- Opowiadanie: Wiktor Orłowski - Świt nad doliną

Świt nad doliną

Wiel­cy i za­słu­że­ni: Chro­sci­sko, Varg, Faj­rom, Sy, Kam_mod, Wi­sie­lec. Sto­krot­ne dzię­ki!

 

Za bez­cen­ną pomoc me­ry­to­rycz­ną oraz wspar­cie przy in­ter­pre­ta­cji Ma­ha­bha­ra­ty ser­decz­nie dzię­ku­ję Pani prof. dr hab. Jo­an­nie Sach­se (Za­kład Fi­lo­lo­gii In­dyj­skiej Uni­wer­sy­te­tu Wro­cław­skie­go).

 

In­for­ma­cja dla jury (i cie­kaw­skich): Opo­wia­da­nie ba­zu­je na sta­ro­żyt­nym epo­sie, któ­re­go klu­czo­wy wątek – le­gen­dar­na wojna Pan­da­wów z Kau­ra­wa­mi – uwa­ża­na jest za (epic­ko roz­dmu­cha­ny) fakt hi­sto­rycz­ny, choć nie ma zgod­no­ści w jego da­to­wa­niu (5-1 tys. lat p.n.e.). W tek­ście przy­wo­ła­na jest rzeka Sa­ra­sva­ra­ti, która wy­schła ok. 2 ty­sią­ce lat p.n.e. Mam na­dzie­ję, że re­gu­la­min do­pusz­cza takie da­to­wa­nie “pi razy drzwi”. ;) 

 

*Cy­ta­ty po­cho­dzą z Ma­ha­bha­ra­ty, jej stresz­czeń i opra­co­wań, a do­kład­nie:

Ma­ha­bha­ra­ta, Vyasa (tł. A. Lange)

Ma­ha­bha­ra­ta, B. Mi­ko­ła­jew­ska

Ma­ha­bha­ra­ta, Kri­sh­na Dhar­ma (tł. z an­giel­skie­go Iwona Szu­wal­ska)

Ma­ha­bha­ra­ta, K. M. Gan­gu­li (prze­kład an­giel­ski, tł. wła­sne)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Świt nad doliną

Jako dym osła­nia pło­mień, a rdza że­la­zo,

jak ma­ci­ca ota­cza płód, tak sza­leń­stwo przy­kry­wa świat.*

 

 

Vi­ra­ta­na­ga­ri

czwar­ty dzień mie­sią­ca sa­ha­sja

 

Wiel­ka sala zgro­ma­dzeń to­nę­ła w szep­tach. Po­wie­trze pach­nia­ło olej­kiem z ko­rze­ni na­la­da i san­da­ło­wą papką, którą wo­jow­ni­cy z kasty ksza­tri­ja na­masz­cza­li swoje ciała. Dłu­gie knoty pło­nę­ły w mi­sach peł­nych kla­ro­wa­ne­go masła. Roz­tań­czo­ny ogień rzu­cał cie­nie na mrocz­ne syl­wet­ki ry­ce­rzy, upo­dab­nia­jąc ich do de­mo­nów rak­sza­sa.

– Co mówi mój wuj? – spy­tał Ju­dh­szi­thi­ra, po­cie­ra­jąc obo­la­łe skro­nie. W ostat­nich la­tach bar­dzo po­si­wiał; wy­gna­nie i utra­ta ziem przy­spo­rzy­ły mu aż nadto zmar­twień.

– Mil­czał przez całe po­sie­dze­nie, panie. Naj­wię­cej mówił pierw­szy ksią­żę Dur­jo­dha­na i jego przy­bocz­ny, bo­ha­ter Karna. – Poseł skrzy­wił się. – Lżyli cię sło­wa­mi tak gru­biań­ski­mi, że nie śmiem ich przy­to­czyć.

– Prze­ka­za­łeś moją wia­do­mość?

– Tak, panie. Ksią­żę Dur­jo­dha­na od­mó­wił na­leż­nej ci po­ło­wy kró­le­stwa. Nie odda In­dra­pra­sthy po do­bro­ci.

– A to za­wist­ny dureń! – syk­nął Ar­dżu­na, za­ci­ska­jąc pię­ści tak mocno, że aż po­bie­la­ły mu knyk­cie.

Ju­dh­szi­thi­ra po­wiódł zmę­czo­nym wzro­kiem po twa­rzach swo­ich braci. Bhi­ma­se­na, drugi w ko­lej­no­ści star­szeń­stwa, od­dy­chał płyt­ko z wście­kło­ści. Trze­ci syn, Ar­dżu­na, mam­ro­tał pod nosem nie­wy­raź­ne prze­kleń­stwa. Na­ku­la i Sa­ha­de­wa mil­cze­li jak za­klę­ci, twa­rze za­kryw­szy chu­s­ta­mi z wzo­rzy­ste­go je­dwa­biu. Bliź­nia­czy wo­jow­ni­cy, naj­młod­si z rodu zmar­łe­go króla Pandu, przy­rze­kli nie od­sła­niać twa­rzy, do­pó­ki nie od­zy­ska­ją oj­co­wi­zny. Zhań­bie­ni, wy­pę­dze­ni, zmu­sze­ni kryć się pod cu­dzym da­chem, ki­pie­li teraz żądzą ze­msty.

Naj­star­szy ksią­żę wes­tchnął.

– Bę­dzie, co ma być – po­wie­dział cicho, wsta­jąc. – Jesz­cze dziś ro­ze­ślę po­sel­stwa do wład­ców, któ­rzy nam sprzy­ja­ją. Roz­po­wiedz­cie na czte­ry stro­ny świa­ta o bo­skiej broni, która jest w po­sia­da­niu Ar­dżu­ny. Po­wiedz­cie, że sy­no­wie Pandu, pra­wo­wi­ci dzie­dzi­ce, po trzy­na­stu la­tach wy­gna­nia upo­mi­na­ją się o tron. Może Dur­jo­dha­na ochło­nie, sły­sząc plot­ki, a jeśli nie… – Za­wie­sił głos. – A jeśli nie, niech bo­go­wie mają nas w opie­ce.

 

 

Mat­sja było pięk­nym kró­le­stwem, zaś jego sto­li­ca, Vi­ra­ta­na­gri, ze wszech miar uro­kli­wym mia­stem. Mimo że urodą nie do­rów­ny­wa­ła Ha­sti­na­pu­rze – z jej sze­ro­ki­mi, gład­ko bru­ko­wa­ny­mi uli­ca­mi i po­wie­trzem won­nym od ko­rze­ni i pach­ni­deł – pa­no­wał w niej ład i har­mo­nia. Na­ku­la lubił to miej­sce – od­naj­dy­wał w nim spo­kój pod­czas wie­czor­nych prze­cha­dzek.

Teraz jed­nak nie mógł ma­rzyć o spo­ko­ju. Choć nogi miał dłu­gie, le­d­wie mógł na­dą­żyć za Sa­ha­de­wą.

– Za­cze­kaj! – jęk­nął wresz­cie, ka­pi­tu­lu­jąc.

Od­po­wie­dzia­ło mu wście­kłe prych­nię­cie.

Razem do­tar­li do kró­lew­skiej pra­cow­ni. Wi­ra­ta, mi­ło­ści­wy król, który przy­gar­nął braci w trzy­na­stym roku wy­gna­nia, po­znaw­szy się na nie­zwy­kłych ta­len­tach Sa­ha­de­wy przy­dzie­lił ją bra­ciom do badań. Od mie­się­cy dzie­siąt­ki wy­kwa­li­fi­ko­wa­nych ro­bot­ni­ków uwi­ja­ły się tu jak w ukro­pie, roz­bie­ra­jąc i na po­wrót skła­da­jąc nie­zwy­kłe la­ta­ją­ce po­jaz­dy zwane wi­ma­na­mi.

Z od­da­li do­bie­gał me­ta­licz­ny syk i gwar wielu pod­nie­sio­nych gło­sów. Kilka we­hi­ku­łów le­ża­ło w pra­cow­ni mi­strza – spro­wa­dzo­no je z Ha­sti­na­pu­ry za góry złota i roz­ło­żo­no, by szcze­gó­ło­wo po­znać me­cha­nizm ich dzia­ła­nia. Ucze­ni bra­mi­ni tło­czy­li się wokół nich ni­czym muchy do­oko­ła wy­pa­tro­szo­nej ryby. Z mą­dry­mi mi­na­mi wy­gła­sza­li swoje tezy, ale każdy wie­dział, że nie do­ko­na­li­by ni­cze­go bez lot­ne­go umy­słu młod­sze­go z bliź­niąt.

Szcze­gó­ły bu­do­wy wiel­kich la­ta­ją­cych for­tec były bar­dzo cie­ka­we, ale pro­jekt nowej broni wy­ma­gał tylko drob­ne­go udzia­łu nie­du­żej, jed­no­oso­bo­wej wi­ma­ny.

– Co cię ugry­zło? – spy­tał Na­ku­la, opie­ra­jąc dło­nie o ko­la­na. Mimo świet­nej kon­dy­cji zdą­żył zła­pać za­dysz­kę.

– Brat kazał roz­po­wie­dzieć o „broni Ar­dżu­ny”. – Głos Sa­ha­de­wy drżał z ledwo skry­wa­ne­go gnie­wu. – Kazał po­wie­dzieć, że to on jest jej twór­cą.

Na­ku­la wes­tchnął, pro­stu­jąc się.

– Do­brze wiesz, dla­cze­go to zro­bił – po­wie­dział ła­god­nie. – Cho­dzi tylko i wy­łącz­nie o twoje bez­pie­czeń­stwo. Je­steś prze­cież…

– Ani słowa! – Czar­ne oczy Sa­ha­de­wy, je­dy­ny wi­docz­ny ele­ment w prze­sło­nię­tej chu­s­ta­mi twa­rzy, roz­sze­rzy­ły się nie­bez­piecz­nie. – Nie chcę sły­szeć w two­ich ustach tego słowa, bra­cie. Teraz ani nigdy.

 

 

Ha­sti­na­pu­ra

czter­na­sty dzień mie­sią­ca sa­ha­sja

 

W warsz­ta­tach Ad­hi­ra­thy od rana pa­no­wał zgiełk i tłok. Rze­sze pół­na­gich męż­czyzn o tor­sach zla­nych potem pra­co­wa­ły, dzień w dzień kując do­sko­na­łą stal, od­le­wa­jąc ze szla­chet­nych me­ta­li ele­men­ty me­cha­ni­zmów i przy­ci­na­jąc drew­no do roz­ma­itych form. Ucze­ni wy­krzy­ki­wa­li po­le­ce­nia, a słu­żą­cy zdzie­ra­li san­da­ły, bie­ga­jąc, by do­star­czyć roz­ka­zy do od­le­głych za­kąt­ków pra­cow­ni. Roz­no­szo­no dzba­ny bez­cen­nej rtęci, która była pod­sta­wą ta­jem­ne­go na­pę­du la­ta­ją­cych po­jaz­dów.

Dzien­nie skła­da­no tu od sze­ściu do dwu­na­stu wiman. Dość, by nie­gdy­siej­szy woź­ni­ca mógł szczy­cić się bo­gac­twem god­nym kró­lów, gdyby tylko nie prze­zna­czał ogrom­nej czę­ści do­cho­du na jał­muż­nę dla bra­mi­nów.

W po­łu­dnie przy wej­ściu za­pa­no­wa­ło po­ru­sze­nie. Nagłe przy­by­cie in­tru­za za­bu­rzy­ło har­mo­nię pracy; ro­bot­ni­cy roz­pierzch­nę­li się jak psz­czo­ły na widok szer­sze­nia. Or­szak w bar­wach pierw­sze­go księ­cia wtar­gnął do pra­cow­ni.

Dur­jo­dha­na pły­nął przez fa­bry­kę kro­kiem god­nym boga. Dwie pięk­ne słu­żą­ce ochła­dza­ły go ru­cha­mi ol­brzy­mich wa­chla­rzy.

– Spójrz, Karno! – krzyk­nął, te­atral­nie za­ta­cza­jąc ręką koło. – Wszel­ka mą­drość zro­dzo­na z asce­zy i dys­cy­pli­na, ja­kiej pod­da­no naj­tęż­sze umy­sły, ob­ra­dza w tym miej­scu!

Wo­jow­nik czknął or­dy­nar­nie, ule­wa­jąc ze zło­tej czary nieco pal­mo­we­go wina.

– Słu­chasz mnie?

– Słu­cham. Wszel­ka mą­drość, asce­za, dys­cy­pli­na i owoce, tak. A wła­śnie, owoce. Przy­nieść dak­ty­li! I wina! – ryk­nął, a jedna ze słu­żą­cych na­tych­miast ode­rwa­ła się od or­sza­ku i po­pę­dzi­ła, by speł­nić jego za­chcian­kę.

Od stro­ny pry­wat­nych kom­nat nad­bie­gał wła­śnie Ad­hi­ra­tha, gnąc się w po­kło­nach. Zmarszcz­ki na jego ogo­rza­łej twa­rzy wy­glą­da­ły jak ko­ry­ta dawno wy­schłych rzek. Uśmie­chał się przy­jaź­nie, ale czar­ne, przy­mru­żo­ne oczy miał chłod­ne.

– Wiel­ka to ra­dość go­ścić cię w swych pro­gach, ksią­żę – wy­mam­ro­tał tonem, który su­ge­ro­wał, że stary woź­ni­ca w isto­cie od szczę­ścia jest bar­dzo da­le­ki. – Cóż cię do mnie spro­wa­dza?

– Wojna – prze­mó­wił ksią­żę za­ska­ku­ją­co krót­ko i rze­czo­wo. – Wojna, która spo­pie­li i roz­nie­sie w pył py­szał­ko­wa­tych synów Pandu. Jako pier­wo­rod­ny syn króla i ten, który obej­mie po nim rządy, pra­gnę upew­nić się, jak prze­bie­ga­ją prace. Twoje wi­ma­ny przy­słu­żą się na polu walki.

– Nie je­stem go­dzien two­jej ła­ska­wo­ści, panie.

Ad­hi­ra­tha po­kło­nił się wy­star­cza­ją­co nisko, by ksią­żę nie do­strzegł na jego twa­rzy wy­ra­zu nie­za­do­wo­le­nia. Jak wszyst­kim star­szym, któ­rzy mieli głowy na kar­kach, wizja wojny z sy­na­mi króla Pandu zu­peł­nie mu się nie uśmie­cha­ła.

Kon­flikt, choć na wskroś pro­za­icz­ny, miał wszel­ki po­ten­cjał, by do­pro­wa­dzić do tra­ge­dii.

Obec­ny król Ha­sti­na­pu­ry, Dhri­ta­rasz­tra, uro­dził się ślepy. Mimo że pra­wem star­szeń­stwa przy­słu­gi­wał mu tron, wła­dzę od­da­no jego młod­sze­mu bratu – lu­bia­ne­mu i po­wa­ża­ne­mu Pandu, który do­cze­kał się pię­cior­ga dzie­ci: Ju­dh­szi­thi­ry, Bhimy, Ar­dżu­ny, Na­ku­li i Sa­ha­de­wy. Sy­no­wie Dhri­ta­rasz­try, z głu­pim i gnu­śnym Dur­jo­dha­ną na czele, ku­zy­nów ser­decz­nie nie­na­wi­dzi­li. Nie cho­dzi­ło nawet o wła­dzę i przy­wi­le­je – po pro­stu sy­no­wie Pandu byli mą­drzej­si, sil­niej­si i lepsi we wszyst­kim, czego się tknę­li.

Po śmier­ci Pandu tron objął naj­star­szy Ju­dh­szi­thi­ra. Za­zdro­sny Dur­jo­dha­na do­pu­ścił się za­ma­chu na życie pra­wo­wi­tych suk­ce­so­rów – po nie­uda­nej pró­bie spa­le­nia żyw­cem bra­cia zmu­sze­ni byli ucie­kać. Gdy wró­ci­li, ura­do­wa­ny lud po­wi­tał ich jak bogów, a wtedy wście­kli ku­zy­ni wy­zwa­li ich do nie­uczci­wej gry w kości. Młody król prze­grał wszyst­ko, co miał – tron, żonę, nawet sa­me­go sie­bie – i obie­cał odejść na trzy­na­ście lat.

Ale teraz koń­czy­ło się ich wy­gna­nie. Sy­no­wie Pandu wra­ca­li i będą się mścić, a od ich gnie­wu za­pło­nie zie­mia i oce­any za­mie­nią się w parę, głupi ksią­żę zaś chciał, by wiel­ki w tym udział miały la­ta­ją­ce po­jaz­dy Ad­hi­ra­thy.

Stary woź­ni­ca wes­tchnął w duchu. Bo­go­wie po­ka­ra­li go za dłu­gim ży­ciem – dość, by mu­siał pa­trzeć, jak jego dzie­ło za­bi­ja pierw­szych synów kró­le­stwa.

– Ocze­ku­ję po tobie wiel­kich rze­czy, woź­ni­co – prze­mó­wił ksią­żę, wio­dąc dło­nią po gli­nia­nym ka­dłu­bie naj­bliż­szej ze skła­da­nych wiman. Była nie­du­ża, w sam raz dla dwoj­ga ludzi.

– Ja po tobie rów­nież, ksią­żę – wy­mam­ro­tał sta­rzec.

Dur­jo­dha­na od­wró­cił się na pię­cie i wy­szedł. Karna chark­nął i splu­nął na sta­ran­nie za­mie­cio­ną pod­ło­gę, po czym ru­szył za nim.

 

 

Vi­ra­ta­na­ga­ri

dwu­dzie­sty dzień mie­sią­ca sa­ha­sja

 

O świ­cie woj­ska Pan­da­wów wy­ru­szy­ły z mia­sta.

Waj­śja ży­ją­cy z upra­wy psze­ni­cy i ryżu, któ­rzy ścią­ga­li tłum­nie do sto­li­cy, by sprze­dać owoce swo­jej pracy, w pa­ni­ce uska­ki­wa­li z dróg. Sze­ro­ki­mi trak­ta­mi ma­sze­ro­wa­ła armia. Ty­sią­ce męż­czyzn o sil­nych ra­mio­nach pro­wa­dzi­ło zdy­scy­pli­no­wa­ne sło­nie bo­jo­we. Setki ru­ma­ków cią­gnę­ły ry­dwa­ny słyn­nych wo­jow­ni­ków. Synów Pandu wspo­ma­ga­ło wiele mo­carstw – mieli za sobą Wi­ra­tę, Dru­pa­dę, króla Ma­ga­thy Dżjat­se­nę, woj­ska dy­na­stii Cza­di­su. Ju­dhisz­thi­rze udało się zgro­ma­dzić masę woj­ska w im­po­nu­ją­cej licz­bie sied­miu ak­szau­hi­ni. Zie­mia drża­ła pod na­po­rem san­da­łów i koń­skich kopyt. Ko­lum­na bo­ga­to zdo­bio­nych wozów zda­wa­ła się nie mieć końca.

Ar­dżu­na sie­dział na grzbie­cie sło­nia, ze zmarsz­czo­ny­mi brwia­mi lu­stru­jąc barw­ną rzekę wierz­chow­ców, ludzi i sprzę­tu.

– Zda­jesz się być stra­pio­ny, bra­cie – prze­mó­wił ja­dą­cy po jego pra­wi­cy Ju­dh­szi­thi­ra.

Ksią­żę po­trzą­snął głową.

– Mar­twi mnie to wszyst­ko – wy­znał. – Ta wojna. Wiesz do­brze, że nie brak mi od­wa­gi, ale ja… nie chcę brać w niej udzia­łu. Dur­jo­dha­na to nasz kuzyn, jego bli­scy to nasza ro­dzi­na. Uznaj, że stchó­rzy­łem, jeśli nie zdo­łasz przy­jąć moich racji, ale nie chcę na­pi­nać łuku prze­ciw­ko swoim.

Naj­star­szy z braci uśmiech­nął się lekko. Jego złote kol­czy­ki ozdo­bio­ne bry­lan­ta­mi ło­wi­ły pro­mie­nie po­ran­ne­go słoń­ca.

– Ro­zu­miem cię – rzekł cicho. – Ja rów­nież nie mogę przez to spać. Ale lud Ha­sti­na­pu­ry to moi pod­da­ni, oj­ciec zo­sta­wił ich mojej opie­ce, gdy umie­rał. Dur­jo­dha­na jest głupi i próż­ny, nie po­tra­fi rzą­dzić pań­stwem. Jeśli żal ci śmier­ci na­szych ku­zy­nów na woj­nie, po­myśl o lu­dziach, któ­rych jego po­li­ty­ka wpę­dzi w głód.

Ar­dżu­na mil­czał dłuż­szą chwi­lę. W końcu, mimo że sio­dło sło­nia nie da­wa­ło mu ku temu wiel­kich moż­li­wo­ści, zgiął się przed bra­tem w ukło­nie peł­nym sza­cun­ku. Gęste ciem­ne włosy spły­nę­ły mu na twarz.

– Praw­dę mówią, że je­steś naj­mą­drzej­szym z Pan­da­wów – po­wie­dział, a Ju­dh­szi­thi­ra ro­ze­śmiał się.

– Nie, bra­cie! Ja je­stem tylko prze­zor­ny. Wcie­le­niem mą­dro­ści jest Sa­ha­de­wa. Klnę się, że wie­dzą do­rów­nu­je sa­me­mu In­drze. Wi­dzia­łem pro­jek­ty, są do­praw­dy…

– Nie.

