Prowincja Aleficja, osada Jeżynowa Polana
Saad siedział na ławie przed chałupą, grzał się w wiosennym słonku i plótł łapcie z łyka. Nigdzie mu się nie spieszyło, pszczoły przygotowywały się do założenia nowych rojów, żaden bartnik nie przeszkadzał im w tym okresie, więc i on nie miał pilnej roboty…
Nagle od strony sadu za chatą dobiegł rumor i przeraźliwy chóralny wrzask. Od rana bawiły się tam dzieci; gromadka Saada i basałyki sąsiadów. Serce bartnika zamarło na moment. Mężczyzna rzucił się w kierunku hałasu. Nawet nie pomyślał, żeby chwycić leżący tuż obok kozik – pognał, ściskając w ręce rozpoczęty łapeć.
Tym razem skończyło się na strachu i krzyku – pod dziesięcioletnim chłopakiem drwala Hafaza pękła spróchniała gałąź. Na szczęście dzieciak nie spadł, tylko zsunął się na ziemię po pniu, drąc skórzane portki oraz obcierając sobie dłonie i wewnętrzną stronę ud.
– Czyście pogłupieli?! – wrzasnął Saad. – Ile razy wam powtarzałem, że nie wolno wdrapywać się na wierzby?!
Dzieciarnia zamilkła, przestraszona. Nikt nie chciał dostać kolejnego lania giętkimi witkami. Saad spojrzał na głównego winowajcę i zastygł z otwartą gębą; rozdarte spodnie pokazywały, że chłopak sąsiada wcale nie jest chłopakiem…
W tej chwili nadbiegła Hara, żona Saada. Ręce miała białe od mąki. Od jednego rzutu oka zrozumiała sytuację, zerwała z siebie fartuch i podała dzieciakowi:
– Nabi, owiń się i idź do chaty. Zaraz ci posmaruję skaleczenia maścią i załatam portki.
Dziewczyna, na sztywnych nogach, niezgrabnie pokuśtykała w stronę domu. Reszta czeredy skorzystała z okazji i czmychnęła jak najdalej od rozgniewanego Saada.
– Ale dlaczego? – zdołał wyjąkać bartnik.
– Oj, mężu, głupiś ty. O pszczołach wiesz wszystko, a na ludziach się nie znasz. Przecież to trzecia córka Abany i Hafaza!
Saad zrozumiał – każdą trzecią córkę w wieku sześciu lat oddawano do akademii kapłanek. Trzy to święta, boska liczba. Ale nie wszystko stało się jasne:
– Toć kapłanki cieszą się ogromnym szacunkiem, nigdy nie doznają głodu ani biedy. Dobry los je czeka. Taka może nawet zostać imperatorową… Sama mówiłaś kiedyś, że wszystkie baby zazdroszczą im kolorowych szat…
– Smarkata byłam, głupia. Barwne szmatki to nic w porównaniu z oczkami twojego dziecka. – Popatrzyła na własną trzecią córeczkę, już pięcioletnią. Między gołymi jeszcze gałązkami krzewów migał rudy jak wiewiórcza kita warkocz. Został tylko rok… Hara ciężko westchnęła. – Jednego syna już pochowałam, nie chcę tracić i jej.
– Przecież jej nie stracisz. Będzie sobie żyła w dostatku. Dziewczynki można nawet odwiedzać w dni świąteczne…
– Mężczyźni! – prychnęła Hara. – Wydaje wam się, że tak łatwo pojechać do akademii w Tyrsji! Spróbowalibyście wybrać się w taką drogę z brzuchem albo z oseskiem przy piersi, kiedy gromadkę starszych trzeba zostawić samą w domu… Pamiętaj, nikomu ani słowa o całej sprawie!
Saad w odpowiedzi wzruszył ramionami. A potem został sam na tyłach domu, z niedowierzaniem kręcąc głową.
