
Estado Novo (Portugalia), rok 194...
Za uwagi krytyczne – muito obrigada: Fajromowi, Arnubisowi, Światowiderowi i, last but not least, Wiktorii.
Estado Novo (Portugalia), rok 194...
Za uwagi krytyczne – muito obrigada: Fajromowi, Arnubisowi, Światowiderowi i, last but not least, Wiktorii.
Na białym obrusie widniała purpurowa plama o jasnym środku i rozmytych brzegach. James przesunął kieliszek – teraz światło przefiltrowane przez wino padało na okładkę książki, leżącej przed nim na stole, i barwiło ją czerwienią o dziwnym, fioletowym odcieniu.
Vinho verde miało barwę rubinu. Nawet wino udawało coś, czym nie było.
James już od kilku dni ryzykował, wysiadując nad kolejnymi butelkami i wytartym na zamsz egzemplarzem „Kima”, udając, że czyta i usiłując się nie zastanawiać, czy właściciel kafejki dodał już dwa do dwóch, czy jeszcze nie. Czasami Portugalczyk unosił brew w bardzo sugestywny sposób. Czasem, niby to przypadkiem, przechodził obok stolika, podkręcając wąsa. James powtarzał sobie wtedy, że w tym zawodzie łatwo o paranoję.
Niemcy nie mogli przecież opłacić całej południowej Europy.
W niektóre dni, choćby dziś, było tak gorąco, że James nie musiał zaglądać do książki, żeby się poczuć jak w kiplingowskich Indiach. Kiedy indziej Atlantyk przypominał o sobie mgłą, wiatrem i mżawką, jakby Lizbona próbowała udawać Londyn – ale za szarą woalką pozostawała sobą, obcym miastem mozaik, wina i zapachu spalonych sardynek, i kobiet w czerni, śpiewających o zdradzie, śmierci i nadziei, i uchodźców ze wschodu, którzy nie rozumieli tych pieśni, choć uciekli przed śmiercią, a żyli nadzieją.
Nie, nie miała szans oszukać Jamesa. Denerwowała go tylko. Wolał te gorące dni, kiedy Lizbona była szczera, a on miał wymówkę, żeby się schować przed słońcem i pić vinho verde, czerwone jak rubin i kwaśne, zamiast londyńskiej herbaty.
Siadywał przy stoliku w głębi sali, żeby dobrze widzieć drzwi. Ludzie wchodzili i wychodzili, spotykali znajomych albo pili kawę wypełniającą salę ciężkim aromatem. Nikt nie zwracał na Jamesa uwagi.
Właściciel krzątał się ze ścierką przewieszoną przez ramię, chudy, przygarbiony Punch prosto z teatru marionetek. Zagadywał czasem stałych bywalców. Starszego pana, który z gazetą medytował nad filiżaneczką kawy, i którego James obserwował przez cały pierwszy dzień, zanim uznał, że to nie na niego czeka. Siwą damę z kokiem, zjawiającą się punkt szesnasta na jeden kieliszek mateus rosé i ciastko. Młodego mężczyznę patrzącego na wszystkich spod oka. James znał ich twarze na pamięć.
I była jeszcze fadista.
Pojawiła się drugiego dnia – a może zaraz po przybyciu James nie miał głowy do tego, żeby ją zauważyć? Siedziała w kącie, do którego światło zza okien nie docierało, jej czarna suknia zlewała się z cieniami. Właściciel kafejki omijał ten stolik jak ognisko zarazy.
I nie śpiewała. James nie słyszał dotąd jej głosu. Nazwał młodą kobietę „fadistą”, bo wyglądała zupełnie tak samo jak pieśniarki, które widywał na ulicach wracając do swojej klitki na Bairro Alto, żeby spróbować przespać parę godzin. Młodsze i starsze, wszystkie w ciężkich, czarnych sukniach, otulone szalami, kiedy Jamesowi koszula lepiła się do pleców. Towarzyszyli im gitarzyści o ponurych twarzach i obojętnych minach.
Ale ta w kafejce była sama (James rozejrzał się dyskretnie). Swoją drogą, czy uliczna pieśniarka czekałaby na partnera w kawiarni? Dzień w dzień?
– Przepraszam. – skorzystał, że właściciel akurat znalazł się w zasięgu ręki i szarpnął go za ścierkę. – Znasz tę dziewczynę?
– Jaką dziewczynę, senhor? – „Senhor” zostało wymówione z naciskiem góry lodowej i James przypomniał sobie poniewczasie, że tutaj do obcych mówi się w trzeciej osobie. Te języki romańskie…
– Tę w czerni, siedzi za filarem. – Zacisnął ręce, żeby jej nie pokazać palcem i z trudem powstrzymał syknięcie, kiedy Portugalczyk obejrzał się przez ramię.
– Nikt tam nie siedzi, senhor. – Tym razem ton restauratora był wyraźnie pobłażliwy. Brzmiało w nim wyraźne postanowienie, żeby nie drażnić oszalałego gościa. – Może wypije pan teraz kawę? – dodał, mierząc wzrokiem pusty kieliszek.
– Tak, tak, chętnie. – James potarł czoło. Zaczekał, aż kroki Portugalczyka wmieszają się w kawiarniany gwar i podniósł wzrok.
Dziewczyna siedziała na miejscu, z rękami na podołku, nieruchoma jak posąg.
Kiedy następnego dnia pojawił się w kawiarni, od razu ją zobaczył. Siedziała przy tym samym stoliku, w tej samej pozie, co wczoraj, jakby spędziła tu całą noc. Zerknęła na drzwi, kiedy James wchodził ze swoim Kiplingiem pod pachą, ale zaraz spuściła wzrok. Wyraźnie to nie na niego czekała. Jeśli czekała na kogokolwiek.
A może jednak? Niemcy nie musieli opłacać całego miasta, wystarczyło parę osób. Parę nierzucających się w oczy osób.
Książka huknęła o blat. James zacisnął wargi, żeby się nie skrzywić i nie wypaść z roli. Nie od razu.
Chwycił krzesło, usiadł naprzeciwko dziewczyny i zajrzał jej w oczy, opierając podbródek na splecionych palcach.
– Mógłbym wiedzieć, na kogo czekasz?
Patrzyła na niego bez słowa. Może jednak powinien zacząć grzeczniej… ale jeśli dzięki nieuprzejmości pozbędzie się ogona, to trudno. Odchrząknął. Miał nadzieję, że zabrzmiało to jak w filmie gangsterskim.
Położył obie ręce na blacie i wbił w dziewczynę oskarżycielskie spojrzenie. Była blada jak firanka w ciemnym pokoju.
– Słucham – warknął.
– Czekam… – Głos miała niższy, niż się spodziewał, melodyjny – na Joaõ.
Jasne, a ja na Tommy'ego i Tuppence, pomyślał James.
– Który jest? – zapytał, nie spuszczając z niej wzroku.
– Moim narzeczonym. – Wyprostowała się z dumą i dodała – Wypłynął na „Saõ Tome” jako cieśla okrętowy. Nie byle kto.
A, no, faktycznie. Portowe miasto. Chyba nawet słyszał coś o tym statku… Chociaż na miejscu dziewczyny James wybrałby do czekania miejsce z widokiem na morze.
– Senhor? – Wąsaty Portugalczyk zmaterializował się obok stolika z nieodłączną ścierką na ręku.
– Dla mnie kawa. – James spojrzał na dziewczynę, która pokręciła głową.
– Doskonale, senhor.
– Może powinnaś coś zjeść. – powiedział James, kiedy restaurator odszedł, a dziewczyna zapatrzyła się we własne dłonie, złożone na podołku. – Jesteś blada jak… bardzo blada – dokończył niezręcznie.
– Nie chcę.
– Przepraszam, że na ciebie naskoczyłem. Bałem się… – Przygryzł język. Niewinna, czy aktorka na miarę Hollywood, nie powinien jej mówić za dużo.
– Jak masz na imię? – spytał zamiast tego, ale ona milczała.
Także tego dnia kontakt nie raczył się pojawić i James dość wcześnie zrezygnował z czekania. Nie mógł się skupić na pracy, myśli i spojrzenie cały czas zbaczały w kierunku dziewczyny. A ona nie zwracała na niego uwagi, zapatrzona w drzwi.
Nie powiedziałbym, że przykładam się w ten sposób do wysiłku wojennego, wyjaśnił swojemu sumieniu, wstając. Zresztą, gdyby to było ważne, „pan Green” już dawno by się tu pofatygował, prawda?
Kiedy tylko znalazł się za progiem, odetchnął z ulgą. Nie miał jeszcze ochoty wracać do swojej klitki. Bruk i mury, rozprażone po słonecznym dniu, tchnęły gęstym, dusznym ciepłem. James kluczył między chłodniejszymi cieniami, a plamami złocistego światła na chodnikach, ale i tu i tu powietrze było gęste i lepkie jak zupa rybna. Przechodnie brnęli przez nie ku jakimś swoim odległym celom. Ktoś niósł kosz pełen sardynek, inny paczkę obwiązaną sznurkiem.
James szedł przed siebie, w labiryncie uliczek, odrapanych ścian, kutych balustrad na wpół bezwiednie szukając czegokolwiek znajomego. Gdzieś niedaleko zaszlochała gitara, potem przyłączył się ochrypły kobiecy głos. Anglik skręcił w boczną uliczkę, wymknął się z nurtu. Zagwizdał „Marsz pułkownika Bogeya” i zrobiło mu się odrobinę lżej na sercu, chociaż dwaj osobnicy w szarych garniturach minęli go z bardzo głupimi minami. Teraz wiedział, co chce zrobić i skierował się prosto w stronę centrum.
Fotel był tak wielki i głęboki, że James przeżył chwilę wątpliwości. Niewykluczone, że kiedy się w to cudo zapadnie, już nie wstanie – ale postanowił zaryzykować. Najpierw ułożył żółknące już gazety porządnie na stoliku, pośrodku, żeby nie musieć się schylać, a potem usiadł i wyciągnął nogi.
Nie zdziwiłby się, gdyby mu powiedziano, że biblioteka pamięta Henryka Żeglarza. Była cudownie kolonialna, pełna rzeźbionego drewna i cieni, i kiedy James zmrużył oczy, mógł sobie wyobrazić za szybą oksfordzkie dęby. Okna wpuszczały akurat tyle światła, ile trzeba. Przy stolikach siedziało tylko kilka osób, wszystkie pogrążone w lekturze.
Sięgnął po „Timesa” i rozłożył go sobie na kolanach. Starannie wygładził czepiający się skóry papier. Odchylił się na fotelu.
Pierwszy artykuł, na który trafił, był relacją z konferencji w Monachium. James prychnął z pogardą, nie dbając, komu przeszkadza. Co za naiwność, pomyślał. Ale to przecież nie wieści z domu, tylko z kontynentu, więc szybko przewrócił kilka kartek naraz. Trochę dalej był chyba artykuł o… Chwileczkę, czy mu się wydawało, czy przeczytał portugalską nazwę? Saõ Tome, tak. Zwięzła notka mówiła o odkryciu wraku u wybrzeża Mozambiku, podawała też szacunkową datę zatonięcia. Ani chwili spokoju, pomyślał James, automatycznie odczytując cyfry. 1511. Jedenaście? Nie, to nie ma sensu. Statek armady indyjskiej… Czy na pewno tak brzmiała ta notka, kiedy ją czytał przed wojną? Czy w ogóle ją czytał? Przecież nie wiedział wtedy, że coś się kończy, że trzeba przechować, ile się da, bo… ale gazeta nie wyglądała na fałszywą. Papier żółtawy, suchy i szorstki… Odłożył ją. Wziął głęboki wdech. To tylko nazwa, skarcił sam siebie, masz paranoję. Nazwa statku może się powtarzać. Może trzeba sprawdzić księgi Lloyda?
Roześmiał się. Co za głupia myśl. Miał całkiem zszargane nerwy, to oczywiste. Wyobraził sobie swoją ciotkę Violet, fortecę Low Church pod czarnym aksamitnym sztandarem, piorunującą go wzrokiem i grzmiącą „Papistowskie brednie, chłopcze!” To pomogło.