Młod­szy z braci na po­wrót usiadł pro­sto w sio­dle i ujął wodze. Twarz miał za­snu­tą cie­niem nie­po­ko­ju, mię­dzy jego brwia­mi po­ja­wi­ła się drob­na zmarszcz­ka.

– Ar­dżu­no?

– Sa­ha­de­wa umie li­czyć, ale nie myl tego z praw­dzi­wą mą­dro­ścią. Boję się… Boję się, że ta broń przy­nie­sie nam wię­cej łez niż ra­do­ści.

Zanim Ju­dh­szi­thi­ra zdą­żył się ode­zwać, Ar­dżu­na po­pę­dził sło­nia, zo­sta­wiw­szy brata w tyle.

 

 

Ha­sti­na­pu­ra

dwu­dzie­sty szó­sty dzień mie­sią­ca sa­ha­sja

 

Sto­li­ca nocą lśni­ła ni­czym klej­no­ty w ko­ro­nach bogów. Sze­ro­kie ulice, czy­ste i pro­ste jak klin­gi mie­czy, za dnia tak pełne po­dróż­nych z roz­ma­itych stron świa­ta, po zmro­ku roz­ja­śnia­no ogniem pło­ną­cym w set­kach gli­nia­nych mis. Roz­grza­ne po­wie­trze sy­ci­ło się wonią kwia­to­wych gir­land, słod­kich owo­ców z drze­wa aśwat­tha, liści waw­rzy­nu i kar­da­mo­nu. Garn­ca­rze, mu­ra­rze i rze­mieśl­ni­cy z kasty waj­śja za­my­ka­li już swoje kramy – z wy­jąt­kiem może tych, co na co­dzien­ną miskę ryżu za­ra­bia­li sprze­da­żą al­ko­ho­lu. W wy­szyn­kach zaraz po zmro­ku za­ro­iło się od męż­czyzn, któ­rzy zbo­czy­li z chwa­leb­nej ścież­ki dhar­my.

Nocą na ulice wy­szły pro­sty­tut­ki. Wdzię­czy­ły się, zsu­wa­jąc szaty z uper­fu­mo­wa­nych ra­mion. Czci­god­ni bra­mi­ni omi­ja­li je wzro­kiem, nie­stru­dze­nie roz­pra­wia­jąc o mą­dro­ściach za­war­tych w stro­fach Wed. Ich śla­dem po­dą­ża­li chu­dzi, ży­la­ści ucznio­wie. Ha­sti­na­pur­skie kur­ty­za­ny ło­wi­ły ich po­żą­dli­we spoj­rze­nia.

Nie­licz­ni śu­dro­wie i nie­wol­ni­cy uwi­ja­li się jak w ukro­pie, nawet o tej porze go­niąc za spra­wun­ka­mi dla swych panów. Nie­czy­stych naj­po­dlej­sze­go stanu, któ­rzy sprzą­ta­li ulice i grze­ba­li trupy, nie spo­ty­ka­no – im nie wolno było ko­rzy­stać z pu­blicz­nych dróg.

Niebo nad mia­stem pełne było wiman. La­ta­ją­ce po­jaz­dy – nie­du­że, zdol­ne le­d­wie po­mie­ścić po­słań­ca oraz wiel­kie, słu­żą­ce moż­nym do wie­czor­nych wy­cie­czek – pły­nę­ły sta­tecz­nie, mi­go­cząc pło­mie­nia­mi nie­wiel­kich lam­pek, z dołu przy­po­mi­na­jąc nowe kon­ste­la­cje gwiazd.

Męż­czy­zna odzia­ny w czar­ne szaty skrę­cił gwał­tow­nie, zba­cza­jąc w stro­nę wą­skiej ulicz­ki prze­zna­czo­nej dla da­sa­mi. Wy­mi­nął jatkę i, przy­ci­ska­jąc do twa­rzy ka­wa­łek szma­ty,  prze­sko­czył przez niski mur oka­la­ją­cy do­mo­stwo rzeź­ni­ka. Odór su­szo­nych na słoń­cu skór aż ode­brał mu od­dech.

Do­tarł­szy do wiel­kie­go kom­plek­su warsz­ta­tów woź­ni­cy, nie­omyl­nie skrę­cił w lewo i plą­ta­ni­ną wą­skich skró­tów prze­ci­snął się do taj­ne­go wej­ścia.

Ad­hi­ra­tha cze­kał na niego. Sie­dział ze skrzy­żo­wa­ny­mi no­ga­mi na gołej ziemi, z opusz­czo­ny­mi po­wie­ka­mi re­cy­tu­jąc mo­dli­twy o uzdro­wie­nie. Mimo wieku ciało miał silne i choć bła­gał o zdro­wie, nie czy­nił tego dla sie­bie.

– Był­byś ła­skaw nie pluć na pod­ło­gę tym razem – prze­mó­wił za­miast po­wi­ta­nia. – Służ­ba po­szła już do domów.

Męż­czy­zna zsu­nął z twa­rzy czar­ną chu­s­tę. W pół­mro­ku jego przy­stoj­na twarz wy­da­wa­ła się szczu­plej­sza, czar­ne oczy o wy­kro­ju płat­ków lo­to­su miał pod­krą­żo­ne.

Karna uśmiech­nął się lekko i zło­żył ukłon pełen sza­cun­ku.

– Wy­bacz mi uprzed­nie gru­biań­stwo, ojcze.

– Wy­ba­czam, bo wiem, że wy­cho­wa­łem cię na czło­wie­ka wiel­kie­go serca.

– O in­nych or­ga­nach nie mó­wiąc – mruk­nął Karna, sia­da­jąc przed star­cem, a twarz Ad­hi­ra­thy na mo­ment skur­czy­ła się z bólu. O wiel­ki Brah­mo, dla­cze­go tak ka­rzesz sługi swoje? – Jak po­su­wa­ją się prace? Nie mo­głem na­le­ży­cie roz­mó­wić się z tobą przy ostat­niej wi­zy­cie, ojcze.

– Nim na­dej­dzie mie­siąc tapas, do­sta­niesz wszyst­kie wi­ma­ny, które za­pro­jek­to­wa­łeś. Sto osiem­dzie­siąt, razem ze sfe­rycz­ny­mi.

– Co z pod­nieb­ny­mi woź­ni­ca­mi?

– Drona szko­li ich po­ta­jem­nie.

Karna otwo­rzył usta, by coś po­wie­dzieć, albo może za­py­tać, ale tar­gnął nim nagle spazm po­tęż­ne­go kasz­lu. Zgiął się wpół, obu­rącz ści­ska­jąc szatę na pier­si. Miał wra­że­nie, że w oko­li­cach serca za­gnieź­dzi­ły mu się je­żow­ce, które cza­sa­mi pró­bo­wa­ły piąć się w górę gar­dła.

Po­czuł na pod­bród­ku wil­goć. Krew w pół­mro­ku wy­glą­da­ła na czar­ną.

– Co mówią ci bra­mi­ni? – za­py­tał Ad­hi­ra­tha cicho, pa­trząc na syna z mie­sza­ni­ną lęku i czu­ło­ści. Choć nie był praw­dzi­wym ojcem Karny – czego ten nie wie­dział – da­rzył go mi­ło­ścią na równi z praw­dzi­wy­mi sy­na­mi.

Wo­jow­nik wzru­szył ra­mio­na­mi. Ro­zu­miał, o co pyta oj­ciec, ale wolał od­po­wie­dzieć wy­mi­ja­ją­co.

– Że nad­cho­dzi Ka­li­ju­ga, wiek że­la­zny, wiek kłót­ni i hi­po­kry­zji. Tu aku­rat mogą mieć rację. Ksią­żę Dur­jo­dha­na to wcie­le­nie kłót­ni i hi­po­kry­zji.

Stary woź­ni­ca zła­pał go za przed­ra­mię i ści­snął, jak zwy­kle za­dzi­wia­jąc się jego ob­wo­dem i twar­do­ścią. Karna po­zwa­lał, by po­tęż­ne ciało wo­jow­ni­ka skry­ło go jak naj­lep­sza maska, a splo­ty mię­śni sta­ran­nie za­sło­ni­ły przed po­stron­ny­mi naj­groź­niej­szą z jego broni – umysł. Lotny, prze­ni­kli­wy, ostry jak strza­ły Ar­dżu­ny.

– Więc dla­cze­go go wspie­rasz? – Ad­hi­ra­tha za­to­czył ręką wo­ko­ło. – Po co to wszyst­ko? Jesz­cze jako dziec­ko po­mo­głeś mi okieł­znać moc go­rą­cej rtęci. Wy­my­śli­łeś po­ło­wę po­jaz­dów, które tu two­rzę, ale wciąż z upo­rem uda­jesz wy­zby­te­go czci głup­ca. Ksią­żę je ci z ręki, ale ma cię za nic. Dla­cze­go wspie­rasz jego chore pra­gnie­nie wojny? Masz na niego wpływ – dla­cze­go go nie po­wstrzy­masz? Do czego ty dą­żysz, Karno?

Wo­jow­nik de­li­kat­nie roz­giął jego palce i po­wo­li uwol­nił się z uści­sku. W ką­ci­ku ust błysz­cza­ła mu kro­pla jesz­cze świe­żej krwi.

– Nie przy­by­łem tu od­po­wia­dać na twoje py­ta­nia, ojcze. Przy­sze­dłem, by zadać wła­sne.

W czar­nych oczach Ad­hi­ra­thy coś bły­snę­ło i zga­sło.

– Pytaj.

– Do­szły mnie słu­chy, że Pan­da­wo­wie po­sia­da­ją broń zdol­ną zrów­nać z zie­mią armię bogów. Znasz nas od dziec­ka i uczy­łeś wszyst­kich ksią­żąt, więc po­wiedz mi: czy Ar­dżu­na byłby w sta­nie stwo­rzyć coś tak po­tęż­ne­go?

– Nie – od­parł sta­rzec.

– Czy któ­ry­kol­wiek z synów Pandu byłby w sta­nie tego do­ko­nać?

– Nie, Karno. Żaden.

 

 

Karna nie był lu­bia­ny na kró­lew­skim dwo­rze.

Jako mie­sza­niec dwóch sta­nów, z racji sa­me­go uro­dze­nia nie mógł cie­szyć się wie­lo­ma przy­wi­le­ja­mi, a gwał­tow­ne uspo­so­bie­nie nie przy­spa­rza­ło mu przy­ja­ciół. Stary do­rad­ca króla Bhisz­ma bez­sku­tecz­nie do­ma­gał się wy­da­le­nia go z pa­ła­cu. Drona, słyn­ny mistrz kró­lew­skich synów, od­mó­wił mu swo­ich nauk. Król miał go za wa­lecz­ne­go, ale nie­okrze­sa­ne­go fu­ria­ta, słu­żą­ce zaś za groź­ne, lu­bież­ne mon­strum. Prócz ojca nie było ni­ko­go, kto da­rzył­by Karnę sza­cun­kiem.

Z wy­jąt­kiem jed­nej osoby.

Ad­hi­ra usłu­gi­wa­ła mu od trzech lat i jako je­dy­na wie­dzia­ła, jak mą­drym i prze­wi­du­ją­cym czło­wie­kiem jest jej pan. Wie­dzia­ła, jak wiele wy­sił­ku wkła­da w po­ta­jem­ną pracę. Wie­dzia­ła, że nigdy nie skrzyw­dził­by ko­bie­ty, a słu­żą­ce hoj­nie wy­na­gra­dzał za roz­po­wia­da­nie bzdur.

Wie­dzia­ła też, że Karna umie­ra.

– Panie – wy­szep­ta­ła, wil­got­ną szmat­ką ocie­ra­jąc mu twarz.

Je­cha­li w bo­ga­tym wozie o cia­sno za­su­nię­tych ko­ta­rach. Ad­hi­ra nie miała miej­sca na nogi, bo roz­cią­gnię­ty na ko­cach, roz­ło­żo­ny go­rącz­ką męż­czy­zna zaj­mo­wał pra­wie całą prze­strzeń. W róg po­jaz­du wci­snę­ła się druga służ­ka, która za­wo­dzi­ła ogłu­sza­ją­co, imi­tu­jąc mi­ło­sne jęki. Głos miała im­po­nu­ją­cy; nie­mal udało jej się prze­krzy­czeń ryk tłumu, który od­pro­wa­dzał idącą do boju armię.

Był dwu­na­sty dzień mie­sią­ca tapas. Dur­jo­dha­na wy­pro­wa­dzał woj­ska z mia­sta – wozy cią­gnę­ły się bez końca, wijąc ni­czym ol­brzy­mia sko­lo­pen­dra. Roz­grza­ne po­wie­trze zda­wa­ło się za­sty­gnąć, prze­ra­żo­ne ogro­mem zgro­ma­dzo­nych sił. Ksią­żę zdo­łał ze­brać pod swoją wodzą je­de­na­ście ak­szau­hi­ni – wspar­li go Ja­da­wo­wie, król Szal­ja z Ma­dra­su i cała armia Krysz­ny.

Pod­da­ni wi­wa­to­wa­li ogłu­sza­ją­co. Na czele ko­lum­ny dum­nie je­cha­li naj­bar­dziej zna­mie­ni­ci ry­ce­rze kró­le­stwa – z wy­jąt­kiem może jed­ne­go, który zgod­nie ze swo­imi zwy­cza­ja­mi wolał za­brać do wozu dziew­kę, niż de­mon­stro­wać cnoty stanu ksza­tri­ja. Tak się przy­naj­mniej mogło z ze­wnątrz wy­da­wać; ciało ko­bie­ty było ostat­nim, o czym osła­bio­ny Karna mógł my­śleć.

Ad­hi­ra za­gry­zła wargi, wy­krę­ca­jąc mokrą szmat­kę. Uło­ży­ła ją na roz­pa­lo­nym czole pana. Ostat­nio po­gar­sza­ło mu się. Leżał pła­sko na de­skach wozu, od­dy­cha­jąc cięż­ko, zbyt słaby, by opu­ścić Ha­sti­na­pu­rę na koń­skim grzbie­cie.

Ko­ta­ra nagle za­drża­ła. Mło­dzie­niec wsko­czył do wozu mięk­ko jak kot i sta­ran­nie za­su­nął ją za sobą.

– Jak to wy­glą­da? – spy­tał Karna, uno­sząc się na łok­ciach. Szpieg uśmiech­nął się.

– Bhisz­ma grzmi, że nie sta­nie do walki, jeśli ty także bę­dziesz wal­czył, panie. Drona jest obu­rzo­ny twym za­cho­wa­niem. Muszę nad­mie­nić, że ja rów­nież. Zna­la­zł­bym dla tej dzier­lat­ki lep­sze za­ję­cie. – Wy­szcze­rzył zęby w stro­nę uda­ją­cej speł­nie­nie dziew­czy­ny, która za­czer­wie­ni­ła się jak kwiat lo­to­su. – Choć przy­znam, że te grom­kie śluby zdają się być dla was bar­dzo ko­rzyst­ne – dodał, uno­sząc lekko brwi. Ak­tu­al­ny stan Karny by­naj­mniej nie na­stra­jał bo­jo­wo.

Ksza­tri­ja wark­nął i na­ka­zał mu opi­sać po­chód.

– Tłusz­cza tań­czy i śpie­wa. Za­ło­gi wiman rzu­ca­ją z nieba całe kosze kwia­tów. Ale nie wszyst­kie wzbi­ły się w po­wie­trze, te, które ka­za­łeś owi­nąć płót­na­mi, jadą na wo­zach od sto czter­dzie­ste­go szó­ste­go do…

Karna roz­kasz­lał się chra­pli­wie. Ad­hi­ra przy­sko­czy­ła, by otrzeć mu usta, ale od­pę­dził ją nie­cier­pli­wym ge­stem.

– Słu­cha­łeś plo­tek, jak ci ka­za­łem?

– Tak, panie. Ze­wsząd płyną wie­ści o nisz­czy­ciel­skiej broni Ar­dżu­ny.

– A co kazał ci uczy­nić twój drugi chle­bo­daw­ca?

Szpieg uśmiech­nął się prze­bie­gle i na­chy­lił w kie­run­ku Karny. Dziew­czy­na spię­ła się i się­gnę­ła pod suk­nię, ale pan po­wstrzy­mał ją ge­stem, nim wy­ję­ła szty­let. Mło­dzie­niec wy­szep­tał mu na ucho kilka słów – wi­dzia­ła, jak twarz wo­jow­ni­ka rap­tow­nie bled­nie, a jego oczy roz­sze­rza­ją się w zdu­mie­niu.

– To wszyst­ko? – spy­tał.

– Ręczę głową.

– Mó­wisz praw­dę?

– Ten, który po­wie­rzył mi te słowa, sły­nie z praw­dy, panie.

– Mo­żesz odejść.

Szpieg skło­nił się i zręcz­nie wy­sko­czył z wozu. Karna pod­cią­gnął się na rę­kach, po omac­ku się­ga­jąc po dzban pal­mo­we­go wina. Ad­hi­ra przy­sko­czy­ła, by usłu­żyć mu kie­li­chem.

– Ważne wie­ści, panie? – szep­nę­ła.

Karna mil­czał przez chwi­lę, zanim od­po­wie­dział.

– Nie.

 

 

Do­li­na Ku­ruk­sze­tra

dwu­dzie­sty dzień mie­sią­ca tapas

 

Świę­tą Zie­mię opla­ta­ły wstę­gi dwóch pra­daw­nych rzek. Świę­te wody Sa­ra­swa­ti i Dri­sza­dwa­ti ob­my­wa­ły ją, przy­da­jąc ośmiu wiel­kich cnót: asce­zy, praw­dy, prze­ba­cze­nia, życz­li­wo­ści, czy­sto­ści, hoj­no­ści, po­boż­no­ści i brah­my. Ma­wia­no, że przed wie­ka­mi sam wiel­ki król Kuru wy­brał ją na miej­sce bitew. Każdy, kto stra­cił­by życie na jej świę­tym łonie, na­tych­miast szedł do kra­iny bogów.

Do­li­na Ku­ruk­sze­try była zie­mią krwi.

Nad ranem ze wscho­du przy­by­ło je­de­na­ście ak­szau­hi­ni Dur­jo­dha­ny. Zda­wa­ło się, że razem z nimi nad­szedł świt, że sam bóg słoń­ca zszedł z nieba, by wspo­móc księ­cia. Ostre ję­zy­ki brza­sku li­za­ły zło­co­ne cza­pra­ki koni, prze­glą­da­ły się w po­le­ro­wa­nych tar­czach, lśni­ły w klej­no­tach wpra­wio­nych w kol­czy­ki.

Armia Pan­da­wów na­de­szła z za­cho­du, mrocz­na, po­nu­ra i za­cię­ta. Naj­star­szy z braci, po­bla­dły i po­waż­ny, je­chał na prze­dzie wraz ze swoim pierw­szym do­wód­cą. Prawą flan­kę wiódł Ar­dżu­na o ustach do krwi po­ra­nio­nych ner­wo­wym przy­gry­za­niem. Lewą pro­wa­dził Bhi­ma­se­na, tak wście­kły, że bali się go nawet wła­śni żoł­nie­rze. Ni­g­dzie nie było widać bliź­niąt.

Pod­czas gdy tylne linie w po­śpie­chu roz­bi­ja­ły obozy i roz­pa­la­ły ogni­ska, do­wódz­twa zbli­ży­ły się. Roz­mów nie było. Ju­dhisz­thi­ra z sza­cun­kiem padł na ko­la­na przed star­szy­mi wo­jow­ni­ka­mi, bła­ga­jąc o bło­go­sła­wień­stwo. So­jusz­ni­cy Dur­jo­dha­ny za­czę­li or­dy­nar­nie gwiz­dać, ale oczy na­uczy­cie­li zwil­got­nia­ły.

Zde­tro­ni­zo­wa­ny król wstał i bez słowa wró­cił do swo­ich ludzi. Kiedy zajął miej­sce na ry­dwa­nie, uro­czy­ście za­dę­to w kon­chy, ob­wiesz­cza­jąc roz­po­czę­cie wojny.

 

 

Na dźwięk ty­się­cy konch, trą­bek i bęb­nów armie żoł­nie­rzy ru­szy­ły prze­ciw­ko sobie z wy­so­ko unie­sio­ną bro­nią. Zie­mia trzę­sła się, a suchy pył uno­sił pod ich sto­pa­mi, po­kry­wa­jąc wszyst­ko ni­czym chmu­ry. Ście­ra­ją­ce się ze sobą armie ry­kiem i wy­glą­dem przy­po­mi­na­ły ude­rza­ją­ce o sie­bie oce­any.

 

 

To był huk i ogłu­sza­ją­ce rże­nie ran­nych koni. Za­wo­dze­nie in­stru­men­tów, w które trę­ba­cze dęli, do­pó­ki strza­ły nie prze­szy­wa­ły im gar­deł, krzy­ki żoł­nie­rzy, przej­mu­ją­ce wycie umie­ra­ją­cych w bólu słoni. To był szczęk broni tra­fia­ją­cych o broń i ło­skot, z jakim roz­pę­dzo­ne ciała zde­rza­ły się, miaż­dżąc wza­jem­nie na krwa­wą papkę.

