ci tym?

– Wręcz prze­ciw­nie, zi­ry­to­wa­ła. Wi­dzisz, ona chcia­ła, że­by­śmy uzna­li pod­mio­to­wość zwie­rząt. Ale przez nada­wa­nie im ludz­kich imion i do­szu­ki­wa­nie się po­dob­nych do na­szych za­cho­wań spo­wo­do­wa­ła, że mi­mo­wol­nie po­rów­nu­je­my je z nami. I co teraz wi­dzi­my? Nie­peł­no­spraw­nych, nie­zgrab­ne dzie­ci, po­kracz­nych idio­tów. Za­mie­ni­ła po­gar­dę czy obo­jęt­ność na li­tość.

Ann ujaw­nia­ła, że po­sia­da emo­cje, tylko kiedy mó­wi­ła o szym­pan­sach. Choć wo­lał­bym wie­rzyć, że to do­bro­czyn­ny wpływ seksu.

– Tutaj małpy też noszą imio­na – za­uwa­ży­łem. – I to nie byle jakie.

– Tak już było, kiedy do­łą­czy­łam do ze­spo­łu. To de­cy­zja Tho­rvald­se­na. On był tu od po­cząt­ku.

– Trud­ny facet, nie?

Zmie­sza­ła się wy­raź­nie.

– Nie… Nie.

Wo­la­łem nie drą­żyć. Nie w tej sy­tu­acji.

– Co są­dzisz o tym klo­no­wa­niu? – zmie­ni­łem temat.

– Nie znam się na tym. Ja ob­ser­wu­ję re­ak­cje szym­pan­sów.

Pod­nio­słem się na łok­ciu i spoj­rza­łem na nią. Miała ładne, małe pier­si. Jej szczu­płe ramię po­kry­te gęsią skór­ką ota­czał ta­tu­aż z wężem.

– We­dług cie­bie Tar­zan i Jane za­cho­wu­ją się jak lu­dzie czy jak małpy? – za­py­ta­łem.

– Wła­śnie o to cho­dzi, że nie chcę po­rów­ny­wać, war­to­ścio­wać. Każdy ga­tu­nek ma swój świat, nie­po­wta­rzal­ny i nie gor­szy od in­nych. Zresz­tą, tutaj… to trud­ne.

– Co masz na myśli?

– No wiesz, mała, za­mknię­ta spo­łecz­ność i te od­dzia­ły­wa­nia mię­dzy szym­pan­sa­mi a ne­an­der­tal­czy­ka­mi. To nie jest nor­mal­ne. Fa­scy­nu­ją­ce, ale… nie­nor­mal­ne.

Jed­nak ktoś się ze mną zga­dzał!

– Na co dzień oba ga­tun­ki trzy­ma­ją się z dala od sie­bie – kon­ty­nu­owa­ła Ann – ale cza­sem kon­tak­tu­ją się mię­dzy sobą. Ne­an­der­tal­czy­cy mają swój język. Przy­cho­dzą do szym­pan­sów, mówią do nich, a one słu­cha­ją i cza­sem od­po­wia­da­ją. Nie wszyst­kie gesty i dźwię­ki ro­zu­miem. Wi­dzia­łam nawet, jak Tar­zan pró­bo­wał uczyć Seta i He­no­cha, po­ka­zy­wał im, jak rzu­cać kijem, jak łupać ka­mie­nie. Jed­nak bez spe­cjal­ne­go efek­tu. – Ann za­my­śli­ła się na chwi­lę. – Jest jesz­cze coś… Wiesz, małpy mają bar­dzo okre­ślo­ną struk­tu­rę stada. Tutaj Adam jest przy­wód­cą, ale czuje wy­raź­ny re­spekt do Tar­za­na. Nigdy ze sobą nie wal­czy­li, lecz gdy po­ja­wia się Tar­zan, Adam wy­co­fu­je się i pod­po­rząd­ko­wu­je.

Czu­łem, że zbli­ża­my się do cze­goś waż­ne­go. Ann cią­gnę­ła dalej:

– To w ogóle mała grupa, nie­ty­po­wa. Nie ma oka­zji do walki o sa­mi­ce. Po­two­rzy­ły się stałe pary: Adam i Ewa, He­noch i Sara. I, co cie­ka­we, kiedy ko­pu­lu­ją, robią to od przo­du. To nie­ty­po­we dla zwy­kłych szym­pan­sów. Tylko bo­no­bo i lu­dzie tak robią. I ne­an­der­tal­czy­cy. Nie­zwy­kłe i nie­nor­mal­ne.

Nic z tego, ta ko­bie­ta my­śla­ła tylko o mał­pach.

– A wła­ści­wie jak to robią zwy­kłe szym­pan­sy? – za­py­ta­łem w tej sy­tu­acji.

– Po­ka­żę ci.

 

***

 

Po­zna­li­ście już cały pan­te­on. Czas na mit za­ło­ży­ciel­ski.

 

***

 

– Mówię ci, to lep­sze od te­le­wi­zji. – Nguy­en mógł go­dzi­na­mi wpa­try­wać się w mo­ni­to­ry, jak kot ga­pią­cy się na rybki w akwa­rium. Prze­ry­wał tylko wtedy, gdy w sali po­ja­wiał się Tho­rvald­sen. Wów­czas uda­wał, że prze­glą­da ja­kieś no­tat­ki. – Po­patrz, ta mała, Ra­che­la, jest pierw­szy raz w ciąży. Kie­dyś przy­sta­wia­ła się do Tar­za­na, ro­zu­miesz, tak po mał­pie­mu. Kiedy zro­zu­mia­ła, że on in­te­re­su­je się tylko Jane, od­pu­ści­ła i zwa­bi­ła do sie­bie Seta. Teraz trium­fu­je, jej zna­cze­nie w sta­dzie wzro­sło.

Nie­du­ży szym­pans, są­dząc po ob­wi­słych pier­siach sa­mi­ca, sie­dział na ni­skiej ga­łę­zi. Za­ja­dał trzy­ma­ne w łapie czer­wo­ne jabł­ko. Fak­tycz­nie, jego brzuch wy­da­wał się za­okrą­glo­ny. Obok, opar­te o pień, le­ża­ły dwa więk­sze osob­ni­ki. Jeden z nich drze­mał, drugi sen­nie ob­ser­wo­wał resz­tę grupy. Ko­lej­ny duży sa­miec tur­lał się na ple­cach po tra­wie, ata­ko­wa­ny ga­łę­zią przez małą małp­kę z od­sta­ją­cy­mi usza­mi. Sie­lan­ka.

Na są­sied­nim mo­ni­to­rze sa­mot­na Jane nadal po­chy­la­ła się nad swoim ka­mie­niem.

– Cza­sem chcia­ło­by się jakoś za­in­ge­ro­wać, wło­żyć kij w mro­wi­sko. – Nguy­en mru­gnął do mnie sko­śnym okiem. – Wiesz, pod­rzu­cić im książ­kę, kom­pu­ter albo ka­ra­bin i zo­ba­czyć, co z tym zro­bią. Ale Tho­rvald­sen nie po­zwa­la.

– Co to w ogóle jest za gość? Pro­wa­dził wcze­śniej ja­kieś ba­da­nia?

– Nie wiem. Kiedy do­łą­czy­łem do pro­jek­tu, on już tu był. Nic nie znaj­dziesz na jego temat. Myślę, że Tho­rvald­sen to przy­bra­ne na­zwi­sko. Ale to ge­niusz.

Nadal pa­trzy­łem na Jane.

– Można to jakoś przy­bli­żyć?

Nguy­en pod­szedł do mo­ni­to­ra i do­tknął dol­ne­go rogu ma­try­cy. Ka­me­ra prze­le­cia­ła przez po­la­nę, za­trzy­ma­ła się nad ko­bie­tą i wy­ko­na­ła zbli­że­nie jej dłoni. To, co bra­łem za jakąś pracę – roz­cie­ra­nie na­sion albo czysz­cze­nie ka­wał­ka skóry – oka­za­ło się zu­peł­nie inną czyn­no­ścią. Jane, trzy­ma­nym w dłoni ka­wał­kiem krze­mie­nia, cier­pli­wie ryła w pła­skim ka­mie­niu ob­ra­zek. Ten sam, który wi­dzia­łem jako ostat­ni – dwóch ko­smi­tów pro­wa­dzą­cych za rękę małą po­stać.

– Ostat­nio po­wta­rza tylko ten motyw. Jakby uzna­ła, że jest naj­lep­szy. Zro­bi­ła już kilka ta­kich ka­mie­ni.

– Co się potem z nimi dzie­je?

– Zo­sta­wia je w róż­nych miej­scach. Te wcze­śniej­sze, które ci po­ka­zy­wa­li­śmy, ka­za­ła Tar­za­no­wi za­nieść szym­pan­som.

Przyj­rza­łem się ry­sun­ko­wi raz jesz­cze.

– To chyba fak­tycz­nie wy, w tych ska­fan­drach. My­ślisz, że ten mniej­szy lu­dzik to ona sama?

– Nie, ra­czej jej dziec­ko.

Jane nagle prze­rwa­ła rzeź­bie­nie i, jakby czymś za­nie­po­ko­jo­na, spoj­rza­ła w prawo. Ka­me­ra na­tych­miast od­je­cha­ła w górę i do tyłu. W ka­drze po­ja­wił się Tar­zan. Niósł ze sobą na­rę­cze owo­ców. Pod­szedł, sta­nął przed ko­bie­tą i cze­kał. Ona tylko pa­trzy­ła, nie re­ago­wa­ła. Po chwi­li Tar­zan zło­żył owoce na ziemi, przy­klęk­nął i ła­god­nie do­tknął jej ra­mie­nia. Uchy­li­ła się. Spró­bo­wał jesz­cze raz. Rów­nie de­li­kat­nie od­su­nę­ła jego rękę.

– Od po­ro­du nie do­pusz­cza go do sie­bie. Chło­pak jest już nie­źle sfru­stro­wa­ny.

Jane się­gnę­ła po jedno jabł­ko i po­ło­ży­ła je przed ka­mie­niem. Tar­zan spoj­rzał jesz­cze na ry­su­nek, wstał i po­szedł do lasu. Ko­bie­ta wró­ci­ła do swo­jej pracy. Pa­trzy­łem na jej dło­nie, fa­lu­ją­ce pier­si, drob­ne ra­mio­na wy­ła­nia­ją­ce się spod ru­dych wło­sów.

Nguy­en szturch­nął mnie łok­ciem. Tar­zan po­ja­wił się na są­sied­nim ekra­nie. Kuc­nął w rogu i ob­ser­wo­wał mał­pią ro­dzi­nę.

 

***

 

Nie wie­dzia­łem, jak od­no­sić się do Ann przy po­zo­sta­łych. Sami ro­zu­mie­cie – mała prze­strzeń, sieć za­leż­no­ści, kil­ka­na­ście lat wspól­nej hi­sto­rii i w to wszyst­ko nagle wrzu­co­ny ja, nowy czło­wiek. Już prze­cież uwi­kła­ny, nie chcia­łem wi­kłać się bar­dziej. Na szczę­ście ona sama za­cho­wa­ła dys­kre­cję. Po­ja­wi­ła się w głów­nej sali do­pie­ro koło po­łu­dnia. Bez słowa po­de­szła do bocz­ne­go mo­ni­to­ra i włą­czy­ła prze­wi­ja­nie do tyłu. Małpy na ekra­nie śmiesz­nie ko­le­ba­ły się na boki, co­fa­jąc się w przy­śpie­szo­nym tem­pie. Wy­ska­ki­wa­ły nagle w górę, by potem ze­śli­zgnąć się po pniach drzew z po­wro­tem na zie­mię. Tar­zan kucał z boku, od czasu do czasu ner­wo­wo zmie­nia­jąc po­zy­cję. Ann kil­ka­krot­nie za­trzy­my­wa­ła na­gra­nie i ro­bi­ła no­tat­ki. Dzień na ekra­nie stop­nio­wo cofał się do świtu, świa­tło na­bie­ra­ło ru­mień­ców. Nawet w tej pie­kiel­nej po­świa­cie Ann wy­glą­da­ła jak zimny posąg pro­fe­sjo­na­li­zmu. Obraz w końcu po­sza­rzał, kon­tu­ry się roz­my­ły, syl­wet­ki małp po raz ostat­ni wy­strze­li­ły w górę. Uświa­do­mi­łem sobie, że prze­ga­pi­łem znik­nię­cie Tar­za­na. Ann za­mknę­ła ze­szyt z no­tat­ka­mi, wy­łą­czy­ła mo­ni­tor i wy­szła z sali, nie pa­trząc mi w oczy. Tak chyba było naj­le­piej.

Wró­ci­łem do czasu rze­czy­wi­ste­go. Na środ­ko­wym ekra­nie cała gro­ma­da po­zo­sta­wa­ła na swoim miej­scu. Za­ro­śnię­ty czło­wiek wciąż kucał w lewym rogu i ob­ser­wo­wał małpy. Zu­peł­nie tak jak ja – po­my­śla­łem. Przyj­rza­łem się jego twa­rzy. Wy­glą­dał na bar­dziej dzi­kie­go niż Jane. Przy­po­mnia­łem sobie, że we­dług Nguy­ena jego DNA było sporo star­sze niż ma­te­riał ge­ne­tycz­ny part­ner­ki.

Tar­zan gwał­tow­nie pod­niósł się na nogi, chwy­cił le­żą­cy na ziemi kij i uniósł go nad głową. Po­trzą­snął nim, jakby na próbę, i wydał po­je­dyn­czy okrzyk. Naj­mniej­sza małp­ka ucie­kła z pi­skiem i scho­wa­ła się za ple­ca­mi do­ro­słe­go samca. Ne­an­der­tal­czyk zro­bił kilka kro­ków w jego kie­run­ku. Małp­ka wyj­rza­ła zza swo­jej kry­jów­ki, ro­zej­rza­ła się ner­wo­wo i nie­po­rad­nym susem prze­sko­czy­ła na sie­dzą­cą obok sa­mi­cę. Ob­ję­ła ją za szyję, a ta wy­co­fa­ła się po­wo­li, pod­pie­ra­jąc się jedną z przed­nich łap, a drugą przy­trzy­mu­jąc ma­leń­stwo. Tar­zan mach­nął kijem przed nosem sie­dzą­ce­go wciąż w miej­scu szym­pan­sa. Ten pod­niósł się po­wo­li, nie spusz­cza­jąc wzro­ku z ne­an­der­tal­czy­ka. Drugi za­mach kijem i gło­śny krzyk wy­star­czy­ły, żeby zwie­rzę po­dą­ży­ło w ślady swo­jej po­przed­nicz­ki. Tar­zan od­wró­cił się, pod­szedł do cię­żar­nej sa­mi­cy i chwy­cił ją za futro na karku. Sku­li­ła się, przy­lgnę­ła do ziemi. W tym mo­men­cie na po­la­nę wpadł jesz­cze jeden młody sa­miec. Przy­sko­czył do Tar­za­na, od­sło­nił zęby i po­czął wy­ma­chi­wać ła­pa­mi. Czło­wiek pu­ścił sa­mi­cę, chwy­cił kij w obie ręce, za­mach­nął się i ude­rzył nowo przy­by­łe­go. Szym­pans za­to­czył się, ale utrzy­mał na dwóch ła­pach. Ko­lej­ne dwa ciosy spro­wa­dzi­ły go do par­te­ru. Do­pie­ro trzy na­stęp­ne spo­wo­do­wa­ły, że wy­co­fał się do lasu. Tar­zan od­wró­cił się w stro­nę ka­me­ry. Jego przy­ro­dze­nie ster­cza­ło sztyw­no. Sa­mi­ca le­ża­ła u jego stóp, sku­lo­na i po­kor­na. Przy­po­mnia­łem sobie, że miała na imię Ra­che­la, co po he­braj­sku zna­czy owiecz­ka. Tar­zan po­chy­lił się, przy­trzy­mał ją jedną ręką i wziął od tyłu kil­ko­ma moc­ny­mi ru­cha­mi bio­der.

– Ma pan swo­ich ludzi! – Usły­sza­łem za sobą głos Tho­rvald­se­na.

 

***

 

Wie­czo­rem po­sze­dłem do po­ko­ju Ann. Drzwi były za­mknię­te.

 

***

 

Kiedy rano po­ja­wi­łem się w sali, Tho­rvald­sen ob­ser­wo­wał małpy na mo­ni­to­rach. Od­chrząk­ną­łem. Pod­niósł rękę, ale nie od­wró­cił się. Za­ata­ko­wa­łem:

– To wasza wina! Sami do tego do­pro­wa­dzi­li­ście!

– Myśli pan, że czło­wie­ka, praw­dzi­we­go czło­wie­ka, można do tego do­pro­wa­dzić? – od­po­wie­dział spo­koj­nie.

Spoj­rza­łem na ekran. Małpy były wy­raź­nie pod­nie­co­ne, pod­ska­ki­wa­ły, po­hu­ki­wa­ły, wy­ma­chi­wa­ły ła­pa­mi. Kom­plet­ny chaos, jak przed stwo­rze­niem świa­ta. I wtedy, wła­śnie wtedy, przy­szedł mi do głowy osta­tecz­ny ar­gu­ment. Ten, który cały czas mia­łem na wy­cią­gnię­cie ręki. Wbi­łem go jak szty­let w plecy tego dra­nia.

– Jeśli cho­dzi o Tar­za­na, nie je­stem pe­wien. Ale ona na pewno jest czło­wie­kiem. Prze­cież wie­rzy w bogów!

Tho­rvald­sen od­wró­cił się i spoj­rzał na mnie. Uśmie­chał się do­bro­tli­wie jak Try­ton z Małej sy­ren­ki Di­sneya.

– Skąd pan wie, że ona w coś wie­rzy? Może tak sobie tylko ry­su­je. Zu­peł­nie jak pan.

Wy­trzy­ma­łem jego spoj­rze­nie. Spo­waż­niał. Gra­li­śmy już w otwar­te karty.

– Dla­cze­go zgo­dził się pan na mój przy­jazd? Mógł pan prze­cież za­blo­ko­wać każdą de­cy­zję rady – za­py­ta­łem.

– To dok­tor Pen­tan­ge­li była prze­ciw­na. Mó­wi­ła, że to kom­plet­ny ab­surd. Nguy­eno­wi było wła­ści­wie wszyst­ko jedno, ale on nigdy nie prze­pu­ści oka­zji do do­brej za­ba­wy.

– A pan?

– Po­wie­dzia­łem już, że moim za­da­niem jest przy­go­to­wa­nie obiek­tyw­ne­go ra­por­tu. Żaden czło­wiek nie jest w sta­nie osią­gnąć tego w po­je­dyn­kę. A ja nie uwa­żam się za boga.

Od­wró­ci­łem się do wyj­ścia.

– Pro­szę pa­trzeć i na­pi­sać swój roz­dział. – Usły­sza­łem za ple­ca­mi.

 

***

 

Dwa dni póź­niej Ra­che­la uro­dzi­ła. Kiedy Tar­zan wszedł na po­la­nę, wy­star­czy­ło, że pod­niósł swój kij, a po­zo­sta­łe małpy wy­co­fa­ły się z re­spek­tem poza obręb kadru. Po­wo­li zbli­żył się do Ra­che­li, jakby nie chcąc jej wy­stra­szyć. Uchy­li­ła się przed jego wy­cią­gnię­tą dło­nią, ob­ra­ca­jąc się do niego ple­ca­mi i za­sła­nia­jąc trzy­ma­ne w ob­ję­ciach mał­piąt­ko. Zde­cy­do­wa­nie, choć w pe­wien spo­sób de­li­kat­nie, tak jakby od­bie­rał dziec­ku za­baw­kę, chwy­cił ją za nad­garst­ki, roz­chy­lił jej ręce i prze­jął ich za­war­tość.

Byłem nie­mal pe­wien, co się sta­nie. A wła­ści­wie chcia­łem, żeby tak wła­śnie było. Prze­ra­ża­ło mnie to, co mia­łem za chwi­lę zo­ba­czyć na są­sied­nim ekra­nie, ale wie­dzia­łem, że to je­dy­ny spo­sób, aby moja opo­wieść miała jakiś sens.

– Wcze­śniak. Długo nie po­ży­je – sko­men­to­wał Nguy­en.

Jane cze­ka­ła na swo­jej po­la­nie. Tar­zan pod­szedł do niej nie­pew­nie, tak jak wtedy gdy przy­niósł owoce. Tym razem przy­ję­ła dar. Przy­tu­li­ła mał­piąt­ko do pier­si i uśmiech­nę­ła się. Ma­luch za­wi­snął na jej szyi jak wło­cha­ty pająk. Tylne łapy z chwyt­nym pa­lu­chem śli­zga­ły się w górę i w dół, zo­sta­wia­jąc czer­wo­ne pręgi na bez­wło­sym brzu­chu Jane.

Nie mo­głem na to pa­trzeć.

– Nie wiem, kim oni są, ale to nie­nor­mal­ne. Obrzy­dli­we. Oni nie po­win­ni w ogóle ist­nieć. Eks­pe­ry­ment trze­ba za­koń­czyć, a ich… usu­nąć.

– Mar­twi się pan o nich czy o sie­bie? – za­py­tał Tho­rvald­sen.

 

***

 

Spo­tka­łem Ann przy ekra­nach. By­li­śmy sami. Zanim zdą­ży­łem coś po­wie­dzieć, ode­zwa­ła się pierw­sza:

– Zo­bacz. Wszyst­ko się roz­sy­pa­ło. Adam, przy­wód­ca stada, utra­cił au­to­ry­tet, dał się prze­gnać Tar­za­no­wi bez walki. Set, ten młod­szy, na­tu­ral­ny na­stęp­ca, zo­stał upo­ko­rzo­ny na oczach po­zo­sta­łych. Jest jesz­cze He­noch, ale jego tu wtedy nie było, nie ro­zu­mie, co się wła­ści­wie dzie­je. Sa­mi­ce na razie ob­ser­wu­ją, choć wy­raź­nie uni­ka­ją sam­ców. Coś się musi wy­da­rzyć. To zu­peł­nie nowa sy­tu­acja, wszy­scy jesz­cze tłu­mią emo­cje, ale stado nie może tak funk­cjo­no­wać. Po­trzeb­na jest tylko iskra…

– A ona? – Wska­za­łem na Ra­che­lę.

– Ona ni­ko­go nie in­te­re­su­je. Tak było za­wsze. – Od­wró­ci­ła się w moją stro­nę. Wy­glą­da­ła na wzbu­rzo­ną. – Björn po­ka­zy­wał ci ko­mór­ki HeLa? Tam­tej dziew­czy­ny… Hen­riet­ty, też nikt nie pytał o zgodę na po­bra­nie tego wy­cin­ka. A potem na­zwa­li ją naj­waż­niej­szą ko­bie­tą w hi­sto­rii me­dy­cy­ny!

Po raz pierw­szy, odkąd się po­zna­li­śmy, oka­za­ła ludz­kie uczu­cia. Po­wi­nie­nem wtedy ją przy­tu­lić. Za­miast tego za­py­ta­łem:

– Po­wie­dzia­łaś: Björn. Coś was kie­dyś łą­czy­ło?

– By­li­śmy bli­sko. – Spu­ści­ła wzrok. – Ale teraz… zo­stał już tylko sza­cu­nek.

Spoj­rza­ła mi w oczy. Czu­łem się winny. Byłem gotów zro­bić dla niej wszyst­ko.

 

***

 

Jane nie miała po­kar­mu, a mał­piąt­ko było bar­dzo słabe. Pró­bo­wa­li z Tar­za­nem kar­mić je owo­ca­mi, ale nie przy­no­si­ło to efek­tu. Ku­dła­ty po­two­rek z wzdę­tym brzusz­kiem leżał teraz bez ruchu na ko­la­nach ko­bie­ty, a o tym, że jesz­cze żyje, świad­czy­ły tylko czar­ne oczka, któ­rych spoj­rze­nie kie­ro­wał to na jedno, to na dru­gie z przy­bra­nych ro­dzi­ców.

Wi­dzia­łem, że małpy gro­ma­dzi­ły się wokół po­la­ny. Ich pyski, jak maski klau­nów, prze­świ­ty­wa­ły mię­dzy drze­wa­mi. Nie po­tra­fi­łem ich roz­róż­nić. Choć gra­ni­ca lasu nie­ustan­nie wi­bro­wa­ła, wy­bu­cha­jąc po­ru­sze­niem w coraz to innym miej­scu, żaden z szym­pan­sów nie od­wa­żył się wkro­czyć na teren ne­an­der­tal­czy­ków.

Wpa­try­wa­łem się w fa­lu­ją­ce li­ście, kiedy nagle Tar­zan po­de­rwał się z ziemi. Wzniósł ręce nad głowę, potem za­sło­nił nimi oczy, wresz­cie wy­cią­gnął je przed sie­bie, w stro­nę lasu i ob­ró­cił się wokół wła­snej osi. Przy­po­mnia­ły mi się pan­to­mi­my Tho­rvald­se­na. Tar­zan wró­cił do Jane i de­li­kat­nie do­tknął mał­pie­go no­wo­rod­ka. Od­sko­czył jak po­pa­rzo­ny, chwy­ta­jąc się obie­ma rę­ka­mi za głowę. Zbli­żył się jesz­cze raz, ostroż­nie uniósł małe ramię mał­piąt­ka, pu­ścił je, a to na­tych­miast opa­dło. Tar­zan roz­po­czął obłą­ka­ny ta­niec: ska­kał w miej­scu, rwał włosy z głowy, rzu­cał się na zie­mię. Od czasu do czasu do­ska­ki­wał do swo­jej part­ner­ki i trą­cał le­żą­ce na jej ko­la­nach ciał­ko.

W od­po­wie­dzi na jego sza­leń­stwa dżun­gla ożyła. Znik­nę­ły plamy mał­pich py­sków, ale wszyst­ko inne – drze­wa, krza­ki, wiel­kie li­ście – za­fa­lo­wa­ło gwał­tow­nie, jakby chcia­ło po­chło­nąć po­la­nę. Jane po­chy­li­ła głowę tak, że nie było widać jej twa­rzy, a rude włosy opa­dły na ko­la­na, okry­wa­jąc je jak ca­łu­nem. Po chwi­li wsta­ła i ru­szy­ła w stro­nę zie­lo­nej ki­pie­li. Na samej jej gra­ni­cy przy­klęk­nę­ła, wy­cią­gnę­ła ręce przed sie­bie i de­li­kat­nie zło­ży­ła ciało małp­ki na ziemi.

Dżun­gla za­mar­ła.

 

***

 

Wie­czo­rem po­sze­dłem do Nguy­ena po­pro­sić o bu­tel­kę na wynos. Wró­ci­łem do swo­je­go po­ko­ju, usia­dłem na le­żan­ce i się­gną­łem po pa­pie­ry przy­nie­sio­ne kie­dyś przez Tho­rvald­se­na. Pod sto­sem kar­tek le­ża­ła książ­ka. „Lu­dzie i ich bo­go­wie” – gło­sił tytuł. Z tyl­nej okład­ki uśmie­cha­ła się opa­lo­na męska twarz. Ciem­ne oku­la­ry nie do końca ma­sko­wa­ły worki pod ocza­mi, a spod ka­pe­lu­sza w stylu In­dia­ny Jo­ne­sa wy­sta­wa­ły szpa­ko­wa­te włosy. Pod spodem w pię­ciu zda­niach stresz­czo­ne było moje życie.

Przej­rza­łem do­kład­nie wszyst­kie ry­sun­ki, za­bra­łem ba­ijiu i po­sze­dłem do Ann.

 

***

 

Rano po raz ostat­ni wkro­czy­łem do głów­nej sali, żeby po­że­gnać się przed od­jaz­dem. Tho­rvald­sen, Nguy­en i Ann stali przed ekra­nem i ob­ser­wo­wa­li zgro­ma­dze­nie miesz­kań­ców Edenu. Małpy wy­szły z lasu i do­łą­czy­ły do Tar­za­na i Jane, for­mu­jąc pół­okrąg z przo­du sceny, bo­kiem i nieco tyłem do ka­me­ry. Wszy­scy – lu­dzie, zwie­rzę­ta i ne­an­der­tal­czy­cy – tkwi­li w bez­ru­chu, jakby za­trzy­ma­ni w stop­klat­ce. Cze­ka­li na mnie. Pod­sze­dłem do Nguy­ena. Jedna z małp schy­li­ła się i pod­nio­sła coś z ziemi.