Podniósł głowę i uśmiechnął się do chudego, rozczochranego młodzieńca – studenta? – który siedział pod oknem i patrzył na Jamesa zupełnie tak samo, jak ciotka z wyobraźni. Na stole przed mniemanym studentem leżały oprawne w skórę grube książki i sterta luźnych kart, zapisanych maczkiem.
James odepchnął się od podłokietników fotela. Decyzja, której unikał od paru dni, podjęła się bez jego udziału. Teraz musiał ją tylko wprowadzić w czyn. Po pierwsze – kupić cytryny.
Pod drzewami było odrobinę chłodniej, niż w mieście. Lżej było oddychać. James niespiesznie szedł alejką, ręce trzymając w kieszeniach, rozkoszując się nieco zaniedbanym porządkiem cmentarza. Zza zielonego żywopłotu wyglądały płyty i pomniki, szorstkie od porostów. Tu i tam jak kolumna wznosił się cis, albo tuja, albo inne żałobnie poetyckie drzewo. Nie znał się na botanice, ani trochę. Krawędzie nagrobków ginęły wśród zieleni, miękkich paproci i plam cienia. W dzień powszedni większość przebywających w mieście rodaków pracowała, a miejscowi nie mieli specjalnego powodu tu przychodzić – James po raz pierwszy od dłuższego czasu był sam z własnymi myślami. Kiedy zmrużył oczy i patrzył na porastający groby bluszcz, mógł nawet udawać, że to Anglia. W bardzo gorący letni dzień.
Chętnie pospacerowałby dłużej, ale zza liści błysnęła jasna bryła pomnika Fieldinga.
Przed wyjazdem James usiłował przeczytać jego „Podróż do Lizbony” i omal nie zasnął, ale teraz, poczuł się tak, jakby stał na progu domu starego przyjaciela. Kochanego marudy Henry'ego, uhonorowanego przez wdzięcznych potomnych kamienną trumną, zniczem i płomieniem. Anglik stał, przyglądając się temu dziełu sztuki, ciągle z rękami w kieszeniach spodni. Obrócił w palcach książeczkę zapałek.
Łacina zatarła się już trochę Jamesowi w pamięci, przysłonięta współczesnymi językami, prawem, chemią i innymi użytecznymi bzdurami. Powoli i z wysiłkiem odczytywał na cokole pochwały, miejscami przechodzące w mętne filozofowanie o przemijaniu i czasie. „Sobie i swemu ludowi zapewnił chwałę”, akurat, pomyślał. Gdybym teraz wyszedł na ulicę i pytał ludzi, czy słyszeli o Fieldingu…
– Wybaczy pan. – James obejrzał się przez ramię. Mężczyzna miał słomkowy kapelusz, oczu nie było widać w cieniu ronda.
– Zgubiłem zapałki – wyznał po angielsku. W jego głosie słychać było ślad obcego akcentu, ale nie portugalskiego. James nie potrafił go rozpoznać.
– Nie pali się na cmentarzu – powiedział sucho, odwracając się do przybysza. Zacisnął palce na książeczce w kieszeni.
– Chciałem uhonorować wielkiego Anglika. – Nieznajomy podniósł zieloną sznurkową siatkę, którą trzymał w ręku. Pomiędzy jej oczkami bielały woskowe świece.
– Fielding zmarł w tysiąc sześćset pięćdziesiątym czwartym – zauważył od niechcenia James.
– Tysiąc siedemset – poprawił go obcy. Anglik skinął głową. W łacińskim napisie nie było daty.
– Lubi pan Fieldinga?
Tamten wzruszył ramionami – Jako pisarza oceniłbym go na „C”, ale nie sposób przecenić jego zasług dla utrzymania pokoju.
– Mam niepotrzebną książeczkę zapałek.
Zamknął ją kciukiem i wręczył tamtemu, który starannie umieścił zapałki w kieszeni marynarki.
– Bardzo panu dziękuję. Mam nadzieję, że zdołam się odwdzięczyć.
W drodze powrotnej nawet odrapane kamieniczki wydały mu się mniej smętne. Może to dzięki malinowemu światłu zachodu, które przenikało mury miasta, barwiąc słodkim różem cegły wyglądające spod obłażących tynków. Firanki w oknach były jak nasączone syropem. Mozaikowy bruk mienił się czerwono i biało. James szedł, pogwizdując, i wyobrażał sobie drobniutkie czerwone literki ułożone w napis „pamiątka z Blackpool”. Potem próbował w każdym kroku stąpnąć na inną wyimaginowaną literkę, z takim skutkiem, że zapatrzony pod nogi omal nie wpadł na kobietę spieszącą dokądś z koszem pomarańczy.
Dopiero czując ich zapach James zdał sobie sprawę, jaki jest głodny. Rozejrzał się i zobaczył szyld „swojej” kafejki. Zabawne, jak to szybko można przywyknąć do dróg w obcym mieście… Może by tak wpaść na wino i parę serowych ciasteczek? Nie, lepiej porządny kawałek ciasta. Czuł się trochę jak po długiej chorobie, osłabiony, ale wolny.
Wszedł do środka, mrużąc oczy w nagłej ciemności, i siłą przyzwyczajenia ruszył do swojego zwykłego stolika. Ale zaraz, przecież trzeba coś zamówić. Obrócił się i jego spojrzenie padło na miejsce w kącie sali. Było puste. Przetarł oczy.
Brakowało nawet cieni, które zawsze tam widywał, jakby światło z okna zmobilizowało się wreszcie, żeby tam dotrzeć. Nagle, głęboko w dołku, James poczuł rozczarowanie. Przywykł do tej dziewczyny, do jej splecionych palców i czarnego szala. Powinna tu być. Pokręcił głową. Nagle uszło z niego powietrze.
Ale kiedy podniósł wzrok, dziewczyna siedziała przy stoliku, jakby nigdy nic, otulona miękką ciemnością. James rozejrzał się dyskretnie. Bywalcy kafejki medytowali nad filiżankami. Jakaś młoda kobieta, zarumieniona, słuchała szeptów nachylonego ku niej amanta. Starszy pan marszczył brwi nad gazetą. Pani od mateus rosé pociągnęła maleńki łyczek i z pietyzmem ustawiła kieliszek na stoliku.
Do licha, nawet w butelkach za kontuarem nie zamigotało światło! Jak na obrazku. Na obrazku, do którego domalowano jedną postać, kiedy James nie patrzył.
A teraz, przyglądając jej się, był dziwnie pewny, że nawet szal na ramionach dziewczyny leży dokładnie, identycznie tak samo, jak wtedy, kiedy stąd wychodził. Że cienie tak samo się układają.
– Kawy, senhor?
Wyminął gospodarza. Nie spuszczając dziewczyny z oczu, usiadł przy jej stoliku. Zerknęła na niego przelotnie. Czy to gra światła, czy naprawdę jej tęczówki stały się ciemniejsze, kiedy za głową miała kontuar? Gdyby tylko znów się poruszyła…
– Czytałem w gazecie o „Saõ Tome” – powiedział James bez zbędnych wstępów. Teraz spojrzała prosto na niego. Oczy miała świetliste, jaśniejące w mrocznym wnętrzu. Jak pajetki, pomyślał James. Nieruchome.
Odchrząknął. – To znaczy, o statku, który się tak nazywał. Znaleźli go, znaleźli wrak u wybrzeża Mozambiku parę lat temu. Z początku szesnastego wieku. Zatonął po drodze do Indii.
Dziewczyna milczała.
– Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć – bąknął James. Czego oczekiwał, że Portugalka rozpłynie się we mgle? Że zacznie się śmiać jak w wagonowej powieści? Papistowskie bzdury, pomyślał. Paliła go twarz.
A dziewczyna siedziała spokojnie, mierząc Jamesa obojętnym, chłodnym spojrzeniem. Anglik wstał i wymaszerował z kawiarni pod niebo barwy i ciężaru ołowiu.
Ocknął się z uczuciem, że zawinięto go w watę. Była szaroczarna, mocno upakowana. Niewygodnie się na niej siedziało. W głowie pulsował ból, bolał kark i ręce, wykręcone nienaturalnie za plecami. James spróbował je rozprostować i syknięcie samo wymknęło mu się spomiędzy zębów.
– Guten Morgen – Ton głosu był obojętnie uprzejmy, jakby ukryty w mroku człowiek zamierzał przeegzaminować Jamesa z niemieckiego.
– Radziłbym współpracować – Drań nie miał nawet akcentu. To niesprawiedliwe, pomyślał James, przygryzając wargę. Dobrze, że nie robił żadnych notatek, tamci (w wyobraźni mignęły mu otwierane kopniakiem drzwi) znaleźli najwyżej wyciśniętą cytrynę i parę wykałaczek. Bibułki do papierosów, ale czyste. Przełknął ślinę.
– Jest pan spalony, panie Collins – wyjaśnił Niemiec. James zdał sobie nagle sprawę, że ma zamknięte oczy. Uchylił powieki, powolutku, ale gdziekolwiek się znalazł, nie było tu za dużo światła. Kilka jaśniejszych plam ułożyło się po chwili w pyzatą, bezbarwną twarz o ledwo zaznaczonych rysach. Kończyła się ostrą linią, w której James rozpoznał rondo czapki.
– A ty jesteś stereotypem, mówił ci ktoś?
Policzek nawet nie zabolał. Do Anglika dotarło wreszcie, że dał się złapać, jak ostatni dureń przesiadujący całymi dniami na widoku, i był zbyt wściekły, żeby czuć ból. Niech to, pomyślał, a potem zreflektował się, że Kipling ma rację. Biali ani trochę nie umieją przeklinać.
– …komunistyczne świnie! – Niemiec zakończył jakąś dłuższą tyradę, której początek umknął uwadze Jamesa.
– Boże, zachowaj króla – syknął. Był gotów na drugi cios, ale ten nie nadszedł.
– Widzę, że przyda się mocniejszy argument – powiedział Niemiec ze spokojem fakira. – Będzie pan uprzejmy zaczekać.
James prychnął. Skrzypnęły drzwi, promień światła zakłuł go boleśnie w oczy, oślepił na krótką chwilę, potem zniknął, pozostawiając fioletowe plamy. Anglik zwisł bezwładnie, próbując więzy. Parę razy szarpnął, ale zdołał się tylko uderzyć w nadgarstek. Mimo to próbował dalej. Co innego mu zostało? Trzeba było siedzieć w domu. Niech to licho…
– Co pan tu robi?
– A jak myślisz? – fuknął, zanim dotarło do niego, że w pustej, ciemnej piwnicy usłyszał właśnie dziewczęcy głos. Zwariowałem, pomyślał z rezygnacją i podniósł głowę. Na moment zamknął oczy, ale kiedy znów je otworzył, widmo nie zniknęło.
– A… co ty tu robisz? Nie siedzisz w kafejce?
Była zarysem w ciemności, szelestem sukni i głosem, ale była. To wiedział na pewno.
– Usłyszałam pana.
– Nie krzyczałem. – Spróbował wykręcić ręce, żeby przetrzeć linę o słupek krzesła.
– Nie. Ale słyszałam pana od początku.
Sznury były strasznie mocno zaciśnięte.
– Moje zwykłe miejsce jest niedaleko – dodała dziewczyna. Po chwili ciszy podjęła – Próbował pan mi pomóc.
James szarpnął się gwałtownie, a lina wpiła się w nadgarstek. Ze świstem wciągnął powietrze.
– Dużo nam z tego przyszło – mruknął. Blady kontur dziewczyny przesunął się poza jego pole widzenia.
– To marne węzły – oceniła.
– Doprawdy?
– Może gdyby pan się mniej spieszył…
– Po czyjej ty jesteś stronie?
Gdzieś daleko zamruczał grom. James wypuścił powietrze z płuc.
– Przepraszam – powiedział. – Przepraszam. Ale mam mało czasu. Tamci zaraz tu przyjdą, rozumiesz?
Kątem oka zobaczył ruch w ciemności.
– Rozumiem więcej, niż pan sądzi – powiedziała dziewczyna sucho. – Choćby to, że nie zobaczę Joaõ aż do Dnia Sądu. Wy, żywi, zupełnie nie potraficie czekać.