Był tam kurz Ku­ruk­sze­try, który chci­wie spi­jał roz­le­wa­ną po­so­kę. Wizg setek ty­się­cy wy­pusz­cza­nych strzał, trzesz­cze­nie na­pię­tych cię­ciw i mię­śni. Chra­pli­wy od­dech, urwa­ny w pół ostrzem oszcze­pu we­pchnię­tym pod płuco. Ni­skie, mo­no­ton­ne bu­cze­nie uno­szą­cych się w po­wie­trzu wiman, z któ­rych łucz­ni­cy szyli w dół desz­czem strzał. Bez­sen­sow­nie wy­krzy­ki­wa­ne, sprzecz­ne roz­ka­zy. Za­pach pło­ną­ce­go drew­na, koń­skie­go moczu i ludz­kie­go gówna z roz­pru­tych jelit. Był Bhi­ma­se­na zlany cudzą i wła­sną krwią, który ry­czał jak ranne zwie­rzę, wy­wi­ja­jąc do­oko­ła ma­czu­gą z że­la­zny­mi gu­za­mi. Były czasz­ki roz­bi­ja­ne jak ko­ko­sy i wy­wle­czo­ne mózgi, nagie i mięk­kie jak ostry­gi.

Ar­dżu­na krzy­czał, zwi­ja­jąc swo­ich ludzi w cia­sny klin, któ­rym jak w bryłę masła wrą­bał się w sze­re­gi wroga, roz­no­sząc śmierć. Blady Ju­dh­szi­thi­ra mam­ro­tał mo­dli­twy do wszyst­kich bogów, lecz oni za­mknę­li uszy i nie chcie­li słu­chać.

Była tam po­win­ność stanu ksza­tri­ja, warny wo­dzów i wo­jow­ni­ków, wy­ry­ta w bło­cie spa­zma­tycz­nym skur­czem pal­ców umie­ra­ją­cych żoł­nie­rzy.

Była pi­sa­na w pra­wie jał­muż­na hoj­nie roz­rzu­ca­nych strzał, tym bar­dziej mi­łych sercu, im bli­żej się­gnę­ły celu. Drona usta­wił swo­ich ludzi w nie­zwy­cię­żo­ną, ko­li­stą for­ma­cję i krzy­kiem po­na­glał ich do ataku. Żoł­nie­rze Pan­da­wów wpa­dli w nią i umar­li z sza­łem w oczach. Było tam wiele in­nych, drob­niej­szych po­ty­czek, a wkrót­ce po nich nie­prze­bra­ne mro­wie bez­gło­wych, roz­szar­pa­nych tru­pów.

O za­cho­dzie słoń­ca, kiedy kon­chy ogło­si­ły ko­niec walk i nie­ludz­ko zmę­cze­ni żoł­nie­rze wró­ci­li do obo­zów, Ar­dżu­na zro­zu­miał, czego je­dy­nie tam nie było.

Życz­li­wo­ści, praw­dy i prze­ba­cze­nia.

– To jest sza­leń­stwo – po­wie­dział w na­mio­cie Ju­dh­szi­thi­ry mię­dzy jedną a drugą łyżką papki roz­wod­nio­ne­go ryżu. Nie  miał ape­ty­tu, ale jadł, wie­dząc, że bę­dzie po­trze­bo­wał sił. – Od­pu­ść­my, bła­gam. Wolę całe życie spę­dzić w lesie, niż mieć krew ro­dzi­ny na rę­kach.

Ale naj­star­szy z braci tylko bez słowa po­krę­cił głową.

Na­stęp­ne­go dnia było go­rzej.

O świ­cie w niebo wzbi­ły się ku­li­ste twory. Żoł­nie­rze Pan­da­wów za­mie­ra­li z usta­mi pół­otwar­ty­mi w zdzi­wie­niu. Nie­któ­rzy rzu­ca­li broń i pa­da­li na ko­la­na, prze­ko­na­ni, że to bo­go­wie zstą­pi­li ze świa­ta gór­ne­go, by ob­wie­ścić swoją wolę. Za­alar­mo­wa­ny Ju­dhisz­thi­ra wy­padł ze swo­je­go na­mio­tu i sta­nął jak ska­mie­nia­ły.

– Na wiel­kie­go Indrę – wy­szep­tał. – Co to jest?

Pod czy­stym nie­bem pły­nę­ły kule bla­sku. Było ich nie wię­cej niż trzy­dzie­ści, le­cia­ły wolno, w ele­ganc­kim szyku, z od­da­li po­dob­ne do ma­leń­kich słońc. Zbli­ża­ły się w stro­nę na­mio­tu ksią­żąt.

Do­wód­cy Pan­da­wów za­re­ago­wa­li bły­ska­wicz­nie, zbie­ra­jąc trzy ko­lum­ny woj­ska, które pod­je­cha­ły do nich od trzech stron i za­sy­pa­ły desz­czem strzał. Atak oka­zał się nie­sku­tecz­ny; strza­ły spły­nę­ły po ku­lach, jakby były kro­pla­mi desz­czu. Lśnią­ce sfery ob­ni­ży­ły lot, wy­raź­nie obie­ra­jąc kurs na na­miot Ju­dhisz­thi­ry.

– Strze­lać! – wrza­snął Ar­dżu­na, prze­wi­du­jąc naj­gor­sze. – Strze­lać, do stu rak­sza­sów!

Nie­gdy­siej­szy król wy­padł na ze­wnątrz i za­marł w szoku. Rże­nie koni i ło­skot pę­dzą­cych ry­dwa­nów zlały się w jed­nej ja­zgot. Le­d­wie po­czuł, jak ktoś z nie­ludz­ką siłą łapie go w pół i wcią­ga na wóz. Sły­szał krzy­ki – roz­po­zna­wał głos brata, ale nie ro­zu­miał słów.

Na jego oczach la­ta­ją­ce kule u pod­staw otwo­rzy­ły się i rzy­gnę­ły stru­ga­mi pło­ną­cej cie­czy. Czar­ny śluz zalał łucz­ni­ków i ich konie. Łuki na­tych­miast za­ję­ły się ogniem; żoł­nie­rze w pa­ni­ce rzu­ca­li się na zie­mię, zdzie­ra­jąc go razem ze skórą. Osza­la­łe z cier­pie­nia konie wyły, mio­ta­jąc się we wszyst­kie stro­ny. Co­kol­wiek w ich za­się­gu ucho­wa­ło się żywe, pod na­po­rem kopyt szyb­ko żyć prze­sta­wa­ło.

Sfery zło­ci­ste­go bla­sku za­mknę­ły się szczel­nie i za­wró­ci­ły. Ry­dwan za­trzy­mał się. Ju­dh­szi­thi­ra zwy­mio­to­wał i za­chwiał się, omal nie spa­da­jąc z po­jaz­du. Brat pod­trzy­mał go w ostat­niej chwi­li.

– Co to było, na bogów?!

Po­czuł na po­licz­kach mokry je­dwab. Ktoś ocie­rał mu twarz.

– Wi­ma­ny – usły­szał, z ulgą roz­po­zna­jąc głos. Sa­ha­de­wa. – Ale nie znam tego typu. Są cał­ko­wi­cie ku­li­ste i gład­kie.

– Nasze strza­ły ich nie się­gnę­ły! – wark­nął Ar­dżu­na.

– Na­tar­to je tłusz­czem.

– Ale jeśli nawet…

– I ob­ra­ca­ją się. – Czar­ne oczy Sa­ha­de­wy za­pło­nę­ły. – Nie mo­gli­ście tego doj­rzeć, bo w ca­ło­ści okuto je gład­kim me­ta­lem, by od­bi­ja­ły świa­tło. Są śli­skie i po­ru­sza­ją się ru­chem ob­ro­to­wym. Po­zwól mi użyć mojej broni, bra­cie. Zmiaż­dżę ich.

Ju­dhisz­thi­ra wy­pro­sto­wał się, bio­rąc głę­bo­ki od­dech.

– Mo­żesz od­kryć słabe ogni­wo tych wiman? – spy­tał słabo.

– Tak, bra­cie, ale…

– Bez ucie­ka­nia się do twego wy­na­laz­ku?

Mil­cze­nie Sa­ha­de­wy, choć trwa­ło tylko chwi­lę, ki­pia­ło od gnie­wu.

– Tak, bra­cie. Mogę.

 

१०

 

Ku­ruk­sze­trę na­zy­wa­no do­li­ną łez, a przez ko­lej­ne dni Ju­dh­szi­thi­ra pojął, dla­cze­go. Żoł­nie­rze wal­czy­li, pła­cząc, pła­ka­li wal­cząc, za­sy­pia­li z ocza­mi peł­ny­mi łez i bu­dzi­li się, szlo­chem wi­ta­jąc świt. Armie ku­zy­nów ście­ra­ły się jak zęby, prze­żu­wa­jąc wza­jem­ną nie­na­wiść i urazę. W pew­nej chwi­li, choć nikt nie wie­dział, kiedy, prze­łknę­ły ją, a wtedy już tylko tarły się, by w zło­ści nisz­czyć szkli­wo wła­snych ludzi. Ku­li­ste wi­ma­ny Karny la­ta­ły nad polem bitwy jak lśnią­ce sępy. Pluły swoim czar­nym jadem, po­kry­wa­jąc obie armie czer­wo­nym na­lo­tem ognia.

Czwar­te­go dnia na­stą­pi­ło prze­ła­ma­nie. Ob­ser­wa­to­rzy Sa­ha­de­wy za­uwa­ży­li już, że nie­zwy­kłe wi­ma­ny – małe, mo­gą­ce po­mie­ścić za­le­d­wie dwóch, może trzech ludzi – la­ta­ły ra­czej krót­ko i na ni­skich wy­so­ko­ściach, bez­sku­tecz­nie prze­szu­ku­jąc pole walki w po­szu­ki­wa­niu Ju­dh­szi­thi­ry. Zwy­kle po upły­wie mu­hur­ty zrzu­ca­ły swój śmier­cio­no­śny ła­du­nek na głowy żoł­nie­rzy i wra­ca­ły. Tym razem jed­nak było ina­czej.

Wraz ze świ­tem na nie­bie za­pło­nę­ły sre­brzy­ste kule. Pierw­szy z Pan­da­wów po­wi­tał je na czele pierw­szej linii, odzia­ny w pełną zbro­ję. Ry­ce­rze stali nie­ru­cho­mo, wpa­trze­ni w niebo.

– Panie… – wy­szep­tał ad­iu­tant, ale król po­krę­cił głową.

– Cze­kać – padł roz­kaz.

Na tle czar­nej linii łucz­ni­ków ostrym za­dzio­rem wy­bi­ła się syl­wet­ka Sa­ha­de­wy z unie­sio­ną ręką. Męż­czyź­ni o po­bla­dłych twa­rzach na­pię­li cię­ci­wy. Na­ku­la pod­niósł łuk.

– Jeśli nie masz racji, wszy­scy zgi­nie­my – wy­szep­tał.

– Milcz. Cze­kać!

Kule zbli­ża­ły się.

Żoł­nie­rze drże­li. To byli pro­ści lu­dzie, pro­ści ksza­tri­ja sła­wią­cy Wisz­nu, wy­cho­wa­ni w po­sza­no­wa­niu praw za­war­tych w We­dach, całe życie pra­gną­cy kro­czyć ścież­ką dhar­my. Uczo­no ich łuku, mie­cza i ma­czu­gi, nie bali się śmier­ci za­da­nej ostrzem, ale ta, która lepką stru­gą cie­kła z nieba, siała w ich ser­cach ziar­na stra­chu.

Wie­dzie­li, że umrą, spa­le­ni żyw­cem.

– To Dur­jo­dha­na – roz­legł się cichy szept Sa­ha­de­wy. – Chciał nas spa­lić, gdy by­li­śmy mali, chce nas spa­lić też teraz. Ale on jest za głupi, by to wy­my­ślić. Ktoś stwo­rzył to dla niego, ktoś…

Wi­ma­ny ob­ni­ży­ły lot. Żoł­nie­rze za­ci­snę­li usta.

– Cze­kać!

Po bo­kach sza­la­ła bitwa, ale tutaj, w sercu do­li­ny zda­wa­ło się, że czas za­marzł i za­pa­dła cisza. Ksza­tri­ja sły­sze­li tylko bicie swo­je­go serca. A potem był wrzask.

– Teraz!

Setki czy­sto po­pro­wa­dzo­nych strzał po­mknę­ły pio­no­wo i wgry­zły w okute me­ta­lem ka­dłu­by wiman. Zdy­scy­pli­no­wa­ni żoł­nie­rze na­tych­miast roz­dzie­li­li się i roz­pierzch­nę­li, pa­trząc, jak lśnią­ce sfery tracą sta­bil­ność i spa­da­ją.

Spa­dły do błota peł­ne­go krwi.

 

११

 

– Twój ge­niusz prze­ra­sta bogów.

– To tylko chwi­lo­we zwy­cię­stwo, bra­cie. Dur­jo­dha­nę wspo­ma­ga zdol­ny kon­struk­tor. Wy­co­faj nasze woj­ska i zo­staw mnie z garst­ką od­da­nych spra­wie ludzi. Przy­się­gam ci, że w jedną kasz­tę zrów­nam ich armię z zie­mią.

Ju­dh­szi­thi­ra po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu Sa­ha­de­wy oj­cow­skim ge­stem. Gar­dło ści­snę­ło mu się ze wzru­sze­nia, gdy po­czuł jego smu­kłość. To nie było dobre miej­sce, nie dla…

– Bra­cie!

– Nie mogę – po­wie­dział król. – Okry­je­my się hańbą, ucie­ka­jąc jak psy z pod­ku­lo­nym ogo­nem. Poza tym, twoja broń…

– Boisz się, że nie za­dzia­ła? – Oczy Sa­ha­de­wy przy­mru­ży­ły się lekko. Na dnie źre­nic za­lśnił gniew­ny błysk. – Moje ob­li­cze­nia są do­sko­na­łe. Wiesz o tym.

– Wiem i tego się boję. Wciąż pra­gnę po­wstrzy­mać roz­lew krwi. – Za­ci­snął palce, po­wstrzy­mu­jąc Sa­ha­de­wę przed wy­rwa­niem się. – Pod­ją­łem już pewne środ­ki. Ktoś… ważny dla nas otrzy­mał in­for­ma­cję, która może zmie­nić ob­li­cze tej wojny. Za­ufaj mi, pro­szę.

– A czy ty mi ufasz, bra­cie? Ta bitwa to szlach­to­wa­nie świni, a wy zmie­ni­li­ście Ku­ruk­sze­trę w rzeź­nię, nas wszyst­kich zaś w nie­czy­stych! Dur­jo­dha­na wy­ży­na nas w pień, a my od­pła­ca­my mu pięk­nym za na­dob­ne. Wkrót­ce zo­sta­ną tylko psy, które będą jadły nasze trupy…

– Więc dla­cze­go nie umrzeć już teraz i za­brać wroga ze sobą? – do­koń­czył Ju­dhisz­thi­ra cicho. Przy­mknął oczy, a przez jego twarz prze­biegł wyraz bólu. – Na bogów, Ar­dżu­na miał rację. Po­tra­fisz tylko li­czyć.

Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź Sa­ha­de­wy, ukło­nił się lekko i od­szedł do swo­je­go na­mio­tu.

 

१२

 

Ad­hi­ra pła­ka­ła, bru­tal­nie cią­gnię­ta za włosy. Jej stopy bez­rad­nie orały piasz­czy­stą, suchą zie­mię – zgu­bi­ła nawet jeden san­dał, ale Karna nie zwol­nił ani tro­chę. Przy­dzie­lił jej jed­ne­go ze swych sług wraz z wozem i na­ka­zał na­tych­miast opu­ścić obóz. Po zmierz­chu pa­lo­no nie­licz­ne ogni­ska; nikt ich nie wi­dział.

– Bła­gam! – krzy­cza­ła Ad­hi­ra, za­pie­ra­jąc się z ca­łych sił. – Oszczędź mnie, panie!

Karna za­trzy­mał się i od­wró­cił. Oczy błysz­cza­ły mu, na po­licz­kach miał krwa­we wy­pie­ki go­rącz­ki, ale wciąż był bar­dzo silny.

– Prze­cież wła­śnie to robię, głu­pia kozo – od­po­wie­dział za­dzi­wia­ją­co ła­god­nie. – Ra­tu­ję ci życie.

Ad­hi­ra unio­sła pod­bró­dek, ośmie­la­jąc się spoj­rzeć temu ksza­tri­ja w oczy. Po raz pierw­szy w życiu ośmie­li­ła się po­sta­wić męż­czyź­nie.

– Nie chcę! Chcę z tobą umrzeć.

Na twa­rzy Karny od­bi­ła się cała gama uczuć; złość, znie­cier­pli­wie­nie, kon­ster­na­cja, cień wzru­sze­nia i głę­bo­kiej, wa­riac­kiej ra­do­ści.

– Nie, durna. Ty chcesz ze mną żyć. – Ry­cerz za­klął i prze­mo­cą wsa­dził ją na wóz. Słu­żą­ca ucze­pi­ła się jego mu­sku­lar­nych ra­mion; po­czuł, jak pa­znok­cie orzą mu skórę. – Pusz­czaj!

– Nie!

– Niech cię rak­sza­sy porwą! Pusz­czaj! – wrza­snął. – Nie masz po­ję­cia, co tu się dzie­je. Ju­dh­szi­thi­ra ma kogoś, kto mnie przej­rzał. Wi­ma­ny miały tylko jeden słaby punkt, na złą­cze­niu płyt, tuż obok głów­ne­go zbior­ni­ka w ukła­dzie cyr­ku­la­cji rtęci, a on go, na bogów, zna­lazł! Jeśli mam rację, nie­ba­wem…

Ad­hi­ra prze­sta­ła się szar­pać. W zdu­mie­niu ob­ser­wo­wa­ła bladą, wy­cień­czo­ną twarz Karny.

– Panie, ty… uśmie­chasz się.

– Co?

– Ty się cie­szysz.

Spoj­rza­ła mu w oczy i w jed­nym mo­men­cie, w trwa­ją­cym za­le­d­wie kasz­tę złą­cze­niu dusz zro­zu­mia­ła, co prze­peł­nia­ło jego myśli i wpra­wia­ło serce w drże­nie, co było mu ra­do­ścią życia.

Karna schy­lił się lekko, jakby sam zdzi­wio­ny tym ru­chem. Jego suche, spie­czo­ne wargi od­na­la­zły mięk­kie usta Ad­hi­ry.

– Ro­zu­miesz, czego chcę? – wy­szep­tał cicho, dając znak słu­żą­ce­mu, żeby zajął miej­sce na wozie.

Dziew­czy­na otar­ła twarz, ale łzy nie prze­sta­ły ciek­nąć.

– Ro­zu­miem – szep­nę­ła, za­no­sząc się ury­wa­nym szlo­chem – Za­wsze py­ta­łeś mnie, czy ro­zu­miem, jak­byś mówił do małpy! Może i uro­dzi­łam się nie­wia­stą, ale nie je­stem głu­pia.

Karna gwizd­nął przez zęby. Woź­ni­ca strze­lił z bata, po­ga­nia­jąc wa­ła­chy, które w po­śpie­chu ru­szy­ły na wschód, byle dalej od Ku­ruk­sze­try. Obóz nocą po­grą­żo­ny był w ciszy. Nikt ich nie za­trzy­my­wał.

Ksza­tri­ja pa­trzył za nim tak długo, aż znik­nął mu z oczy.

– Nigdy nie twier­dzi­łem, że je­steś głu­pia, bo je­steś… – urwał, kiedy z gład­kim klik­nię­ciem na­oli­wio­nych prze­kład­ni bra­ku­ją­ce ele­men­ty świa­ta wsko­czy­ły na swoje miej­sce.

Ryk­nął śmie­chem. Spazm bólu w płu­cach ode­brał mu od­dech; runął na ko­la­na, za­no­sząc się sza­leń­czym re­cho­tem.

 

१३

 

Przed świ­tem po­wie­trze miało za­pach burzy. Ju­dh­szi­thi­rę zbu­dzo­no gwał­tow­nym szarp­nię­ciem. Uj­rzał za­nie­po­ko­jo­ne ob­li­cze Ar­dżu­ny.

– Karna – po­wie­dział krót­ko. Król na­tych­miast oprzy­tom­niał. – Je­dzie tutaj.

– Chce wal­czyć?

– Nie wiem. Śmie­je się, jakby nie miał w gło­wie nic prócz sło­nio­we­go łajna!

Ju­dh­szi­thi­ra po­czuł ukłu­cie lęku. Czy szpieg na pewno prze­ka­zał Kar­nie, że tak na­praw­dę jest nie­ślub­nym synem pierw­szej żony Pandu? Czy Karna wie, że w isto­cie jest ich naj­star­szym bra­tem?

Przy na­mio­cie za­pa­no­wał roz­gar­diasz. Ktoś wpadł do środ­ka. Dwaj bra­cia za­drże­li, wi­dząc star­sze­go z bliź­nia­ków – Na­ku­la był pół­na­gi, roz­czo­chra­ny i blady jak ser.

– Gdzie jest Sa­ha­de­wa? – wy­krztu­sił, a wtedy nie­gdy­siej­szy król po­czuł, jak cały świat za­mie­ra, a jego serce wraz z nim. – Gdzie jest moja sio­stra?!

 

१४

 

Był dwu­dzie­sty siód­my dzień mie­sią­ca tapas, kiedy ich oczy spo­tka­ły się. Że­la­zna wi­ma­na, mała jak pta­sia klat­ka, wolno wzno­si­ła się ku niebu. Ko­bie­ta nie za­mknę­ła włazu. Wiatr roz­wie­wał jej czar­ne włosy, gdy wzbi­ja­ła się ponad do­li­nę, a Karna śmiał się, wy­cią­ga­jąc ręce, jakby pra­gnął wznieść modły do bogów. Sa­ha­de­wa pa­trzy­ła na niego spod nieba. Roz­ma­wia­li bez słów, w ję­zy­ku, któ­re­go nie znała ta zie­mia.

