
Komunikat oficjalny dla obszaru De–S/02 ©Departament Zdrowia Publicznego
OPINIA nr 189-67/04/06
w sprawie przeciwko Villemowi Nortonowi, nr ewid. społ. De–S/02/10458–194–265 podejrzanemu o usiłowanie popełnienia przestępstwa z art. 247 k.p.e.
Część 1. Synapsa
kwiecień 2044
– Co to jest? – spytał Norton, niepewnie zerkając na podsuniętą tubkę.
– Rozpuszczalnik do kleju taktycznego – odparł inspektor Aiden Reese. Swobodnie rozparty na metalowym krzesełku dojadał jabłko, przyglądając się Villemowi spod przymrużonych powiek. – Częstuj się.
Nortonowi nie podobały się jego oczy – jasnobrązowe, pod światło wpadające w nietypowy odcień żółci – matowe i nieruchome jak u gada. Odwrócił wzrok.
Psychopata, pomyślał z dreszczem niepokoju. I to wysoko na skali.
– Trzydzieści sześć punktów w PCL-R – powiedział Reese, trafnie odczytując jego myśli. – Lepiej nie próbuj niczego dziwnego, jestem niebezpieczny. Rozklej się i podpisz to – dodał, podsuwając Nortonowi arkusz e–papieru.
Villem wycisnął na złączone nadgarstki obfitą strugę żelu. Rozpuszczalnik natychmiast się spienił, rozkładając klej – Norton poczuł wpierw falę gorąca, a potem niezrównanej ulgi, kiedy zrozumiał, że ma już wolne ręce.
Biochemiczne kajdanki to klasa sama w sobie.
Chwała BioEngin Sources, kurwa ich mać.
Odruchowo potarł lewy nadgarstek; brak terminala sprawiał, że czuł się nieswojo. Drżącymi dłońmi rozłożył arkusz i aktywował go stuknięciem w prawy dolny róg. E-papier rozjarzył się i wypluł treść kilku dokumentów. Villem szybko przebiegł po nich wzrokiem. Była tam notatka z jego zatrzymania, raport Reese, akt oskarżenia i opinia. Przygotowali nawet streszczenia jego udostępnionych esejów.
– Dwa-cztery-siedem? – wymamrotał. – Kontestacja? – Szybkim puknięciem rozwinął okno pomocnicze z kodeksem.
„Kto wystąpieniem publicznym, utworem artystycznym bądź innym przekazem propaguje ideę naruszającą ład społeczny, podlega karze grzywny, ograniczenia transmisji danych lub wykluczenia”.
– Ja nawet nie opublikowałem tej zasranej książki!
Nikomu dotąd nie pokazywał Raju; to była jego tajemnica, manifest, który zamierzał cicho wykrzyczeć w pustkę darknetu, tam, gdzie wciąż mogli być ludzie, którzy potrafili myśleć i słuchać.
Skąd wiedzieli?!
– Była przygotowana do składu – odparł inspektor Reese obojętnie. – Podpada pod usiłowanie.
– Mam prawo do wolności słowa!
– Zamknąć pysk w porę to też wolność słowa.
Norton milczał. Fale nudności zalewały mu gardło; z trudem przełknął gęstą ślinę o posmaku zgniłych jabłek. Koszulę na plecach miał mokrą od potu, obrzydliwie przylgnęła do wilgotnej skóry.
Pierwszy raz w życiu naprawdę się bał.
Normalny tryb procesu przewidywał opublikowanie dowodów w oficjalnym komunikacie Departamentu Zdrowia Publicznego. Trzydniowe netferendum powinno ustalić jego wyrok. Ważny głos miał każdy mieszkaniec Zjednoczonej Europy, którego saldo Punktacji Obywatelskiej mieściło się w zakresie dopuszczalnego deficytu.
Vox populi, vox Dei.
Tyle że oni tego nie zrobią. Musieliby wtedy pokazać książkę Nortona, a wówczas ludzie otworzyliby oczy, zrozumieliby, że…
– Zabijecie mnie, prawda? – zapytał bardzo cicho, zaciskając pięści.
Inspektor Reese z politowaniem uniósł brwi.
– Zwariowałeś? To byłoby nieetyczne. Dostaniesz uczciwy proces, Norton. Pójdziesz zaraz do domu, tylko mi to podpisz.
Villem w osłupieniu ujął rysik i złożył zamaszysty bazgroł w prawym dolnym rogu elektronicznego arkusza.
– Co będzie z moją książką?
– Jutro przeczyta ją pół Europy – mruknął śledczy. Widowiskowym ruchem wrzucił ogryzek do kosza. – Chociaż na twoim miejscu wolałbym tego uniknąć.
Norton zadrżał.
– Dlaczego?
Złote oczy Aidena Reese zalśniły ponurym rozbawieniem.
– Wiesz, czym jest pocałunek śmierci?
***
Nikt nie powstrzymał go, kiedy odebrał z depozytu kurtkę i terminal. Zapiął go na nadgarstku, mimowolnym uśmiechem kwitując lekkie, kojące wibracje sunące wzdłuż przedramienia. Urządzenie czułą pieszczotą informowało o nowych lajkach.
Norton wziął głęboki oddech i opuścił gmach Departamentu, z miejsca wtapiając się w uliczny chaos ruchów Browna. Pozwolił, by gwar śródmieścia wciągnął go i pochłonął. W niezwykły sposób czuł się zarazem częścią tłumu i jego odpryskiem, niepasującym elementem w pudle jednakowych klocków. Inny. Zawczasu odstawiony od piersi Matki Boskiej Jednakowej.
Minął stadko dzieci przebiegających przez jezdnię w pogoni za kluczem holograficznych reklam. Poważni mężczyźni szli szybko, oczy zasnute mieli mlecznym bielmem endoekranów. Ich garnitury z technojedwabiu wyświetlały najmodniejsze w tym sezonie tekstury.
Starsza pani o fryzurze kalafiora uśmiechnęła się do niego. Szła ostrożnie, jej nadmiernie sztywna sylwetka zdradzała fizjoterapeutyczny egzoszkielet skryty pod warstwą ubrań.
Powiódł wzrokiem za piękną dziewczyną w sari ze wzorem wirującej Andromedy. Odwróciła głowę i przyspieszyła, wysokie szpilki zastukały na bruku jak nadgorliwy dzięcioł. Na jej nadgarstku połyskiwał identyfikator imigracyjny o kształcie bransolety z białego złota.