Źle się stało, że drwal Hafaz za młodu nie posłuchał rodziców, uciekł z domu ze śliczną, lecz ubogą branką, a potem ją poślubił. Abana cieszyła oczy egzotyczną urodą i smoliście czarnymi włosami, ale nie szanowała Najstarszej Dwunastki. Decyzja sąsiadów mogła obrazić bogów i zagrozić całej Jeżynowej Polanie.
***
Myśl o oszukiwaniu bogów nie dawała Saadowi spokoju. Nie zamierzał uczestniczyć w tym bezeceństwie.
Udająca chłopca dziewczynka podrosła na tyle, aby pójść na polowanie. Myśliwy obok niej rzucił oszczep, ale tylko ranił i rozjuszył odyńca. Zwierzę zaatakowało. Jedyna nadzieja na przeżycie obojga leżała w umiejętnościach łowieckich Nabi. Ale niewiasta okazała się zbyt słaba, by zwyciężyć rozwścieczoną bestię. Kły najpierw rozorały udo nieszczęśnika. Krew trysnęła na mech, który pił ją równie łapczywie jak deszczówkę. Po chwili na zaczerwienione poszycie wypłynęły trzewia z rozprutego brzucha.
Wszyscy myśliwi drwili z – jak uważali – chłopca, który dopuścił do tragedii. Wkrótce Nabi powiesiła się na starej topoli, na północ od Jeżynowej Polany.
Saad obudził się z gardłem ściśniętym, jakby to jego dławił rzemień. Nie wątpił, że to Czuwający Puchacz zesłał ten proroczy sen. Bluźniercza maskarada nie mogła trwać dłużej! Bartnik musiał poinformować o tym kapłanki.
Niestety, Hara zdawała się doskonale wiedzieć, co chodzi mężowi po głowie. Jeżynowa Polana była zbyt małą osadą – liczyła ledwie kilkanaście rodzin – by mieć nadzieje na własną kapłankę i coś więcej niż święte drzewo. Ilekroć Saad próbował choćby postawić stopę na którejś ze ścieżek wiodących na północny zachód, w stronę Albutina – tam znajdowała się najbliższa świątynia, wzniesiona z drewna na chwałę Mocarnego Niedźwiedzia – napotykał małżonkę marszczącą brwi i pytającą, dokąd to się wybiera… Za każdym razem kładł uszy po sobie i zawracał, z irytacją skubiąc wąsy. Pierwsza Dwunastka była potężna, ale i Hara potrafiła uprzykrzyć życie. Aż do wieczora nic nie wskórał.
Następnej nocy Saada nawiedził jeszcze gorszy koszmar. Chłopak – nie, dziewczyna! – sąsiadów ożenił się z córką bartnika, obecnie ośmioletnią Surą. Po uczcie weselnej nowożeńcy, trzymając się za ręce, poszli w stronę nowiutkiej chaty wzniesionej wysiłkiem całej osady. Zaryglowali za sobą drzwi, do których natychmiast przywarli podpici młodzieńcy. Saada jakoś wcale nie zaskoczyło, że znalazł się wśród wścibskich wyrostków. Podsłuchali, jak Nabi, mamrocząc komplementy, niecierpliwie ściąga suknię z oblubienicy. Potem zaszeleścił siennik – ktoś się na nim położył. Wreszcie Saad usłyszał krzyk ukochanej córeczki, która odkryła, że jej mąż jest niewiastą.
Usiadł na łożu, nie mniej przerażony niż jego wyśniona Sura. Serce tłukło o żebra, koszula lepiła się do piersi, jakby zmoczyła ją wiosenna ulewa. W uszach wciąż dźwięczał mu krzyk córki. To w izbie obok Sura naprawdę pojękiwała przez sen.
Saad struchlał. Tylko nie jego dzieci! Namyślał się przez moment, po czym wstał jak najciszej, jakby podchodził łanie. Udało się! Hara spała dalej. Mężczyzna ubrał się, wziął ze spiżarki połówkę wędzonej dzikiej kaczki i ruszył do wyjścia. Przy drzwiach zawrócił, zabrał jeszcze garnczek mieszczący dwie czarki miodu – dla kapłanki.