Nagle pu­ści­ła stery, a wtedy po­wietrz­ny ry­dwan za­czął spa­dać. Słoń­ce iskrzy­ło na jego po­wierzch­niach, gdy mknął na spo­tka­nie ziemi.

Był dwu­dzie­sty siód­my dzień tapas, dzień, w któ­rym wiesz­czo­no na­dej­ście wieku że­la­za. Nad­cho­dził czas ciem­no­ści i śmier­ci, czas Ka­li­ju­ga.

Nad do­li­ną wsta­wał świt.

 

१५

 

– Oj­ciec po­wie­dział mi, że żaden z synów Pandu nie mógł­by mą­dro­ścią do­rów­nać bogom. Teraz wiem, że mówił praw­dę. Skąd mia­łaś moje no­tat­ki, pięk­na Sa­ha­de­wo?

– Ad­hi­ra­tha przez cały czas wie­dział, gdzie je­ste­śmy. Słał mi twoje ta­blicz­ki, by stu­dia mogły osło­dzić mi go­rycz wy­gna­nia.

– Mu­sia­ły wydać ci się trud­ne.

– Tak. Ja i Na­ku­la by­li­śmy bar­dzo mali, gdy mu­sie­li­śmy ucie­kać po tym, jak nasz brat prze­grał mia­sto. Nie mia­łam pa­ła­co­wych na­uczy­cie­li. Wszyst­kie­go uczy­li mnie wę­drow­ni bra­mi­ni – i twoje za­pi­ski, Karno.

– Król Wi­ra­ta kupił moje wi­ma­ny. To ty zro­zu­mia­łaś, jak dzia­ła­ją?

– Tak.

– Masz umysł ostrzej­szy niż strza­ły twego brata. Kto kazał ci uda­wać męż­czy­znę?

– Ju­dhisz­thi­ra. Moja matka była w ciąży, gdy twój przy­ja­ciel pró­bo­wał otruć Bhimę. Byli prze­ra­że­ni, gdy do­wie­dzie­li się, że kró­lo­wa po­wi­ła bliź­nia­ki obu płci. Bali się, że ze­chce­cie mnie skrzyw­dzić, jeśli po­zna­cie praw­dę.

– To praw­da. Skrzyw­dził­bym cię.

– Wiem.

– Wziął­bym cię za żonę.

– Wiem.

 

१६

 

Wy­buchł po­cisk uzbro­jo­ny w całą ener­gię wszech­świa­ta. Roz­ża­rzo­ny słup dymu i ognia, tak ośle­pia­ją­cy jak dzie­sięć ty­się­cy słońc, uniósł się w całej swej wspa­nia­ło­ści.

Po­sła­niec śmier­ci ob­ró­cił w pył cały lud Vri­sh­ni i An­dra­kha.

Ich pa­znok­cie i włosy wy­pa­da­ły, a pióra pta­ków zbie­la­ły jak śnieg. Po kilku go­dzi­nach całe po­ży­wie­nie zo­sta­ło za­tru­te. By uciec przed tym ogniem, żoł­nie­rze rzu­ca­li się do rzek i stru­mie­ni, aby obmyć sie­bie i swój ekwi­pu­nek.

 

१७

 

– Moje ob­li­cze­nia nigdy nie do­tar­ły tak da­le­ko. Po­wiesz mi, jak to dzia­ła?

– Jak ja i ty, Karno. Dwie czę­ści ziemi ob­da­rzo­ne wolą bogów, które w sa­mot­no­ści nie­zdol­ne są po­ru­szyć ziarn­ka pia­sku. Jeśli jed­nak zbli­żą się z od­po­wied­nią pręd­ko­ścią, za­pło­nie iskra, od któ­rej trzy świa­ty roz­go­rze­ją i wy­buch­ną z całą mocą słoń­ca. Po­nio­są śmierć ni­czym ka­ska­da won­nej wody w pa­ła­co­wych ba­se­nach.

– Po­wie­dzą, że zro­bi­łaś to dla ze­msty, Sa­ha­de­wo. Bo ode­bra­no ci stan księż­nicz­ki i zmu­szo­no do życia w ukry­ciu, w mę­skim prze­bra­niu, z mie­czem w dłoni. Bo zmu­szo­na byłaś do­ści­gnąć swo­ich braci. Bo gwiaz­dy prę­dzej wy­pa­lą się, nim po­zwo­lą ci sta­nąć ze sobą na równi, cho­ciaż to ty po­sia­dłaś rozum godny bogów. Sta­łaś się śmier­cią, nisz­czy­cie­lem świa­tów.

– A co z tobą, synu woź­ni­cy? Mie­szań­cu dwóch kast? Upo­ko­rzo­ny i od­rzu­co­ny przez pięk­ną Drau­pa­di? Co z tobą, Karno, któ­re­mu Drona od­mó­wił swych nauk?

– Po­wie­dzą, że zro­bi­łem to z za­zdro­ści.

– Ale nie będą mieli racji.

 

१८

 

Zie­mię po­kry­ła ciem­ność. Ptaki, dzi­kie zwie­rzę­ta, krowy i mę­dr­cy utra­ci­li spo­kój umy­słu. Pięć ele­men­tów zda­wa­ło się być w za­mę­cie. Słoń­ce zda­wa­ło się ob­ra­cać i cały wszech­świat zda­wał się mieć go­rącz­kę. Sło­nie bie­ga­ły jak sza­lo­ne, cięż­ko dy­sząc, chcąc scho­wać się gdzieś przed tą bro­nią. Roz­grza­ne wody i re­zy­du­ją­ce w nich żywe isto­ty zda­wa­ły się pło­nąć. Zda­wa­ło się, że sam bóg ognia Agni spala żoł­nie­rzy Pan­da­wów przy­braw­szy formę ognia Sam­war­ta, który kon­su­mu­je wszyst­ko na ko­niec eonu.

 

१९

 

Wy­glą­da­ło to tak, jak gdyby sam bóg śmier­ci Jama po­sta­no­wił włą­czyć do­li­nę Ku­ruk­sze­try w swoje wło­ści. W jed­nej chwi­li ty­sią­ce żoł­nie­rzy znik­nę­ły, jakby zie­mia nigdy nie no­si­ła ich na swym łonie. Ro­ślin­ność zgi­nę­ła pod falą go­rą­ce­go po­wie­trza, która ro­ze­szła się, zdzie­ra­jąc skórę z bo­jo­wych słoni. Siny dym za­sło­nił niebo, ze szczę­tem za­kry­wa­jąc po­łu­dnio­we słoń­ce. Ol­brzy­mi kłąb wi­ru­ją­ce­go kurzu za­wisł nad do­li­ną, z da­le­ka przy­po­mi­na­jąc tru­ją­cy grzyb.

Naj­da­lej zgro­ma­dzo­ne od­dzia­ły so­jusz­ni­ków za­mil­kły w osłu­pie­niu. Wy­da­wa­ło się, że oto nad­szedł sła­wio­ny w pie­śniach czas że­la­za.

– Do wody! – wrzesz­czał śa­ta­pa w bar­wach kró­le­stwa Madry le­d­wie trzy­ma­jąc się grzbie­tu osza­la­łe­go ze stra­chu konia. – Kto żyw, do wody! Ucie­kaj­cie od tego dymu! Ucie­kaj­cie!

Żoł­nie­rze bie­gli na za­chód, ści­ga­ni pro­mie­nia­mi wsta­ją­ce­go słoń­ca. Nad­cho­dził dwu­dzie­sty ósmy dzień mie­sią­ca tapas.

Nad­cho­dził świt Ka­li­ju­ga.

 

२०

 

Do­li­na Ku­ruk­sze­try

ty­siąc lat póź­niej

 

– Po­wsta­ło wiele za­pi­sków o bra­to­bój­czej woj­nie Kau­ra­wów i Pan­da­wów – mówił uczo­ny bra­min, pod­czas gdy ucznio­wie krzą­ta­li się, przy­go­to­wu­jąc po­si­łek. – Się­gnię­to wów­czas po nie­zrów­na­ną broń, któ­rej bu­do­wy i zasad dzia­ła­nia nie znamy. Nie­któ­rzy kro­ni­ka­rze twier­dzą, że po­cho­dzi­ła od bogów. Za jej twór­czy­nię uważa się Sa­ha­de­wę, choć pra­wie pewne jest, że opie­ra­ła się na wstęp­nych ob­li­cze­niach Karny. Bez­pow­rot­nie za­tra­co­no też wie­dzę o bu­do­wie la­ta­ją­cych po­jaz­dów zwa­nych wi­ma­na­mi. Zgi­nę­li wszy­scy, któ­rzy po­tra­fi­li je wpra­wiać w ruch.

– Dla­cze­go to zro­bi­li, mi­strzu? – za­py­tał młody adept, po­sta­wiw­szy przed guru miskę go­to­wa­nej so­cze­wi­cy.

Stary bra­min po­grze­bał łyżką w po­tra­wie. Do­brze wie­dział, o co pyta jego ulu­bio­ny uczeń. Długo mil­czał, zanim pod­jął prze­rwa­ny wątek.

– Czci­god­ny Sujd­dra­tha pisze, że z za­zdro­ści, Ab­disz­ma­ni, że dla ze­msty, scep­tycz­ny Ri­he­ja zaś, że z głu­po­ty, bo nie prze­wi­dzia­no skali znisz­czeń. Zdu­mie­wa­ją­cą re­la­cję z prze­bie­gu bitwy za­war­to w dzie­łach nie­zna­ne­go bra­mi­na. Ponoć spi­sał on wspo­mnie­nia jed­ne­go z nie­wie­lu na­ocz­nych świad­ków bitwy – służ­ki Karny imie­niem Ad­hi­ra. We­dług jej słów…

Czar­ne oczy mę­dr­ca bły­snę­ły.

– Panie?

– We­dług niej zro­bi­li to z cie­ka­wo­ści – po­wie­dział. – Byli uczo­ny­mi, chcie­li wie­dzieć, czy ich teza była słusz­na. Chcie­li zo­ba­czyć owoc swo­je­go dzie­ła. Za wszel­ką cenę. Nie ist­nia­ło nic, co mia­ło­by dla nich wyż­szą war­tość.

Jesz­cze tego sa­me­go dnia wę­drow­na szko­ła bra­mi­na zwi­nę­ła skrom­ny obóz i ru­szy­ła ku ośnie­żo­nym szczy­tom góry Hi­ma­vat. Zanim jed­nak ode­szli, chło­piec za­trzy­mał się i od­wró­cił, by raz jesz­cze spoj­rzeć na Do­li­nę Piel­grzy­mów.

– Nie­sa­mo­wi­te – wy­szep­tał. – A więc tak wy­glą­da pole bitwy, w któ­rej ludzi wspo­mo­gli bo­go­wie?

Ale bra­min, który był stary i wiele wie­dział, po­krę­cił tylko głową i rzekł cicho:

– Nie. Tak wy­glą­da pole bitwy, w któ­rej bo­go­wie wo­le­li ludzi opu­ścić.

Koniec

Komentarze

Wik­to­rio, “Świt nad Do­li­ną” z pew­no­ścią jest tek­stem, któ­re­go nie po­win­no się prze­bie­gać wzro­kiem, a po pro­stu cie­szyć spo­koj­ną lek­tu­rą. Aż z cie­ka­wo­ści spraw­dzi­łem te lampy z uży­ciem kla­ro­wa­ne­go masła, niby drob­na rzecz, ale świet­nie po­zwa­la wczuć się w kli­mat eg­zo­tycz­ne­go wscho­du (nie wspo­mi­na­jąc już min. o cy­ta­tach z Ma­ha­bha­ra­ty). Pierw­szo­rzęd­ne opisy walki, tylko te wi­ma­ny i pło­ną­ca ciecz jakoś ko­ja­rzą mi się z Chi­na­mi, jed­nak nie za­li­czał­bym tego do uwag. Nie do końca też ro­zu­miem sa­mo­bój­stwo Sa­ha­de­wy oraz Karny, w końcu to, iż oso­bi­ście kie­ro­wa­li po­jaz­dem, nie po­zwo­li­ło im zo­ba­czyć peł­ne­go efek­tu dzia­ła­nia ich broni osta­tecz­nej de­struk­cji :/

Ro­zu­miał, co o pyta oj­ciec, ale wolał od­po­wie­dzieć wy­mi­ja­ją­co.

Rże­nie koni i ło­skot pę­dzą­cych ry­dwa­nów zlały się w jed­nej ja­zgot.

wpra­wia­ło w serce w drże­nie, co było mu ra­do­ścią życia.

Faj­nie na­pi­sa­ne, z roz­ma­chem, bez bra­nia jeń­ców.

Ale tro­chę bra­ku­je mi cie­ka­wej fa­bu­ły – zwy­kła na­pa­rzan­ka o wła­dzę, tro­chę fi­lo­zo­ficz­nych roz­wa­żań o przy­czy­nach uży­cia wy­pa­sio­nej broni.

No wła­śnie – mam wra­że­nie, że opi­su­jesz broń ato­mo­wą. Mocno, jak na ty­sią­ce lat przed Pro­jek­tem Man­hat­tan.

Na plus eg­zo­ty­ka – po­do­ba­ło mi się za­sto­so­wa­nie hin­du­skich cyfr do nu­me­ro­wa­nia roz­dzia­łów. Ale nie uła­twiasz życia czy­tel­ni­ko­wi – nie bra­ku­je czy­sto hin­du­skich ter­mi­nów, a te ich imio­na… Nie mam żad­ne­go zna­jo­me­go, który miał­by coś ta­kie­go w pasz­por­cie… ;-)

Roz­no­szo­no dzba­ny bez­cen­nej rtęci,

Rtęć jest dość cięż­ka. Da­li­by radę nosić dzba­ny? Ucha dzba­nów by wy­trzy­ma­ły?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Spodo­bał mi się eg­zo­tycz­ny kli­mat opo­wie­ści, ale ro­dzin­ne star­cia o wła­dzę już nieco mniej, bo było oczy­wi­ste, że musi to do­pro­wa­dzić do wojny. Jed­na­ko­woż zdaję sobie spra­wę, że bez tego nie by­ło­by opo­wie­ści.

Bitwa jest przed­sta­wio­na bar­dzo ma­low­ni­czo i zu­peł­nie nie za­przą­tam sobie głowy tym, czy w cza­sach kiedy dzie­je się ta hi­sto­ria, moż­li­we było po­słu­że­nie się bro­nią, któ­rej skut­ki uży­cia zo­sta­ły opi­sa­ne.

Na­to­miast do roz­pa­czy do­pro­wa­dza­ły mnie wszel­kie nazwy i imio­na bo­ha­te­rów – nie za­pa­mię­ta­łam żad­ne­go. No, może tylko Karnę.

Wy­ko­na­nie jest cał­kiem po­rząd­ne, ale uwa­żam, że mo­gło­by być lep­sze.

 

Mimo że urodą nie do­ra­sta­ła Ha­sti­na­pu­rze… –> Czy uroda może do­ra­stać?

A może: Mimo że urodą nie do­rów­ny­wa­ła Ha­sti­na­pu­rze

 

– Spójrz, Karno! – krzyk­nął, za­ta­cza­jąc ręką te­atral­ne koło. –> Co to jest te­atral­ne koło?

A może: …krzyk­nął, te­atral­nie za­ta­cza­jąc ręką koło.

 

W wy­szyn­kach zaraz po zmro­ku za­ro­iło się od męż­czyzn… –> Jakim spo­so­bem męż­czyź­ni roili się w sprze­da­ży al­ko­ho­lu?

Za SJP PWN: wy­szynk «sprze­daż na­po­jów al­ko­ho­lo­wych wy­pi­ja­nych na miej­scu»

 

Ich śla­dem po­dą­żą­li chu­dzi, ży­la­ści ucznio­wie. –> Li­te­rów­ka.

 

O wiel­ki Brah­mo, dla­cze­go tak ka­żesz sługi swoje? –> O wiel­ki Brah­mo, dla­cze­go tak ka­rzesz sługi swoje?

Bój się bogów, Wik­to­rze!

 

Ro­zu­miał, co o pyta oj­ciec… –> Pew­nie miało być: Ro­zu­miał, o co pyta oj­ciec

 

– Do­szły mnie słu­chy, że Pan­da­wo­wie po­sia­da­ją broń zdol­ną zrów­nać armię bogów. –> Zrów­nać z czym?

 

z wy­so­ko unie­sio­ną bro­nią. Zie­mia trzę­sła się, a suchy pył uno­sił pod… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

la­ta­ły ra­czej krót­ko i na ni­skich wy­so­ko­ściach… –> Niska wy­so­kość, moim zda­niem, brzmi dość oso­bli­wie.

Pro­po­nu­ję: …la­ta­ły ra­czej krót­ko i na nie­wiel­kich wy­so­ko­ściach… Lub: …la­ta­ły ra­czej krót­ko i ni­ezbyt wy­so­ko­

 

bez­sku­tecz­nie prze­szu­ku­jąc pole walki w po­szu­ki­wa­niu Ju­dh­szi­thi­ry. –> Brzmi to fa­tal­nie.

Pro­po­nu­ję: …bez­sku­tecz­nie prze­cze­su­jąc pole walki w po­szu­ki­wa­niu Ju­dh­szi­thi­ry.

 

co prze­peł­nia­ło jego myśli i wpra­wia­ło w serce w drże­nie… –> Li­te­rów­ka.

 

Dziew­czy­na otwar­ła twarz, ale łzy nie prze­sta­ły ciek­nąć. –> Co zro­bi­ła???

Pew­nie miało być: Dziew­czy­na otar­ła twarz, ale łzy nie prze­sta­ły ciek­nąć.

 

Pięć ele­men­tów zda­wa­ło się być w za­mę­cie. Słoń­ce zda­wa­ło się ob­ra­cać i cały wszech­świat zda­wał się mieć go­rącz­kę. Sło­nie bie­ga­ły jak sza­lo­ne, cięż­ko dy­sząc, chcąc scho­wać się gdzieś przed tą bro­nią. Roz­grza­ne wody i re­zy­du­ją­ce w nich żywe isto­ty zda­wa­ły się pło­nąć. Zda­wa­ło się–> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nia?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Za no­men­kla­tu­rę to mo­że­cie winić Ma­ha­bha­ra­tę ;) Wrócę, jak prze­czy­tam ca­łość

http://altronapoleone.home.blog

@Kri­ko­sie, 

cześć, dzię­ku­ję Ci za wi­zy­tę! Cie­szę się, że wy­kre­owa­ny kli­mat do Cie­bie prze­mó­wił. Z pło­ną­cą cie­czą mogę się zgo­dzić, że jest śred­nio “made in Bha­rat” (bar­dziej ko­ja­rzy nam się “ogień grec­ki”), na­to­miast wi­ma­ny są jak naj­bar­dziej lo­kal­ne i po­cho­dzą z Ma­ha­bha­ra­ty. ;) Epos przy­ta­cza opisy la­ta­ją­cych for­tec bogów, co jest źró­dłem teo­rii spi­sko­wych, ja­ko­by sta­ro­żyt­ni Hin­du­si mieli sa­mo­lo­ty. I nie tylko zresz­tą.

Dzię­ki za wska­za­nie uste­rek – po­pra­wio­ne!

 

@ Fin­klo, 

dzień dobry, dzię­ku­ję za ko­men­tarz. ;) Przy­się­gam, że gdy­bym brała jeń­ców, trak­to­wa­ła­bym ich hu­ma­ni­tar­nie (tzw. amu­ni­cją hu­ma­ni­tar­ną, też się liczy?).

Twoje spo­strze­że­nie od­no­śnie typu za­sto­so­wa­nej broni jest cał­kiem traf­ne. :D Czy “mocno”? Jak naj­bar­dziej, ale nie po­ja­wi­ła się w tym opo­wia­da­niu bez­pod­staw­nie. Uważ­ni czy­ta­cze wy­ło­wią z dia­lo­gów pe­wien le­gen­dar­ny już cytat, który także nie zo­stał wple­cio­ny przy­pad­ko­wo. :D 

Fanką teo­rii spi­sko­wych nie je­stem, ale w kon­tek­ście “re­tro­wi­zji” wy­da­ły mi się cie­ka­wym punk­tem wyj­ścia.

Ha, a ja mam ko­le­gę hin­du­sa, ma w do­wo­dzie Ak­shiya! Wpa­dła­byś na to, że to na­le­ży czy­tać “Ak­szej”?

Co do rtęci – nie pre­cy­zo­wa­łam, jak duże były to dzba­ny i w jaki spo­sób je no­szo­no – chło­py silne są, myślę, że da­li­by radę. ;)

 

@Reg

O matko, dzię­ku­ję Ci bar­dzo za ła­pan­kę. :C Klę­czę na gro­chu za to “ka­żesz”. 

Cie­szę się, że kli­mat przy­padł Ci do gustu. Jak już wy­rę­czy­ła mnie dra­ka­ina – na­zew­nic­two nie do końca jest moją winą, a jego zmia­na, by uła­twić od­biór czy­tel­ni­ko­wi pol­skie­mu, ra­czej tylko za­szko­dzi­ła­by opo­wia­da­niu. Myślę, że nie ma tego też z kolei tak dużo, ani nazwy i imio­na nie są jakoś wy­bit­nie trud­ne, wy­star­czy przy­jąć spo­koj­nie i się nie zra­żać. :D Mity grec­kie i Pa­oli­nie­go czy­ta­li­śmy – i ży­je­my!