Było słoneczne kwietniowe popołudnie. Villem Norton do domu wrócił pieszo, rozkoszując się słońcem i czystym powietrzem o lekkiej woni palonego cukru.
Jego świat skończył się czternaście godzin później.
***
(…)Przede wszystkim zaś sądzę, że wydarzenia z sierpnia 2023 stanowiły przykład pierwszego w epoce post–industrialnej prawnie usankcjonowanego i akceptowanego ludobójstwa. Jak inaczej bowiem należy rozumieć rządową decyzję o drastycznym ograniczeniu świadczeń socjalnych? Decyzja stronnictwa Mendozy zepchnęła na skraj ubóstwa przeszło czterdzieści milionów ludzi, stawiając ich tym samym w stanie zagrożenia życia. Owszem, Zjednoczona Europa odnotowała od tej pory zdumiewający wzrost gospodarczy, ale jakim odbyło się to kosztem?
„Rodzina jest podstawową komórką społeczeństwa” – doktryna cellularystyczna wykpiła tę maksymę, otwierając nowoczesnej Europie drzwi do krainy terroru obojętności i wszechobecnej eutanazji.
Należy uświadomić sobie, że wszyscy ponosimy winę za ten uwłaczający upadek obyczajności i ducha. Naszym moralnym obowiązkiem jest wspierać słabszych, dlatego wsparcie finansowe dla najbardziej obciążonych grup – bezrobotnych, samotnych matek i osób nieposiadających wykształcenia, które umożliwiałoby im podjęcie pracy – powinno zostać natychmiast przywrócone poprzez stosowne obciążenie zatrudnionych.
Villem Norton, Raj ulepszony
@Lucy Loewenhaus: XDDD
@Jose Gutierrez: no chyba nie!
@Johann Messe: Następny nawiedzony. :D
@Ivo Plutshnick: …
@Thadaus Kretschmer: juz kurwa pedze robic na pasozyta
@Mary Ann Rimbaud: 2k44, ktoś dalej pisze takie bzdury… >.< w nastroju: #wkurzona
@Alex Berger: #nortongohome
Ze snu wyrwał go spazm bólu. Norton jęknął i przewrócił się na bok, chwytając za lewe przedramię. Zęby zaciskał tak mocno, że lada chwila spodziewał się trzasku pękającego szkliwa.
Lewa ręka płonęła ogniem.
– Villem? – Usłyszał nad sobą cichy szept. Ktoś drżącą ręką odgarniał mu z czoła spocone włosy. Mama. – Villie, wstań, proszę.
Dioda terminala świeciła jak maleńkie kobaltowe słońce. Gestem odblokował interfejs. Komunikator napęczniał od nieodebranych wiadomości, komunikaty dislajków raziły ostrą, ordynarną czerwienią. Każdy kolejny wzbudzał gwałtowny impuls.
Norton w osłupieniu spojrzał na swoje ręce – włoski na lewym przedramieniu stanęły dęba, jakiś mały mięsień drgał panicznie jak spłoszony koń. Aplikacja drMalthaus natychmiast ożyła, wysyłając pełne zaniepokojenia komunikaty o podwyższonym poziomie stresu.
Stronę domową Nortona zalewała fala hejtu.
– Och, Villem – jęknęła matka, załamując ręce. – Coś ty najlepszego zrobił?
***
– Czego? – rzucił inspektor do terminala, wysiadając z samochodu. Chłopcy z Wydziału Higieny kończyli już robotę, wynosząc kilka ciał zgrabnie zapakowanych w czarne worki. Aiden pozdrowił ich gestem.
Hologram Philippe Chevareza z Biura Analiz Chasebooka obruszył się.
– Plotki o twojej kurtuazji naprawdę nie są przesadzone – burknął.
– Do rzeczy, Chevarez.
– Mam wstępny raport w sprawie Nortona. – Hologram wymownie wywrócił oczami. – Skala zagrożeń burzowych: ekskrementornado. Dawno nie widziałem takiego hejtu. Punktacja Obywatelska leci mu na łeb.
– Jak typujesz?
Inspektor wyminął dwóch funkcjonariuszy dźwigających nosze i, wyjmując z kabury broń, wślizgnął się do budynku. Poczuł wilgoć i specyficzny zapach pleśni rosnącej w cieniu dawno nieogrzewanego betonu. Blokowisko, nieformalnie od dawna przeznaczone do rozbiórki, było siedliskiem lokalnych apoptów. Oficjalnie wciąż stało tylko i wyłącznie z winy opieszałego inwestora.
Nieoficjalnie Aiden wiedział, że większość dużych ośrodków Europy ma w swoich granicach podobne pustostany.
Usłyszał chrupnięcie. Philippe na linii najwidoczniej jadł coś twardego.
– Przekroczy deficyt za cztery, może pięć dni. Straci wtedy konto.
Hologram Chevareza mimowolnie skrzywił się z lękiem. Dla kogoś, kto czuł się częścią społeczeństwa, utrata profilu równała się śmierci.
Najczęściej dosłownie.
Aiden kopniakiem wyważył zdezelowane drzwi.
W korytarzu było ciemno i cicho. Szedł wolno, uważnie stawiając stopy na popękanych płytkach. Drzwi najbliższego mieszkania były uchylone, Aiden pchnął je łokciem i bezszelestnie wślizgnął się do środka. W nozdrza uderzył go mdlący, słodkawy odór brudu i gnijącego mięsa.
Cel leżał pod ścianą. Był nieogolony i bardzo otyły, zakutany w nieświeże ubrania przypominał stertę porzuconych szmat. Reese poczuł kopnięcie adrenaliny. Usta wypełnił mu metaliczny posmak, wzrok wyostrzył się raptownie. Błyskawicznie odbezpieczył pistolet.
Dopiero teraz zauważył, dlaczego mężczyzna nie uciekł, słysząc nalot Departamentu.
– Stopa cukrzycowa – mruknął, opuszczając broń.
Góra sztywnych od brudu ubrań poruszyła się. Apopt drgnął i otworzył oczy. Spojrzenie miał mętne, ale przytomne, nerwowo rozcierał dłonie, zezując na lufę służbowej broni.
– Przyszedłeś mnie zabić? – warknął.
– Tak.
Apopt zaśmiał się gardłowo, szczerząc pożółkłe, desperacko potrzebujące stomatologa zęby.