Tym razem nie skierował się do Albutina, poszedł na południe, w stronę Mugadu, największego miasta w regionie. Miał przed sobą co najmniej cztery świece wędrówki, ale i czasu mu nie brakowało – niebo dopiero zaczynało jaśnieć na wschodzie.
Aleficja, miasteczko Mugad
Kiedy dotarł na miejsce, słońce stało już dość wysoko. W Mugadzie wzniesiono dziesięć świątyń najważniejszych bogiń i bogów. Skoro Puchacz zsyłał Saadowi prorocze sny, bartnik wybrał przybytek boga nocy. Nigdy jeszcze tam nie był – to las go karmił i odziewał, więc czcił głównie Mocarnego Niedźwiedzia i tylko czasami składał ofiary Kotce, Kozie, Królicy lub Krukowi. Jak mu powiedziano, świątynia Puchacza znajdowała się na obrzeżach miasta, na zboczu góry. Nie prezentowała się okazale, w ogóle nie miała okien. Gdyby nie granatowe zdobienia, łatwo można by ją pomylić z magazynem zamożnego kupca. Saad zakołatał do bukowych drzwi. Po chwili uchyliły się i stanął w nich służący w lnianych szarych szatach. Spojrzał pytająco.
– Pragnę rozmawiać z kapłanką Czuwającego Puchacza – oznajmił Saad.
– Pójdź za mną.
Służący złapał przybysza za rękę, wciągnął do środka i zamknął drzwi. Zapadła absolutna ciemność – bóg nocy nie lubił światła. Wnętrze świątyni pachniało dymem z ziół i ziało wilgotnym chłodem. Ciszę mąciły tylko oddechy, rzucane z rzadka słowa i szuranie stóp. Przewodnik pytał o różne rzeczy, niekiedy ostrzegał o zakręcie czy stopniu. Bartnik odpowiadał, niepewnie drepcząc za nieznajomym, wdzięczny za ciepłą dłoń i szeptane wskazówki. Szli długo. Niemożliwe, żeby wciąż znajdowali się w niewielkim budynku. Podejrzewał, że służący prowadzi go w kółko. Jednak tajemnicze echo temu przeczyło. Pewnie to Puchacz czynił cuda. Ta myśl sprawiła, że Saada przeszyły dreszcze.
Wreszcie przewodnik się zatrzymał.
– Dostojna siostro – powiedział w ciemność – bartnik Saad chce z tobą rozmawiać.
– Witaj, bartniku Saadzie. – Głos kapłanki był przyjemny, dość wysoki, jakby należał do kobiety, która dopiero co przestała być dziewczynką. – Co cię sprowadza do świątyni Czuwającego Puchacza?
Saad opowiedział o córce sąsiada udającej chłopca. Kapłanka słuchała w milczeniu. Chwilami bartnik miał wrażenie, że nikogo prócz niego tu nie ma. Gdy już zaczął się zastanawiać, w jaki sposób znajdzie drogę do wyjścia – a rękoma nie mógł sięgnąć nawet do żadnej ściany – kobieta przemówiła:
– Ta sprawa wymaga wróżby. Pójdziesz ze mną.
I znowu zaczęła się wędrówka przez chłodną jak mgła ciemność.
Zinterpretowanie niemal każdej wróżby wymagało światła, a naosu nie wolno było skalać promieniami słońca, więc kapłanka zaprowadziła Saada do pomocniczego ołtarza w przedsionku.
Droga nie dłużyła się bartnikowi aż tak jak wcześniej. Może sprawił to płynący od kobiety aromat żywicy i mięty, a może ulga przerzucenia problemu na inne barki.
Kiedy się zatrzymali, Saad usłyszał bulgot wody wlewanej do naczynia, potem serię szelestów, cichy plusk, a wreszcie rumor gdzieś wysoko. To w sklepieniu odsłonił się otwór, przez który wpadała wąska strużka światła. Wydobyła z ciemności kobiece dłonie mieszające w dużej misie. Po chwili ręce zniknęły, a kapłanka westchnęła. Po powierzchni wody pływały nasiona czarnuszki i kilka ziaren czerwonej fasoli.