 

Roz­czu­la­ją­cy jest ten zlin­ko­wa­ny ar­ty­kuł :)

http://altronapoleone.home.blog

Nooo, nie­wąt­pli­wie jest to kawał tek­stu. Po pierw­sze wie­dza/świet­ny ri­sercz za­owo­co­wał bar­dzo pla­stycz­nym, bo­ga­tym w szcze­gó­ły ob­ra­zem sta­ro­żyt­nych Indii. Takie rze­czy za­wsze mi im­po­nu­ją – prze­ko­nu­ją­ce umiesz­cze­nie opo­wie­ści w re­aliach od­mien­nej kul­tu­ry, w do­dat­ku sta­ro­żyt­nej (może nie tak owa­dzio obcej jak Chiny i oko­li­ce, ale jed­nak) to jest coś, na co sam za­pew­ne nie­gdy po­rwać sie nie zdo­łam. Do tego do­cho­dzi nar­ra­cja i styl, rów­nież bo­ga­ty, upstrzo­ny ozdob­ni­ka­mi, ale jed­no­cze­śnie spo­koj­ny, nieco pod­nio­sły, z dozą, jak by to na­zwać… de­li­kat­nej szla­chet­no­ści (nawet w opi­sach rzezi i roz­pier­du­chy) bez wpa­da­nia w pseu­do­ba­śnio­wą pre­ten­sjo­nal­ność. Nie­licz­ne po­tknię­cia (wszyst­kie, na które zwró­ci­łem uwagę już wska­za­ła Reg, więc nie będę po­wta­rzał) nie psują efek­tu. Nie czy­ta­łem jesz­cze tego no­mi­no­wa­ne­go do piór­ka tek­stu, co to Dar­con na­rze­kał, że pół forum Ci w nim po­ma­ga­ło, ale póki co, "Świt nad do­li­ną" to naj­lep­szy Twój pro­dukt. 

Fa­bu­lar­nie… Heh. Pro­blem w tym, że kom­plet­nie po­gu­bi­łem się w tym kto jest kogo ojcem, synem/córką, bra­tem, wuj­kiem, ciot­ką, dziad­kiem, kró­lem, pre­ten­den­tem, wy­gnań­cem, pra­wo­wi­tym na­step­cą, ewen­tu­al­nie wszyst­kim po­wyż­szym jed­no­cze­śnie. Do tego nie­moż­li­we do za­pa­mię­ta­nia imio­na (za­kła­dam, że ory­gi­nal­ne, więc to w sumie nie Twoja wina) po­wo­du­ją, że bez ład­nie roz­ry­so­wa­ne­go drze­wa ge­ne­alo­gicz­ne­go to­tal­nie nie dam rady się w tym za­mie­sza­niu od­na­leźć. A to minus, bo owe ko­li­ga­cje sta­no­wią oś fa­bu­ły i mo­ty­wa­cje na­pę­dza­ją­ce bo­ha­te­rów. Czyli rzecz bar­dzo istot­ną. Skoń­czy­ło się na tym, że ole­wa­łem sceny przed­sta­wia­ją­ce te za­leż­no­ści i wy­ni­ka­ją­ce z nich emo­cje bo­ha­te­rów, a sku­pi­łem się na opi­sach tech­no­lo­gii i walki, co z pew­no­ścią ne­ga­tyw­nie wpły­nę­ło na od­biór tek­stu. Bez prze­sa­dy z tym "ne­ga­tyw­nie", bo rzecz na­pi­sa­na jest na tyle faj­nie, że czy­ta­nie spra­wia przy­jem­ność. Nie­ste­ty po­zo­sta­ło jed­nak wra­że­nie, że sporo rze­czy mi ucie­ka. 

Wy­ni­ka to w dużej mie­rze z nie­zna­jo­mo­ści tre­ści owej Ma­ha­ra­bra­ha­ta­ty, który to po­emat jest kanwą fa­bu­ły. Oczy­wi­ście te cza­do­we cy­ta­ty o nu­kle­ar­nej eks­plo­zji i nisz­czy­ciel­ce świa­tów są mi znane, to jed­nak sama fa­bu­ła jawi mi się męt­nie, a Twój tekst zbyt wiele nie wy­ja­śnia. 

Oczy­wi­scie do­ce­niam wybór źró­dła – Ma­ha­ra­tha­ba­ra­ta­ta­ta jest tak samo wdzięcz­nym obiek­tem (a może i nawet bar­dziej) do fan­ta­stycz­nej in­ter­pre­ta­cji, co Ilia­da i Ody­se­ja. Pro­blem w tym, że nie wiem skąd wzię­ła się ta od­je­cha­na tech­no­lo­gia – w "Ilio­nie" i "Olim­pie" Dan Sim­mons utoż­sa­mił bogów z za­ba­wia­ją­cy­mi się cza­so­prze­strze­nią post­ludź­mi. A u Cie­bie? Skąd wzię­ły się na­pę­dza­ne rtę­cią(!) wi­ma­ny? Skąd bomba ato­mo­wa? Od bogów (ko­smi­tów) czy za spra­wą ge­nial­ne­go umy­słu ludz­kie­go kon­struk­to­ra? Bo w tym dru­gim przy­pad­ku, nawet jeśli ktoś opra­co­wał teo­rię (wąt­pli­we, ale to fan­ta­sty­ka) to nijak się to ma do za­sto­so­wa­nia prak­tycz­ne­go. Coś jak w "Jan­ke­sie na dwo­rze króla Ar­tu­ra" Tway­na – facet znał teo­rię ale nie byłby w sta­nie wy­pro­du­ko­wać dział, ba­zu­jąc na śre­dnio­wiecz­nej tech­ni­ce ob­rób­ki me­ta­li. 

U Cie­bie tak samo – do­pro­wa­dze­nie do wy­bu­cho­wej re­ak­cji roz­sz­cze­pie­nia uranu wy­ma­ga ogrom­ne­go za­ple­cza tech­nicz­ne­go, nie jed­ne­go, ge­nial­ne­go ma­te­ma­ty­ka. W jaki spo­sób lu­dzie mo­gli­by to osią­gnąć (nie mó­wiąc o la­ta­ją­cych wi­gwa­mach) bez po­mo­cy bogów/ko­smi­tów? Däniken się tu wkra­da, ot co. Zwłasz­cza, ze za­zna­czasz (za­je­bi­sty pod pro­stu one­li­ner na za­koń­cze­nie) "Tak wy­glą­da pole bitwy, w któ­rym bo­go­wie wo­le­li ludzi opu­ścić". Więc bo­go­wie (ko­smi­ci, jedna za­ra­za wie co jesz­cze) nic z tym wspól­ne­go nie mieli.

Zatem – świet­nie na­pi­sa­na rzecz, ale ge­ne­alo­gicz­ne za­mie­sza­nie, plus brak wy­ja­śnień co do tak nie­sa­mo­wi­te­go roz­wo­ju tech­no­lo­gicz­ne­go nieco psuje lek­tu­rę. 

Mimo wszyst­ko, także jak wspo­mi­na­łem – to naj­lep­sza Twoja rzecz, jaką czy­ta­łem.

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Jak to le­cia­ło?

“Sta­łem się śmier­cią, nisz­czy­cie­lem świa­tów” ;P?

A tak w ogóle, Wip­sa­no czter­dzie­ste wcie­le­nie Wisz­nu, wk…wiasz jak jasna cho­le­ra. Wszak ja tak nigdy nie na­pi­szę :(. I jak tu żyć?

Znowu wy­gra­na w kon­kur­sie? Tak ob­sta­wiam.

A teraz do me­ri­tum – szta­faż mi znany, Ma­ha­bha­ra­ta tro­chę mniej. Jak Twoje opko ma się do “Pana Świa­tła” Ze­la­zny’ego cie­kaw je­stem. Hi­sto­ria da­eni­ke­now­ska tro­chę, ale cie­ka­wa. Tro­chę od czapy ta bomba ato­mo­wa i sa­mo­lo­ty, ale pa­mię­tam, że to Hin­du­si prze­gię­li, a nie Ty :).

Co praw­da, mam (jak na Twój tekst) za­ska­ku­ją­co dużo uwag:

– “Ucze­ni bra­mi­ni tło­czy­li się wokół nich” – to aku­rat jest py­ta­nie: bra­mi­ni byli też uczo­ny­mi? bo wg mojej wie­dzy byli tylko ka­pła­na­mi? ale może się mylę;

– “Jego złote kol­czy­ki ozdo­bio­ne bry­lan­ta­mi” – Ma­ha­bha­ra­ta to po­dob­no IX wiek p.n.e.; na pewno umie­li wtedy ob­ra­biać dia­men­ty? po­dob­no ta umie­jęt­ność po­cho­dzi z V w. p.n.e.; da­ła­byś “dia­men­ty” i nie cza­piał­bym się wię­cej :);

– “usiadł pro­sto w sio­dle i ujął wodze” – sło­nie mają wę­dzi­dła? z tego, co wiem, sło­nia­mi kie­ru­je się mową, do­ty­kiem, ewen­tu­al­nie oście­niem;

– “zlały się w jed­nej ja­zgot” – li­te­rów­ka;

– “Ju­dhisz­thi­ra” – zde­cy­duj się na pi­sow­nię tego imie­nia, bo wy­stę­pu­je w dwóch for­mach;

– “Spa­dły do błota peł­ne­go krwi” – tu wo­lał­bym: “w błoto”;

– “ucie­ka­jąc jak psy z pod­ku­lo­nym ogo­nem” – skoro “psy”, to “z pod­ku­lo­ny­mi ogo­na­mi”;

– “Dur­jo­dha­na wy­ży­na nas w pień” – teo­re­tycz­nie może być, ale po­praw­nie by­ło­by “wy­rzy­na”;

– “spoj­rzeć temu ksza­tri­ja w oczy” – czemu słowa “ksza­tri­ja” nie od­mie­niasz? taka od­mia­na jest sto­so­wa­na, np w “In­diach” Ba­sha­ma; wszak “ksza­tri­ja” to coś jak “ry­cerz”, jeśli do­brze pomnę;

– “od­bi­ła się cała gama uczuć; złość” – a tu czemu śred­nik za­miast dwu­krop­ka?;

– “aż znik­nął mu z oczy” – li­te­rów­ka;

– “Vri­sh­ni i An­dra­kha” – to pew­nie zo­sta­ło ci z ja­kie­goś ory­gi­na­łu, ale jak ja nie cier­pię ta­kiej pi­sow­ni, wrr; “Wrisz­ni i An­dra­cha” nie by­ło­by ład­niej?

 

Wróżę zwy­cię­stwo w kon­kur­sie, bo to kawał do­brej li­te­ra­tu­ry jest. Czemu “NF” ta­kich opek nie dru­ku­je? Ech…

(a ja idę sobie po­pła­kać w ką­ci­ku…) 

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

@Reg, wy­pa­dło mi z głowy:

Pięć ele­men­tów zda­wa­ło się być w za­mę­cie. Słoń­ce zda­wa­ło się ob­ra­cać i cały wszech­świat zda­wał się mieć go­rącz­kę. Sło­nie bie­ga­ły jak sza­lo­ne, cięż­ko dy­sząc, chcąc scho­wać się gdzieś przed tą bro­nią. Roz­grza­ne wody i re­zy­du­ją­ce w nich żywe isto­ty zda­wa­ły się pło­nąć. Zda­wa­ło się… –> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nia?

Ten frag­ment zo­stał za­cy­to­wa­ny, więc wo­la­łam po­zo­sta­wić go w for­mie ory­gi­nal­nej, jak­kol­wiek ona wy­glą­da. ;) 

 

@Dra­ka­ino, nie­praw­daż? Jest tego wię­cej!

 

@Thar­g1, cześć!

Jest mi bar­dzo miło, że do­ce­ni­łeś wy­ko­na­ny re­se­arch – jak na razie jest to tekst, w który wło­ży­łam naj­wię­cej wy­sił­ku, by ze­brać in­for­ma­cje (aż nie obyło się bez za­wra­ca­nia głowy pani pro­fe­sor :D). Cie­szę się, że widać to w kon­struk­cji świa­ta przed­sta­wio­ne­go. Sta­ra­łam się oddać kli­mat i pewną ję­zy­ko­wą sta­ro­świec­kość cha­rak­te­ry­zu­ją­cą epos, więc Twoja wzmian­ka o “de­li­kat­nej szla­chet­no­ści” przy opi­sach roz­pier­du­chy bar­dzo mnie cie­szy. Mis­sion com­ple­ted. 

Co do “za­mo­ta­nia ge­ne­alo­gicz­ne­go” po­zwo­lę sobie jed­nak się nie zgo­dzić. Zdaję sobie spra­wę z tego, że imio­na (i w ogóle na­zew­nic­two) to ko­smos, ale w tek­ście za­war­łam (nie­kie­dy wy­ło­żo­ne wręcz ło­pa­tą) frag­men­ty wy­ja­śnia­ją­ce oś kon­flik­tu. Cho­ciaż­by:

Obec­ny król Ha­sti­na­pu­ry, Dhri­ta­rasz­tra, uro­dził się ślepy. Mimo że pra­wem star­szeń­stwa przy­słu­gi­wał mu tron, wła­dzę od­da­no jego młod­sze­mu bratu – lu­bia­ne­mu i po­wa­ża­ne­mu Pandu, który do­cze­kał się pię­cior­ga dzie­ci: Ju­dh­szi­thi­ry, Bhimy, Ar­dżu­ny, Na­ku­li i Sa­ha­de­wy. Sy­no­wie Dhri­ta­rasz­try, z głu­pim i gnu­śnym Dur­jo­dha­ną na czele, ku­zy­nów ser­decz­nie nie­na­wi­dzi­li. Nie cho­dzi­ło nawet o wła­dzę i przy­wi­le­je – po pro­stu sy­no­wie Pandu byli mą­drzej­si, sil­niej­si i lepsi we wszyst­kim, czego się tknę­li.

Po śmier­ci Pandu tron objął naj­star­szy Ju­dh­szi­thi­ra. Za­zdro­sny Dur­jo­dha­na do­pu­ścił się za­ma­chu na życie pra­wo­wi­tych suk­ce­so­rów – po nie­uda­nej pró­bie spa­le­nia żyw­cem bra­cia zmu­sze­ni byli ucie­kać. Gdy wró­ci­li, ura­do­wa­ny lud po­wi­tał ich jak bogów, a wtedy wście­kli ku­zy­ni wy­zwa­li ich do nie­uczci­wej gry w kości. Młody król prze­grał wszyst­ko, co miał – tron, żonę, nawet sa­me­go sie­bie – i obie­cał odejść na trzy­na­ście lat.

Trąci to nawet in­fo­dum­pem, ale zo­sta­ło wrzu­co­ne ce­lo­wo dla wy­kla­ro­wa­nia sy­tu­acji. Nie­ste­ty epos, na któ­rym ba­zo­wa­łam, jest tak ob­szer­ną “Modą na suk­ces”, że mu­sisz uwie­rzyć mi – do­ło­ży­łam wszel­kich sta­rań, żeby uczy­nić rzecz czy­tel­ną, nie tra­cąc kon­tek­stu.

Ale – jako że wspo­mnia­łeś, że przy­da­ło­by się może ja­kieś drze­wo – oto i ono. Głów­ni bo­ha­te­ro­wie za­zna­cze­ni na nie­bie­sko (oprócz Karny, jest rzą­dek wyżej :D):

Panie, zro­bi­łam, co mo­głam, żeby to upro­ścić! 

Skąd wzię­ła się bomba i wi­ma­ny? Z Ma­ha­bha­ra­ty wła­śnie. ;) Przy­znam, że ce­lo­wo nie za­mie­rza­łam za­głę­biać się w mniej lub bar­dziej skład­ne próby tłu­ma­cze­nia, jak to dzia­ła­ło i dla­cze­go tak, bo przy­nio­sło­by to wię­cej szko­dy niż po­żyt­ku. Dla­te­go też kwe­stię, o którą py­tasz (”Bo­go­wie czy lu­dzie?”) od po­cząt­ku za­mie­rza­łam po­zo­sta­wić w sta­nie za­wie­sze­nia. ;)

Dzię­ku­ję za dobre słowo (i klika)!

Ten frag­ment zo­stał za­cy­to­wa­ny, więc wo­la­łam po­zo­sta­wić go w for­mie ory­gi­nal­nej, jak­kol­wiek ona wy­glą­da. ;) 

Ro­zu­miem, Wik­to­rze, cy­ta­tów nie ty­ka­my. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

@Star­cze, ale pro­szę nie pła­ku­siać.

Je­że­li cho­dzi o cytat, to – bingo! Tak to le­cia­ło. ;) Ba, i to le­cia­ło w Bha­ga­wad­gi­cie, z któ­rej to do­pie­ro cy­to­wał Op­pen­he­imer, Bha­ga­wad­gi­ta zaś jest klu­czo­wą księ­gą Ma­ha­bha­ra­ty.

W kwe­stii pre­fe­ro­wa­nych spo­so­bów życia mogę wes­przeć się je­dy­nie me­to­do­lo­gią Ba­ilo­uta (2019): szyb­ko, szczę­śli­wie i krót­ko. I bez ner­wów, a już zwłasz­cza na mnie! (Toż ja tak nie ze zło­śli­wo­ści…)

Jak Twoje opko ma się do “Pana Świa­tła” Ze­la­zny’ego cie­kaw je­stem.

Ja też, bo cy­tu­jąc ko­lej­ne wiel­kie dzie­ło “nie znam tego do­bre­go czło­wie­ka”. Da­ni­ke­na też nie. :<

Sa­mo­lo­ty i bomby może i tro­chę od czapy, ale chcie­li re­tro­fu­tu­ry­sty­ki, to majo.

 

Dzię­ki za uster­ki, po­pra­wię jak naj­szyb­ciej, do­pó­ki jesz­cze można! W kwe­stii bra­mi­nów – można się tu tro­chę spie­rać, ale byli grupą uprzy­wi­le­jo­wa­ną i uczo­ną w We­dach, zaś jak na tamte czasy myślę, że Wedom wła­śnie było naj­bli­żej do po­ję­cia zna­nej nam nauki. Ksza­tri­ja wpraw­dzie także byli wy­kształ­ce­ni, ale ich kom­pe­ten­cje zo­rien­to­wa­ne były bar­dziej na rzą­dze­niu spo­łe­czeń­stwem. Przez ana­lo­gię z ka­pła­na­mi in­nych sys­te­mów re­li­gij­nych (np. egip­skich), któ­rzy byli po czę­ści także “na­ukow­ca­mi”, uzna­łam, że jeśli ktoś tutaj miał­by być pro­to­in­ży­nie­rem, to już naj­prę­dzej bra­min. Chyba że jakaś prze­bra­na za chło­pa księż­nicz­ka. ;)

Bar­dzo Ci dzię­ku­ję za mo­ty­wu­ją­ce ko­men­ta­rze, in­spi­ru­ją mnie do dal­szych sta­rań! :D A teraz wstań, otrzyj oczy i nie pła­ku­siaj wię­cej.

Wik­to­rze, moją opi­nię już znasz, więc nie będę się po­wta­rzał.

Oso­bi­ście bar­dziej mi pod­szedł Nor­ton, bo Świt to ra­czej sztu­ka w sen­sie po­waż­nym, któ­rej mój ple­bej­ski umysł zwy­kle nie ogar­nia. 

Na szczę­ście dla Cie­bie w Loży mamy ko­ne­se­rów, więc masz dużą szan­sę po raz pierw­szy w hi­sto­rii tego pro­ta­lu (tu pro­szę o spro­sto­wa­nie pra­daw­nych por­ta­lo­wych kro­ni­ka­rzy, je­że­li o czymś nie wiem), do­stać dwa pióra w jed­nym mie­sią­cu ;)

Czego Ci oczy­wi­ście życzę.

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

masz dużą szan­sę po raz pierw­szy w hi­sto­rii tego pro­ta­lu (tu pro­szę o spro­sto­wa­nie pra­daw­nych por­ta­lo­wych kro­ni­ka­rzy, je­że­li o czymś nie wiem), do­stać dwa pióra w jed­nym mie­sią­cu ;)

Od kiedy je­stem w Loży, czyli od marca 2013 roku, z szan­są na dwa pióra w mie­sią­cu było wielu. Jed­na­ko­woż re­kor­dzi­sta­mi są: z trze­ma no­mi­na­cja­mi: Emel­ka­li – w li­sto­pa­dzie 2014 roku i fun­the­sys­tem – w lipcu 2017 roku, oraz Ura­do­wan­czyk – w stycz­niu 2015 miał no­mi­no­wa­ne aż czte­ry opo­wia­da­nia.

Jed­na­ko­woż fak­tem jest, że jesz­cze nikt nie zdo­był dwóch piór w jed­nym mie­sią­cu. ;)

Wik­to­rze, masz szan­sę być pierw­sza. :D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Przy­się­gam, że gdy­bym brała jeń­ców, trak­to­wa­ła­bym ich hu­ma­ni­tar­nie (tzw. amu­ni­cją hu­ma­ni­tar­ną, też się liczy?).