– To strzelaj, smarkaczu – warknął. – Powinniście byli zatłuc mnie wcześniej. Powinniście byli…
Reese strzelił bez ostrzeżenia. Głowa Wykluczonego odskoczyła jak kopnięta piłka, rozchlapując na nagim tynku papkę z krwi i mózgu. Twarz, przypominająca teraz zrzuconego ze schodów arbuza, nie nadawała się do identyfikacji, ale Aiden był pewien, że się nie pomylił.
To był Richard Woodkind, lat czterdzieści sześć, kiedyś wcale niezły architekt oprogramowania. Żona zostawiła go rok wcześniej, bo o siebie nie dbał. Rozwód i cukrzyca pochłonęły wszystkie jego oszczędności. Wykluczono go po serii obraźliwych postów pod adresem Departamentu, gdy algorytm medyczny podsumował jego tryb życia i odmówił mu prawa do bezpłatnego leczenia.
Inspektor schował pistolet do kabury, odruchowo wywołując panel statystyk zdrowotnych.
Ciśnienie: 113/80, tętno: 62.
Nieźle.
– Imponujące. Co czujesz w takich momentach? – Padło od strony drzwi. Aiden odwrócił się bez pośpiechu, słysząc znajomy głos. Doktor Lavin stał w progu, z zainteresowaniem mrużąc jasnoszare oczy.
– Kiedy zabijam ludzi? – Reese wzruszył ramionami. – Przeważnie zapach prochu.
***
– Villem? Gdzie jesteś? Vill, wróć do domu, proszę, porozmawia… – Hologram matki umilkł w pół słowa, uciszony gestem. Kolejne machnięcie odpędziło go jak natrętną muchę.
Norton nie miał ochoty rozmawiać. Wbiegł po schodach katedry, z ulgą nurkując w jej gładkiej ciszy. Świątynia tchnęła spokojem – był wszechobecny, zakodowany w każdej gotyckiej cegle, w każdym wygłuszaczu narzucającym żelazne embargo strefy offline. Terminal na nadgarstku umilkł. Villem odetchnął z ulgą i ruszył ku drewnianym ławom, mijając skryte w bocznych nawach kaplice dawno zapomnianych świętych.
Choć nigdy nie był religijny, siadając przeżegnał się.
– Wybacz mi, Ojcze, bo zgrzeszyłem – wyszeptał i zachichotał histerycznie. – Myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Ale najbardziej to myślą.
Odpowiedziała mu cisza.
Oni mnie nienawidzą. Netferendum trwało od niecałych trzech godzin. Norton przed wejściem do katedry sprawdził aktualny licznik – jak na razie dwadzieścia siedem tysięcy osób zagłosowało „winny”. Setki internautów właśnie teraz rozbierały jego książkę na czynniki pierwsze, wylewając hektolitry jadu. Villem bezwiednie potarł nadgarstek; miał wrażenie, że dislajki parzą jego skórę nawet tutaj.
Dwadzieścia siedem tysięcy osób. Nawet ich nie znam.
Ale chciałeś ich nawracać – syknęło coś jadowicie z tyłu jego głowy. Ręce drżały mu, jakby w pół dnia nabawił się zaawansowanego zespołu Parkinsona. Od rana nic nie jadł. Próbował, ale ściśnięty ze stresu żołądek wywracał się na drugą stronę.
– Oni nawet nie chcą mnie wysłuchać – szepnął. Nagle poczuł przypływ palącej nienawiści do wszystkiego, co w tym mieście żyło i inteligencją przerastało przeciętnego psa. Znał to uczucie.
Pogarda.
A ty wysłuchałeś ich, Mesjaszu?
– Zamknij się! – syknął, pocierając skórę na lewym przedramieniu. Miał wrażenie, że drętwieją mu palce.
Ciekawe, ile Mojżesz zebrałby dislajków, gdyby wrzucił Dekalog na swoją tablicę?
Norton osunął się na oparcie drewnianej ławy, utkwiwszy spojrzenie w ołtarzu. Matka Boska Proapoptotyczna chyliła głowę w wyrazie cichej boleści. Twarz miała słodką i smutną, ale miał wrażenie, że w jej kompozytowych oczach widzi naganę. Otaczające ją anioły wyglądały na wściekłe.
Wiesz, co teraz będzie?
Miał wrażenie, że rozpoznaje ten głos.
Stracisz Punkty, a razem z nimi dostęp do Chasebooka. Twój terminal wyłączy się, nie zalogujesz się do banku, z nikim nie porozmawiasz, nie będziesz mógł zarejestrować się w szpitalu. Doczołgasz się do społecznego marginesu i tam zdechniesz.
– Nie można przecież umrzeć z braku konta na Chasebooku – wyszeptał Norton bez przekonania.
Doprawdy?
Zacisnął pięści tak mocno, że poczuł, jak starannie przypiłowane paznokcie wbijają mu się w dłonie.
Udowodnij to. Zdejmij swój terminal, teraz. I tak jest bezużyteczny.
Villem sięgnął do srebrnej bransolety, ale zamarł z palcami przy zatrzasku. Wydała mu się nagle dziwnie ciepła, jak żywa istota, odrębny twór w tajemniczy sposób powiązany z nim samym.
Dalej, Norton.
Zadygotał, z gardła wyrwał mu się suchy szloch. Wolno opuścił ręce. Nie potrafił – tam były kontakty do rodziny i przyjaciół, nawet jeśli oni nie chcieli mieć już z nim nic więcej wspólnego. Tam były wszystkie jego pasje. Historia chorobowa. Droga życia. W terminalu było wszystko, czego potrzebował, by poruszać się po świecie – tak go wychowano, tak zawsze go uczono. Nie potrafił odrzucić tego lekką ręką, nie mógł tak po prostu…
Wiesz, co cię powstrzymuje? – zadrwił w głowie szept inspektora Reese. Potrzeba akceptacji.
Siedział w katedrze tak długo, aż chłód kamiennych ścian wymroził wszystkie jego myśli. Nad prezbiterium mignął dyskretny komunikat o zbliżającej się godzinie zamknięcia świątyni. Nieliczni wierni podnieśli się z klęczek i w milczeniu opuścili gmach; co bardziej opieszałym wyemitowano sugestywny hologram staroświeckiego zegara.
Norton wyszedł jako ostatni. Strefa online powitała go bólem i czerwonymi wykwitami nowych dislajków. Ręce drżały mu, gdy usiłował nawiązać połączenie z Sarą.
Odebrała po trzech sygnałach. Aż zaparło mu dech.