– Nie spieszy nam się, żeby dołączyć do was, martwych – odciął się James i zaraz tego pożałował.
Piekły go policzki, ale nadgarstki przeszyły miriady lodowych igiełek, niosąc dziwną ulgę.
– Nie macie odrobiny cierpliwości – ciągnęła dziewczyna, jakby siedzieli przy kawiarnianym stoliku. – Zwłaszcza Anglicy. Wszystko musicie poprawić. Chcielibyście posadzić winorośl i zaraz pić wino.
Zimno poruszało się szybko, zręcznie, pomiędzy jego kośćmi.
– Chyba nie zdołam ich dotknąć – stwierdziła dziewczyna i lodowaty chłód ustąpił.
James poruszył palcami. Już się poddałaś, ty cierpliwa, chciał zakpić, ale powiedział tylko – Dziękuję, że próbowałaś. I to nie to, że cię nie lubię, po prostu mamy wojnę i każdy…
Urwał, słysząc pod drzwiami ciężkie kroki. Zdążył zamknąć oczy, zanim usłyszał jęk zawiasów. Światło uderzyło go w powieki.
– Herr Collins? Chciałbym panu przedstawić mego przyjaciela.
– Miło mi – mruknął James. Westchnął cicho, pod nosem. – Pewnie wiecie, jak mnie przekonać do mówienia i tak dalej.
Nowy Niemiec roześmiał się zgrzytliwie. Niech to, pomyślał James, otwierając oczy. Niech to, niech to, niech to.
W bladym świetle pojedynczej żarówki tamci wyglądali bardziej upiornie od widmowej dziewczyny. A właśnie, gdzie ona się podziała? Ale myśl pierzchła z głowy Jamesa, kiedy zimne jak stal, najzupełniej materialne palce zacisnęły się na jego podbródku.
– Na pewno się jakoś dogadamy – Nowy miał chociaż tyle przyzwoitości, żeby mówić z wyraźnym akcentem. I ciągnęło od niego formaliną. James przezwał go w myślach „Herr Doktor”. Cienie od żarówki podkreślały bruzdy i plamy po trądziku na twarzy Niemca.
Gdzieś daleko zagrzechotał grom, albo może przewróciły się taczki pełne kamieni.
Herr Doktor przestał się gapić na Jamesa, puścił go, a Anglik odruchowo potrząsnął głową. Żarówka zabzyczała i przygasła, zanim znów rozbłysła, tylko na chwilę. Zapadła nieprzenikniona ciemność.
– Verdammt – warknął Niemiec, ten pierwszy. James wzdrygnął się, nie ze strachu, z zimna, które przepłynęło przez jego ciało, jeżąc włoski na ramionach. Ze świstem nabrał powietrza.
– Odejdźcie stąd – przemówił łoskot gromu.
James widział Niemców jakby przez muślin, falujący na lodowatym wietrze. Jakby oglądał film. Bez wielkiego zainteresowania obserwował, jak ten pierwszy, w czapce, klnie w żywy kamień, jak Herr Doktor wyciąga rękę i cofa ją, otrząsa, krzyczy bez słów.
Deszcz zagrzechotał o dach. Powiedział – Odejdźcie.
Niemiec w czapce ruszył prosto na Jamesa, który odruchowo kopnął – tamten zwinął się jak uderzony taranem, zatoczył na drzwi.
– Odejdźcie! – krzyknął wiatr.
I Niemcy, potykając się, czepiając się ścian jak ślepcy, zderzając się w drzwiach, uciekli. Ścigał ich łoskot gromu.
Żarówka zakołysała się pod sufitem, cienie zatańczyły. Uszy Jamesa wypełnił odległy szum deszczu.
– Na co pan teraz czeka? – spytała dziewczyna. Stała pod ścianą, obok ciemnego prostokąta drzwi, i wyglądała całkiem zwyczajnie, jeżeli pominąć przeświecające przez jej suknię krawędzie cegieł z jasnymi smugami zaprawy.
James przygryzł wargę, żeby opanować rumieniec. Wpatrzony we własne kolana, zaczął szorować liną w górę i w dół po słupkach krzesła. Deszcz szumiał na granicy świadomości, sznury skrzypiały, drewno jęczało, aż wreszcie James poczuł, że może rozsunąć ręce. Wyprostował się powoli. Dziewczyna nadal stała przy drzwiach, zapatrzona w przestrzeń. Widział jej profil, delikatny, widmowy.
– Nie wracają? – spytał i skrzywił się, bo łokcie zabolały przy pierwszym większym ruchu.
Po chwili namysłu, a może nasłuchiwania, dziewczyna pokręciła głową. Wstał powoli. Wszystkie stawy miał sztywne.
– Wyprowadzę pana na górę, ale nie dalej – powiedziała. W jej głosie słychać było szum morza, nieskończony przestwór i niezmierzoną głębię. James przytaknął, gryząc wargę, żeby nie jęknąć.
Blade widmo poprowadziło go korytarzem, cuchnącym od wilgoci i dudniącym echami, choć Anglik usiłował stąpać jak najciszej mógł na zesztywniałych nogach. W ciemności ledwo widział zarys swojej przewodniczki, raczej odgadywał, niż zauważał drzwi. Omal się nie przewrócił, kiedy trafił czubkiem buta w krawędź pierwszego stopnia schodów.
Im wyżej się piął, tym głośniej szumiała ulewa gdzieś przed nim. Stęchły zaduch ustępował świeżemu zapachowi deszczu.
I nagle James stanął przed drzwiami. Miały zakratowane okienko, przez które zaglądała do środka szarość. Położył rękę na chłodnej klamce i nacisnął, a drzwi się otworzyły. No, pewnie.
– Powinien pan wracać do domu. – Prawie o niej zapomniał, a teraz, kiedy przemówiła, poczuł się głupio.
– Dziękuję – powiedział, wyciągając do dziewczyny rękę. Potem zdał sobie sprawę z tego, co robi, i roześmiał się cicho.
– Dziękuję – powtórzył.
Skłonił głowę, pchnął drzwi i wyszedł na deszcz.
Godzina zemsty wybiła <Staruch śmieje się potępieńczo>.
Całkiem klimatyczne. Trochę się może zanadto popisujesz się erudycją, ale ja to łykam, bo lubię.
Do czego był potrzebny Schellenberg, skoro ci Niemcy tacy anonimowi?
Najbardziej podobały mi się opisy, akcja trochę mniej. Ten Collins był czymś w rodzaju szpiega, rezydenta brytyjskiego wywiadu, tak? I wszystkim daje znać: o, tu jestem, ja, Anglik!!! Hej, Niemcy, zobaczcie – czytam Kiplinga, czytam Timesa, śpiewam angielskie piosenki. Tak się zachowuje szpieg?
A w szczegółach <Tarnina mode on>:
– “w tej samej pozie, co wczoraj” – ten przecinek zdaje mi się zbędny;
– “ale jeśli dzięki nieuprzejmości pozbędzie się ogona, to trudno” – szpieg, tak? i jak się pozbędzie śledzącego go gościa, to “trudno”? przyznają mu punkty za utrudnianie sobie misji?;
– “między chłodniejszymi cieniami, a plamami złocistego światła” – ten przecinek chyba też zbędny;
– “księgi Lloyds'a” – Llloyd’sa;
– “miękkich paproci i plam cienia” – ciepło w tej Portugalii, nie? lasów nie ma, nie? to skąd wilgotno– i cieniolubne paprocie?;
– “przyglądając jej się” – szyk mi się nie podoba;
– “Warknął – A ty jesteś stereotypem, mówił ci ktoś?” – tu mam zagwozdkę – nie powinno być jakiegoś znaku przestankowego (kropki, dwukropka) po “warknął”? bo potem zaczymasz ni z gruchy ni z pietruchy wielką literą; jeśli to błąd, to wielokrotnie się powtarza; poza tym wolałbym “mówił ci to ktoś?”;
– “Po chwili ciszy podjęła – Próbował pan mi pomóc.” – tu ten problem co powyżej; i szyk mi się nie podoba – przeczytaj na głos ;P; nie lepiej “próbował mi pan pomóc”?;
– “sobie dłoni ze stawu” – no chyba nie; nadgarstek to nie jeden staw; o ile wyrwać łokieć czy bark ze stawu można, to dłoń – nie;
– “Wszystko musicie poprawić” – a nie: poprawiać?;
– “Her Doktor” – jej doktor :P? czyj? “r” zjadłaś;
– “który odruchowo kopnął” – tu też mi czegoś brakuje: w kogo? w co kopnął?;
– “raczej odgadywał, niż zauważał drzwi” – ten przecinek też chyba niepotrzebny;
Przecięcie liny o drewniany kant listwy to chyba zadanie niewykonalne. Do dziś by piłował.
No i fajnie :P.
A tak poza tym to bardzo porządne opowiadanie, w którym niewiele się dzieje :).
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, Tarnino, jeśli wytknę ci literówkę w przedmowie – jako dziewczynka mówisz obrigada, nie obrigado :) Do tekstu zajrzę niedługo, trzymaj się!
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Ej, Lizbona to nie kraj. Proszę nie utrudniać konkurencji. ;-)
Babska logika rządzi!
jako dziewczynka mówisz obrigada, nie obrigado :)
Aj, zaraz poprawię. 8:)
Godzina zemsty wybiła <Staruch śmieje się potępieńczo>.
Do czego był potrzebny Schellenberg, skoro ci Niemcy tacy anonimowi?
Bo Ty zawsze wiesz od zera, czego będziesz potrzebował? Hmm?
Tak się zachowuje szpieg?
Ja też czytam Kiplinga ;) Ale serio, szpieg nie ma się kryć po kątach – skoro już ma, chociażby, akcent, to bardziej podejrzane byłoby, gdyby twierdził, że Anglikiem nie jest.
przyznają mu punkty za utrudnianie sobie misji?;
XD
“księgi Lloyds'a” – Llloyd’sa;
Darn it. Zaraz poprawię.
to skąd wilgotno– i cieniolubne paprocie?;
Ten cmentarz jest prawdziwy: tu masz galerię jego zdjęć (wybrałam na początek takie z paprociami).
nie powinno być jakiegoś znaku przestankowego (kropki, dwukropka) po “warknął”?
Właśnie ja jestem ze szkoły, że nie – ale spotykałam się już z opinią przeciwną. Czy jest na sali profesor Miodek?
no chyba nie; nadgarstek to nie jeden staw; o ile wyrwać łokieć czy bark ze stawu można, to dłoń – nie;
Hmm, racja. To już zostawię, bo strasznie, ale to strasznie nie lubię spraw anatomicznych.
– “Her Doktor” – jej doktor :P? czyj? “r” zjadłaś;
Damn. Poprawiam.
Przecięcie liny o drewniany kant listwy to chyba zadanie niewykonalne.
Wykonalne, wykonalne. Jak się kto nie poddaje po minucie ;)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
szpieg nie ma się kryć po kątach
Nie, ale ostatnie, czego szpieg potrzebuje, to zwracanie na siebie uwagi. Po pierwsze – nie wszyscy posługują się językiem obcym z akcentem. Do zadań wywiadowczych wybiera się raczej takich, co mówią jak “native speakerzy”. Dwa – przecież czytając ksiązki i gazety, nie czyta z akcentem :P. Po co zwracać na siebie niepotrzebnie uwagę? A już bezproduktywne przesiadywanie w knajpach i szlajanie się po cmentarzach nawet polskiemu kontrwywiadowi włączyłoby ryczącą syrenę alarmową.
Czyli powtórzę – płacą gościowi, żeby maksymalnie sobie utrudniał zadanie :P.
Ten cmentarz jest prawdziwy
Ok, widzę. Ale to mi się kompetnie nie zgadza z wizją Lizbony jaką opisałaś – gorącego, suchego miejsca. Nie wiem, ale może to bliskość oceanu tak działa? No i jednak rośnie tam niemal las. Mogłabyś, jak dla mnie, ciut jaśniej to opisać. Nie byłem tam nigdy, więc dokładniejszy opis pomógłby mi się bardziej “wczuć”.