I jesz­cze odro­bi­na zdro­wej gim­na­sty­ki przy ko­pa­niu grobu przed hu­ma­ni­tar­nym strza­łem w po­ty­li­cę? ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Z racji wy­kształ­ce­nia do ko­pa­nia gro­bów je­stem ab­so­lut­nie pierw­sza. Stare, nowe, cudze, wła­sne…

Fajne opo­wia­da­nie. Naj­moc­niej­sza – scena bitwy. 

Opar­cie opo­wia­da­nia na Ma­ha­bha­ra­cie, jej szcze­gól­nym frag­men­cie jest naj­więk­szym wa­lo­rem tek­stu i jed­no­cze­śnie (dla mnie) jego naj­więk­szą sła­bo­ścią. W skon­den­so­wa­nej for­mie przy­bli­żasz spory frag­ment eposu, jego część – ak­cyj­ną, czyli po­sta­ci, wy­da­rze­nia, słowa, fa­bu­ła. Po­pu­la­ry­zo­wa­nie wie­dzy o do­li­nie i tyglu, w któ­rym wy­ku­wa­li się hin­du­scy bo­go­wie i idee.

Dłuż­szym epo­sem jest kir­gi­ski Manas.

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

No. Jest się czym po­chwa­lić. Na­praw­dę so­lid­ny tekst. Widać ty­ta­nicz­ny re­se­arch, który nie po­szedł na marne. Od­wzo­ro­wa­nie ca­łe­go świa­ta i kli­ma­tu jest chyba tym, co naj­le­piej za­gra­ło w całym opo­wia­da­niu. Świet­nie wy­pa­dła też sty­li­za­cja ję­zy­ka na ten eposu. Ca­łość jest na­praw­dę dobra, dla­te­go też po­przy­cze­piam się gdzie się da :D 

Naj­więk­szym pro­ble­mem jest to, że moim zda­niem nie wpa­so­wu­je się do końca w za­ło­że­nia kon­kur­su. Miał być świat od­mie­nio­ny gwał­tow­nym roz­wo­jem ja­kiejś tech­no­lo­gii, a tutaj tego nie ma. Bomba ato­mo­wa i la­ta­ją­ce stat­ki na­pę­dza­ne rtę­cią stoją tutaj w zu­peł­nym ode­rwa­niu od ca­łe­go świa­ta i do­stęp­nej w nim tech­no­lo­gii. Tro­chę sta­ra­łaś się to nad­go­nić wzmian­ką o bo­ga­czach la­ta­ją­cych na wy­ciecz­ki w wi­ma­nach, ale to za mało. No ale to było chyba nie do unik­nię­cia w przy­pad­ku tak sil­ne­go opar­cia na Ma­ha­bha­ra­cie.

Dru­gim, co mnie ude­rzy­ło, jest pro­blem, który wi­dzia­łem też w twoim “Dia­ble…”. Cho­dzi o to, że tak mocno opie­rasz się na od­two­rze­niu wy­da­rzeń hi­sto­rycz­nych (czy tu mi­tycz­nych), że w prak­ty­ce opo­wia­da­nie jest przede wszyst­kim twoim li­te­rac­kim opi­sem wy­da­rzeń. Nie zro­zum mnie źle, jest to prze­świet­nie na­pi­sa­ne i fan­ta­stycz­nie się czyta, ale bra­ku­je mi w tym tro­chę war­to­ści do­da­nej. Cze­goś od cie­bie, hi­sto­rii zbu­do­wa­nej na hi­sto­rycz­nych wy­da­rze­niach, a nie opisu tych wy­da­rzeń. 

Z wcze­śniej­szym pro­ble­mem (oczy­wi­ście tylko w moim mnie­ma­niu) wiąże się brak więk­szej fa­bu­ły. Zo­sta­je nam przed­sta­wio­ne tło z któ­re­go wy­ni­kła wojna (aku­rat moim zda­niem bar­dzo do­brze przed­sta­wio­ne, ja tam zro­zu­mia­łem o co cho­dzi, cho­ciaż nie będę uda­wał że ogar­ną­łem imio­na, umia­łem ich tylko przy­pi­sać do od­po­wied­niej stro­ny :D), a potem przy­go­to­wa­nia do bitwy i bitwę. Wo­lał­bym kon­kret­niej­szą, bar­dziej roz­bu­do­wa­ną fa­bu­łę. No ale wiem, że gdy­byś miała opi­sać trzy­na­ście lat wy­gna­nia i bitwę na jego ko­niec to by ci wy­szła po­wieść, a nie opo­wia­da­nie, więc tak tylko sobie na­rze­kam.

I dalej w łań­cu­chu wy­ni­ka­ją­cych z sie­bie pro­ble­mów są bo­ha­te­ro­wie. Nie­ste­ty nie­zbyt roz­bu­do­wa­ni. Widać, że sta­ra­łaś się nadać każ­de­mu z nich rys ja­kie­goś cha­rak­te­ru (cho­ciaż i tak mocno gubi się dwój­ka z braci), ale po pro­stu masz ich tutaj tak dużo, że nie ma szans po­rząd­nie na­pi­sać każ­de­go z nich w takim krót­kim tek­ście. No wiem, że nie o to tu cho­dzi­ło, ale jed­nak tro­chę nie­do­syt.

To chyba tyle z ta­kich ogól­nych uwag do­ty­czą­cych ca­łe­go tek­stu. W żadne ła­pan­ki nawet nie będę pró­bo­wał się bawić, ale było na­pi­sa­ne tak do­brym ję­zy­kiem, że nie ma po­trze­by, bo chyba ani razu na ja­kichś błę­dach się nie po­tkną­łem. Tak na szyb­ko, to przy­po­mi­nam sobie, że tylko jedno zda­nie mnie wy­bi­ło moc­niej z rytmu:

Łuki na­tych­miast za­ję­ły się ogniem; żoł­nie­rze w pa­ni­ce rzu­ca­li się na zie­mię, zdzie­ra­jąc go razem ze skórą.

Tro­chę tutaj nie ogar­niam. Bo jeśli ja­kimś cudem tylko łuki za­ję­ły się ogniem, tak jak tu pi­szesz, to czemu oni ich nie rzu­ca­li, tylko sami po tej ziemi się ta­rza­li? Zresz­tą druga część zda­nia też jakaś dziw­na, bo nie je­stem pe­wien co ci łucz­ni­cy mieli zdzie­rać. Ogień zdzie­ra­li razem ze skórą? Jak można ogień zdzie­rać? 

No, w każ­dym razie to by było na tyle. Po­na­rze­ka­łem sobie ile się dało. Nie zmie­nia to faktu, że to świet­ne opo­wia­da­nie które bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Jesz­cze bar­dziej do­ce­niam ogrom­ny re­se­arch. Zresz­tą i tak do­brze wiesz, że łykam prak­tycz­nie wszyst­ko co pi­szesz XD

 

edit:

Yay, 400 ko­men­tarz! :D

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

umia­łem ich tylko przy­pi­sać do od­po­wied­niej stro­ny :D)

A wi­dzisz, ja nawet tego nie za­wsze :-) Dla­te­go pi­sa­łem o tym całym drzew­ku, bo o ile frag­ment (in­fo­dum­po­wy czy nie) przy­to­czo­ny przez Wik­to­rię w od­po­wie­dzi na mój ko­men­tarz było jasny, to potem gu­bi­łem się w re­la­cjach mię­dzy nimi, zwłasz­cza że do­cho­dzi­ły do tego mo­do­na­suk­ce­so­we akcje typu "On nie jest twoim praw­dzi­wym ojcem", "on nie jest twoim synem, tylko moją córką" itp. 

Cóż, nie jest to wina Wik­to­rii, bo ma­te­riał źró­dło­wy był jaki był, ale może masz rację co do tego, że to tro­chę za­krę­co­nym bar­dzo opis wy­da­rzeń i za mało rze­czy do­da­nych… 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Wi­siel­cze, dzię­ki za uwagi, po­praw­ki wpro­wa­dzi­łam! Nie do końca zgo­dzę się z Twoją opi­nią, że sty­li­stycz­nie było mi tu nie­wy­god­nie – ja się ba­wi­łam cał­kiem nie­źle, a to chyba naj­waż­niej­sze :D – na­to­miast kli­mat eposu mógł do Cie­bie nie prze­mó­wić.

Ech, je­stem wiel­kim fanem wszel­kich mi­to­lo­gii, uwiel­biam Gil­ga­me­sza, Ilia­dę i Ody­se­ję czy­tam sobie na głos, jak mi smut­no. Stąd może kry­tycz­na ocena Two­je­go tek­stu; je­stem bar­dzo kry­tycz­ny, jeśli proza do­ty­ka bli­skich mi nur­tów.

Moja opi­nia może być zatem nieco skrzy­wio­na. Brzmi nie­ste­ty nie­przy­chyl­nie, uwa­żam, że  Świt wy­padł blado na tle in­nych Two­ich tek­stów i tro­chę szko­da, że pu­ści­łaś go w tym sta­nie.

Naj­więk­szym pro­ble­mem wy­da­je mi się po­wierz­chow­ne od­two­rze­nie re­aliów; nie­ste­ty wy­glą­da to tak, jak­byś pod­pie­ra­ła się ar­ty­ku­ła­mi z wi­ki­pe­dii.

Przy­tła­cza­ją­ca ilość nazw wła­snych nie służy ni­cze­mu.

Opo­wia­da­nie cier­pi też na dłu­ży­zny i brak zwro­tów akcji.

Mam na­dzie­ję na­pi­sać zu­peł­nie inną opi­nię pod na­stęp­nym Twoim tek­stem.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Od kiedy je­stem w Loży, czyli od marca 2013 roku, z szan­są na dwa pióra w mie­sią­cu było wielu. Jed­na­ko­woż re­kor­dzi­sta­mi są: z trze­ma no­mi­na­cja­mi: Emel­ka­li – w li­sto­pa­dzie 2014 roku i fun­the­sys­tem – w lipcu 2017 roku, oraz Ura­do­wan­czyk – w stycz­niu 2015 miał no­mi­no­wa­ne aż czte­ry opo­wia­da­nia.

Reg, cóż za pa­mięć :)

 

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Chro­sci­sko, dzię­ku­ję za uzna­nie. A na pa­mięć nie na­rze­kam. No i są jesz­cze za­pi­ski w HP, choć tam trze­ba tro­chę grze­bać. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nooo, szcze­re gra­tu­la­cje. :)

Za­wsze mó­wi­łem, że re­se­arch to pod­sta­wa. I znów się spraw­dzi­ło. Be­to­wa­ny, nie be­to­wa­ny, ale bar­dzo dobry kli­ma­tycz­ny tekst! ;)

Oo… Wik­to­rze! Bar­dzo dobre opo­wia­da­nie.

 

Naj­więk­szą ro­bo­tę robi tutaj ogrom­nie do­pra­co­wa­ny ri­sercz i styl, w jakim pi­sa­łaś. Czuć in­dyj­ski kli­mat po­przez świet­ne opisy.

Nie zga­dzam się z za­rzu­ta­mi, że fa­bu­ła jest prze­wi­dy­wal­na i nudna. Wia­do­mo, że opie­ra­nie hi­sto­rii na czymś (fak­tach hi­sto­rycz­nych, wy­da­rze­niach opi­sa­nych w po­ema­cie) jest za­wsze tro­chę ogra­ni­cza­ją­ce, ale moim zda­niem, po­ra­dzi­łaś sobie śpie­wa­ją­co. Kon­flikt rodów jest do­brze za­ry­so­wa­ny, nie wszyst­ko jest tak oczy­wi­ste, jak się wy­da­je na po­cząt­ku, cho­ciaż­by za­cho­wa­nie Karny. Wy­ko­rzy­sta­na tech­no­lo­gia na plus, naj­le­piej się ją po­ka­zu­je wła­śnie w star­ciach bi­tew­nych :3.

Imio­na trud­ne, tak, tu się zga­dzam, ale jest to nie­za­leż­ne od cie­bie. Poza tym, wy­kła­dasz wszyst­ko ło­pa­to­lo­gicz­nie na po­cząt­ku, kto jest kim. Pro­ściej się już chyba nie da, bez wra­że­nia in­fo­dum­pu. Za­cho­wa­łaś rów­no­wa­gę, za co chał­wa ci.

Idę no­mi­no­wać.

Uży­wa­nie po­praw­nej pol­sz­czy­zny jest bar­dzo sek­sow­ne

Opo­wia­da­nie bar­dzo dobre, acz­kol­wiek bar­dzo mocno osa­dzo­ne w świe­cie po­ema­tu Ma­ha­bha­ra­ta 

Dzię­ki temu opo­wia­da­niu od­kry­łem coś ta­kie­go jak czy­ta­nie tak­tycz­ne. :)

Czy­ta­nie tak­tycz­ne w skró­cie po­le­ga na tym, że zda­jąc sobie spra­wę z ogra­ni­czeń czy to opo­wia­da­nia, czy moich wła­snych, do­bra­łem taki spo­sób po­dej­ścia do tek­stu, by mimo wszyst­ko wy­nieść z niego jak naj­wię­cej dla sie­bie.

Pi­sząc zaś zu­peł­nie wprost, po­nie­waż sro­mot­nie po­le­głem przy imio­nach, co ogra­ni­czy­ło mi w pe­wien spo­sób od­naj­dy­wa­nie się w całej hi­sto­rii, po­sta­no­wi­łem cie­szyć oko po­szcze­gól­ny­mi frag­men­ta­mi. Czy­ta­ło się świet­nie, bo też Twój styl (a może zwy­czaj­nie po­ziom) pi­sa­nia zdaje się gwa­ran­to­wać opo­wia­da­nie atrak­cyj­ne dla czy­tel­ni­ka. I tak jak od­biór tych po­szcze­gól­nych frag­men­tów (nie będę wy­mie­niał, bo też nie chcę po­wta­rzać za prze­pi­ś­ca­mi) był na­praw­dę świet­ny, tak opo­wia­da­nia jako ca­ło­ści…

No wła­śnie.

Czę­sto sta­ram się za­zna­czać, że mój ko­men­tarz na­le­ży od­bie­rać jako opi­nię laika. Osoby, która pew­nie nie znaj­dzie w tek­ście wszyst­kich ukry­tych smacz­ków, która nie bę­dzie piać z za­chwy­tu nad po­szcze­gól­ny­mi od­nie­sie­nia­mi, bo też za­wsze na końcu szu­kam zwy­czaj­nie cie­ka­wej hi­sto­rii, dzię­ki któ­rej spę­dzę miło tro­chę czasu. Tutaj te nie­szczę­sne imio­na tro­chę wy­trą­ca­ły mnie z rytmu.

Po prze­czy­ta­nie tego tek­stu po­zwo­li­łem sobie na mały eks­pe­ry­ment. Wy­obra­zi­łem sobie mia­no­wi­cie, że dys­po­nu­ję tym opo­wia­da­niem je­dy­nie w for­mie au­dio­bo­oka. Jego od­biór wy­glą­dał na­stę­pu­ją­co. Za­my­kam oczy. Wy­łą­czam się. Lek­tor płyn­nie pro­wa­dzi mnie przez bieg ko­lej­nych zda­rzeń. Wiele wy­sił­ku w to nie wkła­da, bo też całą ro­bo­tę zro­bi­ła za niego au­tor­ka. I kiedy tak płynę sobie przez ten świet­nie od­da­ny kli­mat Indii, naraz te bez­li­to­sne imio­na wy­trą­ca­ją mnie z rytmu. Igno­ru­ję to raz czy drugi, ale póź­niej już nie­ste­ty wiem, że tak jak całe opo­wia­da­nie jest świet­ne, tak słu­cha­nie go przy­nie­sie mi tyle fraj­dy, co iry­ta­cji. I ce­lo­wo wspo­mi­nam o tym słu­cha­niu. Bo tutaj pewne frag­men­ty mogę prze­sko­czyć. Przy au­dio­bo­oku, pró­bu­jąc tak zwy­czaj­nie sobie “od­pły­nąć”, takie roz­wią­za­nie ra­czej nie wcho­dzi w grę (wiem, można prze­wi­nąć, ale prze­cież nie o to cho­dzi).

Wiesz, ja nie chcę, żeby ta uwaga wy­glą­da­ła na za­rzut. Za­rzut ko­ja­rzy mi się z błę­da­mi, bądź nie­wła­ści­wym wy­ko­na­niem. Tutaj żad­ne­go błędu nie zro­bi­łaś, ale też opar­łaś się na hi­sto­rii, któ­rej pewne ele­men­ty (przy­naj­mniej dla pro­ste­go czy­tel­ni­ka) mocno ogra­ni­cza­ją jej po­zy­tyw­ny od­biór. I tak jak ro­zu­miem, że nie ma Two­jej winy w takim, a nie innym brzmie­niu tych imion, tak na końcu to za­wsze autor bie­rze od­po­wie­dzial­ność za od­biór swo­je­go opo­wia­da­nia.

Tak czy ina­czej gra­tu­lu­ję wy­ko­na­nia, bo mo­men­ta­mi przez ten tekst mo­głem sobie po pro­stu pły­nąć.

Swoją drogą, ja tylko cze­kam, aż ktoś się po­rwie na opo­wia­da­nie o Taj­lan­dii. Tam (chyba, że coś po­krę­ci­łem) po­tra­fią do­pie­ro się znę­cać imio­na­mi. :)

 

 

 

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

Ech. Nie­ste­ty muszę się zgo­dzić z kil­ko­ma przed­pi­ś­ca­mi, że trosz­kę mało tu ele­men­tu do­da­ne­go – masz pecha, że z po­wo­du tłu­ma­czo­nej rok temu mło­dzie­żów­ki z Ma­ha­bha­ra­tą w tle je­stem na bie­żą­co z epo­sem, bo go sobie prze­czy­ta­łam przy tej oka­zji… Imio­na i nazwy zatem nie sta­no­wi­ły dla mnie pro­ble­mu, ale za to tro­chę się nu­dzi­łam, czy­ta­jąc spore po­ła­cie tek­stu.

 

Jest to bar­dzo ład­nie na­pi­sa­ne, co nie za­ska­ku­je, ale w dużej mie­rze stresz­cza Ma­ha­bha­ra­tę, więc po praw­dzie sporą część czy­ta­łam dość po­bież­nie, bo wie­dzia­łam, o co cho­dzi. Fajne jest wy­ko­rzy­sta­nie tych wszyst­kich spi­sko­wych teo­rii o broni nu­kle­ar­nej, ale…

 

Wła­śnie. Tak nie bar­dzo wie­dząc, jak ugryźć ocenę tego tek­stu, po­my­śla­łam o przy­pi­sy­wa­nych Go­ethe­mu sło­wach “po ogra­ni­cze­niach po­znać mi­strza”. Mam wra­że­nie, że tu po pro­stu prze­strze­li­łaś – po­sta­no­wi­łaś oprzeć fa­bu­łę na sa­mych Pan­da­wach (i na do­da­tek głów­nym wątku eposu), w związ­ku z czym za­ło­ży­łaś, że mu­sisz wy­ko­rzy­stać wszyst­kich pię­ciu, plus sporo osób z ich oto­cze­nia i tak dalej. W re­zul­ta­cie w dość krót­kim tek­ście (Ma­ha­bha­ra­ta, którą po­sia­dam, to po­tęż­ne, chyba ty­siąc­stro­ni­co­we to­misz­cze!) masz na­gro­ma­dze­nie trud­nych i ob­co­brz­mią­cych nazw wła­snych, które dla więk­szo­ści czy­tel­ni­ków oka­za­ły się ele­men­tem prze­szka­dza­ją­cym. Może trze­ba było sku­pić się albo na jed­nym z braci, albo na kimś – naj­le­piej fik­cyj­nym – z ich oto­cze­nia. Dać czy­tel­ni­kom moż­li­wość śle­dze­nia losów jed­nej po­sta­ci, pod­czas gdy cały ten tłum byłby w tle. Bo przy­znam, że jak­kol­wiek epos znam i nawet imio­na jakoś tam pa­mię­tam, to i dla mnie było to dość mę­czą­ce, zwłasz­cza że cały czas cze­ka­łam na ja­kieś nie­zna­ne mi fa­jer­wer­ki i do­sta­łam ich na ko­niec tro­chę za mało.

 

I jesz­cze jedno – mam wra­że­nie, jakby cały ten tekst zo­stał na­pi­sa­ny dla ostat­nich zdań. Zna­ko­mi­tych, to praw­da. Zwłasz­cza ostat­nie – do po­zaz­drosz­cze­nia. Ale może za­słu­gu­ją­cych na coś bar­dziej ory­gi­nal­ne­go, co by do nich pro­wa­dzi­ło?