Tho­rvald­sen prze­su­nął się nagle do są­sied­nie­go mo­ni­to­ra, który po­ka­zy­wał opusz­czo­ne przez szym­pan­sy miej­sce. Do­tknął ekra­nu i ka­me­ra zro­bi­ła zbli­że­nie na kępę krza­ków. Mię­dzy ko­rze­nia­mi le­ża­ła do­brze mi znana szkla­na bu­tel­ka z chiń­skim na­pi­sem na ety­kie­cie. Stary ob­ró­cił się w stro­nę Nguy­ena. Mały Wiet­nam­czyk sku­lił się pod na­po­rem jego spoj­rze­nia.

– To nie ja!

Szu­ka­łem wzro­ku Ann. Jej zimne oczy nie wy­ra­ża­ły zu­peł­nie nic.

Tar­zan i Jane stali wy­pro­sto­wa­ni obok sie­bie. Wy­glą­da­li jak męż­czy­zna i ko­bie­ta z ry­sun­ku wy­sła­ne­go przez Zie­mian do ob­cych cy­wi­li­za­cji. Pierw­szy ka­mień tra­fił Jane w ramię. Tar­zan chciał ją za­sło­nić, ale ona roz­ło­ży­ła ręce i wy­cią­gnę­ła je w kie­run­ku ata­ku­ją­cych, jakby go­to­wa na przy­ję­cie dal­szych cio­sów. Na­stęp­ny rzut był nie­cel­ny, ale ko­lej­ny ka­mień odbił się już od głowy Tar­za­na. Męż­czy­zna za­to­czył się. Spod skoł­tu­nio­nych wło­sów po­pły­nę­ła krew. To jakby ośmie­li­ło małpy. Na­stęp­ne ka­mie­nie po­le­cia­ły jeden za dru­gim. Tar­zan pró­bo­wał utrzy­mać się na no­gach, cały czas sta­ra­jąc się osła­niać Jane, ale w końcu upadł. Szym­pan­sy zro­bi­ły kilka kro­ków do przo­du, więc ko­lej­ne rzuty były coraz cel­niej­sze. Jane po­chy­li­ła się nad part­ne­rem. Ka­mie­nie tra­fia­ły ją w głowę. Jesz­cze kilka kro­ków i zgra­ja małp prze­sło­ni­ła le­żą­cych ne­an­der­tal­czy­ków. Dłu­gie łapy przez chwi­lę na prze­mian uno­si­ły się i opa­da­ły. Potem zwie­rzę­ta cof­nę­ły się.

Na środ­ku po­la­ny zo­sta­ła tylko jedna z małp. Roz­po­zna­łem Ra­che­lę. Sa­mi­ca pod­nio­sła le­żą­cy na ziemi kij i dźgnę­ła nim za­krwa­wio­ne ciała. Nie po­ru­szy­ły się. Ra­che­la, trzy­ma­jąc badyl w obu ła­pach, po­wo­li i nie­zdar­nie wy­ry­so­wa­ła jego koń­cem dwa okrę­gi. Jeden wokół głowy Jane, drugi wokół głowy Tar­za­na.

Po­zo­sta­łe małpy po­de­szły bli­żej i cia­sno oto­czy­ły ciała. Dło­nie roz­war­ły się, a ści­ska­ne w nich jesz­cze przed chwi­lą ka­mie­nie po­czę­ły spa­dać na zie­mię.

 

***

 

Stali tak długo, w mil­cze­niu pa­trząc na to, co zro­bi­li.

Koniec

Komentarze

Czy­ta­łem Fan­ta­zma­ty jakiś czas temu, pa­mię­tam może z po­ło­wę tek­stów, na­to­miast tylko dwa mi się bar­dzo po­do­ba­ły – “Za­chwyt” Guni i wła­śnie “Na obraz i po­do­bień­stwo”.

Jest to opo­wia­da­nie, w któ­rym nie ma żad­nych fa­jer­wer­ków, a jed­no­cze­śnie przez cały czas to­wa­rzy­szy­ło mi uczu­cie bycia świad­kiem pod­nio­słych wy­da­rzeń po­łą­czo­ne z nie­po­ko­jem, po­wie­dział­bym, eg­zy­sten­cjal­nym. W tym krót­kim tek­ście jest bar­dzo, bar­dzo dużo rze­czy – mo­ty­wy de­miur­gicz­ne, re­li­gij­ne, etycz­ne, też wia­ry­god­na (dla mnie, bo zu­peł­nie nie je­stem w te­ma­cie) war­stwa scien­ce. Opo­wia­da­nie wy­da­ło mi się nie­zwy­kle prze­my­śla­ne i do­pra­co­wa­ne w szcze­gó­łach (bar­dzo jest faj­nie, kiedy imio­na nie są przy­pad­ko­we!).

W każ­dym razie – gra­tu­lu­ję i do­rzu­cam w bo­nu­sie li­nij­kę, która naj­bar­dziej mi się po­do­ba­ła, i którą pa­mię­tam nawet po kilku mie­sią­cach.

– Skąd pan wie, że ona w coś wie­rzy? Może tak sobie tylko ry­su­je. Zu­peł­nie jak pan.

Ja z li­ni­jek pa­mię­ta­łem tylko ostat­nią, ale cała moc hi­sto­rii zo­sta­ła ze mną do dzi­siaj. Po­ka­za­łeś, jak można stwo­rzyć SF kla­sycz­ne, ak­tu­al­ne i świe­że za­ra­zem. Nie się­gną­łeś po kon­cep­cje in­te­re­su­ją­ce przede wszyst­kim ko­ne­se­rów ani po te­ma­ty ty­po­wo współ­cze­sne, tylko po coś po­nad­cza­so­we­go. To opo­wia­da­nie ma ducha Verne’a, ale Twoją doj­rza­łość. Jak­byś już okrzepł po suk­ce­sie “Lo­tha­ra” (któ­re­go się prze­cież nie spo­dzie­wa­łeś) i na­pi­sał tekst świa­do­my, in­te­li­gent­ny, a za­ra­zem po­zba­wio­ny de­tro­ni­za­cyj­ne­go cha­rak­te­ru. Sam mó­wisz, że po­wyż­sze opo­wia­da­nie jest Twoim naj­lep­szym. Zda­nia czy­tel­ni­ków mogą być po­dzie­lo­ne. Ale “Na obraz i po­do­bień­stwo” nie de­tro­ni­zu­je “Lo­tha­ra”, ono po pro­stu idzie w swoją stro­nę, pod­bi­ja inne kra­iny i two­rzy swoje wła­sne kró­le­stwo ;)

Na po­chwa­łę za­słu­gu­je to, że zna­la­złeś złoty śro­dek. Nie sądzę, by po­ja­wia­ły się tu za­rzu­ty o nie­zro­zu­mia­łość. Tutaj czy­tel­nik nie orien­tu­je się, że coś mu umknę­ło – a na pewno umknie, mnie umknę­ło. Czy­tel­nik bę­dzie syty i Co­bold cały. Albo na od­wrót. Bo na­wią­zań jest jak zwy­kle pod do­stat­kiem. 

Można by się tu pew­nie cze­piać na­uko­wej stro­ny: czy w po­dob­nym pro­jek­cie bra­ło­by udział kilku na­ukow­ców? Jed­nak moim zda­niem to opo­wia­da­nie jest scien­ce w kon­tek­ście hu­ma­ni­stycz­nym, nie bio­lo­gicz­nym. 

Po­do­ba mi się to, że tym razem wzią­łeś na warsz­tat mo­ty­wy wszyst­kim znane – bo kto nie orien­tu­je się w bi­blij­nej hi­sto­rii Stwo­rze­nia? Wy­ko­na­łeś swoją ro­bo­tę z klasą. A prze­cież grunt, choć znany, mógł się oka­zać grzą­ski. 

Przy­szło mi do głowy jesz­cze nowe sko­ja­rze­nie. “Pia­secz­ni­ki” Mar­ti­na. Tak, to naj­więk­szy kom­ple­ment. 

No i co tu wię­cej rzec? Mó­wi­łem Ci już, że opo­wia­da­nie wciąż cho­dzi mi po gło­wie i że chciał­bym na­pi­sać coś po­dob­ne­go (acz po swo­je­mu :P). 

Po­zo­sta­je po­gra­tu­lo­wać i no­mi­no­wać. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Moje naj­lep­sze opo­wia­da­nie.

To może być świet­na re­kla­ma albo przy­sło­wio­wy strzał w ko­la­no, jak zwia­stun, który jest lep­szy niż film. Cie­ka­we, jak to bę­dzie.

Bar­dzo dobre! Nie wiem, czy nie naj­lep­sze w całym zbio­rze.

Po­le­cam prze­czy­tać każ­de­mu, bo to SF w po­sta­ci, jaką naj­bar­dziej lubię. Czyli szczyp­ta nauki, dużo roz­my­ślań.

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Szer­sza ilu­stra­cja faktu, że brak seksu może do­pro­wa­dzić do za­gła­dy ga­tun­ku ;P Bi­blio­te­ka zde­cy­do­wa­nie się na­le­ży, też mia­łam sko­ja­rze­nia z “Pia­secz­ni­ka­mi” (po­dob­ny motyw za­mknię­cia innej formy życia i ob­ser­wo­wa­nia ‘co zro­bią’). Ale myślę, że naj­lep­sze opo­wia­da­nie jesz­cze przed Tobą. O ile do hi­sto­rii “obiek­tów” z ter­ra­rium nie mam za­strze­żeń, ostat­nie zda­nie jest świet­ne (pod­su­mo­wu­je hi­sto­rię na obu płasz­czy­znach naraz), to w re­la­cjach grupy na­ukow­ców cze­goś mi bra­ko­wa­ło. Ro­mans był w 100% do prze­wi­dze­nia, to, że nie szef pro­jek­tu gło­so­wał “prze­ciw” też było oczy­wi­ste, ale te re­la­cje do ni­cze­go nie pro­wa­dzą. Plus za Nguy­ena – pierw­sze co po­my­śla­łam, “to prze­cież imię wiet­nam­skie” i zaraz Nguy­en “Niem­ca” po­pra­wił ;)

Lk – dzię­ki, faj­nie, że wy­chwy­ci­łeś to zda­nie. Nie byłem pe­wien, czy wy­star­cza­ją­co się rzuca w oczy. Z ukry­tym zna­cze­niem imion sta­ram się nawet cza­sem wal­czyć, bo co za dużo to nie­zdro­wo, ale tutaj rze­czy­wi­ście pra­wie każde cze­muś służy. Wie­cie na przy­kład, że ne­an­der­tal­czy­cy wzię­li nazwę od do­li­ny Ne­an­der­tal, która z kolei zo­sta­ła na­zwa­na na cześć Jo­achi­ma Neu­man­na, XVII-wiecz­ne­go pa­sto­ra i teo­lo­ga, uży­wa­ją­ce­go zgre­cy­zo­wa­nej formy swo­je­go na­zwi­ska? Na­zwi­ska, które nie­za­leż­nie od formy ozna­cza No­we­go Czło­wie­ka.

 

Fun – dzię­ki sto­krot­ne, bra­chu! Nie tyle chcia­łem zde­tro­ni­zo­wać Lo­tha­ra, co kon­ty­nu­ować tam­ten kie­ru­nek, tak w cha­rak­te­rze re­flek­sji, jak i w stylu. Dla mnie to jest ele­ment ta­kiej szer­szej bio­etycz­nej dys­to­pii. A Ty, co­kol­wiek bę­dziesz pisał, pisz po swo­je­mu.

 

Dar­con – to nie miała być re­kla­ma. Re­kla­mo­wa­łem ten tekst jako “seks, prze­moc i al­ko­hol”. Co do jego ja­ko­ści na tle in­nych moich opo­wia­dań, na­pi­sa­łem po pro­stu szcze­rze, jak teraz czuję.

 

Sta­ru­chu – dużo nas łączy ;)

 

Bella – a nie my­ślisz, że tak się po­win­no pisać: część rze­czy po dro­dze czy­tel­nik od­ga­du­je (i to go cie­szy), ale na końcu jed­nak autor ukła­da wszyst­ko po swo­je­mu? Bez tych re­la­cji mię­dzy na­ukow­ca­mi małpy nie do­sta­ły­by swo­je­go owocu z drze­wa po­zna­nia ;)

 

Bar­dzo mnie ru­szy­ło. Przede wszyst­kim bez­względ­ność na­ukow­ców, któ­rym wszyst­ko wolno w imię wła­snych zasad. We­dług mnie bez­spor­ną war­to­ścią opo­wia­da­nia jest… uczu­cio­wość po­ka­za­na bez efek­tów spe­cjal­nych, bez łza­wych ka­wał­ków. Ja jakoś nie po­czu­łam tego opo­wia­da­nia jako ale­go­rii do po­wsta­nia świa­ta, mimo ewi­dent­nych od­nie­sień. Dla mnie to opo­wia­da­nie po­ka­zu­je, jak bar­dzo po­tra­fi­my być cy­nicz­ni, prze­ko­na­ni o wła­snej nie­omyl­no­ści i jak umie­my wy­ko­rzy­sty­wać to, że je­ste­śmy od kogoś moc­niej­si: psy­chicz­nie, fi­zycz­nie, ze wzglę­du na po­zy­cję, czy z ja­kich­kol­wiek in­nych wzglę­dów.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Co­bol­dzie, ale mnie od­ga­dy­wa­nie, że bo­ha­te­ro­wie na­wią­żą ro­mans wcale nie cie­szy. Co in­ne­go, gdyby ro­mans zo­stał na­wią­za­ny mię­dzy “nowym” a sze­fem :D albo cho­ciaż Nguy­enem :P Ale facet z babką… tak to robią ne­an­der­tal­czy­ki ;)

Do­bi­jam bi­blio­te­kę, bo zde­cy­do­wa­nie tekst bar­dzo dobry. Szer­szy ko­men­tarz póź­niej, bo naj­pierw muszę po­słać do łóżka mo­je­go czte­ro­lat­ka, który upar­cie do mnie strze­la, a potem za­opie­ko­wać się pa­ro­ma pi­wa­mi, które od kilku dni mar­z­ną w lo­dów­ce, bied­ne. A jak po­wszech­nie wia­do­mo, piłeś – nie pisz! 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Mia­łem zo­sta­wić na jutro, a za­czą­łem i łyk­ną­łem w prze­rwie międy dwoma fil­ma­mi.

Mam dziw­ną, za­dow­lo­ną mie­szan­kę wra­żeń. Wszyst­ko jest tu przej­rzy­ste, czy­ste, nie ma miej­sca na ta­jem­ni­cę i różne in­ter­pre­ta­cje. Fa­bu­ła jest wręcz li­nio­wa, a głów­ny bo­ha­ter pro­sty – to taki od­bi­cie resz­ty na­ukow­ców w lu­strze. Ich uśpio­ne su­mie­nie, je­dy­ny głos py­ta­ją­cy “po co to wszyst­ko?”. I ten sche­mat się tutaj spraw­dza, to na­praw­dę “stare” opo­wia­da­nie, stare du­chem i sty­lem. Za­czy­na­jąc je czy­tać, mia­łem wra­że­nie, że wra­cam do Clive’a Cus­sle­ra i jego od­kry­wa­nej Atlan­ty­dy, że znów po­le­cia­łem na Ga­ni­me­de­sa szu­ka­jąc po­cząt­ków ludz­ko­ści. Cof­ną­łeś mnie o ja­kieś piet­na­ście lat wstecz – dzię­ki za od­świe­że­nie tych wspo­mnień. Póź­niej jed­nak – w moim od­czu­ciu – opo­wia­da­nie za­czę­ło tra­cić. Zro­bi­ło się ładną i wy­jąt­ko­wo cie­ka­wą roz­praw­ką na temat mo­ral­no­ści ludz­kiej, etyki oraz za­sad­no­ści nie­któ­rych eks­pe­ry­men­tów. Okej. Ale – co z tego? Za­bra­kło mi idei, którą mógł­bym teraz w my­ślach prze­żu­wać. Pod­ję­te przez Cie­bie pro­ble­my są ważne, bar­dzo ważne – jeśli nie naj­waż­niej­sze w kon­tek­ście nad­cho­dzą­cych lat i wy­na­laz­ków, które ma­ja­czą na ho­ry­zon­cie. Bra­ko­wa­ło mi tego, czego w SF szu­kam, czyli sensu tych­że badań. Co miały przy­nieść, jaki cel na końcu ścież­ki chcie­li na­ukow­cy osią­gnąć, po co to wszyst­ko się w ogóle za­czę­ło?

W pe­wien spo­sób mnie po­ru­szy­ło, choć ra­czej po­bu­dzi­ło – bo z ja­kie­goś po­wo­du na takie za­koń­cze­nie byłem gotów (bar­dziej: prze­czu­wa­łem je). Nie za­wio­dłem się, po­do­ba­ło się, ale wiem, że stać Cię na jesz­cze coś cięż­sze­go, bar­dziej zło­żo­ne­go, więk­sze­go, skon­den­so­wa­ne­go!

 

Bi­blio­te­ka to mi­ni­mum, leci więc ode mnie po­le­can­ka. Muszę po­my­śleć nad no­mi­na­cją na tekst mie­sią­ca. Skłó­ci­łeś mnie we­wnętrz­nie. ;)

Cie­ka­wy tekst.

Dobra te­ma­ty­ka – po­do­bał mi się po­mysł na eks­pe­ry­ment. Za­gad­nie­nie ba­da­nia re­li­gij­no­ści zwie­rząt czy ne­an­der­tal­czy­ków brzmi nie­źle. Fajne były te wszyst­kie roz­wa­ża­nia na temat jego etycz­no­ści. In­te­re­su­ją­ce, że nar­ra­tor na końcu po­sta­na­wia wszyst­ko ze­psuć i za­po­cząt­ko­wać kult cargo. Tak zmar­no­wać kil­ka­na­ście lat czy­jejś pracy… I nie­waż­ne, co o niej są­dzi­my.

Koń­ców­ka wy­da­je mi się słab­sza od resz­ty. Nie­zu­peł­nie wy­ni­ka z tego, co dzia­ło się wcze­śniej. I de­cy­zja nar­ra­to­ra nagła, i szym­pan­si­ca ry­su­ją­ca kręgi na ziemi dziw­na. Skąd jej to się wzię­ło?

No, ale ogól­nie na plus.

Jed­nak nie mo­żesz się po­wstrzy­mać od uży­wa­nia zna­nych imion. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Co­bol­dzie, mia­łam przez Cie­bie kosz­ma­ry! Wpraw­dzie nie do­ty­czy­ły po­cząt­ku świa­ta, a ra­czej jego końca, ale zde­cy­do­wa­nie to Twoje opo­wia­da­nie się do tego przy­czy­ni­ło. Sądzę, że to kom­ple­ment dla au­to­ra, skoro jego dzie­ło ma takie re­per­ku­sje wink

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Stn – jeśli pi­szesz, że choć dla Cie­bie za mało skom­pli­ko­wa­ne, to jed­nak Ci się po­do­ba­ło, to le­piej tego nie mo­głem na­pi­sać ;) Po­waż­nie: długo my­śla­łem o for­mie o tego opo­wia­da­nia, roz­wa­ża­łem ja­kieś puz­zle z no­ta­tek, prze­słu­cha­nie przed ko­mi­sją, w końcu uzna­łem, że jeśli nie chcę, żeby moje re­flek­sje uto­nę­ły w for­mie, to naj­lep­szy bę­dzie kla­syk – nowy czło­wiek w ze­spo­le pro­wa­dzą­cym ta­jem­ni­czy eks­pe­ry­ment. Tro­chę to tylko pod­ra­so­wa­łem tymi na­wią­za­nia­mi do struk­tu­ry mitu. Uwa­żam, że tak trze­ba pisać – coś no­we­go, coś sta­re­go. I coś po­ży­czo­ne­go – wtedy czy­tel­nik ma naj­więk­szą sa­tys­fak­cję z lek­tu­ry.

Bemik – do usług! Jeśli prze­ra­ża­ją Cię te same rze­czy, co mnie, to muszę się­gnąć po Twoje “Be­stie”.

Fin­klo – ko­lej­na rzecz, którą sobie cią­gle obie­cu­ję, to że nie będę tłu­ma­czył, co autor miał na myśli. Ale do­brze: to jest przede wszyst­kim opo­wia­da­nie o tym, co czyni czło­wie­ka czło­wie­kiem. I w tym zna­cze­niu ma­lo­wa­nie au­re­oli, to kto to robi (za pierw­szym i za dru­gim razem) i w na­stęp­stwie ja­kich wy­da­rzeń, jest dla mnie klu­czo­we. Po­dob­nie jak to, że w przed­ostat­nim zda­niu małpy mają już dło­nie, nie łapy.

Co czyni czło­wie­ka? Też cie­ka­wy temat. Ale czy w takim razie nie można z tek­stu wy­snuć wnio­sku, że śmierć dziec­ka? Brrr!

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie sama śmierć, tylko re­flek­sja nad nią i próba po­ra­dze­nia sobie w spo­sób sym­bo­licz­ny.

Coś może w tym być… Ko­bie­ty za­zwy­czaj są bar­dziej re­li­gij­ne i trud­niej im nie za­uwa­żyć, że mają dziec­ko. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Pięk­ne opo­wia­da­nie sta­wia­ją­ce trud­ne py­ta­nia i po­zo­sta­wia­ją­ce czy­tel­ni­ka z bra­kiem od­po­wie­dzi – czy ra­czej te­ma­tem do roz­my­ślań. Duży plus. Trud­no jed­no­znacz­nie po­wie­dzieć, co sta­no­wi o czło­wie­czeń­stwie i gdzie prze­bie­ga gra­ni­ca, chyba nie ma cze­goś ta­kie­go “odtąd dotąd”. W sumie to samo do­ty­czy etyki, ale tutaj mam swoją pry­wat­ną de­fi­ni­cję na wła­sny uży­tek: do­pó­ki czuję, że je­stem w po­rząd­ku, jest do­brze. 

Bar­dzo do­brze na­pi­sa­ne, samo się czyta.

Dla mnie jest ide­al­ne.

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Wła­ści­wie mogę się pod­pi­sać pod ko­men­ta­rzem Anet. To do­sko­na­ły ma­te­riał do oso­bi­stych roz­wa­żań, a w związ­ku z tym, że są one oso­bi­ste, to do pew­nych kwe­stii nie będę się od­no­sić.

Za­da­jesz trud­ne py­ta­nia. Py­ta­nia o gra­ni­ce in­ge­ren­cji nauki w ciało czło­wie­ka, o to, jak da­le­ko można się po­su­nąć ba­wiąc się ge­na­mi i jakie mogą być tego kon­se­kwen­cje, o samo czło­wie­czeń­stwo. Do­strze­gam też na­wią­za­nie do Da­ni­ke­na i py­ta­nie o to, skąd wzię­li­śmy się my – lu­dzie. I naj­waż­niej­sze – czym jest świę­tość?

Pięk­nie, wcią­ga­ją­co na­pi­sa­ne, pełne smacz­ków, jak scena z pi­ciem desz­czu, która to­tal­nie mnie roz­wa­li­ła. Gra­tu­lu­ję, Co­bol­dzie i mam na­dzie­ję, że brą­zo­we bę­dzie tym razem. ;)

 

No i mam coś, czego inni pew­nie nie mają. :D

 

 

 

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

Ale bo­ho­maz…

Nie prze­sa­dzaj :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

Się­gaj, Co­bol­dzie, po Be­stie – z drże­niem serca będę cze­kać na opi­nię.

"Cza­sem przy­pa­da nam rola go­łę­bi, a cza­sem po­mni­ków." Hans Ch. An­der­sen ****************************************** 22.04.2016 r. zo­sta­łam bab­cią i je­stem nią już na pełen etat.

Prze­czy­ta­łem po raz drugi (bo pierw­szy raz w Fan­ta­zma­tach). Tak jak wtedy – z przy­jem­no­ścią. 

Na­wią­za­nia, zwłasz­cza koń­ców­ki, do po­cząt­ku Ody­sei Ko­smicz­nej 2001 wcho­dzą mi same. Po­do­ba mi się, jak prze­ma­wiasz nie sło­wa­mi, ale ob­ra­za­mi. Jasne, pierw­sza roz­mo­wa z Bjor­nem jest tu wy­jąt­kiem. Potem jed­nak prze­ka­zu­jesz pa­łecz­kę ob­ra­zom z tego spe­cy­ficz­ne­go ter­ra­rium, okra­sza­jąc je ko­men­ta­rza­mi pod roz­wa­gę ze stro­ny ze­spo­łu na­uko­we­go.

Kon­struk­cja fa­bu­lar­na nie jest ja­kimś wiel­kim maj­stersz­ty­kiem, ale speł­nia pod­sta­wo­we za­da­nie prze­ka­za­nia tre­ści. I, zgod­nie z Twym ko­men­ta­rzem, o to tutaj cho­dzi­ło. Akcja pły­nie i je­dy­nym ele­men­tem, do któ­re­go bym się przy­cze­pił, to już wspo­mnia­ny in­fo­dump w for­mie dia­lo­gu z Bjor­nem. W pew­nym mo­men­cie czu­łem, że wkła­dasz mu te wszyst­kie wy­ja­śnie­nia w usta, by za jed­nym za­ma­chem wy­kre­ować tło opo­wie­ści i wię­cej się z tym nie mę­czyć.

Bo­ha­ter wy­szedł Tobie cie­ka­wie, po­do­ba­ją mi się jego po­rów­na­nia (jak z tymi drak­ka­ra­mi). Jest ką­śli­wy, ale też nie bier­ny. Z in­nych bo­ha­te­rów wy­raź­ny wy­szedł Nguy­en, jego za­cho­wa­nie i roz­mo­wy. Bjor­na wy­bor­nie kreu­jesz na sil­ne­go osob­ni­ka alfa o wy­raź­nych po­glą­dach i ogni­stym tem­pe­ra­men­cie. Ann jest tu naj­słab­szym ogni­wem – cha­rak­te­ry­zo­wał ją ro­mans z nar­ra­to­rem oraz bez­względ­ne po­glą­dy. Przy po­zo­sta­łych in­te­rak­cjach bo­ha­te­ra te z nią ode­bra­łem jako śred­nie, nie­in­te­re­su­ją­ce. Nawet jeśli pod ko­niec w jakiś spo­sób przy­czy­ni­ła się do fi­nal­ne­go czynu.

Pod­su­mo­wu­jąc: mocny, wy­raź­ny kon­cert fa­jer­wer­ków. Nie od­kry­wa Ame­ry­ki, ale sta­wia py­ta­nia i po­zwa­la czy­tel­ni­ko­wi dojść do swo­ich wnio­sków. A to bar­dzo lubię.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Cha­rak­te­ry po­sta­ci są w do­my­śle do­po­wie­dzia­ne tym, kogo oni udają w tym małym pan­te­onie. Ale zdaję sobie spra­wę z tego, że nad re­la­cja­mi dam­sko-mę­ski­mi w tek­stach muszę jesz­cze po­pra­co­wać.

 

EDIT: Czy mi się zdaje, czy zo­sta­łem ad­re­sa­tem naj­dłuż­sze­go ko­men­ta­rza Anet w hi­sto­rii? ;)

No no… Co­bold prze­cho­dzi do wy­so­kiej ligi, choć to oczy­wi­ście su­biek­tyw­na ocena. Bar­dzo dobry tekst, a i zna­la­złem w nim zda­nie pe­reł­kę. Brawo!

Dzię­ki, Black­burn! A któ­reż to zda­nie, jeśli można za­py­tać?

Długo za­sta­na­wia­łem się, jak na­pi­sać ko­men­tarz. Przede wszyst­kim dla­te­go, że nie je­stem taki pełen za­chwy­tu, jak resz­ta. Wła­ści­wie to Co­bold się za­czął i skoń­czył na Od­dzia­le dla opę­ta­nych. Szyb­ko wy­ja­śniam, że ten, który lubię. I to nie jest tak, Krzysz­to­fie, że chcę umniej­szyć Twój suk­ces, bo nie­wąt­pli­we umiesz pisać i jak widać umiesz też tra­fić do czy­tel­ni­ków na tym forum, ale nie­ko­niecz­nie do mnie.

Prze­cho­dząc jed­nak do opi­nii, to nie spo­sób nie mieć sko­ja­rzeń z Bo­ga­mi z ko­smo­su Da­ni­ke­na, zresz­tą sam ro­bisz ukłon w jego stro­nę, ale Twoja opo­wieść nie za­cie­ka­wi­ła mnie. Nie mogę też po­wie­dzieć, że nie jest cie­ka­wa, ra­czej po­zo­sta­wi­ła obo­jęt­nym. Z dwóch po­wo­dów. “Ludzi” i ludzi.