Wykonalne, wykonalne.
No chyba że to krzesło z drewna drzewa żelaznego. Coś tego nie widzę ;).
A na Miodka (znaczy – Boginię Reg), sam z ciekawością poczekam!
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Jest tak. Podoba mi się historyjka o facecie i dziewczynie. Nawet bardzo. Lubię takie powolne, niezupełnie dopowiedziane opowieści. Natomiast mniej przemawia do mnie otoczka szpiegowsko-wojenna. Jasne, potrzebujesz jakiegoś powodu, żeby facet wpadł w tarapaty i jest to lepsze wyjście niż wiele innych. Ale czy on musi być szpiegiem (na dodatek koszmarnie nieudacznym)? Mógłby być przypadkowym Angolem w Lizbonie, niewiedzącym, co ze sobą począć i historyjka nic by nie straciła. W sumie może nawet jej lekka oniryczność i nastrój tajemnicy by zyskał. Bo opresyjność obecności Niemców byłaby jeszcze silniejsza, gdyby dotykała zwykłego człowieka. Wtedy ta ładna skądinąd scena z Fieldingiem oraz wszelkie idiotyzmy szpiegowskie, wytknięte przez Starucha nie byłyby tak bolesne. A w tej chwili po scenie na cmentarzu spodziewałam się dalszego ciągu, że to ten wyczekiwany kontakt.
Co do wykonania – ładny styl, ale interpunkcja sprawia wrażenie, jakbyś wykorzystała część zgubionych przez innych autorów przecinków wrzucając je niekoniecznie tam, gdzie trzeba, no i na dodatek jakby coś zjadło Ci sporą część przydziału kropek ;)
teraz światło przefiltrowane przez wino padało na okładkę książki, leżącej przed nim na stole,
Jeśli to przeformułujesz: “teraz światło przefiltrowane przez wino padało na okładkę leżącej przed nim na stole książki”, to widać, że przecinki niepotrzebne, bo to nie wtrącenie
wyglądała zupełnie tak samo[-,] jak pieśniarki, które widywał na ulicach,
które widywał na ulicach, kiedy wracał do swojej klitki na Bairro Alto, żeby spróbować przespać parę godzin. Młodsze i starsze, wszystkie w ciężkich, czarnych sukniach, otulone szalami, kiedy Jamesowi koszula
– Tę w czerni, siedzi za filarem[+.] – Zacisnął ręce,
nie drażnić oszalałego gościa
Oszalały wydaje mi się zbyt mocnym określeniem. Stukniętego, szalonego – może coś w tym stylu?
– Tak, tak, chętnie[+.] – James potarł czoło.
w tej samej pozie[-,] co wczoraj,
Może jednak powinien zacząć grzeczniej… ale jeśli dzięki nieuprzejmości pozbędzie się ogona, to trudno.
Mam ten sam problem co Staruch: dlaczego “to trudno”? Chyba “tym lepiej”? I w sumie mógłby sobie tu znów przypomnieć o tej trzeciej osobie
– Czekam… – Głos miała niższy, niż się spodziewał, melodyjny – na Joaõ.
Tu chyba coś nie tak z interpunkcją didaskalium. Albo puszczasz całość od małej litery jako wtrącenie, albo na końcu kropka i potem druga część wypowiedzi po wielokropku. Tak mi się wydaje, choć to są te przypadki, kiedy normy nie wystarczają.
– Moim narzeczonym[+.] – Wyprostowała się z dumą i dodała[+:] –
A. Faktycznie
Wygląda jak inicjał i nazwisko ;) Może lepiej: “A, faktycznie”.
– Dla mnie kawa[+.] – James spojrzał na dziewczynę
– Może powinnaś coś zjeść – powiedział James, kiedy restaurator odszedł, a dziewczyna zapatrzyła się we własne dłonie, złożone na podołku.
– Jesteś blada jak… bardzo blada – dokończył niezręcznie.
Druga część wypowiedzi powinna być w tym samym akapicie.
Niewinna[-,] czy aktorka na miarę Hollywood,
Nie mógł się skupić na pracy
Może lepiej nie potrafił?
Nie powiedziałbym, że przykładam się w ten sposób do wysiłku wojennego, wyjaśnił swojemu sumieniu,
Niezupełnie zrozumiałam, o co chodzi z tym wyjaśnianiem sumieniu. Tzn. co sumienie ma tu do rzeczy
Kiedy tylko znalazł się za progiem, odetchnął z ulgą. Nie miał jeszcze ochoty wracać do swojej klitki.
To jak dla mnie trochę non sequitur
James kluczył między chłodniejszymi cieniami[-,] a plamami złocistego światła na chodnikach
James szedł przed siebie, w labiryncie uliczek, odrapanych ścian, kutych balustrad na wpół bezwiednie szukając czegokolwiek znajomego.
Tutaj szyk nieco zaciemnia przekaz.
Marsz pułkownika Bugeya
→ Bogeya
Skądinąd on chyba rzeczywiście nie nadawał się na szpiega :D
nie wieści z domu, tylko z kontynentu
1511. Jedenaście?
Nie bardzo rozumiem, dlaczego dziwna mu się wydaje druga połowa liczby, a nie pierwsza?
Lloyds'a vs. Lloyd’sa
To zależy, czy chodzi o bank, czy firmę ubezpieczeniową. Osobiście dla uniknięcia niezgrabnego apostrofu, a także niepewności dodałabym jakieś wyjaśnienie określające, o co chodzi albo co. W każdym razie tak, żeby móc dać mianownik ;)
patrzył na Jamesa zupełnie tak samo, jak ciotka z jego wyobraźni
Wychodzi na to, że z wyobraźni studenta. Może “jak wyobrażona ciotka”?
oprawne w skórę, grube książki
Tu się zastanawiam nad przecinkiem
Tu i tam jak kolumna wznosił się cis[-,] albo tuja, albo inne żałobnie poetyckie drzewo.
Nie znał się na botanice, ani trochę.
Chyba bez przecinka, chyba że to emfatycznie.
ale teraz[-,] poczuł się tak,
„Sobie i swemu ludowi zapewnił chwałę”, akurat, pomyślał.
Lepiej z półpauzą zamiast pierwszego przecinka
Zabawne, jak
toszybko można przywyknąć do dróg w obcym mieście…
Odchrząknął. – To znaczy, o statku, który się tak nazywał.
Wypowiedź od nowego akapitu.
Guten morgen
Guten Morgen[+.]
– Radziłbym współpracować[+.] – Drań nie miał nawet akcentu.
Warknął – A ty jesteś stereotypem, mówił ci ktoś?
→ – A ty jesteś stereotypem, mówił ci ktoś? – warknął.
Samo warknął przed wypowiedzią nie pasuje do człowieka.
Do Anglika dotarło wreszcie, że dał się złapać, jak ostatni dureń przesiadujący całymi dniami na widoku, i był zbyt wściekły, żeby czuć ból.
To zdanie troszkę non sequitur, a poza tym coś mi zgrzyta w środku z tym porównaniem. Bo dał się złapać nie “jak przesiadujący”, ale z powodu przesiadywania. Czyli jak ostatni dureń (imho bez przecinka), ale bo przesiadywał albo jakoś tak
Biali ani trochę nie umieją przeklinać.
W ogóle? Żywcem?
– Nie krzyczałem[+.] – Spróbował wykręcić ręce
Po chwili ciszy podjęła[+:] – Próbował pan mi pomóc.
omal nie wyrwał sobie dłoni ze stawu
Nie wiem, czy nie lepiej byłoby doprecyzować: z nadgarstka
Chcielibyście posadzić winorośl i zaraz pić wino.
Nie wiem, czy to celowe, ale fajnie wyszło, bo od mniej więcej XVIII w. Anglicy traktowali Portugalię jakby była ich kolonią służącą do produkowania porto. I de facto wykończyli jej gospodarkę.
Zimno poruszało się szybko, zręcznie, pomiędzy jego kośćmi.
Moim zdaniem drugi przecinek zbędny, bo to nie wtrącenie, ale wyliczenie
– Chyba nie zdołam ich dotknąć – stwierdziła dziewczyna i lodowaty chłód ustąpił.
James poruszył palcami. Już się poddałaś, cierpliwa dziewczyno
– Na pewno się jakoś dogadamy[+.] – Nowy miał
Gdzieś daleko zagrzechotał grom[-,] albo może przewróciły się taczki pełne kamieni.
Deszcz zagrzechotał o dach. Powiedział – Odejdźcie.
Jeśli to wypowiedź deszczu, to dwukropek po powiedział. A jeśli nie, to nie wiem, co.
tamten zwinął się, jak uderzony taranem,
Jak dla mnie bez pierwszego przecinka, bo to zwykłe porównanie
– Powinien pan wracać do domu[+.] – Prawie o niej zapomniał
– Dziękuję – powtórzył. Skłonił głowę, pchnął drzwi i wyszedł na deszcz.
Ostatnie zdanie dałabym w nowym akapicie
http://altronapoleone.home.blog
To zależy, czy chodzi o bank, czy firmę ubezpieczeniową.
Jęśli chodzi o statki, to tylko o firmę ubezpieczeniową. Najstarszą i największą (wtedy, bo dziś to nie wiem). Automatyczne skojarzenie: jak pieluchy z Pampers. Szukasz statku, kierujesz się do Lloyd’sa. Dla marynistów (nawet tych niedzielnych), znaczenie tego słowa nie potrzebuje dodatkowych wyjaśnień :).
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Do zadań wywiadowczych wybiera się raczej takich, co mówią jak “native speakerzy”.
Wiesz, niekoniecznie. Facet mógłby tam być zupełnie sensownie i legalnie, powiedzmy jako przedstawiciel handlowy – a wiadomo, że Anglicy z językami nieszczególnie. Ale w sumie masz rację – skupiłam się za mocno na noirowej atmosferze, a za słabo na tzw. legendzie. No, i z Jamesa taki Bond, jak ze mnie Konopnicka ;) Może następny szpieg wyjdzie mi trudniejszy do złapania.
gorącego, suchego miejsca.
Bardziej celowałam w miejsce gorące i duszne – Gdańsk też taki bywa latem.
Nie byłem tam nigdy
Ja też nie :)
Mógłby być przypadkowym Angolem w Lizbonie, niewiedzącym, co ze sobą począć i historyjka nic by nie straciła.
Ano, właśnie. Co mi strzeliło z tym szpiegostwem?
Jeśli to przeformułujesz: “teraz światło przefiltrowane przez wino padało na okładkę leżącej przed nim na stole książki”, to widać, że przecinki niepotrzebne, bo to nie wtrącenie
Hmm. Niby tak, ale…
Oszalały wydaje mi się zbyt mocnym określeniem.
Wcześniej spokojnie sobie siedział, a tu nagle nie. Więc czemu nie?
w tej samej pozie[-,] co wczoraj,
To jest przecinek wyrzucony przez jedną z bet :)
Mam ten sam problem co Staruch: dlaczego “to trudno”?
Dlatego, że taki z niego szpieg, jak ze mnie skrzypce i nie może zapomnieć o swoim angielskim wychowaniu. That would be ungentlemanly ;)
Może lepiej: “A, faktycznie”.
Może lepiej.
Druga część wypowiedzi powinna być w tym samym akapicie.
Wark, znowu zapomniałam.
Nie bardzo rozumiem, dlaczego dziwna mu się wydaje druga połowa liczby, a nie pierwsza?
Taka czkawka mózgu – tzw. double take. Ludzie tak mają czasami.
To zależy, czy chodzi o bank, czy firmę ubezpieczeniową.
O firmę ubezpieczeniową. Potem może coś z tym zrobię.
Wychodzi na to, że z wyobraźni studenta. Może “jak wyobrażona ciotka”?
Dobra myśl.
Tu się zastanawiam nad przecinkiem
… skąd on się tu wziął? Już wywalam.
Chyba bez przecinka, chyba że to emfatycznie.
Emfatycznie.
Guten Morgen[+.]
Gupi język, ten niemiecki :) (wcale nie byłam z niego zagrożona na okres, nie, kto Ci to powiedział?)