 

 

wy­ży­na nas w pień → wy­rzy­na (wy­rżnąć w pień, nie wyżąć w pień)

SJP PWN wyżąć II – wy­ży­nać «żnąc, usu­nąć trawę, zboże itp. z ja­kie­goś miej­sca»

http://altronapoleone.home.blog

Moje zda­nie znasz (co się na­na­rze­ka­łam przy tym tek­ście, to moje). Po­wo­dze­nia i trzy­mam kciu­ki w kon­kur­sie <3

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Veni, vidi, legi.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Po­le­głam na imio­nach. Wpro­wa­dzi­łaś do tek­stu tak dużo po­sta­ci o tak trud­nych imio­nach, że mo­men­ta­mi nie wie­dzia­łam już, o któ­rej stro­nie kon­flik­tu czy­tam. I to zde­cy­do­wa­nie utrud­nia­ło od­biór opka. Poza tym, In­dia­mi nigdy się nie in­te­re­so­wa­łam, nie znam hi­sto­rii, mi­to­lo­gii, li­te­ra­tu­ry, co też nie po­mo­gło. Dla­te­go była to lek­tu­ra tro­chę mę­czą­ca. Nie za­chę­ci­ła mnie też do przyj­rze­nia się bli­żej tej czę­ści świa­ta. Twoje opo­wia­da­nie nie po­rwa­ło mnie na tyle, żeby chcia­ło mi się szu­kać ksią­żek hi­sto­rycz­nych, czy za­po­znać się z Ma­ha­bha­ra­tą. :(

 

Na plus – twój opis bitwy po­wa­la na ko­la­na, jest mi­strzow­ski, fan­ta­stycz­ny i w ogóle aż słów mi brak.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

“Setki czy­sto po­pro­wa­dzo­nych strzał po­mknę­ły pio­no­wo i wgry­zły w okute me­ta­lem ka­dłu­by wiman.” – wgry­zły się

 

Jak­kol­wiek lubię Twoją pi­sa­ni­nę, Wik­to­rio, tym razem mnie zgu­bi­łaś. Na pewno w znacz­nej mie­rze od­po­wia­da­ją za to obco brzmią­ce słowa, tak imio­na bo­ha­te­rów, jak i nazwy wła­sne oraz uży­wa­ne cza­sem do­dat­ko­we okre­śle­nia, które nie­wąt­pli­wie po­zwa­la­ją na­kre­ślić re­alia i wczuć się w kli­mat jakże inny od tego, co znamy na co dzień… jed­nak, ko­niec koń­ców, trud­no mi się było po­ła­pać kto jest kim, kto jest kim dla kogo i jak to się wszyst­ko łączy. Po­dzi­wiam na­kład pracy, który mu­sia­łaś wło­żyć w przy­go­to­wa­nie się do pi­sa­nia, poj­mu­ję wszyst­kie etapy fa­bu­ły, ale po pro­stu nie zdo­ła­łam się wczuć, nie zo­sta­łam ku­pio­na, za­bra­kło mi tu… cze­goś. Mimo wszyst­ko cały ten kon­flikt nie wydał mi się na tyle dra­ma­tycz­ny i sen­sow­ny, bym się nim prze­ję­ła. Do­ce­niam po­mysł, do­ce­niam wy­ko­na­nie, ale ewi­dent­nie nie je­stem tar­ge­tem.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Kur­czę, ja chcę Oko Aga­mot­to. Albo cho­ciaż TAR­DIS. Cią­gle się spóź­niam :(

 Naj­wię­cej mówił

Może "mó­wi­li", skoro było ich dwóch.

 od­mó­wił na­leż­nej ci po­ło­wy kró­le­stwa

To brzmi tak, jakby od­mó­wił jej przy­ję­cia, a miał ją chyba oddać.

 po­bie­la­ły mu knyk­cie

Obej­dzie się bez "mu".

 twa­rze za­kryw­szy chu­s­ta­mi

To brzmi tak, jakby je za­kry­li teraz, a z kon­tek­stu wy­ni­ka, że no­si­li chu­s­ty stale.

 Mimo że urodą nie do­rów­ny­wa­ła Ha­sti­na­pu­rze (…) pa­no­wał w niej ład

A jak to się wy­klu­cza?

od­naj­dy­wał w nim spo­kój pod­czas wie­czor­nych prze­cha­dzek.

Hmm.

 jęk­nął wresz­cie, ka­pi­tu­lu­jąc.

"Ka­pi­tu­lu­jąc" bym wy­cię­ła, nic nie wnosi.

 przy­dzie­lił ją bra­ciom do badań

Mieli badać pra­cow­nię? Wik­to­rio!

 drob­ne­go udzia­łu

Ra­czej nie­wiel­kie­go.

 zdą­żył zła­pać za­dysz­kę

Ztrasz­nie zdużo zetów :P

je­dy­ny wi­docz­ny ele­ment w prze­sło­nię­tej chu­s­ta­mi twa­rzy

Hmm. Może wy­tnij "z"?

bez­cen­nej rtęci, która była pod­sta­wą ta­jem­ne­go na­pę­du la­ta­ją­cych po­jaz­dów.

Ej, miało być bez ko­smi­tów :P

 przy­by­cie in­tru­za za­bu­rzy­ło har­mo­nię pracy

Hmm.

 ob­ra­dza w tym miej­scu

Hmm.

 oczy miał chłod­ne

Chyba ich spoj­rze­nie było chłod­ne?

 upew­nić się, jak

Ra­czej się do­wie­dzieć, albo skon­tro­lo­wać prze­bieg prac.Upewnić się mógł­by, że prace prze­bie­ga­ją do­brze.

 choć na wskroś pro­za­icz­ny, miał wszel­ki po­ten­cjał, by do­pro­wa­dzić do tra­ge­dii.

A jak to się wy­klu­cza?

 ku­zy­nów ser­decz­nie nie­na­wi­dzi­li

Nie widzę, po co to prze­sta­wi­łaś.

 by wiel­ki w tym udział miały la­ta­ją­ce po­jaz­dy

Jak wyżej.

 za dłu­gim ży­ciem

"Zbyt dłu­gim" bar­dziej by pa­so­wa­ło do tonu.

 gli­nia­nym ka­dłu­bie naj­bliż­szej ze skła­da­nych wiman

Nie mam po­ję­cia, jak chcesz to roz­wią­zać tech­nicz­nie.

 w pa­ni­ce uska­ki­wa­li z dróg

Z drogi – bo uska­ki­wa­li przed tą armią, to jest idiom.

 masę woj­ska

"Masa" nic nie wnosi.

 Zda­jesz się być stra­pio­ny

"Być" jest zbęd­nym an­gli­cy­zmem.

 da­wa­ło mu ku temu wiel­kich moż­li­wo­ści

Po temu.

 zdol­ne le­d­wie po­mie­ścić po­słań­ca

Ra­czej: zdol­ne po­mie­ścić le­d­wie po­słań­ca.

 nie­omyl­nie skrę­cił

Nie­omyl­nie?

 zsu­nął z twa­rzy czar­ną chu­s­tę. W pół­mro­ku jego przy­stoj­na twarz

Po­wtó­rze­nie.

 razem ze sfe­rycz­ny­mi.

A może: li­cząc też sfe­rycz­ne?

je­żow­ce, które cza­sa­mi pró­bo­wa­ły piąć się w górę gar­dła.

Dziw­na me­ta­fo­ra, wy­si­lo­na.

 ści­snął, jak zwy­kle za­dzi­wia­jąc się jego ob­wo­dem i twar­do­ścią

 moc go­rą­cej rtęci

… what?

 które tu two­rzę

Chyba ra­czej: bu­du­ję.

 nie przy­spa­rza­ło mu przy­ja­ciół

Ali­te­ra­cja.

słu­żą­ce hoj­nie wy­na­gra­dzał

Wy­na­gra­dza, c.t.

 prze­krzy­czeń

Li­te­rów­ka.

 wijąc ni­czym ol­brzy­mia sko­lo­pen­dra

Dziw­nie wy­szło.

 Roz­grza­ne po­wie­trze zda­wa­ło się za­sty­gnąć

Hem?

 grom­kie śluby

Śluby?

 uno­sząc lekko brwi

Może jed­nak: nieco.

 Ak­tu­al­ny stan Karny by­naj­mniej nie na­stra­jał bo­jo­wo.

Nie wiem, czy to po­trzeb­ne.

 owi­nąć płót­na­mi

Płót­nem.

 co kazał ci uczy­nić

Co ci kazał uczy­nić.

 sły­nie z praw­dy

Chyba z praw­do­mów­no­ści?

 kto stra­cił­by życie

Stra­cił.

 Ostre ję­zy­ki brza­sku li­za­ły

Nie bar­dzo mi się po­do­ba ta me­ta­fo­ra.

 po­bla­dły i po­waż­ny

Ali­te­ra­cja. Może: blady i po­waż­ny?

 tylne linie w po­śpie­chu roz­bi­ja­ły obozy

Linie?

 uno­sił pod ich sto­pa­mi

A nie "spod ich stóp"?

 do­pó­ki strza­ły nie prze­szy­wa­ły

Nie prze­szy­ły – bo to jed­no­ra­zo­we (w przy­pad­ku każ­de­go ko­lej­ne­go trę­ba­cza).

 ciała zde­rza­ły się, miaż­dżąc wza­jem­nie na krwa­wą papkę

Chyba tu prze­sa­dzi­łaś.

 pi­sa­na w pra­wie

Hmm?

 umar­li z sza­łem w oczach

Ra­czej zgi­nę­li, bo to była śmierć gwał­tow­na.

 papki roz­wod­nio­ne­go ryżu

Papki z ryżu.

 Od­pu­ść­my, bła­gam

Ko­lo­kwia­lizm.

 strza­ły spły­nę­ły po ku­lach, jakby były kro­pla­mi desz­czu

Co po­rów­nu­jesz do kro­pli desz­czu, bo to nie­ja­sne?

 jed­nej ja­zgot

Li­te­rów­ka: jeden.

 Osza­la­łe z cier­pie­nia

Wy­star­czy "osza­la­łe", wiemy, czemu.

 za­chwiał się

Trzy "się" w takim krót­kim aka­pi­cie to chyba za dużo.

 słabe ogni­wo

To nie łań­cu­chy.

 prze­łknę­ły ją

Zęby? Me­ta­fo­ra Ci się roz­jeż­dża.

 na­stą­pi­ło prze­ła­ma­nie

Ra­czej: prze­łom.

 że nie­zwy­kłe wi­ma­ny (…) la­ta­ły

C.t. La­ta­ją.

 na ni­skich wy­so­ko­ściach

Nie le­piej po pro­stu: nisko?

 też teraz

"Też" źle mi tu brzmi.

 czy­sto po­pro­wa­dzo­nych strzał

Tak się mówi?

 roz­pierzch­nę­li,

Roz­pierz­chli.

Wiem i tego się boję

Wiem, i tego się boję.

 nie prze­sta­ły ciek­nąć

Hmm. No, nie wiem.

 kiedy z gład­kim klik­nię­ciem na­oli­wio­nych prze­kład­ni bra­ku­ją­ce ele­men­ty świa­ta wsko­czy­ły na swoje miej­sce.

Zgadł ta­jem­ni­cę Sa­ha­de­wy, ale co z nią zrobi?

 nic prócz

Nic, prócz.

 oczy spo­tka­ły się

Da­ła­bym ra­czej: oczy się spo­tka­ły.

 wydać ci się

Ci się wydać.

 Moje ob­li­cze­nia nigdy nie do­tar­ły tak da­le­ko

Ob­li­cze­nia same do­ni­kąd nie do­cie­ra­ją.

Ptaki, dzi­kie zwie­rzę­ta, krowy i mę­dr­cy utra­ci­li spo­kój umy­słu. Pięć ele­men­tów zda­wa­ło się być w za­mę­cie.

Za bar­dzo mnie o tym za­pew­niasz.

 chcąc scho­wać się gdzieś przed tą bro­nią.

Skon­den­so­wa­ła­bym: szu­ka­jąc kry­jów­ki.

re­zy­du­ją­ce w nich żywe isto­ty

Re­zy­du­ją­ce? Pi­szesz, że to cytat, ale tłu­ma­cze nie za­wsze mają dobry słuch ję­zy­ko­wy. Nie wiem, dla­cze­go.

 ognia Sam­war­ta, który kon­su­mu­je

An­gli­cyzm. Ogień spala albo po­że­ra, ale nie kon­su­mu­je. Wy­obra­żasz go sobie z nożem i wi­del­cem? :P

 

Zgrab­ne. To zna­czy, zgrab­ne kom­po­zy­cyj­nie, bo w szcze­gó­łach mo­gło­by być le­piej. Po­do­ba mi się ten hin­du­ski kli­mat, cho­ciaż pod ko­niec tro­chę za­ni­ka.

 Uważ­ni czy­ta­cze wy­ło­wią z dia­lo­gów pe­wien le­gen­dar­ny już cytat, który także nie zo­stał wple­cio­ny przy­pad­ko­wo.

No, się ro­zu­mie. Ale, kur­czę, trosz­kę mi tu jed­nak za­le­cia­ło "Sta­ro­żyt­ny­mi ko­smi­ta­mi" :)

 Miał być świat od­mie­nio­ny gwał­tow­nym roz­wo­jem ja­kiejś tech­no­lo­gii, a tutaj tego nie ma.

Ano, nie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Zaj­rza­łam, prze­czy­ta­łam.

ninedin.home.blog

Tekst pod wie­lo­ma wzglę­da­mi im­po­nu­ją­cy. Ogrom de­ta­li, szcze­gó­łów, pracy wło­żo­nej w od­da­nie re­aliów budzi re­spekt. Tym nie­mniej nie był­bym sobą, gdy­bym nie po­na­rze­kał.

 

Przede wszyst­kim w całej tej opra­wie ginie wszyst­ko inne. Fa­bu­ła, po­sta­cie, wy­na­laz­ki – wszyst­ko to jest w tek­ście, ale nie gra pierw­szych skrzy­piec. A przez to lek­tu­ra mo­men­ta­mi nieco mi się cią­gnę­ła.

Drugi za­rzut jest dziec­kiem pierw­sze­go. Są w tym tek­ście frag­men­ty, które nie służą ni­cze­mu, prócz ozdo­by. Czy­ta­jąc np. coś ta­kie­go:

Nie­czy­stych naj­po­dlej­sze­go stanu, któ­rzy sprzą­ta­li ulice i grze­ba­li trupy, nie spo­ty­ka­no – im nie wolno było ko­rzy­stać z pu­blicz­nych dróg.

do­wia­du­ję się cze­goś, ale jed­no­cze­śnie zo­sta­ję wy­bi­ty z lek­tu­ry, bo czuję, że prze­sta­łaś opo­wia­dać hi­sto­rię, a za­czę­łaś sypać cie­ka­wost­ka­mi. Te wrzut­ki z kul­tu­ry Indii, choć wzbo­ga­ca­ją tekst, jed­no­cze­śnie by­wa­ją nieco sztucz­ne – szcze­gól­nie, że nie są nie­zbęd­ne, do zro­zu­mie­nia fa­bu­ły. Nie jest to po­waż­ny za­rzut sam w sobie, ale bio­rąc pod uwagę ogól­ne roz­wod­nie­nie opo­wie­ści, z pew­no­ścią nie po­ma­ga.

No i mój trze­ci pro­blem – prze­wi­dy­wal­ność. Choć wpla­tasz w fa­bu­łę kilka ta­jem­nic, to roz­wią­za­nie żad­nej z nich tak na­praw­dę mnie nie za­sko­czy­ło. 

Do tego czepy małe:

do­bie­gał me­ta­licz­ny syk

Metal nie ko­ja­rzy mi się sy­kiem, nie po­tra­fię sobie wy­obra­zić tego dźwię­ku.

od­le­wa­jąc ze szla­chet­nych me­ta­li ele­men­ty me­cha­ni­zmów

Szla­chet­ne me­ta­le – je­że­li mó­wi­my o zło­cie, sre­brze itd – nie na­da­ją się na tryby. Są cięż­kie, mięk­kie i łatwo się ście­ra­ją.

Łuki na­tych­miast za­ję­ły się ogniem; żoł­nie­rze w pa­ni­ce rzu­ca­li się na zie­mię, zdzie­ra­jąc go razem ze skórą.

Zdzie­ra­jąc co ze skórą?

 

Ogól­nie – czy­ta­łem z po­dzi­wem dla wło­żo­nej w tekst pracy, ale nie­ste­ty bez emo­cji.

Szla­chet­ne me­ta­le – je­że­li mó­wi­my o zło­cie, sre­brze itd – nie na­da­ją się na tryby. Są cięż­kie, mięk­kie i łatwo się ście­ra­ją.

Se­con­ded. (Jak ja to prze­ga­pi­łam?)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Prze­czy­ta­łem. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Wy­ko­rzy­stam Wik­to­ra ( ͡° ͜ʖ ͡°) żeby po­na­rze­kać na limit, bo je­stem pewna, że gdyby był więk­szy, to tekst pły­nął­by swo­bod­niej.

 

Wy­da­je mi się, że tro­chę tu za cia­sno dla ta­kie­go ope­ro­wo-te­atral­ne­go roz­ma­chu, szek­spi­ro­we­go spi­sku i wła­ści­wie ogółu tej epic­kiej cy­wi­li­za­cji, która prze­cież za­słu­gu­je, żeby swo­bod­nie po­fru­nąć (jak Twoje wi­ma­ny), spo­pie­lić nas na zdu­mio­ny pyłek i za­mieść reszt­ki pod dywan. Tym­cza­sem – choć bar­dzo po­do­ba­ła mi się do­sad­na, so­czy­sta bi­tew­na bru­tal­ność – brnę­łam tak jakby nieco pod wiatr.

 

Ta Twoja pla­stu­sio­wość (<3) po­zwa­la mi zo­ba­czyć wszyst­kie sceny jak kadry z filmu, tyle że tutaj wy­raź­nie po­trze­ba se­ria­lu – cze­goś dłuż­sze­go, bar­dziej szcze­gó­ło­we­go, gdzie jest miej­sce na od­dech, re­flek­sję i bak­stejdż pełen za­ło­gi. Po­sta­cie prze­mi­nę­ły obok mnie zbyt szyb­ko, było ich zde­cy­do­wa­nie za dużo – już imion się nie cze­piam, bo prze­cież o to cho­dzi, żeby re­pre­zen­to­wa­ły kon­kret­ny okres w dzie­jach – za to cze­piam się zbyt małej róż­ni­cy mię­dzy nimi, przez co część z nich zwy­czaj­nie zlała mi się w jedno (nie po­ma­ga moja trzy­se­kun­do­wa pa­mięć, ale o tym innym razem). Cza­sa­mi też czu­łam się, jak­byś kar­mi­ła mnie na siłę ły­żecz­ką pełną kul­tu­ro­we­go ri­ser­czu; zwy­kle ro­bisz to bar­dzo do­stoj­nie, tutaj je­stem prze­je­dzo­na :< Po­na­rze­ka­ła­bym jak przy wi­siel­co­wym Se­leu­ko­sie, że tar­get ze mnie ni­ja­ki, jed­nak czuję, że to za płyt­kie wy­tłu­ma­cze­nie: wszyst­ko za­le­ży od wy­jąt­ko­wo­ści tek­stu, coś, co spra­wi, że zo­sta­nie mi na dłu­żej w pa­mię­ci (na wię­cej niż te wspo­mnia­ne trzy se­kun­dy).

 

Tak czy siak, gra­tu­lu­ję bi­blio­te­ki, ale z ostat­nich Two­ich pło­dów to zde­cy­do­wa­nie wolę Nor­to­na (idę tam na­pi­sać ko­men­tarz).

Ja też mia­łem nie­ma­łe pro­ble­my z imio­na­mi i czę­sto mu­sia­łem się cofać, żeby za­ła­pać po któ­rej stro­nie jest dana po­stać. Tą nie­do­god­ność zrzu­cam jed­nak na moją kiep­ską pa­mięć do (szcze­gól­nie tak trud­nych) imion ;) Poza tym czy­ta­ło mi się na­praw­dę super. Bar­dzo fajny po­mysł z wy­ko­rzy­sta­niem wiman i frag­men­tów Ma­ha­bha­ra­ty, cie­ka­wy kli­ma­cik sta­ro­żyt­nych Indii („gwiazd­ki” bom­bo­we), świet­ny re­se­arch, Byłem cie­ka­wy czy spró­bu­jesz nieco wy­ja­śnić jak to wszyst­ko dzia­ła­ło i tro­szecz­kę się za­wio­dłem, ale to w sumie mało istot­ne ;)

Zde­cy­do­wa­nie mi się po­do­ba­ło :) 

Prze­czy­ta­łem.

Mel­du­ję, że prze­czy­ta­łam.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Mam wra­że­nie, że zbyt do­kład­ny re­se­arch za­szko­dził temu opo­wia­da­niu. A może to nie wina re­se­ar­chu, tylko zbyt­niej dba­ło­ści o fakty/na­wią­za­nia? W 40 ty­sią­cach zna­ków trud­no oddać za­wi­ło­ści ro­dzin­ne. Nie sądzę, że wszyst­kie wy­mie­nio­ne tu po­sta­ci były po­trzeb­ne dla głów­nej idei tek­stu. Upro­ścić wy­pa­da­ło­by tym bar­dziej, że pol­ski czy­tel­nik nie jest oswo­jo­ny z ta­ki­mi imio­na­mi, więc trud­niej mu ko­ja­rzyć, kto jest kto.

Tak więc przede wszyst­kim za­bra­kło mi wy­ra­zi­ste­go głów­ne­go bo­ha­te­ra, któ­re­mu mógł­bym to­wa­rzy­szyć w wy­pra­wie w te eg­zo­tycz­ne miej­sce i czas. W opo­wia­da­niach fan­ta­stycz­nych nie­zmier­nie ważne jest, by dać czy­tel­ni­ko­wi jakiś punkt za­cze­pie­nia, coś, do czego bę­dzie mógł się od­nieść. Można też pró­bo­wać rzu­cać czy­tel­ni­ka na głę­bo­ką wodę – ale to już za­le­ży od au­to­ra, do ja­kich od­bior­ców chce do­trzeć.