I tak jak Da­ni­ken, nie sili się, aby­śmy ich po­ko­cha­li (przy­naj­mniej tak to od­bie­ra­łem), mam na myśli dzi­ku­sów, tak Ty pró­bu­jesz coś wskó­rać, a to nie wy­cho­dzi. Na gra­ni­cy po­wa­gi i klau­na­dy jest ła­pa­nie się za głowę Tar­za­na na widok mar­twe­go mał­piąt­ka, nawet dziec­ka, gdyby nim było. To jest nie­wia­ry­god­ne. Od da­wien dawna wiele no­wo­rod­ków umie­ra­ło i bar­dzo długo czło­wiek nie przej­mo­wał się zbyt­nio ich losem, a co do­pie­ro pół małpa. Wia­ry­god­na jest scena z Grey­sto­ke, gdzie go­ry­li­ca rzuca na zie­mię mar­twe młode i za­bie­ra ży­we­go no­wo­rod­ka. W to je­stem w sta­nie uwie­rzyć.

Dalej nie jest le­piej. Małpy, które ata­ku­ją w od­we­cie, nie wiem, gwał­tu na sa­mi­cy-mał­pie-ko­bie­cie? Czy też upro­wa­dze­nia mło­de­go-małp­ki-dziec­ka? Bo chyba tak szyb­ko na­stą­pi­ła u Cie­bie ewo­lu­cja…

Po­dob­nie ma się spra­wa z bo­ha­te­ra­mi hm… Z na­ukow­ca­mi. Prze­cho­dzę obok nich obo­jęt­nie, a głów­ne­go wręcz omi­jam. Nie jest on co praw­da moim znie­na­wi­dzo­nym, wspo­mi­na­nym pod któ­rymś z Two­ich po­przed­nich opo­wia­dań – typem mę­czen­ni­ka z gry­ma­sem na twa­rzy (ko­niecz­nie po przej­ściach), ale bli­żej mu do niego, niż po­zy­tyw­ne­go bo­ha­te­ra, czy w ogóle in­ne­go. Resz­ta nie jest lep­sza, nie przej­mu­ję się ich losem, nie wzru­sza­ją mnie, ani nie złosz­czą, nic nie robią. Są wy­ra­zi­ści – to fakt.

Do­ce­niam dobry warsz­tat, to słowo dru­ko­wa­ne, ale ostat­nio umy­ka­ją mi Twoje po­my­sły. Nie będę pisał “może na­stęp­nym razem’”, bo coś mi się wy­da­je, że w moim gu­ście go już nie bę­dzie.

Po­zdra­wiam.

 

 

Skoro bro­nię swo­je­go prawa do wy­bo­ru wła­sne­go ulu­bio­ne­go opo­wia­da­nia, nie mogę tego od­mó­wić Tobie. Ale uza­sad­nie­nie do mnie nie prze­ma­wia. Jak­byś tej ewo­lu­cji w cza­sie nie roz­cią­gnął, któ­raś małpa musi w końcu zejść z drze­wa jako pierw­sza. A Neu­mann jest tym samym typem zgorzk­nia­łe­go, wrzu­co­ne­go w prze­ra­sta­ją­cy jego ho­ry­zon­ty in­te­lek­tu­al­ne i mo­ral­ne eks­pe­ry­ment fa­ce­tem, co Olvi­do z Od­dzia­łu. I po­dob­nie jak tam, su­ge­ru­ję (choć tego nie prze­są­dzam), że jest współ­od­po­wie­dzial­ny za ra­dy­kal­ne za­koń­cze­nie tego eks­pe­ry­men­tu.

A Neu­mann jest tym samym typem zgorzk­nia­łe­go, wrzu­co­ne­go w prze­ra­sta­ją­cy jego ho­ry­zon­ty in­te­lek­tu­al­ne i mo­ral­ne eks­pe­ry­ment fa­ce­tem, co Olvi­do z Od­dzia­łu.

Może i typem jest po­dob­nym, z cha­rak­te­ru, ale… Czuję się tro­chę nie­swo­jo wy­ka­zu­jąc dia­me­tral­ną róż­ni­cę po­mię­dzy Neu­man­nem, a Olvi­do Au­to­ro­wi opo­wia­dań.

To jest Olvi­do:

Wy­pro­sto­wał się w fo­te­lu, spla­ta­jąc ręce za kar­kiem. Nogi wy­cią­gnął przed sie­bie. Koń­cem buta trą­cił obu­do­wę STOS-u.

Co zro­bił Olvi­do? Za­dzia­łał. Tak, men­tal­ność miał po­dob­ną, ale w od­róż­nie­niu od pana N. wie­dział, gdzie jest gra­ni­ca dobra i zła i umiał, od­wa­żył się, lub po pro­stu wie­dział – jak trze­ba po­stą­pić.

Co zro­bił Neu­mann? Co zro­bi­li po­zo­sta­li bo­ha­te­ro­wie? Czy za­re­ago­wa­li, zro­bi­li coś, co­kol­wiek? Nic. Są tacy sami na końcu, jak na po­cząt­ku opo­wia­da­nia. Sta­wiam więc py­ta­nie, po co w ogóle ten utwór? By po­ka­zać, że na świe­cie dzie­ją się, mogą być prze­pro­wa­dza­ne, nie­uda­ne eks­pe­ry­men­ty? Jaką mia­łem wy­cią­gnąć dla sie­bie naukę, re­flek­sję? Czy mia­łem stać i długo mil­czeć?

Nie Co­bol­dzie, Neu­mann to nie Olvi­do.

Czuł­bym się tym bar­dziej nie­swo­jo, tłu­ma­cząc Czy­tel­ni­ko­wi co (praw­do­po­dob­nie) zro­bił Neu­mann… Bo jed­nak moja bajka to nie­do­po­wie­dze­nia.

Krzysz­to­fie,

Stali tak długo, w mil­cze­niu pa­trząc na to, co zro­bi­li.

Wiesz, że w pierw­szej chwi­li po­my­śla­łem, że to małpy stoją?

Też czuję się nie­swo­jo pi­sząc Ci ko­lej­ny ko­men­tarz. Żaden z nich nie ma na celu ob­ni­że­nia war­to­ści Two­je­go utwo­ru, tylko wy­ja­śnić moje re­flek­sje. Myślę jed­nak, że już wszyst­ko sobie tutaj wy­ja­śni­li­śmy.

 

Dar­co­nie, chcia­łem żeby Czy­tel­nik tak po­my­ślał.

Ojoj, w takim razie jest go­rzej, niż my­śla­łem.

Ja tam będę bro­nić ostat­nie­go zda­nia tego opo­wia­da­nia – wła­śnie dla­te­go jest dobre, że od­no­si się rów­no­cze­śnie do małp jak i na­ukow­ców. I su­ge­ru­je, by czy­tel­nik (o ile nie zro­bił tego wcze­śniej) na­ło­żył sobie za­cho­wa­nia jed­nych na dru­gich.

Przede wszyst­kim bar­dzo do­brze na­pi­sa­ne, prze­czy­ta­łam bez naj­mniej­szych po­tknięć. Poza tym in­ter­su­ją­cy, z pew­no­ścią da­ją­cy do my­śle­nia po­mysł. Lu­dzie, małpy, re­li­gia, ma­cie­rzyń­stwo, eks­pe­ry­men­ty, gdzie się to wszyst­ko za­czy­na, a gdzie koń­czy… Twój tekst nie daje od­po­wie­dzi, a ra­czej pro­wo­ku­je do sta­wia­nia ko­lej­nych pytań. Tak czy ina­czej, mimo że opo­wia­da­nie nie roz­wia­ło moich leków eg­zy­sten­cjo­nal­nych, tylko je po­głę­bi­ło, bar­dzo mi się po­do­ba­ło :)

No cóż, prze­czy­ta­łam bez naj­mniej­szej przy­kro­ści, bo opo­wia­dasz zaj­mu­ją­cą hi­sto­rię, a choć toczy się ona dość le­ni­wie, do­ty­czy wy­da­rzeń, wobec któ­rych trud­no za­cho­wać obo­jęt­ność. I mam tu na myśli spra­wy do­ty­czą­ce tak uczo­nych, jak i ich pod­opiecz­nych.

Kiedy czy­ta­łam sceny opi­su­ją­ce po­czy­na­nia szym­pan­sów i ne­an­der­tal­czy­ków, mia­łam wra­że­nie oglą­da­nia filmu – ob­ra­zy same uka­zy­wa­ły się, jak­bym ob­ser­wo­wa­ła wszyst­ko na mo­ni­to­rach. Bar­dzo fajne wra­że­nie.

Jedno mnie tylko mar­twi – nie po­tra­fię zro­zu­mieć, co skło­ni­ło po­waż­nych, jak mnie­mam, na­ukow­ców do do­pa­try­wa­nia się cze­goś re­li­gij­ne­go w za­cho­wa­niu pod­opiecz­nych… No i skąd Ra­che­li przy­szło do głowy ry­so­wa­nie okrę­gów wokół głów Jane i Tar­za­na…

 

Co­bol­dzie, skoro twier­dzisz, że to Twoje naj­lep­sze opo­wia­da­nie, z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kam na ko­lej­ne. :)

 

Niósł ze sobą na­rę­cze owo­ców. –> Może wy­star­czy: Niósł na­rę­cze owo­ców.

No bo czy mógł nieść coś bez sie­bie, bez wła­sne­go w nie­sie­niu udzia­łu?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nie sama śmierć (dziec­ka), tylko re­flek­sja nad nią i próba po­ra­dze­nia sobie w spo­sób sym­bo­licz­ny.

W moim od­czu­ciu próba re­flek­sji jest i po­trzeb­na i ska­za­na na po­raż­kę. Rze­czy­wi­ście po­ra­dzić sobie można w spo­sób sym­bo­licz­ny od­wo­łu­jąc się do wie­rzeń. Można sobie nie po­ra­dzić. Można uciec w smu­tek, można też przy­wdziać wy­two­rzyć sko­ru­pę.

Nie dzi­wię się, że pier­wot­ni ucie­kli w Twoim tek­scie do "Bogów", bo to naj­bar­dziej kom­for­to­we roz­wią­za­nie. 

Je­że­li re­flek­sja i sym­bo­licz­ne po­ra­dze­nie sobie ze śmier­cią dziec­ka mogło by sta­no­wić o byciu czło­wie­kiem, to ja się chyba wy­pie­ram swo­je­go czło­wie­czeń­stwa.

O tek­ście cięż­ko po­wie­dzieć coś, czego byś o nim nie wie­dział, warsz­tat mi się po­do­ba, hi­sto­ria le­ni­wa ale pro­wa­dzi do re­flek­sji, gdzieś na po­cząt­ku mia­łem sko­ja­rze­nie z Nowym Wspa­nia­łym(Lep­szym?) Świa­tem Hux­leya.

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Reg – dzię­ki! Choć muszę przy­znać, że za­war­ta w Twoim ko­men­ta­rzu in­for­ma­cja, iż przy­stę­pu­jąc do lek­tu­ry mo­je­go opo­wia­da­nia, do­pusz­czasz, że ta lek­tu­ra bę­dzie dla Cie­bie przy­kro­ścią, wy­wo­łu­je u mnie nie­po­kój.

My­trix – nie wy­przesz się, do­brze wiesz. Ale nie chciał­bym, żebyś trak­to­wał to opo­wia­da­nie jako próbę udzie­le­nia pro­stej od­po­wie­dzi na naj­trud­niej­sze py­ta­nia. To ra­czej do­ty­ka­nie, od­sła­nia­nie, ostroż­ne i po­kor­ne ba­da­nie róż­nych (nie tylko tego, o któ­rym pi­szesz) pro­ble­mów, bez in­ten­cji mą­drze­nia się. W ogóle, po raz ko­lej­ny prze­ko­nu­ję się, że próby od­au­tor­skiej in­ter­pre­ta­cji tylko za­wę­ża­ją prze­kaz tek­stu. Bo jeśli coś da się wy­tłu­ma­czyć w jed­nym zda­niu, to po co pisać o tym opo­wia­da­nie?

co­bol­dzie – Nie wyprę się. Ale też nie umiem wy­brać któ­rejś z dróg. Ja to wszyst­ko ro­zu­miem i mój ko­men­tarz nie był ką­śli­wy, to ra­czej takie luźne roz­wa­ża­nie :-) I nie trak­tu­ję tego jako próby udzie­le­nia pro­stej od­po­wie­dzi. Ra­czej jako zmu­sze­nie czy­tel­ni­ka do re­flek­sji i to się udało. I je­stem z opo­wia­da­nia kon­tent. Choć w kwe­stii ulu­bio­ne­go opka dalej Lo­thar, a ulu­bio­ny bo­ha­ter to gier­mek pew­ne­go le­ka­rza.

 

Jez­cze tylko za­cy­tu­ję frag­ment utwo­ru "44 dni", Lu­xtor­pe­dy:

 

"Synu mój, ufaj, że wła­śnie tak ma być.

Le­piej się naucz już teraz jak bez od­po­wie­dzi żyć!"

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Pierw­sza po­ło­wa jest fan­ta­stycz­na i ma wszyst­ko, by im­po­no­wać. Warsz­tat, po­sta­cie, dia­lo­gi, nie­co­dzien­ne wtrą­ce­nia, po­ru­szo­ny aspek­ty mo­ral­ne, po­mysł, za­wią­za­nie in­try­gi i przed­sta­wie­nie po­my­słu tra­fi­ły w punkt i byłem pod wra­że­niem.

W dru­giej od­czu­łem za­rów­no spa­dek formy, jak i na­pię­cia. Mo­ty­wa­cja bo­ha­te­rów chyba do mnie nie prze­mó­wi­ła, a nie­do­po­wie­dze­nie w koń­ców­ce prze­szło nieco obok mnie. Nie za bar­dzo też ro­zu­miem, czemu głów­ny bo­ha­ter był gotów zro­bić dla Ann wszyst­ko. Z czego ta go­to­wość wy­ni­ka­ła? Lubię nie­do­po­wie­dze­nia, ale tu chyba nie je­stem tar­ge­tem.

Do­ce­niam po­ru­szo­ne w utwo­rze aspek­ty, jak i jego wy­ko­na­nie, ale chyba znaj­du­ję się w po­dob­nej sy­tu­acji co Dar­con. Czuję się nieco za­gu­bio­ny w Two­jej wizji i tym co chcia­łeś prze­ka­zać.

My­trix – spoko, to ja nie chcia­łem, żebyś my­ślał, że się mą­drzę :)

 

Ac – No tak, wiem, nad sub­tel­no­ścia­mi re­la­cji dam­sko-mę­skich muszę jesz­cze pra­co­wać. Naj­prost­sze wy­ja­śnie­nie sto­sun­ku bo­ha­te­ra do pani dok­tor w koń­ców­ce opo­wia­da­nia to wy­rzu­ty su­mie­nia. Al­ter­na­tyw­ne wy­ma­ga od­po­wie­dzi na py­ta­nie: jakie to bó­stwa Neu­mann-re­li­gio­znaw­ca emu­lu­je sobie w po­sta­ciach na­ukow­ców?  Albo, w jesz­cze innej in­ter­pre­ta­cji: kim oni na­praw­dę są?

…za­war­ta w Twoim ko­men­ta­rzu in­for­ma­cja, iż przy­stę­pu­jąc do lek­tu­ry mo­je­go opo­wia­da­nia, do­pusz­czasz, że ta lek­tu­ra bę­dzie dla Cie­bie przy­kro­ścią, wy­wo­łu­je u mnie nie­po­kój.

Co­bol­dzie, po­rzuć wszel­kie nie­po­ko­je! Wszak w ko­men­ta­rzu sło­wem nie wspo­mnia­łam o ocze­ki­wa­niach wobec tek­stu, jeno o od­czu­ciach to­wa­rzy­szą­cych mi w trak­cie lek­tu­ry i po niej, a te były na­praw­dę sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Uff…

;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Przed­mo­wą za­wie­si­łeś po­przecz­kę bar­dzo wy­so­ko, co miało wpływ na póź­niej­szy od­biór tek­stu. Sam po­czą­tek nie za­try­bił, może dla­te­go, że spo­dzie­wa­łem się cze­goś spek­ta­ku­lar­ne­go, co zwali mnie z nóg i spo­nie­wie­ra. Jed­nak od chwi­li po­ja­wie­nia się ne­an­der­tal­czy­ków byłem już ku­pio­ny. Tra­fi­łeś w mój słaby punkt i prze­sta­łem się opie­rać.

 

Co do po­zy­ty­wów to zna­la­złem ich wiele:

  1. Język z jednej strony dość prosty bez wodotrysków, a mimo to bogaty, precyzyjny, stosowany z wielkim kunsztem. Zaimponowało mi kilkukrotnie jak wiele treści potrafisz przekazać za pomocą ledwie kilku słów. Co więcej, jeszcze więcej treści czytelnik sobie dopowiada.
  2. Scena miłosna z panią doktor od małp. Bardzo udana. Znowu widać tu oszczędność słów i szczegółów, a jednocześnie bogactwo treści, które można sobie dopowiedzieć.
  3. Zbalansowany sposób dawkowania informacji na temat backgroundu głównego bohatera, kropelka po kropelce.
  4. Myśl przewodnia opowiadania oraz postawiony dylemat etyczny jest dojrzały, niewydumany, łapie za serce i nie pozwala skwitować go wzruszeniem ramion.

Co do za­koń­cze­nia, to do tej pory sam nie wiem co mam o nim my­śleć. Z jed­nej stro­ny moje ocze­ki­wa­nia były nader roz­dmu­cha­ne, z dru­giej stro­ny jakąś za­du­mę, żeby nie po­wie­dzieć ka­thar­sis, to za­koń­cze­nie wy­wo­ła­ło i na pewno zo­sta­nie mi w gło­wie na dłu­żej. Jesz­cze kilka uwag do tek­stu:

 

Też mu­sia­łem spraw­dzić w Go­ogle, co to zna­czy.

Dość ry­zy­kow­ne zda­nie. W moim przy­pad­ku oka­za­ło się strza­łem w dzie­siąt­kę. Wy­wo­ła­ło uśmiech oraz przy­bli­ży­ło mnie do bo­ha­te­ra. Na­to­miast gdyby tra­fi­ło na bio­lo­ga, efekt mógł­by być od­wrot­ny. 

 

Ne­an­der­tal­czy­cy mają swój język. Przy­cho­dzą do szym­pan­sów, mówią do nich, a one słu­cha­ją i cza­sem od­po­wia­da­ją.

Wy­da­je mi się, że w tym przy­pad­ku jest tu pro­blem. Kształ­to­wa­nie się ję­zy­ka to pro­ces dłu­go­fa­lo­wy. Po­wsta­je przez wieki, prze­ka­zy­wa­ny z po­ko­le­nia, na po­ko­le­nie. Jest mało praw­do­po­dob­ne, by para ne­an­der­ta­li, do tego bez żad­nych wzor­ców od wcze­śniej­szych po­ko­leń, zdo­ła­ła stwo­rzyć swój wła­sny język i się nim sku­tecz­nie po­słu­gi­wać.

 

Po­zna­li­ście już cały pan­te­on. Czas na mit za­ło­ży­ciel­ski.

To zda­nie wy­da­je mi się zbęd­ne.

 

Spoj­rza­ła mi w oczy. Czu­łem się winny. Byłem gotów zro­bić dla niej wszyst­ko.

Nie zro­zu­mia­łem, dla­cze­go czuł się winny i, dla­cze­go gotów był zro­bić dla niej wszyst­ko. Kilka wspól­nych nocy i emo­cjo­nal­ne wy­da­rze­nia to chyba jed­nak za mało.

 

Po chwi­li wsta­ła i ru­szy­ła w stro­nę zie­lo­nej ki­pie­li.

Nie­for­tun­nie do­bra­ne to słowo. Ta zie­lo­na ki­piel sko­ja­rzy­ła mi się z eg­zo­tycz­nym je­zior­kiem o zie­lo­nej wo­dzie. 

 

Pod­su­mo­wu­jąc – nie zgo­dzę się z tezą po­sta­wio­ną w przed­mo­wie “Moje naj­lep­sze opo­wia­da­nie.”

Uwa­żam, że “Gre­in­holtz” był mi­ni­mal­nie lep­szy. Nie mniej “Na obraz i po­do­bień­stwo” nie­wie­le mu ustę­pu­je. Moja ocena: 5.6/6. – tak więc za­okrą­glam w górę i do­da­ję piór­ko­wą no­mi­na­cję.

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Za­cznę od tego, że “2001: Ody­se­ja ko­smicz­na” to od nie­pa­mięt­nych cza­sów, kiedy na ja­kimś pro­to­kon­wen­cie sie­dzia­łam na ławce i oglą­da­łam to z otwar­tą buzią, mój ulu­bio­ny film, więc oczy­wi­ście mia­łam sko­ja­rze­nia. Cie­ka­wam, czy Ty też mia­łeś ten film w pa­mię­ci wy­my­śla­jąc tu fa­bu­łę :)

 

Poza tym: opo­wia­da­nie na pewno świet­nie na­pi­sa­ne. Przy­znam, że mia­łam czas za­brać się za nie do­pie­ro teraz, więc zmie­rze­nie się z tek­stem o tylu no­mi­na­cjach i za­chwy­tach jest dość trud­ne, ale rze­czy­wi­ście to tekst wy­so­kiej klasy. Nie­wąt­pli­wie naj­le­piej na­pi­sa­ny z tych Two­ich, które czy­ta­łam. I na do­da­tek po­dob­nie jak “Król Rybak” (nie chce mi się za umlau­ta­mi bie­gać) tra­fiał w moje za­in­te­re­so­wa­nia za­wo­do­we i hob­by­stycz­ne (Wa­gner), tak tu jest moja bar­dzo dawna pasja – an­tro­po­ge­ne­za. Choć ja ra­czej przez Le­akey­ów niż Go­odall (za to z Go­odall mia­łam py­ta­nie na eg­za­mi­nie z an­tro­po­lo­gii fi­zycz­nej…). Ergo ude­rzasz po raz ko­lej­ny w bli­skie mi stru­ny.

I jesz­cze jedno: to jest chyba pierw­szy od bar­dzo dawna tekst, jaki czy­tam, w któ­rym scena seksu jest ab­so­lut­nie uza­sad­nio­na i na do­da­tek opi­sa­na kul­tu­ral­nie i z wdzię­kiem. Dzię­ki Ci za to.

 

Czy mam się do czego przy­cze­pić? Trosz­kę mnie to cargo na końcu roz­cza­ro­wa­ło, muszę przy­znać, ale może to dobre roz­wią­za­nie.

Mam na­to­miast wąt­pli­wo­ści, czy ne­an­der­tal­czyk miał tak da­le­ki (i wy­so­ki) za­sięg jak Tybet – moja wie­dza jest jed­na­ko­woż sprzed do­brych paru lat, więc może być nie­ak­tu­al­na. Nie je­stem też pewna, czy był zdol­ny do krzy­ku – do nie­ar­ty­ku­ło­wa­ne­go może tak, ale ra­czej nie do mó­wie­nia. O ile pa­mię­tam, jed­nym z po­wo­dów braku suk­ce­su ewo­lu­cyj­ne­go tego ga­tun­ku były ja­kieś pro­ble­my z gło­śnią, chyba kon­kret­nie cho­dzi­ło o brak moż­li­wo­ści roz­wi­nię­cia mowy ar­ty­ku­ło­wa­nej.

Za­sta­na­wia mnie też, ale za­kła­dam, że na tym się znasz znacz­nie le­piej, czy rze­czy­wi­ście ta od­le­głość cza­so­wa aż tak wpły­wa na moż­li­wo­ści roz­rod­cze? Jeśli to ten sam ga­tu­nek, to nie po­win­no być pro­ble­mów? Ale tu ra­czej pytam niż mówię spraw­dzam, bo ge­ne­ty­ki na żad­nych stu­diach nie mia­łam.

Czy­sto fa­bu­lar­nie mam taki pro­blem (cze­pial­stwo), czy pro­fe­sor Neu­mann roz­po­wie teraz na całym świe­cie o tym la­bo­ra­to­rium i zrobi się draka ;) Oni chyba od po­cząt­ku mu­sie­li się z czymś takim li­czyć, wpusz­cza­jąc czło­wie­ka z ze­wnątrz?

 

Z tech­ni­ka­liów nie spodo­ba­ło mi się tylko jedno zda­nie:

“Jane, trzy­ma­nym w dłoni ka­wał­kiem krze­mie­nia, cier­pli­wie ryła w pła­skim ka­mie­niu ob­ra­zek.”

Prze­re­da­go­wa­ła­bym na “Trzy­ma­nym w dłoni ka­wał­kiem krze­mie­nia Jane cier­pli­wie ryła w pła­skim ka­mie­niu ob­ra­zek.“ albo “Jane cier­pli­wie ryła w pła­skim ka­mie­niu ob­ra­zek trzy­ma­nym w dłoni ka­wał­kiem krze­mie­nia.”

 

No i skoro su­ge­ru­jesz, że pani Pen­tan­ge­li jest Włosz­ką (kwe­stia tem­pe­ra­men­tów), to po­win­na być Anna, nie Ann.

 

Ale ogól­nie bar­dzo, bar­dzo na plus. Pięk­nie na­pi­sa­ny po­waż­ny dy­le­mat na­uko­wy.

http://altronapoleone.home.blog

@dra­ka­ina

Za­sta­na­wia mnie też, ale za­kła­dam, że na tym się znasz znacz­nie le­piej, czy rze­czy­wi­ście ta od­le­głość cza­so­wa aż tak wpły­wa na moż­li­wo­ści roz­rod­cze? Jeśli to ten sam ga­tu­nek, to nie po­win­no być pro­ble­mów?

Ra­czej nie po­win­no być pro­ble­mu, skoro są już udo­ku­men­to­wa­ne krzy­żów­ki Homo Sa­piens z Ne­an­der­tal­czy­ka­mi.

 

Mam na­to­miast wąt­pli­wo­ści, czy ne­an­der­tal­czyk miał tak da­le­ki (i wy­so­ki) za­sięg jak Tybet

Spraw­dzi­łem z cie­ka­wo­ści. Szkie­le­ty zna­le­zio­no naj­da­lej w Ał­ta­ju i Uz­be­ki­sta­nie. To jed­nak SF więc można do­mnie­my­wać, że w nie­da­le­kiej przy­szło­ści ten za­sięg mógł się po­sze­rzyć.

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Wy­mar­ły ga­tu­nek, który w przy­szło­ści ma po­sze­rzyć za­sięg wy­stę­po­wa­nia. Tylko w fan­ta­sty­ce! :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Tak coś czu­łem, że mi ktoś skró­ty my­ślo­we wy­po­mni :)

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

To jed­nak SF więc można do­mnie­my­wać, że w nie­da­le­kiej przy­szło­ści ten za­sięg mógł się po­sze­rzyć.

No wła­śnie nie je­stem pewna, bo Wy­ży­na Ty­be­tań­ska jest po­ło­żo­na na wy­so­ko­ści naj­wyż­szych szczy­tów Ał­ta­ju, a mam wra­że­nie, że to jest po pro­stu za wy­so­ko na za­sie­dle­nie przez ne­an­der­tal­czy­ka. O ile pa­mię­tam, za­sie­dla­nie te­re­nów wy­so­ko­gór­skich to dość późna spra­wa i taka tro­chę chy­bio­na przy­spie­szo­na “mi­kro­ewo­lu­cja” do­sto­so­waw­cza (w sen­sie, że przy­sto­so­wa­nie nie jest cał­ko­wi­te). A że Ałtaj jest po­ło­żo­ny czę­ścio­wo na te­re­nie Chin, to wy­star­czy zmie­nić Tybet na Ałtaj i po pro­ble­mie.

http://altronapoleone.home.blog

Dra­ka­ino,

No wła­śnie nie je­stem pewna, bo Wy­ży­na Ty­be­tań­ska jest po­ło­żo­na na wy­so­ko­ści naj­wyż­szych szczy­tów Ał­ta­ju, a mam wra­że­nie, że to jest po pro­stu za wy­so­ko na za­sie­dle­nie przez ne­an­der­tal­czy­ka.

Wy­ży­na Ty­be­tań­ska jest spe­cy­ficz­na. Mimo że jej wy­so­kość bez­względ­na jest po­rów­ny­wal­na do Alp czy Ał­ta­ju, to kli­mat jest nie­po­rów­ny­wal­nie bar­dziej przy­ja­zny, ze wzglę­du na nie­wiel­ką wy­so­kość względ­ną. Co wię­cej, ne­an­der­tal­czyk był le­piej przy­sto­so­wa­ny do zimna i su­ro­wych wa­run­ków, niż homo sa­piens, więc w tym przy­pad­ku wy­so­kość Ty­be­tu mo­gła­by dzia­łać na jego ko­rzyść.

 

A że Ałtaj jest po­ło­żo­ny czę­ścio­wo na te­re­nie Chin, to wy­star­czy zmie­nić Tybet na Ałtaj i po pro­ble­mie.