– Zostań tutaj – usłyszał.
Szybkie kroki po lewej, szelest jakby ocierających się o siebie tkanin. Za chwilę gdakanie kurczaków urwane głuchym stuknięciem. Powracające kroki. W kręgu światła pojawiły się dłonie z bezgłowym kogucikiem. Kapłanka sprawnie rozcięła tuszkę. Spomiędzy wnętrzności wyłuskała bezoar. Z kamienia kapała czarna krew.
– Nic nie mów – rozkazała. – Wyjdźmy na zewnątrz.
Jej głos brzmiał, jakby się czegoś bała. Bartnik zaczął rozmyślać nad tym, co zobaczył.
Zaprowadziła Saada do drzwi, ale szła dalej. Mężczyzna dopiero teraz mógł się przyjrzeć kapłance. Młoda, lecz nie aż tak, jak sugerował jej głos. Niższa od niego o głowę, ciemnowłosa, bardzo blada. Nic dziwnego, jeśli całe dnie spędzała w ciemnościach. Mrużyła oczy, aż nie dało się dostrzec ich koloru. Miała na sobie szatę w kolorze niezapominajek i bardzo ładnie w niej wyglądała. Jednak to młoda Hara miała rację – kobiety musiały zazdrościć kapłankom prawa do barwnych sukien. Służkę Puchacza zdobił naszyjnik z różnokształtnych granatowych kamieni nawleczonych na rzemyk. Kapłanki Kozy nosiły podobne, lecz jasnozielone.
Kobieta zatrzymała się dopiero za ogrodzeniem świątyni. Oparła się o słup pomalowany w ciemnoniebieskie pasy, jakby marsz ją wyczerpał. Zamknęła oczy i oddychała ciężko.
– To nie była pomyślna wróżba, prawda? – spytał Saad. – Czerwony i czarny to kolory Wilka i Kruka. Wojna i śmierć. A ten kamień?
Zacisnęła wargi i potrząsnęła głową.
– Źle się stało, że opowiedziałeś mi o wszystkim w świątyni. A jeszcze gorzej, że przyszedłeś do Puchacza, zamiast do Niedźwiedzia.
Boska Wyspa
Czuwający Puchacz, bóg nocy, snu i wróżb, drzemał w swojej dziupli tuż pod koroną olbrzymiej sosny, najwyższego drzewa na wyspie, kiedy uświadomił sobie, że w jednej z jego świątyń ktoś opowiada o ważnych sprawach.
Bogowie zawsze mogli wykorzystać śmiertelników żyjących w poczuciu winy. Tacy ludzie bez szemrania wykonywali najtrudniejsze polecenia. A jeśli głos sumienia krzyczał dostatecznie głośno, stawali się jeszcze cenniejsi niż posłuszne narzędzia – płodzili lub rodzili czarowników. Potem wystarczyło tylko zadbać o odpowiednie wychowanie młodzieńca, przy pomocy dobrych mentorów wpoić mu szlachetne zasady, wykuć prawy charakter, aby w przyszłości wybraniec oddał ludziom i bogom ogromne zasługi.
A tu proszę – trzecia córka jednej matki, więc przeznaczona na kapłankę, ale udająca chłopca. Całe życie wykradzione bogom! Puchacz nie musiał używać swych wieszczych mocy, aby mieć pewność, że dziewczynka zostanie matką potężnego czarownika.
Niestety, dziecko urodziło się w prowincji aleficyjskiej, której patronował Mocarny Niedźwiedź, a i ojciec, jako drwal, czcił głównie boga lasów. Zatem z racji miejsca przyjścia na świat i wiary rodziców dziewczynka przynależała komu innemu, ale pokusa była zbyt silna.
Dochodziło południe, o tej porze Czuwający był zbyt słaby, by odprawić niezbędne rytuały we własnej dziupli. Mrużąc oczy, pofrunął najpierw do siedziby Domolubnej Kotki, a potem do jaskini na zboczu góry, na której szczycie gnieździł się Słoneczny Orzeł.