Pierw­sze aka­pi­ty obie­cy­wa­ły cie­ka­wy kli­mat, an­ga­żu­ją­cy wiele zmy­słów (te ko­rzen­ne za­pa­chy itd.). Potem te Indie tro­chę mi umy­ka­ją. Opis bitwy jest im­po­nu­ją­cy („Był huk…” – te aka­pi­ty bar­dzo mi się po­do­ba­ły), ale wła­ści­wie można by go prze­ko­pio­wać do bitwy śre­dnio­wiecz­nej czy sta­ro­żyt­nej. I tu po­ja­wia się ko­lej­ny pro­blem: na ile ta hi­sto­ria jest wła­ści­wie za­ko­rze­nio­na w In­diach? Nie wiem, czy rtęć ma coś wspól­ne­go z prze­szło­ścią tego kraju. W każ­dym razie la­ta­ją­ce ma­szy­ny wo­jen­ne to motyw mocno już ogra­ny. I za­bra­kło mi wple­ce­nia w ten motyw cze­goś świe­że­go, pa­su­ją­ce­go do wy­bra­nych przez Cie­bie re­aliów. Uży­wa­nie in­dyj­skich słów i imion to za mało, żeby stwo­rzyć za­do­wa­la­ją­cą im­mer­sję. Szko­da też, że roz­wój tech­no­lo­gicz­ny ogra­ni­cza się do mi­li­ta­riów.

Na­pi­sa­ne przy­zwo­icie, bez ja­kichś szarż sty­li­stycz­nych. I nie za­mie­rzam tutaj for­so­wać roz­dmu­cha­nej formy; chcę tylko za­uwa­żyć, że przez tę „po­praw­ność” tekst przy­po­mi­nał mi wła­ści­wie więk­szość fan­ta­sy, jakie czy­ta­łem. Może ja­kieś wple­cio­ne pa­ra­fra­zy lub wręcz z Ma­ha­bha­ra­ty by po­mo­gły?

 Tytuł mógł­by być cie­kaw­szy, teraz jest ni­ja­ki.

Pod­su­mo­wu­jąc: nie­zły tekst, ma na­praw­dę im­po­nu­ją­ce mo­men­ty, ale za­bra­kło mi tu bar­dziej przej­rzy­stej hi­sto­rii (bo­ha­te­ro­wie!) i cie­kaw­szej, bar­dziej in­dyj­skiej fan­ta­sty­ki. 

 

Do­pi­sek po wy­ni­kach:

Chyba wszyst­ko za­war­łem po­wy­żej. Pew­nie za późno na usu­wa­nie nie­po­trzeb­nych wąt­ków, bo to wszyst­ko jest za bar­dzo po­plą­ta­ne. Mo­żesz za to po­kom­bi­no­wać z tą in­dyj­sko­ścią i ję­zy­kiem, coś dodać. To tak pod kątem ewen­tu­al­nych zmian. Czyli po­pra­wiać to, co jest do po­pra­wie­nia, ra­czej nie da rady, za to udo­sko­na­lać to, co jest do udo­sko­na­le­nia, chyba jesz­cze mo­żesz ;)

Gra­tu­lu­ję trze­cie­go miej­sca :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Wow. Za­bie­rasz nasz w bar­dzo eg­zo­tycz­ne miej­sce, do któ­re­go także po­tra­fisz stwo­rzyć kli­mat. Świa­to­twór­stwo na na­praw­dę wy­so­kim po­zio­mie, przy­po­mnia­ło mi pe­wien film ry­sun­ko­wy także stresz­cza­ją­cy któ­rąś z in­dyj­skich le­gend (tam także były la­ta­ją­ce ma­chi­ny i inne "bo­skie" wy­na­laz­ki). Two­rzysz wy­raź­ny kon­flikt, usta­wiasz mocny dy­le­mat mo­ral­ny, a na końcu ład­nie wszyst­ko spi­nasz ostat­nim zda­niem.

Bo­ha­te­ro­wie wy­raź­ni w mo­ty­wa­cjach i tym, co ich na­pę­dza. Nar­ra­tor w za­leż­no­ści od per­spek­ty­wy zmie­niał po­glą­dy (raz pisał, że to Pan­da­wo­wie są ho­no­ro­wi, raz ci dru­dzy), co lekko mnie za­sta­no­wi­ło, ale sam je­stem fanem ta­kie­go po­dej­ścia, więc i tu ko­niec koń­ców się spodo­ba­ło.

Je­dy­ne co mnie ła­ma­ło, to te imio­na – wiem, że nie do omi­nię­cia, ale ni dia­bła nie za­pa­mię­ta­łem, które od­no­si­ło się do ja­kiej po­sta­ci. Ty­tu­ła­mi też za czę­sto nie sy­piesz, więc po­ła­pa­nie się w nich jest dosyć trud­ne.

Pod­su­mo­wu­jąc: mocna po­zy­cja, z wy­raź­ną tre­ścią, świa­tem i kon­flik­tem mo­ral­nym. Re­we­la­cyj­ny kon­cert fa­jer­wer­ków.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Niby re­tel­ling sta­re­go eposu, ale kto zna na tyle do­brze treść Ma­ha­bha­ra­ty, że ode­bra­ło mu to przy­jem­ność czy­ta­nia, niech pierw­szy rzuci ka­mień. Dzię­ku­ję. Nie widzę.

Epic­ki roz­mach, wi­docz­ny szcze­gól­nie w sce­nach bi­tew­nych, ale nie tylko, szla­chet­nie po­wol­na akcja, ku­mu­lo­wa­na jed­nak kil­ko­ma twi­sta­mi (nie­ka­no­nicz­ny­mi w sto­sun­ku do ory­gi­na­łu). Z imio­na­mi nie mia­łem pro­ble­mu, choć nie­po­ko­iła zbież­ność Ad­hi­ra­tha/Ad­hi­ra. Gdzieś tam prze­szko­dzi­ło „Ksza­tri­ja” na po­cząt­ku zda­nia, w pierw­szym mo­men­cie błęd­nie zin­ter­pre­to­wa­ne jako imię nie­zna­nej po­sta­ci. Tech­nicz­nie może ciut za gęsto z po­rów­na­nia­mi – ko­lej­ne zda­nia opar­te o spój­ni­ki „ni­czym” i „jak”. Nie­któ­re me­ta­fo­ry na gra­ni­cy zgod­no­ści z kli­ma­tem świa­ta – zgrzyt­nę­ła taka pię­tro­wa z zę­ba­mi i szkli­wem.

Kom­po­zy­cyj­nie bar­dzo udane – nieco cze­piał­bym się kul­mi­na­cyj­ne­go mo­men­tu spo­tka­nia dwóch głów­nych bo­ha­te­rów. Dla mnie ten mo­ment – od­na­le­zie­nia się przez dwie po­dob­ne sobie osoby, do­tych­czas zmu­szo­ne do cho­wa­nia się za ma­ska­mi, sta­no­wi jądro emo­cjo­nal­ne całej Two­jej opo­wie­ści. Trosz­kę ucie­kłaś od po­ka­za­nia tej emo­cji, przed­sta­wia­jąc scenę z per­spek­ty­wy osób trze­cich. Potem to nad­ra­biasz pięk­nym dia­lo­giem w wi­ma­nie, myślę jed­nak, że dało się z tego wy­du­sić jesz­cze wię­cej. Bo w tej chwi­li masz dwa pod­sta­wo­we twi­sty zre­la­cjo­no­wa­ne w li­czą­cej kil­ka­na­ście li­ni­jek sce­nie w na­mio­cie Ju­dh­szi­thi­ry. Jeśli dodać do tego wcze­śniej­szy frag­ment, w któ­rym Karna wy­bu­cha nagle za­ska­ku­ją­cym śmie­chem, to czy­tel­nik w efek­cie czuje się w tym mo­men­cie hi­sto­rii cał­ko­wi­cie zdez­o­rien­to­wa­ny, a nie po­ru­szo­ny głę­bią tra­ge­dii bo­ha­te­rów.

A poza tym – super. Przy czym cytat z Op­pen­he­ime­ra dał­bym na po­cząt­ku jako motto.

 

Dzię­ku­ję za udział w kon­kur­sie!

Strasz­nie dużo się Was tu ze­bra­ło! Wy­bacz­cie za zwło­kę, będę się po­wo­li od­gru­zo­wy­wać:

 

@A­sy­lum – dzię­ki za ko­men­tarz! Cie­szę się, że scena bitwy przy­pa­dła Ci do gustu, z ogra­ni­czeń tek­stu nie­ste­ty zdaję sobie spra­wę (a o tym po­ema­cie nie wie­dzia­łam, dzię­ki za info! Za­wsze miło do­wie­dzieć się cze­goś no­we­go). ;) 

 

@Nu­mer­na­bi­sie – win­szu­ję ko­men­ta­rza nr 400 (cho­ciaż teraz już pew­nie prze­bi­łeś o ko­lej­ną setkę)! Bar­dzo Ci dzię­ku­ję za słowa uzna­nia dla war­stwy tech­nicz­nej i ri­ser­czu, przy­zna­ję też, że masz rację od­no­śnie za­war­tej tu tech­no­lo­gii (le­piej jej wmon­to­wać nie dałam rady :<). Nie zgo­dzę się na­to­miast z twier­dze­niem, że opo­wia­da­nie to po pro­stu re­tel­ling mitu 1:1. Jak za­uwa­żył co­bold, znaj­du­ją się tu wątki (bar­dzo istot­ne dla ca­ło­ści), które są inne lub wręcz sprzecz­ne z tre­ścią eposu. 

“Zresz­tą i tak do­brze wiesz, że łykam prak­tycz­nie wszyst­ko co pi­szesz XD” – Mój słod­ki pe­li­ka­nie. <3

 

@Wi­siel­cze – roz­ma­wia­li­śmy już na in­nych ka­na­łach, ale po­zo­sta­wię tu ślad dla po­tom­no­ści. Przy­znam, że za­rzut wi­ki­pe­dial­no­ści lekko mnie za­sko­czył, szcze­gól­nie na tle po­mo­cy me­ry­to­rycz­nej pro­fe­sor Sach­se i wy­po­wie­dzi in­nych czy­tel­ni­ków, do któ­rych re­alizm świa­ta prze­mó­wił. No ale jest jak jest; ja też mam na­dzie­ję, że inne moje opo­wia­da­nia spodo­ba­ją Ci się bar­dziej!

 

@Ry­ba­ku – dzię­ku­ję!

 

@Sy – Tobie rów­nież bar­dzo dzię­ku­ję za dobre słowo i wspar­cie. *Po­gry­za chał­wę.*

 

@MPJ 78 – Dzię­ku­ję za słowo uzna­nia, acz­kol­wiek nie uwa­żam, by osa­dze­nie w tre­ści Ma­ha­bha­ra­ty było wadą. ;)

 

 

Z jed­nej stro­ny byłam pod dużym wra­że­niem, z dru­giej tekst wydał mi się bar­dzo obcy i da­le­ki, przez co w ogól­nym roz­ra­chun­ku jed­nak bar­dziej obo­jęt­ny. Wra­że­nie z pew­no­ścią zro­bi­ło na mnie po­dej­ście do de­ta­li, ob­ra­zo­wość, kli­mat. Jed­nak po­gu­bi­łam się kto jest kim i jaki przy­świe­ca mu cel, poza ogól­ną walką o wła­dzę i po­ka­za­nie, kto jest lep­szy/sil­niej­szy. Tak to przy­naj­mniej za­pa­mię­ta­łam. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Uch, ech, ko­lej­na par­tia (bar­dzo Was wszyst­kich prze­pra­szam, ale żyję chwi­lo­wo w nie­do­cza­sie):

 

@CM – nie mam po­ję­cia, jak wy­glą­dasz, ale wy­obra­zi­łam sobie ro­słe­go ko­man­do­sa w mun­du­rze w ma­sku­ją­ce ciap­ki, z trawą na gło­wie, ski­tra­ne­go z Kin­dle w krza­kach. ;) #czy­ta­nie­tak­tycz­ne

Bar­dzo się cie­szę, że uwa­żasz mój styl za pew­niak in­te­re­su­ją­ce­go tek­stu, to na­praw­dę spory kom­ple­ment dla au­to­ra. Ser­decz­nie prze­pra­szam za imio­na, nie­ste­ty, jak to Dra­ka­ina wyżej pi­sa­ła, nie do końca są moją winą. Przy­znam, że trud­ność ich od­bio­ru mnie tro­chę za­sko­czy­ła – osta­tecz­nie ja też po­zna­łam je bli­żej przy oka­zji re­se­ar­chu do tego opo­wia­da­nia, mu­sia­łam je więc gdzieś prze­czy­tać i przy­swo­ić. Może nie­wła­ści­wie przy­mie­rzy­łam czy­tel­ni­ka do wła­snych pre­fe­ren­cji, bo dla mnie te imio­na nie były żadną prze­szko­dą nie do prze­sko­cze­nia, jed­nak osoba z bli­skie­go oto­cze­nia uświa­do­mi­ła mi, że moja per­cep­cja nie­ko­niecz­nie musi po­kry­wać się z ogó­łem. No trud­no, chcia­łam do­brze, wy­szło jak wy­szło. :D

Dzię­ku­ję za wi­zy­tę i ko­men­tarz! Myślę, że tak­tycz­ne czy­ta­nie przy­da się tak czy siak. :)

 

@Dra­ka­ino – zga­dzam się z uwa­ga­mi (Two­imi jak i ludzi “nad Tobą” i “pod Tobą”), że mo­głam prze­ho­lo­wać z za­gęsz­cze­niem bo­ha­te­rów na metr kwa­dra­to­wy tek­stu, na­to­miast na eta­pie pi­sa­nia (i w sumie nadal) wy­da­wa­ło mi się jakoś tak… no, dziw­ne, żeby Pan­da­wów nie było pię­ciu. Toż oni w ze­sta­wie byli. Je­że­li o teo­rie spi­sko­we cho­dzi, były dla mnie po­cząt­ko­wym “ha­czy­kiem” do całej kon­cep­cji opo­wia­da­nia, więc cie­szę się, że przy­pa­dły Ci do gustu. ;) Ro­zu­miem nie­chęć wobec przy­to­cze­nia osi fa­bu­lar­nej z Ma­ha­bha­ra­ty, zwłasz­cza że znasz do­brze jej treść (swoją drogą, jeśli ta 1000-stro­ni­co­wa cegła to była taka sza­ra­wa z czar­ny­mi brze­ga­mi gór­ny­mi i dol­ny­mi, w twar­dej okład­ce, to chyba mamy tę samą :D), ale swego ro­dza­ju re­tel­ling ory­gi­na­łu był moją in­ten­cją.

I klę­czę na gro­chu za byka, nie wiem, jak mo­głam to prze­oczyć. :c

 

@Kam_mod – patrz, przy­da­ło się (mam na­dzie­ję, że kciu­ki jesz­cze żyją).

 

@Ir­ka­_Luz – witam! Szko­da, że skon­fun­do­wa­łam Cię imio­na­mi, mimo wszyst­ko za­chę­cam do zer­k­nię­cia w wol­nej chwi­li na tam­tej­szą kul­tu­rę i słowo pi­sa­ne, po­mi­ja­jąc ko­smicz­ne imio­na, jest na­praw­dę cie­ka­wie. ;) Dzię­ku­ję za słowa uzna­nia na temat opisu bitwy. Byłam prze­ko­na­na, że nie umiem ogar­nąć w gło­wie i opi­sać ta­kich rze­czy, więc scena bi­tew­na bę­dzie tutaj ku­la­ła, ale jak widzę po ko­men­ta­rzach, wiele osób wy­mie­nia­ło ją jako mocny (naj­moc­niej­szy?) punkt.

Dzię­ki!

 

@ Jo­se­he­im – aw you, bar­dzo się cie­szę, że moje tek­sty Ci się po­do­ba­ją (no, może poza po­wyż­szym ;>). Przy­zna­ję, że za­le­ża­ło mi na od­wzo­ro­wa­niu pew­nej sty­li­sty­ki eposu – z całym jego zdob­nic­twem, epi­te­ta­mi, pa­te­tycz­no­ścią i tym, co Thar­go­ne na­zwał “de­li­kat­ną szla­chet­no­ścią”. Zdaję sobie więc spra­wę, że opo­wia­da­nie mogło nie tra­fić do wszyst­kich, nie­mniej, no, chcia­łam takie coś na­pi­sać, nie mam żad­ne­go uspra­wie­dli­wie­nia ponad to, że tak wła­śnie to wi­dzia­łam i w takie słowa chcia­łam ubrać. Bar­dzo lubię tek­sty o wy­so­kiej imer­sji, pełne spe­cy­ficz­ne­go słow­nic­twa do­pa­so­wa­ne­go do tła kul­tu­ro­we­go opo­wie­ści, więc chcia­łam sko­rzy­stać z tych ele­men­tów. Bar­dzo mi miło, że moja praca nad nimi jest za­uwa­żo­na i do­ce­nio­na. ;)

Dzię­ku­ję!

 

@Tar­ni­no,

Matko boska wol­no­sto­ją­ca, dłu­gość tego ko­men­ta­rza mnie prze­ra­ża. :< Z czę­ścią się zgo­dzę bez dys­ku­sji, z po­zo­sta­ły­mi bym po­le­mi­zo­wa­ła, Jac­ko­wi Spar­ro­wo­wi mogę je­dy­nie przy­kla­snąć, bo go­ścia lubię. Jako że tekst się do­stał do an­to­lo­gii, po­cze­kam po pro­stu na re­dak­cję i w wer­sji do an­to­lo­gii po­sta­ram się uwzględ­nić także wska­za­ne przez Cie­bie uster­ki. ;)

A ci ko­smi­ci – hm, przy­znam, że w ra­mach re­se­ar­chu zer­k­nę­łam też do książ­ki “Za­ka­za­na hi­sto­ria ludz­ko­ści”… Ale nie zna­la­złam tam wy­star­cza­ją­co cie­ka­wych bzdur. ;)

Dzię­ki! <3

 

@None – naj­pierw na­pi­sa­łam “Nope” i coś mi się nie zga­dza­ło. ;) Witam na po­kła­dzie!

Przyj­mu­ję uwagi do­ty­czą­ce za­gu­bie­nia się ele­men­tów fa­bu­lar­nych pod “ob­raz­ka­mi”, na­to­miast je­że­li cho­dzi o ele­men­ty, które “nie służą ni­cze­mu prócz ozdo­by” – nie zgo­dzę się, że to źle. To w końcu be­le­try­sty­ka, a nie spra­woz­da­nie. Bez ozdob­ni­ków można było na­pi­sać, że “Pan­da­wo­wie i Kau­ra­wo­wie szy­ku­ją się do wojny, Karna pla­nu­je ma­so­wy mord dla wła­snych am­bi­cji, Sa­ha­de­wa jest ko­bie­tą-in­ży­nie­rem, przez którą na końcu wszy­scy umie­ra­ją, na przy­szłość pa­mię­taj­cie, że wojna jest zła i był taki facet o na­zwi­sku Op­pen­he­imer”, ale chyba nie o to cho­dzi. ;)

Ze szla­chet­ny­mi me­ta­la­mi – masz rację, mea culpa (za­pa­mię­tam, by to wy­eli­mi­no­wać przy re­dak­cji).

Mam na­dzie­ję, że Cię roz­e­mo­cjo­nu­ję na­stęp­nym razem! ;>

 

Ufff, je­ste­śmy bli­żej niż dalej!

 

 

 

Komu nie przy­da się TAR­DIS?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Fajne, tylko mnó­stwo osób o dziw­nych imio­nach spra­wi­ło, że my­li­ło mi się, kto jest kim. Ale poza tym w po­rząd­ku :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Język za­chwy­ca­ją­cy, ale to już za­pew­ne wiesz ;)

"Ma­ha­bha­ra­ty" nie znam, acz­kol­wiek jeśli rze­czy­wi­ście nie­wie­le w fa­bu­le zo­sta­ło do­da­ne przez Cie­bie, to lekko osła­bia mój en­tu­zjazm. Pod ko­niec też tro­chę się po­gu­bi­łem w wy­da­rze­niach, stąd mu­sia­łem wró­cić do frag­men­tów za­pi­sa­nych kur­sy­wą i prze­czy­tać je po­now­nie. Może to jed­nak sku­tek tego, że za pierw­szym razem czy­ta­łem je nie dość uważ­nie.

Z imio­na­mi nie mia­łem pro­ble­mu (tzn. nie umiał­bym ich po­wtó­rzyć, ale wy­star­czy­ły do roz­róż­nie­nia po­sta­ci ;)), ale wy­da­je mi się, że upchnę­łaś zbyt wiele wąt­ków w za cia­snym li­mi­cie i to po­wo­do­wa­ło u mnie nie­raz za­gu­bie­nie. Sama ge­ne­aolo­gia wy­ma­ga­ła­by roz­wi­nię­cia, żeby była w pełni jasna.

Tak więc forma wspa­nia­ła, treść dobra, ale z pew­ny­mi zgrzy­ta­mi.

@Świa­to­wi­de­rze – bar­dzo Ci dzię­ku­ję za ko­men­tarz i prze­pra­szam, że od­po­wia­dam na niego tak późno. Cie­szę się, że tekst przy­padł Ci do gustu i dałeś radę jakoś na­wi­go­wać na morzu ob­co­brz­mią­cych imion in­dyj­skich bo­ha­te­rów. ;) “Forma wspa­nia­ła” – tak mi mów (byle nie­bez­pod­staw­nie!)

*Z za­cie­ka­wie­niem wy­sta­wia przed lu­strem język i go oglą­da, za­sta­na­wia­jąc się, co w nim ta­kie­go za­chwy­ca­ją­ce­go.*

Nowa Fantastyka