Pro­blem leży gdzie in­dziej. W opo­wia­da­niu jest na­pi­sa­ne, że szcząt­ki zna­le­zio­no w lo­dzie. Ałtaj co praw­da ma lo­dow­ce, ale są to tylko nie­wiel­kie lo­dow­ce gór­skie. My zaś po­trze­bu­je­my lo­dow­ca du­że­go, sta­bil­ne­go, który nie od­marzł przez co naj­mniej kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy lat.

Pod tym wzglę­dem Tybet i ota­cza­ją­ce go wy­so­kie góry dają nieco lep­sze per­spek­ty­wy niż Ałtaj, ale też byłby pro­blem, bo jed­nak lo­dow­ce gór­skie są mo­bil­ne. Dużo le­piej by się spraw­dzi­ła wiecz­na zmar­z­li­na gdzieś na Sy­be­rii, ale znowu tam ne­an­der­tal­czy­ków na razie nie zna­le­zio­no. 

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

No i pro­szę: zo­sta­wić Was na chwi­lę sa­mych z opo­wia­da­niem i ile me­ry­to­rycz­nych ko­men­ta­rzy!

Z za­się­giem wy­stę­po­wa­nia mnie macie. Nie wiem, co mnie za­ćmi­ło, kiedy pi­sa­łem o tym Ty­be­cie, to nie było nic prze­my­śla­ne­go, tylko jakiś im­puls. Ale skoro już tak po­szło w druku, to na razie zo­sta­wię, tym bar­dziej, że Ałtaj też ma swoje słabe stro­ny.

Z po­zo­sta­ły­mi kwe­stia­mi spra­wa jest bar­dziej skom­pli­ko­wa­na.

Na po­czą­tek uwaga ogól­na: mamy tu nie tylko hu­ma­ni­stę re­la­cjo­nu­ją­ce­go roz­mo­wy z przy­rod­ni­ka­mi, ale do tego nar­ra­tor wie­lo­krot­nie pod­kre­śla su­biek­ty­wizm swo­je­go prze­ka­zu, czy wręcz skłon­ność do sym­bo­licz­nej in­ter­pre­ta­cji rze­czy­wi­sto­ści. Tak jest w pierw­szym aka­pi­cie, po­wta­rza się to potem w roz­mo­wach z Tho­rvald­se­nem, aż do za­le­ce­nia szefa: „Niech pan na­pi­sze swój roz­dział”. Swój, czyli wła­śnie z ta­kiej skraj­nie su­biek­tyw­nej po­zy­cji. Dal­szą część opo­wie­ści wi­dzi­my już z ta­kiej per­spek­ty­wy. Kiedy Neu­mann spo­dzie­wa się, że Tar­zan przy­nie­sie dziec­ko Jane, pisze, że boi się tego wy­da­rze­nia, ale rów­no­cze­śnie wie, że tylko takie roz­wią­za­nie ma sens. Jaki sens? Wła­śnie sym­bo­licz­ny, bo prze­cież nie ra­cjo­nal­ny. I tak jest do końca, aż do sceny fi­nal­nej, wi­dzia­nej i in­ter­pre­to­wa­nej przez re­li­gio­znaw­cę (i to w ja­kimś mo­men­cie kry­zy­su świa­to­po­glą­do­we­go), nie przed­sta­wi­cie­la nauk ści­słych. Przy oka­zji: ry­tu­al­ny mord jako spo­sób li­kwi­da­cji na­pię­cia w gru­pie, a potem ubó­stwie­nie ofia­ry to jed­nak moim zda­niem wię­cej niż kult cargo.

Ale do rze­czy: je­stem prze­ko­na­ny, że gdzieś czy­ta­łem o tym, że ne­an­der­tal­czy­cy byli praw­do­po­dob­nie zdol­ni do ko­mu­ni­ka­cji wo­kal­nej. Nie był to oczy­wi­ście język w wy­da­niu Homo sa­piens, ale jed­nak coś bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne­go niż szym­pan­sie po­hu­ki­wa­nia. „Ję­zy­kiem” na­zy­wa to dok­tor Pen­tan­ge­li, tak prze­cież za­krę­co­na na punk­cie akcji afir­ma­cyj­nej czło­wie­ko­wa­tych (znowu su­biek­ty­wizm). I ma oczy­wi­ście rację Chro­ści­sko, że ten „język” nie jest czymś wro­dzo­nym, tylko wy­ma­ga prze­ka­zu po­ko­le­nio­we­go (to ko­lej­ny aspekt w roz­wa­ża­niach, czy geny czy­nią nas ludź­mi). „Język” Tar­za­na i Jane nie jest tutaj re­ak­ty­wa­cją „ję­zy­ka” praw­dzi­wych ne­an­der­tal­czy­ków, tylko sys­te­mem ko­mu­ni­ka­cji, wy­two­rzo­nym przez dwoje da­rzą­cych się uczu­ciem, ob­da­rzo­nych od­po­wied­nio skom­pli­ko­wa­nym mó­zgiem istot.

No i wresz­cie kwe­stia moż­li­wo­ści roz­rod­czych – nie na­pi­sa­łem, że jest to dla tej pary jakaś za­sad­ni­cza, obiek­tyw­na  trud­ność, tylko wy­ra­zi­łem wąt­pli­wo­ści uczo­nych co do po­wo­dze­nia. Czyli ra­czej nie­pew­ność niż nie­wia­ra, jeśli cho­dzi o wynik eks­pe­ry­men­tu. Ta nie­pew­ność obiek­tyw­nie wy­ni­ka zresz­tą z isto­ty sa­me­go eks­pe­ry­men­tu – skrzy­żo­wa­nie dwóch sklo­no­wa­nych osob­ni­ków o nie­pew­nej ja­ko­ści ma­te­ria­łu ge­ne­tycz­ne­go. Przy­znam, że in­for­ma­cję o róż­ni­cy „wieku” obu ne­an­der­tal­czy­ków wplo­tłem głów­nie po to, żeby za­su­ge­ro­wać, że Jane jest bar­dziej „ludz­ka” od Tar­za­na.

A co do in­spi­ra­cji – przy­znam, że w ogóle nie my­śla­łem o „Ody­sei ko­smicz­nej”. Przy­zna­ję się za to do wpły­wów „Spad­ko­bier­ców” Gol­din­ga.

A na wzmian­kę o in­tym­no­ściach ru­mie­nię się skrom­nie, bo ich opi­sy­wa­nie to są trud­ne rze­czy i wiem, że jesz­cze sobie z tym nie radzę  ;)

A na wzmian­kę o in­tym­no­ściach ru­mie­nię się skrom­nie, bo ich opi­sy­wa­nie to są trud­ne rze­czy i wiem, że jesz­cze sobie z tym nie radzę  ;)

– rze­kła z pru­de­rią dzie­wo­ja, roz­su­płu­jąc rze­mień przy por­t­kach swego ob­lu­bień­ca.

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

No wła­śnie – wró­ci­łem i me­ry­to­rycz­ność dys­ku­sji dia­bli wzię­li;)

Próż­ne i da­rem­ne są twe uty­ski­wa­nia, Co­bol­dzie, nad oby­cza­ja­mi na­sze­mi, wszak wieść gmin­na nie­sie, że słowo “bold” w Twym mia­nie, nie­przy­pad­ko­wo się tam zna­la­zło.

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Szczu­pły nie je­stem.

 

EDIT: Aha, jesz­cze spra­wa imie­nia pani dok­tor. Ann Pen­tan­ge­li wy­obra­zi­łem sobie jako Włosz­kę za­me­ry­ka­ni­zo­wa­ną, pew­nie dla­te­go, że jej na­zwi­sko ukra­dłem z „Ojca Chrzest­ne­go”. A ukra­dłem, bo ład­nie mi się sko­ja­rzy­ło naj­pierw z anio­łem, a potem z pen­ta­gra­mem, co jest jak naj­bar­dziej na miej­scu.

Nie o fi­zjo­no­mii tu mowa była, by­naj­mniej, a o ducha przy­mio­tach. Na­dzie­ję żywię, że nie ura­zi­łem Cię mymi słowy. By zaś dal­szych de­spek­tów Ci nie czy­nić, a wątku pu­sto­sło­wiem nie za­śmie­cać, po­zwo­lę sobie w tej kwe­stii za­milk­nąć.

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Mi się Pen­tan­ge­li ko­ja­rzy­ła z pen­ta­gra­mem, pen­ta­nem, pięć i pętem kieł­ba­sy, ta część o anio­łach mi umknę­ła :)

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Przy oka­zji: ry­tu­al­ny mord jako spo­sób li­kwi­da­cji na­pię­cia w gru­pie, a potem ubó­stwie­nie ofia­ry to jed­nak moim zda­niem wię­cej niż kult cargo.

No wła­śnie. I dla mnie ten mord ry­tu­al­ny by wy­star­czył, bu­tel­ka jest nie­po­trzeb­na ;) Ale prze­czy­tam jesz­cze raz i za­sta­no­wię się po­now­nie.

 

A co do Ty­be­tu (@chro­sci­sko) – kli­mat kli­ma­tem, ale mam wra­że­nie, że to po pro­stu za wy­so­ko, a nie mieli dro­nów, które by im po­wie­dzia­ły: wy­so­ko, wy­so­ko, ale jak faj­nie ;)

 

I jesz­cze język: oczy­wi­ście słusz­nie trak­tu­jesz ten ter­min sze­ro­ko, jako ko­mu­ni­ka­tyw­ny sys­tem zna­ków, acz­kol­wiek nie je­stem prze­ko­na­na, czy jest to dla prze­cięt­ne­go czy­tel­ni­ka jasne. Z tą mową ne­an­der­tal­czy­ka to jest fa­scy­nu­ją­ca spra­wa, bo jedna hi­po­te­za mówi, że nie będąc w sta­nie ar­ty­ku­ło­wać mowy, nie roz­wi­ja­li my­śle­nia abs­trak­cyj­ne­go my­śle­nia, w związ­ku z czym po­nie­śli klę­skę.

 

A Pen­tan­ge­li ko­ja­rzy­ła mi się z “pię­cio­ma anio­ła­mi” :)

http://altronapoleone.home.blog

A co do Ty­be­tu (@chro­sci­sko) – kli­mat kli­ma­tem, ale mam wra­że­nie, że to po pro­stu za wy­so­ko, a nie mieli dro­nów, które by im po­wie­dzia­ły: wy­so­ko, wy­so­ko, ale jak faj­nie ;)

Ta za­sa­da dzia­ła w obie stro­ny. Nie mieli też in­for­ma­cji, by tam nie iść, bo jest za wy­so­ko. Szli tam, gdzie były za­so­by i przy­ja­zny kli­mat (lub tam, gdzie nie było Homo sa­piens). O ile do­stać się na Tybet od Za­cho­du mogło być za­da­niem kar­ko­łom­nym (wy­so­kie nie­przy­ja­zne góry, Pu­sty­nia Gobi), o tyle od stro­ny Chin droga jest sze­ro­ka, łatwa i przy­jem­na. Nawet by nie za­uwa­ży­li, że tak wy­so­ko wleź­li. 

Oczy­wi­ście dys­ku­sja nasza jest czy­sto aka­de­mic­ka, bo ani w Chi­nach, ani w Ty­be­cie ne­an­der­tal­czy­ków nie zna­le­zio­no. Ale już Homo erec­tus nie miał pro­ble­mów, by tam (do Chin) do­trzeć.

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Ale prze­cież do lodu tra­fia­ją po­je­dyn­cze osob­ni­ki. To mógł być cie­kaw­ski po­dróż­nik, ba­ni­ta wy­gna­ny z grupy za ja­kieś grze­chy, ucie­ki­nier przed czym­kol­wiek, pu­stel­nik szu­ka­ją­cy mi­stycz­nych prze­żyć…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

bu­tel­ka jest nie­po­trzeb­na

biez wodki nie ra­zbie­riosz ;)

Bo to al­ko­hol jest tutaj owo­cem z drze­wa po­zna­nia, który spra­wia, że małpy tracą raj­ską nie­win­ność i stają się ludź­mi. A do tego jako autor chcia­łem sobie strze­lić ze strzel­by Cze­cho­wa ;)

 

 

A Pen­tan­ge­li ko­ja­rzy­ła mi się z “pię­cio­ma anio­ła­mi”

 

to przy­kryw­ka. De­ma­sku­je ją wąż wy­ta­tu­owa­ny na ra­mie­niu.

Co do tego węża, za­sta­na­wia­łem się, co do­kład­nie ma sym­bo­li­zo­wać.

Czy to wąż w raj­skim ogro­dzie, ku­si­ciel, czy jakąś cechę cha­rak­te­ru.

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

To zer­k­nij jesz­cze tu:

– (…) Coś was kie­dyś łą­czy­ło?

– By­li­śmy bli­sko. – Spu­ści­ła wzrok. – Ale teraz… zo­stał już tylko sza­cu­nek.

 

A któ­reż to zda­nie, jeśli można za­py­tać?

No może nie jedno zda­nie, ale frag­ment wy­ję­ty z wy­po­wie­dzi Ann. Li­te­rac­ko nic spe­cjal­ne­go… ale pro­ste i mądre. ;)

I co teraz wi­dzi­my? Nie­peł­no­spraw­nych, nie­zgrab­ne dzie­ci, po­kracz­nych idio­tów. Za­mie­ni­ła po­gar­dę czy obo­jęt­ność na li­tość.

Bo to al­ko­hol jest tutaj owo­cem z drze­wa po­zna­nia, który spra­wia, że małpy tracą raj­ską nie­win­ność i stają się ludź­mi.

OK, tego z al­ko­ho­lem nie za­ła­pa­łam…

http://altronapoleone.home.blog

Tu jest o al­ko­ho­lu:

 

Wie­czo­rem po­sze­dłem do Nguy­ena po­pro­sić o bu­tel­kę na wynos. Wró­ci­łem do swo­je­go po­ko­ju, usia­dłem na le­żan­ce i się­gną­łem po pa­pie­ry przy­nie­sio­ne kie­dyś przez Tho­rvald­se­na. Pod sto­sem kar­tek le­ża­ła książ­ka. „Lu­dzie i ich bo­go­wie” – gło­sił tytuł. Z tyl­nej okład­ki uśmie­cha­ła się opa­lo­na męska twarz. Ciem­ne oku­la­ry nie do końca ma­sko­wa­ły worki pod ocza­mi, a spod ka­pe­lu­sza w stylu In­dia­ny Jo­ne­sa wy­sta­wa­ły szpa­ko­wa­te włosy. Pod spodem w pię­ciu zda­niach stresz­czo­ne było moje życie.

Przej­rza­łem do­kład­nie wszyst­kie ry­sun­ki, za­bra­łem ba­ijiu i po­sze­dłem do Ann.

 

Tho­rvald­sen prze­su­nął się nagle do są­sied­nie­go mo­ni­to­ra, który po­ka­zy­wał opusz­czo­ne przez szym­pan­sy miej­sce. Do­tknął ekra­nu i ka­me­ra zro­bi­ła zbli­że­nie na kępę krza­ków. Mię­dzy ko­rze­nia­mi le­ża­ła do­brze mi znana szkla­na bu­tel­ka z chiń­skim na­pi­sem na ety­kie­cie. Stary ob­ró­cił się w stro­nę Nguy­ena. Mały Wiet­nam­czyk sku­lił się pod na­po­rem jego spoj­rze­nia.

– To nie ja!

Szu­ka­łem wzro­ku Ann. Jej zimne oczy nie wy­ra­ża­ły zu­peł­nie nic.

Czyli Neu­mann dał bu­tel­kę Ann (lub nie­do­pi­li do końca) a Ann mał­pom. Tak to ro­zu­miem. W do­dat­ku Ann ma ta­tu­aż węża czyli to ona po­win­na podać jabł­ko po­zna­nia.

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Albo Ann sku­si­ła Neu­man­na, żeby to zro­bił. Co kto woli.

Tyle to za­ła­pa­łam ;) Z al­ko­ho­lem cho­dzi­ło mi o to, że nie za­ła­pa­łam, że to on spro­wo­ko­wał mord ry­tu­al­ny. To aku­rat w sumie lo­gicz­ne i nie­złe.

 

Na­to­miast jeśli Ann jest wężem i ma ta­tu­aż węża (istot­nie, tak było, ja chyba ta­tu­aże wy­pie­ram ze świa­do­mo­ści), to trosz­kę ta ło­pa­to­lo­gia po­ni­żej Co­bol­do­wych stan­dar­dów… Jej zimne oczy by wy­star­czy­ły.

http://altronapoleone.home.blog

Dla kogo ło­pa­to­lo­gia, dla tego ło­pa­to­lo­gia ;) Wy­my­śli­łem sobie kilka po­zio­mów in­ter­pre­ta­cji, za­leż­nych od tego, kogo Czy­tel­nik uzna za bogów z pierw­sze­go py­ta­nia i ludzi z ostat­nie­go zda­nia.

I te kilka po­zio­mów jest ok, ja to tak ode­bra­łam: bar­dzo do­brze, że nie wia­do­mo, kto pod­rzu­cił bu­tel­kę. Po czym przy­po­mnia­no mi węża :/

http://altronapoleone.home.blog

Co tylko po­sze­rza grono po­dej­rza­nych. Można się do­my­ślać kto był spi­ri­tus mo­vens, ale sam spraw­ca nie jest okre­ślo­ny.

Ann, Neu­mann sku­szo­ny przez Ann, sa­me­go Nguy­ena też wy­klu­czyć nie można.

Wi­kin­ga bym wy­klu­czył, cho­ciaż kto wie :D

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Wiet­nam­czyk mówi, że to nie on i ja mu wie­rzę. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nguy­en wy­da­je mi się naj­mniej po­dej­rza­ny. Jest we­te­ry­na­rzem i co mu tam uczło­wie­cza­nie małp ;)

http://altronapoleone.home.blog

Ale on tu robi za trick­ste­ra!

 

– Cza­sem chcia­ło­by się jakoś za­in­ge­ro­wać, wło­żyć kij w mro­wi­sko. – Nguy­en mru­gnął do mnie sko­śnym okiem. – Wiesz, pod­rzu­cić im książ­kę, kom­pu­ter albo ka­ra­bin i zo­ba­czyć, co z tym zro­bią.

No, fakt. Ale ci, któ­rzy tak mówią, rzad­ko to robią ;)

http://altronapoleone.home.blog

Prze­czy­ta­łem kilka dni temu, Co­bol­dzie, ale jakoś nie było oka­zji i czasu by na­pi­sać ko­men­tarz. Teraz wra­cam i z ulgą przy­zna­ję, że do­brze opo­wia­da­nie pa­mię­tam. Bo wi­dzisz… w trak­cie czy­ta­nia pew­no­ści wcale nie mia­łem. Nie po­tra­fi­łem się wy­zbyć uczu­cia, że ra­czysz mnie da­niem bar­dzo smacz­nym i umie­jęt­nie przy­rzą­dzo­nym, ale… ale… we­ge­ta­riań­skim! A dla Co­un­ta brak mięsa to jed­nak po­waż­na wada.

W Twoim opo­wia­da­niu tym “mię­sem” by­ło­by ja­kieś prze­kro­cze­nie gra­nic, wyj­ście poza re­la­cje mię­dzy­ludz­kie, mię­dzy­szym­pan­sie i wątek bo­go­wie-ich twory.

Gdy pi­sa­łeś o tych ta­blicz­kach, to li­czy­łem, że ten wątek pój­dzie w ja­kimś nie­spo­dzie­wa­nym kie­run­ku, że czymś mnie za­sko­czysz. A tym­cza­sem oka­zał się to po pro­stu sym­bol wpły­wu obec­no­ści ludzi na isto­ty, które po­wo­ła­li do życia.

Po­dob­nie za­koń­cze­nie i re­flek­sja, jaką za­fun­do­wa­łeś czy­tel­ni­ko­wi – jest dobra, ale taka soft. Kon­tem­pla­cyj­na. Ma­wia­ją, że bóg stwo­rzył po­tra­wy, ale przy­pra­wy po­cho­dzą od sza­ta­na. Mnie wła­śnie tych przy­praw tro­chę za­bra­kło.

Poza tym, tekst przy­wo­ły­wał ra­czej po­zy­tyw­ne sko­ja­rze­nia – od Ody­sei Ko­smicz­nej, przez Fol­wark zwie­rzę­cy, po książ­ki Crich­to­na, naj­bar­dziej, na­tu­ral­nie, Kongo.

Co jed­nak Crich­ton robi wy­bor­nie, w Twoim tek­ście mnie nie prze­ko­na­ło. Re­la­cje mię­dzy­ludz­kie.

W sumie… Zdały mi się tro­chę zbęd­ne. Szcze­gól­nie tani ro­mans z Włosz­ką. Pierw­sza roz­mo­wa z Nguy­enem miała moc, sama po­stać Tho­rvald­se­na też fajna, ale w trak­cie czy­ta­nia znacz­nie cie­kaw­sze zdały mi się sceny z klat­ki ;)

No i mam pewne wąt­pli­wo­ści od­no­śnie samej obec­no­ści pro­fe­so­ra Neu­man­na. Hmm… Czy ten eks­pe­ry­ment nie był, jakby to ująć… tro­chę tajny? Czy takie za­pra­sza­nie osoby z ze­wnątrz nie jest dziw­ne? Bo mnie tro­chę gry­zło, że tak od ręki o wszyst­kim mu opo­wie­dzie­li.

 

Poza tym, uwag ra­czej nie mam. Opo­wia­da­nie z po­my­słem, po­rząd­nie na­pi­sa­ne. Koń­ców­ka udana, spraw­nie za­trzy­ma­łeś kadr, upo­dab­nia­jąc bogów do śmier­tel­ni­ków. Tytuł… Jak na Cie­bie na­praw­dę nie­zły ;)

Czy to naj­lep­sze Twoje opo­wia­da­nie? Mam na­dzie­ję, że jed­nak nie. Albo nie.

Mam wiarę :)

 

Trzym się cie­pło.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Dzię­ki, Count!

Czyli, mó­wisz, trze­ba pisać dalej?

I tak Adam i Ewa zo­sta­li wy­gna­ni z Edenu. ;)

Czy­ta­ło się bar­dzo do­brze i przy­jem­nie, po­mi­mo ja­kichś tam po­mniej­szych zgrzy­tów, kiedy nie byłem pe­wien, co chcia­łeś prze­ka­zać.

W za­sa­dzie opo­wia­da­nie za­sa­dza się tym, że bo­ha­te­ro­wie ob­ser­wu­ją człe­ko­kształt­nych na mo­ni­to­rach, oso­bi­ście wo­lał­bym, aby wię­cej się dzia­ło. Chyba mogę zgo­dzić się z Co­un­tem, że jak­kol­wiek danie bar­dzo smacz­ne, to jed­nak we­ge­ta­riań­skie. :)

Oczy­wi­stym jest, że tekst wzbu­dza sko­ja­rze­nia, bar­dzo miłe ską­d­inąd, z Par­kiem Ju­raj­skim.

Czy DNA może prze­trwać kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy lat w za­mro­żo­nym ciele? Pytam bar­dziej z cie­ka­wo­ści, bo nawet jeśli jest to nie­ści­słość (ko­niecz­na), to prze­cież na po­dob­nej nie­ści­sło­ści (też ko­niecz­nej) opar­ty był choć­by wspo­mnia­ny Park Ju­raj­ski.

Z kolei po­do­bał się ro­mans z Włosz­ką (ekhm), bo był nie­ja­ko rów­no­le­głą re­la­cją do re­la­cji Adama i Ewy. Ewa od­ma­wia Ada­mo­wi, Włosz­ka za­mknę­ła drzwi przed bo­ha­te­rem.

Tro­chę nie ro­zu­miem, dla­cze­go seks mię­dzy­ga­tun­ko­wy, któ­re­go do­pu­ścił się Tar­zan, czy też kra­dzież dziec­ka Ra­che­li mia­ły­by świad­czyć o braku czło­wie­czeń­stwa Ne­an­der­tal­czy­ków. Prze­cież lu­dzie też robią takie rze­czy i to na­gmin­nie. No, chyba że ro­zu­mie­my tutaj czło­wie­czeń­stwo jako zdol­ność do za­cho­wy­wa­nia pew­ne­go stan­dar­du norm mo­ral­nych, ale w kon­tek­ście tek­stu wy­da­je mi się, że cho­dzi­ło o bio­lo­gicz­ne zna­cze­nie tego ter­mi­nu.

Paper is dead wi­tho­ut words; Ink idle wi­tho­ut a poem; All the world dead wi­tho­ut sto­ries; /Ni­gh­twish/

Brak czło­wie­czeń­stwa? Myślę, że to taka iro­nia – lu­dzie są pierw­si do kry­ty­ki i obu­rze­nia, a nie do­strze­ga­ją, że nie­jed­no­krot­nie ich czyny są rów­nie złe, o ile nie gor­sze od czy­nów tych, któ­ry­mi tak po­gar­dza­ją…

 

Czyli, mó­wisz, trze­ba pisać dalej?

Życzę Ci, by Fan­ta­zja już za­wsze była przy Tobie, Co­bol­dzie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

I że, nie­du­zi prze­cież, Chiń­czy­cy mają za­ska­ku­ją­co mocne głowy.

Azja­ci mają prze­cież ob­ni­żo­ną to­le­ran­cję na al­ko­hol. Nie wpa­da­ją przez to zbyt czę­sto w al­ko­ho­lizm, ale czyni to ich głowy sła­biut­ki­mi.

 

Zmie­rzył mnie kry­tycz­nym wzro­kiem i dodał jesz­cze:

– Nie­jed­no­gło­śnie.

Wyraz jego twa­rzy nie po­zo­sta­wiał złu­dzeń, kto gło­so­wał prze­ciw.

In­for­ma­cję za wy­po­wie­dzią masz, może nie wprost, ale za­wsze, po­da­ną w aka­pi­cie przed wy­po­wie­dzią. Nawet jeśli póź­niej do­mysł oka­zu­je się mijać z praw­dą.

 

Bę­dzie miód, ale za­cznę od spo­rej gar­ści dzieg­ciu.

Pierw­sza scena. Jest taka książ­ka “Gen atlan­tydz­ki” au­tor­stwa nie­ja­kie­go A.G.Riddle, która jest na­pi­sa­na w bar­dzo po­dob­ny spo­sób. Dużo opi­sów co kto robi, po kolei, prze­my­śleń mało albo wcale, po­sta­ci to oczy­wi­ście ol­brzy­mi pan i zgrab­na, szczu­pła pani, do tego pełno dia­lo­gów si­lą­cych się na bły­sko­tli­wość. “Gen atlan­tydz­ki” to książ­ka bar­dzo zła, ale z ja­kie­goś po­wo­du rów­nież bar­dzo po­pu­lar­na (co spra­wi­ło, że się okrut­nie na­cią­łem, na­by­wa­jąc ją w za­ku­po­wym szale), nie­mniej jest to po­pu­lar­ność, któ­rej chyba nie ży­czył­bym ni­ko­mu. Nie wiem, co Cię pod­ku­si­ło, aby po­pro­wa­dzić eks­po­zy­cję tak po­sta­ci, jak i pro­ble­mu wła­śnie w taki spo­sób, ale myślę, że spo­koj­nie po­ra­dził­byś sobie bez tego na­dę­cia w dia­lo­gach, czy, moim zda­niem, bar­dzo kiep­skiej ja­ko­ści przy­ty­ków tamże.

Ale potem to już po­pły­ną­łem! Znów od­wo­łam się do książ­ki, bo sko­ja­rze­nie znów mia­łem mocne. “Chro­mo­som 6” Ro­bi­na Cooka po­ru­sza bar­dzo po­dob­ną te­ma­ty­kę – czło­wie­czeń­stwo u małp bo­no­bo. Oba dzie­ła mają bla­ski i cie­nie i wiem, że nie do końca po­wi­nie­nem je po­rów­ny­wać, wszak róż­ni­ca w dłu­go­ści formy jest zna­czą­ca. Tutaj, czy­ta­jąc, mu­sia­łem mo­men­ta­mi przy­sta­wać, by się po­za­chwy­cać, bo na­praw­dę po­koń­czy­łeś roz­dzia­li­ki mi­strzow­ski­mi pu­en­ta­mi. Pisać po­ru­sza­ją­co o mał­pach, sta­wiać przy tym trud­ne py­ta­nia – to trze­ba jed­nak być pew­nym swych umie­jęt­no­ści, by za­fun­do­wać taki popis. Za­sta­na­wiam się tylko, czy nie jest za gęsto w tym dość prze­cież sta­tycz­nym tek­ście. Są gwał­ty, po­ro­dy, wcze­śnia­ki, ry­tu­al­ne tańce, sa­mo­sąd. W książ­ce Cooka – mimo że tro­chę zbyt roz­wle­czo­nej – scena w któ­rej bo­no­bo znaj­du­je ze­ga­rek i za­kła­da go sobie na nad­gar­stek jest rów­nie wy­mow­na, a jakże prost­sza.