– Villem – powiedziała z rezerwą. Uśmiech, który przykleił się do jej warg, był uroczy i nienaganny, ale równie szczery co pokerowy szuler. – Dzwoniłam na twój terminal domowy. Odebrała twoja matka, mówiła, że wyszedłeś.
– Musimy porozmawiać. Obawiam się, że podsłuchują moje połączenia. Moglibyśmy się spotkać? Jestem teraz…
– Czy to prawda? – przerwała mu spokojnie.
Żachnął się lekko.
– Te estymacje? Oczywiście, że nie. To czysta propaganda. Departament nie ma żadnej możliwości, by udowodnić, że wdrażanie moich rozwiązań miałoby takie skutki. Tak naprawdę jestem pewien, że…
– Czy to ty napisałeś Raj ulepszony? – zapytała, a Norton z nagłym skurczem żołądka poczuł, że przenigdy nie powinien odpowiadać twierdząco.
Ale powiedział prawdę.
– Tak.
Hologram Sary wykrzywił w grymasie piękne, pełne usta.
– Wszystko, co opublikowali, to twoje słowa? Błagam, Villem, powiedz, że to pomyłka. Ktoś cię wrabia, prawda? Ty wcale tak nie myślisz. Nie możesz tak myśleć.
Norton przystanął. W zdumieniu wpatrzył się w chodnik – gładkie granitowe płyty były tak stabilne, choć przecież pod jego nogami właśnie coś pękło i zepchnęło go w przepaść.
Nie pamiętał już, kto rozłączył się pierwszy. Wiedział tylko, że nim rozmowa urwała się, hologram Sary przyblakł, jakby wyświetlono go na grubej tafli mlecznego szkła. Dziewczyna, którą od tak dawna kochał, zablokowała go.
Wtedy pierwszy raz uwierzył, że naprawdę mógłby umrzeć.
***
Komunikat oficjalny dla obszaru De–S/02 ©Departament Zdrowia Publicznego
Netferendum w sprawie @Villem Norton trwa jeszcze przez: 58h 14 min 38 s
Jakie są TWOJE odczucia wobec oskarżonego?
WINNY (przesuń w lewo) | NIEWINNY (przesuń w prawo)
W półmroku własnej sypialni panna Brigitte Delacroix w skupieniu doczytała materiały procesowe, po czym zamknęła dodatkowe okno. Długo leżała bez ruchu, wpatrując się w szczupłą, wrażliwą twarz młodego mężczyzny. Jak należało się spodziewać, na surowym zdjęciu sygnalitycznym wyszedł okropnie.
Panna Brigitte Delacroix kilkukrotnie obróciła trójwymiarowy hologram, nadając mu pozór życia. Nagle wstała, poprawiła podomkę i boso poczłapała do kuchni, by napić się mleka. Jej serdelkowate palce o koralowych, owalnych paznokciach zmiażdżyły pusty karton.
A potem wzięła głęboki oddech i przesunęła hologram w lewo.
***
Jeff biegł. Pot zalewał mu oczy i słonymi strużkami spływał na plecy, pod sportową koszulkę z inteligentnej włókniny. Biegł już godzinę, utrzymując tempo na poziomie trzech czwartych wydolności, dokładnie tak, jak zalecał drMalthaus.
– Ciśnienie 150/110 – poinformowała tkanina miękko. – Kortyzol w normie. Dbaj o właściwe nawodnienie.
Pociągnął z podajnika solidny łyk, ani na chwilę nie zmieniając rytmu biegu. Olbrzymie lustra sali treningowej wyświetlały przed nim wdzięczne holo ścieżki przecinającej sosnowy las. Czuł jego świeży, choć niezbyt intensywny aromat; zanotował w myślach, by wymienić wreszcie wkładki olfaktoryczne.
Okno komunikatu rozbłysło nagle, zasłaniając mu widok na dróżkę. Jeff gestem rozwinął opinię i zaczął czytać.
W połowie lektury poczuł złość.
– Skurwysyn! – warknął i przyspieszył.
– Ciśnienie 186/130. Wykryto podwyższony poziom kortyzolu – odparła koszulka lekko zdezorientowanym tonem. – Dbaj o właściwe nawodnienie.
Dłoń Jeffa wystrzeliła błyskawicznie. Odgarnął hologram na lewo, ani na sekundę nie przerywając treningu.
***
(…)Należy uzmysłowić sobie, że uświadamianie społeczeństwa o możliwych długofalowych konsekwencjach decyzji jednostek wobec zbiorowości jest niczym innym jak wirtuozerskim praniem mózgu od lat najmłodszych. Współczesne dziecko nie skorzysta już swobodnie z toalety, jeśli nie sprawdzi w aplikacji drMalthaus, jak jego jednorazowa defekacja wpłynie na stan wód gruntowych w odległym dystrykcie. Cellularyzm jako doskonały reżim totalitarny wprowadza zupełnie nową formę kontroli społecznej – Saldo Punktacji Obywatelskiej. Rodzinny dostęp do wolnych mediów, opieki medycznej i przywilejów uzależniony został od uznania i sympatii. Doprowadza to do zaburzenia nie tylko relacji rodzinnych, ale i hierarchii potrzeb, na piedestał wynosząc pragnienie akceptacji.
Villem Norton, Raj ulepszony
Winny: 162149
Niewinny: 13286
Norton leżał w ciemności, głowę ciasno zakrywszy kołdrą z syntetycznym pierzem. Przez chwilę znów miał pięć lat, a żołądek ściskał mu paniczny lęk przed wyimaginowaną bestią kryjącą się w łazience. W gardle wezbrał mu suchy, piskliwy chichot.
Norton już od dawna nie miał pięciu lat. Potwory wyprowadziły się z łazienki, wyniosły na ulice, objęły posady w biurach, wieczorami w modnych pubach zlizywały pianę z kufli rzemieślniczego piwa. Villem z jękiem zwinął się w kłębek, mocno ściskając obolałą rękę. Ostre zęby dislajków haratały mu skórę.
Był sam. Zdążył stracić już dziewczynę i pracę, a osiem godzin temu matka złożyła wniosek o wykluczenie go z rodziny. To był jedyny sposób, by mogli zachować nienaganną reputację i czyste konto – Norton wiedział to, a wiedza ta rozszarpała mu serce.
Aklamacją milczenia stwierdzono rozpad życia za porozumieniem stron.
Winny. Winny. Niewinny. Winny.
Potwory śmiały się dźwięcznie. Pijany Neron o setkach tysięcy głów swój wyrok obwieszczał pradawnym gestem. Kciuk do góry.
