Przychodzili do niego, ilekroć tylko zamknął oczy. Wpadali do celi, wykrzykując dziwne hasła w tym swoim niezrozumiałym języku. Bili pałkami, polewali lodowatą wodą, razili prądem. I tak przez całą noc. Byle tylko nie zasnął, nie odpoczął, nie zregenerował sił.
A potem, za dnia, zabierali go na przesłuchania do śmierdzącej krwią i potem sali tortur. Bólu, jaki mu tam zadawali, nie da się opisać żadnymi słowami. Podtapianie, przypalanie, wbijanie gwoździ w pięty – to tylko niektóre z atrakcji, jakie zapewniała obsługa tego przybytku. Chcieli go złamać. Liczyli, że niewyspany, wygłodzony i skatowany zdradzi w końcu wszystkie swoje tajemnice.
– Co wiesz o Sue? – pytali łamaną angielszczyzną. – Gdzie możemy znaleźć Sue?
Nie powinni nawet wiedzieć o jej istnieniu. Nigdy nikomu o niej nie mówił. Była tajemnicą. Słodką tajemnicą, o której wspominał jedynie w raportach do centrali.
A jednak oni wiedzieli. To tylko potwierdzało jego ostatnie odkrycie. W Agencji Wywiadu był kret. Wrogi szpieg o kryptonimie Mahmud, jak udało mu się ustalić tuż przed schwytaniem.
– Co wiesz o Sue?
– Gdzie możemy znaleźć Sue?
Milczał, a oni zadawali mu ból. Z każdym pytaniem coraz większy i większy. Czasem krzyczał, nieraz przeklinał lub płakał. Nigdy jednak nie powiedział im nic poza „pieprzcie się”. Był oficerem Agencji Wywiadu. Prędzej zabierze te tajemnice do grobu, niż zdradzi Sue. Nie mógł tego zrobić. Nie po tym, co razem przeszli…
Nie miał pojęcia, ile to już trwało. Miesiąc? Tydzień? Ledwie kilka dni? Czas w więzieniu Vevaku płynął inaczej niż na wolności. Nieprzespane noce przenikały się z dniami, ból katowanego ciała utrudniał koncentrację umysłu.
Był już na skraju psychicznej wytrzymałości, gdy do jego celi przyszedł sam Mistrz Dżabir. W dłoni trzymał gumową pałkę, ale na razie jej nie używał. Nie bił, nie krzyczał, nawet nie wyzywał od przeklętych niewiernych. Siedział tylko na pokrytym krwią taborecie i patrzył na skuloną na podłodze sylwetkę. Jego świdrujące spojrzenie wydawało się torturą większą niż przypalanie pięt.
– Witaj, Olek – odezwał się w końcu płynną polszczyzną. – Nie masz już dość?
Gumowa pałka stukała o nóżkę taboretu niczym zegar, odliczający czas do kolejnego uderzenia.
– Obaj wiemy, do czego zdolna jest Sue. To dzięki niej dowiedziałeś się o Mahmudzie, prawda?
Stuk, stuk.
– Ty wiesz o niej dużo. Wiele razem przeszliście. Opowiedz mi. Opowiedz wszystko, a zostawimy cię w spokoju. Świętym spokoju, jak mawiacie w tej waszej Polsce.
Stuk, stuk.
– No? Mów!
Stuk.
– To tylko sen… – wyszeptał w końcu Olek.
– Sen? – Mistrz Dżabir uśmiechnął się złośliwie. – To dlaczego się nie uszczypniesz? Nie obudzisz?
Dlaczego się nie uszczypniesz? – powtórzył w myślach Olek. Dlaczego nie przegryziesz tej fiolki? Nie zakończysz tego marnego spektaklu?
I wtedy coś w nim pękło. Przecież i tak nikt go nie uratuje. Po co się męczyć? Po co dawać oprawcom z Vevaku satysfakcję? Czasem trzeba samemu o siebie zadbać. Nikt inny tego nie zrobi.
Przegryź fiolkę! – powtarzał cichy głosik w jego głowie. Przegryź fiolkę!
Olek wyprostował się, spojrzał wyzywająco na mistrza Dżabira i rozgryzł sztuczny ząb. Chrupnęło łamane szkło. Smak krwi i czegoś gorzkiego wypełnił mu usta. Dziwna piana pojawiła się na wargach.
Tym razem nie pomogło ani bicie, ani polewanie wodą, ani nawet rażenie prądem. Olek w końcu zapadł w sen.
Wieczny sen.
***
Stuk, stuk.
Obudził się na szpitalnym łóżku. Głowa go bolała, wzrok miał zamglony, kończyny ciężkie i słabe. Wypluł z ust plastikową otoczkę po środku wybudzającym, ruszył delikatnie szyją, a wtedy całe ciało przeszył mu ból. Pobudka po powrocie z misji nigdy nie była łatwa i przyjemna. Ale taki już był urok sennego szpiegostwa.
Stuk, stuk.
Uniósł ostrożnie dłoń, do której podłączony był przewód kroplówki. Na pustym zbiorniku po leku widniał napis: Substancja Usypiająca E350.
W skrócie: Sue. Jego Sue, bez której nie wyobrażał już sobie życia. Niewielka dawka pozwalała przenieść się nawet setki kilometrów od Warszawy i obserwować rzeczy, których normalnie żaden szpieg nigdy by nie odkrył. Niewidoczni, niewykrywalni, uzależnieni od Sue. Tacy byli właśnie senni agenci.
Stuk, stuk.
Tym razem coś poszło jednak nie tak. Olek pamiętał, że ostrzegali go przed tym na szkoleniu. Nazywali to przedawkowaniem. Za duża ilość Sue zaburzała płynność snu, pobudzała ukryte w mózgu lęki, zmieniając misję w prawdziwy koszmar.
To właśnie na wypadek takich komplikacji wyposażono szpiegów w tabletki wybudzające. Przed każdym służbowym snem Olek kładł sobie na języku plastikową pastylkę. W teorii, gdy coś szło źle, wystarczyło ją przegryźć. W praktyce, podczas sennego koszmaru mózg nie działał tak sprawnie jak na jawie i agentom zdarzało się zapominać o środkach wybudzających.
Stuk, stuk.
Drzwi do sali otworzyły się, a w progu stanął pielęgniarz w białym kitlu. Olek rozpoznał go od razu. To był ten nowy, przeniesiony na ich tajny oddział AW ledwie przed kilkoma dniami. To on musiał pomylić się przy wymierzaniu dawki. Durny żółtodziób!
– Już pan się obudził, kapralu? – zapytał pielęgniarz i podszedł do łóżka. Stukot jego medycznych chodaków niósł się po całej izbie.
Stuk.
Stuk.
Stuk.
– Widocznie dawka była za mała. Zaraz temu poradzimy – powiedział, odłączając kroplówkę i wtykając do wenflonu igłę wypełnionej Sue strzykawki.
– Tabletka – wychrypiał niewyraźnie Olek.
– Tym razem nie będzie potrzebna. – Mahmud uśmiechnął się i nacisnął tłok. – Pozdrów Mistrza Dżabira.