No i za­koń­cze­nie IMO od­sta­je od wspa­nia­łej resz­ty. Nie po­twier­dza, ani nie za­prze­cza tezie, że ne­an­der­tal­czyk jest ludz­ki. W tym kon­kret­nym przy­pad­ku pa­so­wa­ło­by mi zde­cy­do­wa­nie na któ­ryś wa­riant, bo taki prze­skok do małp to tro­chę pój­ście na ła­twi­znę.

Jesz­cze smacz­ki! HeLa, Da­ni­ken, my­le­nie Chiń­czy­ka z Wiet­nam­czy­kiem od­wró­co­ne na Niem­ca ze Szwaj­ca­rem… I kto wie, ile mi jesz­cze umknę­ło. Klasa! Nie wiem, czy to Twoje naj­lep­sze opo­wia­da­nie i czy w ple­bi­scy­cie po­wtó­rzy suk­ces Lo­tha­ra, ale mam prze­czu­cie, że się w nim ra­czej znaj­dzie. ;)

Trzy­maj się!

 

 

Azja­ci mają prze­cież ob­ni­żo­ną to­le­ran­cję na al­ko­hol. Nie wpa­da­ją przez to zbyt czę­sto w al­ko­ho­lizm, ale czyni to ich głowy sła­biut­ki­mi.

Nie wszy­scy Azja­ci, a tylko nie­któ­rzy.

Ci z nieco ciem­niej­szą kar­na­cją radzą sobie cał­kiem nie­źle.

 

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Masz rację, z tym że to do­ty­czy czę­ści po­pu­la­cji, a nie wszyst­kich Chiń­czy­ków.

 

Zda­rza­ło mi się pić z ta­ki­mi, któ­rzy wspo­mnia­nych ob­ja­wów nie mieli. Choć z przy­to­czo­ne­go przez Cie­bie ar­ty­ku­łu wy­ni­ka, że na po­łu­dniu Azji wspo­mnia­ny gen jest dużo rzad­szy, stąd tez i moje ob­ser­wa­cje mogą nie być re­pre­zen­ta­tyw­ne dla ty­po­we­go Chiń­czy­ka z pół­no­cy.

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Tak, pro­blem do­ty­czy wschod­niej Azji. Oczy­wi­ście nie ma co ge­ne­ra­li­zo­wać, na­to­miast we frag­men­cie, do któ­re­go się do­cze­pi­łem, Co­bold po­słu­żył się ste­reo­ty­pem “moc­nej głowy Chiń­czy­ka”, a w kon­tek­ście ge­ne­ty­ki i przy­to­czo­nych ob­ja­wów jest to sfor­mu­ło­wa­nie dość nie­for­tun­ne. ;)

Azja­ci mają prze­cież ob­ni­żo­ną to­le­ran­cję na al­ko­hol. Nie wpa­da­ją przez to zbyt czę­sto w al­ko­ho­lizm, ale czyni to ich głowy sła­biut­ki­mi.

Mały oso­bi­sty of­ftop, po­zwo­lę sobie, bo mnie to za­in­te­re­so­wa­ło. Ro­dzi­na mo­je­go taty jest ponoć po­cho­dze­nia ta­tar­skie­go, ale z cza­sów Ja­gieł­ly, a nie tego głów­ne­go sie­dem­na­sto­wiecz­ne­go na­pły­wu do Rzecz­po­spo­li­tej. Po tacie w sumie istot­nie widać, jakby był wręcz dry­fem ge­ne­tycz­nym (jak byłam w Ta­tar­sta­nie na kon­fe­ren­cji, to do­dat­ko­wo umoc­ni­łam się w tym prze­ko­na­niu). Mamy oboje tro­chę cech uwa­ża­nych w an­tro­po­lo­gii za azja­tyc­kie, ale o tym al­ko­ho­lu jakoś nie wie­dzia­łam, a też pa­su­je… Dzię­ki więc za info, bo za­wsze jakiś mały ar­gu­men­cik na rzecz tego po­cho­dze­nia.

http://altronapoleone.home.blog

Dra­ka­ino, wspo­mnia­ny gen jest roz­po­wszech­nio­ny naj­licz­niej wśród miesz­kań­ców wschod­niej Azji, skąd dość da­le­go do ta­tar­skich ziem. Nie wy­klu­cza to oczy­wi­ście obec­no­ści genu na mniej­szą skalę w in­nych po­pu­la­cjach, ale wnio­sek, że Azja­ta to abs­ty­nent jest chyba na wy­rost. Myślę,czy nie edy­to­wać mo­je­go pierw­sze­go ko­men­ta­rza.

Mon­go­lia chyba za­li­cza się do wschod­niej Azji? Ta­tar­stan, nie mó­wiac już o Kry­mie, to późne dzie­je…

http://altronapoleone.home.blog

Piłam kie­dyś kumys z jedną Mon­goł­ką. I z Po­la­kiem. Po pierw­szej ko­lej­ce my – jak­by­śmy się jo­gur­tu na­pi­li. Chyba kola by na nas moc­niej po­dzia­ła­ła. A dziew­czy­na już była we­so­lut­ka…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Moja przy­ja­ciół­ka nie jest w sta­nie uwie­rzyć (a była świad­kiem), że można się upić szklan­ką san­grii do tego stop­nia, że idziesz na­stęp­nie przez mia­sto śpie­wa­jąc arie ope­ro­we i żą­da­jąc pa­miąt­ko­we­go zdję­cia z każdą na­po­tka­ną la­tar­nią. Na­grań na szczę­ście nie ma, ale zdję­cia nie­ste­ty ist­nie­ją ;)

http://altronapoleone.home.blog

Kumys chyba jed­nak słab­szy od san­grii. Cho­ciaż przy­zna­ję, że “nasza” dziew­czy­na nie śpie­wa­ła. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

O, me­ry­to­ry­ka siada, czas się ode­zwać ;)

Z tymi al­ko­ho­lo­wy­mi moż­li­wo­ścia­mi Nguy­ena to było przede wszyst­kim tak, że chcia­łem po­ka­zać:

  1. Neumann pozuje na znawcę ludzkich zachowań, a nic nie wie o życiu. Nie rozróżnia ludzi z Dalekiej Azji, a na podstawie pojedynczej obserwacji wyprowadza daleko idące uogólnienia.
  2. Neumann ma słabą głowę, a Nguyen to zawodnik lepszy niż się na pierwszy rzut oka zdaje.

Cie­ka­we te uwagi o po­dob­nych mo­ty­wach w róż­nych książ­kach. O “Genie atlan­tydz­kim” nie sły­sza­łem, a “Chro­mo­som 6” wi­dzia­łem tylko na półce u te­ścio­wej, ale po­dob­nie było z “Ge­ne­sis”, na po­do­bień­stwo do któ­rej “Lo­tha­ra” zwró­ci­ła mi uwagę Bella. Na­by­łem, prze­czy­ta­łem i zna­la­złem tam iden­tycz­ny frag­ment o ataku na an­dro­ida i utrą­ce­niu mu głowy! Coś jest z tą świa­do­mo­ścią zbio­ro­wą na rze­czy.

Wresz­cie za­bra­łam się za lek­tu­rę, a tu już dawno tekst w Bi­blio­te­ce i ma już no­mi­na­cję do naj­lep­sze­go opo­wia­da­nia mie­sią­ca.

Bar­dzo po­do­ba mi się oszczęd­ność opi­sów – na­su­wa mi sko­ja­rze­nia z twór­czo­ścią fan­ta­stycz­ną (ame­ry­kań­ską) z lat 70-tych lub 80-tych. Do­brze, że wy­bra­łeś co­bol­dzie formę prost­szą. Dzię­ki temu mo­głeś ująć wię­cej te­ma­tów, które są jasne i wi­docz­ne. Jak widać, dys­ku­sje w ko­men­ta­rzach trwa­ją w naj­lep­sze ;) Mi się rzu­ci­ła w oczy osoba Tho­rvald­se­na, który sko­ja­rzył mi się z tym ide­al­nym Aryj­czy­kiem, który miał w rę­kach stery dzie­jów. Zresz­tą masz dużo smacz­ków w tek­ście, które uprzy­jem­ni­ły mi lek­tu­rę. Ale czy to wszyst­ko ku­pu­ję? Mam dosyć mie­sza­ne od­czu­cia i nie po­czu­łam się aż tak po­ru­szo­na te­ma­ty­ką. A sama lek­tu­ra na­praw­dę była przy­jem­no­ścią, bo każde słowo było na swoim miej­scu. Ale czy ide­owo? Są cią­gle wąt­pli­wo­ści.

A z tym al­ko­ho­lem – unre­lia­ble nar­ra­tor? Z Two­je­go wy­tłu­ma­cze­nia widać ce­lo­wość za­bie­gu ;)

ps. A kim jest ste­reo­ty­po­wy Chiń­czyk? Tam jest tyle grup et­nicz­nych, że trud­no się po­ła­pać. A sami Ta­ta­rzy są nie­złą mie­szan­ką. Nie­któ­rzy nawet nie muszą mieć du­że­go wpły­wu krwi mon­gol­skiej. Lubię bar­dzo lud­ność tur­kij­ską – tak wy­mik­so­wa­ni.

pss. cechy mon­go­lo­idal­ne jak np. “sko­śna” po­wie­ka są o wiele częst­sze niż nam się wy­da­je – w Eu­ro­pie też wy­stę­pu­je. Ale, że czę­ściej nasze oczo­do­ły są płyt­sze, więc opa­da­ją­ca po­wie­ka nie na­bie­rze cha­rak­te­ry­stycz­ne­go sko­śne­go kształ­tu.

A wiesz, że nie zna­łem tego ter­mi­nu (unre­lia­ble nar­ra­tor)?

Ale tak, ostat­nio coś mnie cią­gnie do nar­ra­cji pierw­szo­oso­bo­wej, nie­prze­zro­czy­stej, na­zna­czo­nej sła­bo­ścia­mi nar­ra­to­ra.

Jest to znak roz­po­znaw­czy Gene'a Wolfe'a i jego serii o Nowym Słoń­cu :)

Któ­re­go ja i Co­bold je­ste­śmy mi­ło­śni­ka­mi.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Rze­kłeś, Ma­ra­sie :) Choć li­czy­łem, że skoro wpa­dłeś, to rzek­niesz coś wię­cej ;)

Ależ oczy­wi­ście, Co­bol­dzie. Dawno prze­czy­ta­ne. La­wi­ru­je z cza­sem, ale zdążę i tutaj przed 5 grud­nia ;)

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

A pro­pos. Spójrz na te awa­ta­ry mo­no­chro­ma­tycz­ne. Jak ład­nie się kom­po­nu­ją.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Oj, bo się Fin­kla ob­ra­zi…

No to wszy­scy na­le­ży­my do grona mi­ło­śni­ków twór­czo­ści Wolfe’a (ale też czar­no-bia­łych awa­ta­rów) :)

Czyli Co­bol­dzie, do­brze wiesz kim jest unre­lia­ble nar­ra­tor, tylko nie wie­dzia­łeś, że ma jesz­cze swoją nazwę ;) Nawet nie wiem czy jest ja­kieś pol­skie tłu­ma­cze­nie tego okre­śle­nia.

Oj tam, już nie mam się o co ob­ra­żać. Ko­lo­ry są fajne, zwłasz­cza w tęczy, ale prze­cież nie będę Was zmu­szać. A Wolfe’a nie znam.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fin­klo, jak tak można? Wolfe’a?

Echh, ta mło­dzież…

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

nar­ra­tor nie­wia­ry­god­ny po na­sze­mu :)

Kawał świet­ne­go tek­stu. Na­stro­jo­wy, skła­nia­ją­cy do my­śle­nia, do tego na­pi­sa­ny przy­stęp­nym ję­zy­kiem, bez zbęd­nych ozdob­ni­ków i kom­bi­no­wa­nia. Aż, ża­łu­ję, że za­bra­łem się do tego opo­wia­da­nia tak późno, bo już wiem, że zo­sta­nie mi w pa­mię­ci.

Cie­ka­wie i ta­jem­ni­czo skon­stru­owa­ne po­sta­ci, szcze­gól­nie Tho­rvald­sen. Widzę, też sporą in­spi­ra­cję Ody­se­ją ko­smicz­ną Ku­bric­ka – naj­bar­dziej w ostat­niej sce­nie.

 

W kwe­stii sko­ja­rzeń: mnie Tho­rvald­sen ko­ja­rzy się wy­łącz­nie z rzeź­bia­rzem… I bar­dzo mu­sia­łam opie­rać się temu sko­ja­rze­niu :/

http://altronapoleone.home.blog

A kogo ten rzeź­biarz rzeź­bił?

Oj, dużo wy­ma­gasz od czy­tel­ni­ka. On się nie ogra­ni­czył do jed­nej rzeź­by.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

No, w Pol­sce to mamy np. księ­cia Po­nia­tow­skie­go pod pa­ła­cem pre­zy­denc­kim oraz Ko­per­ni­ka na Kra­kow­skim Przed­mie­ściu, w Kra­kau na­gro­bek W. Po­toc­kie­go, ale to mniej znane… A poza Pol­ską to ho ho ;)

http://altronapoleone.home.blog

Pra­wi­dło­wy od­po­wiedź: ludzi i bogów ;)

Prze­sa­dzasz. Takie od­po­wie­dzi nic nie mówią. A jedna rzeź­ba przed­sta­wia Ga­ni­me­de­sa z orłem, więc zwie­rzę­ta też. I co, to ma nam się z czymś ko­ja­rzyć? Z Ne­an­der­tal­czy­ka­mi na przy­kład? Czy Fi­diasz rzeź­bił coś in­ne­go?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Masz rację, Fin­klo, zwie­rzę­ta też – pa­su­je!

Oj, prze­cież mru­gam do Was okiem w emo­ti­kon­ce, oczy­wi­ście, że nie pla­no­wa­łem ta­kie­go od­nie­sie­nia. Tho­rvald­sen miał się ko­ja­rzyć z Tho­rem, jako bo­giem i uoso­bie­niem mocy. Ale jeśli ko­ja­rzy się z rzeź­bia­rzem, twór­cą to nie widzę w tym żad­ne­go pro­ble­mu dla tek­stu. Dla­te­go tak sobie cenię to opo­wia­da­nie, bo na razie, z któ­rej stro­ny bym nie spoj­rzał, to i tak po­szcze­gól­ne ele­men­ty ukła­da­ją się w spój­ną ca­łość. Cza­sem tak wy­cho­dzi.

Sorki, nie zwró­ci­łam uwagi na to mru­ga­nie.

A, z Tho­rem mi się ko­ja­rzył…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Byle nie z tym Tho­rem z fil­mów o ko­mik­so­wych su­per­bo­ha­te­rach ;)

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Pra­wi­dło­wy od­po­wiedź: ludzi i bogów ;)

Nigdy nie po­tra­fi­łam wczu­wać się w to, co eg­za­mi­na­tor uwa­żał za wła­ści­wie sfor­mu­ło­wa­ną od­po­wiedź… Za­wie­sza­łam się to­tal­nie zwłasz­cza na “na pewno zna pani od­po­wiedź”.

 

A me­ry­to­rycz­nie: mia­łam w po­przed­niej wy­po­wie­dzi dodać, że w Krk jest rów­nież kopia Mer­ku­re­go ;)

 

Ale cie­szę się, że moje sko­ja­rze­nie (uwiel­biam neo­kla­sy­cyzm) nie jest cał­kiem złe.

http://altronapoleone.home.blog

Mia­łem wró­cić z po­rząd­nym ko­men­ta­rzem, ale za­ją­łem się w mię­dzy­cza­sie mi­li­jo­nem in­nych rze­czy i jakoś mi umkło. No i na dobrą spra­wę ko­men­tarz ów jest już zby­tecz­ny, ni­cze­go no­we­go nie dodam do tego, co zo­sta­ło już na­pi­sa­ne. Ale mam za­miar zgło­sić tekst do piór­ka, więc nie wy­pa­da tak mil­czeć :-) 

Zatem – sty­li­stycz­nie to bar­dzo spo­koj­nie, za­cho­waw­czo, można rzec – bez­piecz­nie na­pi­sa­ne opo­wia­da­nie. Bez sza­leństw, bez fa­jer­wer­ków. Mógł­bym to uznać za wadę zwłasz­cza, że uwiel­biam po­pi­sy, ale w przy­pad­ku tego tek­stu ozdob­ni­ko­we roz­pa­sa­nie by­ło­by nie na miej­scu. Bo jest to fan­ta­sty­ka w sta­rym stylu, gdzie liczy się po­mysł, gdzie autor pre­zen­tu­je hi­sto­rię, która ma skło­nić czy­tel­ni­ka do za­sta­no­wie­nia się i wy­cią­gnię­cia ja­kichś tam wnio­sków. Nie ma tu miej­sca, a przede wszyst­kim po­trze­by, by stro­szyć for­mal­ne ogony. 

A do po­my­słu i hi­sto­rii za­strze­żeń nie mam. Jasne, można krę­cić nosem, ma­ru­dzić, że szym­pan­sy tak by się nie za­cho­wa­ły, że ne­an­der­tal­czyk cze­goś tam by nie zro­bił, a homo sa­piens znowu wła­śnie by zro­bił. W na­tu­ral­nym śro­do­wi­sku za­pew­ne tak. Ale w sy­tu­acji, gdy cały świat za­my­ka się w dużym ter­ra­rium, a każdy, za­miesz­ku­ją­cy je osob­nik ma świa­do­mość sa­mot­nej nie­po­wta­rzal­no­ści… No, nie da się tu przy­cze­pić do cze­goś. Wszyst­ko wy­da­je się spój­ne i lo­gicz­ne. A sama hi­sto­ria mocna i miej­sca­mi nawet wzru­sza­ją­ca. 

Z kolei war­stwa, że tak po­wiem, oby­cza­jo­wa ni ziębi mnie ni grze­je. Po pro­stu jakaś tam jest. Po­wsta­je wra­że­nie, że re­la­cje mię­dzy na­ukow­ca­mi są za­zna­czo­ne tylko po to, żeby od­nieść ich jakoś do cech oso­bo­wo­ści mniej lub bar­dziej ułom­nych bogów. Ot, ów ni­by­ro­mans – jest, ale mo­gło­by go nie być – dla mnie nie ma to więk­sze­go zna­cze­nia. Nie czuję wagi, isto­ty tego faktu. 

Co oczy­wi­ście nie wpły­wa spe­cjal­nie na ja­kość tek­stu – to zna­ko­mi­ty kawał praw­dzi­wej fan­ta­sty­ki. Oby wię­cej ta­kich! 

Aha, ta klam­ra – pierw­szy dia­log / ostat­nie zda­nie – świet­na. 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

No­mi­nu­ję to opo­wia­da­nie (jakby mój głos na no­mi­na­cję miał jesz­cze ja­kieś zna­cze­nie wobec tylu in­nych gło­sów na tak), cho­ciaż czuję pe­wien nie­do­syt. Tekst do­star­cza mi ku temu kilka ar­gu­men­tów i oce­nia­jąc go obiek­tyw­nie nie spo­sób pod­wa­żyć jego piór­ko­wy po­ziom. Był dru­ko­wa­ny, na­gra­dza­ny, na pewno za­słu­że­nie. Na­pi­sa­ny jest bar­dzo do­brze, na po­zio­mie osią­gal­nym obec­nie na tym por­ta­lu je­dy­nie dla wą­skiej grupy twór­ców. Po­ru­sza in­te­re­su­ją­ce i po­waż­ne kwe­stie. Od­waż­nie za­pusz­cza się na te­re­ny za­re­zer­wo­wa­ne dla hu­ma­ni­stycz­nej scien­ce-fic­tion.

Nie­do­syt wy­ni­ka z moich oso­bi­stych ocze­ki­wań. Ocze­ki­wań po­wsta­łych nie tylko wobec za­po­wie­dzi Au­to­ra, że jest to jego naj­lep­sze dzie­ło (po­zo­sta­nę przy opi­nii o wyż­szo­ści Lo­tha­ra). Ocze­ki­wa­nia rosły mniej wię­cej do po­ło­wy opo­wia­da­nia, finał przy­niósł co praw­da czy­tel­ni­czą sa­tys­fak­cję, ale nie taką, ja­kiej się spo­dzie­wa­łem.

Sy­tu­acja wyj­ścio­wa jest dosyć stan­dar­do­wa – mamy ta­jem­ni­czy eks­pe­ry­ment i bo­ha­te­ra z ze­wnątrz po­sta­wio­ne­go wobec dy­le­ma­tów mo­ral­nych. Po­mysł z ne­an­der­tal­czy­ka­mi niby pro­sty, ale trze­ba na niego jesz­cze wpaść i spo­żyt­ko­wać. Gdy za­wią­za­ły się wszyst­kie ważne re­la­cje i fa­bu­ła zna­la­zła się w punk­cie klu­czo­wym dla przy­szłych wy­da­rzeń, wy­obra­ża­łem sobie, ja­ki­mi to po­my­sła­mi, pro­ble­ma­mi, sy­tu­acja­mi, unie­sie­nia­mi po­trak­tu­je mnie Co­bold w dru­giej czę­ści tek­stu. Wszyst­ko szło w do­brym kie­run­ku, wy­da­rze­nia się kom­pli­ko­wa­ły, w po­wie­trzu wi­sia­ła tra­ge­dia, dra­mat, cięż­kie te­ma­ty, od­nie­sie­nia, sym­bo­li­ka itd. Ale za­miast za­pie­ra­ją­cych dech kon­flik­tów po­ja­wił się wątek za­mia­ny mar­twe­go po­tom­ka na mał­piąt­ko. I oka­za­ło się, że Autor za­mie­rza iść zu­peł­nie inną ścież­ką, nieco za­gma­twa­ną dla mnie, być może nadal pełną głę­bo­kich prze­my­śleń i na­wią­zań, ale trosz­kę mniej mnie po­ru­sza­ją­cych.

Jak już wspo­mi­na­łem, finał, jego wy­mo­wa i nie­do­po­wie­dze­nie, jest sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy i do­cho­dzisz do niego swoją wła­sną drogą, a bo­ha­ter od­ha­cza na swo­jej "tra­sie" inne "sta­cje" niż te ocze­ki­wa­ne prze­ze mnie. Cho­ciaż nie mam po­ję­cia, ja­kich ocze­ki­wa­łem tak na­praw­dę. Jeśli wiesz co chcę po­wie­dzieć. To, co przed­sta­wi­łeś nadal jest in­try­gu­ją­ce, wciąż po­ru­sza i wy­wo­łu­je emo­cje i zmu­sza do my­śle­nia. Dla­te­go no­mi­nu­ję. Ze swoim nie­do­sy­tem i roz­mi­nię­ciem muszę po pro­stu się jakoś oswo­ić.

Jeśli mam wy­mie­nić kon­kret­ną wady opo­wia­da­nia, to może po­ma­ru­dzę nad fak­tem, że sporo in­te­re­su­ją­cych i waż­kich wy­da­rzeń po­zna­je­my tylko z re­la­cji bo­ha­te­ra i nie je­ste­śmy tego uczest­ni­kiem (np. poród wcze­śnia­ka). Druga spra­wa to ciut zbyt na­chal­na sym­bo­li­ka bi­blij­na – ze­staw cha­rak­te­rów, imio­na, ta­tu­aż itd.. Można sub­tel­niej.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Dzię­ki, chło­pa­ki, za szcze­re, dłu­gie i prze­my­śla­ne ko­men­ta­rze!

I dzię­ki za no­mi­na­cje, bo prze­cież nie­za­leż­nie od tego co pisze Maras, do­brze wie­cie, jak ważne dla każ­de­go au­to­ra jest każde takie do­ce­nie­nie tek­stu. A ja wiem, jak cza­sa­mi bra­ku­je tego jed­ne­go TAK-a od dy­żur­nych.

Muszę się jesz­cze od­nieść do tej wła­snej przed­mo­wy – wiem, że bar­dziej mi ona szko­dzi niż po­ma­ga, ale co zro­bić, na­pi­sa­łem to zda­nie nie jako pro­wo­ka­cję, czy, nie daj Boże, prze­chwał­kę, ale dla­te­go, że po raz pierw­szy tak rze­czy­wi­ście myślę. A szcze­rość je­stem Wam wi­nien, za Wasze ko­men­ta­rze. Takie opo­wia­da­nia chciał­bym po pro­stu pisać. I to chcia­łem za­sy­gna­li­zo­wać.

I wiem, co chcesz po­wie­dzieć, Ma­ra­sie, też tak mie­wam. Z ta­kie­go dy­so­nan­su po­znaw­cze­go rodzą się cza­sem fajne wła­sne po­my­sły na opo­wia­da­nia ;)

Opo­wia­da­nie czy­ta­łam już w Fan­ta­zma­tach, ale aby móc je lo­żo­wo oce­nić, prze­czy­ta­łam jesz­cze raz. I przy­znam, że po tym, co pa­mię­ta­łam z książ­ki, by­ła­bym na “nie” (gdyby np. nie star­czy­ło mi czasu na po­now­ną lek­tu­rę). A teraz, przy po­now­nej lek­tu­rze, to muszę się z tym prze­spać, bo za dru­gim razem spodo­ba­ło mi się dużo bar­dziej ;)

 

Bar­dzo dobry po­czą­tek. Lubię takie oszczęd­ne zda­nia, które chwy­ta­ją czy­tel­ni­ka. Co sta­no­wi fajną klam­rę z do­brym, oszczęd­nym zda­niem na końcu.

 

“Jest jesz­cze He­noch, ale jego tu wtedy nie było, nie ro­zu­mie, co się wła­ści­wie dzie­je. Sa­mi­ce na razie ob­ser­wu­ją, ale wy­raź­nie uni­ka­ją sam­ców. Coś się musi wy­da­rzyć. To zu­peł­nie nowa sy­tu­acja, wszy­scy jesz­cze tłu­mią emo­cje, ale stado nie może tak funk­cjo­no­wać.”

 

„Czu­łem się winny. Byłem gotów zro­bić dla niej wszyst­ko.” – Do­pie­ro co się spo­tka­li i raz prze­spa­li, a on jest gotów zro­bić dla niej wszyst­ko? Nie­wia­ry­god­ne. Poza tym nie ma zna­cze­nia dla fa­bu­ły, praw­da?

 

Jesz­cze kilka kro­ków i zgra­ja małp prze­sło­ni­ła le­żą­cych ne­an­der­tal­czy­ków. Dłu­gie łapy jesz­cze przez chwi­lę na prze­mian uno­si­ły się i opa­da­ły.”

 

Ge­ne­ral­nie rzecz bio­rąc po­do­ba mi się po­mysł, po­do­ba mi się otwar­cie, po­do­ba mi się spo­sób, w jaki wszyst­ko jest opi­sa­ne, po­do­ba­ją mi się pro­ble­my, jakie po­ru­szasz. To, jak na­ukow­cy bez­na­mięt­nie pod­cho­dzą do tego, co robią. Tro­chę dziwi mnie ogra­ni­czo­na licz­ba per­so­ne­lu przy takim pro­jek­cie, ale ani się nie znam, ani nie sądzę, by to aku­rat miało ja­kieś wiel­kie zna­cze­nie, bo nie o tym jest opo­wia­da­nie. Zde­cy­do­wa­nie dziwi mnie ro­man­so­wy (?) wątek, bo ani nic nie wnosi, ani – jak pi­sa­łam wyżej – nie ma żad­ne­go zna­cze­nia. Dziwi mnie też samo za­koń­cze­nie, bo w sumie tro­chę nie ku­pu­ję tego, co nar­ra­tor robi pod ko­niec, ani dla­cze­go Ra­che­la ry­su­je Tar­za­no­wi i Jane au­re­ole. No ale jeśli coś mi umknę­ło, to już mój pro­blem, nie?

 

Nie za­kła­daj nigdy, że dany tekst jest Twoim naj­lep­szym. Nigdy nie wiesz, co jesz­cze na­pi­szesz, a każdy czy­tel­nik bę­dzie oce­niał po swo­je­mu i pięć za­py­ta­nych osób może Ci wska­zać pięć róż­nych tek­stów ;)

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Dzię­ki, Jose. Mó­wisz, że zy­sku­ję przy bliż­szym po­zna­niu?

 

Poza tym nie ma zna­cze­nia dla fa­bu­ły, praw­da?

Moim zda­niem ma, bo po­ka­zu­je me­cha­nizm opę­ta­nia. A tym, co po­py­cha bo­ha­te­ra do dzia­ła­nia nie jest po­zy­tyw­ne uczu­cie, tyko wy­rzu­ty su­mie­nia.