Bo dał się złapać nie “jak przesiadujący”, ale z powodu przesiadywania.
Niewykluczone, że włączył mi się tryb anglojęzyczny. This stays for now.
Jeśli to wypowiedź deszczu, to dwukropek po powiedział. A jeśli nie, to nie wiem, co.
Słynne Wydawnictwo dobiło moje wyczucie interpunkcji…
Ostatnie zdanie dałabym w nowym akapicie
Było w nim – coś się musiało popsuć.
Dla marynistów (nawet tych niedzielnych), znaczenie tego słowa nie potrzebuje dodatkowych wyjaśnień :).
Nawet dla niemarynistów – Sherlock Holmes zawsze tam biegał, kiedy podejrzany wsiadł na statek.
Zaraz posprzątam i dzięki za poprawki :)
ETA: A, i jeszcze co do pułkownika Bogeya – konkretnie miałam na myśli tę przeróbkę z tekstem “Hitler has only got one ball” :D James w ten sposób rozładowuje napięcie nerwowe.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Nie byłam w Lizbonie, więc niestety co do klimatu się nie wypowiem, ale na Cyprze w lipcu jest upał plus upiorna zupełnie parówka. Jak mi zgubili bagaż, a w Warszawie było akurat zimno, to wylazłam z klimatyzowanej sali do sauny i nie było to przyjemne uczucie – było się kompletnie oblepionym ciężką, lepką wilgocią. Dodaj do tego dżinsy i bluzę z długimi rękawami i nic na zmianę. Więc tak sobie wyobraziłam Twoją Lizbonę.
http://altronapoleone.home.blog
Przeczytawszy.
Odnoszę wrażenie, że nazwa kraju, która powinna znaleźć się w przedmowie to “Nowe Państwo”, a Portugalia aka Republika Portugalska ciągle jest do wzięcia. Correct me if I’m wrong.
Babska logika rządzi!
Nie każdy będzie wiedział, co to za państwo, to nowe, a moment w czasie jest określony – wolę, żeby było czytelnie. Ponadto istnieje ciągłość (będziesz Trzecią Rzeszę liczyła jako coś osobnego od Niemiec? A państewka sprzed zjednoczenia?).
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ekhem, ekhem, ten temat był wałkowany zaraz po ogłoszeniu konkursu :D
http://altronapoleone.home.blog
Pamiętam, ale ustalenia nie wyszły szczególnie konkretne (ulubiona_emotka_Baila).
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Jak nie wyszły? Ja mam swoją wersję: oficjalna nazwa się liczy, zechciały władze zmienić nazwę państwa, to kim ja jestem, żeby tego nie uznawać?
I tak, będę III Rzeszę liczyć jako odrębny twór państwowy. A nawet, jeśli ktoś opisze alternatywną historię IIWŚ i będzie się upierał, że dotyczy kraju “Niemcy”, to nie uznam.
Jeśli chcesz, żeby było klarownie, możesz w nawiasie dopisać, że tak się natenczas nazywała Portugalia – tego Ci nie zamierzam bronić. :-)
Babska logika rządzi!
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Jeśli chcesz, żeby było klarownie, możesz w nawiasie dopisać, że tak się natenczas nazywała Portugalia – tego Ci nie zamierzam bronić. :-)
Finkla locuta, zaraz poprawię ;)
Thargone… dałeś mi w prezencie tramwaj. Aww ^^
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Podoba mi się, lubię takie klimaty i lubię nieśpieszne opowieści.
Marudzenie:
Twój szpieg powinien trafić do podręcznika pod tytułem “Czego absolutnie nie powinien robić wywiadowca”, ale to już wytknęli przedpiścy.
Natomiast ja nie potrafię zrozumieć, dlaczego ta kobieta czeka na swojego faceta na tym świecie. Przecież oboje są martwi, nie powinni się spotkać w zaświatach? No i nie wiem, czy w połowie XX wieku na statkach byli jeszcze okrętowi cieśle, jeśli nie, to coś powinno Jamesowi wcześniej zaświtać.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
No i nie wiem, czy w połowie XX wieku na statkach byli jeszcze okrętowi cieśle
Skoro są w wieku XXI, to i na początku XX nie powinno być problemu ;) – “Każdy ma świadomość, przed jakim wyzwaniem stoimy: i cieśla żaglomistrz, i starszy oficer, i chief maszyny, i kucharz”.
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
No i nie wiem, czy w połowie XX wieku na statkach byli jeszcze okrętowi cieśle,
Czyli nie widać, że duch tu sterczy od XV wieku?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Czyli nie widać, że duch tu sterczy od XV wieku?
Widać, widać, ale James spotyka go w XX i – jeśli dobrze zrozumiałam – początkowo nie wie, z kim ma do czynienia. Więc dziwi mnie, że tak bez zastanowienia przełyka tego cieślę.
Staruchu, niby masz rację, ale pamiętaj, że trwa wojna i grasują niemieckie ubooty, więc żaglowce raczej stoją w porcie.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Irko, nie masz racji :).
Żaglowce były często używane do żeglugi przybrzeżnej, kabotażowej. A były i okręty wojenne, choć zakamuflowane (czyli statki-pułapki).
O, jak ten – https://en.wikipedia.org/wiki/USS_Irene_Forsyte_(IX-93)
EDIT: A prawie połowa zatopień ORP “Sokół” na Morzu Śródziemnym to żaglowce – https://pl.wikipedia.org/wiki/ORP_Sokół_(1940)
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Staruchu, teraz to już mnie przekonałeś. Człowiek stale dowiaduje się czegoś nowego. :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Dziwne? Bardziej podobało mi się opowiadanie o smoku i dziewczynie, Pisz-o-dziej i recenzja – o, ta była super.
Masz pewien rodzaj oglądu rzeczywistości, który trafia do mnie, przeszywając w sam środek tarczy! Tutaj nie jestem pewna.
Ale po kolei, już wiem, że nie powinno zaczynać się od ale. Ale Staruch ma sporo racji z tym nieudolnym szpiegiem/agentem. Z drugiej strony, przecież wywiadowcy nie są perfekcyjni, a opowieść dotyczy Lizbony, a motyw ducha czekającego na swojego ukochanego budzi wiele skojarzeń, jest uniwersalny i piękny:). W Lizbonie nie byłam, to jedno z miejsc, do którego kiedyś chciałbym dotrzeć. Może się uda:)
Będę pisała tylko o odczuciach, subiektywnych, i swoim zwyczajem proponowała skreślanie tego, co wydaje się możliwe. Taki ze mnie kamikadze usuwania.
*Tytuł – usunęłabym „tylko”
*mieszałabym krótkie i długie zdania. Po co to rozmycie na samym początku – „o jasnym środku i rozmytych brzegach”. Purpurowa, zdaje się wystarczająca.
*inne, dalej:
„Nawet wino udawało coś, czym nie było. James już od kilku dni ryzykował, wysiadując nad kolejnymi butelkami i wytartym na zamsz egzemplarzem „Kima”, udając, że czyta i usiłując się nie zastanawiać, czy właściciel kafejki dodał już dwa do dwóch, czy jeszcze nie. Czasami Portugalczyk unosił brew w bardzo sugestywny sposób. Czasem, niby to przypadkiem, przechodził obok stolika, podkręcając wąsa. James powtarzał sobie wtedy, że w tym zawodzie łatwo o paranoję.
Niemcy nie mogli przecież opłacić całej południowej Europy.
Tarnino, to są drobiazgi, takie nadmiarowe wypełnienia, i podkreślę – tylko moim zdaniem. Czasami zdaje mi się, że przesadzasz z dookreśleniem, ale mogę nie mieć racji.
*”pili kawę wypełniającą salę ciężkim aromatem” – niejasne?
*fado – jestem za, więc rozumiem
*Kiedy następnego dnia pojawił się w kawiarni, od razu ją zobaczył. Siedziała przy tym samym stoliku…
wyboldowane – do usunięcia
*a dalej, to:
„A może jednak? Niemcy nie musieli opłacać całego miasta, wystarczyło parę osób. Parę nierzucających się w oczy osób.
Książka huknęła o blat. James zacisnął wargi, żeby się nie skrzywić i nie wypaść z roli. Nie od razu. pozie, co wczoraj, jakby spędziła tu całą noc”
wywaliłabym całość, lecz może nie mam racji.
Myślę sobie tak: popłyń i chrzań poprawność. Przepraszam, bo może to bez sensu. Twoje doświadczenie z tekstem jest większe, a ja po własnych emocjach przeczytałam.
Dla mnie najmocniejsze sceny to obrazki z Lizbony i spotkanie z dziewczyną, a nie z oprawcą. Jednak może to bardziej mojsze, znaczy subiektywne.
Bond w Lizbonie, lubię:D
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
*Tytuł – usunęłabym „tylko”
To akurat jest najbardziej bondowskie nawiązanie w całym tym, ekhm, dziele – więc musi zostać.
Tarnino, to są drobiazgi, takie nadmiarowe wypełnienia, i podkreślę – tylko moim zdaniem.
Z tak uprzejmie wyrażonym zdaniem aż przykro się nie zgodzić – ale niestety muszę :( dla mnie te słowa sklejają wszystko w jedną, gładką całość, gdyby ich zabrakło, tekst wydałby mi się porwany. W ogóle często mam takie wrażenie, czytając własną pisaninę, więc może przesadzam z tą taśmą klejącą – ale odrywać jej nie mam zamiaru.
wywaliłabym całość, lecz może nie mam racji.
Yy, ale czemu?
Myślę sobie tak: popłyń i chrzań poprawność.
Nie da rady, próbowałam :)
Dla mnie najmocniejsze sceny to obrazki z Lizbony i spotkanie z dziewczyną, a nie z oprawcą.
Uhm, te Niemce trochę mi nie wyszły. Zrobię lepsze kiedy indziej?
Za uwagi – thank you very much.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Cześć Tarnino:)
Człowiek się wiecznie uczy, eh, czemuż to musi być – na swoich błędach. Noc przespałam, przeczytałam opowiadanie drugi raz i część mojego komentarza zadaje mi się bez sensu. Odszczekać pod stołem, więc część muszę.
To akurat jest najbardziej bondowskie nawiązanie w całym tym, ekhm, dziele – więc musi zostać
W takim razie musi, a ja racji nie miałam, nie skojarzyłam po prostu, pewnie przez brak szampana, ale w Lizbonie popijać go nie mógł.
sklejają wszystko w jedną, gładką całość, gdyby ich zabrakło, tekst wydałby mi się porwany. W ogóle często mam takie wrażenie, czytając własną pisaninę, więc może przesadzam z tą taśmą klejącą – ale odrywać jej nie mam zamiaru.
Tu się z Tobą, w części – jedna gładka całość – w całej rozciągłości zgodzę, a w drugiej – tym bardziej… :)
Co więcej, rownież muszę rakiem wycofać się się z tej swojej gadaniny o poprawności i płynięciu, ponieważ w tym tekście to zrobiłaś i to jest niesamowicie fajne. Głupstwa też napisałam na temat zdań krótkich i długich. Jest bardzo ok, pod tym względem. Sklejki są, a z tych, które widzę, niektóre być muszą, a o niektórych, może bym podyskutowała.
wywaliłabym całość, lecz może nie mam racji. – Yy, ale czemu?
Czemu nie mam racji, czy czemu wywaliłabym? :D
Pierwsze, ponieważ pływam po nieznanym morzu bez przyrządów; a do drugiego przymierzę się poniżej.
Tarnino, nie mam pewności, bo wywalam/zaznaczam zwykle po emocjach, a nie rozumie, ale spróbuję uzasadnić, choć nie wiem, czy nie będzie to dorabianie ideologii… , lecz ten fragment zatrzymał mnie również przy powtórnym czytaniu.
Widzi dziewczynę, znowu siedzącą w tym samym miejscu, jest zaniepokojony, może wściekły, chce sprawę wyjaśnić i przeciąć swoje rozterki, skończyć z tym raz na zawsze. Wie już, że ona na niego nie czeka (z poprzedniego zdania), lecz pewności nie ma, więc szybko do niej podchodzi, trochę siłą rozpędu. I w czasie tego impulsywnego podchodzenia zaczynają się rozkminki i zwalniasz – zaznaczone.