Kciuk w dół.
Wiesz, czym jest pocałunek śmierci?
Odliczanie dobiegło końca. Fala kłujących wstrząsów w lewym przedramieniu umilkła; terminal zakrztusił się komunikatami i umilkł. Norton drżącymi palcami odpiął klamrę i zsunął nieaktywną bransoletę z nadgarstka. Nie musiał sprawdzać, wiedział, że jego profil jest martwy.
Stracił prawo do nazywania się człowiekiem. Definitywnie przestał nim być.
Vox populi. Vox Dei.
Kciuk w górę. Kciuk w dół.
Część 2. Casp–9
Lipiec 2044
Tryb życia człowieka, który nie żyje, jest zachwycająco regularny.
Należy wstać rano. Zanim jednak się to uczyni, trzeba dogłębnie i z pokorą zrewidować pojęcie poranka. Utkwiwszy załzawione oczy w różowej łunie świtu, na klęczkach przyjąć nowe ramy czasowe świata.
A potem pospieszyć się z kursem po okolicznych śmietnikach, nim służby porządkowe przyjadą, by zgarnąć resztki. Jedzenia jest nad podziw dużo, szczególnie w okolicach śródmiejskich parków i budek sprzedających orientalne, mocno przyprawione potrawy. Najlepiej można było się obłowić na tyłach restauracji, ale Norton nie miał śmiałości, by się tam zapuszczać. To były niedostępne rejony, rewiry w niepodzielnym władaniu weteranów nieżycia.
Zanim ocknęła się miejska komunikacja, Villem przeszperał już większość swoich koszy. Łup był obfity: ogryzek jabłka z wciąż przylepionymi doń soczystymi cząstkami lekko zbrązowiałego miąższu, garść suszonych owoców na dnie torebki i prawdziwy rarytas – na pół zjedzony wegański burger. Norton pochłonął go od razu, nie bacząc na to, że gęsty sos brudzi mu palce.
Higiena dawno już ustąpiła pierwszeństwa potrzebom bardziej palącym.
Skończywszy posiłek, Norton wytarł ręce w spodnie i ruszył na codzienny obchód po parku. Najbardziej lubił go w porze świtu, kiedy pierwsze promienie słońca iskrzyły w kryształowych konarach sztucznych drzew.
Rześkie powietrze przesycała woń dojrzałej frezji. Wąskie alejki przecinały się pod kątami wytyczonymi w doskonałej harmonii. U ich zbiegu, w cieniu gęstej, starannie kultywowanej zieleni, rosły drzewa z syntetycznego kryształu. Każde z nich zamiast korzeni miało szczelnie zamknięty moduł hodowlany. Osadzone na scaffoldach, zmodyfikowane bakterie syntezowały stale rozrastające się kryształy o głębokich odcieniach fioletu, purpury i królewskiego złota.
Norton zatoczył dwa kółka i, zmęczywszy się, przysiadł na ławce. Dotknął palcami nadgarstka, wyczuwając płytko pod skórą trzepot nerwowego, przyspieszonego tętna. Ostatnio czuł się źle.
Bardzo źle, jak na kogoś, kto od kilku miesięcy nie żył.
Odpoczywał, spod półprzymkniętych powiek lustrując otoczenie. Jego mózg dawno już dostroił się do wyłuskiwania z tła sylwetek odzianych w zbyt wiele czerni, poruszających się krokiem zbyt sprężystym, rozglądających się wokół z nadmiernym skupieniem. Jako wykluczony społecznie stracił status obywatela Zjednoczonej Europy, Europa zaś nie hołubiła na swym łonie nielegalnych imigrantów w nieświeżych spodniach. Swoją dezaprobatę wyrażała nader dosadnie, z reguły modyfikowanym coltem czterdziestką piątką dzierżonym przez pewną rękę mundurowego.
– Ty jesteś Villem Norton? – usłyszał nagle i poderwał głowę tak gwałtownie, że coś strzeliło mu w karku.
Tuż przed nim stała dziewczynka. Mogła mieć osiem, może dziewięć lat, i najwidoczniej ciekawską matkę, po której odziedziczyła niespeszone, wręcz wyzywające spojrzenie. Szurała w białym żwirze czubkiem bucika zapinanego na magnetyczny zatrzask.
Norton poczuł, że robi mu się zimno.
Jak długo tu stała?
Dziewczynka nie spuszczała go z oka. Villem odruchowo rozejrzał się, szukając jej rodziców, ale w alejce nie było nikogo.
Zasnąłeś, Norton. Wiesz, co to oznacza?
– To ty jesteś Villem Norton? – powtórzyła.
Jak długo tu spałeś? Nawet nie wiesz. W każdej chwili jakiś departamentowiec mógł cię zwinąć w ustronne miejsce i załatwić. Człowieku, od dwóch dni pęka ci głowa. Kończysz się, wiesz?
– Gdzie są twoi rodzice? – wychrypiał w odpowiedzi.
Wzruszyła ramionami.
– Gdzieś tam.
– Czego ode mnie chcesz?
– Widziałam cię w holo. I w ogłoszeniach Depantar… Deparmen… No, w tych ważnych ogłoszeniach. Mama mi cię pokazała i powiedziała, żebym była grzeczna i nie czytała takich bzdur, bo robią więcej szkody niż pożytku. Czemu napisałeś bzdury? – Przekrzywiła głowę pytająco.
– Ja… – Norton poczuł, że zasycha mu w ustach. W głowie szumiało mu, jakby miał tam dobrze prosperujący młyn wodny. – Nie wiem. Sam już nie wiem.
– Aha. No to niedobrze – odparła i raz jeszcze grzebnęła butem w miękkim żwirze, którym wysypane były parkowe alejki. – Mama mówiła, że powinieneś umrzeć. Tak byłoby lepiej, bo tacy jak ty chcą, żeby rozdawać nierobom pieniądze, i żeby na uczciwych ludziach paseży… pasożety… no, żeby leniwych karmić. Umrzesz, Norton?
Otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale nagła fala mdłości wybiła mu ten pomysł z głowy. Opuścił wzrok na swoje ręce; drżały lekko, za paznokciami miał głęboko wżarte półksiężyce brudu. Dopiero teraz dostrzegł, jak bardzo schudły.
Odetchnął ciężko. Granice pola widzenia nagle wykrzywiły się dziwnie, jak gdyby zamiast ludzkich oczu miał rybie ślepia. Kropla gęstej czerwieni na tle białego żwiru nabrała zdumiewającej intensywności.