 

Nie za­kła­daj nigdy, że dany tekst jest Twoim naj­lep­szym

Tłu­ma­czy­łem się już tych słów, to nie prze­chwał­ka, tylko szcze­re po­ka­za­nie Czy­tel­ni­ko­wi, jak ja to czuję. Choć nie miał­bym nic prze­ciw­ko temu, żebym mógł w przy­szło­ści wy­co­fać się z tej opi­nii.

Wra­cam z ko­men­ta­rzem piór­ko­wym.

Ważki temat pod­ję­ty w in­try­gu­ją­cy spo­sób. Już pierw­szy frag­ment jest świet­nym ha­czy­kiem – niby tekst okle­pa­ny, a jed­nak nadal po­tra­fi in­try­go­wać i wzbu­dzać cie­ka­wość. Ko­lej­ne ob­ra­zy, przed­sta­wia­ne pla­stycz­nie, z ko­men­ta­rza­mi na­ukow­ców kie­ru­ją­cy­mi roz­wa­ża­nia na od­po­wied­nie tory. Ja przez cały czas mia­łem sko­ja­rze­nia z Ody­se­ją ko­smicz­ną 2001 – zwłasz­cza przez bar­dzo ładną koń­ców­kę.

Rze­czy do do­pra­co­wa­nia znasz – pierw­sza scena w la­bo­ra­to­rium prze­sy­co­na eks­po­zy­cją do gra­nic moż­li­wo­ści, nie­rów­ne in­te­rak­cje bo­ha­te­ra z Ann i kapkę na­cią­ga­ny z nią ro­mans. Ale nie da rady mieć wszyst­kie­go :)

Z czy­stym su­mie­niem daję TAKa.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Mogę się na po­czą­tek po­chwa­lić? Czy­ta­łam ele­ganc­ko na pa­pie­rze. Co za przy­jem­ność, otwo­rzyć w po­cią­gu książ­kę i prze­kła­dać kart­ki, śle­dząc wzro­kiem stro­nę za stro­ną, za­miast wle­piać oczy w ekran te­le­fo­nu :) 

Po­ru­szy­łeś, Co­bol­dzie, cie­ka­wy temat. I przed­sta­wi­łeś go w in­te­re­su­ją­cy spo­sób. Widzę tu kilka warstw i wiele pytań. Nie tylko o re­li­gię i na­ro­dzi­ny bogów, o czym pi­szesz wprost, ale także o to, co czyni czło­wie­ka, o jego mo­ral­ność, po­czu­cie od­po­wie­dzial­no­ści za wła­sne czyny. Świet­ne jest to, że nie da­jesz wprost żad­nych od­po­wie­dzi, po­zo­sta­wia­jąc moż­li­wość roz­wa­że­nia wszyst­kie­go czy­tel­ni­ko­wi.  

Niby nar­ra­tor jest je­dy­nie ob­ser­wa­to­rem, niby akcja pły­nie spo­koj­nie, nie ma ja­kichś szcze­gól­nych po­ry­wów, ale nie da od tek­stu ode­rwać. Po­sta­ci po­zo­sta­łych na­ukow­ców spra­wi­ły, że się nad nimi za­sta­na­wia­łam. Naj­bar­dziej ludz­ki wydał mi się Nguy­en, nie mo­głam długo roz­gryźć Bjor­na, a Ann wy­szła naj­sła­biej. Już Jane i Ra­che­la były od niej żyw­sze i bar­dziej praw­dzi­we. 

Ge­ne­ral­nie – je­stem bar­dzo lek­tu­rą usa­tys­fak­cjo­no­wa­na. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Ech, po tej dys­ku­sji zwią­za­nej z wy­bo­rem Loży strach pisać ko­men­ta­rze…

Prze­ko­na­ła mnie te­ma­ty­ka. Lubię czy­tać o (mię­dzy in­ny­mi) zwie­rzę­tach, o ich po­do­bień­stwie do czło­wie­ka i o tym, jak stop­nio­wo od­da­je­my in­sy­gnia pana wszel­kie­go stwo­rze­nia – bo zwie­rza­ki i po­tra­fią kła­mać, i żar­to­wać, i się bawić, i za­bi­jać, jeśli nie są głod­ne… Więc po­mysł na ba­da­nie re­li­gij­no­ści zwie­rząt do mnie prze­mó­wił.

Byłam cie­ka­wa, co z tego pro­jek­tu wy­nik­nie, a zatem do­brze mi się czy­ta­ło.

Po­sta­cie do­brze zbu­do­wa­ne. OK, nie wszyst­kie rów­nie do­brze, ale nie będę ma­ru­dzić.

Nie przy­pa­dła mi do gustu koń­ców­ka. I – w końcu na­uko­wiec – bez­sen­sow­nie nisz­czą­cy wie­lo­let­nie wy­sił­ki ca­łe­go ze­spo­łu, i nagłe na­wró­ce­nie małp (bo to jedna traci młode? A póki co re­li­gii nie wy­kształ­ci­ły) ob­ja­wia­ją­ce się do tego na jakiś dziw­nie ludz­ki spo­sób. Dla­cze­go aku­rat au­re­ola? Wy­da­je mi się, że świa­tło czy świe­tli­stość czło­wie­ka to kon­cept dość abs­trak­cyj­ny. Wskrze­sza­nie zmar­łych czy róg ob­fi­to­ści by­ły­by ła­twiej­sze do po­ję­cia.

Z drob­ny­mi wąt­pli­wo­ścia­mi, ale byłam na TAK, czyli.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie mów, że HeLa za­ło­ży­ła sobie konto na fej­sie! ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie no, kurde. No Nie. Nie i nie chce być ina­czej. Przy­kro mi.

Ech… Drugi po Szysz­ko­wym pew­niak, który prze­ko­nał chyba wszyst­kich, nawet Jo­se­he­im, a który mnie nie sa­tys­fak­cjo­nu­je jed­nak na tyle, bym z czy­stym – czy nawet odro­bi­nę za­pać­ka­nym – su­mie­niem ob­da­ro­wał go Piór­kiem.

Przy czym – za­zna­czam od razu – nie twier­dzę też, że tekst mnie nie sa­tys­fak­cjo­nu­je zu­peł­nie, bo nie jest to praw­da czy nawet wyrób praw­do­po­dob­ny, by­naj­mniej.

Ale może naj­pierw natrę uszu, potem będę gła­skał.

Za­cznę może od tego, że żeby na­pi­sać ko­men­tarz sen­sow­ny wła­sny, po­czu­łem się zo­bli­go­wa­ny do lek­tu­ry ko­men­ta­rzy cu­dzych – czego sta­ram się uni­kać jak Mario la­ta­ją­cych żółwi – al­bo­wiem za­gu­bi­łem się w tym opo­wia­da­niu i mu­sia­łem zna­leźć jakąś drogę ewa­ku­acyj­ną. Albo, uj­mu­jąc rzecz ina­czej, tak bar­dzo nie za­gra­ły mi wła­sne do­my­sły i in­ter­pre­ta­cje, że szu­ka­łem albo ich po­twier­dze­nia, albo – co, mimo że kosz­to­wa­ło­by mnie uszczer­bek na dumie, wo­lał­bym zde­cy­do­wa­nie bar­dziej – praw­dzi­wej ilu­mi­na­cji.

No cóż, zna­la­złem po­twier­dze­nie.

Ko­lej­ną rze­czą, którą muszę tu nad­mie­nić, jest fakt, że żadne, ale to żadne z wspo­mnia­nych w ko­men­ta­rzach dzieł nie sko­ja­rzy­ło mi się z ni­niej­szym opo­wia­da­niem, po­nie­waż… nie znam ich albo nie pa­mię­tam. Cooka czy­ty­wa­łem dość ob­szer­nie, ale pra­wiek temu i nawet jeśli chap­ną­łem rów­nież “Chro­mo­som”, to je­stem wolny od ja­kich­kol­wiek wspo­mnień o nim. Po­dob­nie z Ody­se­ją ko­smicz­ną – ko­ja­rzę, że ko­ja­rzę, ale nic po­nad­to.

Tak więc dla mnie to była co­boldsz­czy­zna w czy­stej po­sta­ci (nie, żebym się nad tym za­sta­na­wiał pod­czas lek­tu­ry), co pew­nie ma nie­ba­ga­tel­ny wpływ na osta­tecz­ny od­biór tek­stu.

 

Szcze­gó­łów tech­nicz­nych bar­dzo cze­piać się nie za­mie­rzam, ale tym moc­niej przy­cze­pię się do tych, które pew­nej uwagi jed­nak wy­ma­ga­ją (i wy­bacz, że będę przy tym du­blo­wał nie­któ­re spo­strze­że­nia z po­przed­nich ko­men­ta­rzy: wiem, że one tam są i wiem, ja­kie­go ro­dza­ju po­le­mi­kę – uprosz­cze­nie – z nimi pro­wa­dzi­łeś, więc nie będę na­le­gał, żebyś po­wta­rzał się po­now­nie).

Przede wszyst­kim za­zgrzy­tał mi tu motyw “ję­zy­ka” ne­an­der­tal­czy­ków. Zła­że­nie z drze­wa zła­że­niem z drze­wa, po­hu­ki­wa­nie po­hu­ki­wa­niem, ale to wciąż dwie, zu­peł­nie po­zba­wio­ne ja­kich­kol­wiek wzor­ców pry­mi­tyw­ne isto­ty, które, jak na mój gust, miały bar­dzo zni­ko­mą moż­li­wość wy­two­rze­nia choć­by pod­wa­lin pod ja­ki­kol­wiek ro­dzaj ko­mu­ni­ka­cji, a szcze­gól­nie tak “za­awan­so­wa­ny”, jak po­ka­za­łeś to w opo­wia­da­niu. Pa­mięć ge­ne­tycz­na? Być może, ale warto by o tym jakoś wspo­mnieć. Bo “nagi fakt” budzi we mnie zbyt wiele wąt­pli­wo­ści – nie wiem, czy słusz­nych – by przejść obok niego obo­jęt­nie. Py­ta­nie też, czy jeśli mię­dzy Tar­za­nem a Jane było te kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy lat róż­ni­cy ge­ne­tycz­nej, to byli do sie­bie wciąż na tyle po­dob­ni, że zdo­ła­li nie tylko wy­two­rzyć jakiś wspól­ny spo­sób po­ro­zu­mie­wa­nia, ale też zwy­czaj­nie zdo­ła­li się do­pa­so­wać jako przed­sta­wi­cie­le jed­ne­go ga­tun­ku? Ana­lo­gicz­nie, czy współ­cze­sny czło­wiek byłby w sta­nie współ­żyć z przed­sta­wi­cie­lem homo sa­piens płci od­mien­nej, który żył te x-dzie­siąt ty­się­cy lat temu? I nie cho­dzi mi tu o róż­ni­ce kul­tu­ro­we czy spo­łecz­ne, bo przyj­mu­je­my tutaj, że oboje zna­leź­li się w wa­run­kach la­bo­ra­to­ryj­nych, jak T i J, od po­cząt­ku ho­do­wa­ni poza ja­ki­mi­kol­wiek wpły­wa­mi ze­wnętrz­ny­mi. Pytam o róż­ni­ce w roz­wo­ju, ja­kieś tam zmia­ny ge­ne­tycz­ne, tego typu spra­wy. Czy czło­wiek współ­cze­sny do­strzegł­by w czło­wie­ku nie­współ­cze­snym przed­sta­wi­cie­la tego sa­me­go ga­tun­ku (a ra­czej: czy do­strzegł­by w nim rów­no­rzęd­ne­go part­ne­ra do wspól­ne­go życia i prze­dłu­ża­nia ga­tun­ku)? A w drugą stro­nę? Homo sa­piens sprzed kilku epok świa­ta do­strzegł­by w nas taką samą jak on isto­tę, czy może jed­nak wy­glą­da­ło­by to jak w re­la­cjach z Mu­rzy­na­mi, któ­rzy – współ­cze­śni prze­cież nam, bia­łym bwana – pierw­szych bia­łych ludzi brali za bogów (choć tu do­cho­dzi ele­ment kul­tu­ry, roz­wo­ju, wie­dzy, za­awan­so­wa­nia tech­no­lo­gicz­ne­go i tak dalej).

Uczci­wie mówię, że pytam, bo nie wiem. Mam jed­nak co do tego na­praw­dę spore wąt­pli­wo­ści. I skuli tych wąt­pli­wo­ści tro­chę ra­zi­ła mnie “siel­skość” po­ży­cia Tar­za­na i Jane. Przy czym abs­tra­hu­ję tu oczy­wi­ście od kwe­stii “do­pusz­cza­nia” po utra­cie po­tom­ka. A skoro już po­błą­dzi­łem w te re­jo­ny, to ta siel­skość nie za­gra­ła mi też z in­ne­go po­wo­du: otóż dziwi mnie, że ne­an­der­tal­czy­cy, mimo, że za­pew­ne zna­leź­li się w wa­run­kach bar­dzo w ich ro­zu­mie­niu kom­for­to­wych, gdzie byli bez­piecz­ni i mieli względ­nie łatwy do­stęp do żyw­no­ści, tak sobie sie­dzie­li przez te szes­na­ście lat na du­pach i nawet się nie zo­rien­to­wa­li, że są w klat­ce, niech­by i ogrom­nej. Ne­an­der­tal­czy­cy – choć też nie cał­kiem i nie do końca – pro­wa­dzi­li ko­czow­ni­czy tryb życia, więc nawet przy za­ło­że­niu, że te dwa kon­kret­ne okazy nie miały żad­ne­go sen­sow­ne­go po­wo­du, by się prze­miesz­czać po klat­ce – a uwa­żam to za­ło­że­nie za bar­dziej niż na­cią­ga­ne – to jed­nak nie wie­rzę, że nie eks­plo­ro­wa­li więk­szych ob­sza­rów w po­szu­ki­wa­niu no­we­go, lep­sze­go, cie­kaw­sze­go, i nie od­kry­li dawno temu (w tra­wie) in­nych śla­dów obec­no­ści czło­wie­ka-bo­ga współ­cze­sne­go, z me­ta­lo­wą siat­ką stroj­ną w drut kol­cza­sty włącz­nie.

Przy czym ro­zu­miem, że to jest opo­wieść opar­ta na takim a nie innym za­ło­że­niu fa­bu­lar­nym i roz­trzą­sa­nie tych kwe­stii mi­ja­ło­by się tutaj z jasno okre­ślo­nym celem. Nie­mniej, jak dla mnie, jest to nie­do­pa­trze­nie, które za­sad­ni­czo sa­bo­tu­je albo przy­naj­mniej po­win­no sa­bo­to­wać cały tekst – bo co, gdyby T i J od­kry­li ludzi wcze­śniej?

Wra­ca­jąc jesz­cze do kwe­stii po­ro­zu­mie­wa­nia się – bo lep­szej oka­zji już w tym ko­men­ta­rzu nie będę miał – to gdzieś tam padła teo­ria, że ne­an­der­tal­czy­cy prze­gra­li ewo­lu­cyj­ną wojnę, bo nie byli w sta­nie się sku­tecz­nie ko­mu­ni­ko­wać (jak nasze woj­ska we wrze­śniu 39 r. – co tylko po­twier­dza za­sad­ność tego przy­pusz­cze­nia). Ja jed­nak czy­ta­łem o innej, chyba bar­dziej dla mnie prze­ko­nu­ją­cej (choć o wiele dziw­niej­szej) teo­rii, ja­ko­by ne­an­der­tal­czy­cy zo­sta­li wy­par­ci przez na­szych i w re­zul­ta­cie wy­gi­nę­li, bo… nie po­tra­fi­li bie­gać. ^^

Już tłu­ma­czę: otóż gdy skoń­czy­ła się epoka lo­dow­co­wa – nie­ja­ko na­tu­ral­ne śro­do­wi­sko ne­an­der­ta­li – wraz z nią za­czę­ło bra­ko­wać wiel­kich, cięż­kich, tłu­stych, po­żyw­nych i przede wszyst­kim po­wol­nych zwie­rząt, które nie zdą­ży­ły się przy­sto­so­wać do zmia­ny kli­ma­tu (ewo­lu­cja kon­tra re­wo­lu­cja), a które sta­no­wi­ły pod­sta­wę diety ne­an­der­tal­czy­ka. Za­miast nich po­ja­wi­ły się małe, szyb­kie, zwin­ne zwie­rząt­ka po­dob­ne tym współ­cze­snym, z po­lo­wa­niem na które nerdy – rów­nież stwo­rze­nia ma­syw­ne i silne, ale po­wol­ne i nie­zbyt jed­nak by­stre – nie ra­dzi­ły sobie zbyt do­brze. Za to homo sa­piens – pod pew­ny­mi, jak się oka­za­ło klu­czo­wy­mi wzglę­da­mi, ana­to­micz­ne prze­ci­wień­stwo ne­an­der­tal­czy­ka – i ow­szem. Nie by­li­śmy wtedy jesz­cze na tyle roz­wi­nię­ci, by spraw­nie ko­rzy­stać z na­rzę­dzi, ale mie­li­śmy inną, nie­za­wod­ną broń: wła­sne, do­sko­na­le przy­sto­so­wa­ne do bie­ga­nia na dłu­gich dy­stan­sach, spo­co­ne ciało.

Mó­wiąc ko­lo­kwial­nie, po­lo­wa­li­śmy na zwie­rzy­nę po­przez za­ga­nia­nie ich na śmierć. Jak szyb­ka by nie była taka sarna czy an­ty­lo­pa, mogła biec tylko na okre­ślo­nym dy­stan­sie, a potem mu­sia­ła od­po­cząć, żeby się nie prze­grzać. Z kolei czło­wiek, który po­tra­fił biec bez prze­rwy za swoją ofia­rą nawet kilka dni, ży­wiąc się w dro­dze, a przy tym chro­niąc ciało przed prze­grza­niem zwy­czaj­nie się pocąc, nie dawał ofie­rze moż­li­wo­ści od­sap­nię­cia i zwie­rzę w końcu pa­da­ło z wy­cień­cze­nia.

Brzmi jak wa­riac­two i jest wa­riac­kie, ale… praw­dzi­we. Do tej pory żyją na Ziemi ple­mio­na, które po­lu­ją w ten spo­sób. Na przy­kład Ta­ra­hu­ma­ra.

Ne­an­der­tal­czy­cy na­to­miast, ze swo­imi wiel­ki­mi, ra­czej ko­śla­wy­mi, za­ro­śnię­ty­mi ciel­ska­mi na zbyt krót­kich od­nó­żach nie byli w sta­nie nam do­rów­nać, więc na tym eta­pie wy­ści­gu ewo­lu­cyj­ne­go zo­sta­li po pro­stu zbyt da­le­ko z tyłu.

A król może być tylko jeden.

Ot, taka cie­ka­wost­ka, zresz­tą pew­nie po­da­na z pew­ny­mi uprosz­cze­nia­mi, a może nawet i prze­kła­ma­nia­mi, ale gdyby kogoś temat bar­dziej za­in­te­re­so­wał, to ser­decz­nie po­le­cam książ­kę “Uro­dze­ni bie­ga­cze” Chri­sto­phe­ra McDo­ugal­la.

 

Wra­ca­jąc jed­nak do opo­wia­da­nia, to… hmmm, stra­ci­łem wątek.^^

Okej, dobra, na chwi­lę dam spo­kój ner­dom i sku­pię się na lu­dziach. Tutaj, ge­ne­ral­nie, “Nie ma źle, do­brze wcale”, jak lubi ma­wiać mój kum­pel. Ge­ne­ral­nie jest le­piej niż go­rzej, bo męska część ze­spo­łu wy­pa­da na­praw­dę po­rząd­nie – oso­bli­wie Tho­rvald­sen, za­rów­no jako na­uko­wiec, czło­wiek po pro­stu mądry jak i sa­miec alfa – i dla mnie prze­ko­nu­ją­co. Nguy­en, taka po­czci­wa, na swój spo­sób pro­sta dusza, też mnie kupił. Włosz­ka na­to­miast… z jed­nej stro­ny, jako po­stać zbro­ja we wła­sny cha­rak­ter, po­glą­dy i tak dalej, po­tra­fi być prze­ko­nu­ją­ca (choć te po­glą­dy takie tro­chę zbyt… za­sad­ni­cze; nie wy­obra­żam sobie ja­kie­go­kol­wiek for­ma­tu na­ukow­ca-bio­lo­ga ma­ją­ce­go takie po­dej­ście do swo­ich bądź co bądź pod­opiecz­nych, jakie przed­sta­wia sobą ona, choć z dru­giej stro­ny, jak na mój gust, po­ka­za­ła “ludz­ką twarz” o wiele wcze­śniej, niż ra­czył to za­uwa­żyć bo­ha­ter). Z dru­giej stro­ny do­łą­czam do grona nie­usa­tys­fak­cjo­no­wa­nych wąt­kiem ro­man­so­wym. Tyle że w moim wy­pad­ku – mimo że zu­peł­nie nie prze­ko­nu­je mnie owo sa­kra­men­tal­ne “zro­bił­bym dla niej wszyst­ko” – nie cho­dzi nawet o to, że uwa­żam ten ro­mans za nie­po­trzeb­ny, tylko za fa­tal­nie ro­ze­gra­ny. Ot, sie­dli, na­pi­li się, Wiet­nam­czyk się “przy­pad­kiem” gdzieś stra­cił, więc hop siup i – Panie wy­ba­czą – dup-dup. Mimo, że wcze­śniej nie za­mie­ni­li ze sobą wię­cej jak dwa zda­nia na krzyż. I ani tem­pe­ra­ment dr Pen­tan­ge­li, ani “mu­sia­ło do tego dojść” zu­peł­nie mnie nie prze­ko­nu­ją jako pod­sta­wy ta­kiej re­la­cji. Myślę, że miał­bym z tym pro­blem, nawet gdyby tych dwoje zo­sta­ło uwię­zio­nych w Parku Ju­raj­skim bez szans na ra­tu­nek. Nie bez tej “iskry”, która da­wa­ła­by pod­wa­li­ny pod roz­wój ta­kiej a nie innej re­la­cji. Chyba, że w ten spo­sób chcia­łeś prze­ciw­sta­wić uczło­wie­cza­ją­cym się ne­an­der­tal­czy­kom – i póź­niej mał­pom – “ze­zwie­rzę­ce­nie” czło­wie­ka; jego skłon­ność do bez­re­flek­syj­ne­go ule­ga­nia pier­wot­nym in­stynk­tom. W ta­kiej in­ter­pre­ta­cji to ma o wiele wię­cej sensu, ale nadal przed­sta­wio­ne jest nie­prze­ko­nu­ją­co; zbyt po­bież­nie i po­wierz­chow­nie.

Przy tym będąc, nie mogę nie wspo­mnieć, że po­zo­sta­łem też do­sko­na­le od­por­ny na za­war­tą w tek­ście sym­bo­li­kę (choć więk­szość wy­ła­pa­łem mniej lub bar­dziej świa­do­mie) i fakt – do któ­re­go dosyć czę­sto na­wią­zu­jesz w ko­men­ta­rzach – ja­ko­by opo­wieść była ska­żo­na su­biek­ty­wi­zmem spoj­rze­nia nar­ra­to­ra. To zna­czy zgoda, że jest taka, bo prze­cież musi, ale pod­czas in­ter­pre­ta­cji zda­rzeń zu­peł­nie nie zwra­ca­łem na to uwagi. Co wię­cej – zu­peł­nie nie czu­łem po­trze­by, by to robić, co – jak się oka­zu­je – było błę­dem, po­nie­waż w tym, za­ry­zy­ku­ję twier­dze­nie, tkwił klucz do wła­ści­wej in­ter­pre­ta­cji pew­nych kwe­stii.

Py­ta­nie teraz, czy był to błąd mój, czy Twój? Nie ośmie­lę się orze­kać w tej spra­wie jed­no­znacz­nie (zresz­tą może się nie da), ale z mojej per­spek­ty­wy wy­glą­da to tak, że za dużo po­ło­ży­łeś na barki nar­ra­to­ro­wi przy jed­no­cze­śnie nie­do­sta­tecz­nym wy­eks­po­no­wa­niu tego cię­ża­ru, który dźwi­ga. Albo ina­czej: mam wra­że­nie że za­po­mnia­łeś albo po pro­stu nie wzią­łeś w ra­chu­bę tego, że czy­tel­nik bę­dzie jed­nak pa­trzył na wszyst­ko przede wszyst­kim swo­imi oczy­ma, więc jeśli cza­sem nie pla­śniesz mu w twarz z otwar­tej dłoni, żeby się ogar­nął i nie po­ka­żesz mu, na co ma pa­trzeć, to nie po­pa­trzy.

Okej, zgoda, na wstę­pie po­ja­wia się pew­ne­go ro­dza­ju wa­ria­cja tego pla­śnię­cia, ale dla mnie to się oka­za­ło tro­chę zbyt mało, bo szyb­ko od­pły­ną­łem w dal­szą opo­wieść, a ten frag­ment o wpły­wie pierw­sze­go zda­nia na całą resz­tę – po­zba­wio­ny w tam­tej chwi­li kon­tek­stu – zo­stał gdzieś z tyłu, jako taka bli­żej nie­okre­ślo­na me­ta­fo­ra bli­żej nie­okre­ślo­ne­go cze­goś. Gdy­byś gdzieś w tek­ście co jakiś czas na­kie­ro­wy­wał moją uwagę na tego typu ele­men­ty (ale tak bar­dziej na­chal­nie po pro­stu), może nie miał­bym zdziw­ka, czy­ta­jąc Twoje ko­men­ta­rze.

No, ale dobra, to biorę na klatę. Wi­docz­nie bar­dziej jed­nak pa­su­ję do tej stro­ny klat­ki, w któ­rej Chiń­czy­cy za­ło­ży­li ka­me­ry.

 

Za­koń­cze­nie… Mia­łem czas się z nim prze­spać, po­spa­ce­ro­wać, tro­chę le­piej się po­zna­li­śmy w ła­zien­ce, raz nawet na­wie­dzi­ło mnie… zresz­tą gdzie mnie ono nie na­wie­dzi­ło, odkąd zo­sta­li­śmy sobie przed­sta­wie­ni? I choć teraz, gdy nieco się z nim oswo­iłem i nie wy­da­je mi się już tak bar­dzo… zmar­no­wa­ne, to jed­nak jego en­tu­zja­stą z pew­no­ścią nie zo­sta­nę.

W pierw­szej chwi­li od­bi­łem się od niego jak pe­wien koleś od prze­zro­czy­stych szkla­nych drzwi w pew­nej piz­ze­ri lat temu z kilka i może jesz­cze ze dwa. Za­baw­ne sko­ja­rze­nie (i nie, to nie byłem ja).

Tak czy ina­czej moje pierw­sze wra­że­nie po prze­czy­ta­niu opo­wia­da­nia można oddać fo­ne­tycz­nie jako WTF? No bo dobra, ktoś pod­rzu­cił bu­tel­kę (myślę że Mi­cha­el), ktoś ją zna­lazł i… i co wła­ści­wie? Schla­ły się te małpy, czy jak? (a może w środ­ku był red bull? ;) Co się wła­ści­wie zmie­ni­ło, że nagle stały się takie wo­jow­ni­cze, a Tar­zan wręcz prze­ciw­nie? Czemu – wbrew swo­je­mu in­stynk­to­wi – nie wal­czył albo nie ucie­kał? Jane to samo albo i go­rzej, bo od­nio­słem – chyba zresz­tą słusz­ne nawet – wra­że­nie, że świa­do­mie nad­sta­wia­ła drugi po­li­czek? Trau­ma po utra­cie w sumie dwój­ki już nie­mow­ląt, jak­kol­wiek moż­li­wa, w takim wy­da­niu jest – jak dla mnie – prze­sa­dzo­na. Zresz­tą to aku­rat naj­mniej­szy pro­blem, bo ge­ne­ral­nie nie mam po­ję­cia, co się tam wła­ści­wie stało. Potem jesz­cze małp­ka ry­su­ją­ca au­re­ol­ki, co mo­gło­by wska­zy­wać na prze­skok ewo­lu­cyj­ny (oczy­wi­ście tuż obok faktu uży­cia przez stado na­rzę­dzi i cze­goś w ro­dza­ju świa­do­mo­ści zbio­ro­wej). Okej, czyli że małpy stały się… kimś/czymś wię­cej (albo mniej, za­le­ży kogo spy­tać). Tylko jak i dla­cze­go? Bu­tel­ka. No dobra, bu­tel­ka. Tylko co z nią?