Dlaczego ten fragment zwrócił moją uwagę? Chyba przez dwie rzeczy:
*przerywasz mpz Bonda, przenosząc kolejną jego myśl do nowej linijki – dla mnie to całość, od „wyraźnie” do „osób”.
*wybija „książka huknęła o blat” – tak, jakby zrobiła to sama, a to on musiał nią „ciepnąć” o stół.
„… Kiedy następnego dnia pojawił się w kawiarni, od razu ją zobaczył. Siedziała przy tym samym stoliku, w tej samej pozie, co wczoraj, jakby spędziła tu całą noc. Zerknęła na drzwi, kiedy James wchodził ze swoim Kiplingiem pod pachą, ale zaraz spuściła wzrok. Wyraźnie to nie na niego czekała. Jeśli czekała na kogokolwiek.
A może jednak? Niemcy nie musieli opłacać całego miasta, wystarczyło parę osób. Parę nierzucających się w oczy osób.
Książka huknęła o blat. James zacisnął wargi, żeby się nie skrzywić i nie wypaść z roli. Nie od razu.
Chwycił krzesło, usiadł naprzeciwko dziewczyny i zajrzał jej w oczy, opierając podbródek na splecionych palcach.
– Mógłbym wiedzieć, na kogo czekasz?…”
Niemce są ok, bo widziani sarkastycznym, nonszalanckim okiem Bonda, poza tym niewiele ich tam jest. W ogóle, ten bohater IMHO udał Ci się, jest prawdziwy, z tym swoim zagubieniem i sprawnością jednocześnie oraz dystansem do rzeczywistości. Niezły mądrala z niego. Podobnie duch i Lisbona, która również jest bohaterem tej historii.
Opowieść, Tarnino, jest bardzo dobrze pomyślana, świetna fabuła i sam pomysł też. Co do leniwości przebiegu, przecież to Lisbona, więc pośpiech nie pasowałby, też imho.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Człowiek się wiecznie uczy, eh, czemuż to musi być – na swoich błędach.
No problem :)
*wybija „książka huknęła o blat” – tak, jakby zrobiła to sama, a to on musiał nią „ciepnąć” o stół.
No, i James właśnie ciepnął. To nie jest jasne?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dla mnie jasne – w sensie domyśliłam się, lecz chodzi o kwestię zapisu i dwa kolejne zdania, które komentują w chwili działania.
James zacisnął wargi, żeby się nie skrzywić i nie wypaść z roli. Nie od razu.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Przeczytane.
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Nie bardzo wiem, o co tu chodzi. Jaki jest związek między osobliwie zachowującym się szpiegiem, a duchem panny nieżyjącej od wieków?
Przeczytałam bez przykrości, ale i satysfakcji nie zaznałam.
Podobają mi się zdjęcia opisanego cmentarza.
…i wytartym na zamsz egzemplarzem „Kima”… –> Co to znaczy wytartym na zamsz?
…pić vinho verde, czerwone jak rubin i kwaśne… –> Kiedy wino jest kwaśne, to znaczy że zrobił się z niego ocet; takiego wina chyba nikt nie pije.
A może miało być: …pić vinho verde, czerwone jak rubin i cierpkie…
…zjawiającą się punkt szesnasta na jeden kieliszek Mateus Rose i ciastko. –> …zjawiającą się punkt szesnasta na jeden kieliszek mateus rose i ciastko.
Nazwy trunków piszemy małą literą. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745
– Przepraszam – skorzystał, że właściciel akurat znalazł się w zasięgu ręki i szarpnął go za ścierkę. –> – Przepraszam. – Skorzystał, że właściciel…
Wyobraził sobie swoją ciotkę Violet, fortecę Low Church pod czarnym aksamitnym sztandarem, piorunującą go wzrokiem i grzmiącą „Papistowskie brednie, chłopcze!” –> Brak kropki na końcu zdania.
Tu i tam jak kolumna wznosił się cis, albo tuja, albo inne żałobnie poetyckie drzewo. –> Obejrzałam zdjęcia cmentarza i mam wrażenie, że drzewa wznoszące się jak kolumny, to chyba cyprysy.
Pani od Mateus Rosé pociągnęła maleńki łyczek… –> Pani od mateus rosé pociągnęła maleńki łyczek…
– … komunistyczne świnie! –> Zbędna spacja po wielokropku.
Deszcz zagrzechotał o dach. –> Wcześniej napisałaś: …fuknął, zanim dotarło do niego, że w pustej, ciemnej piwnicy usłyszał właśnie dziewczęcy głos. –> Czy w piwnicy można usłyszeć, że deszcz grzechocze o dach?
James przygryzł wargę, żeby opanować rumieniec. –> W jaki sposób przygryzanie wargi przeciwdziała wystąpieniu rumieńca?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej, reg. Związek jest luźny – ot, ships that pass in the night. Ale faktycznie, jak już mówiłam, za mocno się tu skupiłam na atmosferze – no i ucierpiała fabuła. Zrobię lepsze kiedy indziej?
Co to znaczy wytartym na zamsz?
Nie masz w domu zaczytanych książek, których okładki już się zrobiły miękkie, takie zamszowe w dotyku?
Kiedy wino jest kwaśne, to znaczy że zrobił się z niego ocet; takiego wina chyba nikt nie pije.
Albo, że pijącemu nie smakuje, bo, na przykład, nawykł do słodszego. Albo w ogóle chciałby pić co innego. Albo…
Nazwy trunków piszemy małą literą.
Niech to, angielszczyzna mi się włączyła. Poprawię po wynikach.
mam wrażenie, że drzewa wznoszące się jak kolumny, to chyba cyprysy.
Niewykluczone, ale Jamesowi oszczędzono tej wiadomości, co zresztą zaznacza.
Zbędna spacja po wielokropku
Wskoczyła, korzystając z mojej nieuwagi. Po wynikach przegonię.
Czy w piwnicy można usłyszeć, że deszcz grzechocze o dach?
No… może faktycznie ciężko. Ale to niekoniecznie jest piwnica pod kamienicą.
W jaki sposób przygryzanie wargi przeciwdziała wystąpieniu rumieńca?
A nie przeciwdziała? O fizjologię pytaj medyków, ja wiem tylko, że ludzie tak robią.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Nie masz w domu zaczytanych książek, których okładki już się zrobiły miękkie, takie zamszowe w dotyku?
Tarnino, mam książki po wielokroć czytane, ale nie przyszłoby mi do głowy powiedzieć, że są wytarte na zamsz. No bo czy zaczytana okładka staje się omszona? A zamsz kojarzy mi się właśnie z meszkiem.
Krokus uroczy. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Nie przepadam za takimi klimatami, a mianowicie druga wojna jakoś mi nie leży. Pomimo tego bardzo miło się czytało i zaciekawiło do samego końca. Owszem można się przyczepić jak poprzednicy do szpiega nieudacznika, czy też do ducha czekającego na ducha w świecie żywych, ale ja tego nie będę robił po co powtarzać po innych. Natomiast powiem wszystkim, wczujcie się w klimat sytuacji, a w szczególności w Jamesa, w jego osobę. Owszem jest szpiegiem , ale znajduje się w nietypowej dla siebie sytuacji. Kontakt się nie pojawia, za to napotyka zjawę, piękną kobietę, być może zauroczył się nią, na pewno jej postać i historia, jaka ją spotkała wciągnęła Jamesa i szlag trafił wszelkie zasady szpiegostwa. Ja to kupuję. To trzecie opowiadanie, które przeczytałem w Geofantastyce i najbardziej mi leży. Gratuluję Tarnino.
czy zaczytana okładka staje się omszona
Omszona nie, ale taka miękka i w dotyku zamszowata.
Tomaszu, muito obrigada.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Portugalia! Ale tak bez francesinii? Chociaż wiki mówi, że wynaleziono ją gdzieś z dziesięć lat po Twoim opowiadaniu, więc niech będzie.
James fajny, taki nie-szpieg. Klimat raczej luźny, więc wjeżdżasz z tym duchem z buta, powiem, że powinnam się spodziewać, ale w sumie czekałam na jakieś takie porządne pogańskie, portugalskie bum. Niemcy shweiny, znaczy stereotypowe. Z drugiej strony bardzo fajnie Ci wyszła brytyjska fajtłapowatość Jamesa, zgaduję, że zamierzona. Szkoda chłopaka, bo narrację prowadził śmiechową. Poza tym, to opowiadanie za krótkie, proszę iść pisać dłuższe.
Thanks, love, will try (nareszcie ktoś docenił brytyjską fajtłapowatość :D)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Przyjemne opowiadanie. Wrażenia mam jak najbardziej pozytywne.
Ten bohater wyszedł Ci trochę jak Jaś Fasola, ale mnie to się akurat spodobało. Ileż można czytać o niezawodnych szpiegach, co to wszystko potrafią i wyratują się z każdych tarapatów. Ten Twój jest taki… ludzki. A przez to na swój sposób sympatyczny, bo można łatwiej wczuć się w jego poczynania.
Opowiadanie określiłbym mianem mocno… geofantastycznego. :) Sporo miejsca poświęcasz opisom, można się wirtualnie wybrać na spacer po Portugalii, fabuła robi bardzo wiele, żeby nie odwracać od tych opisów uwagi. I jeśli coś mi tu przeszkadzało, to właśnie ta skąpa fabuła. Nie działo się jakoś szczególnie dużo. W każdym razie nie tyle, ile bym oczekiwał. “Podłączę się” do opinii Żonglerki. Opowiadanie jest za krótkie. Skoro Jaś Fasola zdołał ocalić życie, to mógłby się jakoś odwdzięczyć za to światu.
Nawet przez przypadek. :)
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
Kurczę, dzięki, ale Jaś Fasola? Bez przesady :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Bo to łajza, a nie szpieg ;P!
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Kurczę, dzięki, ale Jaś Fasola? Bez przesady :)
Wiedziałem, że za tego Jasia Fasolę to mi się dostanie. :)
Inna rzecz, że przez skąpą fabułę, czułem się sprowokowany, żeby swoją wyobraźnią dorzucić coś od siebie. :)
A tak poważnie.
Jaś Fasola jest w tym komentarzu żartobliwym (i celowo przesadzonym :)) podkreśleniem fajtłapowatości Twojego bohatera.
I tak, wiem, że mogłem sobie pomóc cudzysłowem. :)
Nie zmienia to naturalnie faktu, że sam Jaś Fasola bardzo by mi w tym opowiadaniu pasował.
Czytałbym. :)
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Vinho verde miało barwę rubinu. Nawet wino udawało coś, czym nie było.
Bardzo podobają mi się te ładne przykłady fałszerstw na samym początku.
Pięknie poetycki ten wstęp – to plama winnego światła <3
No, śliczny klimacik tam zrobiłaś, aż zazdroszczę!
pić vinho verde, czerwone jak rubin i kwaśne, zamiast londyńskiej herbaty.
tu mi coś to kwaśne nie pasuje – chyba przez bliskość do herbaty.
James dość wcześnie zrezygnował z czekania. Nie mógł się skupić na pracy, myśli i spojrzenie cały czas zbaczały w kierunku dziewczyny.
Do czekania nie trzeba się specjalnie skupiać ;D
Chwileczkę, czy mu się wydawało, czy przeczytał portugalską nazwę? Saõ Tome, tak. Zwięzła notka mówiła o odkryciu wraku u wybrzeża Mozambiku, podawała też szacunkową datę zatonięcia.
To, jak rozumiem jest gazeta której przeczytanie pamiętał sprzed wojny? To jest chyba większy zbieg okoliczności niż trafienie na akurat odpowiedni artykuł ; )
W dzień powszedni większość przebywających w mieście rodaków pracowała, a miejscowi nie mieli specjalnego powodu tu przychodzić – James po raz pierwszy od dłuższego czasu był sam z własnymi myślami.
Ci rodacy brzmią tu jak rodacy Jamesa.
Do licha, nawet w butelkach za kontuarem nie zamigotało światło!