A potem druga.
Trzecia.
– Norton? Będziesz umierał?
– Chyba…chyba tak – odparł niewyraźnie. Przytknięty do twarzy brudny rękaw pachniał słodko i metalicznie jak krew.
Jego krew.
Ciekła mu z nosa.
***
Łomot do drzwi. Umysł zatopiony w nieżyciu nie słyszał go, pozwalał, by mętne wody choroby koiły go kołysaniem drgawek. Było cicho i bardzo czerwono. Opiłki bólu wgryzały się w mózg jak kolce jeżowca.
Norton pamiętał jeżowce; widział je kiedyś na wakacjach w dystrykcie Sp–04. Wtedy jeszcze żył.
Hałas narastał.
– Młody! – rzucił ktoś zduszonym szeptem. Skrzypnęły otwierane drzwi. Norton z łagodną łaskawością przystał na ten przejaw braku manier. W zrujnowanym pustostanie pojęcie prywatności jest czysto iluzoryczne.
Villem niechętnie rozkleił powieki. Zamazany kształt pochylił się nad nim; zmrużył oczy, by sylwetka nabrała ostrości. Wykluczony szarpał go za ramię.
– Wstawaj, młody. Spierdalamy.
– Co jest?
– Obława!
Szarpnięcie. Poziom stał się pionem, Norton poczuł, jak coś twardego i chropawego doskonale układa się w jego ręce. W osłupieniu spojrzał w dół.
– Skąd macie broń? – wychrypiał.
– To tylko paralizator. Pospiesz się!
Po co? I tak już od dawna powinniśmy gryźć ziemię.
A potem był krzyk i bieg przez plątaninę niezliczonych korytarzy. Kilka razy zmylił krok; ktoś chwycił go pod ramię i brutalnie pociągnął za sobą. Huk wystrzałów obijał się echem od cienkich ścian. Villem słyszał w nim niezwykłą harmonię i prawidłowość. Coś nagle przyszło mu do głowy; otworzył usta, ale myśl uleciała, zanim zdołał ją wypowiedzieć na głos.
Ktoś przy jego boku wrzasnął. Uścisk zelżał i zniknął.
Norton biegł, potykając się na wyszczerbionym bruku. Ostre światło dnia raziło go boleśnie. Odruchowo skrył się w cieniu kamiennych murów, asekuracyjnie wystawione ręce natrafiły na lodowatą, mosiężną klamkę. Nacisnął i pchnął z całej siły.
We wnętrzu kościoła panował błogi spokój. Norton zachwiał się i upadł na kolana, rzężąc jak muzealny diesel. Od posadzki bił chłód; przytknął do niej czoło, jak gdyby próbował się modlić. Zapach stearyny mieszał się z wonią środka do dezynfekcji. Matka Boska Proapoptotyczna chyliła głowę. Jej laminatowe oczy były pełne dezaprobaty.
Nagle przypomniał sobie, co chciał powiedzieć.
– Dlaczego po prostu nie wyburzycie tych bloków? – wyrzucił na wydechu, kiedy drzwi zaskrzypiały, wpuszczając funkcjonariuszy do środka.
Ktoś roześmiał się cicho. Norton znał ten śmiech.
– Łatwiej was likwidować, kiedy wiadomo, gdzie będziecie.
– Więc dlaczego nas od razu nie zabijecie?
– Przecież ci mówiłem, że to byłoby nieetyczne. – Inspektor Aiden Reese uśmiechnął się i strzelił.
***
Kościół był bardzo stary – pamiętał jeszcze czasy, kiedy terytorium dystryktu zarządzał Żelazny Kanclerz, a obszar De–S/02 formalnie nazywano Dreznem. Pod holograficzną fasadą wciąż krył oryginalne mury i większość barokowych zdobień, ale jego zakrystia była czysta jak gabinet zabiegowy i w przygnębiający sposób praktyczna. Większość mebli zepchnięto pod ściany, pozostawiając na środku jedynie biurko. Położono na nim Nortona, uprzednio rozścieliwszy liturgiczną komżę.
Villem nie protestował. Leżał nieruchomo, podczas gdy mężczyzna w trudnym do sprecyzowania wieku bez cienia obrzydzenia podwinął nogawkę jego sztywnych od brudu spodni. Uśmiechał się miło.
– Nie wygląda to źle – powiedział, zerkając na wyświetlacz podręcznego drona medycznego. – Kula ominęła ważniejsze naczynia i kość. Na szczęście pan Reese dobrze strzela.
– Zauważyłem – mruknął Norton. Kątem oka widział, jak mężczyzna skanuje swój terminal i odblokowuje zaawansowane opcje terapeutyczne dostępne tylko dla posiadaczy licencji lekarskiej. Z listy programów wybrał moduł ran postrzałowych, a w nim opcję znieczulenia miejscowego, czyszczenia i szycia.
– To potrwa pół godziny – powiedział, przysuwając sobie krzesło. – W tym czasie porozmawiamy. Nazywam się Jean Lavin.
Villem zagryzł zęby tak mocno, że aż poczuł, jak żwacz wypycha mu skórę na policzkach. Doktor Jean Lavin. Neurotechnik Departamentu Zdrowia Publicznego. Jeden z tych, o których mawiano, że potrafią czytać w myślach. Człowiek, który go profilował. Człowiek, który go zabił.
– Myślałem, że będzie pan starszy.
Lavin uśmiechnął się szerzej. Miał szczupłą, ascetyczną twarz o sztucznie uzupełnianych zmarszczkach, przez co mógł równie dobrze ledwo skończyć dwadzieścia lat, co dobijać czterdziestki. Był szczupły, niewysoki i nie wyglądał na uzbrojonego, ale coś w jego jasnoszarych oczach nakazywało zaniechać wszelkich prób użycia przemocy.
– Umierasz, Norton – powiedział cicho. – Wiesz, dlaczego?
Villem z wahaniem, wolno skinął głową. Domyślał się.
– Śmierć socjogenna. Syndrom voodoo.
Neurotechnik przytaknął.
– Dokładnie. Ile masz lat, Norton? – To było pytanie kurtuazyjne; znał Villema lepiej niż jego własna matka.
– Dwadzieścia cztery.
– W chwili zmian ustrojowych miałeś trzy lata. Całe twoje świadome życie i wychowanie oparto na przekonaniu, że nie możesz funkcjonować bez aprobaty i dostępu do sieci. Wiesz o tym, ale niełatwo jest pozbyć się tych myśli. Miewasz bóle głowy?