I wtedy na­szła mnie myśl, że to wszyst­ko taka bar­dzo ob­ra­zo­wa ale­go­ria ze­żar­cia (wy­chla­nia) Owocu Po­zna­nia Dobra i Zła. I to by­ło­by na­praw­dę fajne roz­wią­za­nie, gdyby nie fakt, że z po­rząd­ne­go i cie­ka­wie wy­kon­cy­po­wa­ne­go (mimo pew­nych zgrzy­tów) scien­ce-fic­tion, w do­dat­ku z ro­dza­ju tych, które na­praw­dę lubię, prze­kształ­ci­ło tekst w ni­czym nie­uza­sad­nio­ne, więc przez to bu­dzą­ce głę­bo­ki dy­so­nans fan­ta­sy, czy wręcz mi­to­lo­gię. Nie tra­fia to do mnie zu­peł­nie i mimo naj­szczer­szych chęci na­praw­dę nie umiem mach­nąć na to ręką.

Je­stem zmę­czo­ny, więc trze­ba koń­czyć, póki jesz­cze pa­nu­ję nad tym, co piszę. Żeby to się jed­nak mogło udać, muszę wspo­mnieć o jesz­cze jed­nej bar­dzo waż­nej kwe­stii: za­je­bi­sty ten tekst jest, no. Mimo ca­łe­go tego ma­ru­dze­nia przy­znać muszę – i chęt­nie to uczy­nię – że opo­wia­da­nie na wielu płasz­czy­znach z pew­no­ścią było warte pa­pie­ru.

Pi­sa­łem, że sym­bo­li­ka, mimo iż do­strze­gal­na, nie zro­bi­ła na mnie wra­że­nia, i tego będę się trzy­mał. Po­do­ba­ło mi się na­to­miast, jak nią ope­ru­jesz w nie­któ­rych mo­men­tach. Nie po­wie­dział­bym, że jest w tym jakaś na­chal­ność czy wręcz ło­pa­to­lo­gia, choć nie po­wiem też, że “wręcz prze­ciw­nie”.

Tro­chę nie grało mi, że przez szes­na­ście lat nie dzia­ło się z “obiek­ta­mi” pew­nie nic war­te­go opo­wie­ści, a jak tylko zja­wił się Neu­mann, wszyst­ko ru­szy­ło ni­czym la­wi­na, ale nie spo­sób pięt­no­wać tego mia­nem im­pe­ra­ty­wu, po­nie­waż praw­da jest taka, że bo­ha­ter zo­stał ścią­gnię­ty do ośrod­ka wła­śnie dla­te­go, że z góry po­sy­pa­ły się pierw­sze ka­mie­nie, zwia­stu­jąc na­dej­ście tej la­wi­ny.

Go­rzej na tym tle wy­pa­da ta chiń­ska bez­tro­ska, i to w całej swej oka­za­ło­ści. Raz, że wpusz­cza­ją zu­peł­nie ob­ce­go czło­wie­ka na teren ści­śle taj­nej pla­ców­ki i bez opo­rów ani żad­ne­go pa­piu­ro­lo­gicz­ne­go za­bez­pie­cze­nia wta­jem­ni­cza­ją go w cały pro­jekt, dwa, że przy eks­pe­ry­men­cie na taką skalę pra­cu­je tylko trzech na­ukow­ców bez – jak się zdaje – żad­ne­go do­dat­ko­we­go za­ple­cza (nie li­cząc znu­dzo­nych cyn­gli) oraz wy­wo­dzą­ce się bez­po­śred­nio z dwó­jecz­ki trzy, że mimo, iż przo­dow­nik pracy miał hopla na punk­cie utrzy­ma­nia ab­so­lut­ne­go sta­tus quo mię­dzy ba­da­ny­mi a ba­da­cza­mi, ktoś bez prze­szkód wszedł sobie w środ­ku nocy na teren bę­dą­cy pod ści­słą ochro­ną, spo­koj­nie prze­ma­sze­ro­wał pew­nie ze trzy hek­ta­ry lasu i hek­tar pola (bo “obiek­ty” mu­sia­ły się za­do­mo­wić gdzieś w głębi “dżun­gli”, sa­bo­to­wał cały eks­pe­ry­ment, wró­cił spa­cer­kiem na teren pla­ców­ki i… znik­nął.

Dobra, mia­łem się już nie cze­piać. Z dru­giej stro­ny… skoro już na nowo za­czą­łem, to po­zwo­lę sobie zwró­cić uwagę na jesz­cze jeden ele­ment, który mi nie pa­su­je nie­za­leż­nie od tego, jak­bym go nie ob­ró­cił. Tyle, że nie są to spra­wy, w któ­rych mam ja­kie­kol­wiek sen­sow­ne ro­ze­zna­nie, więc pod­da­ję to pod roz­wa­gę i dys­ku­sję, nie kry­ty­kę: otóż wspo­mnia­ne jest, że Jane nie miała po­kar­mu, więc nie mogła kar­mić małp­ki. Wcze­śniej jed­nak pada stwier­dze­nie, że wła­sne dziec­ko stra­ci­ła pod­czas po­ro­du ja­kieś dwa, czy trzy ty­go­dnie wcze­śniej. Do tego trze­ba do­li­czyć kilka dni od przy­by­cia dok­to­ra do akcji z wy­kra­da­niem bo­ba­sa, co daje nam w za­okrą­gle­niu mie­siąc. Moż­li­we, że Jane stra­ci­ła po­karm w tak krót­kim cza­sie? Jak mówię, nie mam tutaj ro­ze­zna­nia – tyle, że ko­ja­rzę, iż po­karm z cza­sem za­ni­ka, jeśli matka nie ma kogo nim kar­mić (choć to chyba bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne) – ale na mój ro­zu­mek to jed­nak na­stą­pi­ło jakoś tak za szyb­ko.

Dia­lo­gi, zwłasz­cza pierw­sza kon­fron­ta­cja Mi­cha­ela z Wiel­kim, Złym I Brzyd­kim, bar­dzo dobre, nawet jeśli tro­chę zbyt… ho­me­ryc­kie. Bar­dzo ład­nie wpro­wa­dzasz za ich po­mo­cą czy­tel­ni­ka w niu­an­se świa­ta przed­sta­wio­ne­go, nie wzbu­dza­jąc w tymże czy­tel­ni­ku przy­kre­go uczu­cia, że jest ob­rzu­ca­ny in­fo­dum­pa­mi, a przy tym zu­peł­nie nie­źle okre­ślasz za ich po­mo­cą cha­rak­ter i mo­ty­wa­cje każ­dej z po­sta­ci. Mnie w każ­dym razie prze­ko­na­ły te po­ga­du­chy zu­peł­nie.

Li­te­rac­ko też jest wy­śmie­ni­cie, przy czym prym – prze­bi­ja­jąc nawet wspo­mnia­ne dia­lo­gi – wie­dzie tutaj część opi­so­wa tek­stu. A uści­śla­jąc, re­la­cje z dżun­gli. Re­we­la­cyj­nie zo­bra­zo­wa­łeś prak­tycz­nie każdą taką scenę. Aż dziw, że gdzieś tam w tle nie sły­sza­łem Kry­sty­ny Czu­bów­ny.^^

Kli­mat w klat­ce też na spory plus. Jest mrocz­nie, obrzy­dli­wie, dziko, smut­no, prze­ra­ża­ją­co i cho­ler­nie praw­dzi­wie (minus za­koń­cze­nie). Jed­nak lu­dzie na tym tle wy­pa­da­ją na­praw­dę ni­ja­ko.

 

Żeby nie było, że masz za krót­ki ko­men­tarz, to jesz­cze pod­su­mo­wa­nia słów ja­kichś kilka: pew­nie z od­po­wie­dzi zwrot­nej do­wiem się, że je­stem jesz­cze mniej ku­ma­ty, niż re­cho­czą o tym żaby w po­bli­skim sta­wie (choć może już po­za­ma­rza­ły, gizdy pie­roń­skie) i po­ło­wę naj­waż­niej­szych wska­zó­wek prze­ga­pi­łem, a dru­giej nie za­ła­pa­łem w ogóle. Na­to­miast wszyst­ko, co po­mię­dzy tymi po­ło­wa­mi, zro­zu­mia­łem opacz­nie i jed­nak mam błęd­ne ro­ze­zna­nie w całym opo­wia­da­niu. Chyba nawet bym się na taki obrót spraw nie ob­ra­ził, ale w tym mo­men­cie jed­nak nie mogę Ci uczci­wie przy­TAK­nąć. A szko­da, bo na­praw­dę miło by­ło­by to zro­bić przy tak za­cnym opo­wia­da­niu.

 

Peace!

 

P.S.

No, to mnie ociup­kę po­nio­sło. Prze­pra­szam.

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Cie­niu, tak z cie­ka­wo­ści, ile zaj­mu­je na­pi­sa­nie ta­kie­go ko­men­ta­rza? Tak w go­dzi­nach? :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Spraw­dzi­łam, ponad 18k we­dług licz­ni­ka stro­na na por­ta­lu. :D

Sza­cun!

 

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

Cięż­ko po­wie­dzieć. A w każ­dym razie nie pa­mię­tam już – nie po pra­wie dwóch mie­sią­cach – ile za­ję­ło mi na­pi­sa­nie tego kon­kret­ne­go. Nie­mniej cały ten flow zwy­czaj­nie ze mnie wy­pły­wał, myśl za myślą, wnio­sek za wnio­skiem (mniej­sza o to, czy słusz­ne), więc nie jakoś bar­dzo długo. I, co waż­niej­sze, nie na siłę, więc nawet nie za­uwa­ży­łem, kiedy ucie­kło.

I nie jest to naj­dłuż­szy ko­men­tarz, jaki na­pi­sa­łem – tamte mu­sia­łem już dzie­lić na dwa. Choć to aku­rat bety były, więc po­ło­wa tek­stu to ko­piuj-wklej.

 

Peace!

 

 

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Dzię­ku­ję, Cie­niu!

 

pew­nie z od­po­wie­dzi zwrot­nej do­wiem się, że je­stem jesz­cze mniej ku­ma­ty, niż re­cho­czą o tym żaby w po­bli­skim sta­wie (choć może już po­za­ma­rza­ły, gizdy pie­roń­skie) i po­ło­wę naj­waż­niej­szych wska­zó­wek prze­ga­pi­łem, a dru­giej nie za­ła­pa­łem w ogóle.

Oj, Cie­niu, nie pod­pusz­czaj, bo chyba obaj się zgo­dzi­my, że autor na­rze­ka­ją­cy na czy­tel­ni­ka to wy­jąt­ko­wo że­nu­ją­ca spra­wa. Nawet gdy­bym my­ślał, tak jak pi­szesz, to bym się do tego nie przy­znał. Ale nie myślę, bo wy­glą­da na to, że wy­chwy­ci­łeś, w któ­rych miej­scach pró­bo­wa­łem upchać ja­kieś sym­bo­le, co wię­cej, prze­czy­ta­łeś te sym­bo­le zgod­nie z moimi in­ten­cja­mi. Tylko, że Ci się one po pro­stu nie spodo­ba­ły. Po­dob­nie jest z po­my­słem na ca­łość opo­wia­da­nia. Pi­szesz:

I to by­ło­by na­praw­dę fajne roz­wią­za­nie, gdyby nie fakt, że z po­rząd­ne­go i cie­ka­wie wy­kon­cy­po­wa­ne­go (mimo pew­nych zgrzy­tów) scien­ce-fic­tion, w do­dat­ku z ro­dza­ju tych, które na­praw­dę lubię, prze­kształ­ci­ło tekst w ni­czym nie­uza­sad­nio­ne, więc przez to bu­dzą­ce głę­bo­ki dy­so­nans fan­ta­sy, czy wręcz mi­to­lo­gię.

A ja ce­lo­wo, w osob­nym aka­pi­cie, piszę:

Po­zna­li­ście już cały pan­te­on. Czas na mit za­ło­ży­ciel­ski.

Tak sobie to umy­śli­łem, żeby uciec od sztam­py mo­de­lu opar­te­go na wrzu­ce­niu no­we­go czło­wie­ka do grupy pro­wa­dzą­cej po­dej­rza­ny eks­pe­ry­ment. Chcia­łem to na­pi­sać jako me­ta-mit. Ale jak Tobie nie pykło, to nie pykło.

Po­dy­sku­to­wał­bym za to o tym „ję­zy­ku” ne­an­der­tal­czy­ków. Pi­sa­łem już, że słowo to miało ozna­czać nie mowę w peł­nym tego słowa zna­cze­niu, tylko jakiś sys­tem ko­mu­ni­ka­cji gło­so­wej, do­sko­nal­szy niż u małp. Za­uważ, że o tym „ję­zy­ku” wspo­mi­na je­dy­nie dr Pen­tan­ge­li (i tu fak­tycz­nie widzę swój błąd – jako prze­ciw­nicz­ka an­tro­po­mor­fi­za­cji zwie­rząt nie po­win­na uży­wać ta­kie­go okre­śle­nia). Ale w sce­nach z sa­my­mi ne­an­der­tal­czy­ka­mi mamy głów­nie gesty plus ja­kieś po­hu­ki­wa­nia i okrzy­ki. Do za­ak­cep­to­wa­nia? Z dru­giej stro­ny wie­rzę (tak, to dobre słowo) że dwoje czło­wie­ko­wa­tych, prze­by­wa­ją­cych ze sobą po­śród przed­sta­wi­cie­li in­ne­go ga­tun­ku (a że mają świa­do­mość swo­jej od­mien­no­ści to też kwe­stia wiary, o tym za chwi­lę), dzień i noc przez kil­ka­na­ście lat, dys­po­nu­jąc moż­li­wo­ścia­mi wo­kal­ny­mi, wy­pra­cu­je sobie jakiś sys­tem po­ro­zu­mie­wa­nia.

Zwra­casz uwagę na wspo­mnia­ną prze­ze mnie od­mien­ność Tar­za­na i Jane wy­ni­ka­ją­cą z dzie­lą­cej ich prze­strze­ni cza­so­wej:

Czy czło­wiek współ­cze­sny do­strzegł­by w czło­wie­ku nie­współ­cze­snym przed­sta­wi­cie­la tego sa­me­go ga­tun­ku (a ra­czej: czy do­strzegł­by w nim rów­no­rzęd­ne­go part­ne­ra do wspól­ne­go życia i prze­dłu­ża­nia ga­tun­ku)? A w drugą stro­nę? Homo sa­piens sprzed kilku epok świa­ta do­strzegł­by w nas taką samą jak on isto­tę, czy może jed­nak wy­glą­da­ło­by to jak w re­la­cjach z Mu­rzy­na­mi, któ­rzy – współ­cze­śni prze­cież nam, bia­łym bwana – pierw­szych bia­łych ludzi brali za bogów (choć tu do­cho­dzi ele­ment kul­tu­ry, roz­wo­ju, wie­dzy, za­awan­so­wa­nia tech­no­lo­gicz­ne­go i tak dalej).

No więc w takim eks­pe­ry­men­cie my­ślo­wym: dwoje nie­mow­la­ków – współ­cze­sne i z cza­sów np.  sta­ro­żyt­ne­go Egip­tu wy­cho­wy­wa­nych wspól­nie przez małpy, w izo­la­cji od świa­ta ze­wnętrz­ne­go, mnie wy­cho­dzi, że wcze­śniej, czy póź­niej dzie­cia­ki od­kry­ją łącz­ność mię­dzy sobą i róż­ni­ce z ota­cza­ją­cy­mi je zwie­rzę­ta­mi. Ale zo­bacz – to wszyst­ko są py­ta­nia o isto­tę czło­wie­czeń­stwa, o po­czą­tek i gra­ni­ce na­sze­go ga­tun­ku. Można na nie róż­nie od­po­wia­dać, bo to jed­nak jest kwe­stia wy­bo­ru kry­te­rium. A w moim prze­ko­na­niu ta gra­ni­ca (uwaga idzie bluź­nier­stwo!) bar­dziej niż za­ło­że­niach na­uko­wych, opie­ra się na kwe­stiach etycz­nych, es­te­tycz­nych, czy nawet, bo ja wiem, dra­ma­tycz­nych?

Chciał­by pan, żeby Tar­zan i Jane byli ludź­mi, praw­da? Ach, jaka pięk­na hi­sto­ria, jaka tra­ge­dia! – Na­krę­cał się, ge­sty­ku­lu­jąc wol­ny­mi teraz rę­ka­mi. – Wolny wybór. Każdy widzi po swo­je­mu, każdy two­rzy swoją opo­wieść. Ale to tylko do­wo­dzi tego, że jest pan czło­wie­kiem.

No więc w tym spo­rze ja staję bar­dziej po stro­nie Neu­man­na.

Lubię to opo­wia­da­nie za py­ta­nia, które pro­wo­ku­je i za brak jed­no­znacz­nej od­po­wie­dzi. Od razu się przy­zna­je, że nie wszyst­kie kon­tro­wer­sje za­war­łem w nim świa­do­mie, ale tak mi się na­pi­sa­ło, że gdzie bym się nie przy­cze­pił, to w moim prze­ko­na­niu nie sypie się, tylko od­sła­nia nowe, cie­ka­we kwe­stie.

 

PS W kwe­stii usta­nia lak­ta­cji – to bar­dzo in­dy­wi­du­al­ne, naj­czę­ściej w ta­kiej sy­tu­acji do­cho­dzi do usta­nia pro­duk­cji po­kar­mu w kilka, kil­ka­na­ście dni po na­wa­le. Cza­sa­mi jed­nak nie­wiel­ka lak­ta­cja może trwać ty­go­dnia­mi, a nawet mie­sią­ca­mi. Zda­rza się rów­nież, że silne prze­ży­cie emo­cjo­nal­ne zwią­za­ne z utra­tą dziec­ka po­wo­du­je cał­ko­wi­ty brak wy­stą­pie­nia po­kar­mu.

 

Drogi, Cie­niu.

Z mar­szu wiem, że tak długi ko­men­tarz bę­dzie ne­ga­tyw­ny, wie to więk­szość z nas. Nic tak do­brze nie umie robić czło­wiek, jak na­rze­kać. Sta­ty­stycz­nie nie spo­tka­łem się ni­g­dzie i nigdy z tak dłu­gim, po­zy­tyw­nym, po­chwal­nym ko­men­ta­rzem. A to ozna­cza, że już na samym po­cząt­ku wy­wo­łu­jesz o au­to­ra ne­ga­tyw­ne od­czu­cia, na­sta­wiasz go nie­przy­chyl­nie do swo­jej opi­nii. Co wpły­wa na (nie)wła­ści­we jej zro­zu­mie­nie. Tym samym, spora część Two­jej pracy idzie na marne (Co­bol­da może to już nie do­ty­czyć, jest stary i jest le­ka­rzem).

Nie po­ma­gasz też innym, bo nie­wie­lu się znaj­dzie ob­ser­wa­to­rów, któ­rzy prze­czy­ta­ją ten ko­men­tarz z uwagą i w ca­ło­ści. A szko­da, bo mó­wi­łem Ci już wcze­śniej, że masz dużo cie­ka­wych i do­brych spo­strze­żeń, ale giną one w tym na­tło­ku słów.

Jeśli nie je­steś w sta­nie za­pa­no­wać nad ilo­ścią zna­ków, wy­tłusz­czaj cho­ciaż naj­istot­niej­sze kwe­stie. I piszę to zu­peł­nie po­waż­nie. A jeśli uwa­żasz, że wy­tłusz­cza­nie to pewna forma nie­tak­tu, to uży­waj kur­sy­wy czy zrób co­kol­wiek in­ne­go, by za­zna­czyć sedno spra­wy.

 

I żaden sza­cun, bo tylko jesz­cze bar­dziej się na­krę­cisz.

 

Ple­ase!  

Co­bol­da może to już nie do­ty­czyć, jest stary i jest le­ka­rzem

a co takie combo im­pli­ku­je? Cho­dzi o gru­bo­skór­ność, czy uła­twio­ny do­stęp do leków?

Czuję się wy­wo­ła­na do ta­bli­cy.

Wiesz, Dar­co­nie, ten “sza­cun” do­ty­czył za­an­ga­żo­wa­nia Cie­nia. Do­ce­niam to, że po­świę­ca swój czas na wni­kli­wą ana­li­zę tek­stu, jak nikt inny na por­ta­lu (może poza ma­ły­mi wy­jąt­ka­mi). I nie ma zna­cze­nia ile osób prze­czy­ta ten ko­men­tarz, bo skie­ro­wa­ny jest przede wszyst­kim do Co­bol­da.

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

Do­stęp do leków. :) Nie, nie po­my­śla­łem o tym, Co­bol­dzie. Cho­dzi o spe­cy­ficz­ny zawód, co­dzien­ny kon­takt z dru­gim czło­wie­kiem w sy­tu­acjach szcze­gól­nych, bar­dzo rzad­ko zwy­czaj­nych. Z jed­nej stro­ny wy­ma­ga on em­pa­tii, z dru­giej zaś, ta em­pa­tia musi/jest na innym po­zio­mie od­czu­wa­nia, niż u “zwy­kłe­go” czło­wie­ka, ina­czej trud­no by­ło­by w ogóle pra­co­wać. To zaś prze­kła­da się na życie, jak u każ­de­go zresz­tą. 

Widać to w “le­kar­skich” ko­men­ta­rzach, jedni pod­cho­dzą, jak do za­bie­gu, roz­kła­da­ją utwór na czyn­ni­ki pierw­sze, do­słow­nie sły­szę cza­sem “skal­pel po­pro­szę!”. ;) Inni, jak do dok­to­ra­tu, roz­pra­wy czy też ar­ty­ku­łu na­uko­we­go. “Nie do­ty­czy” ozna­cza w tym miej­scu, że le­karz pra­wie na pewno coś z tego wy­cią­gnie. ;)

AQQ, nie­po­trzeb­nie. A Twój ko­men­tarz nie wy­klu­cza mo­je­go. Bo “nie ma zna­cze­nia”, dla kogo nie ma? I “przede wszyst­kim” – nie zna­czy tylko.

Co­bol­dzie, przede wszyst­kim chciał­bym Cię prze­pro­sić za to, że nie po­chy­lę się teraz nad Twoim ko­men­ta­rzem uczci­wie i na spo­koj­nie (mam na­dzie­ję, że jesz­cze się dzi­siaj uda), jed­no­cze­śnie mar­nu­jąc czas na po­niż­szy, pa­skud­nie roz­la­ły of­ftop.

 

Dar­co­nie, z całym sza­cun­kiem, ale ani myślę w ja­ki­kol­wiek spo­sób się ogra­ni­czać czy zmie­niać styl pi­sa­nia ko­men­ta­rzy, nie­za­le­że­nie od tego, jak bar­dzo i jak wielu oso­bom bę­dzie to prze­szka­dza­ło.

Czas, który po­świę­cam na prze­my­śle­nia nad tek­ste­mi i pi­sa­nie ko­men­ta­rzy za­zwy­czaj jest moją wy­łącz­ną wła­sno­ścią i nie ża­łu­ję, że prze­zna­czam go wła­śnie na ten cel, nawet jeśli idzie na marne.

Czy kogoś po­przez ob­szer­ność swo­ich opi­nii na­sta­wiam do nich ne­ga­tyw­nie, nie wiem i, praw­dę mó­wiąc, nie wy­da­je mi się, żeby to była moja spra­wa – wszak każdy re­agu­je na różne bodź­ce we wła­ści­wy sobie spo­sób i nic na to nie po­ra­dzę, nawet gdy­bym chciał (a nie chciał­bym). Moim za­da­niem, jako ko­men­tu­ją­ce­go, jest być przede wszyst­kim me­ry­to­rycz­nym w swo­ich opi­niach – inna rzecz, czy mi wy­cho­dzi – a me­ry­to­rycz­ne­go ko­men­ta­rza z dwóch zdań na krzyż się nie skle­ci. Dla­te­go ani pró­bu­ję to osią­gnąć, ani też nie za­kła­dam, że dłuż­szy wywód z au­to­ma­tu musi ozna­czać opi­nię ne­ga­tyw­ną. Oczy­wi­ście fak­tem jest, że jeśli ktoś coś uzna za za­je­bi­ste, to może to skwi­to­wać jed­nym krót­kim “za­je­bi­ste” i iść dalej. Ale można też na­pi­sać, dla­cze­go coś jest za­je­bi­ste, co szcze­gól­nie się po­do­ba­ło, który po­mysł chwy­cił, dla­cze­go i na jakim po­zio­mie. A to jed­nak zaj­mu­je tro­chę miej­sca. Mi się, coś tak ko­ja­rzę, zda­rza mar­no­wać znaki rów­nież i w ta­kiej in­ten­cji.

Ge­ne­ral­nie zmie­rzam do tego, że wi­dząc ob­szer­ne, roz­bu­do­wa­ne ko­men­ta­rze (w ogól­no­ści, nie pod wła­sny­mi opo­wia­da­nia­mi – któ­rych zresz­tą i tak tutaj nie przy­by­wa), oso­bi­ście na­sta­wiam się ra­czej na to, że będą przede wszyst­kim me­ry­to­rycz­ne, a nie ne­ga­tyw­ne. Za­kła­dam też, że inni, przy­naj­mniej nie­któ­rzy (a wno­sząc po tym, że to moja czwar­ta ka­den­cja w Loży z Wa­sze­go wy­bo­ru, i że od… no już pra­wie sied­miu lat mojej tutaj byt­no­ści, je­steś bodaj pierw­szą osobą, która ma do mnie au­ten­tycz­ne pre­ten­sje o dłu­gość ko­men­ta­rzy, może to być nawet zna­mie­ni­ta więk­szość tu­tej­sze­go ludka), pod­cho­dzą do te­ma­tu po­dob­nie. Cał­kiem moż­li­we też, że są i tacy, któ­rzy po pro­stu lubią sobie po­pły­wać w tym moim wo­do­lej­stwie. Wy­klu­czysz to? Bo ja nie po­tra­fię.

Czy po­tra­fię na­to­miast nad tym pa­no­wać? Po­wiem krót­ko: tak, pew­nie, jasne, oczy­wi­ście, ab­so­lut­nie, bez­względ­nie, bez­dy­sku­syj­nie, nie­pod­wa­żal­nie, ponad wszel­ką wąt­pli­wość i bez tejże wąt­pli­wo­ści – nomen omen – cie­nia.^^ Ale nie chcę, bo tak pisze mi się po pro­stu do­brze, a moje ko­men­ta­rze, z tego co wiem, za­zwy­czaj jed­nak speł­nia­ją swoją rolę i każdy wy­cią­ga z nich tyle, ile chce i ile po­trze­bu­je.

 

Peace!

 

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Wiesz, Cie­niu, wy­star­czy­ło na­pi­sać, że nie chcesz zmie­niać swo­ich ko­men­ta­rzy bo czu­jesz się z nimi do­brze, tyle. Ale Ty nawet od­po­wiedź na zwy­kłą uwagę ob­ra­casz w poem o wol­no­ści i obro­nie słowa.

Dar­co­nie, z całym sza­cun­kiem, ale ani myślę w ja­ki­kol­wiek spo­sób się ogra­ni­czać czy zmie­niać styl pi­sa­nia ko­men­ta­rzy, nie­za­le­że­nie od tego, jak bar­dzo i jak wielu oso­bom bę­dzie to prze­szka­dza­ło.

My­śla­łem, że ja tu je­stem Dar Ki­cho­tem, ale to chyba Ty wi­dzisz na około pier­dy­lion prze­ciw­ni­ków i lu­bisz sta­wiać się w roli ofia­ry, czy też obroń­cy wiary.

Dla­te­go mówię Ci – peace. 

W sumie to tro­chę zga­dzam się z Dar­co­nem.

Ko­men­ta­rze są formą ko­mu­ni­ko­wa­nia się, a w ko­mu­ni­ko­wa­niu się cho­dzi nie tylko o to, żeby wy­ra­zić sie­bie, ale też o to, by do­trzeć do od­bior­cy. Moim zda­niem le­piej w ko­men­ta­rzach po­sta­wić na­cisk na to dru­gie. Czy nie wła­ściw­szym miej­scem na wy­ra­ża­nie sie­bie są opo­wia­da­nia? 

A skoro już o opo­wia­da­niach mowa, zaj­rzyj do wątku z Po­je­dyn­ka­mi, Cie­niu. Ktoś na Cie­bie czeka. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Nie ro­zu­miem zu­peł­nie tych za­rzu­tów. Ko­men­ta­rze za dłu­gie? Wśród wielu ko­men­ta­rzy za krót­kich, te cie­nio­we są na­praw­dę faj­nym fe­ed­bac­kiem dla au­to­ra.

Cie­niu pisze cie­ka­we, me­ry­to­rycz­ne, ana­li­tycz­ne ko­men­ta­rze, do­głęb­nie wgry­za­jąc się w tekst. A przede wszyst­kim do­kład­nie i rze­tel­nie tłu­ma­czy swoją opi­nię na temat tek­stu. To po­zy­tyw­ne, zwłasz­cza że Cień sie­dzi w kie­sze­ni Loży ;). 