Ale czemu miałoby migotać?
Kipling ma rację. Biali ani trochę nie umieją przeklinać.
Skąd to? ;D
Hm, opisy ślicznie, ale akcja szpiegowska nie bardzo zagrała z tą wcześniejszą nastrojowością.
I nie wiem, czy nie byłoby dobrze usunąć tag duch – do jakby nie ten tag, to bym się zastanawiała, co barman kombinuje, a tak to od razu było jasne, że gdzieś jest duch.
I jak thargone wszystkim daje rysunki, to może się nawet na udział skuszę ;P
I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/
Jejciu, wybranko, ja się chyba zarumienię :)
To, jak rozumiem jest gazeta której przeczytanie pamiętał sprzed wojny? To jest chyba większy zbieg okoliczności niż trafienie na akurat odpowiedni artykuł ; )
Yup :)
Ci rodacy brzmią tu jak rodacy Jamesa.
Bo to właśnie są rodacy Jamesa.
Ale czemu miałoby migotać?
Bo jak się ktoś rusza, to troszkę migocze. Może bardziej cienie, niż światło, hmm… na przyszłość zapamiętam, że to niejasne.
Skąd to? ;D
Z "Kima".
I jak thargone wszystkim daje rysunki, to może się nawet na udział skuszę ;P
Masz dwa tygodnie – sport ekstremalny :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Interesująca próba. Dwóch spraw nie zrozumiałem – do czego miały służyć cytryny i jaką rolę pełnił człowiek na cmentarzu przed pomnikiem Fieldinga?
Pozdrówka.
Ci rodacy brzmią tu jak rodacy Jamesa.
Bo to właśnie są rodacy Jamesa.
Ale skąd oni na portugalskim cmentarzu?…
I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/
RR, jak to do czego służą cytryny???
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Przeczytałam z przyjemnością. :)
Na pierwszy plan wysuwają się tutaj subtelnie tajemniczy klimat i narracja – spokojna, precyzyjna, wyważona. Podpisuję się też pod uwagami wybranietz odnośnie intro, ładnie wprowadza w opowiadanie.
Fabularnie najbardziej podobał mi się wątek dziewczyny-ducha – mnie osobiście nie przeszkadzał motyw oczekiwania na zmarłego narzeczonego (uznajmy, że duchy miewają tego typu fiksacje), natomiast liczyłam na większe powiązanie jej postaci z Jamesem. Podobają mi się też opisy wyglądu zjawy, takie bardzo delikatnie niepokojące.
Była zarysem w ciemności, szelestem sukni i głosem, ale była. To wiedział na pewno.
Stała pod ścianą, obok ciemnego prostokąta drzwi, i wyglądała całkiem zwyczajnie, jeżeli pominąć przeświecające przez jej suknię krawędzie cegieł z jasnymi smugami zaprawy.
Scena z Niemcami dzieje się jakoś tak nagle, że jednak nie do końca odczułam jej ciężar. Trochę mnie też zmylił zapis dialogów w scenie na cmentarzu, coś bym tutaj poprawiła.
Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle
do czego miały służyć cytryny
Tuszę, że nie sugerujesz, że powinnam była tu wykorzystać metodę "C" Cummingsa?
jaką rolę pełnił człowiek na cmentarzu przed pomnikiem Fieldinga?
Mogłabym Ci powiedzieć, ale musiałabym Cię zabić :)
Ale skąd oni na portugalskim cmentarzu?…
Nie na cmentarz, a w mieście – to niejasne?
Jej, dzięki, black-cape. Na razie nic tu nie będę ruszać, może później.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
No ja myślałam, że to jest na cmentarzy, ale mogłam po prostu zaziemniaczyć xD
I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/
Rozmontuj sobie klawiaturę i złóż z powrotem, zobaczymy, czy nie będziesz robiła literówek XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Specjalnie dużo to się nie dowiedziałem…
Wyjaśnienie kawę na ławę: cytryna posłużyła do napisania tajnej wiadomości, następnie ukrytej w książeczce zapałek i przekazanej tajemniczemu Don Pedro facetowi z cmentarza.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Wywiad i duchy. Nie powiem, ciekawa mieszanka.
Opisy miasta bardzo ładne. Podoba mi się też motyw z zagadaniem przez Jamesa do zjawy. Choć rewelacja po przeczytaniu artykułu przyszła dosyć… gładko. Nie wiem, spodziewałem się większej paniki z jego strony.
Do tego jako agent Mr James mocno się wyróżnia. Czyta Times, myli akcenty. Otoczka szpiegowsko-wojenna wyszła tu z lekka przymusowa, by uzasadnić wpadnięcie Anglika w kłopoty, bo sam bohater ni diabła dobrym agentem w moich oczach nie został.
Technicznie nieźle. Tempo powolne, nagle przyspiesza pod koniec przez tę akcję z Niemcami. Nie powiem, z lekka mnie to ożywiło, ale też zmusiło do zadania dodatkowych pytań: czemu teraz, po co itp.
Podsumowując: fajny, nieśpieszny koncert fajerwerków z ciekawym wątkiem z duchem i z lekka mniej interesującym tłem szpiegowskim.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Potrafisz klimatycznie malować rzeczywistość. Główny bohater jest taki ludzki, dziewczyna tajemnicza. Zgadzam się z przedmówcą, że gdyby w tagu nie było mowy o duchach, cała opowieść jeszcze zyskałaby na tajemniczości. Dla mnie jego szpiegowska misja dodaje opowieści smaczku, choć faktycznie robi to trochę nieudolnie
. Pomysł z cytryną odgadłam, ale faktu, że wiadomość została przekazana na cmentarzu już nie. Zwłaszcza, że nie zauważyłam, aby dostał cynk o spotkaniu. Albo przegapiłam, albo daj jakąś poszlakę? Podoba mi się również przestraszenie Niemców w piwnicy
.
Pozdrawiam i powodzenia w konkursie
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Chyba nie zrozumiałam, o co chodzi, ale czytało mi się dobrze :)
Przynoszę radość :)
Kraj jest, ale powiązania z nim wydają się raczej słabe – wszystkie sprowadzają się do scenografii i trwającej wojny. Równie dobrze bohater mógłby zakumplować się z duchem w każdym innym okupowanym państwie.
Element fantastyczny mocny – bez ducha ta historia potoczyłaby się całkiem inaczej.
Fabularnie szału nie ma – prosta historyjka, oparta na ogranych motywach (zła wojna i szpiegowanie w dobrej sprawie, duch (przynajmniej o tyle niesztampowy, że idzie na współpracę. Ale Kacper też chyba był sympatyczny?)). Ale możliwe, że czegoś nie zrozumiałam; co protagonista właściwie robił z cytrynami? Pierwsze skojarzenie ze szpiegowaniem: atrament sympatyczny. Ale co dalej? Sokiem z cytryn w liczbie mnogiej to można niezły elaborat napisać. Bardzo możliwe, że czegoś nie wiem i z tego powodu wiele mi umknęło. Rozmowy na cmentarzu też nie kumam. Wydaje mi się dziwna, jakby bez przerwy wymieniali się hasłami i odzewami.
Oryginalność sprowadza się do scenografii. Ładne, klimatyczne opisy.
Bohaterowie nie porażają rozbudowaniem, ale i plaskato nie wyglądają. Robota szpiega wydała mi się głupio niebezpieczna. Dlaczego on tak długo siedział w tej knajpie? Nie mieli umówionego jakiegoś tajnego znaku na wypadek wpadki? Dwudziestu trzech żelazek na parapecie czy czegoś?
Wykonanie niezłe, ale widywałam lepsze. Momentami przecinkologia utyka, czasem podmiot gdzieś zwieje, powtórzenie się trafi.
Babska logika rządzi!
Nie mieli umówionego jakiegoś tajnego znaku na wypadek wpadki? Dwudziestu trzech żelazek na parapecie czy czegoś?
XD
Wydaje mi się dziwna, jakby bez przerwy wymieniali się hasłami i odzewami.
I tak właśnie było.
Oj, widać, że nie jestem w formie – konkurs miał mnie w tę formę z powrotem wtłoczyć, co ewidentnie się nie udało. No, nic. Próbujemy dalej.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Próbuj! Forma ma znaczenie. Dla Arystotelesa chyba największe. A może to Platon był? ;-)
Babska logika rządzi!
Arystoteles :P ale w polemice z Platonem.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Czyli dobrze mi dzwoniło. :-)
Babska logika rządzi!
Wprowadziłam obiecane powynikowe poprawki.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Cześć, Tarnino!
– językowo jest ślicznie, sunęłam przez zdania jak na pastelkach de nata, atmosfera Lizbony była ciężka, duszna i pachniała sardynkami, bardzo mi się. Poza tym tekst odznaczał się wysoką ilością poetyki czasami przechodzącej w oniryzm, co urozmaicało lekturę
– "kobiet w czerni, śpiewających o zdradzie, śmierci i nadziei, i uchodźców ze wschodu, którzy nie rozumieli tych pieśni, choć uciekli przed śmiercią, a żyli nadzieją.” – śliczne zdanie
– A co to za vihno verde, które jest czerwone? Mówisz o vihno verde rose? Ale ono też raczej różowe… No i w Lizbonie, przynajmniej na tyle na ile ja poznałam ten region, vihno verde nie było zbyt popularne, to się pije na północy. Z drugiej strony, przy takiej ilości głupich wpadek, jakie zaliczył James, nie zdziwiłabym się, gdyby on się na to zielone/różowe zaparł i zmusił właściciela do przetrząsania piwnic sąsiadów ;)
– fajne mrugnięcie z imieniem bohatera – szkoda, że nie zostawiłaś mu też jamesowej błyskotliwości, bo opowiadanie sporo traci przez niedostatki w inteligencji głównego bohatera
– natomiast fabularnie trudno mi było całą historię kupić. Zacząwszy od tego, że niemal od pierwszej sceny (gdy James pyta właściciela kawiarni, kim jest fadista, a ten odpowiada, że tam nikt nie siedzi) wiadomo, że dziewczyna jest duchem, a wydaje się, że kolejnymi scenami próbowałaś utrzymać jej status w tajemnicy, bądź odkrywać go małymi kroczkami. Dlaczego James jako jedyny widział ją? Fadista powiedziała, że próbował jej pomóc w kawiarni, ale jak? Wątkowi szpiegowskiemu brakuje ciągłości. Scena na cmentarzu wydawała się dawać zalążek nowej historii, a tu nic. Niemcy porywają go znikąd i znienacka.
– aspekt geograficzny: no, Lizbona jest piękna i oddałaś jej klimat 10/10, natomiast czemu ta historia działa się w Lizbonie? Portugalia przez większość czasu drugiej wojny światowej była neutralna i dość zdecydowanie starała trzymać się na uboczu wojennej zawieruchy, zajęta przemianami politycznymi na swoim poletku (także zamorskim). Nie wydaje mi się, żeby Niemcy mieli tam czego szukać, a skoro nie było tam Niemców, to niepotrzebni byli też szpiedzy brytyjscy. Co zresztą widać w twoim opowiadaniu, bo Niemcy nie mają w nim nic do roboty, poza porywaniem Brytoli i chowaniem ich po kątach.
– podsumowując, czytało się miło i napisane jest pięknie, natomiast fabularnie i geofantastycznie jednak kuleje.
Dziękuję za udział w konkursie :)
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
A co to za vihno verde, które jest czerwone?
Tę informację zawdzięczam książeczce “Porto, sardynka i fado” (moja Mama namiętnie kolekcjonowała książki kucharskie), której autorom zawierzyłam, bo oni byli w Portugalii, a ja nie :)
Dlaczego James jako jedyny widział ją?
Mam na to wyjaśnienie. Nikt na nie nie wpadł, co oznacza, że skopałam ten tekst doszczętnie – co, cóż, mówi się trudno i żyje się dalej.
James widzi ducha, bo tak intensywnie tęskni za ojczyzną. Nie widzi go w momencie, kiedy jest w dobrym humorze (to, myślę, wyszło mi mocno niezręcznie). Inni nie widzą, bo są zajęci prozą życia. Może trzeba było tam wprowadzić jakiegoś nieszczęśliwego kochanka?