Niezdarne przeloty na wpół oślepionego Puchacza zaintrygowały Niedźwiedzia. Mocarny zakradł się do jaskini w ślad za bogiem nocy. Jeszcze zdążył zobaczyć, jak Czuwający spala wyrwane sobie pióro w płomieniu żagwi z ogniska Domolubnej, a smużkę dymu posyła do Aleficji, skrzecząc przy tym:
– Nabi, córko drwala Hafaza, niech twoje nozdrza wypiją ten dym z mojego pióra. Niech wraz z dymem spłynie na ciebie sen. A gdy się z niego obudzisz, będę już dla ciebie najwa…
Ten sen na zawsze związałby dziewczynkę z Puchaczem. To ptaszysko bezczelnie kradło mu przyszłą ofiarodawczynię!
Niedźwiedź zaryczał i natychmiast zrzucił szyszkę z odległej sosny, budząc dziecko, ledwie zdążyło zamknąć oczy. Niestety, więź z bogiem snów już się zadzierzgnęła. Jednak rytuał nie został dopełniony, Mocarny wciąż miał szansę.
Czym prędzej zażądał sądu Słonecznego Orła. Władca wszystkich bogów orzekł, że ani Niedźwiedź, ani Puchacz nie ma większych praw do dziewczynki niż rywal. Dziecko samo będzie musiało sobie wybrać boga, gdy dorośnie.
Mocarnego wyrok rozwścieczył. Ta mała śmiertelniczka powinna zostać jego wyznawczynią! A jeszcze dowiedział się, jak wielkie będzie kiedyś jej poczucie winy… Złość na Puchacza przepełniała go od czubka nosa po koniuszek ogona. Jeżyła kudły i budziła warkot w gardle…
Nie można zabić nieśmiertelnego, ale można go osłabić, krzywdząc mu wiernych. Mocarny namówił Petrela, boga porywistego wiatru, aby zesłał wichurę do Paniameku – prowincji pod opieką Czuwającego. Wiele olbrzymich drzew zwaliło się, miażdżąc wyznawców Puchacza.
Źle się stało, że Niedźwiedź pozwolił, by gniew podejmował decyzje za niego. W jednej wiosce stara lipa przygniotła dwie ciężarne kobiety, które miały na sobie amulety Domolubnej Kotki. W pewnym miasteczku konar przebił kapłankę Krwiożerczego Wilka… Domolubna jeszcze potrafiłaby – w imię dobra całej społeczności, tak boskiej, jak ludzkiej – powstrzymać się od zemsty i zadowolić grzywną. Ale Wilk nie zwykł puszczać płazem zniewag. Wkrótce bogów pochłonęła wojna.
Cztery lata później, Aleficja, okolice Jeżynowej Polany
W Aleficji, jak w całej Hamabilandii, widać było skutki walki bogów. Najstarsza Dwunastka, zamiast opiekować się wyznawcami, zabijała sobie nawzajem wiernych. Imperium trapiły zarazy, klęski żywiołowe i wrogie wojska.
Osadę, która kiedyś nazywała się Jeżynową Polaną, spustoszył oddział barbarzyńców zza gór. Czternastoletnia Nabi, podobnie jak jej matka i siostry, została wielokrotnie zgwałcona. Może nieco mniej cierpiała – napastnicy nie od razu dostrzegli, że męski ubiór skrywa dziewczęce piersi. Pewnie dlatego ona jedna spośród szesnastu rodzin przeżyła. Albo Żelaznodzioby Kruk nie śmiał tykać dziewczyny, o którą już walczyło dwóch bogów.
W łonie dziewczyny, za młodej jeszcze na macierzyństwo, rozkwitało nowe życie, poczęte w bólu i łzach.
Źle się stało, że przyszły czarownik nie miał być wychowywany przez kochającą rodzinę. Być może to jego ojciec był tym, który rzucił oszczepem w plecy uciekającego dziadka.