Ni­cze­go nie zmie­niaj, Cie­niu. Myślę, że masz na por­ta­lu sporo zwo­len­ni­ków swo­ich ko­men­ta­rzy. 

 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Wi­dzisz, Ma­ra­sie, nie na­pi­sa­łem, że Cień ma coś zmie­niać, a już szcze­gól­nie sie­bie.

Czy jed­nak nie po­mógł­by więk­szej licz­bie osób w ich dro­dze pi­sar­skiej, gdyby za­zna­czył w swoim ko­men­ta­rzu kilka naj­istot­niej­szych uwag? Czy pro­po­nu­jąc to, na­pa­dłem na cześć i chwa­łę Au­to­ra?

Cho­ciaż w za­sa­dzie chciał­bym aby Cie­niu coś zmie­nił.

Nie no, kurde. No Nie. Nie i nie chce być ina­czej. Przy­kro mi.

Ko­lej­ny tekst-wy­dmusz­ka, nie­ste­ty. Bar­dzo ład­nie opra­wio­ny w słowa i bar­dzo nie­sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy, jeśli cho­dzi o treść.

Czy tak po­win­ny za­czy­nać się ko­men­ta­rze prze­wod­ni­czą­ce­go Loży pod opo­wia­da­nia­mi piór­ko­wy­mi? I nie cho­dzi o to, że tekst musi się po­do­bać, ani nawet o to, że nie może być na NIE, ale o to, że tak za­czy­na się ko­men­tarz ne­ga­tyw­ny, który wy­raź­nie na celu ma po­ka­za­nie, co myślę o opo­wia­da­niu, bez wzglę­du na to, ja­kich póź­niej użyje się ar­gu­men­tów. I przez to czę­ścio­wo nie osią­ga re­zul­ta­tu ta­kie­go, jak może, czy po­wi­nien.

Dla­te­go, że ko­men­tarz na NIE nie jest toż­sa­my z ko­men­ta­rzem ne­ga­tyw­nym, tak samo jak ko­men­tarz na TAK z ko­men­ta­rzem po­chwal­nym, pły­ną­cym mo­rzem lukru.

I pytam się, po co to? Po co pisać kon­tro­wer­syj­ne zda­nia od razu na wstę­pie? Co się chce nimi osią­gnąć? Nie wiem, cho­ciaż wy­raź­nie Cie­niu coś osią­gnął, Co­bold na­pi­sał jeden z naj­dłuż­szych ko­men­ta­rzy, a Wy­bra­nietz od trzech dni nie od­po­wie­dzia­ła.

Dar­co­nie, ro­zu­miem Twój punkt wi­dze­nia i mam od­mien­ny. Nie ro­zu­miem tylko, dla­cze­go pró­bu­jesz su­ge­ro­wać in­ne­mu użyt­kow­ni­ko­wi, jak dłu­gie ma pisać ko­men­ta­rze, co ma w nich wy­tlusz­czać, oraz jak mu wolno roz­po­czy­nać ko­men­tarz piór­ko­wy. Prze­cież nie sie­dzi­my w biu­rze. Ten por­tal to nasze wspól­ne dobro, łączy nas po­dob­na pasja. Wy­ra­ża­my tutaj sie­bie, także w ko­men­ta­rzach. Mamy wol­ność wy­po­wie­dzi w gra­ni­cach do­bre­go wy­cho­wa­nia i kul­tu­ry. Pi­sze­my jak chce­my i oce­nia­ny su­biek­tyw­nie. For­mu­łu­je­my myśli po swo­je­mu. Chyba że coś prze­ga­pi­łem i jest jakiś obo­wią­zu­ją­cy sza­blon ko­men­ta­rzy dla lo­żow­ni­ków. Mam ro­zu­mieć, że nie wolno na­pi­sać, żeby jest się na NIE już na wstę­pie? Że ne­ga­tyw­ne opi­nie trze­ba owi­jać w bi­buł­kę i trzy­mać do ostat­nie­go aka­pi­tu ko­men­ta­rza?

 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

My­śla­łem, że ja tu je­stem Dar Ki­cho­tem, ale to chyba Ty wi­dzisz na około pier­dy­lion prze­ciw­ni­ków

vs

od… no już pra­wie sied­miu lat mojej tutaj byt­no­ści, je­steś bodaj pierw­szą osobą, która ma do mnie au­ten­tycz­ne pre­ten­sje o dłu­gość ko­men­ta­rzy,

No więc chyba masz rację i fak­tycz­nie to ja się tutaj tłukę z wia­tra­kiem.^^

Ale nie, nie wy­star­czy­ło na­pi­sać, że nie i wuj. Skoro jed­nak uży­wa­nie w dys­ku­sji ar­gu­men­tów jest przez Cie­bie źle od­bie­ra­ne, to nie będę swo­je­go sta­no­wi­ska uza­sad­niał.

Całej resz­ty też nie ko­men­tu­ję i nie po­dej­mu­ję dal­szej po­le­mi­ki, bo zwy­czaj­nie nie widzę w tym sensu. I nie, nadal nie za­mie­rzam nic zmie­niać.

Dodam tylko, że Wy­bra­nietz ostat­ni raz lo­go­wa­ła się na stro­nie jesz­cze przed tym, jak wrzu­ci­łem ko­men­ta­rze – wiem, bo mam do niej pe­wien in­te­res i spraw­dza­łem nie­daw­no.

 

Funie,

Ko­men­ta­rze są formą ko­mu­ni­ko­wa­nia się, a w ko­mu­ni­ko­wa­niu się cho­dzi nie tylko o to, żeby wy­ra­zić sie­bie, ale też o to, by do­trzeć do od­bior­cy.

Pi­sa­łem co­kol­wiek o wy­ra­ża­niu sie­bie? Tyle tego było, że już nie pa­mię­tam^^, ale nie wy­da­je mi się, żebym uży­wał tego typu zwro­tów. Piszę tak jak piszę, bo w ten spo­sób naj­ła­twiej wy­ra­ża mi się myśli, ale na kon­kret­ny temat. Zresz­tą, tak serio, ile w moim ko­men­ta­rzu do tego opo­wia­da­nia jest dryfu gdzieś obok, a ile od­no­si się do sa­me­go tek­stu?

Po­je­dyn­ki… No cóż, w po­je­dyn­kę, to ja się już i tak sam ze sobą nie ogar­niam.

 

Mr.Marasie – bar­dzo dzię­ku­ję. Tak po pro­stu.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

Nie ma, Ma­ra­sie. Masz rację, ale czy­ta­nie “nie” czte­ry razy na pierw­sze dzie­sięć słów, czy też zwro­tu już na star­cie “tekst wy­dmusz­ka” nie pod­ci­na Ci skrzy­deł? Tak, wiesz, po pro­stu, po ludz­ku.

I żeby za­mknąć temat z mojej stro­ny, zaj­rzyj Ma­ra­sie do mo­je­go opo­wia­da­nia W ocze­ki­wa­niu, nie zmu­szam Cię do czy­ta­nia, ale ma to ja­kieś zna­cze­nie przy czy­ta­niu naj­lep­sze­go ko­men­ta­rza, jaki tutaj do­sta­łem. Mam na myśli ten od Ma­łe­go Sło­wi­ka. Gość nie na­pi­sał (chyba) ani jed­ne­go zda­nia na TAK, wszyst­ko mu się nie po­do­ba­ło, do­słow­nie wszyst­ko, a ja byłem ko­men­ta­rzem za­chwy­co­ny, roz­ło­żył mnie nim na ło­pat­ki. Czyli można, sam też tak się sta­ram, bo i autor się na­pra­co­wał i tro­chę ja, cho­ciaż znacz­nie mniej, i sztu­ką jest po­ro­zu­mieć się bez ego, bez ja, bez elo­kwent­nych, acz cię­tych, uwag. Przy­zna­ję też, że Twoje ko­men­ta­rze uwa­żam, za jedne z naj­le­piej wy­wa­żo­nych.

 

co­bol­dzie, ja to już pi­sa­łam pod twoją Ma­don­ną, ale po­wtó­rzę jesz­cze raz – warsz­tat jest fan­ta­stycz­ny :). Język mi­ni­ma­li­stycz­ny, ale od­da­je wszyst­ko, co ma oddać.

Pierw­szy raz czy­ta­łam twoje opo­wia­da­nie przy oka­zji pre­mie­ry Fan­ta­zma­tów i wy­war­ło na mnie duże wra­że­nie. Po­ru­szy­łeś cie­ka­wy temat, w lek­kiej for­mie. At­mos­fe­ra jest gęsta, wręcz in­tym­na, akcja dzie­je się nie­spiesz­nie, ale ja lubię taką szla­chet­ną formę opo­wia­da­nia. Nie po­trze­bu­ję po­ści­gów i wy­bu­chów, żeby mieć przy­jem­ność z czy­ta­nia :). Po sło­wie “ko­niec” w mojej gło­wie po­zo­sta­ło wiele pytań, ale za­uwa­ży­łam już, że nie­do­po­wie­dze­nia to jedno z two­ich ulu­bio­nych na­rzę­dzi pracy :).

Głów­ny bo­ha­ter jest cie­ka­wą po­sta­cią, z in­dy­wi­du­al­ny­mi ce­cha­mi (ką­śli­we uwagi, oso­bi­ste prze­my­śle­nia na temat etycz­no­ści eks­pe­ry­men­tu). Wszy­scy w jakiś spo­sób się wy­róż­nia­li. Może je­dy­nie Ann od­sta­wa­ła nieco. Jakoś jej nie “po­czu­łam”.

Zer­k­nę­łam na wy­po­wie­dzi przed­mów­ców i wy­ła­pa­łam dwie kwe­stie, na które rów­nież zwró­ci­łam uwagę, a mia­no­wi­cie język, któ­rym ko­mu­ni­ku­ją się Tar­zan i Jane z szym­pan­sa­mi, oraz w ostat­niej sce­nie, au­re­ole ry­so­wa­ne przez małpy. Szcze­rze mó­wiąc, w pierw­szą nie wie­rzę, a dru­giej nie ro­zu­miem, acz­kol­wiek to są szcze­gó­ły, szcze­gó­li­ki. Z na­tu­ry cze­pial­ska nie je­stem, toteż w ostat­nim zda­niu na­pi­szę, że ca­łość czy­ta­ło mi się bar­dzo do­brze :).

 

Po­zdra­wiam!

Uży­wa­nie po­praw­nej pol­sz­czy­zny jest bar­dzo sek­sow­ne

Widzę, Sy, że kon­se­kwent­nie po­dą­żasz ścież­ką czar­no­księż­ni­ka. To bar­dzo sym­pa­tycz­ny czar­no­księż­nik ;)

Kwe­stii “ję­zy­ka” bro­ni­łem już wcze­śniej. Co się tyczy “au­re­oli”, nie chciał­bym tłu­ma­czyć tego kon­cep­tu zbyt ło­pa­to­lo­gicz­nie. Za­le­ża­ło by mi ra­czej, aby Czy­tel­nik po­rów­nał sobie dwie sy­tu­acje, w któ­rych ten motyw się po­ja­wia: kto ry­su­je, dla­cze­go (w na­stęp­stwie ja­kich zda­rzeń), w jakim celu to praw­do­po­dob­nie robi i jak od­bie­ra­ją to ze­wnętrz­ni ob­ser­wa­to­rzy (w dru­gim przy­pad­ku sam Czy­tel­nik). Ze­sta­wie­nie tych dwóch sy­tu­acji, w moim prze­ko­na­niu coś mówi (a może tylko po­ma­ga sfor­mu­ło­wać py­ta­nia) o po­cząt­ku czło­wie­czeń­stwa i po­cząt­ku re­li­gii.

Co praw­da, rze­kłam słów­ko pod innym Twoim tek­stem, lecz aby uczy­nić za­dość za­sa­dom – naj­lep­sze w 2018 z wy­bra­nych przez Lożę – ze­bra­łam się, aby na­pi­sać rów­nież w miej­scu ku temu wła­ści­wym.

Za­cznę tak – to nie pisz książ­ki :D, lecz wydaj zbiór opo­wia­dań :DDD. Mor­dę­ga bę­dzie po­dob­na, lecz ra­dość czy­tel­ni­cza duża!

No, jak już za­sza­la­łam z emo­ti­ko­na­mi, to mogę z po­zy­cji czy­ta­cza na­pi­sać neu­tral­nie, co nie ozna­cza braku su­biek­ty­wi­zmu.

Bar­dzo dobre opo­wia­da­nie. Pro­blem jest, bo­ha­te­ro­wie są, akcja jest, prze­my­śleń moc, jak i od­wo­łań tu­dzież. Język cza­row­ny, nawet współ­cze­sność ok. W Ma­don­nie mia­łam wra­że­nie, że wątek współ­cze­sny po­trak­to­wa­łeś po ma­co­sze­mu (jakby coś in­ne­go w duszy grało), po­dob­ne zresz­ta wra­że­nie to­wa­rzy­szy­ło mi w przy czy­ta­niu o Ptaku Dodo. Jakby „tam i wtedy” zy­ski­wa­ło, w sto­sun­ku do „tu i teraz” i było dla Cie­bie bar­dziej in­te­re­su­ją­ce, a resz­ta to do­da­tek do fa­bu­ły. Z kolei mnie za­in­try­go­wa­ły obie ścież­ki: i tamto, i to; te­raź­niej­szość i współ­cze­sność, bądź al­ter­na­tyw­ne życie.

 

Co mnie w tym opo­wia­da­niu urze­kło: bez­względ­ność (oce­niam ją jako po­wszech­ną), ludz­kość, ro­zu­miem ją jako bycie czło­wie­kiem z całym jego ba­ga­żem emo­cjo­nal­nym – współ­czu­cie, em­pa­tia, chęć po­mo­cy, po­mi­mo wszyst­ko (tak jak w Twoim pa­mięt­nym opo­wia­da­niu), re­la­cje.

Ostat­nie zda­nie – re­we­la­cyj­ne!

Gdy­bym miała się przy­cze­piać – to – na nic bym nie zrzę­dzi­ła:)

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Dzię­ki, Asy­lum. Szcze­gól­nie cie­szę się, że tra­fi­ło do Cie­bie to ostat­nie zda­nie.

Mó­wisz, że pi­sa­nie zbio­ru opo­wia­dań to po­dob­na mor­dę­ga, co pi­sa­nie książ­ki? Kur­czę, a już się ła­ma­łem ;)

Jako że wal­czę na Are­nie Czar­no­księż­ni­ka, chcia­łem tylko za­uwa­żyć, że już ko­men­to­wa­łem to opo­wia­da­nie.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Dobre. Ale… może na­pi­szę, czego mnie tu bra­ku­je.

 

Bra­ku­je mi świa­ta poza tym ośrod­kiem ba­daw­czym, bra­ku­je mi ży­cio­ry­sów tych ludzi poza tym, co tu opi­sa­łeś. Nie bez po­wo­du naj­lep­sze tek­sty fan­ta­stycz­ne ostat­nich lat mają na­le­cia­ło­ści “oby­cza­jo­we” – weźmy Kena Liu. Ty wrzu­casz nas od razu do ośrod­ka, po­ka­zu­jesz małpy, i nigdy poza to nie wy­cho­dzisz. A szko­da. Bo bra­ku­je tu fun­da­men­tów wła­snie ja­kiejś opo­wie­ści, rysów po­sta­ci poza ich funk­cje w ośrod­ku – naj­bar­dziej cier­pi “wi­king”, który jest po pro­stu ste­reo­ty­po­wym ge­nial­nym, ale dziw­nym na­ukow­cem.

 

Do­brze po­pro­wa­dzo­ny jest eks­pe­ry­ment, Tar­za­nem, Jane i szym­pan­sa­mi można się przej­mo­wać. Ale jed­no­cze­śnie ludź­mi nie, ich dy­le­ma­ta­mi nie, bo oni nie ist­nie­ją poza tymi kil­ko­ma na­szki­co­wa­ny­mi ce­cha­mi, które do­sta­je­my.

 

W skró­cie: wię­cej hi­sto­rii w tej hi­sto­rii, nie tylko pod­kład­ka idei.

 

Dzię­ki, Ma­la­khu – za ko­men­tarz i w ogóle za sa­mot­ną kru­cja­tę.

Nie ma to jak jedna, po­rząd­na rada do każ­de­go opo­wia­da­nia.

Po­zwo­lę sobie naj­pierw dys­kret­nie się nie zgo­dzić. O ile do­brze ro­zu­miem, Tar­zan i Jane, któ­rzy byli or­ga­ni­zma­mi de facto wy­pro­wa­dzo­ny­mi z prób­ki aDNA i ho­do­wa­ny­mi w wa­run­kach la­bo­ra­to­ryj­nych, wy­ka­zy­wa­li za­cho­wa­nia na­rzę­dzio­we spe­cy­ficz­ne dla H. ne­an­der­ha­len­sis (a w każ­dym razie wy­kra­cza­ją­ce poza re­per­tu­ar za­cho­wań na­rzę­dzio­wych szym­pan­sa). Wy­da­je mi się, że jest to nad­mier­ne uprosz­cze­nie, bo w ta­kiej sy­tu­acji kom­plet­nie zi­gno­ro­wa­łeś uwa­run­ko­wa­nia kul­tu­ro­we – Jane i Tar­zan nie mieli star­szych osob­ni­ków swo­jej po­pu­la­cji, więc nie bar­dzo mieli od kogo sobie te za­cho­wa­nia przy­swo­ić, bo ra­czej wąt­pli­we jest, by można było je oprzeć na “pa­mię­ci ko­mór­ko­wej”. W każ­dym razie ist­nie­ją­ce po­pu­la­cje szym­pan­sa wy­ka­zu­ją różne (i nie­po­wta­rza­ją­ce się cza­sem) za­cho­wa­nia, co przy ich po­kre­wień­stwie tłu­ma­czy się wła­śnie wpły­wem edu­ka­cji.

Ale to drob­na uwaga nie­prze­szka­dza­ją­ca mi w od­bio­rze ca­ło­ści. A przy tym je­dy­na, którą tu zgło­szę.

W tym miej­scu na­le­ża­ło­by się za­pew­ne roz­pły­nąć nad grun­tow­ną war­stwą me­ry­to­rycz­ną z prze­pięk­ny­mi od­nie­sie­nia­mi kul­tu­ro­wy­mi oraz zgrab­nie wplą­ta­ną wie­dzą pry­ma­to­lo­gicz­ną, na­le­ża­ło­by się uśmiech­nąć i po­gra­tu­lo­wać traf­ne­go przy­to­cze­nia przy­kła­du HeLa, wresz­cie wy­pa­da­ło­by na­po­mknąć, że ubra­łeś to wszyst­ko w na­praw­dę uro­kli­we szaty ję­zy­ka, któ­rym wła­dasz re­we­la­cyj­nie.

Nade wszyst­ko myślę zaś, że na­le­ży się w tym mo­men­cie za­mknąć i w ciszy prze­my­śleć to opo­wia­da­nie. Chwa­li­ło Cię pew­nie wielu przede mną i wielu po­chwa­li po mnie, więc po­zwo­lę sobie po­mi­nąć szcze­gó­ło­wą ana­li­zę i po pro­stu pójdę gdzieś w ustron­ne miej­sce po­my­śleć, bo, jak się zdaje, tego wła­śnie od czy­tel­ni­ka chcia­łeś.

Jeśli ta in­for­ma­cja bę­dzie dla Cie­bie w jakiś spo­sób przy­dat­na, przyj­mij, pro­szę, do wia­do­mo­ści, że dawno już nie czy­ta­łam tek­stu, który zro­bił­by na mnie tak duże wra­że­nie.

 

Czy­ta­łem to już dawno temu w Fan­ta­zma­tach. No i pa­mię­tam, że bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Kawał so­lid­ne­go s-f tro­chę w sta­rym stylu. Po­ru­szasz cie­ka­we te­ma­ty czło­wie­czeń­stwa, mitu, re­li­gii. A przy tym nie wy­cho­dzi to wszyst­ko pre­ten­sjo­nal­nie. I cho­ciaż “Lo­thar” zro­bił na mnie więk­sze wra­że­nie, to ten tekst także za­pa­mię­tam.

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

No, a tym razem je­stem w pełni usa­tys­fak­cjo­no­wa­na. Ści­gam się z cza­sem, pod pre­sją pew­nie nie na­pi­szę super mą­dre­go ko­men­ta­rza. No to tak , tu jest wszyst­ko, co chcia­ła­bym, i jesz­cze wię­cej – wcią­ga, za­cie­ka­wia, an­ga­żu­je, żre mózg, żeby wy­ła­pać wszyst­kie po­roz­rzu­ca­ne przez Cie­bie kloc­ki (i tak nie wy­ła­pa­łam, z pew­no­ścią), zo­sta­wia z py­ta­nia­mi. Po­dzi­wiam i bar­dzo, bar­dzo sza­nu­ję, że pi­szesz świet­nie i do tego o Czymś. Za­zdrosz­czę Ci tego mą­dre­go pi­sa­nia, co tu dużo gadać.

 

Ok, prze­czy­ta­łem po­wtór­nie.

Wła­ści­wie wszyst­ko już zo­sta­ło po­wie­dzia­ne. Pro­blem tego, co czyni nas ludź­mi, to rzecz, o któ­rej mogę czy­tać i czy­tać. 

Ale przy po­wtór­nej lek­tu­rze są szcze­gó­li­ki, które przy­ku­ły moją uwagę. Np. ten:

W bogów, (…), nie wie­rzy­łem

Czy to zna­czy, że po ubó­stwie­niu ludzi przez ne­an­der­tal­czy­ków, Neu­mann po­czuł po­trze­bę ubó­stwie­nia… kogoś? Czy ra­czej że cała jego wiara, w tym w we wspa­nia­łą ludz­kość, roz­pry­snę­ła się w gruzy?

Oraz drugi temat:

Chiń­czy­cy mają za­ska­ku­ją­co mocne głowy.

Po­dob­no rasa żółta ma tylko mniej­szą moż­li­wość po­pad­nię­cia w al­ko­ho­lizm, na­to­miast (z re­la­cji, które sły­sza­łem) upi­ja­ją się nawt szyb­ciej niż my.

Tutaj dwa linki:

http://chinatown-pina.blogspot.com/2015/02/dlaczego-chinczycy-upijaja-sie-tak.html

https://gp24.pl/afrykanczycy-i-azjaci-rzadko-wpadaja-w-nalog-alkoholowy/ar/4726341 

 

A tak poza tym – świet­ne opo­wia­da­nie. Takie, jakie chciał­bym czy­tać. Bo do­wia­du­ję się wię­cej o sobie (i nie są to sym­pa­tycz­ne kon­sta­ta­cje).

Pierw­sze miej­sce w moim por­ta­lo­wym Top 10 :).

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Czy to zna­czy, że po ubó­stwie­niu ludzi przez ne­an­der­tal­czy­ków, Neu­mann po­czuł po­trze­bę ubó­stwie­nia… kogoś?

Ra­czej, że po ubó­stwie­niu ne­an­der­tal­czy­ków przez szym­pan­sy, Neu­mann po­czuł się czło­wie­kiem mniej niż małpy.

 

Po­dob­no rasa żółta ma tylko mniej­szą moż­li­wość po­pad­nię­cia w al­ko­ho­lizm, na­to­miast (z re­la­cji, które sły­sza­łem) upi­ja­ją się nawt szyb­ciej niż my.

Przy­zna­ję, że o tej uwa­run­ko­wa­nej ra­so­wo wraż­li­wo­ści na al­ko­hol, pi­sząc, zu­peł­nie nie my­śla­łem (a na stu­diach uczy­li). Chcia­łem w tej sce­nie (poza wpro­wa­dze­niem strzel­by Cze­cho­wa) po­ka­zać, że Neu­mann, po­zu­ją­cy na znaw­cę ludz­kiej na­tu­ry, w ogóle nie zna in­nych kul­tur, a swoje ge­ne­ra­li­zu­ją­ce osądy opie­ra na po­je­dyn­czych ob­ser­wa­cjach. Po­nie­waż do­dat­ko­wo za­ło­ży­łem sobie, że człon­ko­wie ekipy ba­daw­czej mają nie­po­ko­ją­co przy­po­mi­nać bó­stwa, a nie zwy­kłych ludzi (Nguy­en był w tym ukła­dzie boż­kiem-trick­ste­rem), to takie nie­za­mie­rzo­ne prze­ocze­nie cał­kiem do­brze wpi­sy­wa­ło się w mój za­mysł. Z dru­giej stro­ny, nie je­steś pierw­szą osobą, która zwra­ca uwagę na nie­pra­wi­dło­wość tej tezy Neu­man­na, przy­pi­su­jąc jej cha­rak­ter obiek­tyw­nej wy­po­wie­dzi nar­ra­to­ra. Czyli – muszę bar­dziej uwa­żać, a ba­wiąc się w nie­wia­ry­god­ne­go nar­ra­to­ra, wy­raź­niej to pre­zen­to­wać czy­tel­ni­ko­wi.

 

Prze­słu­cha­łem ostat­nio w wer­sji audio no i po­wiem, że ćwi­czysz w tym tek­ście emo­cje czy­tel­ni­ka z wpra­wą sier­żan­ta-sa­dy­sty. Jest hard­kor, taki naj­przy­jem­niej­szy, bo nie ma szans, aby po­zo­stać na opo­wia­da­ną hi­sto­rię obo­jęt­nym. Sło­wem, lubię to! :)

 

Tro­chę umknę­ła mi koń­ców­ka, ale ukła­da­łem przy słu­cha­niu puz­zle i może w kry­tycz­nym mo­men­cie od­pły­ną­łem w nieco inne re­jo­ny. No i od­nio­słem wra­że­nie, że głów­ny bo­ha­ter przy­był do pla­ców­ki w ja­kimś istot­nym celu, a fi­nal­nie stał się bier­nym ob­ser­wa­to­rem, nie wiem, może li­czy­łem na jego więk­szy wkład w wy­da­rze­nia.

No i naj­waż­niej­sze. Dla­cze­go na Bo­ga-Oj­ca wy­bra­łeś wi­kin­ga? Czyż­by dys­kret­ny urok “rasy panów” był nie do od­par­cia? :)

Dzię­ki, Mi­chał!

No wła­snie – puz­zle. Ja ukła­da­łem, kiedy pi­sa­łem. I po­trze­bo­wa­łem ta­kie­go, który na­pro­wa­dzi czy­tel­ni­ka na trop z bó­stwa­mi. W tym kon­tek­ście przy­szło mi do głowy na­zwi­sko Tho­rvald­sen, a Tho­rvald­sen mu­siał być wi­kin­giem ;) 

A co do roli Neu­man­na – je­że­li przyj­mie­my, że al­ko­hol był tutaj owo­cem z drze­wa po­zna­nia do­bre­go i złego, a Pen­tan­gel­li była wężem, to głów­ny bo­ha­ter staje się od­po­wied­ni­kiem Ewy. Przy­znasz, że kwe­stia od­po­wie­dzial­no­ści i świa­do­me­go udzia­łu Ewy jest sama w sobie fa­scy­nu­ją­cym te­ma­tem.

Po­zdra­wiam!

Ano praw­da. im więk­sza waga po­dej­mo­wa­nej de­cy­zji, tym cie­ka­wiej, a Ewa, wąż i tak dalej to cał­kiem duża spra­wa.

Tro­chę mi ta sym­bo­licz­na war­stwa tek­stu umknę­ła, przy­zna­ję się, ale, do ja­snej aniel­ki, sam je­stem sobie wi­nien – po­wi­nie­nem wie­dzieć, że co­bol­da nie za­rzu­ca się od tak, gdzieś mię­dzy ukła­da­niem puz­zli, a zmy­wa­niem na­czyń, a przy­naj­mniej nie, jeśli czło­wiek chce wy­ła­pać niu­an­se i grę sym­bo­li, w czym je­stem kiep­ski nawet przy lek­tu­rze pro­wa­dzo­nej w sku­pie­niu:) No i stało się tak także przez to, że za­cza­ro­wa­łeś mnie sceną, w któ­rej Jane ryje ob­ra­zek, na któ­rym na­ukow­cy od­bie­ra­ją jej dziec­ko – twór­czość jako forma au­to­te­ra­pii to temat, który nie­odmien­nie mnie fa­scy­nu­je. A jesz­cze po­da­ny w ta­kich oko­licz­no­ściach… no, serio, za­cza­ro­wa­łeś mnie tą sceną. Tkną­łeś te naj­czul­sze ze strun mej duszy :)

Rów­nież po­zdra­wiam! 

Prze­czy­ta­łem i nie wiem co my­śleć. Na pewno mnie po­ru­szy­ło. Warto prze­czy­tać nie dla roz­ryw­ki tylko. Sf z moż­li­wo­ścią zre­ali­zo­wa­nia się – to jest to.

Nowa Fantastyka