Norton milczał.
– Bezsenność? Nudności? Osłabienie koncentracji? – Jean Lavin uśmiechnął się. – Jesteś młody, ale silnie reagujesz na stres. Zostało ci kilka miesięcy, najwyżej pół roku. Samotność to ponoć taka straszna trwoga. Znasz to?
Nie znał.
– Nie dla wszystkich – zaprotestował Villem, odruchowo zerkając na swoją przestrzeloną nogę. Giętkie ramiona robota z wirtuozerią operowały igłą i splotem chirurgicznych nici. Rana zasklepiała się w mgnieniu oka. To było dziwne uczucie, jakby oglądać krwawy horror medyczny puszczony na wspak. – Niektórzy sobie… radzą.
Neurotechnik eleganckim gestem zdjął nitrylowe rękawiczki. W doskonale skrojonym garniturze był tutaj dziwnie nie na miejscu, jak kosztowny bibelot skradziony z pałacowego kominka i wciśnięty w kąt rupieciarni.
– Niektórzy. Wiesz, dlaczego inspektor Reese cię postrzelił?
– Żebym nie uciekał?
– To też – zgodził się neurotechnik, odgarniając z policzka pasmo długich, platynowych włosów. Jasnoszare oczy rozbłysły. – Ale przede wszystkim dlatego, że chciał i mógł to zrobić.
– On jest… niedostosowany – wykrztusił Villem.
Tak jak ja, chciał dodać, ale przegryzł tę myśl i połknął, choć była gorzka i trująca jak nasiona cisu.
– Aiden Reese zrobił dobry użytek z własnej nieprzydatności. Ty także mógłbyś, Norton.
– Ja? – parsknął gorzko. – Ja umieram. Sam pan powiedział, że…
– Pomówmy o apoptozie.
***
Nowe mieszkanie było ciemne, ciche i zaskakująco puste.
– Czeka na ciebie sto pięćdziesiąt sześć nieodebranych połączeń, w tym uprzywilejowane od kontaktów: Sara, Mama, Juliette. Czy chcesz odsłuchać je teraz? – zapytał asystent SI z metaliczną uprzejmością i przywołał swój hologram o kształcie puszystego persa. Norton widział przez niego swój nowy salon – zamiast ścian miał wielkie akwaria, w których sennie dryfowały modyfikowane, bioluminescencyjne rybki.
Klasnął dwa razy. System zarządzający domem wyłapał etogram i przełożył go na polecenie. Ryby, naszprycowane z nanopodajników katecholaminami, kilka sekund później podjęły nerwowy taniec. Salon rozjarzył się ich stonowanym, rozproszonym blaskiem.
Wiedział, że jeszcze kilka miesięcy temu oburzyłby się na taki sposób wykorzystywania zwierząt. Ale to było kiedyś.
– Nie. Usuń je – odparł. Bransoleta nowego terminala wydawała się zimna i zaskakująco ciężka.
– Wszystkie? – upewnił się asystent.
– Tak.
– Czy życzysz sobie przygotować kąpiel?
– Tak.
– Czy życzysz sobie złożyć dyspozycje zakupów żywnościowych według aktualnych wskazań zdrowotnych aplikacji drMalthaus dla kategorii płci, wieku i rodzaju aktywności fizycznej?
– Tak – odpowiedział Villem, boso kierując się w stronę gabinetu.
– Zamówienie zrealizowano. Twoja dostawa przybędzie za czterdzieści siedem minut – poinformowało mieszkanie. – Witaj w domu, Villem.
Witaj w domu, Villem.
Witaj w domu.
***
Dni składały się z klawiatury, papierosów i okien zamglonych hologramem deszczowego lasu. Norton wyrzucił swój nowy terminal – bransoletka nie była mu już do niczego potrzebna. Sto czternaście razy odrzucił połączenia od matki. Nawet nie chciało mu się sprawdzać, czy Sara chciała z nim porozmawiać.
Pisał.
Wstawał w południe i pisał, dopóki starczało mu sił, a potem leżał w ciemności, wsłuchany w e-szept cyfrowej dżungli.
Departament oddał mu wiele, tak naprawdę nie oddając mu nic. Zwrócono mu status obywatelski, którym się brzydził, dostęp do Netu, którego nie chciał, i rodzinę, którą wypchnął za drzwi nowego domu. Nie oddał mu tylko imienia – Villem musiał wyrwać je światu z gardła sam.
Pisał. Las sennym szeptem recytował dialog, który wyrył się Nortonowi we wnętrzu hipokampa.
– Naprawdę jestem tak zły?
– Promujesz złe rzeczy. Niebezpieczne.
– Troska o potrzebujących jest niebezpieczna?
– Tak, jeżeli zagraża tobie. Pierwsza zasada katastrofy lotniczej: najpierw załóż własną maskę tlenową.
– Co to ma do rze…
– Postulujesz bezmyślne rozdawnictwo pieniędzy, które dwadzieścia lat temu groziło załamaniem systemu. Nie ma nic za darmo, Norton. Pasożyt zdechnie, gdy już wykończy wszystkich gospodarzy.
– Ale…
– Nie, Norton. Dasz emerytom, to dlaczego miałbyś nie dać też kalekom? Dasz kalekom, to zaraz musisz dać na chore dzieci. Dasz na chore dzieci, to będziesz dawał na zdrowe, żeby nie było niesprawiedliwie. Dasz samotnym matkom, to zaraz będziesz dawał każdemu. To odbiera ludziom poczucie odpowiedzialności za własne życie. Nawet jeśli stoczą się do dna, nie umrą, bo rząd wepchnie im cudzy chleb do gardła. Nieprzystosowani są martwi dla świata; sztuczne podtrzymywanie ich wegetacji tylko szkodzi żywym. Rodzi frustrację. Widziałeś kiedyś frustrację, Norton? Prawie sto lat temu udowodniono, że czuje ją nawet kapucynka czubata. Frustracja skłania ku agresji, czyni człowieka nieobliczalnym. Rozumiesz, do czego zmierzam?
– Tak… chyba tak.
– Ludzie nie wściekną się, jeśli dasz milion komuś, kto na niego nie zarobił. Wpadną w szał, jeśli dasz centa komuś, kto nie zrobił nic, żeby go dostać.