Portugalia przez większość czasu drugiej wojny światowej była neutralna
Na ile się zorientowałam, tę neutralność wcale niełatwo było utrzymać (dało się w ogóle dzięki temu, że Portugalia sprzedawała wolfram obu stronom, była więc niezbędna). A szpiegów pętało się tam mnóstwo, choćby Ian Fleming (który nie robił “w polu”, ale był).
Tak czy siak – dzięki ^^
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Zjawiłem się tu kierowany zdrożną ciekawością. Jak to się dzieje, że autorka, sądząc po komentarzach, osoba niewątpliwie błyskotliwa, do tego nad wyraz biegła w posługiwaniu się językiem polskim, nie posłała nas jeszcze w kosmos owocami swego talentu?
Skusiłem się więc do lektury niniejszego tekstu, by przekonać się, czemu Twój talent jeszcze nie eksplodował.
Na białym obrusie widniała purpurowa plama o jasnym środku i rozmytych brzegach.
Czy purpurowa plama może mieć jasny środek? Czy jasna purpura to nadal purpura?
Zdania tworzysz piękne. Dużo w nich barw, dźwięków, zapachów. Niebanalne. Tworzą klimat. Choć jak na mój gust, zdarzają się takie zbyt wielokrotnie złożone, które choć poprawne, to wybijają z rytmu. Czytelnik, zamiast płynąć przez tekst i chłonąć przedstawiony świat, zmuszony jest powracać do rzeczywistości, by sprawdzić, czy ten długi tasiemiec jest gramatycznie poprawny, bądź przeczytać go dwukrotnie, by pojąć ogrom jego znaczenia.
I co z tego, że ostatecznie zdanie okaże się poprawne i wcale logiczne, skoro, nie po uliczkach Lizbony się błądzi a w zakamarkach orzeczeń i podmiotów. Misternie utkany klimat umyka i trzeba kolejnych kilka akapitów, by go znów odnaleźć.
To jest pierwsza istotna wada, jaką znalazłem. Drugą zaś jest fabuła. Co my tu mamy?
Angielski szpieg w Lizbonie czeka na spotkanie. Niewiele się dzieje. Czeka i czeka. W międzyczasie skąpo dozujesz elementy jakiejś większej układanki. Jest kobieta na wpół niewidzialna. Jest wątek statku i narzeczonego. Jest rozmowa na cmentarzu, dziwaczna, która nie wiadomo do czego prowadzi.
Ostatecznie szpieg wpada w pułapkę, z której ratuje go duch pięknej nieznajomej. I to wszystko.
Potrafię sobie wyobrazić to jako fragment powieści, który mógłby być całkiem niezły, jeśliby wszystkie te rozpoczęte wątki rozwinąć, połączyć w całość i oprawić w jakąś spójną formę. U Ciebie tego nie ma. Jest fragment historii, z której niewiele wynika. Czy miała jakieś przesłanie? Jeśli tak, to go nie odnalazłem. Czy miała jakieś smaczki, trudno powiedzieć, bo ukryłaś je bardzo głęboko.
Pisząc o mało znanych miejscach i postaciach, trzeba czytelnikowi je przybliżyć, inaczej tekst będzie atrakcyjny tylko dla kilku osób, które akurat danym tematem się interesują.
Dlaczego James jako jedyny widział ją?
Mam na to wyjaśnienie. Nikt na nie nie wpadł, co oznacza, że skopałam ten tekst doszczętnie – co, cóż, mówi się trudno i żyje się dalej.
W życiu bym na to nie wpadł ;)
Żeby jednak nie było tak gorzko, to oprócz wspomnianych kwestii, cała reszta wyszła Ci bardzo dobrze. Ładnie zbudowałaś klimat. Warsztatowo jest tak, jak mogłem się po Tobie spodziewać. No może z wyjątkiem tych kilku przecinków czy kropek.
Opowiadanie przeczytałem z przyjemnością.
Dostajesz ode mnie 5/6.
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
Jak to się dzieje, że autorka, sądząc po komentarzach, osoba niewątpliwie błyskotliwa, do tego nad wyraz biegła w posługiwaniu się językiem polskim, nie posłała nas jeszcze w kosmos owocami swego talentu?
Flattery will get you nowhere :)
Czy purpurowa plama może mieć jasny środek? Czy jasna purpura to nadal purpura?
… tak? Postaw sobie kieliszek z winem na tle rozświetlonego słońcem okna i poobserwuj? Tam się robi taka jasna plamka (nie jasnopurpurowa, jasna, w kolorze słonecznego światła – chyba, że to Cię zmyliło?), a brzegi są nieostre.
sprawdzić, czy ten długi tasiemiec jest gramatycznie poprawny, bądź przeczytać go dwukrotnie, by pojąć ogrom jego znaczenia.
Hmm. Mnie wybija z rytmu raczej ewidentna niepoprawność… zechcesz wiwisekcjonować któreś zdanie, żebym zobaczyła, co masz na myśli?
W życiu bym na to nie wpadł ;)
No, toć mówię, że skopałam :)
cała reszta wyszła Ci bardzo dobrze
Dziękować serdecznie (bardzo dobrze, trója z plusem :D).
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Flattery will get you nowhere :)
For neither at any time used we flattering words, as ye know, nor of men sought we glory, neither of you, nor yet of others, but we were gentle among you.
… tak? Postaw sobie kieliszek z winem na tle rozświetlonego słońcem okna i poobserwuj? Tam się robi taka jasna plamka (nie jasnopurpurowa, jasna, w kolorze słonecznego światła – chyba, że to Cię zmyliło?), a brzegi są nieostre.
Chodziło mi o to, że skoro jest w kolorze słonecznego światła, to nie jest purpurowa.
zechcesz wiwisekcjonować któreś zdanie, żebym zobaczyła, co masz na myśli?
Proszę bardzo. Poniżej dwa takie zdania z samego początku:
James już od kilku dni ryzykował, wysiadując nad kolejnymi butelkami i wytartym na zamsz egzemplarzem „Kima”, udając, że czyta i usiłując się nie zastanawiać, czy właściciel kafejki dodał już dwa do dwóch, czy jeszcze nie.
Kiedy indziej Atlantyk przypominał o sobie mgłą, wiatrem i mżawką, jakby Lizbona próbowała udawać Londyn – ale za szarą woalką pozostawała sobą, obcym miastem mozaik, wina i zapachu spalonych sardynek, i kobiet w czerni, śpiewających o zdradzie, śmierci i nadziei, i uchodźców ze wschodu, którzy nie rozumieli tych pieśni, choć uciekli przed śmiercią, a żyli nadzieją.
Tu masz w jednym zdaniu 6 orzeczeń oraz 5 spójników “i”, nie mówiąc o przecinkach czy innych spójnikach.
Początkowo podmiotem jest Atlantyk, potem Lizbona, potem przychodzi całe mnóstwo określeń Lizbony. Potem podmiotem stają się kobiety w czerni, a następnie uchodźcy. Wszystko w jednym zdaniu.
I to zdanie, jeżeli chodzi o treść, jest piękne. Nie wątpię, że wiele osób zachwyci. Ale jednocześnie jest na tyle skomplikowane, że łatwo się w nim pogubić. A przynajmniej ja się pogubiłem, czytając je pierwszy raz.
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
Chodziło mi o to, że skoro jest w kolorze słonecznego światła, to nie jest purpurowa.
Czyli dobrze zgadłam, że właśnie to Cię zmyliło?
Tu masz w jednym zdaniu 6 orzeczeń oraz 5 spójników “i”, nie mówiąc o przecinkach czy innych spójnikach.
Hmm. Nie mogę nie przyznać Ci racji, ale… w obu tych zdaniach chodziło mi właśnie o taki wartki strumień świadomości. Czyli kolejna wskazówka, że poszłam za daleko w atmosferę, zaniedbując właściwą konstrukcję? Bo jeśli się pogubiłeś, to niedobrze – chciałam tej atmosfery upchnąć dużo w małej objętości.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Z tą plamą to jakoś nie potrafiłem sobie jej wyobrazić. Widziałem przed oczami kleks z wyblakłym środkiem i nijak mi nie pasował do purpury, która ma barwę intensywnie nasyconą.
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
Ale dlaczego purpura musi być nasycona? IMO, każdy kolor może być nasycony, rozbielony itd.
Babska logika rządzi!
Purpura zwykle kojarzy się z intensywnym odcieniem. Gdybym chciała coś bladego, byłyby kwiatki.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Bo wtedy nie jest purpurą tylko jakimś różem?
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
Fioletem. Jak barwinek może? Fiołki?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
To jeszcze ja, w kwestii Tarninowych zdań przytoczonych przez Chrościsko, tak abyś miała i drugą opinię. Wg mnie pierwsze do “rozbicia”, natomiast drugie nie – bo cudne i klimatyczne:)
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Zaglądam zza węgła w nadziei, że nikt we mnie niczym nie rzuci. Przepraszam za brak prawdziwego komentarza i że zwlekałem tak długo. Spieszę donieść, że to nie jest tak, że zobaczyłem w tekście Lizbonę, machnąłem tramwaj i pognałem dalej nieprzeczytawszy, a potem zagłosowałem na pałę. Tekst oczywiście przeczytałem, co więcej z ogromną przyjemnością. Poziom skomplikowania i złożoności zdań mi nie przeszkadzał, co więcej to on właśnie tworzył tutaj klimat, sprawiał, że tekst jest szczególny. Zwłaszcza, że operujesz stylem jak Dr Strange skalpelem (przed wypadkiem) i to wszystko czytało się znakomicie. Opisy są pełne dźwięków, kolorów, zapachów, w ogóle zmysłowych wrażeń, czasem szczegółowo dokładnych, kiedy indziej znów proponujących luźne skojarzenia i tworzących specyficzny nastrój.
Dlatego tekst konkursowo-geograficznie jest majstersztykiem. Bo nie jest wielką sztuką dobrze opisać Pasikurowice Dolne tak, by ktoś, kto Pasikurowice zna, powiedział: "Zaiste! Pasikurowice jako żywo!" Raczej chodzi o to, żeby ten, który w rzeczonej wiosce nigdy nie był nie tyle potrafił sobie ją plastycznie wyobrazić, a poczuć specyfikę miejsca, poczuć jego nastrój, odebrać, za przeproszeniem, mojo. Robisz to celująco, z Lizboną co prawda, ale jestem pewien, że z Pasikurowicami Dolnymi też byś sobie poradziła.
Ale jest jeszcze fabuła, a ta, delikatnie mówiąc, nie porywa. Wiem, że bohater, który szwenda się po ulicach i siedzi w knajpach świetnie się nadaje do opisywania miasta, ale sam w sobie interesujący nie jest. Zwłaszcza, że nie dajesz mu możliwości wykazania się jako agentowi. Jest zagadka ducha i teoretycznie powinna mi się podobać, bo mam słabość do takich nekromansów, ale niestety nie chwyciło. Zabrakło mi tam jakiegoś zaangażowania, emocji może. Najlepiej wychodzą opisy ducha pijącego wino (znów klimat) i właściwie tyle.
Całość sprawia wrażenie ćwiczenia stylistycznego w nastrojowości opisów (celująco wykonanego) a fabuła jest, no bo musi być, ale bez jakiegoś nacisku na nią. Nie twierdzę oczywiscie, że w literackim tekście zawsze najważniejsza jest historia i bohaterowie, ale myślę, iż w tym konkretnym tekście świetna fabuła w połączeniu z genialnym klimatem zrobiłaby opowiadanie rewelacyjne. Piórka i tak dalej. A tak, jest "jedynie" bardzo dobrze :-)
Pozdrawiam!
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Merci.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Przeczytałem nie śpiesząc się, bo taki klimat tego tekstu. Wolałbym zamiast wątku szpiegowskiego więcej o duchu, lub duchach, ale czytałem całość z zainteresowaniem. Opisy tła, których zwykle nie cenię, tym razem bardzo mi podeszły. Chyba stanowią bardzo mocną stronę tekstu. :)
Miło mi, że znalazłeś zalety ^^
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.