Norton pisał. Dni składały się z ruchu palców, papierosowego dymu i choroby. Czuł ją głęboko pod językiem, czuł cierpki odór palców, którymi muskała błony jego żołądka i skórę. Czasami wciąż krwawił z nosa. Bywały dni, które składały się tylko z migreny, szumu widmowego lasu i uporczywych biegunek.
Stracił rachubę czasu; jedynie z maili wiedział, że był już październik, kiedy wysyłał do wydawnictwa ukończoną książkę. Obojętnie przerzucił się garścią korespondencji z przydzielonym mu redaktorem. Nie pamiętał warunków umowy, którą podpisał, pamiętał jednak elegancki list, który zostawił mu w skrzynce Jean Lavin.
Tamten dzień składał się z braku kawy, wolno dopalonego papierosa i trzynastu splotów starannie wykonanej pętli.
A potem już na szczęście z niczego.
Część 3. Apoptosom
Październik 2045
– Obchodzimy dziś pierwszą rocznicę śmierci Villema Nortona, autora bestselleru „Ocalony”, który w ciągu tylko pierwszego tygodnia sprzedał się w rekordowym nakładzie ponad miliona egzemplarzy. – Holowizyjny prezenter błysnął w uśmiechu garniturem zębów. – Jak przypominamy, autor, w przeszłości Wykluczony kryminalista, po wielu miesiącach walki z ciężką chorobą autoimmunologiczną, w dniu premiery popełnił samobójstwo. Tina, co możesz powiedzieć naszym widzom na temat „Ocalonego”?
– Norton w swojej błyskotliwej autobiografii odkrywa przed nami poruszającą perspektywę codzienności Wykluczonego i wyjawia, jak wielką rolę w jego duchowej rehabilitacji odegrał funkcjonariusz Departamentu. Naszym reporterom nie udało się uzyskać oficjalnych oświadczeń, ale podejrzewamy, że chodzić może o inspektora Aidena Reese…
– Warto podkreślić, jak wielki wpływ „Ocalony” wywarł na społeczeństwo – w ciągu ostatniego roku odnotowano spadek liczby zarejestrowanych przestępstw ideologicznych o ponad trzydzieści procent! Zysk ze sprzedaży książki przeznaczono na rzecz Fundacji Nortona, która aktywnie wspiera kształtowanie właściwych postaw. Zachęcamy widzów do okazania wsparcia rodzinie pana Nortona poprzez dobrowolne datki oraz udostępnianie aktywnego hasztagu #prayfornorton…
W półmroku własnej sypialni panna Brigitte Delacroix w skupieniu obejrzała audycję, po czym otworzyła dodatkowe okno z rachunkiem osobistym i uiściła pokaźną sumę na konto Fundacji.
Jeff, nie przerywając ani na moment wieczornego joggingu, przesłał hasztag przez swoją tablicę. Inteligentna koszulka zarejestrowała jego dobry nastrój; był dumny i szczęśliwy, choć zarazem czuł ukłucie wstydu, że rok wcześniej nazwał obiecującego pisarza skurwysynem.
Dziewięcio-, może jedenastoletnia dziewczynka z uwagą obejrzała wiadomości. Nie mogła pamiętać krwawiącego z nosa mężczyzny, którego spotkała kiedyś w parku, ale za zgodą matki podarowała Fundacji całe swoje kieszonkowe.
***
1749 użytkowników skomentowało plik: BESTSELLER_Ocalony
@Lucy Loewenhaus: #prayfornorton
@Jose Gutierrez: Czytałem. Jestem w szoku. #prayfornorton
@Johann Messe: OMG koniecznie kupie dzieciom
@Ivo Plutshnick: Książka sztos! #pray
@Thadaus Kretschmer: mocne #prayfornorton
@Mary Ann Rimbaud: #prayfornorton [*]
@Alex Berger: #prayfornorton
***
Z lokalu należącego do Departamentu dawno uprzątnięto już ślady obecności Nortona. Nieliczne rzeczy osobiste zapakowano i wysłano jego rodzinie. Lśniące ryby w więzieniu przejrzystego akwarium snuły się sennie, zdezorientowane nagłą pustką i brakiem bodźców. W mieszkaniu pozostawiono tylko jeden przedmiot – duże czarno-białe zdjęcie w skromnej ramce z PCV.
Doktor Lavin i inspektor Reese obserwowali je bez słowa. Aiden palił papierosa, w pustym pomieszczeniu rozsiewając gęsty, drzewny aromat tytoniu.
– Ty mu je dałeś, prawda? – zapytał wreszcie, wskazując zdjęcie. – W ramach indoktrynacji?
Jean był osobiście zaangażowany w sprawę Nortona. To on wykonał profil Villema i ustalił, że anonimowym informatorem była jego własna matka. On też koordynował przebieg śledztwa i zalecił publikację Raju w ramach akcji prowokacyjnej z użyciem biegłych hejterów.
– Raczej edukacji – odparł, uśmiechając się lekko. – Musiałem wytłumaczyć Nortonowi, co to znaczy, że jesteśmy niczym więcej, jak tylko…
– …wypadkową decyzji komórek, które nas budują. Czytałem Mendozę. Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – powiedział inspektor, strzepując popiół na podłogę.
– Możesz to uznać za indoktrynację, albo nawet pranie mózgu, jeśli tak ci wygodniej – odparł niezrażony neurotechnik, wzruszając ramionami. – Nie my pierwsi rozpatrujemy społeczeństwo jako spójny organizm. Nam tylko nie umyka sprzed oczu idea nowotworu.
Milczeli przez chwilę, zatopieni w myślach. Reese dopalił papierosa, po czym cisnął peta na czysty parkiet i przydeptał butem.
– Pamiętasz, co ci powiedziałem, kiedy przyjmowałeś się do służby? – rzucił profiler, schylając się, by podnieść niedopałek i zawinąć w chusteczkę.
– Że jeśli wszyscy jesteśmy komórkami, to ja należę do szczególnego rodzaju. I jeszcze, że… – Aiden zawahał się – kolor liści opadających jesienią z drzew jest bardzo piękny.
– Rozumiesz, co miałem na myśli?
Inspektor Reese, nim wyszedł, bez słowa wskazał fotografię. Doktor Jean Levin jeszcze długo obserwował je w samotności, w zwodniczo migoczącym świetle akwariowych ryb.
Na zdjęciu limfocyt Tc, na wieki zamrożony w kadrze, pocałunkiem chemii życzył potworowi dobrej śmierci.
Pro publico bono, jak zeschłe liście opadłe na jesień.